III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




DR: Zwycięstwo prowokacji opiera się na jednej głównej tezie: triumf bolszewizmu zapoczątkowuje nową erę w historii ludzkości, spychając do lamusa tradycyjne pojęcia interesu narodowego, interesu państwowego, w zamian narzucając nową, ponadnarodową jakość (w ujęciu Mackiewicza „nową treść”), która jest narzędziem światowego podboju. Nowa jakość polega na podporządkowaniu każdego działania, każdego rodzaju aktywności, każdego narzędzia głównemu celowi.

U Mackiewicza tak sformułowanej ściśle tezy nie ma. Była dla niego zbyt oczywista. To jednak ona leży u podstaw wszystkich zasadniczych wątków i tematów, poruszonych w Zwycięstwie prowokacji. To przy okazji także dokładnie ta teza, którą starają się negować (lub ignorować) polityczni komentatorzy już od feralnego roku 1917, mówiąc z odcieniem wyraźnego bagatelizowania: pojawienie się bolszewizmu nie spowodowało żadnej jakościowej przemiany, a jeśli nawet, to nie miała ona aż tak fundamentalnego znaczenia… bolszewizm może ewoluować, liberalizować się etc. Zdaniem Mackiewicza ten właśnie, zafałszowany stosunek do bolszewickiego fenomenu jest jednym z najważniejszych problemów politycznych ery bolszewickiej. Zwycięstwo prowokacji w ogromnej części jest poświęcone właśnie temu fałszowi.

A więc zasadniczym tematem Zwycięstwa prowokacji są wzajemne relacje pomiędzy bolszewizmem, a tzw. „realną polityką”, próba odpowiedzi na pytanie, na czym polega istota błędu popełnianego konsekwentnie przez dziesięciolecia, błędu niedostrzegania istoty bolszewizmu; jakie są tego błędu przyczyny; jakie konsekwencje; a także w jaki sposób sami bolszewicy wykorzystują ten błąd strony przeciwnej?

Sam Mackiewicz określał Zwycięstwo prowokacji inaczej. Według niego była to książka poświęcona obronie suwerenności myśli. Inaczej, ale niesprzecznie. Bo czym innym jest w XX wieku walka w obronie suwerenności myśli jak nie walką z bolszewizmem i wszystkimi tego bolszewizmu pomocnikami (świadomymi bądź nie)? Czy nie na tym polega istota bolszewizmu, że odwracając sens słów, uniemożliwia swobodną i suwerenną pracę myśli, przynajmniej wszystkim tym, którzy chcą z bolszewikami wchodzić w dyskusję lub układy?

MB: Zaproponowałbym tylko drobne zmiany w sformułowaniach. Politycy XX wieczni – i współcześni też – nie tyle negowali tę tezę, co kompletnie jej nie przyjmowali do wiadomości. Od samego początku teza, że z bolszewikami trzeba i można rozmawiać była uważana za jedyne rozsądne podejście, a wszystko inne za zacietrzewiony nonsens i jako takie spychane było na polityczny margines. Nie mówią więc wcale: „pojawienie się bolszewizmu nie spowodowało żadnej jakościowej przemiany”, tylko w ogóle nie dostrzegają tezy przeciwnej. Ich teza brzmi raczej: bolszewicy mają w wielu punktach rację, trzeba z nimi rozmawiać, wygładzić ich ostre krawędzie i wszystko będzie pięknie.

Ale to są oczywiście tylko drobiazgi. Ach, jeszcze jedno. Jeśli bolszewizm odbiera rozum tym, którzy chcą z nim gadać, to wystarczyłoby skoncentrować się na przekonywaniu, że nie wolno z nimi rozmawiać… och, to pewnie tautologia… Czy nie jest to jednak zbyt optymistyczna wykładnia? Suwerenność myśli przyświecać powinna jako cel każdemu, także podziemnym dyskutantom, którzy nie mają szans na rozmowy z bolszewikami, nawet gdyby bardzo tego pragnęli.

DR: Tak, to niewątpliwie prawda. Myśl pozbawiona suwerenności traci swoją podstawową funkcję, stając się właściwie już tylko narzędziem przetrwania, które wyśmienicie opisał Orwell w swoim Roku 1984. Zanim jednak uruchomimy psychologiczny mechanizm dwójmyślenia, wcześniej musimy jeszcze przebyć stosowną drogę; nie zawsze bardzo długi, ale w jakimś stopniu stromy odcinek. Mechanikę tego procesu znajdziemy w Zwycięstwie prowokacji. Pierwsza z czterech głównych części książki, część poświęcona walce z nieformalną emigracyjną cenzurą oraz obronie suwerenności myślenia nosi tytuł „Na równi pochyłej”. Dlaczego na pochyłej? Otóż w tym rozdziale Mackiewicz zdaje się przekornie zaprzeczać temu, co zgodnie zdołaliśmy nieco wyżej ustalić. Mówi tak:

…bolszewizm, nie-do-uznania ongiś dla wszystkich Polaków, z wyjątkiem nieznacznej garstki komunistów, przeszedł de facto w stan uznania.”

Stosunek do bolszewizmu podlega nieustającej, jednokierunkowej ewolucji: od odrzucenia, poprzez strach, akceptację… aż po afirmację. Mackiewicz podaje uderzająco trafny przykład arcybiskupa Sapiehy, nazywanego przez Polaków „Księciem Niezłomnym”. Tenże „Książę” uznał był okupację bolszewicką za „wyzwolenie Polski”, a agenta nkwd Bieruta za prezydenta Rzeczpospolitej. Mackiewicz odwołuje się przy tej okazji do czasów przedwojennych i stawia następujące pytanie: Czy ktokolwiek z jego wrogów (chodziło o ówczesne kręgi sanacyjnej władzy) mógłby wyobrazić sobie sytuację, w której Kardynał składać będzie podobne deklaracje? I sam odpowiada: oczywiście, nikt by nawet nie pojął, jaki jest sens tego „nihilistycznego dowcipu”. Ta właśnie przedwojenna absolutna niemożność przewidzenia pewnych postaw wojennych i powojennych, to dobitny dowód na ewolucję stosunku do bolszewizmu zarówno kardynała Sapiehy jak i ludzi oceniających jego postępowanie, ewolucję czyli ześlizg po „równi pochyłej”.

Warunkiem niezbędnym dla zaistnienia obu postaw jest przymknięcie oczu na bolszewicką „nową treść” i skierowanie w zamian uwagi na te aspekty bolszewickiej łżeczywistości, którym przypisać można pewne cechy pozytywne albo i „postępowe”. Można to zilustrować, cytując wspominanego już wcześniej Hemara:

Nie ulega kwestii, że w Kraju dokonywają się przemiany nie tylko na niekorzyść i nie tylko szkodliwe. Sama dialektyka dziejów, sama mechanika rozwoju społeczeństwa sprawia, że nawet pod okupacją diabła odbywa się ewolucja anielska. Trudno zaprzeczyć, że w Polsce ludzie kupują dziś i czytają dwadzieścia razy tyle książek, co przed wojną, że nigdy tylu ludzi z takim zapałem nie chodziło tam do teatru, co dziś.”

Doskonały, rzec by można, początek ewolucji, pełen pozytywnych, konstruktywnych myśli, nowoczesnych, modnych. Zalążek ideowego poputniczestwa, który bolszewików musiał bardzo cieszyć, oparty nie na strachu, wyrachowaniu, na motywach negatywnych, ale na „wartościach”.

MB: Tak, oczywiście. Ewolucja stosunku do bolszewizmu, a nie bolszewizmu samego. To bardzo ważna teza Mackiewicza. Pozwoliłbym sobie rozciągnąć jeszcze dalej Twój ciąg jednokierunkowej ewolucji: „od odrzucenia, poprzez strach, akceptację… aż po afirmację”, a dalej, kiedy już bezbożny bolszewizm jest przyjęty przez wszystkich, nawet przez nominalnych antykomunistów – Sołżenicyna, Reagana, Thatcher – to wtedy może wreszcie zniknąć, tj. mówiąc ściślej, wykonać magiczną sztuczkę zniknięcia i nazwać ją „upadkiem komunizmu”.

Czy pisanie „kraju” z wielkiej litery, bo tak żądał redaktor Wiadomości, też należy do tej równi pochyłej?

DR:W danym przypadku, powyższego cytatu, nie jestem pewien czy Hemar pisał „kraj” z wielkiej litery na własne życzenie czy może żądanie Grydzewskiego (jeśli artykuł w ogóle był drukowany w Wiadomościach). Ale to drobiazg bez większego znaczenia. Ważniejsze, że taka praktyka, pisania „kraju” miała miejsce; możemy się także domyślać, że Grydzewski, niewątpliwy purysta, a raczej dziwak językowy, praktykował ten obyczaj z intencją dobrze bodaj odczytaną przez Mackiewicza, który był także ofiarą (nieświadomą) tego gramatycznego zabiegu. Mackiewicz pisał:

Nie ma takiej ortografii, która by narzucała autorowi, przez pisanie dużą literą, wyrażać szacunek do rzeczy, do której szacunku nie odczuwa. Kraj, jako pojęcie terytorium Polski podległej dzisiaj bolszewikom, płaszczy się przed nimi w sposób, w jaki w najgorszych snach nie moglibyśmy sobie wyimaginować przed rokiem 1939. […] …protestuję stanowczo przeciwko zmuszaniu mnie do składania hołdów, których składanie nie leży w mojej intencji…”

W ten sposób izolował się od tego, z pozoru całkiem niewinnego, fragmentu równi pochyłej.

MB: Ciekawi mnie, dlaczego napisałeś, że Mackiewicz był nieświadomą ofiarą? Mnie się wydaje, że w przeciwieństwie do wszystkich innych ofiar Grydza, Mackiewicz był całkowicie świadom tego, co Grydzewski wyprawiał ze swoimi autorami.

O „Kraju” pisał jeszcze zabawniej w innym miejscu:

Przede wszystkim drobna uwaga: słowo ‘kraj’ pisze się w pisowni polskiej z małej litery, a nie z dużej, jest to bowiem nie imię własne lecz pospolite. – Poza tym, pochodząc osobiście z terenów b. W Ks. Litewskiego, mogę mieć wątpliwości, o jaki to tu kraj chodzi: ‘Litewską SSR’, ‘Białoruską SSR’, ‘Polską Republikę Ludową’, czy inną część aktualnego podziału administracyjnego wewnątrz bloku komunistycznego.”

DR: Napisałem ofiarą „nieświadomą”, ponieważ jego protest, jaki przed momentem przytoczyłem, najprawdopodobniej dotyczył opublikowanego przez Grydzewskiego listu, te zaś, z całą pewnością, nie podlegały zwyczajowej korekcie, rewizji etc. Nie miał zatem Mackiewicz możliwości, przynajmniej w tym przypadku, poddać się świadomie dyktatowi redaktora „Wiadomości”.

Ale masz rację. Jednocześnie zgadzał się w tym czasie, na drukowanie słowa „kraj” z dużej litery w swoich tekstach publicystycznych, a więc na proceder, który go musiał niezmiernie denerwować. Czy było to stanowisko kompromisowe? Niewątpliwie tak. Czy można to zachowanie zrównywać z ześlizgiem po równi pochyłej? Absolutnie nie. Myślę, że to dobra okazja, żeby zaznaczyć jedną szczególną cechę Mackiewicza jako pisarza. Mackiewicz był, owszem, bezkompromisowy, ale tylko w odniesieniu do komunizmu i jego licznych na Zachodzie pomocników. Poza tym wyjątkiem, był człowiekiem umiarkowanych poglądów, którego pierwszą troską było możliwie najobiektywniejsze spojrzenie na rzeczywistość, a także dystans do swoich własnych przekonań. Wiedział przecież dobrze, co to cenzura. Nie ta cenzura, która nakazuje zejście do podziemia czy wydawanie własnym nakładem, ale cenzura, z którą można i trzeba walczyć, ścierać się i pokonywać, czy nawet… ulegać w drobiazgowych kwestiach.

Wróćmy jednak do Mackiewicza”, do, jeśli pozwolisz, praktycznej strony Zwycięstwa prowokacji, które nie jest przecież oderwanym od rzeczywistości filozoficznym moralitetem, ale podręcznikiem wiedzy o bolszewizmie, o jego istocie oraz stosowanych metodach. Jest także, jak już wcześniej ustaliliśmy, aktem walki, wojny wydanej bolszewizmowi oraz jego poputczikom.

Mackiewicz znał i rozumiał swojego wroga, dlatego nieprzypadkowo Zwycięstwo prowokacji jest także bezcennym źródłem poznawania bolszewickiej metody podboju. Mackiewicz podkreślał wyjątkowe znaczenie twórcy bolszewizmu i wodza październikowego przewrotu, Lenina – niekwestionowanego ojca taktyki, której bolszewicy zawdzięczają wszystkie swoje triumfy; twórcy teorii i praktyki zapisanych m. in. w poufnym eseju, któremu Mackiewicz przydzielił roboczy tytuł: o „głuchoniemych ślepcach”. O czym pisał przywódca bolszewickiego przewrotu? Przede wszystkim w sposób niewątpliwie genialny definiował wroga oraz jego kwalifikacje:

… tzw. kulturalne warstwy zachodniej Europy i Ameryki nie są zdolne zorientować się we współczesnej sytuacji i realnym układzie sił;  warstwy  te   należy  uważać   za  g ł u c h o n i e m y c h…”

Czy ten cytat nie brzmi znajomo, czy nie przypomina nieco Mackiewicza, może nie stylem, ale bezwzględnością myślowej konsekwencji w odniesieniu do tego dokładnie punktu rzeczywistości? Czy Mackiewicz mógłby się, od biedy, pod tym fragmentem podpisać? A wypada w tym miejscu wtrącić chronologiczny szczegół: Mackiewicz miał okazję zapoznać się z tymi dokładnie myślami wodza bolszewickiej rewolty nie wcześniej jak we wrześniu 1961 roku, gdy nieznane wcześniej notatki Lenina zostały opublikowane w rosyjskim kwartalniku Nowyj Żurnał. A więc, być może, już nawet w trakcie pisania swojej książki. Biorąc pod uwagę jego wcześniejsze publicystyczne dokonania, jest całkiem oczywiste, że te, świeżo odkryte, słowa Lenina nie były dla niego żadnym zaskoczeniem.

Wróćmy jeszcze do Lenina i zalecanej przez niego taktyki:

a) Ogłosić dla uspokojenia głuchoniemych rozdział (fikcyjny) [nawias zdaje się sugerować, jakże niepotrzebną, niepewność w odniesieniu do najbliższych współpracowników] naszego rządu… etc. od Politbiura i głównie od Kominternu, przedstawiając je za niezależne organizacje, tolerowane na terytorium ZSSR. G ł u c h o n i e m i   u w i e r z ą.

b) Wyrazić chęć nawiązania stosunków z kapitalistycznymi państwami na zasadzie niemieszania się do spraw wewnętrznych. G ł u c h o n i e m i   u w i e r z ą.”

I dalej:

Mówić prawdę, to przesąd burżuazyjny. Przeciwnie: cel uświęca kłamstwo. Kapitaliści całego świata, goniąc za zyskami na rynku sowieckim, zamkną oczy na rzeczywistość i przeistoczą się w ten sposób w  g ł u c h o n i e m y c h   ś l e p c ó w.”

Z powyższych spostrzeżeń Lenina wynikają dwie zasadnicze, zazębiające się zasady, na których oparta została bolszewicka taktyka: własna bolszewicka aktywność o charakterze dywersyjnym – prowokacja oraz dobrze ugruntowane przekonanie o niedostatkach intelektualnych i moralnych wroga. Której z tych zasad należy przypisać większe znaczenie? Czy bardziej waży krótkowzroczność i naiwność niebolszewickiego świata czy sprawność operacyjna bolszewickich prowokatorów? Bardzo mnie ciekawi jaki jest Twój punkt widzenia: czy skłonny jesteś stawiać na geniusz bolszewików czy raczej na głupotę reszty świata?

MB: Mackiewicz wielokrotnie powtarzał, że z bolszewików „ani geniusze, ani nadludzie”. Ich rzekoma sprawność operacyjna jest co najmniej dyskusyjna. Nie, ich jedyną potęgą jest słabość wolnego (jeszcze) świata. Tak samo zresztą uważał Lenin, jak to przytoczone przez Ciebie fragmenty dobitnie demonstrują.

DR: Niby, tak. Niby masz bezwzględnie słuszność, coś mi jednak podpowiada, że ta wyłożona przez Ciebie racja nie wypełnia swoją substancją całego zagadnienia. Świat wolny – słaby? – zgoda! Można to pewnie pięknie zegzemplifikować, a nawet uzasadnić. Ale czy rzeczywiście wolno nam uznać automatycznie, że bolszewictwo nie jest genialnym wynalazkiem? Kto dokonuje epokowego odkrycia, wykuwa nową rzeczywistość, stwarza nową jakość, „nową istotę”, nawet tak plugawy przedstawiciel rodzaju ludzkiego jakim jest bolszewik, zasługuje przecież na obiektywne uznanie swoich nie byle jakich kwalifikacji. Stop. Może i na nic nie zasługuje, a jeśli już, to jedynie na rozdeptanie. Zgoda. Za to my nie możemy się wyzbywać obiektywnego rozeznania rzeczywistości, bo to praktycznie jedyna nasza w tej chwili linia obrony. Czy trzeba uzasadniać, że bolszewizm to coś arcywybitnego?

A jednak racja zdaje się leżeć raczej po Twojej stronie. I nie trzeba szczególnie wnikliwych argumentów. Wystarczy wpatrzyć się w twarze kolejnych naczelnych towarzyszy-przywódców, i skonstatować ze zdziwieniem oblicza nie obarczone nadmiarem lotnych myśli. Bieruty, Gomułki, Chruszczowy, Staliny – to mają być ci demiurgowie nowego bolszewickiego świata? Śmieszne! Choć tembr owego śmiechu zależy bardzo od indywidualnego poczucia humoru i, nie mniej, od gustu. Nieważne. Ważne całkiem co innego – czy w ogóle jest tu jakaś odpowiedź, czy raczej tylko wielka zagadka?

MB: Trzeba tu chyba dokonać pewnego rozróżnienia. Jedna rzecz, to bolszewizm jako Metoda, a inna to czynienie z bolszewików nadludzi, którzy wyposażeni w tę Metodę są nie do pokonania. Mackiewiczowi wielokrotnie zarzucano, że czyni z bolszewików nadludzkich herosów. Pozwolę sobie przytoczyć cytat z Kisielewskiego:

Dziwny człowiek ten Mackiewicz, istna synteza sprzeczności. Nienawidzi komunizmu, ale wciąż się nim zajmuje, nie mogąc się z nim rozstać. Chce go zwalczać i pobić, jednocześnie uważa, że komunizm jest wszechpotężny, wszechobecny, nie zmienia się, nie robi błędów, a wszystkich zamienia w swych agentów, nawet Sołżenicyna.”

Bolszewicy z pewnością chcą wyglądać tak, jak to przedstawia Kisielewski, ale Mackiewicz wcale ich tak nie widział. Przekonanie drugiej strony o „nieodwracalności zmian” jest częścią tej Metody; wszechpotężna wszechobecność, to obraz stale projektowany przez bolszewików. Mackiewicz pisał na krótko po ukazaniu się Zwycięstwa prowokacji:

Zwycięstwo komunistów nie polega na rzekomo ich ‘genialnej’ taktyce, lecz przeważnie na gotowości do kapitulacji nie-komunistów. Przypisywana przywódcom komunizmu ‘genialność’ polityczna wynika jedynie z umiejętnego rozegrania tej gotowości, odpowiedniego etapowego wyzyskania kapitulanctwa ich przeciwnika politycznego.”

DR: Myślę, że zastosowałeś bardzo istotne rozgraniczenie: genialna Metoda z jednej i jej realizatorzy, bardzo przecież różniący się między sobą, z drugiej. Łatwo dochodzimy w ten sposób do wniosku, że bolszewikiem może zostać byle tuman, co zresztą praktyka życia i najnowszej historii zdaje się potwierdzać. Ba, możemy się nawet pokusić o wyjaśnienie tego pozornego fenomenu, genialnej metody upowszechnianej przez półgłówków. Wystarczy jedynie wskazać na zasadę hierarchiczności, jaka obowiązuje w bolszewickim, wybacz sformułowanie, „kościele”. W myśl tej zasady, szeregowy bolszewik to prosty wyznawca bolszewizmu, zobowiązany jedynie do przekazywania prawd objawionych wcześniej, komu innemu, gdzieś, na bardzo wysokiej górze.

Wszystko ładnie, ale nie do końca. Bo skoro metodę mamy uznać za genialną, to chyba także jej wynalazcy wypadnie przypisać identyczny atrybut. Mielibyśmy w ten sposób przynajmniej jednego genialnego bolszewika. Któż to taki? Mackiewicz wskazuje w Zwycięstwie prowokacji jednoznacznie, na Lenina i zdaje się mieć w tym względzie rację, ale też bodaj że nie do końca – byli inni, może nie mniej ważni, przed Iliczem, co implikuje rzecz następującą: bolszewizm nie jest dziełem jednego geniuszu, Lenina, nominalnego twórcy bolszewizmu jako frakcji rosyjskiej socjaldemokracji, ale ma ojców wielu. Kogo wymienić? Wskazałbym na trzy nazwiska: tandem Marksa-Engelsa oraz Nieczajewa, założyciela Zemsty Ludu, autora Katechizmu rewolucjonisty. O ile Lenin wymyślił słowo „bolszewizm” i rozwinął Metodę, pozostałych uznać wypada za jej ojców: Marksa-Engelsa, bo w swoim „jakoby manifeście” położyli fundamenty samej idei; Nieczajewa, bo w praktyce dokonał jej pierwszej kodyfikacji. Mielibyśmy więc tutaj nie jednego, ale już aż czterech ojców-geniuszy. Ale czy rzeczywiście? Czy proceder obmyślenia tak z gruntu plugawej idei może rościć sobie pretensje do geniuszu? Albo inaczej: czy istota bolszewizmu-komunizmu sugeruje genialną proweniencję?

Mackiewicz stosuje niebywale lapidarną, ale i trafną definicję. Istota komunizmu polega na odwróceniu sensu słów. Kropka. Tu chyba nie ma miejsca na interpretacje. Chodzi o kłamstwo, kłamstwo totalne, nazywanie białego czarnym i odwrotnie; prostackie, perwersyjne kłamstwo ubrane jedynie w zgrabną konfekcję „postępu” i troski o człowieka, grające przy okazji na ludzkich najniższych odruchach i słabościach. Więc może w gruncie rzeczy jest całkiem inaczej, niż skłonni byliśmy wcześniej myśleć – nie istnieje żaden bolszewizm jako genialna idea, a tylko banda genialnych zwyrodnialców-rzezimieszków, działająca od 100 przeszło lat pod dość przypadkowym, jak wiadomo, szyldem bolszewizmu? Może nawet Zwycięstwo prowokacji mniej jest książką o istocie i zwycięstwach bolszewizmu, bardziej o niedostatkach ludzkiej natury, i tych duchowych, i tylko intelektualnych? Czy nie jest uniwersalnym krzykiem, ni to rozpaczy, ni to oburzenia do wszystkich jeszcze wciąż niebolszewików świata: „cóż wy, mali głupcy, robicie? Opamiętajcie się, póki czas!”

MB: Rozróżnienie oczywiście nie jest moje. Mackiewicz pisał:

Siła sowiecka opiera się nie na sprycie dyplomacji moskiewskiej, ani jest wynikiem innego przejawu sowieckiej polityki państwowej, tylko skutkiem międzynarodowej propagandy komunistycznej, którą by można porównać do rodzaju psychicznej zarazy. Objawy jej występują pod wieloraką postacią: ‘czynnie’ w partiach komunistycznych całego świata, ‘taktycznie’ w podburzaniu nacjonalizmów, ‘sympatycznie’ w pewnych sferach intelektualnych, oraz ‘pokojowo’ wśród pacyfistów wszystkich krajów. Zdolności dyplomatyczno-polityczne panów Chruszczowych et co. odgrywają rolę zaledwie poślednią. Propagandę komunistyczną stworzył nie Chruszczow, a Lenin. Chruszczow nią tylko aktualnie administruje. I czyni to często w najwyższym stopniu niezgrabnie.”

Mackiewicz odróżniał wyraźnie Metodę od jej wykonawców. Wykonawcy są wyposażeni w Metodę, ale to nie czyni ich „geniuszami i nadludźmi”, popełniają błędy, ale nikt nie chce tych błędów wykorzystać.

Mam przykre wrażenie, że rozważanie rzekomego geniuszu „ojców i doktorów” bolszewizmu prowadzi nas w ślepą uliczkę. Komunistyczni apologeci przez lata całe obarczali Stalina wypaczeniami i pragnęli wracać do czystej nauki Lenina i Marksa, do „rewolucyjnego romantyzmu”, do skórzanej kurtki i nagana za pasem. Geniusze? Może, ale taka sama bolszewicka swołocz. Nie widzę powodu, żeby wybierać między genialną kanalią, taką jak Trocki dla przykładu, a półgłówkiem z rękami unurzanymi we krwi po pachy, jak np. Chruszczow.

DR: Wiemy dobrze, że manowce, jak i „ślepe uliczki” bywają cenne. Myślę, że i tym razem błądzenie doprowadziło nas do ciekawego punktu – jak trafnie napisałeś – jeśli idzie o bolszewików, nie ma istotnej różnicy pomiędzy „genialną kanalią” a „półgłówkiem” – obaj siebie warci oraz, mimo dzielących ich różnic intelektualnego poziomu, jednomyślni. To, jak mi się zdaje, nader istotna właściwość bolszewizmu, decydująca w dużej mierze o jego niemal stuletnim powodzeniu, owa jednomyślność kadr. Zdumiewające, ale mimo całej swojej taktycznej elastyczności, bolszewizm na każdym kolejnym etapie swojego istnienia jest odczytywany bezbłędnie przez wyznawców. W publicystyce i w powieściach Józefa Mackiewicza roi się od bolszewików najróżniejszych szczebli, którzy, niezależnie od piastowanej funkcji czy przyznanej rangi, doskonale wiedzą, jak na danym etapie powinien postąpić bolszewik. Dobrym, myślę, przykładem jest postać redaktora naczelnego „Wileńskiej Prawdy” w Drodze donikąd, który przyjeżdża nad ranem do drukarni, zamyka się w swoim gabinecie ze szczotką drukarską, aby po upływie chwili wybiec z furią na ustach, przywołując redaktora odpowiedzialnego – okazuje się, że w drukowanym wystąpieniu towarzysza z Kowna zabrakło standardowych okrzyków ku chwale Stalina. Na cichą sugestię dziennikarza, że może by stosowny okrzyk po prostu dodać, gniew naczelnego narasta jeszcze bardziej. Taka rzecz jest absolutnie nie do pomyślenia w redakcji sowieckiej gazety. Taki przypadek wymaga skrupulatnego sprawdzenia. Nie ma miejsca na dowolność, przeinaczenia, lekkomyślne potraktowanie rzeczywistości. To trudne do uchwycenia zjawisko wydaje się istotną częścią bolszewickiego fenomenu. W całym tym absurdzie jest jakiś porządek, ohydny, ale porządek. Nieprzypadkowo w rozdziale Zwycięstwa prowokacji zatytułowanym Fenomen komunizmu pojawia się postać osiemdziesięcioletniego Woroszyłowa, wygłaszającego samokrytykę przed forum pięciu tysięcy komunistycznych delegatów z całego świata. Stary bolszewik bez chwili wahania podejmuje jedynie słuszną w danej chwili decyzję. Mackiewicz nazywa to zjawisko „fenomenalnym naciskiem psychicznym”. Rzecz w tym, że ów „nacisk” nie dotyczy tylko samych komunistów, ale praktycznie wszystkich, którzy z nimi współdziałają. To coś na kształt „siódmego bolszewickiego zmysłu”. Właściwość pozwalająca trafnie ustalać kierunek, albo nową linię komunistycznej partii, intencję nowego etapu, pozwalająca na dopasowanie. Bez niej trudno sobie wyobrazić i sam bolszewizm i bolszewickie poputniczestwo, wszystkie kolejne „przełomy”, aż po rok 89. To dzięki niemu współczesna „wiedza” o „upadłym komunizmie” mogła się tak łatwo „upowszechnić”. Ogromna część Zwycięstwa prowokacji jest temu zjawisku poświęcona – dopasowywaniu niebolszewickiej myśli do bolszewickich standardów.

MB: Tak, o tym dopasowaniu do zmiennych warunków pisał Mackiewicz wielokrotnie. Ale bardziej zdumiewające jest, jak bolszewizm wymusza przystosowanie ludzi pozornie wolnych, poza zasięgiem pałek i czołgów, poza grozą Gułagu; tam właśnie, zdaniem Mackiewicza, należy mierzyć postępy sowietyzacji. Pamiętasz na pewno, jak przed pięciu laty zakładaliśmy Wydawnictwo Podziemne i postanowiliśmy rozpisać ankietę. Jej ostatnie pytanie brzmiało:

Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni ‚rozsądnie’ się przystosować, w roku 2012!”

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?

Nasi respondenci snuli rozmaite przewidywania, ale najciekawiej odniósł się do tekstu Mackiewicza Olavo de Carvalho, który skoncentrował się na wykazaniu proroczej trafności spostrzeżenia Mackiewicza w kontekście południowo-amerykańskim. Słusznie, jak się zdaje, wskazał, że polityka powstrzymywania sowieckiej ekspansji militarnej doprowadzić musiała do porzucenia walki z komunizmem jako ruchem ponadnarodowym. Przyjęcie przez bolszewików strategicznych koncepcji Gramsciego, który postulował zastąpienie otwartej rewolucji nieformalną ekspansją pod przykrywką pluralizmu, uczyniło rozwój komunizmu niewidzialnym w oczach rządzących elit. I tak „lewica demokratyczna” stała się akceptowalną alternatywą komunizmu, gdy z punktu widzenia Gramsciego, „demokratyczna lewica” była właśnie najlepszym narzędziem zamaskowanej ekspansji. W ten właśnie sposób przyszło nam „rozsądnie się przystosować” do Niuni Europejskiej z wszystkimi jej dyktatami, a w przyszłości przyjdzie nam zaakceptować stworzenie Wspólnego Europejskiego Domu.

DR:Tak, istotnie, mnie również wypowiedź Carvalho wydała się najciekawsza. Warto zwrócić w tym miejscu uwagę na wyjątkową biografię tego brazylijskiego publicysty, który w połowie lat 80-tych potrafił wyłamać się z obowiązującej w jego kraju, czy raczej – na całym południowoamerykańskim kontynencie, gremialnej skrajnie lewicowej tendencji, jaka w tym czasie opanowała tamtejsze kręgi intelektualne czy inteligenckie, w każdym razie takie, które – przynajmniej jeszcze wówczas – korzystały na co dzień z rozumu niejako profesjonalnie; odciął się mentalnie i skierował swoje zainteresowania w stronę klasycznej filozofii, która nie tyle ułatwiła mu izolację (Carvalho nie poniechał zainteresowania bieżącymi sprawami), co okazała się rodzajem uodparniającej szczepionki. Carvalho pozostał niewzruszony, co, biorąc pod uwagę portugalską etymologię jego nazwiska, wydaje się całkiem naturalne. Drugi element, o którym trzeba wspomnieć, to sama Brazylia; Brazylia współczesna, przeżywająca od dwóch dekad erupcję bolszewickiej pokojowej rewolucji w nowym strategicznym rycie Gramsciego. Carvalho miał nieszczęście przeżywać to straszne zjawisko osobiście, na własnej skórze. Stąd u Carvalho taka wiedza o świecie, o meandrach komunizmu, takie wnioski.

Myślę, że warto, abyśmy na chwilę powrócili jeszcze do wypowiedzi samego Mackiewicza i przedstawili ją w nieco szerszym kontekście. Mackiewicz formułował swoje zastanowienie w bardzo szczególnym momencie politycznym, czy raczej polityczno-mentalnym, w pełni rozkwitu współistnieniowego absurdu, gdy wyrazem koegzystencji po stronie sowieckiej były zasieki, wieżyczki strażnicze oraz ziejące śmiercią gniazda karabinów maszynowych, po stronie zachodniej analogiczny wyraz sprowadzał się do wyciągnięcia (zapewne drżącej) przyjacielskiej dłoni i sterty oferowanych dolarów. Zbulwersowany taką sytuacją, taką dynamiką wydarzeń, Mackiewicz proponował rzut oka wstecz, na standardy obowiązujące w świecie przed pierwszą wojną światową i ich porównanie z sytuacją ówczesną (z roku 1962). Wniosek był całkiem oczywisty: żaden człowiek z pokolenia naszych ojców – pisał Mackiewicz – nie uwierzyłby w możliwość zaistnienia takiej fantazji. Dramatyczne? A może smutne? Niech nas nie zwiedzie nostalgia, na którą nie pozwolił sobie wówczas Mackiewicz. „Kompletna fantazja”, jaką w tym punkcie odnotował, to zaledwie fragment, nie najważniejszy, całej refleksji. Mackiewicz wiedział, że to jeszcze nie koniec, a jedynie kolejny etap bolszewickiego pochodu. Musiał być wewnętrznie wzburzony, pisząc kolejne zdanie książki. Tym razem nie bawił się w drobiazgową wykładnię antykomunistycznych racji, wybrał okrzyk:

Katastrofa, to nie śmierć połowy ludzkości w wojnie atomowej. Katastrofa, to życie całej ludzkości pod panowaniem ustroju komunistycznego.”

Mackiewicz nie tyle pytał o 2012, co przewidywał stan, w jakim będzie się znajdował przyszły-teraźniejszy świat. Spodziewał się pełnego zwycięstwa komunizmu. Myślę więc, że powinniśmy nieco rozszerzyć formułę naszego pytania sprzed tych pięciu lat i zapytać po prostu: czy Józef Mackiewicz miał rację? Czy komunizm-bolszewizm panuje już dziś nad światem? Czy może do ostatecznego triumfu jeszcze czegoś brakuje? Jeśli tak, to czego? I, co może najważniejsze, czy wyobrażalne są jakieś środki zaradcze?

MB: Zwróćmy się z tymi pytaniami do naszych Czytelników.



Prześlij znajomemu

51 Komentarz(e/y) do “„Zwycięstwo prowokacji” 50 lat później czyli wracajmy do Mackiewicza!”

  1. 1 Orzeł

    Drodzy Panowie!

    Czy komunizm już zapanował nad światem? Czy odniósł ostateczne zwycięstwo? Żeby odpowiedzieć na tak postawione pytanie, trzeba najpierw odpowiedzieć sobie na inne: Czym, mianowicie, miałoby się objawić takie zwycięstwo? Jaki jest dalekosiężny cel komunizmu-bolszewizmu?

    Wielokrotnie na tych łamach padała sugestia, że takim celem jest władza absolutna, w skali globalnej. Jeśli tak, to kilkadziesiąt lat panowania komunizmu w sojuzie, państwach Europy Wschodniej, Afryce, Azji, Ameryce Południowej było tylko preludium do gigantycznego skoku na resztę świata. Idąc dalej tym tokiem rozumowania „upadek” komunizmu z końca lat 80-tych był swego rodzaju uwieńczeniem dzieła zainicjowanego przez Gramsciego. Ten wielki marsz przez instytucje zaprowadził komunistów prosto do politycznych ośrodków decyzyjnych, wydawnictw, studiów telewizyjnych i radiowych, instytutów, uniwersytetów, itd. Urośli w siłę i z długowłosych hipisów skandujących pacyfistyczne hasła pod natowskimi bazami, stali się „elitą” zachodniego świata. To właśnie zjawisko opisywał dwadzieścia kilka lat temu były pracownik KGB, odpowiedzialny za wspomaganie tego marszu pożytecznych idiotów, Jurij Bezmienow podczas swoich nielicznych (niestety) wystąpień publicznych w USA. Przerażające jest, jak bardzo jego prognozy okazały się trafne. Cele komunistów, o których opowiadał wtedy, dziś zostały w większości osiągnięte. Czy to jednak jest już koniec tego marszu? Czy już zdobyli władzę absolutną?

    Wydaje mi się, że jeszcze nie. To, z czym dziś mamy do czynienia, to jakiś rodzaj stanu przejściowego, to dopiero przygotowania do tego głównego przekrętu, jaki komunistom się marzy. Jeśli przyjmiemy, że marsz przez instytucje był alternatywą dla zbrojnego przewrotu i polega w gruncie rzeczy na odebraniu wolności i własności nieświadomej (bo ogłupionej) większości obywateli bez użycia siły, to chyba grunt nie został jeszcze wystarczająco przygotowany. Ale kierunek i natężenie starań niewątpliwie do tego właśnie prowadzi.

    Można by się w tym miejscu zastanowić, jaką formę owe starania przybiorą w przyszłości. Komuniści z pewnością będą potrzebowali jakiegoś potężnego sojusznika, podobnie, jak w latach bezpośrednio poprzedzających komunistyczną rewolucję w Rosji skorzystali z pomocy zachodnich banków, które podobno w dużej mierze cały ten kryminał umożliwiły finansując działania Lenina i spółki. Czy teraz sytuacja się powtórzy? Czy podobną rolę, takiego, powiedzmy katalizatora odegrają inicjatywy w rodzaju klubu „Bilderberg”, czy Bohemian Grove? Może w ramach śledzenia postępów bolszewizmu warto się tym zjawiskom bliżej przyjrzeć, oczywiście w miarę skromnych możliwości.

  2. 2 michał

    Drogi Panie Orle,

    Ciekawe, że Pańskie wnioski wydają mi się arcy-trafne, ale mam wątpliwości co do założeń. Może iinaczej. Może punkt wyjścia domaga się pewnych uściśleń.

    Pisze Pan: celem bolszewizmu jest władza absolutna w skali globalnej. Ściśle rzecz biorąc, Lenin powiedział, że pokój, to panowanie komunizmu na całym świecie i że bolszewicy zawsze walczą o pokój. Proszę zwrócić uwagę, że nie ma tu mowy o „absolutnej władzy w skali globalnej”. Widzę oczami wyobraźni, że aż się Pan wzdrygnął na takie sofizmaty i dzielenie włosa na czworo, ale niech Pan łaskawie pozwoli mi dojść do mojego punktu okrężną drogą.

    Jeden z naszych znakomitych komentatorów, pan Jaszczur, napisał ostatnimi czasy trylogię na temat, dokąd to wszystko zmierza: http://jaszczur09.blogspot.co.uk/ Tekst jest długi, trudny i bardzo ciekawy. Myślałem nawet, żeby napisać na ten temat, wystąpić z polemiką, dać odpór, ale jakaś wielka niemożność mię ogarnęła i powtarzałem sobie tylko, że Słowacki wielkim poetą był aż wreszcie stanęło na tym, że niech się topi, niech się spali, byli pięknie grajcy grali. No, sam Pan wie, jak to jest. Ale gdybym był znalazł w sobie moc, a może nawet wolę mocy, albo choćby inklinację, to byłbym powiedział, co następuje. Otóż istnieje jeszcze jeden scenariusz, który nazwałbym orwellowskim. Scenariusz, w którym komunizm panuje nad światem, choć nie ma jednego centrum absolutnej władzy nad światem. W „1984” Orwell opisuje świat podzielony na trzy imperia: Moskwę z Europą, Pekin z Azją i Waszyngton z Malutką Brytanią (nie mam polskiego tłumaczenia, więc nie wiem, jak się one po polsku nazywają). Teoretycznie, są one w stanie wojny, ale w praktyce wydaje się, że ta wojna musi być fikcją (coś jak sino-sowiecki rozłam). Otóż w ramach narracji, państwo Winstona Smitha zmienia nagle sojusze: Azja staje się sprzymierzeńcem, a Moskwa wrogiem albo na odwrót. Proszę zwrócić uwagę, że jest bardzo mało prawdopodobne, żeby ogłoszono w państwie Smitha, że pozostało samo! Że oba imperia stłay się wrogie – nie ma takiej możliwości, bo to spowodowałoby panikę. Wynika stąd oczywisty wniosek – nigdzie o ile mi wiadomo nie wypowiedziany przez Orwella – że sojusze są fikcją. W tym samym momencie w pozostałych dwóch imepriach ogłoszono zapewne inną zmianę sojuszy – to wszystko. Zmiana sojuszy jest potrzebna dla wewnętrznych potrzeb, bo nie ma już w tym stadium polityki zagranicznej. Dla ścisłości dodam, że w poprzednich stadiach – na przykład dziś – jest na odwrót, tzn. polityka wewnętrzna jest funkcją polityki zagranicznej, albo jak to określił Józef Mackiewicz, „marksizm-leninizm jest doktryną polityki zagranicznej” – ale tylko do czasu zdobycia władzy nad światem.

    Taki wydaje mi się punkt dojścia, taki cel. Panowanie nad światem nie spowoduje wojny między chrl a sowietami o Syberię, co w ogóle jest absurdalną koncepcją, która zdradza brak zrozumienia bolszewimzu. Władza podzielona na trzy bolszewickie imperia to jest czysty leninowski cel.

    Moje drugie uściślenie dotyczy zupełnie innego aspektu. Nie jestem przekonany, czy można nazwać „„upadek” komunizmu z końca lat 80-tych swego rodzaju uwieńczeniem dzieła zainicjowanego przez Gramsciego”. Marsz przez instytucje dotyczył Zachodu i upadek komunizmu jest na pewno „skierowany ku Zachodowi”, jest spektaklem na benefis zachodniego widza. Czy był jednak zwieńczeniem procesu? Mnie się wydaje, że był raczej zwieńczeniem procesu sowietyzacji narodów podbitych: sowietyzacja została zakończona, można im dać „wolność”, na, i tak się udławią. Natomiast na Zachodzie trwa pochód i postępy gramsciańskiej ewolucji są zastraszające.

  3. 3 Orzeł

    Panie Michale!

    Wizja Orwella zakłada zdaje się, że trzy imperia działają w gruncie rzeczy wspólnie, a fikcyjne konflikty potrzebne są wyłącznie do kontroli własnych obywateli, do utrzymywania niezbędnego terroru. Czyli, że bez jakiegoś, choćby i wyimaginowanego wroga zewnętrznego żaden totalitaryzm nie może się obejść. Ale to jest sytuacja po całkowitym opanowaniu świata przez komunizm i ośrodkom władzy zależy już tylko na utrzymaniu status quo.

    Ja natomiast wracam do naszego stanu przejściowego, kiedy proces przejmowania władzy jeszcze trwa i przynajmniej teoretycznie są wciąż potencjalne możliwości, żeby postęp komunizmu powstrzymać. Pisałem o tym, że bolszewicy być może będą szukali jakiegoś sojuszu, który ułatwiłby im osiągnięcie celu. Na tym etapie takim sojusznikiem mogły by być wielkie korporacje, które już teraz stopniowo zaczynają kontrolować scenę polityczną. Komuniści zawsze potrzebowali środków finansowych i zaplecze w postaci korporacji może być wielkim rezerwuarem, z którego mogliby czerpać bez końca. Co byłoby z resztą doskonałą ilustracją giętkości i zdolności przystosowania komuny do warunków zewnętrznych. Najpierw Lenin doszedł do władzy mając gębę pełną frazesów o ciężkiej doli robotnika, a kilkadziesiąt lat później, jego następcy kontynuują dzieło wykorzystując tym razem kapitalistów, jako nowy nawóz historii.

  4. 4 Orzeł

    Wracając jeszcze do „upadku” komunizmu, to dla mnie był on o tyle zwieńczeniem marszu przez instytucje, że pod koniec lat 80-tych nie było już mowy o jakimkolwiek prawdziwym, czyli zbrojnym rozliczeniu się z sowietami. A było to właśnie efektem owego marszu. Pożyteczni pacyfiści zadziobaliby każdego polityka, który odważyłby się podjąć ten temat. „Stworzenie nowego ogniska zapalnego” było na zachodzie wtedy określeniem równoznacznym z politycznym wyrokiem śmierci. Stąd też sowietom nie była już potrzebna ani żelazna kurtyna, ani głowice atomowe.

  5. 5 michał

    Drogi Panie Orle,

    Tak jak mówiłem, moje uścislenia dotyczyły tylko założeń, a jednym z Pańskich założeń było „co jest celem komunizmu”. To paradoks, że cel (działania) może być założeniem (rozumowania), ale tak to bywa. Mówiłem tylko, że orwellowska wizja ze swymi fikcyjnymi konfliktami jest zupełnie prawdopodobnym i wyobrażalnym punktem dojścia dla bolszewików. Nie musi wcale Moskwa opanować całego świata.

    O stan dzisiejszy pytał Darek. Czy to już jest zwycięstwo, czy tylko stan przejściowy. Skłaniam się do przekonania, że nadal przejściowy, ale w bardzo zaawansowanej fazie. Pańskie dociekania w sprawie sojuszników, źródeł funduszy itp. wydają mi się znowu bardzo trafne. Bolszewicy nie są w stanie wygrać konfliktu bez pomocy z zewnątrz, bo jak to ktoś powiedział, zbyt prędko braknie im cudzych pieniędzy. Wielki biznes jest naturalnym sojusznikiem bolszewików, bo z natrury rzeczy jest – kolejny paradoks – antykapitalistyczny. Kapitalizm opiera się bowiem na wolnej konkurencji, a nie na wolnym przepływie kapitału, jak nam to dziś wmawiają. Microsoft, Google czy Apple nie chcą konkurencji, chcą ją zniszczyć w zarodku, czym wspomagają bolszewików pośrednio, ale bezpośrednio też wolą mieć do czynienia z politbiurem, które może im dać koncesje na gigantyczny rynek miliarda ludzi. Pamięta Pan, jak zrobił miliony Armand Hammer?

    Nie jestem natomiast przekonany Pańskimi słowami o „upadku” komunizmu jako zwieńczeniu marszu przez instytucje. O „zbrojnym rozliczeniu się z sowietami” nie było mowy mniej więcej od prawdziwego końca zimnej wojny, tj. na krótko po śmierci Stalina, bo rzecz jasna teza, że zimna wojna zakończyła się w roku 1989 jest propagandową tezą tych, którzy wpychają nam kawałki o „upadku komunizmu”.

  6. 6 Orzeł

    Panie Michale!

    Z ostatnim akapitem z Pańskiej wypowiedzi zupełnie się nie zgadzam. Śmierć Stalina nie była końcem zimnej wojny, była tylko końcem pewnego etapu. Sowieci dostali bolesną lekcję w Korei, ale wcale nie uznali jeszcze, że metodami militarnymi niczego nie zwojują. Dopiera Wietnam pokazał dobitnie, że w bezpośrednim starciu technologii, strategii i logistyki obu bloków, czerwoni są na przegranej pozycji. Jeśli już mówimy o prawdziwym końcu zimnej wojny, to ja bym go widział, powiedzmy w roku 1975, w momencie ewakuacji ambasady USA w Sajgonie. Potem jeszcze Reagan na cztery lata swojej pierwszej kadencji wrócił do tematu, ale szybko niestety zmienił kurs.

  7. 7 michał

    Proszę łaskawie zwrócić uwagę, że ja nie przydałem śmierci Stalina wagi cezury.

    Twierdzę jednak, że na krótko po śmierci Stalina – w ciągu następnych kilku lat walki o władzę, skończyła się zimna wojna. Nikt nie miał co do tego wątpliwości, aż Gorbi obrócił wszystko w niwecz i jak to bolszewicy mają w zwyczaju, nazwał białe czarnym. Ale niech Pan poczyta książki sprzed 1989 roku, a zobaczy Pan, że termin zimna wojna używany był na określenie stanu rzeczy pomiędzy sowietami i Zachodem mniej więcej do lat 1953-55. Malenkow wprowadził tzw. nowy kurs i politykę pokojowej koegzystencji. Następnie była chruszczowowska odwilż, breżniewowskie odprężenie, a ile było spotkań na szczycie, a rozmów telefonicznych przy wódce – o, przepraszam, między przywódcami. O żadnej zimnej wojnie mowy być nie mogło. Zimna wojna zakończyła się w latach 50., choć trudno podać dokładną datę, ale to wcale nie jest dziwne i nie powinno mącić Pańskiego sumienia (metodologicznego i każdego innego).

    To raz. A dwa, że sowieci nie dostali żadnej lekcji w Korei, a już na pewno nie bolesnej. Wojska sowieckie nie były masowo zaangażowane w konflikt, Stalin pstryknął palcami i Mao posłał wojska. Ale może ważniejsze są fakty – ona są zawsze najważniejsze. Wojna zaczęła się od agresji komunistycznej, kiedy wojska Kim Ir sena przekroczyły 38 równoleżnik, a zakończyła się ustaleniem tegoż równoleżnika jako granicy między dwiema Koreami. Gdzie tu jest nauczka? W sierpniu 1950 roku ambasador amerykański w onz ogłosił, że celem wojny jest zjednoczona, antykomunistyczna Korea – niech mi Pan powie, że Pan żartuje z tą lekcją… A kto pierwszy prosił o pokój? O ile mnie pamięć nie myli, Ridgway.

    W moim przekonaniu lekcja, jaką wynieśli bolszewicy z Korei była prosta: da się wygrać konflikt zbrojny z Zachodem, ale trzeba go prowadzić jako lokalny konflikt, ciągnący się latami, aby móc obrócić tzw. opnię publiczną (tfu!) na Zachodzie przeciw zachodnim obrońcom, a za bolszewickim agresorem. Użyli tej lekcji w Wietnamie, więc jak Pan widzi, nie zgadzamy się także co do Wietnamu.

    Stalin otrzymał jedną nauczkę od Zachodu po wojnie: most powietrzny na ratunek Berlina. Sam przyznał, że był pod wrażeniem, i że nie sądził, iż coś takiego było wykonalne. Co więcej, dostrzegł, że on sam nie mógł był przeprowadzić podobnej akcji. Ale też nigdy nie musiał.

  8. 8 Orzeł

    Panie Michale!

    Fakt, że w Korei walczyło niewielu etnicznych Rosjan, Ukraińców, Białorusinów, itd (obywateli Sowietskowo Sojuza), nie jest żadnym argumentem. Jakie miało znaczenie, czy byli to Chińczycy, Koreańczycy, czy Rosjanie? Komunista, to komunista i jego niepowodzenie militarne jest jednakowo bolesne dla politbiura, czy to w Pekinie, czy w Moskwie. A Korea była niepowodzeniem komunistów właśnie z tego względu, że czerwone wojska wróciły do punktu wyjścia, czyli za 38 równoleżnik(od północy). Przecież nie o to im chodziło. Chcieli, żeby cała Korea doświadczyła komunistycznego raju, a tu imperialiści pokrzyżowali im plany. A przecież pochód komunizmu w latach poprzedzających wojnę koreańską przynosił takie wspaniałe osiągnięcia: Polska, Czechosłowacja, Węgry, Bułgaria, połowa Niemiec… wszystko na czerwono. Więc czy Korea była bolesną lekcją, czy nie?

    Natomiast pełna zgoda, co do wniosków, jakie komuniści wynieśli z tej wojny. Owszem, konflikt da się wygrać nie mając przewagi militarnej, a nawet odnosząc spektakularne porażki (vide ofensywa Tet), byle tylko odpowiednio urobić zachodniego wyborcę. I tak właśnie sowieci zagrali podczas wojny w Wietnamie. Co do znaczenia tego konfliktu chyba właśnie się zgadzamy…

  9. 9 michał

    No, to jest oczywiście słuszne, ale mówiąc „sowieci”, mamy tu na ogół na myśli mieszkańców sowieckiego sojuza. W wojnie koreańskiej nie uczestniczyła krasnaja armia, a brały udział ogromne ilości żołnierzy Mao. Ale że „komunista to komunista” niezależnie od narodowości, to jest zupełnie oczywiste.

    Absolutnie nie widzę wojny koreańskiej jako niepowodzenia komunistów. Absolutnie nie. Ale już w żadnym razie nie była sukcesem Ameryki. Porównanie do pochodu komunizmu w II wojnie jest nie na miejscu, bo zwycięstwa odnosił Stalin wówczas, gdy był uzbrojony przez Zachód, bez tego sojuszu była Finlandia, której nawet Stalin nie uważał za sukces. A zatem Korea była pouczającą lekcją, jak wygrać wojnę w Wietnamie. A bólu nadal nie ma.

  10. 10 Paweł

    Uważam, że obecną sytuację Polski najlepiej ujmuje Jarosław Marek Rymkiewicz, na przykład w tym wywiadzie:

    http://joannalichocka.salon24.pl/513065,od-morza-do-morza-wywiad-z-jaroslawem-markiem-rymkiewiczem

  11. 11 michał

    Drogi Panie Pawle,

    Nie zdołałem tego przeczytać w całości, ale początek nie brzmi przekonująco. „Polacy są notorycznie zdradzani”??? Czyżby? Zapowiada się źle, bo oczywiście Polacy nie są zdradzani przez innych, jak twierdzi polrealizm, ani nie są narodem zdrajców, więc po co tak mówić? Ale po chwili okazuje się, że chodzi autorowi o „zdradę” komunistów! Wybaczy Pan. Komuniści byliby zdrajcami, gdyby zdradzili komunizm. Polska dla nich nic nie znaczy, po co więc chrzcić ich zdrajcami? To śmieszne.

    Czy Dzierżyński zdradził Polskę? Czy Lenin zdradził Rosję? A Stalin Gruzję? Przecież to niepoważne.

    Nazywajmy rzeczy po imieniu, zepchnijmy wreszcie raz ze stołu nagromadzoną przez dziesiątki lat bibułę frazesów i zacznijmy nazywać rzeczy po imieniu: to bolszewia. Nie ma żadnej Polski. Jest tylko ich prl.

    Mnie na to, Guciu, pluć. Mnie pluć.

  12. 12 Paweł

    Sądzę, że ma Pan rację. Jednak warto przeczytać cały wywiad z Rymkiewiczem, gdyż jego pogląd na PRL oraz PRL-bis jest podobny do Pana poglądów.

  13. 13 amalryk

    Chyba nie….:

    „(…)Dlaczego nie zamordowano Jana Olszewskiego? Pytanie drugie jest takie – dlaczego nie zamordowano Victora Orbána? Odpowiedzi, szczególnie odpowiedź na pierwsze pytanie, mogą być pouczające. Otóż pana premiera Olszewskiego nie zamordowano prawdopodobnie dlatego, że w Rosji była wtedy smuta,…”

    „(…)Będziemy czekać na następną rosyjską smutę, która, wcześniej czy później, może nawet już niebawem nastąpi(…).”

    To takie pierwsze lepsze spod palca, kurioza, a jest tam tego sporo więcej…

    I naturalnie, choć nie mam żadnych plenipotencji aby wypowiadać się w imieniu gospodarza , ale jednak (z całym szacunkiem) przy nieco staranniejszym czytaniu tekstów spod tej witryny, nie dałby się Pan łapać na takie w sumie „tanie chwyty”…

  14. 14 Andrzej

    Uważam, że obecną sytuację Polski najlepiej ujmuje Jarosław Marek Rymkiewicz, na przykład w tym wywiadzie:

    Nie podzielam pańskiego zdania Panie Pawle. Zupełnie się z Panem nie zgadzam.

    Czego się bowiem dowiaduję z owego wywiadu? Między innymi:

    1. Tego, że Rzeczpospolita Obojga Narodów i peerel to jedna „Polska” (co wynika z paralel historycznych i zastosowania tych samych kryteriów ocen przez Rymkiewicza).

    2. Tego, że dogadywanie z komunistami szczegółów szykowanej prowokacji (przemiany peerelu w peerel nazwanej explicite „peerelowską odwilżą”)) bez wódki i „brudzia” jest w porządku a z wódką i „brudziem” już nie.

    3. Tego, że komunizm/bolszewizm jest narodowy: rosyjski (i ew. pruski) a nie międzynarodowy (tak samo polski jak inny).

    4. Tego, że od samego początku Sowiety to nic tylko „Rosja”. Żeby chociaż jeszcze „Kazachstan”, ale nie!

    5. Tego, że reszta tzw. Europy Środkowo-Wschodniej (m.in. Ukraińcy i Rumuni) to są przy nas „małe narody”. To my im matkujemy!

    I tym podobne „bajki”, które , jak słusznie zauważa Pan Amalryk nadają się do szufladki z nazwą „Curiosa”.

    Byłoby to wszystko nawet zabawne gdyby nie było obrazem rzeczywistości. Za naszą narodową głupotę zapłacimy nie tylko my ale i inne narody. Dziwić się potem, że nas wcale nie lubią? I to ma być „myśl patriotyczna”?

  15. 15 Paweł

    Panie Andrzeju,

    ad 1) Rzeczpospolita Obojga Narodów w czasach Stanisława Augusta Poniatowskiego wydaje mi się podobna do peerelu.

    ad 2) Rymkiewicz mówi tak o braciach Kaczyńskich: „nie rozumieli wtedy, co się dzieje i do czego to prowadzi. Bo gdyby rozumieli, to nie przyłożyliby do tego ręki”. A właśnie Kaczyńscy nie pili wódki z komunistami. A zatem nie o picie chodzi Rymkiewiczowi ale właśnie o samo umawianie się. Ale częściowo się z Panem zgadzam; za dużo w ogóle się mówi o piciu, za mało o tym „kto kogo”. Przez picie jednak łatwiej to wyrazić.

    ad 3) Komunizm jest międzynarodowy ale usytuowanie Polski blisko Rosji skłania do szczególnej uwagi w tym kierunku

    ad 4) Słowo Rosja już za carów oznaczało całe imperium. Ale ma Pan rację, warto się przyglądać jak działa tzw. WNP. Mnie najbardziej interesuje duet Rosja/Białoruś. A Rosja to też Kaliningrad. Nieprzyjemnie blisko Polski i Białorusi. Pamięta Pan „polski korytarz” ? Uwaga i jeszcze raz Uwaga!!

    ad 5) No dobrze, Ukraińców jest trochę więcej niż Polaków, ale Rumunów jest dwa razy mniej. A takie państwa jak Słowacja, Słowenia czy Estonia są znacząco mniejsze. Oczywiście – „matkowanie” czy „paternalizm” źle się kojarzy. Chodzi o współpracę we wspólnym interesie.

    Nie akceptuję wezwań Rymkiewicza do zabijania.

    Co Pan proponuje ?

  16. 16 michał

    Do wszystkich trafnych punktów podniesionych przez pp. Amalryka i Andrzeja pod adresem wywiadu z Rymkiewiczem, dodałbym jeszcze, że on chyba sam nie rozumie, co mówi. Zdrada ma być „sposobem uprawiania polityki polskiej” – polskiej?? Nie, panie Rymkiewicz, to jest polityka sowiecka, ale zrozumieć tego nie można operując pojęciami z wieku XVIII (a powoływanie się na Trylogię jest raczej komiczne w kontekście). Tę politykę „polską” uprawiają wg niego Wałęsa i Kiszczak, a porządnymi ludźmi są Mazowiecki i Kaczyńscy, bo nie pili w Magdalence. Oczywiście ma rację, kiedy mówi, że to nie powrót do prlu, ale najlepszy z prlów cay czas bez adnej cezury, ale co z tego, kiedy porównuje ten prl – sowiecki twór pseudo-państwowy – do Najjaśnieszej Rzeczypospolitej.

    Polska była kiedyś wielkim królestwem, ale upadła. Zdarzało się w historii nie raz. Rzym był większy od Polski i też upadł. Ale porównanie ostatniej fazy tego upadku do smrodliwej sowieckiej okupacji – i to okupacji najbardziej obraźliwej, bo bez czołgów, bez pałek, bez kazamatów – tfu, toż to słuchać wstyd! Jak długo jeszcze będziemy musieli wysłuchiwać tych idiotycznych porównań? Jaruzelski – Targowica? Jaruzelski był wysokim urzędnikiem międzynarodowego komunizmu, a Targowica była opcją polityczną, która znalazła oportunistyczne oparcie w monarchii rosyjskiej, ale nie była agenturą. Porównywanie Branickiego do Kiszczaka nie jest nawet śmieszne. Można się z tymi ludźmi zgadzać lub nie, wolno nazywać ich zdrajcami, ale porównywać do agentów??

    A co zrobić, żeby odzyskać niepodległość? Wygrać wybory, mówi panienka… Geniusz! No, że nikt na to nie wpadł dotąd. Tak to bywa z geniuszami. Dymitr Samozwaniec i Sikorski nie zmarli śmiercią naturalną! Aha, podejrzane! A Stefan Pesticcio i Gnębon Puczymorda umarli w łóżku – zatem spisek!

    Jedno co można zrozumieć dzięki takim enuncjacjom, to skąd bierze się ta straszna nienawiść do Polaków – zwłaszcza, niestety, w Europie Wschodniej.

  17. 17 Andrzej

    Panie Pawle,

    Proponuję myśleć suwerennie i wyciągać logiczne wnioski z poznawanych faktów.
    Nasza dyskusja odbywa się pod tematem, który wg. mnie stanowi dobry drogowskaz.

    W czym widzi Pan to podobieństwo? W genezie historycznej? W zachowaniach ludzi? (które jak świat, światem bywają podobne od samych początków cywilizacji np. donoszenie na innych, zdrada, kłasmstwo itd.).

    Rzeczpospolita (Korona Polska i Wielkie Księstwo Litewskie) w czasach stanisławowskich (jeszcze w saskich) popadała w niesuwerenność, będąc ówcześnie samoistnym bytem państwowym a peerel powstał i funkcjonował jako byt bolszewicki (jego „państwowość” była jedynie atrapą), nie tyle niesuwerenny co jako jeden ze składników międzynarodowego komunizmu, realizujący konkretne zadania w jego ramach. Byt zupełnie innego typu. W tym punkcie nie widzę żadnych podobieństw. Na tej samej zasadzie od niemal wieku funkcjonuje to co Pan nazywa „Rosją”, którą to, w sensie „narodowego” wywodu Rymkiewicza, „zakładali” m.in. także Polacy. Warto to wziąć pod uwagę przy definiowaniu jej sowieckiej istoty z tzw. patriotycznego punktu widzenia.

    Czy mógłby Pan określić, czym jest dla Pana peerel? Czy uważa Pan, że wystarczyłoby aby peerel był suwerenny i wtedy wszystko byłoby już w porządku?

  18. 18 Paweł

    Panie Michale, przecież „my z Niego wszyscy” (z Adama Mickiewicza). Kto to powiedział ?
    Ja pamiętam, że w swojej książce zdeprecjonował Pan finezyjnie Mickiewicza, ale…
    Każdy z młodości ma jakieś wspomnienia, które pozostają na długo. Ja ciągle pamiętam koncert Jankiela i ten fałszywy zgrzyt – „Targowica!”. Najbardziej nieprzyjemne wrażenie (nieledwie dźwiękowe) z „Pana Tadeusza”. Dlatego trudno mi racjonalnie rozważać opcję targowicką.

    Ale Pana uwaga o nienawiści do Polaków warta jest osobnego wątku!

    Panie Andrzeju, jeśli peerel byłby suwerenny to już nie byłby peerel. Peerel to twór komunistyczny, werbalnie przyjemny dla milionów. Czym jest dzisiaj, po wielorakich woltach semantycznych ? Ostatnio słyszy się określenie „kondominium”, nie wiem.
    Jest to twór ograniczony w stopniu trudnym do określenia.

    Ale uważam, że istnieje Polska, nieprzerwanie od tysiąca lat.

    Wracając do Rymkiewicza, słyszałem ciekawą uwagę, że jego myśl jest pewną wizją literacką. J.M. Rymkiewicz jest znawcą romantyzmu; to po prostu V część Dziadów.

  19. 19 amalryk

    Ale uważam, że istnieje Polska, nieprzerwanie od tysiąca lat.
    ——————————————————————————————

    Chmm… Czy aby na pewno?
    Po przewrocie bolszewickim nic nie jest już takie jak było!

  20. 20 Paweł

    Chodzi mi o to, że Polska to nie jest zjawisko, które można utożsamiać tylko z formą rządu. Polska to ziemia i groby, to język i literatura, to pamięć. Polska to ludzie i ich obyczaje. Polska to jest to co pomiędzy nami, trudno uchwytne ale realne. Polska to świadomość odrębności. Polska to dom i wspólne posiłki. To relacje między pokoleniami. Polska to Kochanowski, Mickiewicz i Gombrowicz. Polska to Ewa Demarczyk.

    Polska to wszystko to razem i dużo więcej.

    Oczywiście należy to rozumieć w rozumieniu jakie określił Jacques Derrida (coś jest czymś tylko w pewnym sensie). Polska jest tylko w pewnym sensie tym co napisałem. Prawdę mówiąc, tym właśnie od lat zajmują się różni myśliciele – co to jest Polska ? Uważam, że każdy Polak ma prawo powiedzieć: Polska to ja! (oczywiście w pewnym sensie).

  21. 21 Andrzej

    Panie Pawle,

    Napisałem, że suwerenność nie ma nic do rzeczy przy porównywaniu Rzeczpospolitej Obojga Narodów z peerelem bo różni je ich istota (zupełnie inny punkt odniesienia, czy jak Pan woli „układ współrzędnych”). Jak słusznie pisze Pan Amalryk, po przejęciu władzy przez bolszewików „nic nie jest już takie jak było!”. W słowniku bolszewików nie istnieje pojęcie suwerenności takie samo jak w pańskim. Pan jednak sprowadza sprawę tylko do słowa. Myślę, że istotę rzeczy przesłania Panu owo „myślenie patriotyczne” (konkretniej narodowo-centryczne), o którym wspomniałem komentując wypowiedzi Rymkiewicza.

    Czy nie dostrzega Pan tego, że takie podejście jest z gruntu fałszywe, przy odnoszeniu się do międzynarodowego (a więc także z czynnikiem polskim) bolszewizmu? Jeśli wystarcza Panu, żeby peerel stał się suwerenny (w pańskim mniemaniu, jak rozumiem w sensie suwerenności narodowej: niech chociaż ci polscy – międzynarodowi bolszewicy „rządzą samodzielnie”, to nie będzie już peerel), to bolszewikom wystarczy tylko stworzyć tego pozory a poza tym w dalszym ciągu „robić swoje” tj. sowietyzować i zdobywać świat, zależnie od potrzeb tworząc podobne atrapy. Co też z wielkimi sukcesami czynią. I pozostanie: Polska bolszewicka (byle suwerenna) w bolszewickim świecie. W ten to prosty sposób będzie Pan działać na szkodę własną i na szkodę innych. Ale beze mnie.

    Pisząc, że „Polska trwa nieprzerwanie od tysiąca lat”, sprowadza ją Pan w istocie do narodu. Uznaje Pan peerel (nb. okres zaborów i okupację wojenną, w tym zabór sowiecki też) za formę dopuszczalną (no bo „naród trwa”, nieważne, że typu sowieckiego byle zwał się polski). Ja wprost przeciwnie bo dla mnie to niewola, tym gorsza bo wewnętrzna.

    Zwracam Panu uwagę na to, że do II połowy XIX wieku kraj nasz nie był kojarzony nacjonalistycznie. Wszak tenże sam Mickiewicz na którego się Pan powołuje, pisał „Litwo! Ojczyzno moja!”. Zatem, czy my byliśmy też Litwinami? Jeśli czuje się Pan spadkobiercą tamtej „polskości” to dlaczego odrzuca Pan jej istotę?

    Myślenie kategoriami narodowymi jest wybitnie szkodliwe. Dla samego siebie i dla innych. Jeśli uważa się Pan za patriotę, to radzę się zastanowić, czym ono skutkuje (warto przy tym poczytać Józefa Mackiewicza i przemyśleć dobrze jego wnioski). Wg. mnie skutkuje ostateczną zgubą ojczyzny o której suwerenność tak mocno Pan zabiega. Czyli à rebours.

  22. 22 michał

    Panie Pawle,

    O ile sobie przypominam, to moją nie było zdeprecjonowanie Mickiewicza, ale wskazanie na jego fatalny wpływ na Polaków. Jak widać, można do tej listy także dodać emocjonalny stosunek do Targowicy. Powtarzam, że porównanie konserwatywnej grupy polityków, którzy stali w opozycji do Konstytucji 3 Maja, z bolszewicką jaczejką jest idiotyzmem.

    prl oczywiście suwerenny nie jest, ale mogę sobie wyobrazić spokojnie kolejną jego inkarnację, w której posiadałby wszelkie objawy suwerenności. Pewne przejawy już ma i dlatego właśnie wielu uważa toto za państwo polskie.

    Ale ma Pan rację, że Polska to coś więcej niż państwo. Ziemia i groby? A co począć, kiedy ziemia i groby to Wilno i Lwów albo Berdyczów i Czernihów? Co wtedy z Polską? Polska w sercu? Zgoda, ale wtedy staje się, jak to chyba pisał tu Stary chrzan, „Polską dyndającą” i co zrobić z taką?

    A Derrida? W jakim sensie? Czy byt jest bytem tylko w pewnym sensie? Czy piwo jako piwo, jest piwem tylko w pewnym sensie? Relatywizm nie wydaje mi się mocniejszy tylko dlatego, że nazywa się postmodernistycznym i dekonstruktywistycznym relatywizmem.

  23. 23 michał

    Dobrze pamiętałem, o dziwo, choć dawno to było, kiedy Stary chrzan pisał tu o Polsce. Dawno, ale prawda:

    http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2008/08/27/chcieliscie-polski-no-to-ja-macie/

  24. 24 Paweł

    Panie Andrzeju, jakimi kategoriami warto myśleć ?

    Panie Michale, źle wyłożyłem myśl Derridy. Jak rozumiem,chodzi mu o to, że w kulturze europejskiej dominowało myślenie, że coś jest czymś innym zdecydowanie, jednoznacznie. A więc na przykład (to moje nieudolne egzemplifikacje):

    X to poeta

    Y to Polak

    Q to służący

    sztuka to absolut

    życie to koszmar

    Księga * to prawda

    Napoleon to geniusz

    literatura to życie

    król to pomazaniec

    papież to wcielona mądrość

    # to wróg

    słowo to czyn

    Wszystko to – jak sądzę, według Derridy- byłoby takie tylko częściowo, w pewnym sensie, nie ostatecznie. Ale najciekawszy jest wniosek filozofa; negatywne elementy kultury europejskiej mają swoje źródło w tym utożsamieniu czegoś z czymś innym. Ja widzę tu źródło totalitaryzmu.

    Niewątpliwie spłyciłem drastycznie myśl wielkiego filozofa.

  25. 25 Andrzej

    Panie Pawle,

    Moim zdaniem warto myśleć kategoriami zdrowego rozsądku, analizując i oceniając samodzielnie każdy fakt jaki jest nam znany, przy tym starając się poznawać ich jak najwięcej.

    Jeśli chodzi o moją ostatnią wypowiedź: kategoriami ogólnoludzkimi a nie narodowymi. Szczególnie w odniesieniu do bolszewizmu (jakkolwiek go zwiemy), który ma właśnie charakter ogólnoludzki (odnosi się do świata a nie do jakiegoś narodu czy niektórych narodów). Jeśli nie myślimy takimi kategoriami, to źle zinterpretujemy naturę bolszewizmu, co bezwzględnie zostanie wykorzystane przeciwko nam. Na podstawie tej złej interpretacji, dokonujemy fałszywych ocen i nasz wybór jest nieodpowiedni. W efekcie: przegrywamy. Czynimy więc krzywdę samemu sobie a także innym którym moglibyśmy pomóc. Żyj i pozwól żyć innym!

  26. 26 michał

    Drogi Panie Pawle,

    Ja tak bardzo nie lubię współczesnej filozofii, że nie czytałem nigdy Jaquesa Derrida. Zostawmy więc go proszę na uboczu, a zastanówmy się nad sensem wypowiedzi.

    Jeżeli powiem, Ziutek jest pijakiem, to używam słowa „jest” w sensie orzecznikowym, w przeciwieństwie do zdania „Ziutek jest”, które ma sens egzystencjalny. Ziutek, oprócz bycia pijakiem, może np. być Polakiem, poetą, geniuszem i koszmarem – każde z tych określeń może być prawdziwe i żadne nie wyczerpuje Ziutka. Dlatego to scholastycy rozróżniali pomiędzy przpadłościowymi cechami bytu i jego istotą. Może gdyby Derrida był czytywał scholastyków, to nie wyważałby otwartych drzwi.

    Kultura europejska ma na pewno wiele wad, ale największą jej wadą w moich oczach, jest że nie dostrzega swojej własnej wielkości i że pragnie na każdym kroku relatywizować siebie samą wobec kultur o wiele od niej niższych. Drugą jej wadą – która jest jednak nad wyraz sympatyczna – jest jej schyłkowość, wieczne poczucie końca, kończenia się, upadku, zachodu słońca, cmentarza i ruin. Mniejsza jednak o to. Czy utożsamienie jednej rzeczy z inną leży u podstaw totalitaryzmu? Powiedziałbym, że tak. Ale takie utożsamianie – czy raczej redukcja! bo o to przecież chodzi – nie jest ani główną cechą kultury europejskiej, ani w jej wyłącznym posiadaniu. Każdy z nas w życiu popełnił kiedyś taki błąd w ocenie: Ziutek to pijak i basta, więc zapominamy, że pomimo to np. dobry ojciec. Albo Ziutek to genialny poeta, więc zapominamy, że też kanalia. Takie jest życie i tacy są ludzie. Wszyscy mamy do tego skłonności.

    Przy czym tu totalitaryzm? Otóż totalniacy podsuwają ludziom proste wyjaśnienia, proste szyldy: to Żyd. I koniec, wszystko jest jasne. Albo: to kułak i niczego więcej nie trzeba tłumaczyć. To wróg. Itd. Ale czy to jest cechą kultury europejskiej?? Nigdy. To jest cechą braku jakiejkolwiek kultury.

  27. 27 amalryk

    Kultura Zachodu to najwspanialsze, ze wszystkich nam znanych, zjawisko w dziejach Ziemi. to co w niej jest przerażające to to że tego bolszewickiego potwora, tę karykaturę religii, tą simia Dei też sama z siebie wyrzygała. Gdy słabnie vis vitalis, gdy nie ma już komu bronić Templum, wyłażą z kanałów ściekowych historii te bolszewickie szumowiny i za pomocą swej bezczelności, okrucieństwa, bezwzględności i przebiegłości biorą ten cuchnący trupim odorem świat w posiadanie. (Co prawda zapewne nie na długo – ale że też ja musiałem akurat trafić w takie czasy!)

  28. 28 michał

    Czy ta sama kultura może wydać z siebie muzykę Bacha i bolszewizm? Może. Nie trzeba winić kultury, tylko ludzi. Zawsze i wszędzie ludzie sami są winni, a szukają kozłów ofiarnych. Chociaż lepiej byłoby powiedzieć: jesteśmy winni, a szukamy winnych, widzimy źdźbło w oku bliźniego, a nie widzimy belki w oku własnym.

    Panie Amalryku, skąd ten optymizm, że to nie na długo? Czy Pan coś wie, lecz ukrywa przed nami?

  29. 29 Paweł

    Panie Andrzeju, czy jednak myśląc tylko kategoriami ogólnoludzkimi w odniesieniu do bolszewizmu nie przyjmujemy właśnie jego optyki – naginamy rozumowanie do poziomu przeciwnika?
    Ja myślę, że czasem tak rzeczywiście należy działać. W roku 1919 możliwa była wielka koalicja antybolszewicka ale faktycznie myślenie narodowe uniemożliwiło wspólną akcję. To oczywiście teza Józefa Mackiewicza, który przenosi tę myśl również na rok 1920, ale wtedy było już trudniej.

    A czy NATO nie było wypełnieniem Pańskiej propozycji ?

    Panie Michale, a więc ostatecznie chodzi o właściwe myślenie i odpowiednie argumentowanie. Przepraszam, że wspominam to nazwisko, ale podobno Marks tak skomentował prymitywne teksty jego zwolenników: „Jeśli to ma być marksizm, to ja nie jestem marksistą!

    Muszę przyznać, że na witrynie Wydawnictwa Podziemnego uczę się dobrego argumentowania.

  30. 30 michał

    Drogi Panie Pawle,

    Czy nie zawsze chodzi o myślenie? Nie tyle być może właściwe czy odpowiednie – bo kto miałby o tym wyrokować? – ale sumienne, rzetelne.

    Józef Mackiewicz sformułował tezę, że nacjonalizm utrzymuje bolszewizm przy życiu. Dlaczego twierdzi Pan, że koalicja antybolszewicka była możliwa w roku 1919, a nie w 1920? Mnie się wydaje, że byłaby możliwa i w roku 1921 i w 1941, w 1963 i 2013. I dlaczegóż by nie? To nie jest realistyczna możliwość, to prawda, ale warunki stwarzają możliwości, a przyszły rozwój wypadków nie jest nikomu znany. Nie wiemy więc, jak się warunki ukształtują. Jestem raczej pesymistą, ale nie mogę się zgodzić, że koalicja antybolszewicka jest niemożliwa.

  31. 31 Paweł

    Ale dzisiaj „koalicja antybolszewicka” brzmi jak wezwanie do nowej wojny światowej.

    Jan Paweł II powiedział: „nigdy więcej wojny”.

  32. 32 michał

    No i? Czy wojna nie toczy się gdzieś nieprzerwanie?

    A czy wojna przeciw tyranii jest niesprawiedliwa?

  33. 33 Paweł

    Panie Michale, chodzi o to że wojna z bolszewizmem oznacza konflikt nuklearny. Hiroszima wielokrotnie spotęgowana. Jest się czego bać.

  34. 34 michał

    Nonsens! Wojna z bolszewizmem jest do wygrania, tylko nikt nie chce walczyć. Po co, Pańskim zdaniem, wprowadzono w życie prowokację pt. „upadek komunizmu”? Właśnie żeby nie było szansy na pokonanie go w wojnie. A konflikt nuklearny niech Pan między bajki włoży.

  35. 35 Paweł

    A czy nie lepiej walczyć tak jak Sołżenicyn ?
    Mackiewicz napisał, że „Archipelag GUŁag” to „celne uderzenie w zęby bolszewizmu”.
    Kto napisze „Archipelag kłamstwa 1917-2013″ ?

  36. 36 Andrzej

    Panie Pawle,

    Sądzę, że aby zrozumieć i pokonać bolszewizm należy myśleć tymi kategoriami jakie odpowiadają jego naturze. A więc jeśli ta natura odnosi się do całego świata trzeba brać pod uwagę świat a nie jakiś naród czy jakiś kraj . Czy dany naród lub dany kraj może być wolny w zniewolonym świecie? Wg mnie, oczywiście że nie, jest przecież jego fragmentem. A jeśli nawet to na jak długo przetrwa wobec całkowicie wrogiej mu reszty świata? Chodzi mi o to, że międzynarodówkę bolszewicką można pokonać tylko międzynarodówka antybolszewicka. Z drugiej strony: myśląc kategoriami, które bolszewizm potrafi skutecznie wykorzystać celem podboju świata, a do nich zalicza się nacjonalizm czy źle pojmowany patriotyzm ( jako „nasz naród/kraj ponad wszystkie inne”), wpisujemy się w przygotowany przezeń scenariusz i wstępujemy na drogę ku pewnej przegranej. Coś jak w szachach, kiedy wykonuje się ruch na który tylko czeka nasz przeciwnik aby nas „zamatować”.

    Proszę mi wybaczyć krótką wypowiedź ale akurat jestem w trakcie kilkudniowego wyjazdu.

  37. 37 michał

    Panie Pawle,

    Cytuje Pan raczej wybiórczo. Mackiewicz pisał o tymże Archipelagu Gułag także:

    „…im bardziej przekonywające jest antykomunistyczne stanowisko kaznodziei, tym skuteczniejszy jest cel końcowy propagowanego wezwania: `pod żadnym pozorem nie walczyć z komunizmem z bronią w ręku’. W tym wypadku nie ma znaczenia, czy propagatorzy
    niestosowania przemocy są rzeczywistymi prowokatorami, czy też odwrotnie, wychodzą z własnych przekonań, i nawet najbardziej wzniosłych wewnętrznych pobudek. Ich działanie samo w sobie, jako zgubne wprowadzenie wolnej opinii w błąd, a na korzyść Związku Sowieckiego równa się w gruncie rzeczy działaniu nie ustępującemu w szkodliwości zwykłej prowokacji.”

    Trzeba jednak uważniej czytać, bo mam wrażenie, że wyciągnął Pan ze słów Mackiewicza odwrotne wnioski do sensu jego słów. Mackiewicz całkowicie odrzucał postawę Sołżenicyna.

  38. 38 Paweł

    A więc mamy zwalczać komunizm z bronią w ręku? Ale jak!?

  39. 39 michał

    Och, Panie Pawle, była tu o tym mowa wielokrotnie. Mackiewicz pisał o tym setki razy.

    Jeżeli naszym punktem wyjścia będzie sołżenicynowskie „nie wolno ruszać bolszewików” , to oddajemy im ziemię we władanie. Jeśli nie zgadzamy się na taki punkt wyjścia, to nie znaczy, że mamy się „rzucać z kłonicą na bombę atomową”. Czy w tej chwili istnieją warunki do walki? Nie istnieją. Ale czy to znaczy, że nigdy ich nie będzie? Gdyby powstały, to wykorzystać je może tylko ktoś z wolą walki, a nie ten, który ma wolę podkulenia ogona pod siebie. Poza tym warunki nie powstają same z siebie, ale także z woli.

  40. 40 Paweł

    Mnie bardziej podoba się manewr Ronalda Reagana: tajna umowa z Arabią Saudyjską obniżająca ceny ropy naftowej. Sowiety straciły na tym wiele.

  41. 41 michał

    A cóż takiego stracili na tym sowieciarze?!?!?!

    Oni chcą pokoju na świecie, a Pan chce geszeftów. Nic dziwnego, że wygrywają na każdym kroku.

  42. 42 Paweł

    Panie Michale, ja nie potrafię tego dokładnie sformułować. Na pewno jest to dokładnie opisane w każdej książce o polityce Reagana. Wiadomo, że Sowdepja straciła na tym dużo pieniędzy i jej gospodarka podupadła.

    Każdy sposób jest dobry aby osłabiać komunizm.

  43. 43 michał

    Panie Pawle,

    Najwyraźniej reprezentuje Pan pogląd, że sowiety się rozpadły i komunizm upadł. Tylko w takiej optyce Pańskie słowa mają jakiś sens. Bolszewizm nie zajmuje się rozbieniem pieniędzy, nawet jeśli robi pieniądze przy okazji. To nie jest nigdy ich cel. Nie o pieniądze im chodzi, nie o handełes, ale o sznur, który kapitaliści mają im sprzedać i sprzedają co chwila.

  44. 44 Paweł

    Jeszcze odnośnie powyższej kwestii. Rzecz jest opisana w tym artykule, rozdział ostatni: „Presja ekonomiczna”

    http://www.stosunkimiedzynarodowe.info/artykul,975,Ronald_Reagan_przeciwko_komunizmowi_?_presja_psychologiczna_militarna_i_ekonomiczna

  45. 45 michał

    Panie Pawle,

    Pan przyjmuje powszechną wykładnię zjawisk prowadzących do tzw. upadku komunizmu. Z mojego punktu widzenia, ten artykuł to jest niestety zwykły bełkot. Skoro bolszewicy przygotowywali upadek od lat, to twarda postawa Reagana była im tylko na rękę. Tak czy nie?

    Bolszewicy nie robią niczego pod presją ekonomiczną, ponieważ mają do czynienia ze zsowietyzowanymi stadami. Czy to nie jest dla Pana oczywiste?

  46. 46 Paweł

    A ja tak się cieszyłem że Reagan im dołożył!

  47. 47 michał

    Ronald Reagan był prawdopodobnie największym prezydentem Stanów Zjednoczonych w XX wieku. Margaret Thatcher była największym premierem brytyjskim. Ale co z tego skoro oboje dali się w końcu naciągnąć na pierestrojkę?

  48. 48 amalryk

    Nic nie jest trwałe na tym lichym świecie, nawet dzieła tak skończenie doskonałe, jak głoszące chwałę Pana gotyckie katedry! A bolszewiccy barbarzyńcy? Cóż, barbarzyńcy tkwią w fundamentach każdej kultury, a że ci są akurat wyjątkowo obmierźli i przez samą zdychającą cywilizację zachodu wygenerowani? Bo świat się skurczył, nie ma już tajemniczych nie odkrytych lądów, skąd mogliby przyjść ci nieznani, okrutni i dzicy zdobywcy.

  49. 49 michał

    Uuuu, nie wiem, nie wiem, czy to jest słuszne. Bolszewicka barbaria tkwi w fundamentach europejskiej kultury? No, jakże to? Przypuszczam, że chodzi Panu o to, że zalążek tego krył się już w samych początkach, ale przecież to nie była jedyna możliwa linia rozwoju.

  50. 50 amalryk

    Bolszewicka? Raczej germańska, scytyjska, frankijska, huńska etc. Bolszewicka będzie tkwiła w korzeniach tej co się na gruzach zachodniej narodzi, ale póki co bolszewicka pięknie się nam zakwita na gnijącym trupie kultury europejskiej.

  51. 51 michał

    To ruiny, ruiny, ruiny!
    Ręce nasze w śmierci po łokcie.
    Mówią nam: oczyścimy z gliny
    połamane w ziemi paznokcie.

    A my w miskach sprzed lat trzech tysięcy
    jak co rano, jemy ryż na śniadanie.
    I twierdzimy z uporem dziecięcym,
    że nie śmierć to a zmartwychwstanie.

    Na kolanach przez dni i tygodnie
    przed nikomu nieznanym świętym,
    upieramy się nadal łagodnie,
    że nie gruzy to, lecz fundamenty.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.