Michał Bąkowski
4 comments Published 25 November 2016    |
(Polski) Powstanie węgierskie i narodziny sowieckiej strategii. Część IV
4 comments Published 25 November 2016    | 
Postrzegam tę kwestię szerzej niż p. Amalryk. Prowokacja to podstawowe narzędzie bolszewików, którym posługują się zdobywając władzę i utrzymując ją. Umiejętnie sterują zachowaniem społeczności ludzkich i kreują kontrolowane kryzysy aby zdobyć władzę lub, gdy ją już mają, bardziej ją wzmocnić (uległością tychże społeczności, które zawsze z ulgą przyjmują koniec takiego “kryzysu”, zakończony pozornymi ustępstwami bolszewików – metoda kija i marchewki jest skuteczna w 100%). Zgadzam się z tym, że bolszewicy prowokując stawiają jednocześnie drugie piętro prowokacji.
Komunistów stać na to, aby zmontować każdą prowokację, w tym taką, w której poświęcają innych bolszewików i/lub “swoich”. Co jednak, gdy w wyniku prowokacji, ktoś udostępnioną mu w ten sposób broń obróci przeciw bolszewikom i zacznie z własnego wyboru, walczyć z nimi na śmierć i życie? Czy w ten sposób zrywa z prowokacją? Moim zdaniem tak. W tym sensie patrzę na Poznań i Węgry 1956.
Bolszewicką prowokacją był “okrągły stół” i reszta “przemian” w demoludach i sowietach ale “wymiana kadr” nie była ich głównym celem. Wcale nie musiało być tak i z innymi prowokacjami. Nie będąc bolszewikiem, cel prowokacji określić można dopiero w perspektywie następujących wydarzeń. Konsekwencją poznańskiej rewolty był “polski październik”, co także miało bezpośredni wpływ na Węgrów. “Październik” był z kolei prowokacją na znacznie większą skalę. Konsekwencją powstania węgierskiego dla komunistycznych Węgier był “gulaszowy komunizm” – obiekt marzeń niejednego z “obywateli” peerelu. Jedna prowokacja wynikała z drugiej i to wszystko się zazębiało jak w zegarowym werk. Wszystko jest jednym niekończącym się ciągiem prowokacji. “Upadek komunizmu” jest już prowokacją na skalę światową a z niej wynikają kolejne.
Drogi Panie Andrzeju,
W tej samej dyskusji, z której cytowałem wypowiedzi p. Amalryka, był Pan łaskaw napisać coś, co chciałbym przytoczyć in extenso (niestety nie komponowało mi się w powyższych rozważaniach…), ponieważ jest niezwykle trafne:
“Czy można powiedzieć, że bolszewizm, sam w sobie, jest prowokacją bo wyzwala kontrę?
Jeśli tak, to na przykład: Czy powstania chłopskie w sowietach nie były sprowokowane? Czy bunty w Workucie i Norylsku nie były sprowokowane? Z drugiej strony, czy tymi prowokacjami kierowali czekiści tak jak w przypadku TRUSTu i „upadku komunizmu” co, jak mi się zdaje, uznajemy tutaj za „klasyczną” prowokację?”
Tak! Komunizm jest prowokacją, jest wyzwaniem. Nieznane są wyroki Boskie i nie wiemy, dlaczego Pan Bóg wystawił ludzkość na taką próbę, ale wiemy, że nie spisaliśmy się najlepiej.
W moim przekonaniu, powstanie węgierskie jest bardzo ważnym ogniwem w łańcuchu prowokacji, ogniwem łączącym chaotyczne i bardziej spontaniczne wybuchy w Berlinie i Poznaniu, z wyreżyserowanymi przedstawieniami praskiej wiosny i Solidarności.
Innymi słowy, zgadzam się z Panem w całej rozciągłości, ale zamierzam drążyć dalej węgierskie powstanie, bo wydaje mi się to nader pouczającym zajęciem.
Drogi Panie Michale,
Pański “rozbiór” powstania węgierskiego bardzo mnie interesuje, bowiem jest to kwestia, która wymaga wiedzy, uporządkowania jej i zrozumienia istoty rzeczy.
Dla mnie bolszewizm-komunizm jest prowokacją od początku do końca. Zgadzam się, że samo jego zaistnienie jest prowokacją. Prowokuje tych, którzy mu ulegają i tych którzy mu się przeciwstawiają. W pierwszym i w drugim komentarzu najbardziej zajmowała mnie kwestia, czy można odwrócić tę prowokację. Czy radykalne przeciwstawienie się bolszewikom-komunistom , chęć zniszczenia ich (wynik ich prowokacji), można interpretować jako nie tylko odrzucenie prowokacji ale i obrócenie jej przeciwko nim? Pan zdaje mi się uznawać, że może tak być, uważając przyczynowość wolną za największą z sił sterujących myślą i czynami człowieka i podkreślając że bolszewikom-komunistom najbardziej zależy na zniszczeniu jej. Na postawione przeze mnie pytanie “czy tymi prowokacjami kierowali czekiści” odpowiadam sobie: tak, ale możliwym jest, że prowokacje te zostały przez niektóre sprowokowane jednostki odrzucone i obrócone przeciwko bolszewikom-komunistom. Gdyby tych jednostek było odpowiednio dużo, prowokacja mogłaby się bolszewikom nie udać a oni ponieśliby klęskę. Krótko mówiąc: strzelający do bolszewików z własnej woli, dąży do pokonania bolszewików. Zastanawiam się, czy to właśnie mógł mieć na myśli Mackiewicz pisząc “Miejmy nadzieję…”. Uważam, że sam Mackiewicz, tak jak wszyscy, został przez komunizm sprowokowany ale tę prowokację – swoją postawą wobec niego – obrócił przeciw niemu.
Panie Andrzeju,
Tak, to oczywiście słuszne. Ale czy nie jest tak, że problem jest jeszcze poważniejszy. Przytoczyłem skrajny przykład WiNu, którego najlepsi członkowie – i ofiary – byli narzędziami sowieckiej prowokacji. Czy w tym właśnie nie leży najbardziej zdumiewająca – prawdę mówiąc, zupełnie diaboliczna – umiejętność bolszewików: że potrafią zaprząc do swojego rydwanu wolnych ludzi? Wolnych ludzi, którzy w wolny sposób przycyzniają się do umocnienia zwycięstwa prowokacji. Kiedy Mackiewicz wskazywał na przykład Sołżenicyna, to ludzie pukali się w głowy. Tymczasem Mackiewicz widział autentycznego antykomunistę – Archipelag nazwał “ciosem w zęby sowietyzmu” – który pomimo to, przyczynił się do wzmocnienia komunizmu.
To jest między innymi trudny do rozwiązania – być może niemożliwy do rozwiązania – problem “wrażej pieczeni”, o którym mówiliśmy tu wielokrotnie.