Michał Bąkowski
75 comments Published 29 August 2023    |
- Cycles
- Składany komunizm
- Żuraw i landrynka
- Polski październik i okrągły stół
- Hmong znaczy wolny
- Antykomunizm którego nie ma
- Piszcie do mnie na Berdyczów
- Golicyn Nosenko i kilka drobiazgów
- Józef Mackiewicz i cenzura
- Operation Unthinkable
- Pisarz dla dorosłych w Pacanowie
- Bolo Liquidation Club
- Powstanie węgierskie
- Mackiewicz i Suworow
- Głód wiedzy o Hołodomorze
- Wszystko jest połączone
- Nasz człowiek – Gordijewski
- Niech biega w kukukrydzę…
- Lot nad kukułczym gniazdem
- Józef Mackiewicz idzie na wojnę
- Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”
- Benia Dniepropietrowski
- Za lub przeciw kontrrewolucji
- NOP czyli Nowa Ochrona Przyrody
- Listy z Niedorzecza
- „Niespodziewany koniec lata”
- Benito Cereno
- Jacyś biali Rosjanie
Panie Michale,
Gdyby Sean Thomas (jak sądzę, reprezentant dzisiejszego brytyjskiego “konserwatyzmu”) miał choć niewielkie pojęcie o sowietach nie powinien się niczemu dziwić. Rzeczy, które widział i opowiedział to przecież norma i zostały już opisane w tysiącu książek. Ale on wierzy, że komunizm upadł…
Warto chyba spojrzeć na tę ukraińską operację wojenną także z perspektywy globu. Jednocześnie z nią rozwijają się komunistyczne manewry wokół Tajwanu, Republiki Korei, Japonii, Filipin i Australii, z jak się zdaje dalekosiężnym celem jakim są bazy amerykańskie na Pacyfiku i same USA. Opisał Pan, jak to wygląda w przypadku “Rosji”, ale chrlowcy osiągnęli nie mniejsze osiągnięcia (ostatnio głośno jest o ich operacji w Kanadzie, gdzie ujawniony został ogromny zakres “przejmowania” przez nich tamtejszych elit politycznych, włącznie z partią rządzącą i znaczącym wpływem na wybory).
W Ameryce Łacińskiej komunizm zainstalował się już trwale. Nie ma tam już kraju bez rządzących nim bolszewików (chyba tylko Paragwaj), a komunistycznego ustroju w osi Kuba-Nikaragua-Wenezuela nikt nie kwestionuje. Tak to wykuwa się nowy “porządek światowy”.
Warto przy tej okazji sobie uświadomić, że w przeciągu wieku komuniści przeszli od obronienia się przed zniszczeniem, przez uznanie legalności ich władzy,”budowę socjalizmu” i “współistnienie” do dzisiejszej fazy opanowania ponad połowy świata (nie uwzględniając mających ogromną siłę niszczącą sił bolszewickich wewnątrz jego drugiej części). A wszystko to zapewniły im dezinformacja i prowokacja.
W związku z tym zasadnym wydaje mi się być pytanie: czy ta dziwna wojna ukraińska nie jest elementem tej układanki? Czy nie ma przyspieszyć procesu przejmowania świata przez bolszewików, poprzez “związanie bojem” przeciwnika, aby nie mógł właściwie reagować globalnie, jak to było przed “upadkiem komunizmu”? (skuteczność tej reakcji do oddzielna kwestia) Jak ta reakcja teraz wygląda? Oto dziś, “strategicznym partnerem” USA w regionie Indochin mają się stać wietnamscy komuniści! Nie mówiąc o całej “postkomunistycznej” Europie, z “wolnym” peerelem i równie “wolną” narkoalbanią.
Drogi Panie Andrzeju,
Sean Thomas pisuje pod nom de plume Tom Knox. Jego książki są ponoć popularne w prlu. Czy dobre, nie wiem – nie czytałem. Pisuje m.in. w Guardianie, co raczej się nie zdarza konserwatystom, nawet tym w cudzysłowie. Prawdę mówiąc, jego stanowisko polityczne wydaje mi się drugorzędne, podczas gdy opowieść o Ukrainie jest ciekawa. Nie wiem, czy to norma. Czytuję o Ukrainie, ale na pewno nie wszystko, i nigdy nie słyszałem o takim hotelu w Czerniowcach, dlatego tylko odważyłem się podzielić tym odkryciem. Natomiast co do upadku komunizmu, to ludzi, którzy dzielą nasz pogląd, że nie upadł przed 30 laty z hakiem, można policzyć na palcach dwóch dłoni. (Chyba zagraża mi bezbożny optymizm: może jedna ręka wystarczy.)
Oczywiście ma Pan rację, że widmo krąży po świecie, widmo komunizmu, jak zapowiedzieli autorzy komunistycznego manifestu, nie przecząc wcale widmowemu charakterowi swego tworu. Dziwna wojna wydaje się elementem tej układanki, jak to Pan zechciał określić, ale to chyba nie nakazuje nam nie wdawać się w dyskusję z tymi, którzy są odmiennego od nas zdania, uważają, że komunizm upadł, widzą w dziwnej wojnie konflikt między nacjonalizmami, a w niuni chcą postrzegać strażnika praworządności, gwaranta dostatku i wolnej podróży bez paszportów, bez wiz, bez serc, bez ducha…
PS. (post scriptum do artykułu, nie do powyższego komentarza)
Nieśmiały czytelnik napisał do mnie z poprawkami do tez postawionych przeze mnie powyżej na temat ukraińskiego eksportu broni. Wydają mi się one bardzo ciekawe. Jego zdaniem, jest to “ciut bardziej skomplikowana historia”.
Ukraińcy HANDLOWALI bronią, a to nie znaczy, że PRODUKOWALI broń na eksport. “Przez wiele lat sprzedawali starą sowiecką produkcję, np. Liaoning/Varyag do Chin.” Jak wiadomo, na Ukrainie mieścila się ogromna ilość ciężkiego przemysłu sowieckiego, więc “to właśnie te fabryki dalej sprzedawały np. silniki do czołgów do Moskwy, aż do 2014.” Innymi słowy, mój korespondent słusznie chyba wskazuje, że Ukraińcy produkowali i sprzedawali broń na podstawie długoterminowych kontraktów podpisanych przed dziesiątkami lat. Dalej, ogromna większość sowieckich okrętów wojennych “zbudowana była na Morzu Czarnym”. Stocznie ukraińskie produkowały statki i okręty dla sowietów, a potem dla tzw. Rosji.
Wyznaję, że przekonywa mnie ta argumentacja. Ukraińcy kontynuowali i przedłużali stare kontakty i kontrakty, nie ma się doprawdy czemu dziwić. Pieniądze nie śmierdzą. Zarówno chrlowski lotniskowiec Liaoning, jak i sowieckie lotniskowce klasy Wariag i krążowniki o tej samej nazwie, budowane były w ukraińskich stoczniach. Tego rodzaju kontrakty opiewają na ogromne sumy i realizowane są przez dziesięciolecia, gdyż ogromne okręty wojenne muszą być modernizowane i utrzymywane w dobrym porządku przez dekady. Tłumaczy to zatem wysoki procent sprzedaży broni do chrlu i sowietów.
Warto jednak pamiętać, że mówimy o roku 2019, gdy nadal proporcjonalnie wysoka część ukraińskiego eksportu szła do “Rosji”.
Skoro owa suwerenna, wolna, normalna i nacjonalistyczna Rosja zaatakowała równie wolną, normalną i nacjonalistyczną Ukrainę w 2014 roku, to trudno zrozumieć, dlaczego ta Ukraina nadal produkowała i obsługiwała okręty wojenne dla agresora, który właśnie zaanektował wielką część jej terytorium, a m. in. Krym z wieloma stoczniami.
Co więcej, wziąwszy to wszystko pod uwagę – mam na myśli koncentrację sowieckiego ciężkiego przemysłu na Ukrainie, a w tym przemysłu zbrojeniowego, a następnie otwartą agresję ze strony tzw. Rosji – trudno przyjąć do wiadomości, że ten ciężki przemysł nie został zaprzężony do uzbrojenia państwa, że nie produkował broni na zwiększonych obrotach, nie na eksport do “Rosji i Chin”, tylko na swoje własne potrzeby obronne.
Przyjmując z pokorą poprawkę co do natury eksportu ukraińskiego, podtrzymuję twierdzenie, że od 2014 roku Ukraińcy nie mają żadnego sensownego usprawiedliwienia dla faktu, że nie podnieśli swej produkcji zbrojeniowej.
Panie Michale,
Podzielam Pańską opinię. Uwagi Pana znajomego, nie zmieniają faktu (a nawet go podkreślają), że na “postsowieckiej” Ukrainie jest potężny przemysł zbrojeniowy, że zawsze istniał i dziś także istnieje w dużej skali. O zaznaczenie tego przede wszystkim mi chodziło. Czy po 2014 roku (“przejęciu władzy” na “postsowieckiej” Ukrainie przez patriotów-nacjonalistów i rozpoczęciu operacji “rosyjskiej” tamże), ta zbrojeniówka nie rozwijała się, nie pozyskiwała nowych technologii i nie opracowywała własnych? Więc co robiła?
Czy te siedmioletnie “zaniedbania” mają być powodem tego, że od początku ukraińscy zarządcy obcesowo żądają (bo jak nie to “kontrofensywy nie będzie albo się nie uda”) od tzw. świata zachodniego zaawansowanych systemów obronnych (nie mówiąc o tzw. manpadach, których produkcja nie wydaje się być bardzo skomplikowana, czy np. hełmach, które na początku też masowo potrzebowali), a dziś też ofensywnych (F-16, bomby kierowane itd.)?
ps. Dziś jak się wydaje oddają Amerykanom w zamian Benię-Kołomojskiego. Chociaż dopóki ten nie stanie przed amerykańskim sądem jest to tylko przynęta na haczyku. Ale też mają jeszcze paru innych, nie gorszych od niego…
Drogi Panie Andrzeju,
Osobiście nie doceniałem roli tych długoterminowych kontraktów. Dane z roku 2019 dotyczą pięciu poprzednich lat, więc nagle okazuje się bardziej sensowne, że 23% ich sprzedaży broni poszło do Rosji, skoro były to owe wielkie kontrakty na okręty wojenne. Nie widzę żadnej możliwości, żeby się dowiedzieć, jak wyglądał eksport np. w roku 2021. Nie widzę takich danych. Sądzę, że był bliski zeru.
Co robił ciężki przemysł ukraiński w ciągu tych lat, to jest pytanie. Ale z drugiej strony, należy pamiętać, że od 22 roku Ukraińcy są zdumiewająco zmyślni (i wymyślni) w produkowaniu broni z czegokolwiek, co im wpadnie w dłonie. Użycie karimatek w celu ukrycia pozycji SAM (mało tego, używali tych karmiatek dla ukrycia posuwających się żołnierzy, bo one uniemożliwiały wykrycie śladu ciepła), adaptacja tanich dronów do celów militarnych, przystosowanie domowej elektroniki itd., wszystko to sprawia, że nie można ich chyba tak zupełnie zbyć.
Z hełmami to także chyba nie było zupełnie tak. Kiedy Scholz zadeklarował tyle a tyle milionów pomocy militarnej dla Ukrainy, to okazało się, że Niemcy zasypały Ukrainę kewlarowymi hełmami. Oni o nie nie prosili, ale dostali, więc co mieli robić? Zaprotestowali, ale przyjęli.
Proszę powiedzieć więcej o Kołomojskim, bo ja o tym nie słyszałem. Wydadzą go Amerykanom?
Panie Michale,
Czy fakt zawarcia owych długoterminowych kontraktów ma oznaczać, że Ukraińcy od 1,5 roku wyprodukowaną przez siebie broń wciąż wysyłają do ludowych Chin, zamiast pchać ją na front? Dlatego wyposażają sklepowe drony w ładunki wybuchowe i używają je w walkach? Mnie chodzi o dzisiejszą sytuację, że domagają się broni, mając jak sądzę wciąż sprawny, rozwinięty przemysł własny.
O ostatniej sprawie z Kołomojskim można przeczytać np. tutaj: https://www.rferl.org/a/ukraine-kolomoisky-fraud-suspect-/32575656.html
Zełenski być może obiecał Amerykanom, że go im wyda (zapewne dysponuje odpowiednią siłą sprawczą, choć nie jestem tego wcale pewien), ale moim zdaniem, sądząc po “korzeniach” jego siły, nie wiadomo kto kogo tak naprawdę w garści trzyma. Tam jest wciąż demokratura i jak sądzę długo jeszcze będzie. Właściciele “postsowieckiej” Ukrainy pozostają nimi (poza Miedwedczukiem) – wojna niewiele tu zmieniła, raczej pozwala im dobrze zarobić. Pozostali “magnaci” obwieścili swoją pełną lojalność, ale “to tylko biznes”.
Pomimo wojny, ten kraj niewiele się zmienił pod względem jego “modelu władzy” i zarządzania.
Jako ciekawostkę dodam, że na moje oko, spośród turystów zagranicznych spędzających wakacje na Półwyspie Helskim, drugą pod względem liczebności grupę stanowili Ukraińcy (najwięcej było Czechów). Były to zwykle całe rodziny, z ojcami.
Panie Andrzeju,
Z młodymi ojcami? W wieku poborowym? To mi się wydaje najdziwniejsze – ok, może trudne do zrozumienia, bo dziwów tam dosyć – ta łatwość, z jaką młodzi Ukraińcy wymigują się od poboru. Z jednej strony, zawsze było dekowanie na tyłach, wystarczy poczytać Pawlikowskiego, leży w ludzkiej naturze, by w miarę możności unikać niebezpieczeństw frontu. Ale skala zjawiska wydaje się szokująca. Ciągle słyszę o młodych Ukraińcach w prlu, w Niemczech etc. Anegdotycznie, mam wrażenie, że słyszę ukraiński na ulicach itp. w Londynie – i to nie są kobiety.
Wracając do kontraktów, nie wydaje mi się możliwe, by nadal je honorowali, ale z danych wynika, że honorowali je w ciągu 5 lat do roku 2019. Innymi słowy, jest możliwe, że w ciągu tamtych 5 lat kontrakty wygasały lub były renegocjowane (w końcu, obie strony były zainteresowane w ich zerwaniu).
Poczytam o Kołomojskim, bo to ciekawe. Zdaje mi się, że Firtasza też oferują Amerykanom na talerzu.
Panie Michale,
Tak. Głównie młodzi 20-30 letni ludzie z małymi dziećmi lub bez dzieci, czasem też, jak się wydaje, z rodzicami.
Firtasz jak wiadomo przebywa stale w Wiedniu, więc jak Ukraińcy mogą go stamtąd wydostać i spowodować aby stanął przed amerykańskim sądem, skoro Austria nie chce? Mogą co najwyżej pozbawić go ukraińskiego majątku, czy jednak zrobią to swojemu darczyńcy, który ratował ich w chwili inwazji? Ale na przynętę doskonale się nadaje.
Z młodymi ojcami, w wieku poborowym, chadzają po miastach peerelu ukraińskie rodziny. Widać ich wszędzie i słychać. Częściowo pewnie dlatego, że ich język zwraca uwagę (niczym polski w Londynie); częściowo dlatego, że wielu z nich traktuje pobyt w peerelu jako miłe wakacje, swojego rodzaju życiową przygodę. Dlatego podróżują, spacerują, wygrzewają się na słońcu. Zdrowy i godny pochwały przykład dekowania się, o ile ich sowiecka ojczyzna nie jest godna ich młodej krwi. Gdyby dobry żart nie znał granic, można by o tych maladcach powiedzieć: potencjalni antykomuniści.
Odnoszę wrażenia, że zbyt często pisze się na Witrynie o tej wojnie w konwencji ukraińskiej bona fides, co wedle mnie, w żaden sposób nie daje się utrzymać. Jeśli nawet zechcemy powziąć przypuszczenie, że Kijów broni się w tej wojnie przed agresją Moskwy (bo, dajmy na to, nie ma innego wyjścia), to i tak mamy tu przecież do czynienia ze starciem jednej bolszewickiej mafii z drugą bolszewicką mafią. Interpretować możemy całkiem przeciwnie tylko chyba wówczas, jeżeli odrzucimy w kąt Mackiewiczowski Wielki Plan, metodologię Golicyna, wielką prowokację pierestrojki, uznając te modele za pozbawione sensu i nieprzydatne.
Andrzeju,
Wydaje mi się, jakobyś kiedyś pisał o tym, że Kijów zerwał interesy militarne z Moskwą jeszcze przed 2014 (albo tuż po)? Pisałeś tak, czy coś mi się ubzdurało?
Pisałeś w każdym razie z pewnością, że wobec agresji 2014, „ukraińskie” wojsko uciekało gdzie pieprz rośnie (może do Wietnamu?)…, i z 41 tysięcy na linii frontu zostało ledwie 6 tysięcy sołdatów. Znachodzi się pytanie, dlaczego wówczas po prostu nie wzięto Ukrainy (zasadniczo) gołymi rękami? Może dlatego, że takie (belzebubie broń!) przyłączenie do sowieckiej macierzy bardzo kłóciłoby się z celami strategii?
Michał,
Od półtora roku zapytujesz słusznie, po co to było Putinowi potrzebne, takie zszarganie własnego wizerunku oraz ideowego oblicza Kremla. Może w tej wojnie nie chodzi o wizerunek Moskwy, ale o piękny profil drugiej strony: dzielnej, nieustępliwej, mężnej Ukrainy( z jej wielkim i przebiegłym strategiem), która – kto wie – z biegiem czasu zagrzeje miejsce w NATO, albo nawet stanie się zabójczo istotnym elementem tej organizacji?
Panie Andrzeju,
Firtasz jest w Wiedniu i Austriacy odmawiają wydania go Amerykanom, ale czy z tego wynika, że nie może być pionkiem w negocjacjach? Absolutnie nie! Jego “ukraiński majątek” pozostaje takim wyłącznie z łaski władców w Kijowie, żadne prawne racje nie mają tu nic do gadania. Tak mi się wydaje.
Zastanawiam się nad tym dekowaniem rekrutów. Może to jest zupełnie normalne? W końcu Clinton uciekł przed poborem, co nie przeszkodziło mu zostać Prokuratorem Generalnym i Gubernatorem Arkansas, no i oczywiście prezydentem tego demokratycznego raju. Dlaczego więc dekowanie się Ukraińców ma być aż tak dziwne? Ale faakt, że jakoś to nie współbrzmi z tym, co słyszymy cały czas.
Darek,
Sarkazm chybiony, ale belzebuba nie wzywaj, jeśli łaska. To się może bardzo źle skończyć, niezależnie od wiary (bądź jej niedostatków). Wystarczy spojrzeć na przykład Jacka:
All work and no play makes Jack a dull boy…
Darku,
W mojej historyjce o Kołomojskim tego nie pisałem, a czy w komentarzu, nie pamiętam. Poszperałem w internecie i znalazłem potwierdzenie (z tekstu wynika, że doszło do tego w marcu 2014 roku): https://www.latimes.com/world/europe/la-fg-ukraine-arms-russia-20141125-story.html
Czyli, jeśli po 2014 roku eksportowali jeszcze broń do chrlu, to drugie tyle musieli mieć dla siebie…
Kto wtedy uratował wtedy ukraińską demokraturę? O ile nie było tak jak piszesz, że mógł to być element strategicznej gry, to moim zdaniem uratowali ją Achmetow, Kołomojski, Firtasz, Żewago, Medwedczuk i inni “oligarchowie” (kolejność może nie odpowiadać stopniu zasług). To była ich domena, a ich koneksje z Kremlem były wówczas jawne.
postscriptum:
Jak wynika z artykułu w sporej części kraju był duży opór i łamano to embargo. Jak widać “niepodległość” sporej części “postsowieckiej” Ukrainy cały czas zależała od Kremla…
Panie Michale,
Dekowanie się rekrutów to rzecz w wojennej rzeczywistości zwyczajna, a przy uwzględnieniu poziomu “postsowieckiej” korupcji, skala tego zjawiska musi być ogromna (pewnie słyszał Pan, albo czytał o aferze z ukraińskimi komendami poborowymi, których całe regionalne dowództwo wymienił Zełenski).
Niemniej zaskakuje mnie oblicze tego zjawiska u młodych Ukraińców. Wygląda na to, że mało ich obchodzi, kto wygra tę wojnę. Szybko nabyli odpowiednich przeciwciał, aby móc egzystować.
Andrzej,
Kiedyś zastanawialiśmy się na Witrynie nad suwerennością współczesnego peerelu, odrzucając ten koncept zdecydowanie. Na podobnym tle doszło do sporawej awantury z Jeffem Nyquistem (upatrującym w prowokatorze Kaczyńskim antykomunisty). Od jakichś 18 miesięcy rozważa się poważnie (także tu) suwerenne działania Kijowa wobec kremlowskiej agresji. Dla mnie (i chyba nie tylko dla mnie) to nieporozumienie.
Nie wierzę, żeby twór tak głęboko przeżarty sowietyzmem, wciąż pozostający tego sowietyzmu potężnym filarem; twór niewyobrażalnie skorumpowany nie tylko w sferze gospodarczej (co ostatecznie nie byłoby aż tak straszne), ale także politycznej, milicyjno-ubeckiej, wojennej, w sferze niesprawiedliwości, i każdej innej, mógł zdecydować się na podejmowanie kroków (jakichkolwiek) z wyższych pobudek, aniżeli własne cztery litery.
Nie wydaje mi się także możliwa koncepcja, o której Ty czasem wspominasz, jako o możebnej (popraw mnie, jeżeli tkwię w błędzie), mianowicie: że sowiecko-ukraińska oligarchia, banda szczwanych zbirów, była na tyle nierozgarnięta, aby wdawać się w obronę swych (rzekomo suwerennych) interesów przed Putinem i jego zgrają. Nie doszliby do pozycji, jakie zajmują, gdyby byli kompletnymi matołami.
Michał,
Byłby ten sarkazm chybiony, gdyby nim był w istocie. Staram się jedynie od czasu do czasu przypominać o umykających nieustannie aspektach tej dyskusji, a mianowicie o fikcyjnym charakterze upadku komunizmu i wynikających z tego myślowych konsekwencjach. Nie wydaje mi się, abyśmy w imię źle rozumianego obiektywizmu mieli ten aspekt pomijać.
Wojna wygląda od początku, od 2014 roku, na nieskomplikowaną w stosowanych środkach kontynuację długofalowej strategii. Od spektakli w rodzaju moskiewskiego puczu różni się jedynie skalą używanych środków militarnych… Ilość jak wiemy raczej nie przechodzi w jakość.
Może być czym innym? Może. Póki co, zdaje się być czysto sowiecką, wewnętrzną rozgrywką.
Mam się wystrzegać powtarzania, bo zieje nudą i trąci katonizmem? Różnica polega na tym, że w połowie drugiego stulecia AC, Kartagina z pewnością nikomu na świecie nie zagrażała, czego o bolszewikach z Moskwy i z Kijowa nie da się powiedzieć dzisiaj.
Darku,
Jeśli założymy, że sowiecko-ukraińska tzw. oligarchia to w istocie grupa realizująca zadania Kremla – który to związek podkreśliłem, biorąc pod uwagę jego korzenie i historię -, to nie powinno to chyba dziwić. Gdy “postsowieckiej” Ukrainie zabrakło żołnierzy, aby powstrzymać dalszy rozwój rebeli na Odesę, Dniepr, Charków, Czernichów, Chersoń, Mariupol i Zaporoże, jedynie ta siła mogła w wiarygodny sposób to zrealizować. To dzięki niej powstały narodowe jednostki w rodzaju słynnego pułku Azow, “milicje robotnicze” w Donbasie, czy bojówki antyrebelianckie, które “powstrzymały wroga” zanim powstała tam nowa regularna armia (której utworzenie też zapewne sfinansowali). Sądzę, że taki był wówczas scenariusz.
Nie twierdzę, że te działania były niezawisłe, że to niezależna od Kremla grupa mafijna. Nigdy nie mieli i jak sądzę nie mają dziś “suwerennych interesów”.
Darku drogi!
Koniecznie przypominaj “o fikcyjnym charakterze upadku komunizmu i wynikających z tego myślowych konsekwencjach”, bez sarkazmu, broń Boże. Panu Andrzejowi i mnie nic tylko to ciągle umyka, zatem wyrażam Ci wdzięczność za to przypomnienie, bo nie wiem zupełnie, jak byśmy sobie poradzili, gdybyś nie był tak dobry i – w swej wielkoduszności – nie “przypominał o umykających nieustannie aspektach”, tudzież prospektach, inspektach, a nawet despektach (nie, żebym chciał Ci robić na despekt, nie).
Natomiast bądź tak dobry i nie przywołuj belzebuba. Raz przywołany, nie daje się łatwo odpędzić.
Drogi Panie Andrzeju,
W swoim egocentryzmie, myślałem głównie o sobie. Otóż wydawało mi się zupełnie niedawno, że dekowanie się Pawlikowskiego na tyłach frontu podczas całej Wielkiej Wojny, jest dowodem na “kulturność” (bez sowieckich podtekstów) carskiej Rosji. Ale nie można konsekwentnie chwalić Rosji za to samo, o co się oskarża dziś Ukrainę. Jeżeli tak łatwo dekować się na zapleczu w Ukrainie, jak to było w wielkiej Rosji, to może to dobrze mówi o Ukrainie, czy nie?
Ale może na odwrót, może po prostu powinienem był już dawno potępić szlacheckich bumelantów, w tym Pawlikowskiego i jego rozlicznych przyjaciół? Potępić tę niecną zgraję i tę zgubną tendencję zwaną szlachetczyzną, która doprowadziła do upadku najpierw Polskę, a potem Rosję, i oddała świat w ręce bolszewickiej hołoty.
Może. Może powinienem. Ale jakoś nie mam ochoty.
Andrzej,
I mnie się zdaje, że ukraińska mafia nie prowadzi całkiem suwerennych interesów. W tym świetle tworzenie przez tę bandę paramilitarnych jednostek do walki z Moskwą wydaje się mało przekonujące.
Czy założenie, że sami tworzyli narodowe Azowy, nie sugeruje przypadkiem chęci obrony Ukrainy?
Nie mogli swojego procederu uprawiać z rosyjskim paszportem w kieszeni? Co im za różnica?
Michał,
… (bez sarkazmu).
Trudno uznać Pawlikowskiego za całkowicie wiarygodne historyczne źródło, szczególnie tam, gdzie jego relacja potrąca o anegdotę. Nie dlatego, że autor kłamał, ale ponieważ skupiał swoją uwagę na przypadkach szczególnych, nie dających pełnego obrazu rzeczywistości.
Pierwszy z brzegu pamiętnikarz, jaki mi w tej chwili przychodzi do głowy, Józef Godlewski, ledwie kilka lat starszy od Pawlikowskiego, usiłował uniknąć służby wojskowej w armii carskiej na kilka lat przed wielką światową. Nie pomogła ani zaświadczenie lekarskie o złym stanie zdrowia, ani gruba łapówka. Był zmuszony ratować się ucieczką, przez zieloną granicę.
Porównując carską Rosję z dzisiejszą ukraińską demokraturą, nie należy zapominać o gigantycznym rozroście/przeroście biurokracji, która wystąpiła wszędzie, w całej Europie w ciągu ostatnich ponad 100 lat. Co spowodowało między innymi ogromną łatwość pozyskiwania danych na temat obywatela, miejsca pobytu, statusu majątkowego, stanu zdrowia itp. W zestawieniu, obywatel carskiej Rosji był praktycznie anonimowy.
Istotne są też liczby. Co innego zadekować kilka setek (bo raczej nie tysięcy) przedstawicieli stanu szlacheckiego, co innego chronić przed poborem setki tysięcy. Chodzą plotki, że istnieje na Ukrainie oddzielny dział gospodarki, zajmujący się wydawaniem lewych zaświadczeń, ratujących przed zaciągiem. Pewnie istnieje, ale skala zjawiska świadczy raczej o rozwiązaniu strukturalnym, o braku zainteresowania skuteczną rekrutacją ze strony „państwa”.
Darek,
Chyba łatwiej mi uwierzyć w relacje Pawlikowskiego na temat dekownictwa na tyłach niż w rozmowy z Catem, które bezbłędnie przewidziały rozwój wypadków (gdy w tym samym czasie Cat pisał w Słowie coś odwrotnego). Ale ciszej nad tą trumną.
Ja NIE porównuję Ukrainy z carską Rosją. To śmieszne. Mój tok rozumowania jest następujący: dekownictwo Pawlikowskiego i dziesiątków ludzi podczas Wielkiej Wojny, raczej dobrze świadczy o Rosji, o jej z lekka naplewat’ nastawieniu do wojny, w porównaniu do współczesnych kajzerowskich Niemiec, które były najbliższym wcieleniem totatlitarnego molocha (nic dziwnego, że Trocki studiował wojenny centralizm państwowy Niemiec i wcielił go później w życie). Ale można też porównać ten stosunek do służby wojskowej do formacji tfu-państwowych, które miały nastąpić, i znowu Rosja – to więzienie narodów, to wcielenie najczarniejszej reakcji – nie wypada w takim zestawieniu tak źle.
Otóż – uwaga, następny krok w rozumowaniu – jeżeli ta konkretna cecha Rosji wydaje mi się jakoś sympatyczna, to dlaczego w dzisiejszej Ukrainie, to samo zjawisko wydaje mi się niesympatyczne? Coś tu jest nie tak z moim własnym stanowiskiem, bo jak już powiedziałem wcześniej, nie wypada mi chwalić carskiej Rosji za to samo, co jest naganne w Ukrainie.
Nie znam danych statystycznych (sądzę, że są niedostępne), nie wiem, jaki procent Ukraińców w wieku poborowym wyemigrował, bawi się na Helu lub w Czerniowcach, rozbija się w luksusowych autach na ulicach Warszawy i szasta pieniędzmi w kasynach całej Europy. Chyba nie będziemy wiedzieć tego na pewno, ale anegdotyczne dowody są dość jednoznaczne, choć nie wydaje mi się, by chodziło “o setki tysięcy rekrutów”. Jednak warto zwrócić uwagę, że unikanie niebezpieczeństw frontowych przez elity władzy jest cechą typową dla państw “demokratycznych”. Na tym m.in polega ich uprzywilejowanie. W państwach tzw. “feudalnych” (oczywiście określenie jest typowym marksistowskim uproszczeniem, nie było nigdy “jednego feudalizmu”, ale używam go dla skrótu myślowego) przywilejem klasy rycerskiej było właśnie pójście na wojnę w pierwszych szeregach. Do tego przywileju szykowali się całe życie i ruszali do walki z rozkoszą nie mniejszą niż lakońscy Równi.
Darku,
Według mnie jest to element prowokacji, wg wzorca zastosowanego wcześniej. sowieci sterowali “dysydentami” w latach 70. (umownie), zaś dekadę później “frontami ludowymi” (narodowymi). Wszyscy mieli sowieckie paszporty (o ile sowieci ich nie “wydalili”), ale postrzegani byli przez cały świat zupełnie inaczej.
W uzupełnieniu tematu poboru do wojska na “postsowieckiej” Ukrainie, należy dodać, że studenci, o ile nie rozpoczęli studiów w wieku powyżej 30 lat, są od poboru zwolnieni. Być może, ze część młodych Ukraińców na ulicach polskich miast to właśnie oni, ale szczerze wątpię w to, aby tak wielu posiadało żonę i dzieci, oraz aby stać ich było na spędzenie wakacji z rodzinami w drogich apartamentach i pensjonatach nad Bałtykiem.
Drogi Panie Andrzeju,
Powiedziałbym (za panem Rumianem), że są łatwiejsze sposoby, by sterować Ukrainą niż inwazja. Ale mniejsza.
Jeżeli jest, jak Pan mówi – a nie mam powodu, by wątpić w cokolwiek, co Pan mówi! – to zasady poboru w Ukrainie wydają się zdumiewająco liberalne. Nie inaczej niż było w carskiej Rosji. Czy to nie jest zdumiewające?
Jak Pan wie, nie jestem liberałem. Nie jestem także wielbicielem Ukrainy Zelenskiego, ale nie widzę nadal powodu, by potępiać Ukrainę za dokładnie to samo, co wydaje mi się raczej pochlebne w innych państwach.
Kolejne PS, tym razem do powyższej dyskusji: https://www.radiosvoboda.org/a/news-ekstradytsiya-ukhylyantiv-venislavskyy/32579041.html?utm_medium=email&utm_source=CampaignMonitor_Editorial&utm_campaign=UKRN%20%2020230908%20%20House%20Ads%20%20HT+CID_a0ba200ef32f48da177ecba2abc990b3
Panie Michale,
20-30 osób dziennie daje 7 300-10 950 na rok, co nie wydaje mi się tłumaczyć tak dużej liczebności młodych Ukraińców z rodzinami na bałtyckich plażach oraz w tutejszych miastach, w ostatnie wakacje (rok wcześniej widziałem zasadniczo tylko matki z dziećmi albo młodzież).
W tekście, która pan zalinkował pada nazwisko Dawyda Archamiji – jednej z głównych postaci tzw. wewnętrznego kręgu Zełenskiego, lidera grupy ukraińskiej “partii władzy” (“Sługa ludu”) w tamtejszym, “byłym” najwyższym sowiecie. Czy wie Pan, że jeszcze dwa lata temu (z małym okładem) tenże Archamija, stwierdził, że owa partia Zełenskiego ma “wspólne zasady” z chrlowską kompartią oraz, że Ukraina widzi w chrlu “strategicznego partnera”?
Cóż, jak widać chrlowscy komuniści nie dostrzegli wysokiego stopnia zauroczenia się ich “pryncypiami” i “metodami” przez ukraińskich wielbicieli-naśladowców i bez żalu zgodzili się na “specjalną operację militarną” czekistowskich towarzyszy…
Michał,
Nie wspomniałem o Cacie ani słowem. Przedstawiłem inny obraz, wynikły ze wspomnień Godlewskiego. W mojej ocenie, wydają się te wspomnienia dość solidne.
Nie wypada chwalić carskiej Rosji i ganić za to samo Ukrainy, powiadasz.
Po pierwsze, czy zestawienie carskiej, liberalnej (pozwól, że ja też będę upraszczał) Rosji z sowieckim quasi państwem, jakim jest Ukraina jest zasadne? Polityka Rosji tamtego czasu kierowana była troską o dobre życie swoich obywateli, czego najwyraźniejszym przejawem były reformy agrarne z siódmej dekady. Ówczesny establishment nie przejawiał skłonności do wtrącania się w nie swoje sprawy. Wymiar sprawiedliwości bywał nad miarę liberalny, ostawiając przy życiu znanych z historii bolszewizmu bandytów, jak Dzierżyński czy Stalin. Nominalnie demokratyczna Ukraina ma oczywiście w głębokim poważaniu swoich obywateli.
Po drugie, istotny wydaje się kontekst militarny. Rosja dysponował w 1914 roku ogromną armią i najzwyczajniej mogła sobie pozwolić na łagodną politykę wobec młodzieży. Ukraina, jeżeli traktować to państwo poważnie, jest w ciut odmiennym położeniu. Nie będę udawał, że znam się na współczesnych sprawach wojennych, wydaje mi się jednak, że większa ilość żołnierza na linii frontu (wobec przeważającej siły ogniowej wroga) nadal jest, ze taktycznego i strategicznego punktu widzenia, wskazana.
Twój podwójny stosunek do dekownictwa historycznej Rosji z jednej i współczesnej Ukrainy z drugiej strony, wydaje mi się jak najbardziej uzasadniony. To dwa zupełnie różne światy. Rosją rządziła jej arystokracja; demokracją administrują lokaje.
Andrzej,
Pozostawianie poza poborem studentów wydaje się nawet logiczne. Nie inaczej czyniono w pierwszej wojnie światowej za Mikołaja II. Wyłania się jednak pewien problem o charakterze ogólno edukacyjnym. Student z roku 1914, nawet najmniej zaangażowany w naukę matoł, to wciąż student. Współczesny student to w przeważającej masie młodzieniec potrafiący pisać i czytać; pisać „posty” i „esemesy”; czytać wpisy na fejsbuku. Np. w peerelu stanowi jakieś 90% młodzieży w stosownym wieku. Sporo.
Oficjalnie stanowisko peerelu sprzed paru dni jest takie, że ukraińskich poborowych przebywa tu jakieś 80 000, co zresztą nic nie znaczy. Nie wiem, po co to napisałem.
Ciekawe, co piszesz o owym Archamiju, ale czy masz jakieś potwierdzenie tego źródła? bukwa.com czy jakoś tak, to dość nieprzejrzyste źródło. W jewropejskiej prawdzie .ua o tym nie pisano?
Darku,
A jakże, pisano: https://www.pravda.com.ua/news/2021/07/7/7299776/
Jest mnóstwo informacji na ten temat. Wystarczy wyszukać “Давид Арахамія китайське диво “
Drogi Panie Andrzeju,
Ani mi w głowie nie postało, że ten tekst cokolwiek “tłumaczy”. Przytoczyłem go jako post scriptum, jako przypis do tego, o czym była mowa.
Bardzo ciekawe o Archamiji.
Darek,
Nie wspominałeś o Cacie w cytacie z Pawlikowskiego? Ejże. Chyba wspominałeś i była o tym szczegółowo mowa. Prawdę mówiąc, sądzę, że doskonale o tym pamiętasz, ale wygodniej Ci udawać ignorancję.
Ale różnimy się nie tylko w tym względzie, bo mój podwójny stosunek do dekownictwa wydaje mi się w oczywisty sposób trudny do obronienia, ponieważ mąci moje metodologiczne sumienie.
Andrzej,
Skoro to autentyczna wypowiedź owego Archamija (a wiele na to wskazuje), warto byłoby prześledzić, czy ten sługa ludu wraz z towarzyszami nie mieli jeszcze innych tego rodzaju ciekawostek do powiedzenia.
Michał,
Wspomniałem o Cacie w cytacie z Pawlikowskiego, ale to było 18 miesięcy temu. Aktualnie rozważamy całkiem inną kwestię, z którą Cat nie ma żadnego związku. Niby skąd miałem wiedzieć, że nawiązujesz do tamtej sprawy?
Może mąci Ci sumienie, ale w moim przekonaniu najniesłuszniej. Czy kwestia motywu działania nie ma tu znaczenia?
Darek,
Czy to było 18 minut temu, 18 miesięcy, czy 18 lat, wydaje mi się zupełnie bez znaczenia. Cat miał rozmawiać z Pawlikowskim 85 lat temu, czy to w jakikolwiek sposób niweczy Twoją argumentację? Moim zdaniem nie.
Związek jest w moich oczach znowu OCZYWISTY: “Chyba łatwiej mi uwierzyć w relacje Pawlikowskiego na temat dekownictwa na tyłach niż w rozmowy z Catem, które bezbłędnie przewidziały rozwój wypadków (gdy w tym samym czasie Cat pisał w Słowie coś odwrotnego). Ale ciszej nad tą trumną.” Na wszelki wypadek wyjaśnię (nie wydawało mi się to konieczne, bo jest dość oczywiste, ale niech będzie). Pawlikowski mówi o wielu wypadkach dekownictwa, między innymi o swoim własnym wieloletnim dekowaniu się na tyłach. Ludzie dobrze się bawili podczas Wielkiej Wojny. Czy to jest “dobre”? Czy raczej moralnie naganne? Tak czy siak, nie widzę, jak można twierdzić, ze jest moralnie naganne w Ukrainie w roku 2023, a zupełnie w porządku w Rosji w roku 1916.
Natomiast relacja Pawlikowskiego z rozmowy z Catem wydaje mi się mało prawdopodobna, z tej prostej przyczyny, że Cat nie pisywał takich rzeczy w owych czasach.
Związek między nimi wyłożyłem chyba wystarczająco bezdyskusyjnie: “łatwiej mi uwierzyć” (czyli wydaje mi się bardziej przekonujące) w jego opis własnego dekowania się, niż rozmowę, którą przytacza po wielu latach, a jej treść nie ma potwierdzenia w publikowanych wypowiedziach Cata.
QED
Darku,
Zanim się do tego przymierzę – grzebanie w mediach “postsowieckiej” Ukrainy to zadanie dla Herkulesa, a nie dla takiego chuchra jak ja – warto zwrócić uwagę na fakt, że
aktualni “słudzy ludu” (zwani też przez siebie “drużyną Z”) mają starą sowiecką historię.
Nie inaczej nazwali siebie bolszewicy w grudniu 1939 roku na zajętej “Zachodniej Ukrainie”, gdy wzywali do “głosowania na wiernych synów ludu”.
Andrzej,
To absolutnie rewelacyjne.
Czy oni oficjalnie przyznają sie do tych korzeni?
Nie znalazłem dotąd takiej informacji Darku. Formalnie, “drużyna Zełnskiego” deklaruje się jako “liberalni demokraci” i przystąpiła do stosownej grupy partii politycznych w europarlamencie (ALDE), z takimi m.in. partnerami jak peerelowska “Nowoczesna” (stały uczestnik tutejszej “parady równości”).
Jeśli masz chęć więcej poczytać na ten temat (po ukraińsku), to poleciłbym Ci artykuł komentujący pierwsze miesiące władzy Zełenskiego, w interesującym nas kontekście. Zawiera on reprodukcję komunistycznego plakatu, z hasłem głoszonym przez Stalina w 1937 roku.
Michał,
Te 18 miesięcy istotnie nie miałyby znaczenie, gdybyś wyraźnie wskazał, do czego nawiązujesz. Dyskusja dotyczyła dekowania się. Ja wskazałem na inny przykład, nieudanego dekowania się człowieka pozostającego w tym samym kręgu kulturowym, co Pawlikowski… A Ty piszesz o Cacie. Czego to dowodzi? Że raz bywa Pawlikowski wiarygodny, innym razem mniej? Ok.
Osobiście nie dostrzegam nic moralnie nagannego w dekowaniu się na dzisiejszej sowieckiej Ukrainie. Entuzjazm wojenny prezentują zapewne głównie nacjonaliści, którym wydaje się, że walczą z nienawistną Rosją oraz kryminaliści. Mogliby tak czynić również postępowi komuniści, zwolennicy ideologii tęczowych i wszystkich pokrewnych, ale akurat w ich przypadku nie wydaje mi się, żeby chcieli tracić głowy, w okopach, dla idei. Poza tym, jak wszędzie na świecie, także na Ukrainie są miliony ludzi, którzy po prostu ulegają propagandzie, przynajmniej w jakimś stopniu. Pozostała masa, miliony mniej lub bardziej rozgarniętych, unika poboru jak tylko może? To naturalne i zrozumiałe. Sugerujące, że świat tak całkiem jeszcze nie zwariował.
Gdyby znalazła potwierdzenie supozycja przedstawiona przez Andrzeja, że Żeleńskiemu i towarzyszom po drodze z chińskimi komunistami, można by ewentualnie rozważać próbę oflankowania Moskwy z dwóch stron. Byłby to odgrzewany kotlet, którym rozsmakowywał się swojego czasu Giedroyc ze swoim Sanchem. Ale z jedną istotną zmienną – w Putinie i towarzyszach nikt (prawie) nie dostrzega dziś komunisty. Poza tym, Chiny komunistyczne stoją murem za Putinem, więc nie widzę tu pola dla ukraińskiego manewru.
Andrzej,
Czy oglądałeś może serial o tych sługach ludu? Wiesz może, kto stał za scenariuszem? Czy nawiązywano tam do tej formuły Stalina? Bardzo ciekawa inicjatywa: kręcić serial o oligarchach, wrogach ludu, za pieniądze jednego z nich.
Kto miałby przekopać się przez tą ukraińską „prasę” jak nie Ty?
Darku,
Oglądałem to wyrywkowo, aby zorientować się w treści. Cały “pierwszy sezon” z napisami po polsku (tłumaczenie wydaje się zrobione po amatorsku) można obejrzeć na YT.
Scenariusz formalnie napisał Zełenski ze współpracownikami ze “Studia Kwartał 95″, a kto to zlecił, tego nie wiem (poza tym, że na zamówienie stacji telewizyjnej, której właścicielem był, i chyba wciąż jest, Kołomojski).
ps. z tymi napisami są jednak problemy, polskie szybko znikają w pierwszym odcinku, a w kolejnych są już angielskie.
Darek,
Nie wiem doprawdy, jak powtórzyć to samo po raz trzeci i zachować powagę i uprzejmość. Zatem po pierwsze, nie przyszło mi do głowy, że możesz nie pamiętać, o czym pisałeś. Przepraszam. Moja wina. Kłóciliśmy się o to zaledwie w grudniu 2021 roku, czyli prawie dwa lata temu. Wydawało mi się, że skoro ja pamiętam, co pisał kto inny, to Ty musisz z całą pewnością pamiętać, bo tym kimś innym byłeś Ty. Pobłądziłem. Biję się w piersi. Czy mam złożyć publiczną samokrytykę?
Powiedziałeś, że “trudno uznać Pawlikowskiego za całkowicie wiarygodne historyczne źródło”, na co odparłem, że prędzej uznałbym ważność jego przyczynkowych anegdot na temat dekownictwa niż na temat rozmowy z Catem w 39 roku, do której Ty przywiązywałeś tyle wagi. Wiem, pamiętam, to było 20 miesięcy temu, prawie 21 miesięcy temu, więc można zapomnieć. Moja wina, moja bardzo wielka wina. Wcale nie o to wszak chodzi, że “raz bywa Pawlikowski wiarygodny, innym razem mniej”, jak to z przekonaniem formułujesz (ile jest źródeł LUDZKICH, które są zawsze wiarygodne?), ale raczej o to, że w konkretnym przypadku dekownictwa jest przekonujący, ponieważ podaje wiele tego przykładów, a inne, podobne, znane są skądinąd, podczas gdy rozmowa z Catem została odtworzona w wiele lat później i nie znam dla niej żadnych potwierdzających źródeł. Czy to znaczy, że mam do Pawlikowskiego pretensje o czynienia z przyjaciela wielkiego proroka? Absolutnie nie. Jeżeli za 25 lat uczynisz ze mnie proroka, też nie będę Ci miał za złe. Fikcja powieściowa w jego wypadku oddaje pewną prawdę, prawdę czasów i ludzi, a nie szczegóły rozmów na tematy polityczne.
Joseph Conrad uważał prawdę za najważniejszą wartość dla pisarza, ale jednocześnie twierdził, że sam przemycał broń dla karlistów w Hiszpanii, co było fizycznie niemożliwe ze względu na daty. Józef Mackiewicz, najbardziej prawdomówny znany mi pisarz, stworzył różne fikcje co do swego życiorysu. Miał na pewno po temu dobre powody. Ale każde źródło, każde świadectwo, każde zdanie trzeba weryfikować i falsyfikować. Tylko błagam, nie wracajmy do źródłoznawstwa, bo o tym była mowa 39 i pół miesiąca temu i nadal nic się nie zmieniło w tej kwestii.
Ale brnijmy dalej. Nie dostrzegasz nic nagannego w dekowaniu się Ukraińców. Każdy ma prawo do swojego zdania, choć tak już pewnie długo nie pozostanie. Ja widzę w tym coś niewłaściwego. Podobnie p. Andrzej – na wszelki wypadek: Panie Andrzeju, proszę mnie poprawić, jeżeli się mylę w tej kwestii – odczuwam pewien niesmak, słysząc o tysiącach młodych Ukraińców w prlu i na Zachodzie, o tych Ukraińcach na plażach Helu i innych w hotelu Deluxe w Czerniowcach – czuję niesmak, ponieważ jedni giną na froncie, a demokratura się bawi. Ale mam przynajmniej tyle bezstronności, żeby przyznać, że niepokoi mnie moralny dysonans między moją własną oceną Pawlikowskiego i dzisiejszej bananowej młodzieży z Ukrainy.
Nie idzie wcale o “entuzjazm wojenny”, jak to określasz nie bez złośliwości, ale chyba niesprawiedliwie. Ludzie idą na front i giną bez entuzjazmu.
Niepokoi mnie także, że wszystkim wokół się tylko wydaje, a Ty wiesz, jak jest naprawdę. Co gorsza, obawiam się, że i ja nie jestem wolny od takiej hubris.
Drogi Panie Michale,
Nie mam tu czego poprawiać. Wczoraj natrafiłem na materiał opisujący jak żołnierz po amputacji nogi (nadepnął na minę), z protezą powrócił na front, aby walczyć. Dlatego mnie nieco zadziwia ta skala dekownictwa – możliwe jednak, że jest to inne zjawisko, którego wytłumaczenia nie znam -, choć z drugiej strony to przecież sowiety i skala tego wcale nie powinna zaskakiwać, ze względu na “przeciwciała” nabyte przez ludzi podczas życia w sowieckim-“postsowieckim” środowisku.
Wygląda na to, że ukraiński patriotyzm-nacjonalizm ogranicza się wciąż do paru milionów mieszkańców “postsowieckiej” Ukrainy, być może większej liczby niż przed inwazją, ale wciąż zdecydowanie mniejszej. Przeważa mentalność sowiecka. Warto się zastanowić, dlaczego sowieci wybrali sobie za ofiary tej operacji wojennej właśnie tę przeważającą część. Może dlatego, że “człowiek sowiecki” wszystko zniesie i dostosuje się do każdego środowiska.
To jest przez cały czas ten sam system. Wojna niewiele zmieniła, a elastyczny system dostosował się do warunków. Zełenski ze swoją ekipą tworzą wizerunkową fasadę dla Zachodu (konieczną ze względu na ogromne środki, które utrzymują tam władzę jego ekipy), jak “walka z korupcją”, Kołomojski czy dziś “przejrzystość finansowa parlamentarzystów” (Zełenski zawetował uchwałę własnej partii, która dążyła do nieskładania tych deklaracji). Ta ekipa jest tak naprawdę dziś z nadania Achmetowa (choćby premier, nowy minister obrony). To co było na wierzchu, działa teraz w cieniu, po cichu.
Michał,
Chciałem napisać o dekownictwie współczesnych Ukraińców, które wywołuje u Ciebie niesmak, a dla mnie jest naturalną reakcją człowieka sowieckiego. Taki człowiek ma to swoje państwo/niepaństwo w najgłębszym poważaniu. Chciałem to rozwinąć, ale Andrzej zdążył mnie uprzedzić, pisząc o mentalności sowieckiej.
Jeden z bohaterów 1946, jedynie potencjalny dekownik, opowiada o pożegnaniu z żoną i jej ostatnich, przed rozstaniem, słowach. Mówiła o hańbie munduru, który włożył na siebie jej mąż. Fragment był inspirowany przez wspomnienia Ireny Hradyskiej (Ireny Chmielowcowej), która była świadkiem podobnego pożegnania.
Wiem, że czasy się zmieniają, i nikt, ani w „Rosji”, ani na „Ukrainie”, ani w peerelu nie uważa za haniebne wkładanie sowieckiego munduru. Ale poczucie hańby i pogardy zastąpione zostało przed zdrową obojętność… coś jak u Jerofiejewa, co Kremla nie widział. Mnie się to zdaje dość oczywiste.
Może myślowy eksperyment? Przyjechałbyś do peerelu, założył mundur ludowego wojska, gdyby Putin zbombardował Mokotów?
Andrzej,
Skoro autorem scenariusza był, przynajmniej nominalnie, Żeleński… to może być interesujące. Ale strasznie nie chce mi się tego (zakładam) totalnego chłamu oglądać.
Ospowate słońce narodów w charakterze rewizora wiele mówi o sowieckiej mentalności. W peerelu, niewolnej od podobnych predylekcji, trudno sobie raczej wyobrazić, aby ktoś współcześnie odnosił się do tradycji sprawiedliwego Nowotki czy Wiesława (no, może na wydziałach historycznych). W sowietach, niezależnie czy to Rosja czy Ukraina, jest inaczej. Wizerunek Stalina zatknięty na kołku jako uczestnik politycznej manifestacji nikogo nie dziwi. Jest trwale wpisany w patriotyczną tradycję.
Czy udało Ci się zaobserwować jakieś historyczne odniesienia… do starych, dobrych sowieckich czasów?
Drogi Panie Andrzeju,
Można oczywiście widzieć w Artiomie Chołodkiewiczu zaledwie sowieckiego człowieka, omamionego ideologią, ale nawet wówczas trudno mu chyba odmówić sokratejskiej arete – dzielności. Wobec Artioma, owi plażowicze na Helu i wczasowicze w hotelu Deluxe wydają się jacyś miałcy, zupełnie niezależnie od obiektywnego statusu ukraińskiego pseudopaństwa.
Proszę łaskawie zwrócić uwagę, że nie zachodzi tu żadna analogia z walką Ukraińców po stronie Hitlera – tak bardzo odsądzaną dziś od czci i wiary. Wówczas walka przeciwko Stalinowi mogła przynajmniej teoretycznie doprowadzić do wyzwolenia. Celowo pomijam w tym miejscu rozważania na temat realności takich nadziei, ale w każdym wypadku zepchnięcie tego stalinowskiego łajna na śmietnik historii mogło stworzyć sytuację, w której nadzieje mogły się odrodzić.
Ukraińscy nacjonaliści wierzą, że walczą z rosyjskim agresorem o wolną Ukrainę. Nam się wydaje, że nie mają racji, że wojna nie idzie o Ukrainę, ale o coś innego. Ale to w niczym nie obniża wartości ich wysiłku i bohaterstwa. Artiom może się mylić co do sensu tej wojny, ale być może iluminujące jest tu inne porównanie z II wojną, bo oto żołnierze AK także mylili się w swojej walce, która wspomagała sojusznika naszych sojuszników. I jedni, i drudzy zachowali wiarę we wszechpotęgę Zachodu, który niechybnie ich zdradzi. Czy Artiom Chołodkiewicz jest mniej bohaterski niż Maciej Kalenkiewicz? Nie zachodzi przynajmniej szansa, że zostanie “zdradzony” jak Kotwicz, bo Artiom chce walczyć z armią czerwoną, a nie wspomagać ją.
Darek,
Musisz wyrażać się jaśniej. Co wydaje Ci się oczywiste w przykładzie Wieniczki, który nigdy Kremla nie widział?? Jaka tu jest analogia?? Proszę o wybaczenie, ale zupełnie nie rozumiem. Nie widzę osobiście żadnej.
Nie przyjechałbym do prlu w żadnym wypadku, nie wiem, co bombardowanie Mokotowa może z tym mieć wspólnego. Ale to nie czyni mnie w niczym lepszym, moralnie wyższym ponad moich rozlicznych przyjaciół, którzy w tym prlu mieszkają, oddychają prlowskim powietrzem i mówią prlowską polszczyzną.
Skoro eksperyment ma być MYŚLOWY, to może powinien być lepiej PRZEMYŚLANY?
Michał,
Nie przyjechałbyś do peerelu, bo to peerel, czy tak?
Zatem wyobraź sobie hipotetycznego Michała Ukraińca, albo Michała Białorusina, Węgra, Rumuna czy Słowaka, oczywiście także Litwina i… Rosjanina, którzy nie powróciliby z emigracji, po to żeby walczyć za swoją zsowietyzowaną ojczyznę.
I wyobraź sobie Michała, przedstawiciela jednej z wielu wymienionych i niewymienionych nacji, który nie wyjechał, a żyje w tym swoim zsowietyzowanym kraju, ale nie może powiedzieć, aby był u siebie; nie może zaaprobować dookolnej „rzeczywistości” (jak Wieniczka Kremla, i tego co się na tym Kremlu dzieje).
I taki człowiek nie ma najmniejszego zamiaru kiwnąć palcem w bucie w tego „kraju” obronie.
Może nie należy nazywać go dekownikiem. To po prostu wróg; wróg sług ludu.
Darek,
Twoja interpretacja Jerofiejewa jest być może uprawniona, ale delikatnie mówiąc, nie przekonywa. Jerofiejew – podobnie zresztą jak Wysocki czy Tarkowski, Szostakowicz lub Zoszczenko – miał bardzo skomplikowane stosunki z tym, co nazywasz (dość idiosynkratycznie) „dookolną rzeczywistością” czyli, nazywając rzecz po imieniu, z sowietyzmem. Domniemana aprobata, bądź jej brak, w ogóle nie wchodzi tu w grę. Z wielu przyczyn, ale pozostańmy przy jednej, nikt o taką aprobatę nie zabiegał. Sowieciarze oczekują, że ludzie będą mówić, co się im każe, nie dlatego, że niezbędna im sankcja z ich strony, bo potrzebują rzekomo akceptacji jak powietrza. Aprobatę mają gdzieś. Nasuwa mi się tu wszakże inne pytanie, ogólniejsze: czuć się u siebie, aprobować dookolnie (!!) – co to za kategorie? Co to jest? Polityka emotywna? Psychopolityka? Powiedziałbym ironicznie – na wszelki wypadek, na wszelki wypadek muszę podkreślić tę ironię – że tego nie czuję…
Dodajmy jeszcze dwie kwestie: przede wszystkim, nie widzę, by należało koniecznie interpretować pierwsze słowa poematu Wieniczki jako deklarację polityczną – lub psychopolityczny brak aprobaty! – wydaje mi się to horrendalnym uproszczeniem i zubożeniem wielkiego dzieła; a po drugie, nie tak znowu wielu ludzi na świecie (i dziś, i w historii) czuło się u siebie i aprobowało dookolnie (cokolwiek to znaczy). Tego rodzaju określenia dadzą się w zasadzie zastosować wyłącznie do członków wąskich klik rządzących. A zatem znowu nie czuję…
Tymczasem szukam od krańca do krańca, i na ukos, i jak popadło, tych hipotetycznych emigrantów i jakoś ich nie widzę. Kropka. Owszem, znam jednego Kozaka dońskiego… Muszę zatem zadać impertynenckie pytanie: czy Ty sam rozumiesz, co mówisz? Cała ta wymiana pozostawia jakiś niesmak. Porównujesz mnie z ludźmi wydumanymi, w imię czego? Dla udowodnienia czegoś, co się dowieść nie daje? Czy aż tak trudno przyjąć, że każdy ma prawo podejmować decyzje wobec własnego życia, w ramach wyznaczonych mu przez los? Problem pojawia się wówczas, gdy niektórzy odmawiają nam tego prawa, a inni widzą tylko jedną decyzję jako wyłącznie słuszną. Tych pierwszych nazywamy tu bolszewią, a tych drugich nazwałbym fanatykami.
Natomiast co do dekownictwa… Znowu muszę poprosić Pana Andrzeja o uściślenia, bo czytając jego opis Ukraińców w wieku poborowym, zabawiających się na Helu, nie odniosłem wrażenia, że opisywał „wrogów sług ludu”. Jak było Panie Andrzeju? Czytając o młodych Ukraińcach w hotelu Deluxe w Czerniowcach, mam zupełnie jednoznaczne wrażenie, że to są ludzie uprzywilejowani, a nie tacy, co „nie wyjechali, a żyją w tym swoim zsowietyzowanym kraju, choć nie mogą powiedzieć, by byli u siebie, nie mogą zaaprobować dookolnej, jak Wieniczka Kremla”.
Panie Michale,
Przepraszam z zwłokę z odpowiedzią, przez kilka dni nie miałem możliwości to zrobić.
Jaki jest – podróżując ostatnio koleją i międzymiastowym autobusem natknąłem się ostatnio na sporo takich osób na dworcach – ich stosunek, nie potrafię konkretnie powiedzieć bo rozmawiałem tylko z jedną osobą i to na temat “jak dojechać do…”. Opisuję zjawisko, ale nie umiem go sobie wytłumaczyć.
Zakładam jednak to, że wszyscy Ci młodzi mężczyźni z rodzinami (co najmniej z żoną/partnerką i ich dzieckiem) nie mogą być zwolnionymi na urlop żołnierzami (takich nikt za granicę nie puści), ani zwolnionymi od poboru studentami (zbyt dużo tych rodzin, a studenci w większości są albo samotni albo tworzą – jeszcze – bezdzietne pary, tak przynajmniej jest tutaj).
Czy jednak w sowieckiej/”postsowieckiej” rzeczywistości odmowa udziału w jej obronie nie jest aktem dla tego ustroju wrogim? Czy młody “obywatel peerelu”, unikając wcielenia do komunistycznego wojska pod koniec lat 80. dzięki uprzedniemu wyjazdowi do Wiednia i pozostaniu tam w jakimś obozie dla uchodźców (bo nie chciał “walczyć o pokój”, albo zostać zgnojonym, albo miał to wojsko w dupie) nie działał wbrew peerelowi?
Drogi Panie Andrzeju,
Możemy tylko snuć domysły, chodziło mi więc o Pańskie wrażenia, a nie o wypowiedzi, spowiedzi i odpowiedzi dekowników. Sądzę, że otwarte wypowiedzenie wrogości wobec rządu w Kijowie i wobec celów wojny jest najzwyczajniej niebezpieczne. Co zresztą nie jest niezwykłe. Proszę sobie przypomnieć, jak traktowano w Londynie podczas wojny Polaków, którzy próbowali powiedzieć prawdę o Katyniu. Był to akt wrogi, sprzeczny z celami wojennymi państwa, i takie osoby były poddawane represjom. Nie byli wprawdzie posyłani do gułagu, ale poddawano ich cenzurze, odbierano ich pismom przydział papieru i dotacje, zamykano im usta. W Ameryce znacznie gorzej traktowano podejrzanych o japońskie sympatie. W sytuacji wojny, to doprawdy nie jest dziwne, choć dość nieprzyjemne.
To samo dotyczy “wrogości aktu odmowy”. Domyślam się, że są paragrafy, które traktują z surowością tych, co otwarcie odmawiają. Znowu, nic w tym niezwykłego. Sądzę wszakże, iż ci dekownicy na Helu i w Czerniowcach wcale niczego nigdy nie odmawiali. Dekownictwo nie na tym polega! Załatwili sobie, dzięki chodom, plecom, błatom i cholera nie wie czemu, posady na tyłach zupełnie niezbędne dla działania maszyny państwowej – bez ich pobytu na Helu, ni rusz Ukraina nie pobiedit. I znowu, tak było zawsze.
Tak mi się wydaje. I dlatego, powtarzam, niepokoi mnie mój własny do nich stosunek.
Panie Michale,
Wrażenia? Wrażenie zrobiła na mnie duża skala tego zjawiska. To, jak wielu młodych Ukraińców jest obojętnych wobec swojej “postsowieckiej wolności”. Sądziłem wcześniej, że ta wojna spowoduje demonstrację zjednoczenia narodowego Ukraińców. Byłem w błędzie. Jeśli coś się w tym względzie zmieniło, to niezbyt wiele.
A jaki jest stosunek młodych Polaków do ich wolności?
Michał
Masz wielki dar komplikowania prostych spraw, co momentami uniemożliwia dyskusję.
Musiałeś poczuć się czymś dotknięty, bo postanowiłeś wytoczyć zabawne obelżywości, w rodzaju: „ czy Ty rozumiesz, co mówisz…”. Ale mniejsza o to.
Istota problemu sprowadzić można do zagadnienia, czy przeciętny Ukrainiec czuje się patriotą swojej sowieckiej ojczyzny. W moim przekonaniu nie. Jako człowiek sowiecki, obywatel sowieckiego państwa, ma wobec tego państwo stosunek… nie tyle obojętny, co przepojony szczerą niechęcią. Dekownictwo (masowe) jest mniej wyrazem wrogości, co obojętności wobec quasi-państwowego tworu i jego rzekomych potrzeb.
To nie jest kwestia polityczna, a czysto ludzka, egzystencjalna.
Darek, najwyraźniej nie “uniemożliwia”, skoro ją kontynuujesz, ale przepraszam za komplikowanie. Co robić, taka natura. Retoryczne pytania w rodzaju, czy rozumiesz co mówisz?” nie są ani zabawne, ani obelżywe. Rzecz jasna, jeśli życzysz sobie tak je postrzegać, to jest Twoje prawo, ale także Twoja prywatna sprawa. Porównanie świadomej postawy antykomunistycznej, która prowadzi do odmowy turystycznych wycieczek do demoludów bis, do “hipotetycznego Michała Ukraińca”, nie “dotyka” mnie, a śmieszy. Jest jednak śmieszna w sposób mało zabawny, a w zamian raczej niedorzeczny.
Nie mam żadnego zdania na temat, który górnolotnie określasz jako istotę rzeczy. Chętnie wysłucham Twoich domysłów. Co rzekłszy, cieszę się, że zmieniłeś zdanie na temat rzekomej wrogości, bo i to było – niedorzeczne.
Michał,
Proponujesz mi zatem raczej monolog, aniżeli dyskusję. Niech będzie. Tak może lepiej.
Pomiędzy wrogością a obojętnością człeka sowieckiego jest bardzo cienka granica. Weźmy jako przykład klasyczny kulawego robotnika. Czy wyraża wrogość wobec systemu? Wyraża, i pewnie z przekonaniem. Ale nie sposób uznać, że mamy do czynienia z zachowaniem kontrrewolucyjnym, ponieważ równolegle ów robotnik zdobywa się (nieprzymuszenie) na gest przyjaźni w stosunku do przedstawiciela systemu.
Nie nazwałbym tego zachowaniem ambiwalentnym, a więc stanem, gdy jednocześnie odczuwamy do czegoś i sympatię, i antypatię. To nie jest bodaj także dwójmyślenie, gdy ofiara systemu wyraża siebie stosownie do okoliczności. To coś siedzącego głębiej. Coś jakby w jednym ciele, obok człowieka, żył także humanoid, stworzony wedle reguł systemu i jemu w pełni podporządkowany.
Współczesna Ukraina to sowiecki świat, a jej mieszkańcy (nie licząc grupek nacjonalistów i malkontentów) są tego świata uległymi obywatelami. Z pewnością odczuwają więź z ludźmi oraz miejscem, w którym żyją, ale państwowego molocha nie traktują z nienależną atencją. Dekownictwo jest w tym układzie rzeczy naturalną i zupełnie zrozumiałą reakcją.
Panie Michale,
Z moich obserwacji wynika, że stosunek młodych Polaków do ich “postkomunistycznej wolności” jest bardzo pozytywny. Czy oglądał Pan może kiedyś relację z tzw. marszu niepodległości? Jeśli nie to proponuję ten materiał?
ps. na koniec powinna być kropka. Przepraszam za błąd.
Panie Andrzeju,
Wyznaję, że nie zdołałem tego zmęczyć. Życie jest za krótkie na takie rzeczy.
Stawiając pytanie powyżej, miałem raczej na myśli, czy da się sformułować taką opinię na temat młodych Polaków, jak Pan to uczynił pod adresem młodych Ukraińców.
Darek,
Nie pojmuję, dlaczego jesteś zdania, że “proponuję Ci monolog”. Rzecz jasna, czuj się wolny monologować, jeśli taka Twoja pańska wola.
Mówisz o wrogości i obojętności, jak gdyby to było jedno i to samo, ale chyba nie jest. Przykład kulawego robola nie ilustruje, jakoby wrogość wobec systemu równała się obojętności. Kulas nie jest obojętny, wyraża swą wrogość, ale powszechna zgoda na komumnizm wokół niego prowadzi go do tej sławnej konstatacji, “no, a jakże inaczej?” To znaczy TYLKO wyrażać swą wrogość, gdy tak jest bezpiecznie i nic więcej. To jest ta sama postawa, która dziś prowadzi większość obywateli prlu bis do utrzymywania, że ich rodzice (albo oni sami) nic, tylko walczyli z komuną. Gdzie tu jest przejaw obojętności??
Tymczasem, “nowy porządek światowy” wydaje się już być przez bolszewików z Kremla zaprojektowany, o czy świadczy niedawna mowa Putina (tekst pochodzi ze strony praskiego Uniwersytetu Karola).
Jest to brutalny pokaz bezczelności, na jaki stać tylko bolszewików. Można rzec, pełna kłamstw, komunistyczna klasyka “marksizmu-leninizmu”. Putinowi jest o to bardzo łatwo. Czy może być inaczej wobec totalnego już samozakłamania tzw. wolnego świata i istniejących tam powszechnie zachodnio-bolszewickich trendów, które go od wewnątrz degenerują? Czy jego elity stać jeszcze na kontrofensywę (moralne i intelektualne przeciwstawienie się)? Mnie się wydaje to być mało prawdopodobnym.
Z owej mowy czołowego czekisty jasno wynika, że wojenna, ukraińska “operacja specjalna” jest elementem rozgrywki “nowo-jałtańskiej” i jej przebieg w całości jest podporządkowany globalnej “restrukturyzacji” . Od początku ma ona zasadniczo przebiegać tak, jak przebiega. “Nieudolność” inwazji, brutalne ataki i terror skierowany na ludność cywilną, wycofanie się spod Kijowa, Mikołajewa, Czernichowa i Sumów, “porażki” kremlowskich armii pod Charkowem i w Chersoniu, ostatnia “niemoc” ukraińskich kontrataków – jednym słowem dziwność tej wojny – to wszystko jest po to, aby wciągnąć głównego przeciwnika, czyli “zgniły Zachód”, na przygotowane odpowiednio pole walki, a potem go pokonać i wymusić “nowy porządek”. Obecny “większy Donbas” będzie trwał aż do osiągnięcia celu. Inicjatywa i sterowanie tą “dziwną wojną” są niezmiennie po stronie Kremla.
“Post”-sowiecka Ukraina, odpowiednio przygotowana, odgrywa tu rolę instrumentalną – przynęty. Zełenski ze swoją ekipą i swoim zapleczem nie muszą się zdradzać współdziałaniem, wystarczy że “bronią wolnej Ukrainy”, nieustannie domagając się coraz większego zaangażowania tzw. Zachodu w tę wojnę, przyjęcia do NATO i do niuni. To wydaje się naturalne, więc nikogo nie dziwi i nikt się nad tym nie zastanawia (ostatnio, jak się wydaje, nieco przeholowali w tych naciskach, stąd coraz więcej głosów otrzeźwienia,przede wszystkim w USA, które w znacznej mierze finansują trwanie “pierestrojkowego” tworu ukraińskiego, wbrew faktom i zdrowemu rozsądkowi, na praktycznie całym świecie uznanego za państwo niepodległe).
Dlaczego sowieci się na to zdecydowali, jeśli wcześniejsza taktyka “konwergencji” i wnikania w zachodnie struktury przynosiła tak doskonałe rezultaty? Może osiągnęła ona już swój docelowy poziom i odpowiednio przygotowała grunt do przyszłych działań, minimalizując ryzyko przeprowadzenia ostatniej fazy? Gdy pole zostało obsiane, a zboże wyrosło i dojrzało, wtedy można zbierać polny. Sowieci od początku, z powodzeniem stosują technikę kreowania politycznych “okoliczności” (zdarzeń), a nastepnie wykorzystywania ich na swoją korzyść.
ps. zalinkowana przeze mnie mowa jest z 2014 roku, zaś o nowym przekazie (sprzed czterech dni) można przeczytać tutaj.
Panie Andrzeju,
A jak Pan widzi atak na Izrael w tym kontekście?
Panie Michale,
W tym kontekście jest to na korzyść sowietów. Stanowi potwierdzenie powyżej przywołanych tez Putina o złym, aktualnym modelu układu sił, który generuje konflikty.
Swoją drogą, bardzo zastanawia mnie to, że rakiety Hamasu )zapewne niezbyt nowoczesne) tak łatwo przebiły się przez sławną “żelazną kopułę” (nie mówiąc o przetestowanym już chyba podobnym systemie laserowym). Słynny ze skuteczności wywiad izraelski przed niczym nie ostrzegł? Został oszukany? Przez kogo i jak?
Panie Andrzeju,
Przebicie się przez Iron Dome jest mniej tajemnicze niż aż tak skuteczne oszukanie wszystkich – licznych! – wywiadów izraelskich. Hamas już dawno zdołało ustalić, że obrona przeciwrakietowa może zostać “zalana” dużą ilością tanich rakiet domowej roboty, po czym łatwiej przebić się rakietom bardziej zaawansowanym. Podobnej taktyki używają ponoć Ukraińcy, używając rojów dronów, które przytłaczają obronę.
Hamas ogłosiło, że wystrzelili 5000 rakiet w ciągu pierwszej fazy ataku (Izrael twierdzi, że połowę tej liczby), ale jednocześnie używali dronów, a nawet zmotoryzowanych lotni (paragliders). Wszystko to razem dezorientuje automatyczny mechanizm obrony.
Tak wielki sukces ataku należy chyba przypisać zwykłej przewadze partyzantów nad regularnym wojskiem, tzn. kaprysom asymetrycznej wojny. Ale klęska wywiadowcza jest zdumiewająca. Skoncentrowanie takich sił na stosunkowo krótkiej linii granicznej (podobno najlepiej strzeżonej i obserwowanej granicy na świecie), konieczne długotrwałe przygotowania, np. przygotowanie do przerwania bariery (bo to nie jest mur) granicznej – i żadnych ostrzeżeń ze strony wywiadu? Wszystko to razem zdumiewa.
Dowiemy się zapewne z czasem, co się stało, ale zaryzykowałbym hipotezę, że jest to kolejny przykład polegania na technologii – drony, czujniki, wykrywające rzekomo najmniejsze drgnienia wokół muru granicznego itp. – zamiast tzw. ludzkiego wywiadu. Technologia może być oszukana, tak długo, jak przeciwnik zna podstawy jej działania.
Co rzekłszy, rozmiary inwazji Hamas wskazują na bardziej fundamentalne problemy wywiadowcze. Bandyci z Hamas, pomimo że to sunnici, są w kieszeni Teheranu, ale być może mieli jeszcze inną pomoc?
Nagle “półksiężyc grupy Wagner” (cha, cha!), ciągnący się od Syrii, przez Libię, Czad, Niger, Mali do Sierra Leone, wygląda jeszcze bardziej imponująco, jeżeli uzupełniają go Hezbollah w Libanie i Hamas w Gazie.
Panie Michale,
Aby oszukać zaawansowaną technologię śledzącą (mowa m.in. o dziesiątkach/setkach tysięcy izraelskich dronów stale obecnych nad Gazą i stałym patrolowaniu granicy) należy mieć odpowiednią wiedzę o niej, czego nie zapewniłby, jak sądzę, amatorski wywiad Hamasu bez współpracy z profesjonalnymi służbami swojego “nauczyciela” czy też patrona (-ów). Wydaje mi się, że były to nie tylko służby irańskich bolszewików, którym, jakkolwiek stoją mocno na nogach, brakuje chyba umiejętności, aby zabezpieczyć się przed izraelskimi akcjami na własnym terenie.
Osobiście nie wierzę w to, że wywiady izraelskie nic o planowanym ataku nie wiedziały, tym bardziej, że jak czytam, wcześniejsze ostrzeżenia przekazywał im wywiad egipski. Tak więc decyzja o ich zignorowaniu musiała być świadoma i podjęta dość wysoko.
Zastanówmy się, kto teraz może stać się pośrednikiem w negocjowaniu uwolnienia porwanych z kibuców Żydów i zawarciu rozejmu, a może nawet jakiegoś układu pokojowego? Kto może mieć odpowiednie kontakty i “zasoby” po obu stronach? Moim zdaniem mają je przede wszystkim sowieci.
Bardzo ciekawy artyku, Panie Andrzeju. Dziękuję. Wydaje się potwierdzać hipotezy, które stawialiśmy wcześniej. Jednak fragment o egipskim wywiadzie jest chyba mało przekonujący. Wszystkim wokół zależy na pognębieniu trzech izraelskich wywiadów (albo szerzej, służb bezpieczeństwa) i na pewno nie inaczej jest w Egipcie. Ale słowa, że wywiad “had spoken repeatedly with the Israelis about “something big,” without elaborating” brzmią nieprawdopodobnie z wielu przyczyn. Albo powtarzali to od dawna, bezustannie, a jak wiadomo zegar, który się zatrzymał, pokazuje dobrą godzinę dwa razy dziennie, albo mówili to w sposób na tyle ogólny (bez żadnych dowodów), specjalnie po to, by zostać zignorowanymi. Skoro nie było potwierdzena z innych źródeł, to może i należało to zignorować.
Hamas na pewno szykowało się od dawna, i te przygotowania były interpretowane jako ciągłe “para bellum”. A jednocześnie Izraelczycy zapewne zbytnio uwierzyli w swą przewagę techniczną (o czym także jest mowa w artykule). Jednak wiele elementów stoi tu nadal pod znakiem zapytania. Okazuje się na przykład, że zanotowano zwiększoną ilość lotni nad Gazą, ale nie zrobiono nic w związku z tym. Automatyczne, zdalnie kierowane wieże z gniazdami karabinów maszynowych zostały zniszczone z powietrza przez drony, a zatem pozbawione były obrony przeciwlotniczej, co wydaje się szaleństwem.
Rozumiem oczywiście Pańską koncepcję negocjacji, rozejmu, układu pokojowego, i jedynej siły, która może to przeprowadzić, ale na razie mam wrażenie, że mieszkańcy Izraela obalą każdy rząd, który będzie próbował rozmów z tymi bydlakami. Na razie nastrój wydaje mi się mickiewiczowski: zemsta, zemsta, zemsta na wroga! Z Bogiem, i choćby mimo Boga.
Sądzę też, że sowieciarze doskonale zdają sobie z tego sprawę i wraz z Humusem chcą wciągnąć Izrael i jego zachodnich sojuszników w kolejną przewlekłą wojnę. Festung-Gaza nie da się łatwo podbić, a tylko w krwawych walkach o każdy załom w murze z ogromnymi stratami w ludziach.
Panie Michale,
Trochę więcej szczegółów na temat ataku na Izrael zawiera, jak mi się zdaje, ten artykuł: https://www.timesofisrael.com/hamas-carried-out-years-long-campaign-to-fool-israel-before-attack-source-says/
Wynika z niego, że terrorystyczna organizacja palestyńska musiała być w posiadaniu odpowiedniego “know-how”. moim zdaniem, zagłuszenie linii komunikacyjnych lokalnego dowództwa armii izraelskiej wymagało wiedzy o tym, jak te linie funkcjonują. Co ciekawe, dowództwo tej armii zaprzeczyło wczoraj, że w przygotowaniu i wsparciu akcji Hamasu brali udział “rewolucjoniści islamscy” z Iranu. Zatem, kto? Może “wagnerowcy”?
Izrael sobie poradzi (zapewne zajmując i pacyfikując Gazę). Przy obecnych podziałach, nie jestem jednak przekonany o zjednoczeniu politycznym w tym kraju, na rzecz zniszczenia Hamasu. Ale zobaczymy.
Kwestia dziwnej wojny ukraińskiej zeszła obecnie na plan dalszy (choć pewnie wciąż spędza sen z powiek zachodnim politykom), a na porządku dziennym jest znów dużo bardziej znaczący element nacisku na utworzenie “nowego, sprawiedliwego porządku światowego”. Sowieci już głoszą “potrzebę negocjacji” i stwierdzili, że “są w kontakcie z obu stronami”.
Drogi Panie Andrzeju,
Zagłuszanie linii komunikacyjnych doprawdy nie jest monopolem sowieciarzy. Jest logicznie dopuszczalne, że potrafią tego dokonać inni ludzie.
Czy Izrael sobie poradzi? Zapewne tak. Izraelczycy wydają mi się silni nie ze względu ns ich technologiczną przewagę, ale z powodu ich owli walki. Są gotowi bronić swej wolności, w przeciwieństwie do wielu innycj ludów. Co rzekłszy, nie sądzę, żeby spacyfikowanie Gazy było możliwe. Sponsorzy Hamas pragną wciągnąć Izrael i Zachód w długotrwały konfilkt bez jakiegokolwiek roxwiązania w perspektywie.
PS. Przywódcy Hamas i Islamic Jihad odwiedzili Moskwę kilkakrotnie w ostatnich miesiącach…
https://www.ynetnews.com/article/sj0dtokba
Richard Kemp wie, co mówi; emerytowany oficer brytyjski, jest rzadkim przykładem zdrowego rozsądku. Ale może powinniśmy raczej słuchać studentów sławnej amerykańskiej uczelni w Harvard, którzy czuli się zobowiązani złożyć oświadczenie, że “Izrael jest całkowicie odpowiedzialny za palestyńskie akty przemocy”? Albo wsłuchać się w bezstronność bibisi, która oficjalnie odmawia nazywać bandytów z Hamas terrorystami.
Panie Michale,
Dziękuję Panie Michale. To warte uwagi spostrzeżenia, uwzględniające także poprzedzające atak Hamasu wydarzenia i już w pierwszych akapitach odsłaniające sowiecką taktykę (dodając bolszewików irańskich). Obawiam się jednak, że ten tekst nie wywoła większego echa w zachodnich elitach rządzących.
Bolszewicy i wspomagające ich lewactwo tego świata są rzecz jasna zawsze po stronie “sprawiedliwości”. Przejawia się to w różnej skali (np. “niezależna” jaczejka BLM w Chicago jawnie poparła terrorystów), ale cel tych działań jest od początku jeden: “walka z imperializmem – kapitalizmem – faszyzmem”.
Co do pacyfikacji Gazy to czas pokaże. Żydzi są zdeterminowani, aby skończyć z tym zagrożeniem i nie sądzę, aby oglądali się na kogokolwiek, kto będzie im wytykał zastosowane przez nich metody. Moim zdaniem, ich lobby jest bardzo silne. Jednak trudno rzeczywiście przesądzić wynik. Możliwe, że będzie to ponowna długotrwała okupacja Gazy z trwałym powstaniem. Planiści operacji palestyńskich terrorystów musieli zakładać brutalny odwet i niewątpliwie się na to przygotowali (zakładnicy, bezpieczne kryjówki). Także i mnie nie wydaje się możliwe zniszczenie Hamasu.
Sprawa szybko nabiera globalnego kontekstu i obydwa obozy szybko się organizują. Niewątpliwie dojdzie do ich konfliktu i wtedy na porządku dziennym stanie kwestia układu pokojowego w regionie, w którym, tym razem, USA będą stroną. Być może zostanie to połączone z wojenną operacją ukraińską, czyli “nowym porządkiem europejskim”…
Do powyższego dodam to, że podobno terroryści z Hamasu dysponowali natowską bronią (według sowietów pochodzącą z dostaw ukraińskich).
Panie Andrzeju,
Pełna pacyfikacja Gazy wydaje mi się niemożliwym do zrealizowania marzeniem. Politycznie, żaden rząd Izraela nie może sobie pozwolić na pozostawienie takiego gniazda żmij na progu swego domu, zwłaszcza po tak skrajnych zbrodniach dokonancy ostatnio, ale praktycznie, Izrael nie chce się wdać w tego rodzaju wojnę, gdzie każdy załom muru jest pułapką. Dlatego właśnie Hamas pragnie wciągnąć Izrael w taki konflikt. I dlatego właśnie Izrael woli bombardować ich do stanu kamienia łupanego. Jak Pan słusznie mówi, okaże się, co będzie. Przez jakiś czas, ofensywa lądowa wydawała mi się psychologiczną koniecznością, ale być może celowo Netanyahu stworzył rząd jedności, by móc uniknąć tej decyzji.
Broń, jaką dysponują bandyci z Hamas, wydaje mi się drugorzędna. Jest mnóstwo broni na świecie, która cyrkuluje pośród bandytów; wiele z nich, to broń izraelska, a przecież nikt nie posądzi Izraela o sprzedawanie broni Hamas czy Hezbollah. Broń z krajów Nato na pewno także obraca się na czarnym rynku i jest dostępna dla bandziorów z Hamas.