III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Michał Bąkowski


Męki Tantala

Zachęcony przez p. Łukasza Kołaka, przeczytałem artykuł Coryllusa pt. Komunizm i komunizmy.  Tytuł intrygujący dla autorów Wydawnictwa Podziemnego, jak każdy czytelnik niniejszej witryny z łatwością zgadnie, bo od lat zajmujemy się tu niewdzięcznym przedsięwzięciem przybijania kisielu do ściany, to znaczy próbą zdefiniowania, czym jest zjawisko, które konsekwentnie uważamy za największe zagrożenie świata, gdy miliardy ludzi na tym świecie żyją w przekonaniu, że komunizm dawno upadł.  Natura komunizmu sprawia, że niezwykle trudno ująć go w karby definicji.  Potwór przepoczwarza się na naszych oczach, właśnie wówczas, gdy wydaje się, że zdołaliśmy uchwycić jego istotę.  Czyżbyśmy, jak Syzyf, skazani byli na wieczne wtaczanie tego głazu pod górę, po to tylko, by przetoczył się po naszych umęczonych członkach?  A może lepszą metaforą na próby definiowania komunizmu, bolszewizmu, sowietyzmu, ale także zastanawiania się nad różnicami między prlem i prlem bis, jest mityczny Tantal skazany przez olimpijskich bogów na wieczne męki niezaspokojonego pragnienia i głodu.  Stać miał Tantal po kolana w chłodnym strumieniu pod owocowym drzewem, ale ilekroć pochylił się, by zwilżyć wyschnięte wargi, woda znikała; ilekroć wyciągnął rękę po dojrzały owoc, gałąź umykała mu.  Definicja jest blisko, wydaje się w zasięgu ręki, ale wymyka się naszemu niedoskonałemu poznaniu.

Artykuł Gabriela Maciejewskiego, bo tak się nazywa autor podpisujący się „Coryllus”, pochodzi z 2012 roku.  Fakt ten jest o tyle ważny, że p. Maciejewski jest niezwykle płodnym autorem, np. w styczniu bieżącego roku opublikował 35 artykułów.  Nie mam pojęcia, czy Komunizm i komunizmy, to jest ostatnie słowo Maciejewskiego w sprawie przybijania kisielu do ściany, ale obawiam się, że rzetelne zbadanie czy wypowiedział się gdzieś ponownie na ten temat, przekracza moje skromne możliwości.  Zatrzymam się zatem przy owym artykule z 2012 roku jako symptomie pewnego zjawiska, raczej niż jako przedmiocie polemiki.  Podobne opinie wypowiadane były bowiem często, np. zaprzyjaźniony z naszą witryną p. Jaszczur, określał pokrewne stanowisko w artykule pt. „Trzeci poziom spisku”, do którego jeszcze powrócę.

Artykuł Coryllusa jest interesującą mieszaniną twierdzeń w oczywisty sposób prawdziwych z koncepcjami zaskakująco nietrafnymi.  „Świat nie zmienił się wcale,” pisze słusznie Coryllus, „myśl ludzka krąży wokół tych samych spraw.”  Po czym natychmiast kładzie petardę pod swoje własne twierdzenie, gdy pozwala sobie na klasyczny redukcjonizm.  Oto jego zdaniem myśl ludzka krąży tylko wokół spraw przyziemnych: „nieruchomości, kosztów pracy, kontroli nad obrotem żywnością i kruszcem oraz masowej propagandy”.  Naprawdę?  Ogromna większość ludzi fascynuje się posiadaniem, płaceniem jak najmniej się da za wykonaną pracę, a jednocześnie otrzymaniem jak najwyższej zapłaty za wykonaną pracę, pasjonuje się tym, co można zjeść i tym, za co można kupić coś do jedzenia – to wszystko prawda.  Ale czy zasługuje to od razu na miano „myśli ludzkiej”?

Kiedy jednak zostawia Coryllus utylitarną pseudo-myśl, a zajmuje się komunizmem, to sprawy gmatwają się jeszcze bardziej.

Wśród serwowanych nam przez historyków i filozofów złudzeń najczarniejsze jest to, które dotyczy komunizmu. Oto był sobie komunizm, pomyłka dziejowa, źle zinterpretowana idea, w istocie szlachetna, przerodziła się w system zbrodniczy. Był to jeden przypadek na całe eony i już się więcej nie powtórzy, udział w powstaniu komunizmu miał z pewnością szatan, a winni jego realizacji są ci podli Azjaci z Rosji i Chin, którzy co prawda studiowali na Sorbonie i w Oxfordzie, ale nie ma to przecież znaczenia.

Domyślam się, że to jest powiedziane ironicznie, ale pod czyim adresem ta ironia?  Czy nie lepiej wypowiadać się klarownie?  Bez tych arabeskowych zastrzeżeń, bez wyśmiewania, bez przedstawiania czegoś, co było od początku absurdalne, w sposób komiczny, by potem móc triumfować nad niedorzecznością?  Żaden „filozof” nigdy nie przedstawiał komunizmu jako „szlachetnej pomyłki” – Marks i marksiści filozofami nie byli.  To jest zaledwie hasło propagandowe pt. „socjalizm tak, wypaczenia nie”, a nie żadna „filozofia”.  Dalej bierze Coryllus rozbrat ze zdrowym rozsądkiem, bo oto dowiadujemy się, że komunizm jest rodzajem kolonializmu, ale jego ekspansja jest pozorna (wiem, że to nonsens, ale tak w oryginale).  Komunizm okazuje się tylko straszakiem na społeczeństwa niekomunistyczne, by z lęku spłacały zaciągnięte pożyczki.

Ekspansja komunizmu w krajach tak zwanego trzeciego świata, była związana z poszukiwaniem surowców dla chwiejącej się gospodarki, a także z tym, że komunizm XX wieczny wymknął się jednak nieco spod kontroli i próbował pofikać po swojemu.

Bardzo to dowcipne, ale kompletnie mija się z prawdą.  Czy naprawdę komunizm zapanował na Kubie w poszukiwaniu surowców?  Niby jakich?  Trzciny cukrowej?  Chyba się Coryllusowi pomyliły stulecia.  A w poszukiwaniu jakich surowców zapanował komunizm na półwyspie koreańskim?  A Wietnam i Kambodża?  Jakie potrzeby „chwiejącej się gospodarki” zaspokoiła ekspansja komunistyczna w Indochinach?

„Komunizm może być zwinięty, a następnie rozwinięty”, pisze dalej Coryllus i jest to bez wątpienia słuszne – pisaliśmy tu o „składanym komunizmie” nie raz – ale to zwijanie nie zależy od „potrzeb gospodarczych”, tylko od potrzeb politycznych.  Pytanie jednak: kto może „rozwinąć lub zwinąć komunizm”?  I co to naprawdę znaczy wedle Coryllusa „rozwinąć komunizm”?  Być może w obfitym jego oeuvre są odpowiedzi na te pytania, ale nie ma ich w cytowanym artykule.

Kiedy sytuacja zaczyna się pogarszać wtedy wyłącza się z normalnego użytkowania jakiś teren, nazywa go w określony sposób i eksploatuje bez litości. To jest komunizm sterowany z zewnątrz. Teraz zaś pora na komunizm rodzimy czyli na takie regulacje gospodarcze, które pozwolą – mimo ogromnych trudności – utrzymać władzę kosztem oczywiście ograbienia obywateli.

Żeby uzasadnić tę karkołomną tezę, Coryllus wskazuje na XIV-wieczną Anglię, gdzie po zarazie Czarnej Śmierci próbowano zaradzić brakowi rąk do pracy i szaleńczej inflacji przy pomocy przymusu pracy i unormowanych stawek.  W jego oczach jest to przykład „wewnętrznej kolonizacji” dokonanej przez „rodzimą elitę”.  Regulacja pracy miała doprowadzić do buntu Wata Tylera „inspirowanego i finansowanego przez Londyn”.  Kto dokładnie w „Londynie” finansował Tylera? – tego Coryllus nie wyjawia, ale konkluduje z mocą, że „chodziło zawsze o to samo – o wyłączenie jakiegoś obszaru lub grupy, odebranie praw i eksploatację na warunkach bandyckich, a często także zbrodniczych”.  Kto tu wyłączał obszar?  „Londyn” finansujący Tylera czy król regulujący prawo pracy?  Kto tu jest bandycki a często zbrodniczy?  Wat Tyler, nastoletni król Ryszard II czy zamaskowany „Londyn”?  Tego nie wiadomo.

Z pól podlondyńskich przerzuca się Coryllus ze swadą do pól podmoskiewkich, a dokładniej do Słobody Aleksandrowskiej, do opryczników i cara Iwana.  Kto wyzyskiwał biednych w moskiewskim państwie?  Car?  Nie.  Okazuje się, że „Londyn”.  I to w sposób bandycki a często zbrodniczy.  Bandytyzm gospodarczy, to nic innego jak znany nam już z Anglii komunizm.  Złoto ukradzione przez cara zostało wywiezione po bandycku do – Londynu, a jakże!  Zatem wszystko to razem sprowadza się do komunizmu – q.e.d.

Kiedy w kilkaset lat później car Aleksander III dokonuje reform gospodarczych i politycznych, a między innymi wprowadza parytet złota, to „Londyn” wprowadza do Rosji buntowników na kształt zwolenników Wata Tylera: „wspiera ruchy demokratyczne, antyklerykalne, terrorystyczne.”  Ale gdy rewolucja 1905 roku nie obaliła caratu, to Londyn wywołał wojnę.

No, a na koniec ktoś wpada na pomysł, by utworzyć gigantyczny obszar opriczny, w którym ludzie będą zamienieni w bydło, a niewielka lokalna lub obca elita sprawować będzie całkowitą kontrolę nad kruszce[m?], pracą, cenami żywności i nieruchomości. Jak za Wata Tylera.

Pod piórem Coryllusa wychodzi więc na to, że City of London, londyńska finansjera, działa przeciw samej sobie, byle tylko móc kontrolować Słobodę Aleksandryjską.  Co więcej, Wat Tyler i król Ryszard także działali wbrew własnym interesom, carowie i rewolucjoniści, wszyscy wbrew sobie prowadzili politykę „Londynu”.  A że w XIV wieku nie istniała jeszcze angielska finansjera, to Coryllusa nie interesuje; że banki (lombardy) były raczej w Italii (w Lombardii); że Anglicy musieli się uczyć finansów od wschodnich handlowców ze związku Hanzeatyckiego, których nazywali Easterlings (stąd nazwa: funt szterling), to wszystko drobiazgi, które nie mącą metodologicznego sumienia coryllusowego.  Ale mniejsza o szczegóły, bo nie zasługują na uwagę, ważna tu jest pewna tendencja.  Tendencja do pomniejszania zagrożenia komunistycznego; do sprowadzania komunizmu do „czegoś innego”.  Hipoteza, że to Zachód używa komunizmu, by utrzymywać Rosję w zacofaniu i żyć dostatnio z jej bogactw naturalnych, nie obawiając się konkurencji z tej strony, jest sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem, ale sama tendencja jest warta zastanowienia.

Jaszczur w przytoczonym już artykule stawia tezę, że globalistyczny spisek odbywa się na trzech poziomach: sowietyzmu, panislamizmu i … spisku globalnych finansistów.  Jest to analiza na wysokim poziomie i w szczegółach zazwyczaj trafna.  A jednak, w moim przekonaniu, prowadzi nieuchronnie do zlekceważenia nadrzędnego zagrożenia, jakim jest komunizm.  Jeżeli pan-islamizm rzeczywiście zagraża światu, to tylko jako taran, który utoruje drogę dla bolszewickiej dziczy, jak „lodołamacz”.  Jeżeli globalizm kapitalizmu – wszystkie te kluby i wykwintne hotele, tajne spotkania na pokładach luksusowych jachtów albo w elitarnych kurortach, wszystkie te umowy, których nikt nie dotrzymuje – jest spiskiem zmierzającym do opanowania świata, to cała ta konspiracja może być co najwyżej prostowaniem ścieżek dla nadchodzącego bolszewickiego anty-mesjasza.

City of London jest odpowiedzialna za wiele złego i wiele dobrego, odpowiada na przykład, za uwolnienie kapitału poprzez modele posiadania stosowane do dziś.  Model „akcji”, tj. udziałów w przedsięwzięciu, powstał w kontekście ryzykownych wypraw morskich z Londynu do Rosji przez Morze Barentsa.  Model udziałów w firmach internetowych jest repliką udziałów w wyprawach wielorybniczych, gdzie można było zarobić krocie albo zostać bez grosza.  Finansowanie handlu, który z jakiegoś powodu nazywa się w dzisiejszym prlu „handełesem” i trzyma w ogólnej pogardzie, jest o wiele starsze od londyńskiej City, wywodzi się już od Fenicjan.  City nie jest z pewnością najgorszym centrum finansowym na świecie.  Nowojorska Wall Street, zdominowana przez Goldman Schmucks, jest o wiele bardziej agresywnym i brutalnym ośrodkiem globalnych manipulacji.  W porównaniu z Wall Street, City wygląda jak klub, w którym dżentelmeni, rozparci wygodnie na leżakach, oglądają mecz krykieta, sącząc powoli Pimm’s.  Gdybyż tylko było prawdą, że finansiści londyńscy mają długoterminowy plan, ale niestety nie mają.  Interesują ich tylko zyski, natychmiastowe zyski, tu i teraz.  Toteż zawsze gotowi są sprzedać bolszewikom sznur, na którym wszyscy w przyszłości mamy zawisnąć.

***

Moje dobre intencje leżą w gruzach.  Kisiel znowu się wymknął.  Dojrzały owoc, kuszący słodyczą zaspokojenia, zniknął.  Tantalowe męki będą trwać nadal.  Och, jakże by to było dobrze, gdyby erudycja i energia Gabriela Maciejewskiego, analityczny talent p. Jaszczura czy pryncypialność Aleksandra Ściosa, żeby ten ogrom talentów dał się skierować na określenie zagrożenia jakie stanowi sowiecki komunizm nie tylko dla Polski, ale dla całego świata.



Prześlij znajomemu

38 Komentarz(e/y) do “Męki Tantala”

  1. 1 Łukasz Kołak

    Szanowny Panie Michale,

    Artykuł niezwykle interesujący! Przeczytałem jednym tchem.
    Zastanawia mnie ta tendencja, jak Pan to ujął, która widzi w komunizmie spisek zachodnich bankierów do podporządkowania sobie społeczeństw Zachodu. Jest ona bardzo popularna w kręgach tzw. konspirologów, ale przedostaje się do szerszego nurtu, czego wyrazem publicystyka Coryllusa. Zajrzałem na jego bloga i w jednym z komentarzy stwierdził on, że nie ma zamiaru czytać Pańskiego tekstu. Nasza (nazwijmy ją roboczo „naszą”) blogosfera nie lubi za bardzo polemik i dyskusji, woli zasklepiać się w towarzystwie wzajemnej adoracji. A co do owej tendencji… Może to dezinformacja bolszewików – zrzucić winę za wszystko na zachodnich bankierów, którzy tak czy owak dadzą nam kredyty i jazda!…

    Pozdrawiam

  2. 2 michał

    Panie Łukaszu,

    Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się żadnej dyskusji ze strony Coryllusa. Generalnie rzecz biorąc, mam jednak więcej szacunku dla jego postawy niepolemizowania, niż dla pseudo-polemiki, jak ta zaprezentowana tutaj niedawno przez Foxmuldera. Zbyt wysoko poważam sam akt dyskusji, żeby mi nie przeszkadzało sprowadzanie jej do rynsztoka. Co rzekłszy, z pewnością sam jestem winien braku cierpliwości.

    Zatem z jednej strony, nic dziwnego, że Coryllus nie podejmie debaty. A jednak komentarze, do których mnie Pan skierował, zadziwiły mnie. Coryllus napisał (cytuję):

    „Ja im nie chciałem sprzedawać książek, poza jedną i stąd się to wzięło, jak sądzę. Płaciłem także z opóźnieniem, ale ta książka naprawdę nie szła, nic nie mogę poradzić.”

    Oraz: „Nie będę tego czytał rzecz jasna, ale im chyba chodzi o to, że komunizm to produkt rodzimy, rosyjski…czy oni nie słuchają Karonia?”

    Po pierwsze, nie wiedziałem o tym, nie zajmuję się tą stroną działalności wydawnictwa. Ale jak sam Pan wie, przeczytałem jego artykuł i wypowiedziałem opinię, tylko dzięki Panu. Moje opinie nie są zależne od tego, czy ktoś sprzedaje książki czy nie. Samo postawienie takiego zarzutu wydaje mi się dziwnie nikczemne.

    Użycie liczby mnogiej – „im chodzi”, „oni nie słuchają” – jest oznaką poważnego defektu intelektualnego. Mój artykuł jest podpisany imieniem i nazwiskiem, i wypowiada moje poglądy. Kiedy wypowiadamy się w imieniu Redakcji to podpisujemy teksty razem. Wydawało mi się to dotąd oczywiste, ale najwyraźniej nie jest.

    Nie mogę się odnieść do meritum ostatniego zdania, bo ani nie wiem, kto to Karoń (nie słucham), natomiast „że komunizm to produkt rodzimy, rosyjski”, to taki bełkot może wypowiedzieć tylko ktoś, kto nie przeczytał. A! Ale on nie przeczytał, więc nic dziwnego, że bełkocze jak pijany.

    Najdziwniejsze w tym wszystkim, że mój artykuł wydawał mi się – mnie samemu, a to oznacza co najwyżej moje intencje co do niego – stosunkowo mało krytyczny pod adresem tez autora. Komunizm bez wątpienia nie wymyślił niczego, wziął wszelkie elementy składowe swej diabolicznej metody z historii. Wskazanie na spotkanie w Smithfields w XIV wieku, jako jedno z tych źródeł, wydało mi się odrywcze (choć mało klarowne). Oczywiście nie sposób się zgodzić z redukcją komunizmu do „kolonializmu” czy „niewolnictwa” czy „manipulacji z Londynu”, ale o tym już była mowa.

    Jeszcze raz dziękuję za wskazówkę. Bardzo pouczająca lektura (choć nie wiem, czy zdołam zdzierżyć wielu takim poleceniom).

  3. 3 Łukasz Kołak

    Panie Michale,

    Coryllus, jak zauważyłem, lubi posługiwać się formułą „my” – w kontekście czytelników i miłośników jego bloga oraz „oni” – w kontekście całej reszty :) Całkiem to leninowskie…
    A jeśli chodzi o pana Krzysztofa Karonia to także ciekawa postać w prlowskiej sieci, pojawił się nagle jak meteoryt i zaczął dużo i ciekawie mówić o marksizmie, także w kontekście unii europejskiej, tu drobna polecanka:

    https://www.youtube.com/watch?v=RueIO2g0ktQ

    Ale w sieci tego mnóstwo. Tu strona Karonia:

    http://www.historiasztuki.com.plwww.historiasztuki.com.pl/301-00-00-private.php

  4. 4 michał

    Panie Łukaszu,

    Tak, ale jego użycie „onych” jest w tym wypadku inne. Jak gdyby to byli jacyś oni, którzy odważyli się coś napisać na temat Corylla. Ale mnie zresztą wszystko jedno. Niech ich wszystkich szlag trafi. Dlaczego ktokolwiek przy zdrowych zmysłach, miałby się przejmować czymś, co na temat jego artykułu powiedział ktoś, kto go nie przeczytał?

    To zresztą także jest znamienne. Przypisywanie poglądów przeciwnych do wypowiedzianych, bo tak jest łatwiej, bo tak można łatwiej zbyć i machnąć ręką. A skoro i tak z góry wiadomo co zostało powiedziane – nawet jeżeli się bierze czarne za białe i ‚tak’ za ‚nie’ – to po co czytać? Zdumiewające, jak jest to częste wśród młodych ludzi. A poza tym, kiedy się pisze po kilka artykułów dziennie, to nie ma czasu na czytanie. Osobiście wolę czytać.

    Dziękuję za linki, ale jeżeli tego posłucham, to czy wyjdzie na to, że „oni słuchają Karonia”?

  5. 5 Łukasz Kołak

    Coryllus nie jest już młody… A co do Karonia to, swoją drogą, ciekawe jakich „onych” on słucha?…

  6. 6 michał

    Podobno na starość i kot durnieje. Zajrzę do tego Karonia, ale coś za bardzo przypomina mi Kuronia, żeby mu się przysłuchiwać.

  7. 7 Łukasz Kołak

    Kuroń występował z termosem, Karoń nie ma swojego atrybutu…

    Panie Michale, chciałbym jeszcze polecić Pana uwadze innego bloggera (choć znajomego Coryllusa, ale proszę się nie zrażać) i jego teksty:

    https://www.salon24.pl/u/kamiuszek/527556,taboryci-na-syberii-albo-zaklecie-lorda-balfour

    https://www.salon24.pl/u/kamiuszek/416145,dziesiec-milionow-manka

    https://www.salon24.pl/u/kamiuszek/437638,oprycznina-spola-lewiatana-z-behemotem

    Również jestem ciekaw Pana opinii.

  8. 8 michał

    Drogi Panie Łukaszu,

    Dobrze. Zgoda. Ale przeczytam to tylko, jeżeli Pan przeczyta najpierw całego Platona, Plutarcha, Ksenofonta, Tukidyda i Herodota, a potem Liwiusza, Tacyta, Swetoniusza i Juwenala. Kiedy Pan to wszystko przeczyta, to będę ciekaw Pańskiej opinii. I jeżeli wówczas nadal będzie Pan zdania, że warto, żebym przeczytał Kamiuszka, to daję słowo honoru, że tak zrobię.

  9. 9 michał

    OK. Nie mówiłem tego powyżej zupełnie poważnie.

    Zajrzałem do tego Kamiuszka, ale zdołałem tylko przeczytać o Lewiatanie i Behemocie czyli, jak spółka angielsko-rosyjska wykiwała biednych Polaków. Pomijając szczegóły Kamiuszkowe, które są bardzo podobne do Coryllowych, to szkicuje on interesujący problem: dlaczego wielkie imperia stworzone zostały przez państwa na peryferiach Europy: Hiszpanię, Anglię, Holandię i Rosję? Ciekawie odpowiada na to Dominic Lieven.

    Napoleońska Francja upadła, ponieważ Anglia zdołała ją zamknąć na kontynencie. W tym samym czasie Brytyjczycy dokonali konsolidacji własnego Imperium, gdy Europa zajęta była czym innym. Geopolityka pokonała najpierw Napoleona, a później pruskie próby imperialne: podbiwszy rdzeń Europy – Francję, Niemcy, Włochy i Flamandię czyli serce kontynentu od Karola Wielkiego do Niuni – zwycięzca staje wobec potęg peryferyjnych, których siła nie pochodzi z kontynentu. Brytyjczycy stworzyli Imperium, bo nie wdawali się w wojny kontynentalne, a zaczęli się w nie wdawać dopiero wówczas, gdy czerpali siłę zza mórz. Elity brytyjskie miały (i mają) mentalność globalną, a nie europejską. Podbili świat, bo mogli sobie pozwolić na poświęcenie stosunkowo nikłych sił do obrony własnej wyspy, stąd ich koncepcja równowagi kontynentalnej. Teoretycznie, zjednoczona Europa mogła pokonać Anglię, ale w praktyce, kraje europejskie obawiały się siebie wzajem bardziej, niż nie lubiły peryferyjnego Albionu. Żadna potęga europejska nie mogła sobie pozwolić na atak na Anglię bez spowodowania reakcji sąsiadów. Jedna Irlandia, słaba, mała i pozornie bez znaczenia, nie miała takich obaw. Jedynym wrogiem Irlandczyków są Anglicy. Dlatego ich nacjonalizm był tak niezwykłym sukcesem wobec potęgi brytyjskiej.

    Podbicie kontynentu, a potem peryferii, choć niezwykle trudne, nie jest niemożliwe. Napoleon i Hitler polegali na strategii wyłącznie militarnej, gdy należało zastosować mieszankę militarno-polityczną. Niemiecka strategia w I wojnie była znacznie inteligentniejsza: postawili na wewnętrzną, polityczną dezintegrację Rosji, a w rezultacie byli bliżsi sukcesu niż Napoleon i Hitler. Sytuacja taka była możliwa, dzięki zjednoczeniu Niemiec przez Bismarcka. Prusy były mocarstwem europejskim, Niemcy stały się światowym, co zasadniczo zmieniło równowagę sił w Europie.

    Innymi słowy, geopolityka Europy wskazuje, że łatwiej zbudować potęgę na peryferiach, a potem skierować ją ku centrum, niż na odwrót. Rzeczpospolita była peryferyjną potęgą, ale tylko tak długo, aż na wschód nie powstała inna potęga, odtąd należy do centrum.

    Ba! Ale cały ten obraz pomija istnienie nadrzędnej, ponadnarodowej i ponadgeopolitycznej potęgi komunizmu.

  10. 10 Łukasz Kołak

    Panie Michale,

    No własnie, ale czy Wielka Brytania konsolidując własne Imperium (globalne) nie prowadziła celowej polityki skłócania państw europejskich (poprzez swoja agenturę), aby skakały sobie do gardeł i osłabiały się wzajemnie, aby w końcu paść łupem Imperium? Tak twierdzi Coryllus i tak twierdzi niejaki Webster Tarpley ze szkoły Lyndona Laroucha (ci dwaj ostatni to prosowiecka opcja). Dzisiaj mentalność globalną chyba bardziej prezentują elity (nazwijmy je tak umownie) amerykańskie, chociaż Coryllus twierdzi, że Brytyjczycy nadal są tu numerem jeden w rozgrywkach światowych. Oczywiście nikłe to są ambicje skoro ulegają bolszewizmowi, chociaż może zdają sobie sprawę z jego ciągłego niebezpieczeństwa…

  11. 11 michał

    Panie Łukaszu,

    Polityka równowagi sił na kontynencie nie jest odkryciem Lievena. To jest polityka angielska od czasów Armady. Przeciw Hiszpanii, mieli Portugalię (najdziwaczniejsze i najsztuczniejsze państwo w Europie). Przeciw Francji mieli Flandrię i niemieckie państewka, jak Hannover. Przeciw niemieckim państewkom mieli Prusy, a dalej ich nie obchodziło. Muscovy Company, o której tyle u Kamiuszka, nie miała wielkiego znaczenia politycznego dla Anglii, choć miała dla księstwa moskiewskiego.

    Dla Polski problem z polityką angielską był nastepujący: do czasu aż Polska przestała się liczyć w polityce europejskiej, ich interesy nie sięgały tak daleko, a gdy zaczęły sięgać, gdy zaczęli poszukiwać (wedle klasycznego modelu jak wyżej) równowagi na wschód od Prus, to wówczas Polska była już za słaba, a potem jej nie było. A zatem kiedy szukali równowagi dla potęgi Niemiec, to nie wystarczyła nagle Francja, potrzeba było równoważnika „po drugiej stronie”, potrzebna była Rosja. Oczywiście kalkulacje te przestały być realistycznie ważne po październiku 1917, choć są niestety stosowane do dziś.

    ALE! Polityka „balance of power” to nie jest, wbrew temu co utrzymuje Kamiuszek, Coryllus, a chyba także Pan, polityka „skłócania państw europejskich (poprzez swoja agenturę), aby skakały sobie do gardeł i osłabiały się wzajemnie, aby w końcu paść łupem Imperium”. Jest to raczej polityka wyzyskania naturalnych sporów wewnątrz Europy, żeby odwrócić uwagę europejskich potęg od budowy brytyjskiego imperium. A to z pewnością nie jest to samo! Dla przykładu, Anglicy nie „wyrzygali Napoleona na Europę, żeby móc budować swoje imperium”, że sparafrazuję Nawrozowa, tylko wykorzystali napoleońską epopeję dla swoich celów (a sami byli zagrożeni wystarczająco). Nie inaczej powinno postępować każde suwerenne państwo. Polacy także próbowali wykorzystać Napoleona dla własnych celów, ale im się nie udało. Czy jest w tym coś złego? Czy powiedziałby Pan, że niecni Polacy próbowali skłócić Napoleona z Aleksandrem, by skoczyli sobie do gardeł? Oni tylko postępowali zgodnie z własnym interesem.

    Brytyjczycy są numerem 1 w rozgrywkach światowych tylko w swoich własnych wyobrażeniach (okazuje się, że także w mniemaniu Corylla, co mówi wiele o jego realizmie), ale w rzeczywistości, jest to urocze, zaściankowe państewko, z coraz mniejszym zrozumieniem spraw światowych i z bardzo niewielką siłą (we punch above our weight, jak to mówią oni sami). Lieven (a ja za nim) mówił tylko o elitach tego państwa, które nigdy nie miały wiele wspólnego z Europą, były elitami o mentalności globalnej (w przeciwieństwie do elit niemieckich, francuskich, włoskich czy polskich, który były i są elitami europejskimi), ale czy zdają sobie sprawę z bolszewickiego niebezpieczeństwa? Raczy Pan żartować! Na ulicach Londynu zamordowano przy pomocy parasolki bułgarskiego dysydenta, i co? I nic. Na ulicach Londynu zamordowano sowieckiego dysydenta przy pomocy radioaktywnego materiału, zostawiając wyraźny, radioaktywny ślad na dowód zbrodni. I co? I nic.

  12. 12 Łukasz Kołak

    Panie Michale,

    Myślę, że zainteresowanie Anglików naszymi terytoriami sięga głębiej niż czasy schyłku Rzeczpospolitej. Już w latach 1391 – 1393 mamy wyprawę Anglików i Szkotów pod wodzą Henryka Lancastera na Litwę, gdzie mieli oni wesprzeć Krzyżaków w dziele podbicia tego kraju, zapewne nie bezinteresownie. To się wówczas nie powiodło, Polska wsparła Litwę i razem odparliśmy najazd. Sam Henryk stał się jeńcem Jagiełły, szybko wypuszczonym zresztą.
    Co do zdawania sobie sprawy z bolszewickiego zagrożenia przez elity to istotnie pozwoliłem sobie na żart. To ciekawe swoją drogą, że sowieccy aferzyści, gdy już się obłowią w „Federacji Rosyjskiej” to wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii i tam zamieszkują ze swoim pieniędzmi…

  13. 13 michał

    Drogi Panie Łukaszu,

    Zupełnie nie mogę się zgodzić z oceną, że wyprawa krzyżowa przyszłego Henryka IV na Litwę, była oznaką „zainteresowania Anglików naszymi terytoriami”. Przypisuje Pan Bolingbroke’owi współczesny nam sposób myślenia, a oni tak myśleć nie mogli. Myśleli rzecz jasna, kategoriami dynastycznymi. Kuzyn Henryka, Ryszard, był w tym samym co on wieku, ale zasiadał na tronie od 10 roku życia. Bolingbroke nie miał więc prawie żadnych realistycznych szans na koronę. Wszyscy tego rodzaju sfrustrowani arystokraci stawali się w owych czasach awanturnikami. Wyprawa kilkunastu rycerzy z kilkudziesięcioma łucznikami do nieznanego kraju, w którym Zakon Krzyżowy walczyć miał rzekomo z poganami, była właśnie awanturą znudzonego magnata i niczym więcej. To nie był wyraz polityki angielskiej w XIV wieku, co w ogóle byłoby niedorzecznością. Walka zbrojna, bitwa, była życiem tych ludzi, nie ma doprawdy nic dziwnego, że jechali na drugi koniec świata – bo czym innym mogła być dla nich Litwa w 1390 roku? – w poszukiwaniu awantur. A na dodatek, otrzymywali błogosławieństwo papieskie i odpust rozlicznych grzechów, bo przecież jechali na Krucjatę. Nie miało to jednak nic wspólnego z polityką angielską, czego najlepszym dowodem, że jako Henryk IV, Bolingbroke nie wykazał żadnego zainteresowania np. w sojuszu ze zwycięskim Jagiełłą, bo nie miał tam żadnych interesów.

    Na marginesie, czy może mi Pan podać źródło, z którego pochodzi twierdzenie, że Szkoci byli w maleńkiej armii Bolingbroke’a? Gdyby tak było, to byłoby bardzo ciekawe.

    Jest tu jeszcze inny interesujący aspekt. Korona angielska ma bardzo stare dynastyczne powiązania ze Wschodem Europy. W istocie, to ruscy książęta są jednym z niewielu łączników między dynastiami przed i po najeżdzie normańskim. I jedni, i drudzy żenili się z księżniczkami ruskimi rodem z potężnego Kijowa.

    Sowieciarze, jak wszyscy gangsterzy, lubią bezprawie tak długo, jak pozwala im na prędkie zdobycie bogactw i władzy. Gdy nagle zapragną spokojnego życia i radowania się skradzionymi dobrami, to potrzeba im praworządności. Michael Corleone nie różnił się w tym względzie od sowieckich „oligarchów”, którzy są w istocie niczym innym niż gangsterami. Wybierają Londyn, bo tu jest praworządny kraj, stabilny system polityczny i niezależne sądownictwo, nawet jeżeli pogoda taka sobie.

  14. 14 Łukasz Kołak

    O wyprawie Henryka czytałem artykuł Jolanty Gancarz na łamach wydawanego przez Coryllusa pisma „Szkoła Nawigatorów”. Nie mam niestety przy sobie tego numeru i ciężko mi przypomnieć sobie na jakie źródła ona sama się powoływała, w każdym razie nie była to taka mała armia wg autorki. Na Bałtyk wpłynąć miało i dopłynąć do Królewca 240 okrętów. Ryszard Lwie Serce miał 100 gdy wyruszał na krucjatę. Czy obecność Szkotów w armii Henryka jest dla Pana szczególnym zaskoczeniem? Krzyżacy zapraszali generalnie rycerstwo z całej chrześcijańskiej Europy do walki z poganami. Nie pamiętam teraz czy w owym artykule nie wspomniana była także obecność innych „gości Zakonu” w tej ekspedycji.

  15. 15 michał

    Panie Łukaszu,

    Obecność Szkotów w armii Bolingbroke’a jest tak bardzo mało prawdopodobna, że właściwie niemożliwa, dlatego byłaby ciekawa, gdyby to było prawdą, ale nigdzie o tym nie czytałem (nie jestem ekspertem w historii średniowiecznej!). Oczywiście mogli być gośćmi Zakonu, ale wówczas nie byliby częścią armii Bolingbroke’a. Nawiasem mówiąc, jeżeli p. Gancarz nazywa Bolingbroke’a „Henryk Lancaster”, to jest zupełnie zasadniczy błąd. Henryk nie mógł używać takiego „nazwiska” w roku 1390, bo nie było to żadne nazwisko, ale tytuł: tytuł Duke of Lancaster należał wówczas do jego ojca, John of Gaunt (por. Jones, „Who Murdered Chaucer”).

    O wyprawie Bolingbroke’a na Litwę pisze Given-Wilson. Henryk chciał wybrać się do Berberii na Krucjatę przeciw Maurom, ale Francuzi nie zezwolili na przejście zbrojnego angielskiego oddziału z Cannes do Marsylii. W lipcu 1390 dwa statki gdańskie zabrały wyprawę Henryka z Bostonu (wówczas portu) do Gdańska. 8 sierpnia Henryk stanął w Rixhoeft (Rozewiu). Wśród Krzyżaków było wówczas około tysiąca zachodnich rycerzy, gości Zakonu, wielu z nich Anglików. Oczywiście Litwini nie byli poganami, Jagiełło był katolikiem, ale Witold obrażony, że nie został księciem Litwy, wezwał Krzyżaków na pomoc. Pozornie, powodem było, że Żmudź pozostała pogańska, ale atak na Wilno był wyłącznie uzasadniony dynastycznymi kalkulacjami Witolda i odbywał się pod jego, a nie Krzyżaków, przywództwem. Co do rozmiarów „armii Bolingbroke’a”, pozwolę sobie zacytować z historyka:

    „His household consisted of 70 to 80 men, although for his campaign into Lithuania he recruited locally, bringing the strength of his warband up to about 150.”

    „Household” zawiera w sobie także służących; każdy rycerz miał co najmniej jednego, a na ogół kilku służących.

    W styczniu 1391 król Ryszard napisał do Jagiełly z prośbą, by zezwolił Henrykowi na swobodne poruszanie się po jego królestwie, jak więc Pan widzi, nie była to tego rodzaju wojna, jak ją (zdaje się) opisuje pani Gancarz. Na pożegnanie, Konrad von Wallenrod podarował Henrykowi trzy niedźwiadki i kilka sokołów, i cała „armia Bolingbroke’a” powróciła do Anglii (tym razem do Kingston) na dwóch statkach obładowanych darami. W wiele lat później król Henryk wspominał z rozrzewnieniem zabawy i turnieje w Królewcu i w Gdańsku, i niesłychane bogactwo Prus.

    240 okrętów proponowałbym włożyć między bajki.

  16. 16 Łukasz Kołak

    Dziękuję za cenne wskazówki…

  17. 17 michał

    Och, zaraz wskazówki… Żeby między bajki włożyć? Nieee, ogromną większość „narodowej” publicystyki można między bajki włożyć, ale oczywiście zawsze warto sprawdzić.

    A zatem, jeżeli Pan znajdzie artykuł (a ja go nie znalazłem nigdzie), to będę wdzięczny za źródła, z których pochodzi ta gigantyczna flotylla i obecność Szkotów w „armii Bolingbroke’a”. W końcu, nie można wykluczyć, że p. Gancarz natrafiła na wiarygodne źródła, które dowodzą czegoś wprost odwrotnego od źródeł angielskich. Ale książka Given-Wilsona jest raczej dobrze udokumentowana.

  18. 18 Łukasz Kołak

    Dziękuję właśnie za wskazanie tej książki Given – Wilsona. A artykułu owego p. Gancarz będę szukał…

  19. 19 Aquilamagna

    Witam szanownych komentujących.
    Źródło pośrednie jest tutaj: https://polona.pl/item/67862215/27/
    Przy czym Stanisław Egbert Koźmian powołuje się, jak się wydaje z wcześniejszych ustępów na kroniki Thomasa Walsinghama, prawdopodobnie te:
    https://www.amazon.com/St-Albans-Chronicle-Walsingham-1376-1394/dp/019820471X
    Niestety, nie wiem, co można w rzeczywistości znaleźć w tej ostatniej książce.

  20. 20 Aquilamagna

    I jeszcze taka praca „THE IMPACT OF THE CRUSADING MOVEMENT IN SCOTLAND”, gdzie jest odwołanie do kronikarza Bowera
    https://www.era.lib.ed.ac.uk/bitstream/1842/6849/1/276955_vol1.pdf

    Liczba 240 okrętów jest w tej pracy określona jako przeszacowana. W każdym razie jacyś Szkoci pod wodzą Douglasa of Nithsdale byli przypłynęli.

  21. 21 michał

    Szanowny Panie (albo Pani),

    To wszystko pięknie, ale jaka dokładnie jest teza?

    Że Szkoci byli obecni w wyprawie Bolingbroke’a wydaje mi się całkowicie niemożliwe. Rozmiary jego wyprawy podaje wyraźnie Given-Wilson: dwa statki. Nawet podaje nazwiska kapitanów (czy właścicieli). W istocie rzeczy, była to tylko zabawa średniowiecznych playboyów.

    Nie wątpię, że Szkoci mogli być wśród gości Krzyżaków, ale twierdzę, że nie było ich w wyprawie Henryka. Mogła być jakaś gigantyczna, licząca 240 statków ekspedycja do Prus (chciałbym o niej więcej się dowiedzieć), ale nie była to wyprawa przyszłego króla.

    Mało tego, wszystko zaczęło się od zainteresowania Anglii wschodnią Europą, które wg p. Łukasza miało mieć początki już w Średniowieczu i Henryk miał być tego dowodem. Ale równie dobrze można by utrzymywać, że bal kawalerski kilkunastu młodych Anglików w dzisiejszej Pradze jest dowodem wielkiego zainteresowania Europą Wschodnią i geopolitycznej roli Czech w myśleniu strategicznym Wielkiej Brytanii.

    To jest w moim przekonaniu teza ahistoryczna. Tak długo jak istniała wielka Polska, Anglia nie miała geopolitycznych interesów na Wschodzie Europy. Kiedy w końcu je miała, to niestety nie było już Najjaśniejszej.

  22. 22 Aquilamagna

    „Tak długo jak istniała wielka Polska, Anglia nie miała geopolitycznych interesów na Wschodzie Europy.”

    A Kompania Moskiewska???
    No chyba że tego rodzaju ekspansji gospodarczej nie uznajemy za część geopolityki.

  23. 23 michał

    Była już mowa o The Muscovy Company powyżej. Jest to niezwykle ciekawa historia i ma wielki wpływ na historię i rozwój giełdy, ale nie miała nigdy politycznego znaczenia dla Anglii. Była niezwykle ważna politycznie dla księstwa moskiewskiego, ale bez wielkiej wagi, powtarzam, politycznej wagi, dla Anglii.

    Czy można to nazwać „ekspansją gospodarczą”? Jeżeli spojrzy Pan na polską kolonizację Podola i Wołynia, rosyjską kolonizację Syberii czy Nowej Rosji, hiszpańską kolonizację Ameryki czy nawet – najmniej ekspansywne na tej liście – postępowanie tychże Anglików w koloniach, to czy w porównaniu można nazwać działania The Muscovy Company „ekspansją gospodarczą”? W moim przekonaniu nie można.

    Jak już mówiłem powyżej, angielska polityka była „nie-europejska”. Koncentrowała się na równowadze sił przeciw najbliższemu wrogowi, by móc skoncentrować siły za morzami. Kolejno była wrogiem Francja, Hiszpania, i z czasem Prusy-Niemcy, więc dla tych wrogów trzeba było znaleźć coraz to nową przeciwwagę. Prusy nb. były długo w przyjaźni i sojuszu z Anglią, jako przeciwwaga dla Francji. Zjednoczenie Niemiec zasadniczo zmieniło dynamikę polityczną i geopolityczną Europy i zmieniło wektory sojuszów. Odtąd tradycyjnie najbliżsi przyjaciele Niemiec – Anglia i Rosja – stały się ich wrogami. Polska w tej kombinacji w ogóle nie istniała.

  24. 24 triarius

    Interesujący tekst (choć raczej zgadzam się z Jaszczurem co do istoty tego, co nas dręczy, nazwijmy to „komunizmem”, jeśli chcemy), świetna dyskusja pod spodem (zawsze miło dowiedzieć się czegoś nowego o czasach biednego Rysia nr 2)…

    Tylko dlaczego „Marks nie był filozofem”? Moim zdaniem był, a nawet i więcej, i w tym „więcej” cały problem. Hegel też nie był? No to zapewne i Plotyn? Więc kto zostanie? Pan Tygrys? Dzięki!

    Pzdrwm

  25. 25 michał

    11 teza Marksa o Feuerbachu brzmi jakoś w ten deseń: Filozofowie próbowali świat zrozumieć, ale nie o to chodzi, by go zrozumieć, ale żeby świat zmienić.

    Tym samym zdyskwalifikował się sam jako filozof. Jedynym celem filozofii jest zrozumienie, jej nadrzędnym światłem jest Prawda. Jego celem było zmienienie świata, a w takim razie musiał podporządkować swój opis świata innemu kryterium niż Prawdzie, jakiemuś – jakiemukolwiek – dobru. „Zmienić świat”, to znaczy tyle, co „ja wiem, jakie dobro jest ważniejsze niż prawda i temu podporządkuję mój opis”. W ten sposób Marks przestał być filozofem, a stał się ideologiem. I ciszej nad tą trumną.

  26. 26 gniewoj

    Panie Michale,

    dyskusja była długa, więc żeby w niej się jakoś zaczepić zacytuję z niej fragment. Oto on:
    ‚Dla Polski problem z polityką angielską był następujący: do czasu aż Polska przestała się liczyć w polityce europejskiej, ich interesy nie sięgały tak daleko, a gdy zaczęły sięgać, gdy zaczęli poszukiwać (wedle klasycznego modelu jak wyżej) równowagi na wschód od Prus, to wówczas Polska była już za słaba, a potem jej nie było. A zatem kiedy szukali równowagi dla potęgi Niemiec, to nie wystarczyła nagle Francja, potrzeba było równoważnika „po drugiej stronie”, potrzebna była Rosja. Oczywiście kalkulacje te przestały być realistycznie ważne po październiku 1917, choć są niestety stosowane do dziś”

    A w jaki sposób była postrzegana Polska (bo już nie Rzeczpospolita) przez Wlk.Brytanię po 1917 roku? O ile się nie mylę I WŚ zmieniła perspektywę polityczna Brytanii z imperialistycznej, światowej na bardziej kontynentalną. Odradza się Polska a na wschód od niej powstają sowiety. Czy robiło to w oczach Londynu Polskę krajem peryferyjnym? Dlaczego nie wywiązali się ze zobowiązań sojuszniczych i poza formalnym wypowiedzeniem wojny Niemocom we wrześniu 1939 roku nie ruszali się ze swojej wyspy?

  27. 27 michał

    Panie Gniewoju,

    Najsłuszniej byłoby chyba powiedzieć: nijak. Powstanie Polski osłabiało Rosję, a Anglicy potrzebowali wschodniego frontu, bo bez niego Niemcy wygraliby wojnę na Zachodzie. Stąd nb. tak wielka aktywność brytyjskich służb specjalnych w Rosji, choćby ich udział w zabójstwie Rasputina, którego niesłusznie widziano, jako motor proniemieckiej frakcji na dworze. Pisałem o tym osobno w „Bolo Liquidation Club”.

    Nie jestem przekonany, że Wielka Wojna aż tak zmieniła orientację (czy perspektywę) polityczną angielskich elit. Byli zaangażowani na kontynencie niechętnie, z konieczności. Bardziej, o wiele bardziej interesowały ich Indie, Malaje, Australia, Afryka, Karaiby, mieli ogromne interesy (choć nie kolonie) w Ameryce Łacińskiej, handlowali z całym światem, a Londyn był największym portem na świecie. Kontynent europejski interesował ich tylko o tyle, żeby nie zawadzał im w bogaceniu się gdzie indziej.

    Zagrożenia, jakim były sowiety, nie rozumiał prawie nikt. Przytaczaliśmy tu kiedyś w całości, artykuł Wickhama Steeda na temat Konferencji Genueńskiej – jego reakcja była rzadkością. Innym takim wyjątkiem był Churchill. Nikt tak jak on, nie przyczynił się do określenia bolszewizmu, jako zarazy. A co było dalej, w 20 lat później, wszyscy wiemy.

  28. 28 Dariusz Rohnka

    Michał,

    W odniesieniu do Churchilla i jego zmiennej w czasie polityki (bo nie wiemy czy także optyki), słusznie chyba zakończyłeś tamten artykuł, tzn. Operację nie-do-pomyślenia:

    „Zaraza jakaś czy co?”

    To, rzeczy jasna, w odniesieniu do Churchilla, ale dotyczy przecież milionów ludzi, którzy zdawali sobie niby doskonale sprawę, że wchodzenie w symbiozę z zarazą jest (w dosłownym czy innym sensie) po prostu śmiertelne.

  29. 29 michał

    Darek,

    Różnica między Churchillem, a milionami, które wchodziły w symbiozę z zarazą, jest dość oczywista: on zdawał sobie sprawę z tego czym jest bolszewizm, a tzw. „większość” pitoli do dzisiaj coś na temat „Rosji” albo „Niemiec”.

    Nie wiem tylko, czy to czyni jego postawę gorszą czy lepszą.

  30. 30 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Może i te miliony chwytają się najbardziej egzotycznych interpretacji historii (choćby „Rosja‟), w pierwszym kontakcie z zarazą nie mają jednak cienia wątpliwości, z kim przyszło im się zetknąć.

    Czy „kulawy robotnik‟ mógłby pomylić partyjnego aktywistę z carskim urzędnikiem? Oczywiście możliwości takiej nie ma. Jeżeli przyjmuje następnie ewidentne łgarstwo („Rosja‟) za swoją własną wizję historii czy politycznej rzeczywistości, nie różni się w tym punkcie nadto od Wielkiego Churchilla, nie myślisz?

  31. 31 michał

    Darek,

    Nie wiem, skąd to przekonanie, że „miliony nie mają cienia wątpliwości, z kim przyszło im się zetknąć”. Jeżeli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? „W pierwszym kontakcie z zarazą nie mieli cienia wątpliwości”?? Naprawdę?? To o czym jest „Lewa wolna”? O czym jest „Droga donikąd”, jak właśnie nie o tych wszystkich wspaniałych Polakach, którzy w zetknięciu z zarazą przeminiali się w szmaty? Gdzie się podziały te miliony?

    Kulawy robotnik jest tu raczej nieszczęśliwym przykładem, zważywszy, jaka jest jego rola w narracji „Drogi donikąd”, nie sądzisz? Raczej chyba różni się od Churchilla bardzo – od Churchilla, który chciał zebrać w 1918 roku armię, by wypalić bolszewicką zarazę. Gdy Churchill z 1941 roku, to już niestety ofiara zarazy, razem z tymi milionami, w których nie widzę niczego dobrego.

  32. 32 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Nie mogę się zgodzić. Co innego tworzyć legendę wokół bolszewizmu, mającą przykryć spolegliwość wobec tego plugastwa („Rosja‟), a co innego brak świadomości, że ma się do czynienia z czymś absolutnie niebywałym w stosunkach politycznych, ustrojowych, społecznych, międzyludzkich. Specjalnie sięgnąłem po „kulawego robotnika‟, ponieważ (choć naszkicowany przez JM w nieco innym celu) wystarczająco uzasadnia tezę: w bezpośrednim kontakcie z bolszewizmem (z sowietyzacją) wszyscy (albo ogromna większość) mają świadomość obcowania z zarazą.

    Barbara Toporska w którymś liście do Grydzewskiego wspomina nauczycielkę córki JM, która w czasach sowieckich zachowywała się skandalicznie, z żarliwością neofitki wielbiąc Stalina, komunizm, ustrój i takie tam. Pod okupacją niemiecką trafiła do gestapo, gdzie była torturowana, nie zdradzając podobno żadnych istotnych faktów, co – jak wiemy – było dowodem bardzo szczególnego hartu ducha. Otóż Toporska miała okazję rozmawiać z tą nauczycielką po jej szczęśliwym uwolnieniu z gestapo. Usłyszała rzecz zdumiewającą: największym koszmarem nie były wcale tortury gestapo, ale to co przeszła w komunistycznej szkole, pracując jako nauczycielka.

    I teraz zastanówmy się. Była świadoma zetknięci się z bolszewicką zarazą, czy nie dostrzegała tego problemu pracując radośnie w sowieckiej szkole ku chwale Stalina i sowieckiego związku?

    Toporska opisując czasy podsowieckie pisała, że wszyscy zachowują się jakby byli chorzy psychicznie. To samo, albo bardzo podobne zjawisko Orwell nazywał dwójmyśleniem. Ja bym to nazwał mechanizmem psychicznego wyparcia, który może (i często tak bywa) przechodzić w psychiczną fiksację; zdarza mu się także (niekiedy) wytwarzać mechanizm obronny i wówczas można chyba mówić o dwójmyśleniu.

    Jak to się ma do Churchilla? Może przejął bakcyl w bezpośrednim uścisku z J.W.D.? Fuj! Ale przecie w czerwcu 1941 nie miał ku temu sposobności?

    Tyś ekspertem.

  33. 33 michał

    Darek,

    Mówiliśmy o Churchillu dziesiątki razy i będziemy musieli pozostać w niezgodzie. Dla mnie pozostaje zagadką, jak to się stało, że wielki antykomunista z lat 20. i 30., wspomógł bolszewię, by krótko po wojnie wystąpić z mową w Fulton. Dla Ciebie w tym nie ma zagadki – ok. Ja pozostonę przy moim prostackim niezrozumieniu wielkiego człowieka.

    Piszesz: „W bezpośrednim kontakcie z bolszewizmem (z sowietyzacją) wszyscy (albo ogromna większość) mają świadomość obcowania z zarazą.” Wszyscy?? WSZYSCY?? Poważnie? Ten Twój osławiony optymizm Cię oślepia, czy jak? Być może różnie rozumiemy podstawowe pojęcia, bo jeżeli WSZYSCY mają taką świadomość, a moja świadomość różni się diametralnie od wszystkich, to ja najwyraźniej nie mam w ogóle żadnej świadomości, co się dzieje.

    Zostaw Toporską w spokoju i pokaż mi te rzekomy miliony. Gdzie oni są? Ci wszyscy moi przyjaciele? Zabrakło ich, bo naprawdę było ich niewielu… Niech się ukażą, niech mnie nawrócą na ten masowy antykomunizm, który jakoś mi umknął. Nie zauważyłem. Ot, pechowo się ułożyło.

  34. 34 Dariusz Rohnka

    Michał,

    A czy ja gdzieś mówię, że świadomość zarazy czyni z ludzi antykomunistów, a ze mnie – niepoprawnego optymistę? Zdaje się – nie mówię/nie piszę.

    Dlaczegoś to JM wierzył w – nazwijmy – w „nieuchronność‟ antykomunistycznego odruchu, pisząc jeden ze swoich ostatnich tekstów. Skąd taki optymizm u najbardziej przenikliwego badacza zarazy? Otóż mnie się zdaje, w dużej mierze wynikał z jego osobistych obserwacji podsowieckiej rzeczywistości, gdzie słownie wszyscy w ciągu jednej doby przechodzili w stan mimikry, tzn. dostrzegając kataklizm, udawali jednocześnie, że niczego takiego nie ma.

    Niestety, świadomość morowego bolszewickiego powietrza (którym się oddycha i które się absorbuje), to jeszcze nie antybolszewizm.

    JM miał oczywiście rację w kontekście jego podsowieckich doświadczeń. JM mylił się, w odniesieniu do potencjału podsowieckiej masy.

    Obserwując Trust nr 2 w działaniu, nie mógł do końca przewidzieć głębi komunistycznej prowokacji, tego że bolszewicy obwieszczą w którymś tam momencie światu – pomarliśmy, towarzysze, wybaczcie! (Tym samym rozbrajając nawet znikomy cień oporu.)

    Nie mógł też przewidzieć, że tenże świat, niemal bez wyjątku, w ów absurd uwierzy.

  35. 35 michał

    Darek,

    Dlatego właśnie zwróciłem uwagę, że być może różnie rozumiemy podstawowe pojęcia, bo czymże jest tu „świadomość”? Co ma oznaczać ta rzekoma „świadomość”, jeżeli nie przeszkadza ona wrzeszczeć „niech żyje” na cześć bolszewików? Jak się przejawia ta „świadomość”, skoro jednocześnie uczy się dzieci w szkole o Stalinie? Jeżeli ta osławiona „świadomość” nie przejawia się w żaden sposób, to może także nie ma żadnego znaczenia? Ale w takim razie, o czym my mówimy?

    Najpierw miliony doskonale zdawały sobie sprawę, a potem wszyscy mają świadomość. Albo te słowa coś znaczą, a wówczas proszę mi wskazać te miliony, albo nie mają żadnego desygnatu, są puste, a w takim razie będę się upierał, że Józef Mackiewicz miał rację w opisie kontaktu wolnych ludzi z zarazą, a nie Ty.

  36. 36 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Jeżeli ta osławiona „świadomość‟ nie przejawia się w żaden sposób, to może także nie ma żadnego znaczenia? Ale w takim razie, o czym my mówimy?

    Jak to nie przejawia się w żaden sposób? Czy przykład wygrażającego pięścią „kulawy robotnik‟ nie jest przejawem świadomości‟? A czego Twoim zdaniem? Odruchu bezwarunkowego? Wrodzonej reakcja na komunizm? (Mało prawdopodobne, nie?) Napisałem, że w jego i w innych przypadkach działa mechanizm psychicznego wyparcia, ale to nie znaczy, że świadomość zetknięcia się z bolszewicką zarazą nigdy się nie pojawiła w jego głowie.

    Nie bez powodu JM twierdził, że związek sowiecki jest najsłabszym mocarstwem w dziejach świata. Najsłabszym, ponieważ jego społeczeństwo w 90% składa się z wrogów ustroju. To są te miliony, których się domagasz, proszę bardzo.

  37. 37 michał

    Darek,

    Jeżeli „świadomość” ma się wyrażać wygrażaniem pięściami, to nic dziwnego, że Mackiewicz nie przywiązywał do niej żadnej wagi. Jego nie interesowało wygrażanie komukolwiek pięściami, nawet bolszewikom, o czym najlepiej świadczy jego własna reakcja wobec tego kulawego.

    Samo pojęcie wydaje mi się podejrzanie pachnieć marksizmem. Nigdy nie wiem, co to ma naprawdę znaczyć, ale odtąd będę wiedział, że kiedy zobaczę ludzkie stado maszerujące równym krokiem I wymachujące pięściami, to znaczy, że oni mają świadomość, więc ja powinienem wiać, gdzie pieprz rośnie.

  38. 38 Dariusz Rohnka

    Ok, wiej.
    Także przed indywidualnymi osobnikami, jak kulawy robotnik. (Który stan swojej świadomości demonstrował przede wszystkim werbalnie. O ile pamiętam, wymachiwał głównie w kierunku bolszewików, i to raczej przyjaźnie.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.