Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Lata 70-te to dla Hollywood czas bardzo specyficzny. Wymiana pokoleń, która wtedy nastąpiła przyniosła rewolucyjne zmiany w przemyśle rozrywkowym. Od tamtej pory amerykańskie kino na zawsze (no, w każdym razie do dnia dzisiejszego) zmieniło swoje oblicze. Stało się tak wcale nie dlatego, że, jak twierdzą niektórzy, zachwiał się wtedy porządek zwany star-systemem. Owszem, stare gwiazdy odeszły, ale ich miejsce zajęły nowe, trudno mówić tu o upadku kultu gwiazd ekranu. To raczej charakter gwiazd się zmienił diametralnie.

Give me Cagney anyday
Or Jimmy Stewart for President”

…jak śpiewał Jon Anderson… Ale przecież było ich znacznie więcej. Henry Fonda, John Wayne, Clark Gable i tylu innych. To właśnie James Stewart i Clark Gable porzucając swoje kariery filmowe włączyli się do narodowego wysiłku wojennego i w latach największego nasilenia ofensywy lotniczej nad III Rzeszą zasilili szeregi Ósmej Armii Powietrznej w Wielkiej Brytanii. To ich pokolenie po II wojnie światowej czynnie wspierało budowę mitu założycielskiego Ameryki, snując opowieści o zdobywaniu Dzikiego Zachodu. To oni walczyli na srebrnym ekranie z niesprawiedliwością i złem, rozumianym według starych, XIX-wiecznych norm społecznych.

Ten właśnie porządek zachwiał się w dekadzie lat 70-tych, chociaż pierwsze syndromy pojawiły się już wcześniej. Samotny szeryf, walczący z bandytami, gdzieś na dzikich ziemiach pogranicza przestał być ulubionym bohaterem publiczności. Mało tego, teraz to bandyci stali się na srebrnym ekranie pozytywnymi bohaterami, a szeryf, policjant, czy oficer armii zostali zdymisjonowani z ról porządnych facetów. Para zwyrodniałych bandytów, napadająca na banki podczas Wielkiego Kryzysu zjednała sobie publiczność za sprawą twarzy Faye Dunaway i Warrena Beatty. Steve McQueen, niegdyś jeden z siedmiu sprawiedliwych i wspaniałych, później legendarny Bullitt, teraz wciela się w postać gangstera, uciekającego przed wymiarem sprawiedliwości i to jemu kibicują widzowie, a nie ścigającym go stróżom prawa. Za to czarnym charakterem, symbolem zła, ale też niezdarności i, mówiąc współczesnym slangiem, obciachu, staje się szeryf Buford T. Justice z policji stanowej, ścigający pirata drogowego.

Co się właściwie wtedy takiego wydarzyło, co sprowokowało te zmiany? Czy to bunt roku ’68? Ale przecież młodzież buntowała się przeciwko rodzicom od wieków, od czasu, kiedy wynaleziono ludzkość. Potem młodzież się starzała i już przestawała być młodzieżą, bunt wygasał, emocje opadały, do głosu dochodził konformizm. Tak, młodzieżowe bunty, to nie jest wystarczający powód do wybuchu rewolucji społecznej. Wojna w Wietnamie? Dlaczego zatem rewolucja nie wybuchła po ataku Japończyków na Pearl Harbor? Nie, to też fałszywy trop. Więc, co wywołało te zmiany? Dociekanie przyczyn tego zjawiska, to zadanie dla kogoś zawodowo zajmującego się socjologią, czy może filozofią, albo politologią.

W pewnym sensie kulminacją, ale i podsumowaniem rewolucyjnych zmian w tradycyjnej kulturze Ameryki był film Milosa Formana „Hair”. Piszę „podsumowaniem”, bo obraz wszedł na ekrany w 1979 roku, u schyłku ery hipisów, na dwa lata przed objęciem fotela prezydenta przez aktora ze wspomnianego wyżej pokolenia, Ronalda Reagana. Ekranizacja słynnego broadwayowskiego musicalu to zwierciadło tego, z czym Zachód mierzył się przez poprzednie 10 lat.  Przyjrzyjmy się więc, na chłodno i bez emocji, dziełu Formana.

Syn farmera z Oklahomy jedzie do Nowego Jorku. Widz początkowo nie zna przyczyny tej podróży, stopniowo jednak jej cel staje się jasny. Konserwatywna rodzina polskich emigrantów wysyła swojego syna na wojnę do Wietnamu. Claude Bukowski nie idzie tam pod przymusem, on chce walczyć, żeby bronić świat i swoją ojczyznę przed czerwoną zarazą. Wiem, że dziś te słowa brzmią w wielu uszach pompatycznie i groteskowo… „Przed czerwoną zarazą”. Toż to jakiś bełkot rodem z wykładów Joe Birch Society, powiedziałby postępowy student uniwersytetu w Berkeley… Tak, za taką percepcję powyższych słów odpowiadają między innymi takie dzieła, jak musical „Hair”. Brnijmy dalej…

W Nowym Jorku Bukowski trafia do Central Parku, gdzie grupka młodocianych, długowłosych obszarpańców pali wojskowe karty powołania, a następnie rozpływa się w anielskich dźwiękach pieśni sławiącej świetlaną przyszłość w Erze Wodnika.

Aquarius, aquarius! – doskonała wizualnie scena z genialną choreografią.

Na tym tle Bukowski wypada blado. Marynarka, biała koszula, krawat, kowbojskie buty… Jest sztywniakiem, a do tego obcym, co zresztą obszarpańcy wytykają mu bezlitośnie, napomykając coś o prowincjonalnych stanach. Jak wspomnieliśmy, akcja tej sceny rozgrywa się w Central Parku, a jest to miejsce specyficzne, nie tylko dla Nowego Jorku, ale może nawet dla całego Wschodniego Wybrzeża. Tam bowiem, na tej „ziemi niczyjej”, spotykają się całkiem obce sobie światy. Są i obszarpańcy, palący karty powołania, są „białe kołnierzyki” szukające wytchnienia od wrzeszczącego szefa w biurze na Wall Street są regularni bezdomni, trafiają się wreszcie przedstawiciele klasy zwanej WASP, czyli biali Anglosasi wyznania protestanckiego. I właśnie przedstawiciele tych ostatnich ukazują się oczom Bukowskiego, dla lepszego efektu galopujący na koniach. Jeźdźcami okazują trzy atrakcyjne kobiety, a jedna z nich szczególnie wpada w oko młodemu przybyszowi, co staje się motorem napędowym intrygi.

Następna scena to integracja, próba oswojenia przybysza i ostatecznie akceptacja w gronie obszarpańców. Proces polega głównie na dokumentnym upaleniu trawą delikwenta, co doprowadza go do stanu błogości i pogodnej akceptacji otaczającego go malowniczego tłumu. Jednak po ocuceniu Bukowski postanawia porzucić nowych przyjaciół i dopiero po interwencji Bergera, przywódcy grupy, wspólnie ruszają na poszukiwanie atrakcyjnej amazonki z wyższych sfer, spotkanej poprzedniego dnia.

I tak trafiają do Short Hills w New Jersey, ekskluzywnej siedziby społeczności WASP. Po wtargnięciu na teren jednej z posiadłości odnajdują poszukiwaną piękność i tu następuje według mnie kluczowa scena filmu. Berger wchodzi na suto zastawiony stół i śpiewa „I Got Life”, strącając talerze i półmiski ku przerażeniu i zgorszeniu obecnych na przyjęciu gości z wyższych sfer. Wyraża w ten sposób brak szacunku, a wręcz pogardę dla fundamentu, na którym zostało zbudowane państwo amerykańskie. Jest to jednak tylko akt bezmyślnej destrukcji. Czy hipisi proponują coś w zamian? Czy stary porządek chcą zastąpić jakimś nowym, lepszym? Nic podobnego. Ich bunt nawet im samym nie przynosi żadnych korzyści, choćby doraźnych. To raczej krzyk bezsilności nieradzących sobie z własnym nieprzystosowaniem desperatów. Rzecz jasna, patrząc na tę scenę z dystansu, prawie 40 lat później, widać, że gdyby hipisom się wtedy udało, gdyba ta rewolucja przybrała charakter masowy, ogólnokrajowy, próżnię po gwałtownie zdekapitowanej klasie WASP wypełniliby towarzysze pokroju Che Guevary, albo ktoś równie postępowy. Ale cała scena jest skonstruowana tak, żeby widz podziwiając determinację i „wyższość moralną” obszarpańców, stanął po ich stronie. Będzie on w dobrym towarzystwie, bo pod urokiem buntowników znajdzie się również dobrze urodzona wybranka Bukowskiego. Nie wiem, na ile taka wymowa sceny była przez reżysera zamierzona, być może w ogóle się nad tym nigdy nie zastanawiał, a skupiał się tylko na formie.

Popis Bergera wywołuje reakcję, policja aresztuje całą grupę i niedoszli rewolucjoniści trafiają przed sąd, który zasądza niewielki wyrok, lub kaucję, chwilowo poza zasięgiem finansowym podsądnych. Nie wszystkich, jednakże. Bukowski przekazuje Bergerowi otrzymaną od rodziny gotówkę, żeby przywódca grupy mógł na wolności zorganizować pieniądze na wykupienie reszty.

Tymczasem aresztanci, poddawani represjom przez wymiar sprawiedliwości, trafiają do fryzjera, co doprowadza do zbiorowego odśpiewania protest-songu. Długie włosy są symbolem wolności i nienawiści do tradycyjnego społeczeństwa. Ingerencja w ich fryzury przedstawiona jest jako bezpośredni atak na ten styl życia, próbę wtłoczenia buntowników w ramy stworzone przez opresyjny system, od którego starają się uciec. W trakcie wykonywania „Hair” muzyka przechodzi na chwilę w dźwięki hymnu narodowego, a aktorzy parodiując oddawanie wojskowych honorów dodatkowo podkreślają swoją niechęć do jakiegokolwiek utożsamienia się ze spuścizną państwową Ameryki.

Z pomocą pieniędzy otrzymanych od matki, Bergerowi udaje się wydostać z aresztu wszystkich uczestników popisu w Short Hills. Nasi bohaterowie przenoszą się na kolejną imprezę, coś co można by chyba określić jako LSD party. Tam, wśród tłumu podobnych obszarpańców wysłuchują przemowy na temat genezy wojny w Wietnamie. Szło to mniej więcej tak: biali ludzie wysłali czarnych ludzi, żeby walczyli z żółtymi ludźmi w obronie ziemi, którą ukradli czerwonym ludziom. To mną wstrząsnęło… Nie zapamiętałem tego tekstu, kiedy oglądałem to pierwszy raz…  Potem następuje kawałek słowno–muzyczny na temat spotkania Lyndona B. Johnsona z Tricky Dickiem będącym pod wpływem LSD, czy jakoś podobnie… Trochę mi to umknęło, po wstrząsie, jakiego doznałem podczas tego poprzedniego wyznania… Potem jest jeszcze rozdawanie tabletek LSD jak ciała Chrystusa, oniryczna wizja ślubu Bukowskiego z próbującą wyrwać go ze szponów armii ciężarną hipiską i hare kriszna, hare hare. Ale to wszystko nie wstrząsnęło mną tak, jak tamte słowa… Biali ludzie wysłali czarnych ludzi, żeby… God bless America i tych biednych amerykańskich intelektualistów …

Nie wykluczam, że ten film należy oglądać w stanie upojenia używkami wszelakimi, ale trzeba było napisać o tym parę słów w czołówce…

Wracamy do przedstawienia! W wyniku starcia z LSD, Bukowski traci chwilowo kontakt z rzeczywistością i odłącza się od formacji. Akcja przenosi się nad jakiś stawik (chyba też w Central Parku), gdzie Berger z resztą ekipy odnajdują zgubę. Aha, zszokowany prawdą o wojnie wietnamskiej, zapomniałem dodać, że podczas poprzedniej imprezy nasi bohaterowie spotkali uroczą amazonkę, Sheilę, do której Bukowski smalił cholewki. I teraz wszyscy szczęśliwie spotykają się nad tym stawikiem. Bukowski bierze Sheilę na stronę, proponuje, że odprowadzi ją do domu, ona, trochę zawiedziona, że wieczór się tak szybko skończy, rezonuje nieznacznie… I tak, od słowa, do słowa, wszyscy (z wyjątkiem ciężarnej hipiski) wodują się w stawiku. Zakochana para szepce sobie coś romantycznie, nad nimi gwiazdy, w ich sercach ogień… A tymczasem Berger z resztą, niepostrzeżenie opuszczają akwen wodny i podstępnie podprowadzają gruchającym gołąbkom ubrania. Sheila wścieka się, łapie taksówkę (nago) i odjeżdża w siną dal. Berger z kompanami próbuje ją gonić, chcąc oddać ubranie, ale bezskutecznie. Bukowski, zniesmaczony postawą przyjaciół robi im wyrzuty za niepoważne zachowanie i oznajmia, że nie zrezygnował z pierwotnych planów wstąpienia do armii. Berger jest zdumiony jego słowami, liczył na zmianę nastawienia przyjaciela i przeciągnięcia go na swoją stronę światopoglądową. Bukowski jednak, mimo spędzonego wspólnie z hipisami czasu, pozostaje wierny swoim przekonaniom. Co ciekawe, wydaje się, że reżyser stara się pokazać jego postawę jako szlachetną, a wybór służby w Wietnamie, jeśli nie wprost słuszny, to w każdym razie zrozumiały i godny szacunku. Tu film staje się trochę, odrobinę mniej ideologiczny, niż dotychczas. Jeden z członków grupy, dotąd pokazywanej jednoznacznie pozytywnie, przedstawiony jest jako wręcz cyniczny i wyrachowany, wyszydzając słowa Bukowskiego o poświęceniu dla kraju i współobywateli. W tej scenie, to Bukowski wychodzi na herosa, niosącego na sobie ciężar odpowiedzialności za wspólnotę. Odchodzi w mrok, samotny, ale dumny.

Następna, typowo musicalowa scena jeszcze bardziej podkreśla jego determinację, ale i dylematy. Samotny w tłumie, bohater wyraża swoje wątpliwości, co do słuszności wyboru i niepokój o swoją przyszłość. I tak trafia ostatecznie przed komisję poborową.

Tu następuje konfrontacja pokolenia flower power z armijną rzeczywistością. Mówiąc oględnie, jest to festiwal niekompatybilności z drylem wojskowym i przykład całkowitego, obustronnego braku zrozumienia swoich ideałów. Taka refleksja mi się w tym momencie nasunęła, że ta scena doskonale ilustruje, w jakim klimacie kształtowały się poglądy pokolenia, którego symbolem stał się wiele lat później Bill Clinton… Tu właśnie tkwią korzenie nieszczęścia, które dotknęło Amerykę w latach 90-tych XX wieku. Młodzi ludzie, całkowicie pozbawieni jakichkolwiek więzi emocjonalnych z pokoleniem swoich rodziców, zagubieni, upici do nieprzytomności przez lewacką ideologię, patrzą na otaczającą ich rzeczywistość przez odwracające obraz soczewki komunistycznej propagandy. Takie doświadczenia młodości musiały odcisnąć trwałe piętno na umysłach. Ci ludzie dorośli, okrzepli, zajęli miejsca w hierarchii społecznej, zagłosowali na Clintona i Obamę, próbowali posadzić w Białym Domu Hilary… Pytacie, dlaczego współczesna Ameryka przypomina pogrążający się w odmętach okręt? Obejrzyjcie scenę poboru do U.S. Army z „Hair”.

Bukowski trafia do ośrodka szkoleniowego gdzieś w Nevadzie. Łyka kurz i łzy podczas treningu i postanawia napisać o tym w liście do Sheili. Dziewczyna, wspólnie z przyjaciółmi decydują się odwiedzić młodego G.I. i wyruszają samochodem w podróż na zachód (to mogłaby być osobna, malownicza historia, ale scenariusz niestety, nie przewidział rozwinięcia tego tematu). Po dotarciu do celu nasi bohaterowie znów odbijają się od niewzruszonej ściany systemu, tym razem reprezentowanego przez wartownika na bramie wjazdowej do bazy, w której służy Bukowski. Żołnierz w szorstkich słowach odmawia im możliwości wtargnięcia do bazy, głuchy na tłumaczenia Bergera, że pięć dni jechali z N.Y., żeby zobaczyć kumpla. Doznawszy kolejnego kuksańca od znienawidzonego państwa, postanawiają dokonać odwetu. Przy pomocy Sheili, podstępem zdobywają na jednym ze służących w bazie sierżantów mundur i samochód. Berger przebrany w zdobyczny mundur przenika do bazy, odnajduje w koszarach Bukowskiego i próbuje namówić go do samowolnego opuszczenia bazy. Ze względów logistycznych okazuje się to niemożliwe, wobec czego następuje kolejna maskarada. Berger przebrany za Bukowskiego zostaje w koszarach, udając, że, jak mawiał Bogusław Linda w „Krolu” – sztuka jest sztuka, a Bukowski w mundurze nieszczęsnego sierżanta wyjeżdża poza jednostkę, żeby spotkać się z przyjaciółmi. Pech sprawia, że zanim uda mu się wrócić i zluzować Bergera, Wuj Sam zarządza akurat wzmocnienie kontyngentu w Wietnamie i rekruci w przyspieszonym tempie pakują się do transportowców i wyruszają na wojnę. Wśród nich leci ku swojemu przeznaczeniu Berger, bohater mimo woli.

Parę lat temu czytałem wywiad z Formanem na temat jego aktywności w Hollywood. Na pytanie dotyczące „Hair” odpowiedział dosyć powściągliwie, skupiając się na formie oryginalnego musicalu z 1967 roku. Mówił o fascynacji muzyką, choreografią, o tym, że od początku marzył o przeniesieniu przedstawienia na ekran. Nie powiedział w tym wywiadzie ani słowa o treściach zawartych w scenariuszu. Wydało mi się to dziwne. W końcu „Hair” jest naładowany bardzo silnymi emocjami związanymi z konkretnymi wydarzeniami politycznymi. Byłem ciekaw, jak widzi to wielki reżyser. Bo przecież kalka światopoglądowa zaprezentowana w filmie jest z jednej strony świadectwem nieprawdopodobnej naiwności i ignorancji wobec wojny wietnamskiej i szerzej, komunistycznego zagrożenia, z drugiej jest niestety reprezentatywna dla poglądów większości zachodniej widowni.

Tymczasem odbiór dzieła może być, zwłaszcza dzisiaj, niekoniecznie zgodny z pierwotnymi intencjami twórców. Pod warunkiem, rzecz jasna, że zadamy sobie pytanie o rzeczywisty, a nie urojony, kontekst historyczny. Właściwie, gdyby dziś ktoś dociekliwy dopytywał się, dlaczego Ameryka przegrała tak sromotnie wojnę w Wietnamie, to ten film jest jedną z odpowiedzi. Gdyby Andropow zaprzągł cały KGB do operacji niszczenia morale swojego największego wroga, nie osiągnąłby lepszych rezultatów, niż musical „Hair”.

Czy jest do wyobrażenia, że Jimmy Stewart, zamiast wstąpić do Sił Powietrznych Armii Stanów Zjednoczonych, produkuje film o heroicznych staraniach amerykańskiej młodzieży, żeby uniknąć poboru do wojska i walki z Hitlerem? No tak, ale Hitler był zły, a Wujek Joe, Nikita Chruszczow i Lonia Breżniew to przecież mili panowie z takiego egzotycznego, dziwnego i wspaniałego kraju…

Oglądając ten film cały czas zastanawiałem się, czy Forman, oprócz strony wizualnej, muzycznej, dostrzegał w scenariuszu wyraźne treści polityczne. I jeśli tak, to jak je rozumiał. W jednej z końcowych scen, podczas opłakiwania poległego w Wietnamie Bergera, widać na jego nagrobku datę, jest to rok 1968. Nasuwa się tu pytanie, czy ta data, w połączeniu z ostatnią sceną, kiedy to tłumy hipisów nacierają na Biały Dom, domagając się wycofania wojsk amerykańskich, czyli wpuszczenia czerwonych morderców do Wietnamu Południowego, wywołała jakieś skojarzenia u reżysera. Ja rozumiem, że żadnych skojarzeń nie należy oczekiwać od amerykańskiej widowni, od tych upalonych trawką pacyfistów w podartych jeansach. Ale czy Forman, emigrant roku 1968 z rozjechanej sowieckimi tankami Czechosłowacji miał cień wątpliwości produkując film tak jednoznacznie wpisujący się w sowiecką propagandę? Skoro dziś jest to tak oczywiste, to czy wtedy, w roku 1979, zaledwie cztery lata po haniebnej ucieczce helikopterami ostatnich Marines z Sajgonu, uciekinier spod komunistycznej niewoli mógł ignorować polityczne znaczenie swojego dzieła? Wydawałoby się, że to właśnie Milos Forman, człowiek osobiście doświadczony przez komunistyczną rzeczywistość, kiedy wreszcie znalazł się w wolnym świecie, do którego, jak sam twierdzi tak tęsknił, rzuci komunizmowi rękawicę, że korzystając z prawdziwej wolności twórczej opowie światu o komunistycznym zagrożeniu. Dziwne, ale tak się nie stało. Dlaczego..? Nikt nie wie. Jak w czeskim filmie…



Prześlij znajomemu

39 Komentarz(e/y) do “Noś, noś, noś długie włosy!”

  1. 1 Andrzej

    Citizen Kane came fast and quickly
    Conquerin ol’ New York City
    Poking fun at superstition
    Media became television

    Szukasz źródeł Jacku? Ze 40 lat temu obejrzałem film „Ostatni seans filmowy” („The Last Picture Show”) – przy szkole istniał tzw. DKF. Przełom lat 40 i 50, Texas, prowincjonalne miasteczko. Myślę, że to mniej więcej w tamtym czasie zaczął się na dobre powszechny „ferment” zarazy, pękła amerykańska „struna”. Niechciana wojna koreańska (której jakże charakterystyczny dla Ameryki obraz przedstawia „Mash”) była dla Amerykanów (wyjątek stanowiła jeszcze armia) już grą na tej strunie, zerwanej ostatecznie 15 lat później (już razem z armią). I tak to chyba poszło.

    Bukowski (czyż nie kojarzy się to nazwisko z „dysydentami”), miał być tylko katalizatorem i swoją rolę odegrał jak trzeba. Nie dziwi mnie taki właśnie scenariusz: Rewolucja rozwija się szeroko, dociera do Wietnamu Południowego i poświęca się dla komunizmu, który tam wkrótce nastaje. Miał to być komunizm z ludzką twarzą jak u tow. Dubczeka, lecz nie bardzo wyszło. Zwykle bowiem nie bardzo wychodzi. Niemniej marzenia pozostały, wiecznie żywe jak sam towarzysz Lenin. Nie tylko dla towarzystwa z musicalu ale i dla kolejnych eszelonów. Jak pisze Britannica: „His early films were characterized by their examination of working-class life and their enthusiasm for a socialist lifestyle”. To dopiero studium. Czy dostrzegał wyraźne treści polityczne? Ależ on starał się je podnieść do kwadratu!

    Moim zdaniem „Hair” to wyjątkowa słabizna w porównaniu do „Amadeusza” i „Lotu…”. Czysta propaganda, podczas gdy „Lot” pobudza jednak do myślenia, nie wszystko w nim jest tak jednoznaczne.

  2. 2 Jacek

    Andrzej,

    Dla mnie „Ostatni seans..” był zawsze syndromem pogardy oświeconej Północy do zacofanego Południa. Ale pewnie masz rację, że wojna koreańska też odcisnęła piętno na twórcach tego filmu i literackiego pierwowzoru. No tak, ta wojna mogła tkwić u źródeł tego, co się wydarzyło w latach 60-tych.

    Jest jeszcze jeden film, odnoszący się w pewien sposób do relacji Północ – Południe, czy może nawet szerzej: postępowcy kontra zacofani. To „Deliverence” („Uwolnienie”) z 1972 roku. Tam ten konflikt jest pokazany, jakby wojna secesyjna nigdy się nie skończyła. Południe, reprezentowane przez brudnych, nierozgarniętych, prymitywnych „rednecków” pokazane jest jako zagrożenie dla nowoczesnej, postępowej Północy. Z resztą takich filmów pewnie można by znaleźć więcej.

    W kontrze widzę właściwie tylko jeden tytuł. To „The Outlaw Josey Wales” z 1976 roku. To nietypowy dla lat 70-tych western, gdzie to żołnierze Unii są przedstawieni jako barbarzyńcy palący, grabiący i mordujący wszystko, co stanie im na drodze, w imię postępu, rzecz jasna. Kiedyś wydawało mi się, że jest to przenośnia odnosząca się do zalewu lewactwa, jakie się pojawiło w tamtej dekadzie. Ale to chyba jednak nadinterpretacja.

    A postać Bukowskiego? No cóż, masz rację, on odegrał swoją rolę i tyle. Czy komuniści z północy Wietnamu byli postrzegani w Ameryce, jak Dubczek w Czechosłowacji, to nie wiem… Właściwie, to ciekawe byłoby poznać opinię kogoś, kto wtedy był zaangażowany w ruchy „pokojowe”. Jak oni to widzieli? Pewnie wynikła by z tego zabawna wymiana zdań…

    „Hair” nawet nie można porównać do „Lotu”. To faktycznie słaby film, chociaż są tam fragmenty bardzo dobre od strony formy i rzemiosła filmowego. Chyba po prostu broadwayowski pierwowzór był zwyczajnie marnym materiałem wyjściowym. Podobno Elmer Bernstein wyśmiał spektakl na premierze w 1967 roku jako wyjątkowy chłam.

  3. 3 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Przede wszystkim muszę Panu pogratulować interesującego spojrzenia na film Formana. Rzadko się zdarza, żeby ze zwykłego musicalu udało się wyciągnąć tyle ciekawej treści. Pański artykuł wywołał we mnie tak wiele refleksji, że postanowiłem napisać o tym osobno. Tu chciałbym tylko przyjrzeć się paru pobocznym wątkom.

    Otóż czytałem gdzieś, że kiedy Forman postanowił nakręcić „Hair”, to w pierwszym rzędzie wypytywał znajomych, co pamiętają z musicalu. Nie pamiętali nic, oprócz piosenek. Żadnej narracji, oprócz ogólnej kontestacji. Oryginalny scenariusz (a wersji musicalu jest wiele), także niewiele wyjaśnia. Claude jest liderem grupy (szczepu, jak się toto nazywa), a nie nowo przybyłym prostaczkiem, i waha się czy pójść do wojska, czy nie. W końcu pojawia się w ostatniej scenie w mundurze i z krótkimi włosami. Zmierzam do tego, że Forman doskonale wiedział, co robił, gdy nadał swemu filmowi taki właśnie kształt. Miał jasną świadomość politycznej wymowy tego filmu i takich „drobiazgów”, jak utożsamienie praskiej wiosny z buntem studentów z roku 1968 oraz z protestami przeciw wojnie wietnamskiej.

    Obejrzałem przed chwilą na Youtube fragmenty z przedstawień z lat 60. i rozumiem chyba, o co chodziło Formanowi. Po pierwsze to jest słabe, a poza tym „The Age of Aquarius” czy „Let the Sunshine in” są całkowicie niepolityczne, ale wystarczająco otwarte, żeby móc im nadać polityczne ostrze. Bez wątpienia, polityczny wymiar nadawała temu publiczność, a Forman ujął to w koherentny i (chyba się tu z Panami nie zgadzam) bardzo dobry film. Oczywiście, że to nie jest na poziomie „Lotu” czy „Amadeusza”, ale niewiele filmów w ogóle bywa na takim poziomie.

    Nie jestem przekonany, czy ma Pan rację, łącząc spór między Południem i Północą w amerykańskiej wojnie domowej, ze stosunkiem do wojny wietnamskiej, czy do tzw. white trash. Prawdziwa linia podziału we współczesnej Ameryce nie zachodzi między dwiema głównymi partiami, ani między stanami konfederacji i jankesami. Prawdziwie obce sobie są wnętrze tego ogromnego państwa i jego obrzeża. Konserwatywne wnętrze i liberalne wybrzeża morskie.

  4. 4 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Oglądałem wiele filmów Formana i nie zgodziłbym się z oceną recenzenta z Britannica. Hori, ma panenko! to jest film prześmiewczy. Wyśmiewa socjalistycnzy styl życia, a nie wychwala. Toteż został zakazany w 68 roku. Co nie znaczy oczywiście, że Forman nie był socjalistą.

    „MASH” i „Ostatni seans filmowy” to są bardzo ciekawe konotacje. Nie będę się wypowiadał na temat tego drugiego, bo nie lubię Bogdanovicha w ogóle, a film pamiętam słabo. Ale MASH…

    MASH to jest skoncentrowany atak na wojnę, na Amerykę i na kazdy aspekt tradycyjnego społeczeństwa. Film jest oczywiście wybitny i na tym polega z nim trudność. Należy on całkowicie do lat hippiesowskich, obaj lekarze są klasycznymi antybohaterami. Warto jednak zwrócić uwagę, ze autor scenariusza (i wcześniejszej powieści), Lardner jr, był członkiem partii komunistycznej, stawał przed komisją McCarthy’ego itd. Rzecz jednak w tym, że moim zdaniem nie można przypisywać wojnie koreańskiej ważności przełomowego punktu, na podstawie filmu, który należy do innej epoki. Proszę pamiętać, że najwybitniejszy film, jaki „wyszedł” z wojny koreańskiej, to „The Manchurian Candidate”, Frankenheimera. Film zdecydowanie antykomunistyczny. Swoją drogą, zasługiwałoby na osobną analizę, co zrobiono z tej historii w wersji sprzed kilku lat, gdzie manipulatorami nie są już komuniści, ale amerykańska korporacja.

  5. 5 Jacek

    Panie Michale,

    No dobrze, Forman świadomie zrobił film zgodny i z lewacką ideologią i z linią sowieckiej propagandy. Jak można wobec tego scharakteryzować jego pozycję światopoglądową? Czy wpisuje się on w nurt marszu przez instytucje? Wydaje mi się, że nie. Czytając wywiady z nim odniosłem wrażenie, że kwestie polityczne są mu w zasadzie obce, że jest raczej ignorantem. Będąc pod komunistycznym reżymem pomstuje na komunistów (jak pewnie większość w jego środowisku), ale nie walczy z nimi, a przenosząc się na Zachód przyłącza się do nurtu kryptokomunistów (lub nawet jawnych) i woła w chórze: walczmy z opresyjnym systemem państwa amerykańskiego. Czyli byłby kimś, kto wchodząc między wrony kracze itd…

    Czy sądzi Pan, że takie były wtedy fundamenty jego twórczości? Czy może jednak źle go oceniam i był w awangardzie gramscistów? Ale na to chyba jednak niewiele wskazuje.

  6. 6 michał

    Panie Jacku,

    Ma Pan chyba rację, że Forman nie interesował się polityką, w sensie polityki bieżącej, ale jego filmy są bardzo „polityczne”, w takim sensie o jakim mówi Pański artykuł. Mam wrażenie, że jego postawa była (jest, bo on żyje) mniej więcej taka: każdy bunt jest dobry. Bunt wobec złych komunistów w Pradze i bunt wobec złych imperialistów w Waszyngtonie. Bunt Mozarta przeciw autorytetom muzycznym i rebelia Maca przeciw siostrze Ratched. Walka Larry Flynta o prawo do pornografii, walka Andy Kauffmana o prawo do obrażania ludzi itd.

    Główny bohater „From Here to Eternity” (Stąd do wieczności?) określa to tak: problem z moją postawą jest taki, że czasami jestem komunistą, a czasami antykomunistą. (To chyba jest tylko w książce, a nie w filmie.) Przypuszczam, że szeregowy Prewitt wykazał się w tym względzie większą samoświadomością niż ogromna ilość lewicowych intelektualistów, którzy nigdy nie zadawali (i nadal nie zadają) sobie takich trudnych pytań.

    Sądzę, że fundamentem tej trudności, a także fundamentem twórczości ludzi takich jak Forman, jest zasadnicze dla tej formacji niezrozumienie wolności. Ponieważ uważają oni wszyscy wolność za wartość, to staje się ona nieuchronnie wartością najwyższą, a wówczas można robić, co się chce, byle w sposób wolny i żadna wartość nie ma znaczenia. A zatem w imię wartości, niweczą wszelką wartość.

  7. 7 Jacek

    Panie Michale,

    Czyli mówi Pan, bunt dla samego buntowania się. To dość ponura wizja, że najwięksi intelektualiści, było nie było czołowi twórcy tacy, jak Forman tak infantylnie spłycają problemy, które poruszają w swoich dziełach. Ale chyba rzeczywiście coś w tym jest, oni to zdaje się tak właśnie widzieli. Zjawisko jest zbyt powszechne, żeby nie spróbować podciągnąć tego pod jakiś wspólny mianownik. Do tych buntowników, których Pan wymienił należał też Kowalski ze „Znikającego Punktu”, motocykliści z „Easy Ridera”, Gumowy Kaczor z „Konwoju” i masa innych. Trochę szkoda, że to wszystko sprowadza się do tak bezmyślnej postawy.

    To ciekawe, że przypomniał Pan szeregowego Prewitta. Nie chciałbym brnąć w dygresje i rozmywać dyskusji w pobocznych wątkach, ale do tego muszę się odnieść. Pozornie można by go podciągnąć pod tę samą kategorię, co powyższe przykłady, ale byłby to błąd. Chociaż przecież to jemu właśnie wszyscy, od przełożonych, do kumpli zarzucają, że jego bunt nie ma jakiegokolwiek sensu. Tymczasem w tym, co robi Prewitt jest głęboka myśl. Zawodowy żołnierz, tak zwany nadterminowy, rzuca wyzwanie systemowi, ponosząc za to najwyższą cenę. On nie walczy jednak z armią, którą kocha nad życie, on buntuje się przeciwko patologii, w której pogrąża się każda armia doby pokoju, tkwiąca w koszarach. Jego prostoduszne słowa, które Pan przypomniał chyba dobrze oddają naiwne poglądy autora powieści, co do komunizmu, ale rzeczywiście, w porównaniu z postawą ludzi pokroju Formana, są one uczciwą deklaracją. Tych słów nie ma faktycznie w filmie z 1953 roku, jak z resztą wielu innych elementów z powieści. Scenariusz został mocno przetrzebiony, co ciekawe, podobno przez cenzurę w obronie dobrego imienia U.S. Army. Filmowy Prewitt nie mógł robić i mówić tego, co Prewitt powieściowy, żeby nie gorszyć przyszłych kadr. Jak to wszystko się zmieniło w zaledwie kilkanaście lat…

  8. 8 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Ależ jak najbardziej brnijmy w dygresje i nie pozostawiajmy pobocznych wątków odłogiem.

    Film Zinnemanna jest zdumiewająco dobry, zważywszy, jak bardzo powieść została okrojona i z jaką masą najróżniejszych nacisków musieli sobie poradzić, że wspomnę tylko aferę „Frankie goes to Hollywood” i „Ojca chrzestnego”.

    Zgadzamy się, że zarówno w postaci, jak i w tej jednej wypowiedzi Prewitta, jest więcej przemyśleń, niż można znaleźć u większości lewicowych twórców. Forman jest tu tylko symbolem czegoś o wiele większego i gorszego. W skrajnym wypadku, to jest klasyczny gramsciański marsz przez instytucje, o którym Pan pisał, ale czy możemy sensownie podejrzewać Bergera czy Prewitta, że wzięliby świadomie udział w takim zorganizowanym „marszu”. Raczej chyba zbuntowaliby się i przeciw temu.

    I na tym właśnie polega geniusz „organizatorów marszu pod sztandarami Gramsciego”, że niby nie ma żadnych sztandarów, że są „przeciw opresji”, gdziekolwiek ona występuje. A wówczas Berger i Prewitt będą z chęcią „walczyć o sprawiedliwość” razem z nimi.

    To jest czysty leninizm: najpierw rozpętać, żeby móc spętać tym skuteczniej.

  9. 9 Jacek

    Panie Michale,

    Trzeba tu zadać pytanie, co to jest świadomy udział w marszu przez instytucje. Czy bierze się w nim udział, żeby tylko palić i niszczyć, czy po to, żeby zdobyć władzę? Obszarpańcy z „Hair” poprzestawali na samej destrukcji, ale zastanówmy się, czy ten owczy pęd był przez kogoś odgórnie, centralnie sterowany. Nie mam na myśli działań zewnętrznych KGB, one oczywiście były faktem, ja jednak się zastanawiam nad źródłami na Zachodzie. Czy to był tylko niekontrolowany, pierwotny, samoistny żywioł, czy za kulisami znajdowało się jakieś centrum dowodzenia? O ile dzisiejszych inicjatorów gender, multi kulti, równouprawnienia płci, itp, można jako tako określić, to z ruchami lat 60, 70-tych mam problem. Czy to było według Pana całkowicie spontaniczne? Ot, przeczytał jeden z drugim Gramsciego, spodobało się, wyszli na ulice i potoczyła się kula śnieżna?

    Natomiast, jeśli chodzi o Prewitta, to chyba go Pan nie docenia. Jeśli spróbujemy porównać Bergera z Prewittem, to mam wrażenie, że ten pierwszy poszedłby w marszu bez zmrużenia okiem, a Prewitt jednak miał dar myślenia analitycznego, on zapytałby o cel, a odpowiedź przeanalizował i porównał z własnymi przemyśleniami. I tak, jak nie dał się wciągnąć w rozgrywki ligi bokserskiej kompanii, tak i gamscistom pokazałby, gdzie babcia kobiałkę nosiła. To był łebski gość i miał żelazną wolę.

    Tak na marginesie, James Jones dość jednoznacznie negatywnie wypowiadał się na temat ruchu hipisowskiego, w domyśle również na temat marszu przez instytucje. W „Smaku Ryzyka” może nie bardzo błyskotliwym ale sprawnie napisanym kryminale, opisuje epokę dzieci-kwiatów, a jego bohater, Lobo Davies na kartach powieści co i raz wbija szpile komentując filozofię życiową ówczesnych obszarpańców.

    Adaptacja filmowa „Stąd do Wieczności” jest według mnie tylko niezła, podczas gdy powieść po prostu uderza do głowy. Zastanawiam się, czy to kwestia trudnego do sfilmowania materiału literackiego spowodowała umiarkowany (powtarzam, według mnie) efekt na ekranie. A może to ograniczenia wynikające ze specyfiki epoki, w jakiej film powstał?

  10. 10 Przemek

    Panie Jacku,

    dawno już nie oglądałem, ale z przyjemnością sobie przypomnę. Bardzo lubiłem i sam film i muzykę (jeśli dobrze pamiętam był dwupłytowy album, niestety gdzieś mi zaginął). Tak pomyślałem, może nie mieszajmy do wszystkiego polityki, pozwólmy choć niektórym dziełom, żyć swoim sposobem. Zupełnie nie rozumiem wpisywania w kontekst Clintona ( no chyba, że palił, ale się nie zaciągał), Obamy ( czyżby kolor skóry zbliżony do wysyłanych na wojnę) no a Hilary (to już chyba tylko blond włosy przypominające Sheilę). W podobny sposób można opisać np. „Jezioro łabędzie”. Na różne sposoby np. „pedały i lesbijki”, „obrońcy praw zwierząt”, no a gdyby występował Balet Moskiewski to dopiero można puścić wodze fantazji.
    Przy okazji, lubię czeskie filmy. Zwłaszcza te starsze, ale i nowe czasem oglądam.
    O knedlikach, gulaszu, utopencach a i zacnym piwie nie wspominając.

  11. 11 Jacek

    Panie Przemku,

    To jest wielka pokusa w przypadku hollywoodzkich produkcji, żeby nie analizować głębiej i skupić się tylko na formie. Wie Pan, że ja sam bardzo często wracam do tamtych filmów, wyłącznie po to, żeby poczuć ducha epoki, obejrzeć plenery Nevady, albo Arizony, posłuchać Credence Clearwater Revival, zobaczyć detektywa Jimmy „Popeye” Doyle’a jak macha gangsterowi w metrze, czy poczuć zapach napalmu o poranku. To jest magia kina i ja jej ulegam.

    Pisze Pan, żeby nie mieszać do tego polityki i ja się w zasadzie z tym zgadzam. Tylko, że to nie ja, to oni mieszają do tego politykę. Te filmy są przepojone przekazem politycznym, a ja to tylko opisuję. Być może błądzę, może nie mam racji i nadinterpretuję to, co widzę na ekranie. Proszę mnie zatem poprawić, chętnie przyjmę Pański punkt widzenia, a w każdym razie rozważę go.

    Clinton był politycznym dzieckiem tamtej epoki. To posąg wykuty tym samym młotem, co pacyfa zwisająca z szyi hipisa skandującego przed Białym Domem „Give peace a chance”, kiedy vietcong mordował dzieci w Hue. Obama to już precyzyjnie zaprojektowany twór na użytek mas ogłupionych polityczną poprawnością, tą dżumą XXI wieku. O Hilary nic nie napiszę, bo włosy jeżą mi się na głowie na samą myśl.

    Nie sądzę, żeby „Jezioro Łabędzie” można było zinterpretować podobnie do „Hair”. To była całkiem inna epoka. Natomiast jestem absolutnie pewien, że gdyby dziś przeniosła je na srebrny ekran, powiedzmy Agnieszka Holland, to analiza pod kątem pedałów i lesbijek, czy praw zwierząt byłaby naszym najmniejszym zmartwieniem. Gdyby wtedy Czajkowski wstał z grobu i zapytał, dlaczego ktoś zmasakrował owoc jego pracy, to wtedy mielibyśmy poważny problem. Bo co mu właściwie powiedzieć?

    Ja też lubię czeskie kino. I knedliki. Zwłaszcza bramborove!

  12. 12 michał

    Panie Jacku,

    Nie oglądałem dawno „Stąd do wieczności”, więc może ma Pan rację. Oczywiście, że powieść o wiele lepsza, ale tak jest zazwyczaj. Próbowałem znaleźć ten „Smak ryzyka”, ale znalazłem tylko francuski film z Jean Marais, a to chyba nie to.

    Najprawdopodobniej ma Pan także rację, co do Prewitta, ale żeby zaraz „łebski gość”? W powieści to jest klasyczny typ heroiczny, wola i działanie są dla niego wszystkim, ale chyba nie myślenie. O ile pamiętam, wspaniałe są sceny w więzieniu, kiedy on jeden radzi sobie z medytacją i nie pozwala się złamać. Jak przystało herosowi, gotów jest wziąć na siebie, czego inni nie potrafią osiągnąć.

    Natomiast co do Bergera, to mam wrażenie, że jest na odwrót: to Pan go nie docenia. Berger filmowy też ma wolę, rozumie absolutność wartości, np. gdy trzeba pomóc przyjacielowi, godzi się na ścięcie włosów. Berger i Prewitt wydają mi się indywidualistami, a jako tacy są generalnie niechętni do maszerowania w nogę razem z tłumem. Tacy ludzie są w pierwszych szeregach rewolucji, ale prędko padają jej ofiarami.

    Najważniejsze jest jednak pytanie o wprowadzenie w życie koncepcji Gramsciego. Nie potrafię wiążąco odpowiedzieć na Pańskie pytanie, nie sądzę, żeby były po temu dane. Ale na zdrowy rozum, nie wydaje mi się możliwe, żeby wiele było manipulacji i kierowania tym ruchem. Komuniści amerykańscy, otwarci członkowie kompartii, raczej wskakiwali do wagonów, gdy pociąg hippiesów już był w biegu.

  13. 13 michał

    Nie wiem, czy Pan Przemek jest takim znawcą historii baletu, czy też drwiąc sobie tylko, trafił w sedno, ale jest akurat faktem, że przed kilku laty wystawiono w Londynie „Jezioro łabędzie”, w którym wszystkie role łabędzi (tradycyjnie grane przez balleriny), są odtańczone przez mężczyzn. Książę, zakochujący się Łabędziu, którego się dotąd bał, jest symbolem uwolnionego homoseksualizmu i temu podobne nonsensy.

    Jak zwykle w tego rodzaju historiach, nie koniec na tym, bo oto odkryto, że Czajkowski był stłumionym homoseksualistą, więc przedstawienie było zgodne z jego prawdziwymi intencjami.

    Jak się chce, to wszystko można przekręcić i zinterpretować tak, jak komu wygodnie.

    Tylko dokąd uciekać?

  14. 14 Dariusz Rohnka

    Czy znana jest Panom postać Aleistera Crowleya, uwidoczniona na okładce płyty sierżanta pieprza.

    Zasłynął m. in. frazą do what thou wilt? – owe sformułowanie ma, nawiasowo, ciekawe peerelowskie konotacje.

    Bo jeśli nie Gramsci, to może tu należy szukać związków przyczynowych?

  15. 15 Andrzej

    Drogi Panie Michale,

    Proszę mi wybaczyć spóźnioną odpwiedź lecz byłem dotychczas poza domem i bez możliwości sprawdzenia komentarzy w tej owocnie rozwijajacej sie dyskusji. Pisząc o wojnie koreańskiej, miałem na myśli zaledwie początek fermentacji a nie jakiś przełom (w znaczeniu zmiany jakoścowej). Tę przypisywałbym raczej latom późniejszym, które charakteryzuje film „Rebel Without a Cause” z Jamesem Deanem. Ten film, jak mi się zdaje, odzwierciedla zasadniczą zmianę postawy młodych Amerykanów. Lecz ja, przyznaję to szczerze, nie znam się na filmie. „The Manchurian Candidate” niestety nie oglądałem, podobnie jego „powtórki” z 2004 r.

    Darku,

    Nie wiedziałem o tym (nigdy nie byłem fanem The Beatles). Lecz właśnie przejrzałem Internet i znalazłem taką oto odpowiedź: https://www.quora.com/Why-is-Aleister-Crowley-on-the-cover-of-Sergeant-Pepper-Does-his-inclusion-on-the-cover-have-anything-to-do-with-the-music
    Ta argumentacja wydaje mi się być przekonująca. Pochodzi osoby, która, jak sądzę, zna się na rzeczy (prowadzi stronę internetową na temat „psychodelicznych lat 60″ i jest w posiadaniu dużej ilości źródeł).

  16. 16 michał

    Panie Andrzeju,

    „Buntownik bez powodu” został nakręcony w 1955 roku, a zawieszenie broni w Korei podpisano w 1953, trudno więc mówić o różnych czasach.

    Moim zdaniem jednak ma Pan całkowicie rację, gdy umiejscawia Pan przemianę wcześniej niż pod koniec lat 60. Młode gwiazdy lat 50. – Brando, James Dean, Paul Newman – różniły się bardzo od poprzedniego garnituru gwiazdorów, o których pisał p. Jacek.

  17. 17 Jacek

    Panie Michale,

    Wydaje mi się, że postawa Prewitta to coś więcej, niż tylko żelazna wola i działanie. To próba zachowania człowieczeństwa wobec nieludzkiej machiny stłoczonej w koszarach armii. Tak, sceny w więzieniu były doskonałe, Prewitt miał tam z resztą swojego mentora, mistrza, który go nauczył tej sztuki medytacji.

    Na pewno i Berger i Prewitt to indywidualiści chodzący własnymi ścieżkami i buntownicy. Różnica między nimi polega według mnie na tym, że o ile szeregowy Prewitt nie chce zniszczyć armii, bo ona jest dla niego wszystkim, całym jego życiem, a buntuje się tylko przeciwko chorobie, która tę armię toczy, to Berger niszczy swój świat zupełnie bezmyślnie, nie oferując niczego w zamian. Można powiedzieć, że Prewitt doprowadzając się do samodestrukcji, na końcu zwycięża, czego symbolem jest „Hymn nadterminowcyh”, a dziedzictwem Bergera jest współczesna, pogrążająca się w gnoju Ameryka.

    Darek,

    Nie miałem pojęcia o Crowleyu. No tak, to dość znamienny syndrom, faktycznie. po peerelowsku to będzie „róbta co chceta”.

  18. 18 michał

    Panie Jacku,

    Znowu ma Pan rację. Akcentując wolę i heroizm, nie chciałem wcale powiedzieć, że nie był właśnie pełnym człowiekiem. Prewitt jest prawie „nadczłowiekiem” (w najlepszym sensie tego słowa). Jest świetnym bokserem i artystą, chce przede wszystkim pomóc bliźnim, jest gotów przyjąć cierpienie. Zważywszy, że mówimy o szeregowym w amerykańskiej armii, to jest on narysowany jako postać prawie „chrystologiczna”. Z tym, że oczywiście oprócz tego Prewitt ma także kilka wad.

    Czytałem powieść przed dziesiątkami lat, aż dziw, że mi tak zapadła w pamięć.

  19. 19 Jacek

    Panie Michale,

    Ta powieść jest z wielu względów niezwykła. Na pewno duże znaczenie ma fakt, że Jones wiedział, o czym pisze, bo znał temat z autopsji, ale dochodzi do tego jeszcze umiejętność przelania tego wszystkiego na papier. Podobnie jest z „Cienką Czerwoną Linią”, mało kto umiał tak, jak on uczciwie opisać wojnę, bez popadania w zbędny patos, bez idealizowania i koloryzowania. Ja na żadnej wojnie nigdy nie byłem, ale tak właśnie ją sobie wyobrażam.

  20. 20 michał

    Nie wiedziałem nawet, że „Czerwona kreska” to też wg jego powieści. Film Malicka znakomity, ale niestety od tego czasu jego filmy są coraz gorsze, wręcz trudne do oglądania.

  21. 21 triarius

    Naprawdę warto było streszczać tak ewidentnie gówniany scenariusz?! Ależ Panowie kochają tę całą popkulturę! ;-)

    Pzdrwm

  22. 22 michał

    Z pewnością warto było! I bardzo jestem wdzięczny p. Jackowi, że zechciał to zrobić, zwłaszcza, że nadal nie wywiązałem się z obietnicy napisania o innym filmie Formana.

    Nie trzeba kochać czegoś, żeby o tym mówić. W każdym razie ja nie muszę. Wedle Spinozjańskiej zasady.

  23. 23 triarius

    Przyznam, że za Gierka (kiedy spędzałem godziny kombinując, jak się wyrwać z PRLu i walczyć w Wietnamie!), z upodobaniem słuchałem tej płyty, ale jakaż jest dziś wartość w analizowaniu tego szmatławego scenariusza, że spytam?

    Pzdrwm

  24. 24 michał

    Być może znowu nie czytał Pan uważnie, Panie Triariusie, ale wydaje mi się, że p. Jacek pisze to dość wyraźnie. Ten film, a wcześniej musical, były częścią gramsciańskiego marszu przez instytucje. Były walcem, który przyjechał i wyrównał. (To nie jest cytat z libretta Poppei.)

  25. 25 triarius

    Zacząłem już trollować – sorry, wyłączę się, ale jeszcze powiem… No to co? Mało mamy przykładów na Gramsciowanie zarówno prostszych, krótszych, jak i bardziej uderzających?

    PRZECIEŻ TO BYŁA TYLKO BŁACHA (tak to się pisze?) ROZRYWKA DLA PLEBSU – ŻADNE TAM RUSZANIE Z POSAD! ;-)

    Prawdziwe przyczyny (jeśli o przyczynowości mówić, a nie szpęglerycznie) są całkiem inne.

    Pzdrwm

  26. 26 michał

    Przyczynki są różnie ważne w historii, co wielkie syntezy. Można wręcz argumentować, że ważniejsze.

  27. 27 Jacek

    Panie Triariusie,

    Czy warto było streszczać ten gówniany scenariusz? No cóż, streszczenie było raczej konieczne do przeprowadzenia analizy zjawiska, jakie ze sobą niosą takie dzieła, jak „Hair”. Czy zatem warto analizować popkulturę pod kątem rewolucji bolszewickiej?

    Czy dobrze interpretuję Pańskie pytanie?

    Myślę, że dla opracowania jakiegoś antidotum, odtrutki, kontrrewolucyjnej strategii, poznanie choroby, czyli przeanalizowanie zjawiska społeczno-politycznego, jakim jest współczesny komunizm, to absolutna konieczność. Bez takiego rozpoznania, ciężko o kurację. Nie zgadzam się zupełnie z Pańskim zdaniem, że to była „tylko” rozrywka dla plebsu, a nie ruszanie z posad bryły świata. Dla plebsu? Bo ja wiem, być może… Ale jeśli nawet, to czy nie ten właśnie „plebs” był targetem komunistycznych inżynierów dusz? Przecież to właśnie tak zwani „prości ludzie” mieli obalać stary porządek w zachodnim świecie, tak jak proletariat miał ponieść rewolucję w imię Marksa i Lenina kilka dekad wcześniej. „Hair” właśnie dlatego tak troskliwie pochyla się nad losem hippisów, bo w marksistowskich środowiskach Hollywood z tą grupą społeczną wiązano duże nadzieje na ruszenie z posad bryły świata.

    Czy pisząc o prawdziwych przyczynach ma Pan na myśli przyczyny marksistowskiej rewolucji w zachodnim świecie? Jeśli tak, to zgadzam się z Panem, że filmy takie jak „Hair” nimi na pewno nie były. Były one, natomiast pewnym katalizatorem, który miał przyspieszyć proces degeneracji intelektualnej społeczeństw.

    A jakie były pierwotne przyczyny komunistycznej zarazy? Chętnie poznam Pańskie zdanie.

  28. 28 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Obawiam się, że Pański powyższy komentarz zaginął, a w każdym razie pozostał zupełnie niedostrzeżony, podczas długotrwałej dyskusji na inny temat, jaka wybuchła na naszej stronie w ciągu ostatnich kilku dni. P. Triarius nie wykazał jak dotąd chęci do kontynuowania dyskusji, ale może kiedyś się dowiemy, jakie były jego zdaniem przyczyny zarazy.

    Tymczasem Pańskie pytania zahaczają o, wcześniej już poruszany, a nadal nierozwiązany problem: co to znaczy brać udział w marszu przez instytucje? Na ile świadomy jest ten marsz? Ale dalej: nawet maszerując świadomie, zdobywając instytucje dla postępu ludzkości i świetlanej przyszłości, czy uczestnicy muszą mieć świadomość celów? Przecież celem Formana nie mogło być obalenie wolnego świata i oddanie go we władanie komunistów, od których właśnie był uciekł. Było nim raczej stworzenie dzieła sztuki.

    Zresztą nawet jego najbliższe cele nie są dla mnie jasne, ale załózmy, że byli wśród producentów filmów Formana zagorzali bolszewicy. I wówczas co było ich celem? Zrobienie kasy czy ruszenie z posad bryły świata? Rozrywka dla plebsu czy postęp ludzkości?

  29. 29 Jacek

    Panie Michale,

    Tak, tak, śledzę wspomnianą przez Pana dyskusję. Fascynujące zagadnienie. Nie wtrącam się, bo raz, że Panowie z tematem dłużej ode mnie się boksują i ja raczej niewiele tu wniosę, a po drugie czekam na jakieś konstruktywne wnioski. W każdym razie jednego jestem pewien: antykomunizm, mimo, że w defensywie, nie przegrał wojny. Wojna trwa, nic jeszcze nie jest przesądzone…

    Wracając do Formana, to ja widzę go raczej jako pożytecznego idiotę, niż świadomego rewolucjonistę. Po prostu wpisał się w pewien nurt, modę, która zdominowała jego środowisko. Robił ten film trochę bezmyślnie, tak sądzę.

    A to, że wśród ludzi z otoczenia Formana byli ideowi komuniści, to dla mnie rzecz oczywista, w końcu to Hollywood lat 70, 80. Jakie były ich cele? To proste: robili kasę, ruszając z posad bryłę świata.

  30. 30 michał

    Mój Boże! Na konstruktywne wnioski czekamy od lat.

    A co do Formana i Choliłódź, to jestem przekonany o słuszności hipotezy „marszu przez instytucje”. Robili to otwarcie i jawnie, nie tylko tam. Niedawno przytaczałem tu fascynujący cytat z szefa brytyjskiej kompartii, który nawoływał do tego studentów Cambridge podczas czy po II wojnie. Otwarcie, nie tajnie.

    Ale pozostaje jednak problem, że jeżeli można robić pieniądze – ci wszyscy producenci filmowi to multimilionerzy, a reżyserom i scenarzystom też się źle nie wiedzie – na sprzedawaniu pro-bolszewickiej propagandy lewakom, to właściwie jaki jest dalszy cel? Ich cel jest osiągnięty: robią kasę i „walczą za sprawę” jednocześnie, żyją wygodnie i dobrze się czują. Ale oni – „oni”! – są tylko pionkami. A gdzie są szachiści?

  31. 31 Jacek

    Panie Michale,

    To jest kluczowe pytanie. Gdzie są ośrodki decyzyjne? Jaka jest struktura kierownicza? Zdaje się, że zostają nam tylko domysły.

    Szkoła Frankfurcka? Gramszyści? Klub Bilderberg? Bohemian Groove?

    Chwilowo to chyba pytania bez odpowiedzi.

  32. 32 Andrzej

    Panie Michale, Jacku

    Czy tym „szachistą” nie jest przypadkiem „wiecznie żywy Lenin”? Czy Metoda wyklucza bogacenie się bolszewików podczas „walki o sprawę”. Dzierżyński był ponoć ascetą, ale to chyba raczej wyjątek od reguły. Bolszewicy od samego początku brali od wroga ile można było, aby to wykorzystać do zniszczenia tegoż i innego wroga. A że kapnęło co nieco dla siebie, tym się nie przejmowali, o ile nie było im to do czegoś potrzebne (jak np. do „odsunięcia Gierka” w peerelu).
    A gramscistowska banda na Zachodzie? Po pierwsze, tam chyba nigdy nie było to tematem do dyskusji. Zamożność inteligencji jest zasadą społeczeństw zachodnich więc kogo dziwi to, że Clooney, Penn czy Sarandon opływają w luksusach? Nie mówiąc o Sorosie czy Clintonach. Grunt, że działają dla bolszewizmu. Po drugie to też wynika z leninowskiego kanonu: każdy sposób jest dobry aby osiągnąć cel – „grab zagrabione”. Doszukiwanie się ukrytych sprężyn w Bilderbergu wydaje mi się błędne. Bilderberg to raczej jedna z wielu „instytucji wykonawczych”. Głośna, bo skupia „głowy” i wielu się zdaje, że w ukryciu rozdaje karty. Tymczasem ona realizuje ustaloną doktrynę. Ale nie jest chyba żadną centralą „szachstów”. Tu cel jest jasny a i Metoda dobrze opracowana i skuteczna, wystarczy iść prosto „po marksistowsko-leninowskiej linii”.

  33. 33 Jacek

    Andrzej,

    Czyli uważasz, że raz wytyczone przez marksizm cele są bez zmian realizowane do dziś i nie ma żadnego ośrodka (lub ośrodków) decyzyjnego? Ale przecież doktryna jest modyfikowana na przestrzeni lat – chociażby Gramsci. Mi się wydaje, że ktoś cały czas wprowadza drobne korekty i dostosowuje taktykę do zmieniającej się sytuacji. Czy są to ośrodki uniwersyteckie, czy Soros z Clinton, tego nie wiem. Ale na bieżąco wprowadzane zmiany widać gołym okiem. Oczywiście dla ofiar taktyka nie ma znaczenia, zawsze i tak skończą w łagrze. Ale chyba jednak warto te szczegóły próbować poznać.

    A Bilderbeg to oczywiście tylko przykład, nie mam pojęcia o czym oni decydują w szczegółach i jaka jest ich rzeczywista rola.

  34. 34 michał

    Panowie,

    Z jednej strony wydaje mi się, że odpowiedź zawiera się w tym słynnym obrazie ogromnego talerza, na kórym leży wspaniała potrawa w postaci Europy Zachodniej; talerz jest leciutko, prawie niedostrzegalnie przechylony w jedną stronę, więc łakomy kąsek zsuwa się powoli, ale nieuchronnie do bolszewiskiej gąbki. Od czasu do czasu, ale bardzo rzadko dokonuje się drobnych poprawek w tysięcznych częsciach stopnia nachylenia talerza. Ot i wszystko.

    Ale z drugiej strony, kto dokonuje tych poprawek? Bilderberg? Może i by chcieli, ale nie mają żadnej władzy (w sensie „power”), Clintonowie, Obamowie, Soros, nie mają także dosyć rozumu. A to zostawia tylko sowieciarzy i chrl.

    Pan Jacek mówi „na bieżąco wprowadzane zmiany widać gołym okiem”. Czy może Pan dać przykład?

  35. 35 Jacek

    Panie Michale,

    Zmiany, jakie miałem na myśli dotyczą taktyki. Czyli: na przykład, zamiast gospodarki sterowanej przez partię jedyną i właściwą, ideologia uderzająca w najczulszy punkt tradycyjnego społeczeństwa starego świata – sferę seksualną, gender. Cel? Wywołanie konfliktu wewnątrz grupy, która stanowi przedmiot manipulacji. Inny przykład? Zamiast walki klas, walka pokoleń – dzieci przeciwko rodzicom. Mam tu na myśli współczesny system edukacji, który odbiera rodzicom prawo do decydowania o sposobie kształcenia potomstwa – unifikacja systemu oświaty. Idźmy dalej: wywołanie konfliktu między płciami. Dążenie do zantagonizowania kobiet i mężczyzn, stawka na feminizm. I potem już konsekwentnie: biali przeciwko czarnym, Żydzi przeciwko Chrześcijanom, homo przeciwko hetero, łysi przeciwko owłosionym. I tak dalej…

    Celem tej taktyki jest wywołanie konfliktu, jak za Marksa, tylko innymi metodami. A wykorzystując lokalne konflikty, niewiele potrzeba, żeby przejąć kontrolę nad całością.

  36. 36 Andrzej

    Jacku,

    Sam piszesz że „celem taktyki jest wywołanie konfliktu, jak za Marksa, tylko innymi metodami”. Zgadzasz się więc z tym, że ta taktyka jest giętka od samego początku. Z bolszewickiej (leninowskiej) definicji. Dostosowywanie się do warunków, wpływanie na nie, kreowanie znaczeń pojęć zupełnie innych, wywracających znaczenia ustalone od wieków, a następnie narzucanie ich światu – to wszystko jest elementem bolszewickiej taktyki od kiedy wykluła się ta zaraza i zaczęła się rozprzestrzeniać. Jasne, że centrale są i w Moskwie i w Pekinie. One są najbardziej doświadczone, mają najlepszy „know-how” i największe środki do realizacji celu oraz koordynacji działań. Ale nie tylko one. Moim zdaniem, centrale są także w Hawanie, Hanoi, Managui etc. etc. Wszystkie one ze sobą współdziałają. Czerwone Hollywood, Obamy, Sanders, Corbyn et al. również współdziałają. Nie muszą robić tego formalnie czy jawnie. Wystarczy wspólna płaszczyzna, wspólny komunistyczny cel. Ja to widzę jako „system rozproszony” – „czerwoną orkiestrę” naszej doby. Są w nim serwery, to jasne. Mnóstwo serwerów.

  37. 37 Jacek

    Andrzej,

    To jest ciekawa optyka. Też uważam, że sowiecko – chińskie know how jest na bieżąco wykorzystywane do przerobienia Zachodu na czerwony kołchoz. Ale mnie interesuje w tym momencie aktywność komunistów na samym Zachodzie. Nie jestem pewien, czy Hollywood, Corbyn, Obama chcą zbudować taki sam łagier, jak chińscy, czy sowieccy towarzysze. Czy nie jest tak, że Zachód odgrywa wobec Chrl i Moskwy rolę, jaką odgrywał Trocki wobec Lenina? Czy oni rzeczywiście działają ręka w rękę, czy może są wobec siebie konkurencją?

  38. 38 Andrzej

    Jacku,

    Uważam, że są to działania równoległe. Sowieci, chińscy komuniści oraz reszta „demoludów” robią podkop z zewnątrz, a wewnętrzny wróg (gramscianiści) z drugiej strony. Strategia nożyc w działaniu. Nie dopatrywałbym się „różnic ideologicznych”. Wszystko to (gramscianizm, „wolny rynek”, „otwarcie na świat”, „demokracja”, stawka na „fronty ludowe” – nie muszą być przecież tylko lewicowe, dziś nie są takimi) mieści się w ramach bolszewickiej doktryny. Zarówno „światowa rewolucja, jak „socjalizm w jednym kraju” dały i dają ten sam efekt – postępującą sowietyzację i podbój świata.

  39. 39 michał

    Drodzy Panowie,

    Tu są dwie kwestie. Przede wszystkim, oryginalnym celem marszu przez instytucje było na pewno opanowanie instytucji, ale to się już stało. Co dalej? Opanowanie instytucji spowodowało, że jest już tylko jeden consensus, lewacki zestaw niespójnych poglądów. Celem pierwotnym nie było chyba wywołanie konfliktu, a raczej tego wszechobejmującego, narzuconego raz na zawsze, nowego kryterium prawdy, ale teraz z pewnością towarzysze robią w konflikcie.

    Druga sprawa jest trudniejsza. Bo oto jeżeli istnieje jakieś centrum, które wydaje rozkazy, to powinno ono być wykrywalne. A czy istnieją jakiekolwiek instrukcje przekazane do Choliłódź, żeby robić takie filmy a nie inne? Hej, towarzysze, machnijcie się ciut na lewo, bo nam potrzeba, żebyście wyszli bardziej na bolszewików niż dotąd! – naprawdę? Jeżeli takie tajne instrukcje istnieją, to choćby jedna na tysiąc musiałaby się znaleźć. Ale cisza o tym, więc jak to jest? Wygląda na to, że to się robi samo, ale jeśli tak, to cała rzecz zalatuje siarką.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.