Bolo Liquidation Club IV Sidney Reilly
6 komentarzy Published 14 sierpnia 2017    |
W ciągu pierwszych miesięcy roku 1918, zachowanie bolszewików stało się tak barbarzyńskie, aroganckie i otwarcie wrogie wszelkiej kulturze, że nawet przyjazny dotąd Lockhart obrócił się przeciw nim. Nie przestał kochać się w baronowej Budberg, ale przestał być poputczykiem i zaczął wspomagać siły wrogie bolszewikom. Umożliwił ucieczkę Kiereńskiego, poparł finansowo Patriarchę Tichona, przekazał miliony Armii Ochotniczej i wreszcie zaangażował się w sprawy Borysa Sawinkowa i Reilly’ego.
Zwróćmy się do naocznego świadka rewolucji i wojny domowej, by lepiej zrozumieć, co się wówczas działo w Rosji. Karol Wędziagolski, jak wielu Polaków z dobrych domów, był rewolucjonistą, ale był także bystrym obserwatorem. Był zdania, że rząd Kiereńskiego wisiał w próżni, że „zgubiła go powszechna neutralność”. Październikowy pucz, pomimo że zwycięski, wykazał słabość bolszewików. Lud pozostał obojętny na rewolucję – grabił, owszem, ale walczyć nie zamierzał po żadnej stronie, co zdaniem Wędziagolskiego, dowodziło słuszności tezy Sawinkowa z sierpnia 1917, iż aresztowanie Lenina i Trockiego nie wywołałoby „gniewu ludu”, jak się obawiał Kiereński. Los bolszewików był większości Rosjan zupełnie obojętny.
Wędziagolski widział, że za rewolucję odpowiedzialna była przede wszystkim inteligencja, liberalna elita, która szła za coraz bardziej skrajnymi hasłami, nawet gdy dostrzegała do czego to prowadzi; nazywał ich:„dziedzicznymi liberałami rosyjskimi” (chciałoby się dodać, coś jak papa Wierchowieński wobec synalka). Jednocześnie wskazywał, że w 1917 roku inteligencja nie była już rdzennie rosyjska, ze względu na napływ Polaków, Finów, Prusaków, Bałtów, Małorusów, Tatarów i Żydów, a nawet Anglików, co rozrzedziło jej etos „klasy walczącej przeważnie bezinteresownie i wbrew swoim interesom klasowym o postęp i ideały wolności”. Wędziagolski wiedział chyba, co mówił, gdyż sam należał do tej napływowej, rewolucyjnej inteligencji. Kiedy podczas wojny domowej, należało walczyć już tylko o własne życie, rosyjscy idealiści manewrowali raczej w obronie ideałów, a w praktyce „w trosce o uszanowanie ideałów wroga”, chcieli tylko „nie splamić rąk krwią ludu”. Rewolucja lutowa miała wyzwolić myśl spod ucisku carskiej cenzury, a wepchnęła ją w niewolę „bezmyślnych i bezkrytycznych tabu”, ograniczając wolną krytykę przymusem rewolucyjnego optymizmu i stadnych reakcji.
Bolszewików się bano, ale nie brano ich poważnie, gdy kiereńszczyzny nienawidzono całym sercem. Biały oficer wyznał Wędziagolskiemu, że kiedy bolszewicy rozprawią się wreszcie z rewolucją, to Biali powywieszają bolszewików i będzie spokój. Wędziagolski nie dostrzegł, że lustrzanym odbiciem tych słów była postawa Piłsudskiego: nie pomożemy Białym, bo powywieszają czerwonych i wrócą do jedimoj niedielimoj. Ale miał na tyle uczciwości, by przyznać, że za spokojem i porządkiem tęsknili nie tylko najczarniejsi reakcjoniści, ale wszyscy poza zbolszewizowaną, „rozwydrzoną czernią”. Kiereński, tak długo jak był u władzy, był ubezwłasnowolniony przekonaniem, że bolszewicy to przeciwnicy polityczni, a nie śmiertelni wrogowie jego ukochanej demokracji. Wrogowie byli wyłącznie na prawicy. Tylko jeden członek rządu tymczasowego, Borys Sawinkow, były terrorysta i socjal-rewolucjonista, rozumiał zagrożenie bolszewickie. Miał się wyrazić, że „albo Lenin mnie postawi pod ścianą i rozstrzela, albo ja jego”.
Sawinkow pracował nad stworzeniem szerokiego frontu antybolszewickiego. Nawiązał kontakty z byłym carskim ministrem, Sazonowem, z generałem Aleksiejewem, z korpusem czeskim, z Brytyjczykami i Francuzami. Jego celem było wywołanie chłopskiego powstania, ale niestety jego akcja w Jarosławlu w lipcu 1918 okazała się przedwczesną. Liczył na zbrojną pomoc francuską, ale żadna nie nadeszła. Reilly próbował zorganizować pomoc dla powstańców, ale Lockhart był wściekły, że francuski ambasador, Noulens, trzymał go w niewiedzy na temat swoich planów. Powstańców Sawinkowa prędko rozproszono, a on sam musiał uciekać z Rosji. Od tego momentu wypadki potoczyły się błyskawicznie: zabójstwo nimieckiego ambasadora, von Mirbacha, aresztowanie Spiridonowej, liderki lewych eserów oraz szokujące aresztowanie Dzierżyńskiego przez tychże eserów, w rezultacie którego nastąpiło krwawe zdławienie powstania socjal-rewolucjonistów, ucieczka dyplomatów do Wołogdy i próba Radka (z pomocą Ransome’a) wzięcia ich jako zakładników.
Być może najważniejszym, choć zapoznanym prapoczątkiem wszystkich tych wydarzeń, było zabójstwo Wołodarskiego, szczególnie godne uwagi w kontekście opowiadania o Reillym. Wołodarski był narkomem (komisarzem ludowym) od prasy, propagandy i agitacji, zajmował więc pozycję w samym sercu bolszewickiej wierchuszki. Jest to postać całkowicie zapomniana, więc przytoczę, co pisał o nim Łunaczarski w swych wspomnieniach o „wielkich rewolucjonistach”:
Był bezwzględny. Przesiąknięty całą grozą październikowej rewolucji, ale był w nim także przedsmak czerwonego terroru, którego wybuch miał nadejść krótko po jego śmierci. Nie będę ukrywał, że Wołodarski był terrorystą. Był głęboko przekonany, że gdybyśmy się zachwiali w naszej walce, to hydra kontrrewolucji pochłonęłaby nie tylko nas, ale wraz z nami nadzieje całego świata.
Był całkowicie oddanym bojownikiem, gotowym do pracy wszędzie tam, gdzie był potrzebny. Było coś z Marata w jego bezwzględności, ale w przeciwieństwie do Marata szukał światła dnia: nie dla niego rola ukrytego doradcy, eminence grise.
I dlatego go zabili.
20 czerwca 1918 roku, auto wiozące Wołodarskiego i jego obstawę, zatrzymało się nagle z braku paliwa. Wszechpotężny komisarz miał już ruszyć piechotą ulicami zrewolucjonizowanego Piotrogrodu, ale daleko nie zaszedł, bo został zastrzelony kulami tajemniczego zamachowca. Wołodarski zginął na miejscu, nikt z jego obstawy nie był nawet ranny, a zabójca zbiegł.
Przyjaciel Wołodarskiego, szef piotrogrodzkiej czrezwyczajki, Uricki, zadziwiony okolicznościami morderstwa, wszczął dochodzenie, ale zanim doszedł do jakichkolwiek wniosków, otrzymał telegram z Moskwy, że zabójstwo było robotą eserów i należy odpowiedzieć nań krwawym terrorem. Uricki odmówił! Rzecz jasna, nie wiadomo, jakie były jego motywy, ale jedną z możliwości pozostaje podejrzenie, że moskiewska czeka operowała tajnie w Piotrogrodzie w dniach morderstwa.
Zabójstwo potężnego członka sownarkomu, ludowego komisarza od agit-prop, prędko zeszło na drugi plan, wobec międzynarodowego kryzysu spowodowanego zastrzeleniem ambasadora niemieckiego von Mirbacha. Zdawałoby się, że w tym wypadku nie może być żadnych wątpliwości, co do sprawców zamachu. Eserzy występowali przeciw pokojowi brzeskiemu i pragnęli sprowokować konflikt z Niemcami. Tylko że wykonawca zamachu, Jakow Blumkin, był czekistą, który po zamachu, ukrywał się zaledwie przez kilka miesięcy, po czym jawnie przystąpił do bolszewików i powrócił do pracy w czeka.
Spisek Reilly’ego
Podczas gdy Lenin i Dzierżyński próbowali rozprawić się z eserami, Reilly spiskował. Jego plan opierał się na ocenie sytuacji, która zgadzała się w zarysach z oceną Wędziagolskiego. W połowie sierpnia 1918, zorganizował spotkanie między Lockhartem i Łotyszami. Łotysze byli pretoriańską gwardią bolszewizmu. Najbardziej zaufani, najbardziej okrutni i nieprzekupni. Ale wedle George’a Hilla i innych, Łotysze mieli dosyć wykonywania roli krwawych katów rewolucji. Pragnęli zaskarbić sobie wdzięczność zachodnich aliantów, by móc w przyszłości powrócić na Łotwę oderwaną od rosyjskiego imperium. Oddziały łotewskie pełniły służbę na Kremlu i obsadzały wszystkie ważniejsze punkty w Moskwie.
Plan Reilly’ego był genialny w swej prostocie. Zamiast wywoływać masowe powstanie, zamiast liczyć na ogromną większość ludności Rosji, która była wprawdzie przeciwna bolszewikom, ale bierna i nieufna wobec wszystkich polityków, pokonać Lenina jego własną bronią. A więc nie powstanie, nie rewolucja, ale pucz. Za jednym zamachem aresztować wszystkich czerwonych przywódców, którzy 28 sierpnia spotkać się mieli na posiedzeniu centralnego komitetu wykonawczego. Nie zamierzał ich nawet rozstrzelać. Reilly planował rozebrać całą wierchuszkę bolszewicką i, z Leninem i Trockim na czele, przegonić ich ulicami Moskwy – bez gaci. Następnie aresztować, a z czasem postawić przed sądem. Uważał – słusznie, moim zdaniem – że lepiej ich ośmieszyć niż zrobić z nich „męczenników sprawy”.
Dla dokonania pierwszego ataku i błyskawicznego przewrotu, potrzebował uzbrojonych ludzi na miejscu, wokół zbierającego się centralkomitetu. Najlepszymi kandydatami do wypełnienia takiego zadania byli Łotysze, więc do nich się zwrócił. Reilly skontaktował Edwarda Berzina i Jana Buikisa z Lockhartem, przekazano konspiratorom dwie raty po 700 tysięcy rubli, i plany były zaawansowane, gdy 25 sierpnia (posiedzenie rady sownarkomu odłożono tymczasem na 6 września), Reilly popełnił błąd. Zgodził się na spotkanie z Amerykanami i Francuzami, na które nalegał Lockhart, by poinformować aliantów o nadchodzącym przewrocie. Reilly twierdził później, że miał zawsze wątpliwości co do tego spotkania, ale trudno pojąć, dlaczego przystał na obecność korespondenta Figaro René Marchanda podczas rozmów. Marchand był socjalistą i nie mogło być dla Reilly’ego niespodzianką, że w oburzeniu napisał list do prezydenta Francji i poinformował bolszewików o planach zamachu (ale nawet Reilly nie mógł wiedzieć, że Marchand był agentem i posłał list do Poincaré na rozkaz Dzierżyńskiego, by ukryć swoje związki z czrezwyczajką).
Sowieciarze zawsze utrzymywali, że znali szczegóły spisku od dawna, gdyż Berzin poinformował zastępcę Dzierżyńskiego Jakowa Petersa (zresztą także Łotysza), od razu po pierwszym kontakcie z Reillym, ale czekiści zdecydowali prowadzić grę. Istnieją co najmniej cztery interpretacje tych wydarzeń. Wedle pierwszej, Marchand był donosicielem i zdemolował nadzieje na zniszczenie bolszewików. Według Petersa, który napisał tajny raport o konspiracji, wszystko było od początku pod kontrolą czeki. Według wielu późniejszych komentatorów, plany były prowokacją, bo albo Łotysze, albo Reilly byli prowokatorami. Zważywszy dalsze losy Berzina, wydaje mi się niemożliwe, żeby nie poinformował Petersa o spisku (a zatem druga lub trzecia wersja wydają się najbliższe prawdy). Berzin zrobił bowiem karierę w sowietach, stał się założycielem i szefem gigantycznych obozów koncentracyjnych na Uralu (Wierszłag) i na Kołymie (Dałstroj).*
Jeżeli ufać współczesnym historykom (np. Service czy Cook, a ja im nie ufam), to spokojna kontrola czekistów nad przebiegiem spisku Reilly’ego została zamącona przez „dwa nieprzewidziane wydarzenia”, dwa zamachy, które miały miejsce 30 sierpnia: zabójstwo Urickiego w Piotrogrodzie i strzały oddane do Lenina w Moskwie. W odpowiedzi na te akty indywidualnego terroryzmu, bolszewicy rozpętali niespotykaną kampanię systematycznych prześladowań, która przeszła do historii jako „czerwony terror”. W moim przekonaniu, nie można ufać tym, którzy twierdzą, że terror był odpowiedzią na zamachy, gdyż jest dość dowodów, że Lenin i Trocki od dawna planowali Wielki Terror na wzór jakobinów.
Terror jako konieczność dziejowa
Zanim jeszcze przybrał psudonim „Lenin”, Wołodia Ulianow był wielbicielem Piotra Tkaczowa, od którego przejął pomysł rewolucyjnej awangardy (tj. wąskiej grupy zawodowych rewolucjonistów), i Nieczajewa (oryginalnego wzoru dla postaci Piotra Wierchowieńskiego), którego podziwiał jako „administratora i konspiratora”, a także porywającego inspiratora. Od obu przejął nienawiść do klas rządzących, pogardę dla moralnych „sentymentów” i krwiożercze dążenie do terroru. Pisał, że „przejęcie władzy opisane przez Tkaczowa, a zrealizowane przy pomocy ‘przerażającego’, prawdziwie przerażającego terroru, było wspaniałe.”
W 1905 roku Lenin żądał rozlewu krwi z gwałtownością, która zadziwiła nawet jego popleczników. Krytykował komunę paryską za brak odwagi do wprowadzenia terroru. Domagał się rozdania broni robotnikom, żądał samosądów nad policjantami. Jeszcze wcześniej, podczas pierwszych spotkań z Trockim, w 1902 roku, Lenin wypytywał swego młodego gościa o stosunek do terroru i otrzymał zadowalającą odpowiedź. Przekonanie o konieczności terroru – dziejowej konieczności fizycznej anihilacji wrogów, jak by powiedzieli wcześni bolszewicy – legło u podstaw oderwania się leninowskiej frakcji od partii socjalistycznej Martowa. Trocki pisał z podziwem o jakobinach, chwalił ich fanatyzm, a zwłaszcza gilotynę („będziemy mieli gilotynę w każdym mieście”…). Podczas rewolucji 1905 roku młodziutki Trocki był liderem petersburskiego sowietu. Wyrobił sobie wówczas praktyczny pogląd na swój teoretyczny pomysł „permanentnej rewolucji”: klasy posiadające, biurokracja państwowa i klasa oficerska będą musiały być zlikwidowana fizycznie. Jedynym celem jest dyktatura rewolucyjnej elity, centralizacja jest koniecznością. Ostrzegał przed „fetyszyzmem legalnych metod”, wskazywał na nieodzowność terroru. W kilku paragrafach sformułował strategię, która zwyciężyła w 1917 roku.
Lenin i Trocki potrzebowali wojny domowej i terroru dla wyeliminowania – w sensie fizycznej anihilacji – wrogów rewolucji. Dążyli do tego świadomie i otwarcie. Nie ukrywali tego ani przed, ani w czasie, ani po najgorszych ekscesach. Trocki pisał: „Ten kto odrzuca terror, pozbawia się nadziei na polityczną supremację.” Czytając słowa Gyorgi Lukacsa, że Rosja „dokonała skoku ze świata konieczności do świata wolności”, Lenin z Trockim pękali ze śmiechu.
Bezwzględny terror był dla Lenina pozycją fundamentalną o znaczeniu zarówno teoretycznym – burżuazja ma doświadczenie władzy, więc w zwykłej rozgrywce politycznej proletariat musi przegrać – jak i praktycznym. Droga prowadzić musi od gwałtu rewolucji przez systematyczny terror do dyktatury. Dopiero bezwzględny gwałt opancerzyć może instytucje nowego społeczeństwa. Z czasem, konieczność terroru i walki klasowej zaniknie i wtedy wprowadzić będzie można pierestrojkę, a może nawet przeprowadzić spektakl pt. upadek komunizmu. Od momentu objęcia władzy, od samego początku Lenin pragnął wprowadzenia terroru, ale wobec opozycji wśród kierownictwa partii musiał użyć pretekstu. Dlaczego? Kiedy lewy eser, Steinberg, zapytał, po co bawić się w „komisariat sprawiedliwości”, czy nie lepiej przezwać to „komisariatem społecznej anihilacji”, Lenin odparł bez wahania: „Dobrze powiedziane!… Tak właśnie musi być… ale nie możemy tego powiedzieć.” Zinowiew miał się wyrazić: „burżuje zabijają wrogów, my zabijamy całe klasy wrogów”.
11 sierpnia 1918 Lenin pisał do bolszewików z Penzy, by zdławili powstanie chłopskie bez litości:
Powiesić publicznie nie mniej niż stu kułaków, bogaczy, krwiopijców. Zrobić to w taki sposób, żeby ludność zrozumiała, że zadusimy na śmierć kułackich krwiopijców.
Z tych wszystkich powodów wydaje mi się uzasadniona następująca hipoteza: kiedy czekiści Dzierżyńskiego dowiedzieli się o spisku Reilly’ego, Lenin postanowił wykorzytać konspirację, by w najwyższym sekrecie doprowadzić swych bolszewików do ostatecznego uznania konieczności terroru. Sam spisek mało znanych obcokrajowców nie mógł wystarczyć, należało jeszcze przekonać wierchuszkę bolszewicką, że oni sami są fizycznie zagrożeni. W kilka miesięcy wcześniej zabójstwo Wołodarskiego nie wystarczyło, by przekonać Urickiego, tym razem ofiarą padł sam Uricki oraz – Lenin. Przyjrzyjmy się zatem tym dwóm zamachom z 30 sierpnia.
30 sierpnia 1918
Mojsiej Uricki był ważną postacią wśród bolszewików. Bliski przyjaciel Trockiego, był szarą eminencją październikowego puczu, rzadkim w partii Lenina przykładem sprawnego organizatora. Jako centralna postać komitetu wojskowo-rewolucyjnego trzymał w ręku wszystkie nici bolszewickiego coup d’état. To on przygotował i przeprowadził pucz; to jemu zlecił następnie Lenin zdławienie Konstytuanty. Jako szef piotrogradzkiej czrezwyczajki, Uricki był odpowiedzialny za tysiące morderstw przeciwników politycznych, na długo zanim Lenin spuścił ze smyczy psy czerwonego terroru.
Oficjalna wersja zabójstwa brzmiała mniej więcej tak: 30 sierpnia rano, młody człowiek w oficerskiej czapce, pozostawił rower przed wejściem do budynku nadzwyczajnej komisji do walki z kontrrewolucją i zasiadł w kolejce interesantów. Około godziny 10, wszedł do poczekalni Uricki i został zabity na miejscu strzałami w plecy i w tył głowy. Zamachowiec wybiegł na ulicę, wskoczył na rower i uciekł do budynku konsulatu brytyjskiego. Po przebraniu się, wyszedł i został schwytany przez czerwonogwardzistów. Sprawcą miał być 22 letni student, Leonid Kannegisser. Zabójstwo przypisano natychmiast eserom, ale socjal-rewolucjoniści uparcie twierdzili, że Kannegisser nie był nigdy członkiem ich partii. Po latach, znajomi Kannegissera stwierdzili, że był monarchistą, ale jego afiliacja polityczna jest drobiazgiem wobec innych osobliwości zamachu. Nikt w owych czasach nie nosił oficerskich czapek, gdyż można się było znaleźć w lochach czeki za mniejsze przewinienia, ale wejść do silnie strzeżonego gmachu tajnej policji, w celu dokonania zamachu – w oficerskiej czapce? Żeby wejść do budynku, trzeba było przejść przez rozmaite straże i kontrole, tymczasem Kannegisser miał się afiszować oficerską czapką, oddać zabójcze strzały do szefa czeki, po czym wybiec z budynku przez nikogo nie zatrzymywany. Wejście dla interesantów było w rzeczywistości osobne od wejścia dla czekistów. Ale mało tego: gdzie była obstawa szefa w sytuacji powszechnego napięcia, gdy zaledwie kilka dni wcześniej eserzy aresztowali Dzierżyńskiego w Moskwie, a parę miesięcy temu Wołodarski został zamordowany na ulicy? Dalej, rzekomy morderca miał uciec na rowerze, skryć się w budynku brytyjskiej reprezentacji, by wyjść po chwili wprost w ręce czekistów? Nie było żadnego oficjalnego dochodzenia w sprawie zabójstwa. Kannegisser nigdy nie został postawiony przed sądem. Wedle niektórych wersji rozstrzelano go natychmiast, według innych, gnił w sowieckich więzieniach przez wiele lat.
W 16 lat później, gdy miasto nazywało się Leningradem, a Plac Pałacowy przezwano Placem Urickiego, w ramach niemal identycznego schematu, Leonid Nikołajew zastrzelił Kirowa w pałacu Smolnym. Czteroosobowa obstawa szefa leningradzkiej kompartii została wycofana, usunięto strażnika przy drzwiach do gabinetu Kirowa, i nikt nie zrewidował wchodzącego z ulicy Nikołajewa. Przypominam bardziej znane zabójstwo Kirowa, ponieważ i ono było sygnałem do rozpoczęcia kampanii terroru.
Tymczasem tego samego dnia w Moskwie, Lenin wyruszył na dwa publiczne wiece bez obstawy, pomimo wieści o zabójstwie Urickiego. Wieczorem przemawiał w fabryce Michelsona. Kiedy zbliżał się do czekającego auta, został postrzelony dwa razy. Zamachowiec zniknął w tłumie robotników. Kierowca zawiózł rannego Lenina nie do szpitala, ale na Kreml, pomimo że stan rannego był nieznany. W kilka minut później aresztowano na ulicy przed fabryką, zdezorientowaną młodą kobietę z walizką i parasolką w rękach; była to Fanny Kapłan, członek partii eserów. Tymczasem rannym Leninem opiekowali się Boncz-Brujewicz wraz ze swoją żoną i z Krupską, którzy nie mieli medycznych kwalifikacji. Dopiero nad ranem wezwano chirurga. Nawet Robert Service, który odrzuciłby niniejsze rozważania jako niczym nie uzasadnione spekulacje, przyznaje, że Fanny Kapłan nie mogła dokonać zamachu, gdyż była prawie zupełnie ślepa i nerwowo chora. Rozstrzelano ją bez sądu w kilka dni później.
O ile możemy stwierdzić z całą pewnością, że Nikołajew zastrzelił Kirowa (choć wiele niejasności otacza to zabójstwo), to okoliczności zamachów na Wołodarskiego, Urickiego i Lenina, pozostają do dziś owiane tajemnicą. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że przyczyniły się bezpośrednio do czerwonego terroru, którego wprowadzenie było jasno postawionym celem bolszewików.
A na dodatek, Dzierżyński i Peters mieli w zanadrzu spisek Reilly’ego, który pozwalał im powiązać spiski eserów, monarchistów i kontrrewolucjonistów z imperialistycznymi zakusami zachodnich imperialistów. Toteż natychmiast, już 31 sierpnia nad ranem, zabrali się do aresztowań.
______
* Nie należy mylić Edwarda Berzina (Edouards Bērziņš) z Janem Berzinem (Jānis Bērziņš). Ten drugi był ważną osobistością we wczesnych latach gru i do dziś pozostaje bohaterem Putina. Obaj Berzinowie, podobnie jak ich rodak, Peters, zostali rozstrzelani w 1938 roku.
Prześlij znajomemu
Panie Michale,
z zainteresowaniem i przyjemnością przeczytałem kolejny Pana artykuł z cyklu Bolo Liquidation Club.
Przejrzałem ponownie, przy okazji, poprzednie artykuły z tego cyklu. Dziękuję za wiedzę jaką Pan przekazuje, czyta się chętnie – jak dobry kryminał. Mam nadzieję, że to porównanie Pana nie konfuduje.
A teraz ad rem, czyli jak to w moim przypadku, tradycyjnie trochę na manowce (pozwalam sobie, bo swego czasu bardzo Pan je pochwalił).
W części IV napisał Pan:
„Lud pozostał obojętny na rewolucję – grabił, owszem, ale walczyć nie zamierzał po żadnej stronie, co zdaniem Wędziagolskiego, dowodziło słuszności tezy Sawinkowa z sierpnia 1917, iż aresztowanie Lenina i Trockiego nie wywołałoby „gniewu ludu”, jak się obawiał Kiereński. Los bolszewików był większości Rosjan zupełnie obojętny.”
Spróbowałem wyobrazić sobie dzisiejszy świat gdyby rzeczywiście doszło do aresztowania – dalej zapewne słuch by o nich zaginął, świat byłby lżejszy o tony makulatury wydrukowanych „dzieł wszystkich” , ale co później? Zapewne następców, może i „lepszych” byłoby wielu. Takie same dywagacje można snuć do innych postaci (Hitler, Robespierre … nie porównuję tu , myślę tylko o wpływie na bieg historii).
Może do dziś tkwilibyśmy w feudalizmie, albo łupali kamienie.
Internet? A co to takiego? Gdzie to rośnie, a nadaje się aby do zjedzenia? (te kłącza które rosną „podziemią” też są smaczne i nietrujące?)
A może idylla ? (to chyba zbyt piękne aby mogło być prawdziwe).
Czy tylko los i przypadek?
Skąd ta myśl i skojarzenie. Ot tak sobie, zupełnym Przypadkiem, obejrzałem ponownie po wielu latach film p. Krzysztofa Kieślowskiego „Przypadek”. Nie jestem zapalczywym kinomanem, ale mimo późnej pory wytrwałem do końca i oko nawet na chwilę mi się nie zmrużyło.
Jeśli ktoś ma ochotę sobie przypomnieć można obejrzeć tutaj:
https://vod.pl/filmy/przypadek-online-za-darmo/k2nccqf
Niestety są reklamy, ale za darmo i w wersji z przywróconymi fragmentami usuniętymi przez cenzurę, które udało się odnaleźć. Film kręcony „na powierzchni”, mam nadzieję, że i w podziemiu nie zawadzi.
Jeżeli uzna Pan ten wpis za absurdalny proszę śmiało usunąć.
Przemek
Panie Przemku,
Bolszewicki przewrót daje ogromne pole dla rozważań typu „co by było gdyby”. Gdyby Kiereński aresztował Lenina, gdyby spisek Reilly’ego się powiódł, gdyby kontrrewolucja zwyciężyła, gdyby Piłsudski nie zgodził się na traktat ryski, gdyby Zachód interweniował…
Nie sądzę, żeby owocem tego gdybania mogła być idylla. Nigdy nie jest. Lenin i Trocki staliby się męczennikami sprawy, nie inaczej niż np. Waryński, Liebknecht czy Róża Luxemburg. Ale oczywiście prawdziwą różnicą nie byłby wcale brak makulatury zadrukowanej dziełami wszystkimi tych wszystkich bolszewickich kanalii, tylko to że miliony ludzi nie zginęłyby w męczarniach, obdzierani ze skóry, zatłuczeni na śmierć, zabici strzałem w tył głowy, zagłodzeni wśród bogactwa Ukrainy czy wśród lodów Syberii, czy powoli umierający z wycieńczenia w transportach trwających tygodniami bez wody, bez chleba, bez urządzeń sanitarnych i wreszcie zamęczeni pracą ponad ludzkie siły w 50-stopniowych mrozach. Tego wszystkiego z pewnością by nie było, gdyby nie bolszewia.
Ale ludzkie możliwości są nieskończone. Nie Lenin, to inny bydlak, nie Stalin, to inna kanalia wpadłaby na pomysł, jak uszczęśliwić ludzkość. Wpadanie na trop najgorszych możliwych wyjść, wprowadzanie w życie najgorszych z możliwych pomysłów – oto w czym ludzkość celuje.
Osobiście, jestem zapalczywym kinomanem. Widziałem oczywiście Przypadek Kieślowskiego, ale przed wielu, wielu laty. Nie podobał mi się wówczas w ogóle. Ale podobnie nie podobał mi się wówczas Dekalog, a oglądany ponownie niedawno, wydał mi się wspaniały. Możliwe więc, że muszę jeszcze raz obejrzeć wszystko Kieślowskiego, którego dokumentalne i para-dokumentalne (jak np. Personel) filmy, swego czasu bardzo ceniłem.
W bolszewickim chlewie nic nie jest nigdy pewne – to taki ich „modus operandii”.
Ślepą Fanny Kapłan komendant Kremla Malcew zastrzelił jak psa we wrześniu 1918r. po czem spalił jej ciało w beczce z ropą (za rzekomy zamach na Lenina) co nie przeszkodziło cztery lata później w urządzeniu procesu „skruszonym” eserom za to samo przestepstwo. I tu , dziw nad dziwy, trójka oskarżonych:(Grigorij Siemionow-Wasiljew, Lidia Konopljowa i Konstantin Uszakow) mimo stwierdzonej winy została, przez bolszewicki trybunał, uwolniona od wszelkiej kary …(Co nie przeszkodziło dwójki pierwszych, wówczas już etatowych czekistów, w pamiętnym ’37mym „wysłać do przodków” – jak mawiał „wielki Illicz”.)
Z drugiej strony rany Lenina były prawdziwe, więc ktoś z współtowarzyszy wodza rewolucji musiał niekoniecznie być przekonany o jego wielkości – ot wściekłe psy.
Wszystkie trzy zamachy – Wołodarski, Uricki, Lenin – są niezwykle podejrzane. Ślepa kobieta oddaje trzy strzały, nikt jej nie chwyta na miejscu, a ona z pewnością siebie i zwinnością niespotykaną u niewidomych, ucieka z miejsca zbrodni z walizką i parasolką w rękach.
Ale pisze Pan, Panie Amalryku, że rany Lenina były prawdziwe. Skąd to wiadomo? Czy aby nie tylko od tych samych ludzi, którzy wmawiają nam od stu lat, że ślepa Fania itd.? Czy nie od tych samych, którzy wmawiają nam, że w aucie Wołodarskiego zabrakło benzyny akurat tam, gdzie czyhał morderca? Czy to nie ci sami ludzie wmawiają nam, że Kannegiesser uciekł z budynku czeki po oddaniu strzałów do Urickiego i skrył się w delegaturze brytyjskiej? A przedtem dla niepoznaki krył się pod czapką oficerską?
Ale pisze Pan, Panie Amalryku, że rany Lenina były prawdziwe….
””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””””
Chmm… No fakt ! Trzeba by obejrzeć to ścierwo w formalinie na Krasnoj Płoszczadi, choć i tu nie ma zadnej gwarancji…
Kula, która rzekomo utkwiła w jego karku, miała się przyczynić do przedwczesnej choroby i śmierci. Ale warto zwrócić uwagę, że najbardziej aktywny okres w życiu Lenina zaczął się właśnie od rzekomego zamachu.
W popularnej wykładni mówi się na ogół, że zamach naocznie uświadomił mu kruchość podstaw rewolucji, więc zabrał się do pracy ze zdwojoną energią, co brzmi w miarę przekonująco. Prawdę mówiąc, o wiele bardziej przekonująco, niż twierdzenie, że strzelała do niego niewidoma i skonfundowana kobieta z walizką i parasolką w rękach.