Texas w Londynie czyli „co odkrył major Jordan?”
4 komentarzy Published 27 lutego 2023    | 
Niestety, starszy pan, który pisuje dla nas czasami sprawozdania z wydarzeń w londyńskiej Bibliotece Polskiej, nie mógł przybyć na niedawne spotkanie autorskie z Jackiem Szczyrbą, autorem Czerwonych na szóstej! Szkoda, bo jego relacja byłaby z pewnością ciekawsza, niż moje mdłe deliberacje i czcze nawiązanie w tytule do znakomitego zaiste sprawozdania Andrzeja Dajewskiego ze spotkania w Gdyni na temat pierwszej powieści Szczyrby, Punktu Lagrange’a. Ale co robić, z braku laku i Starego chrzana we fraku, osobie w anoraku przyjdzie opowiadać o flaku i braku paliwa w baku.
Pan Jacek skoncentrował swą wypowiedź głównie na inspiracjach, jakie legły u podstaw powieści. Akcja osadzona jest w realiach drugiej wojny światowej, ale narracja prowadzona jest z punktu widzenia dość szczególnego, bo z góry. Powieść toczy się bowiem wśród lotników i w ogromnej większości odbywa się w fizycznej przestrzeni kabiny pilota. Powie ktoś, a małoż to było powieści o wyczynach lotników podczas drugiej wojny? O Bitwie o Anglię? O polskich dywizjonach RAFu? Jacek Szczyrba mówił obszernie o rozlicznych autorach tej beletrystyki – Arccie, Urbanowiczu, Skalskim i innych. Było dla niego niezwykle ważne, by oddać prawidłowo, nie tylko specyficzny żargon lotniczy z tamtych czasów (nie jestem w stanie ocenić, czy ten żargon się zmienił, ale zważywszy ogromne różnice w sprzęcie lotniczym, zapewne tak), ale także realistycznie przedstawić rzeczywistość ciasnego kokpitu i grozę walki powietrznej. Tytuł oddaje te właśnie realia, ponieważ „na szóstej” oznacza „z tyłu”; „wróg na szóstej!”, to okrzyk ostrzeżenia, że nieprzyjaciel pojawił się niespodziewanie za ogonem pilota. Takie właśnie niespodziane pojawienie się czerwonych w najmniej oczekiwanym miejscu jest przedmiotem powieści Jacka Szczyrby.
Czerwoni na szóstej! różni się jednak zasadniczo od znanych powszechnie pozycji literatury o polskich bohaterach przestworzy, ponieważ dzieje się niemal wyłącznie wśród Amerykanów, którym daleko do bohaterszczyzny. Mało tego, teatry wojenne Szczyrby są bardzo rzadko spotykane w polskim piśmiennictwie: Chiny, Alaska, Syberia, Finlandia, Korea…
Ta druga konstatacja prowadzi mnie do dwóch najważniejszych źródeł inspiracji autora: książki Diany West, pt. American Betrayal: The Secret Assault on Our Nation’s Character (podobno wyszła po polsku pod zdumiewającym tytułem: Wielkie kłamstwa Ameryki. Tłumienie niewygodnej prawdy historii) oraz dzienników i zeznań majora George’a Racey Jordana.
Diana West rozważa w swej książce, między innymi, pytanie, czy amerykańska strategia w drugiej wojnie światowej nie wprowadzała w życie sowieckiej strategii? Rzadka to wśród zachodnich autorów klarowność spojrzenia. Major Racey Jordan natomiast, od 1942 roku był oficerem łącznikowym między US Army Air Corps (nie mylić z US Air Force) i programem Lend-Lease, gdzie był odpowiedzialny za przesyłanie samolotów i za dostawy lotnicze w ramach programu pomocy dla sowietów.
Podawszy wszak nazwiska West i Jordana, p. Jacek zatrzymał się, zadeklarował, że nie będzie dalej mówił na ten temat, gdyż wyjawiłby tym samym istotne serce intrygi, po czym powrócił do autorów-lotników.
Po zakończeniu wystąpienia pozostało niewiele czasu na pytania. Drugie pytanie z sali było długie i zawiłe, i nie zrozumiałem dokładnie, o co chodziło pytającemu – mowa była o tym, czy precyzja realiów technicznych w literackim opisie jest konieczna oraz o Ballardzie i Spielbergu, co trudno doprawdy połączyć w całość – zatem jestem pełen podziwu, że autor odpowiedział na nie wyczerpująco i ku wyraźnemu zadowoleniu słuchaczy. Zanim jednak do tego doszło, głos zabrała pani Dr Dobrosława Platt, wieloletni dyrektor Biblioteki Polskiej, gospodyni spotkania i spiritus movens wszelkich poczynań kulturalnych Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego (czyli Posku) na Hammersmith. Pani Dyrektor zapytała wprost:
Co odkrył major Jordan?
Jacek Szczyrba odparł w pierwszej chwili, że można znaleźć odpowiedź na to pytanie w jego książce i wolałby tego nie wyjawiać, bo po co wówczas czytać książkę? Ale Pani Dyrektor nie dała za wygraną:
Co odkrył major Jordan?
Wyznaję ze skruchą, że jako uczestnik spotkania, byłem bez reszty „po stronie”, jeżeli wolno mi użyć określenia godnego kibica sportowego, p. Platt, ponieważ w moim przekonaniu, kiedy fikcja powieściowa opiera się na autentycznych wydarzeniach – a tak jest przecież w wypadku powieści Szczyrby – to one same, treść tych wydarzeń jako taka, nie mogą wyjawić (lub nie wyjawić), w jaki sposób splatają się wątki powieści, jak ułożą się losy bohaterów, jaka wolta nastąpi w narracyjnym ciągu. Muszę wszakże w tym miejscu dodać, że byłem w szczęśliwej sytuacji, być może jeden z niewielu pośród słuchaczy, gdyż znałem już treść Czerwonych na szóstej!
W końcu, autor dał się namówić i opowiedział ciekawie o odkryciu majora Racey Jordana i jego dalszych losach. A było tak:
Historia „Manhattan Project” jest z grubsza znana. Tajny projekt rozszczepienia atomu zebrał najwybitniejszych fizyków z całego świata, bez względu na ich ideologiczne odchylenia. Historia wykradzenia tajemnic budowy bomby atomowej jest może mniej sławna, ale nazwiska Klausa Fuchsa czy małżeństwa Rosenbergów prawdopodobnie każdemu obiły się o uszy. Rosenbergowie skończyli na krześle elektrycznym jako zdrajcy, ale Fuchs zmarł śmiercią naturalną w enerdowie, więc może prawie cztery dekady realnego socjalizmu należy policzyć mu jako karę za zdradę.
Jednak rzadko kto wie, że te same tajemnice były rutynowo zdradzane na o wiele wyższym szczeblu i zdrajca nie został nigdy napiętnowany. Zdrajca nie krył się wcale, ale operował w najwyższych eszelonach administracji Roosevelta, najprawdopodobniej z błogosławieństwem prezydenta. Historia tej zdrady nie jest w ogóle znana i jest do dziś przemilczana.
Major Jordan odkrył, że amerykańskie samoloty, latające z Alaski do bazy lotniczej w Krasnojarsku, na Syberii, mają na pokładzie, w bagażach obłożonych pieczęciami immunitetu dyplomatycznego, tajne instrukcje techniczne i plany budowy bomby atomowej oraz, co jeszcze ważniejsze, zawierają uran i ciężką wodę.
Łącznikiem Jordana ze strony sowieckiej był pułkownik Anatolij Kotikow, który miał jak najlepsze stosunki z Jordanem, ale kiedy Amerykanin poinformował swych przełożonych o zawartości dyplomatycznego bagażu sowieckiego, to Kotikow dotarł do Waszyngtonu prędzej, niż zdołał to uczynić Jordan, i amerykański major został usunięty ze stanowiska.
Człowiekiem Kotikowa w Waszyngtonie był Harry Hopkins, bliski przyjaciel i doradca prezydenta Roosevelta. Hopkins był sprężyną programu Lend-Lease, argumentował za zwiększeniem pomocy dla sowieciarni, był wielokrotnym osobistym wysłannikiem Roosevelta do Stalina. Miał się wypowiedzieć, że Stalin musi otrzymać pomoc w każdej formie, jakiej sobie zażyczy.
Jako post scriptum do wypowiedzi Jacka Szczyrby w londyńskim Posku, znalazłem interesujący przyczynek do historii Jordana i mrożący dowód metod stosowanych w Ameryce dla zamknięcia ust tym, którzy próbowali walczyć z sowietami. Jest to krótka notatka z magazynu Time, wyśmiewająca rzekome rewelacje Racey Jordana, pt.
Investigations: Dark Doings czyli „Dochodzenia: ciemne sprawki”. Warto zwrócić uwagę na datę tej notki: grudzień 1949, w tydzień po zeznaniach kongresowych majora Jordana. Rzekomo trwała już zimna wojna, ale w rzeczywistości „wielka spółka trwała”, jak mówił Józef Mackiewicz.
Prześlij znajomemu
Panie Michale,
Jak zwykle trafia Pan w sedna środek, relacjonując spotkanie w POSKU. Wciąż jeszcze nie mogę się oswoić z rolą prezentera treści literackich. Dotąd, na ogół, byłem po drugiej stronie sceny, teraz miałem trzy kwadranse na opowiedzenie o inspiracjach i przekazanie mojego punktu widzenia na główny wątek fabularny (przez nieokiełznane gadulstwo przekroczyłem limit czasu). Wspomniany tekst Andrzeja przypomniał mi tamto pierwsze, debiutanckie wystąpienie w Gdyni. Też się wtedy jąkałem, ale przynajmniej zapanowałem nad ramami czasowymi i nie zabrnąłem zbytnio w dygresje. Zdecydowanie muszę popracować nad dyscypliną wypowiedzi.
Zastanawiam się nad zasadnością ujawniania kluczowego elementu intrygi powieści potencjalnym czytelnikom. Kiedy po raz pierwszy czytałem o historii majora Jordana, mimo, że wiedziałem o kolaboracji administracji Roosevelta z sowietami, jednak, mimo wszystko, byłem mocno zaskoczony skalą i ciężarem gatunkowym tego procederu. Sama afera wciąż nie jest powszechnie znana i starałem się zrobić z tego atut fabularny, mający zaskoczyć czytelnika. Stąd moje wahanie. Ale przyjmuję Pański argument, że ujawnienie tego faktu można potraktować jako punkt zaledwie rozpoczynający zmagania bohaterów z niezwykłą sytuacją wojenno-polityczną.
W tym miejscu chciałbym jeszcze raz serdeczne podziękować Pani Dobrosławie Platt za zaproszenie i możliwość spotkania z czytelnikami.
Na marginesie, chciałbym jeszcze wspomnieć pewien niezwykły epizod, o którym pisze Jordan w swoim dzienniku. Jest tam mowa o pewnym księdzu, polskim emigrancie w USA, który obserwując niepokojącą sytuację polityczną, postanowił pojechać do Moskwy, żeby przekonać Stalina, by ten zaniechał prześladowań politycznych i pozwolił, po wygonieniu Niemców, na powstanie suwerennego państwa polskiego. Najciekawsze w tej historii było to, że wspomniany duchowny, Ojciec Orlemański, wybrał się w tę podróż, został przez Stalina przyjęty, spotkanie przeżył, a nawet dostał na piśmie obietnice spełnienia swoich postulatów. Wrócił z owym papierem do Stanów i spokojnie czekał na zrealizowanie obietnicy dobrego Wujka Joe. Po roku 1945 długo nie mógł pojąć, jak Stalin mógł go tak oszukać. A ja się dziwię naiwności amerykanów oficerów…
Jacku,
W istocie tenże ks. Orlemański był prokomunistą, który należał do agentury sowieckiej, wywodzącej się z polonii amerykańskiej (m.in. też Lange, Krzycki) i prowadzonej przez komunistę Bolesława Geberta – „Atamana”. Więcej na ten temat można przeczytać np. u Cenckiewicza w „Śladami bezpieki i partii” („Komitet na celowniku „Kominternu”). Jeśli zaś chodzi o historię, którą przytoczyłeś, to chyba masz na myśli ten fragment dziennika majora Jordana?
Amerykanie byli (i są) tragicznie naiwni.
Orlemańskiego i Lange ściągnęła do Moskwy Wasilewska i jej towarzysze (czyli faktycznie sam towarzysz Stalin). O tym jak przebiegała ta rozmowa (relacja pochodzi z sowieckich źródeł, ale wydaje się prawdopodobna) można przeczytać na tym blogu.
Andrzeju,
Zgadza się, to z tego fragmentu dziennika Jordana zaczerpnąłem te historię. Jordan pewnie wtedy nie mógł znać szczegółów całej tej misji, jego uwagę zwróciła jednak jej absurdalność. Przełożony Orlemańskiego ostatecznie zapobiegł kontynuacji jego działalności.
Dzięki za dodatkowe informacje.
Szanowni Panowie,
Przyczynek o Orlemańskim bardzo ciekawy. Ta niezwykła naiwność wobec agenciaków byłaby zdumiewająca, gdyby nie była tak powszechna. Jak mówi Diana West, czy amerykańska strategia w drugiej wojnie światowej nie wprowadzała w życie sowieckiej strategii?
Słyszałem o pani West od Panów i od Darka wielokrotnie, ale nigdy nie czytałem. Ostatnio posłuchałem je wykładów i wywiadów, a także czytałem ciut na jej stronie: https://www.dianawest.net/Home/tabid/36/Default.aspx
Myślę, że ktoś powinien się nią zająć bardziej szczegółowo.