Adam Danek nazwał mnie liberałem!! To mi się jeszcze nie przytrafiło. W odróżnieniu od niego, mam wiele szacunku dla klasycznego liberalizmu, ale na tym poprzestaję. Klasyczni liberałowie, jak dla przykładu Edmund Burke, byli z gruntu konserwatywni. Sam Burke, choć należał do liberalnej partii Wigów, słusznie uważany jest za ojca konserwatyzmu, ale to dłuższy temat. Liberalizm jest wszakże wielką pomyłką – klasyczny czy nie – i jego wyniesienie wolności na piedestał leży u podstaw zła dzisiejszego świata, jak Danek słusznie zauważa. Błąd liberalizmu polega na uznaniu wolności za wartość. Wolność jest ważna, jest wartościowa, ale nie może być przedmiotem naszych działań. Kiedy wolność wyniesiona jest do poziomu wartości, to wszystkie inne wartości są wobec niej w takim samym stosunku; hierarchia się spłaszcza: obojętne, co się robi, byle by to robić w sposób wolny, co z kolei musi doprowadzić do „konfliktów między wartościami”. Żadna wartość oprócz wolności nie może być wtedy absolutna. Wolność nie przestaje być jednak ważna, ponieważ jest konieczną formą działania; jest warunkiem moralności i odpowiedzialności, winy i zasługi. Tylko działając w sposób wolny, można realizować wartości. Wolność jest z natury ambiwalentna – ku dobru i złu, ku pięknu i brzydocie – i zbyt często jest widziana jako przyczyna zła i brzydoty.
Błąd liberalizmu polega zatem na absolutyzacji formy działania, gdy to treść działania, jego przedmiot, czy ściślej, aksjologiczny rdzeń, mają absolutny charakter. O ile błąd liberalizmu prowadzi do zalewu chamstwa dzisiejszej ochlokracji, bądź w pewnych sytuacjach do anarchii, to przeciwnicy liberalizmu aż nazbyt często dokonują błędu równie strasznego w konsekwencjach. Postrzegając – dodajmy, jak najsłuszniej postrzegając – świat wartości, jako obiektywny i absolutny, przychodzą do wniosku, że utrata wolności jest małą ceną, ze wszech miar wartą zapłacenia, za wprowadzenie tych wartości w życie. Zamiast walczyć ze złem i brzydotą, walczą z wolnością, w imię zwykłej ludzkiej przyzwoitości. To przyzwoite i ludzkie przekonanie prowadzi ich do wypowiadania takich na przykład zdań:
„Ktoś musi na powrót wpoić Europejczykom duchową karność i rudymentarne poczucie przyzwoitości, choćby kijem. Jeśli nie prawowity autorytet, niech zrobi to bojówkarz w czarnej koszuli.”
Tak wyraził się Adam Danek w artykule pt. Cenzuro wróć! Nawet jeśli mam wiele sympatii dla stanowiska Danka, to ta sympatia nie może zaciemniać faktu, że nie potrafię zgodzić się z wyborem, jakiego tu dokonał. Amicus Plato, sed magis amica veritas. Nie mogę się z tym pogodzić także z tego powodu, iż znam historię i wiem, co wyprawiają bojówkarze w czarnych koszulach: cokolwiek takie chamy zechcą mi wpajać kijem, to z pewnością nie będzie poczucie przyzwoitości. Rozumiem doprawdy, bo trudno nie zrozumieć, odpowiedź pana Adama na moje zastrzeżenia: „Stul pysk, parchu, i na kolana. To ty stajesz w obronie każdego plugastwa z gębą pełną ‘praw człowieka’, ‘samorealizacji’ i ‘wolności obywatelskich’.” Z tą jednak różnicą, że ani o wolnościach obywatelskich, ani o prawach człowieka, ani tym bardziej o „samorealizacji” nie wyczytał nic u mnie. Pozwolę sobie także zwrócić uwagę, iż jeśli rzeczywiście przydarza mi się stawać w obronie plugastwa, to nie robię tego z pełną gębą.
Wydaje mi się, że mamy tu do czynienia z tym samym dokładnie, ideologicznie motywowanym, taktycznym myśleniem, które doprowadziło Danka ostatnio do propozycji „dogadania się z Rosją” Putina. Danek nie dostrzega, że nie należy nawet próbować wykorzystywać dla swoich celów bolszewików takich jak Putin, podobnie jak nie uda się zaprząc czarnych koszul do rydwanu „rudymentarnego poczucia przyzwoitości”. Naiwność takiego pomysłu jest na swój sposób rozbrajająca. Błąd ten popełniono nieskończoną ilość razy wobec komunistów, a w innej postaci popełnili go przed wojną niemieccy konserwatyści, kiedy poparli Hitlera i jego metody wpojenia Niemcom „duchowej karności”. Sądzili bowiem, iż takiego ćwierć-inteligenta jak Hitler zdołają bez przeszkód wykorzystać dla swoich celów, może nawet dla przywrócenia „prawowitego autorytetu”. Trzeba atoli oddać im sprawiedliwość, bo tylko z niemieckich kół ziemiańskich wyrosła prawdziwie anty-hitlerowska opozycja w Niemczech.
Jak przepłynąć między Scyllą anarchii a Charybdą czarnych koszul? Scyllą, jest wyniesiona na ołtarze wolność, prawo do samorealizacji i tym podobne nonsensy; Charybdą, narzucanie wartości, wbijanie kijem poczucia przyzwoitości. Z jednej strony wolność jest kwestionowana w imię wartości, a z drugiej wynoszona do rangi wartości nadrzędnej. Wartości zaś, z jednej strony narzucane, z drugiej rozumiane konfliktowo, relatywnie, subiektywnie. Pamiętam, jak przed laty, w prlowskim podziemiu, rozważając podstawy podziału „lewica-prawica”, natknąłem się na dwie możliwe motywacje zaangażowania politycznego przeciw komunizmowi: w imię wolności, bądź w imię wartości. Otóż prędko uświadomiłem sobie wówczas, że każda z tych motywacji z osobna nie wystarcza, ponieważ bolszewicy z łatwością wykorzystują jednostronność oponentów. Straszą obrońców wartości widmem anarchii, a obrońców wolności „prawicową tyranią”. Kokietują jednych utopią, a drugich „uświadomioną koniecznością” i bezustannie wygrywają jednych przeciw drugim. Nie jest to wyłącznie polski problem. Stosunek wolności do wartości jest głównym kłopotem współczesnej kultury. Sztuka, filozofia i polityka także nie potrafią przepłynąć pomiędzy tymi dwoma potworami.
Dlatego tu właśnie, na owej wąskiej drodze, którą usiłowałem wytknąć, upatruję roli dla prawdziwego konserwatyzmu, w przeciwstawieniu do stadnych ideologii nacjonalistycznych, które podszywają się haniebnie pod prawicowość, ale także w oderwaniu od tego, co Danek nazywa demoliberalizmem. To nie zmienia w niczym mego przekonania, że Danek jest winny klasycznego wylewania dziecka z kąpielą.
Jego artykuł pt. Podstawy antyindywidualizmu bardzo mnie rozbawił. „Pojedynczy człowiek, pisze Danek, nie ma wpływu na charakter owych wspólnot [czyli grup, „do których człowiek nie zapisuje się na zasadzie kontraktu”], choć udział w nich nakłada nań szereg obowiązków (co dla liberała zakrawa już na niesprawiedliwość).” To zakrawa na kpiny raczej niż niesprawiedliwość, ale liberałem nie będąc, nie powinienem się wypowiadać. Jeśli Danek jest „pojedynczym człowiekiem” (– A może wasz dwóch jest? – jak pewien ubol zapytywał Jana Pietrzaka), to przypuszczam, że będzie miał wpływ na każdą dowolną wspólnotę, w jakiej się znajdzie; a to ze względu na swą indywidualność, na siłę swej osobowości, na swą erudycję, na to co ma do powiedzenia. Co rzekłszy, jeśli twierdzi, że „nie ma wpływu”, to w jakim celu wyraża swą opinię? Ja akurat jestem zdania, że wolno wypowiadać opinie, bez chęci wpływania na kogokolwiek, dla samego wypowiadania prawdy, ale tak się składa, że to nie jest stanowisko Danka! Bo on widzi wpływanie na innych jako swoją misję, co niestety prowadzi nas do absurdu. Mamy bowiem do czynienia z pojedynczym człowiekiem, którego raison d’etre jest wpływanie na wspólnoty, w celu przekonania ich, że pojedynczy człowiek na wspólnoty wpływu mieć nie może. Z logiki dwója.
Cały punkt artykułu Danka, wspólnotom poświęcony, mógłbym rozłożyć na czynniki pierwsze i wykazać, że nie zachodzi pomiędzy nimi związek wynikania logicznego. Zaczyna Danek od wspólnot ustanowionych „przez Boga, historię bądź Objawienie” (sic!), po czym zalicza do nich „elity polityczne”!! Od kiedy to elity polityczne są wspólnotami? Może w bolszewickich koszarach albo w kołchozie, może w Gazecie Wybiórczej albo w UPR, gdzie składają się z politruków i poputczików, ale wśród wolnych ludzi?! A kiedy to powołał elity polityczne Pan Bóg? A może powołała je do życia historia, poprzez awangardę wszystkich elit, kompartię? Czy rudymentarną logikę myślenia także powierzyć należy czarnym koszulom do wbijania – choćby kijem?
Ale najlepsze kawałki są dopiero w punkcie o Ojczyźnie (koniecznie z wielkiej litery): „Ojczyzna nie jest więc czymś wyobrażonym – istnieje realnie, i to w sposób materialny: murów Zamku Królewskiego na wawelskim wzgórzu można dotknąć – i nie mogłyby się one znajdować nigdzie indziej, gdyż tak jak narody, ojczyzny stanowią część Bożego planu.” Wynikałoby stąd, że mury Festung Breslau są realną ojczyzną Niemców i stanowią część Bożego planu. Ojczyzna Józefa Mackiewicza i setek tysięcy polskich Wilniuków, to „ziemia i groby” na Rossie, w Wilnie. Co ma zrobić ten, którego „groby” są na Wołyniu albo pod Smoleńskiem? Jak „realnie materialna” jest ojczyzna Niemca wygnanego z Gdańska, bądź z Królewca? Czy Danek jest aż tak bardzo zaślepiony, że naprawdę nie dostrzega, iż jego propozycja nie jest żadną „definicją”, ale dość nieporadnym, sztubackim uogólnieniem? Niczym więcej ponad dziecinną formułkę z patriotycznego elementarza, która próbując grać na gruczołach łzowych, unieważnia pytanie, zamiast się nad nim zastanowić? Zna przecież historię, jest kulturalnym i wykształconym człowiekiem – ziemia i groby, doprawdy! Na tym przecież polega problem z ojczyzną, że tak długo jak wiąże się z ziemią i grobami, jest czymś namacalnym, bliskim i rzeczywistym, a kiedy – jak stało się w wypadku wielu narodów, w tym niestety także Polski – ten namacalny związek przestał istnieć, to ojczyzna staje się czymś oderwanym i, nomen omen, absolutnym.
Jego cytat z de Maistre’a jest niestety tego samego gatunku. De Maistre pisze, że „widział w swoim życiu Francuzów, Włochów, Rosjan”, ale nie widział człowieka. To jest naprawdę temat z podręcznika do logiki. A ja nie widziałem Francuza, ani Włocha, ani człowieka, tylko tego oto Ziutka i tę oto Stefę Mój Boże, odkryliśmy spór o uniwersalia! To chyba powinno być przerabiane na pierwszym roku studiów, nie? Natomiast co do Durkheima (który do konserwatystów zaliczany bywa raczej rzadko), to, z całym szacunkiem dla Danka, on mnie po prostu nudzi. Życie jest za krótkie na Durkheima i jedyną odpowiedzią na Durkheima może być cytat z A Bocheńskiego: – Nie mam czasu. Jeżdżę na rowerze.
Dalej cytuje Danek innego Bocheńskiego, ojca profesora JM Bocheńskiego OP, do którego żywię najwyższy szacunek, ale pod adresem cytatu przytoczonego przez Danka mogę tylko powtórzyć: amicus Plato, sed magis amica veritas. „Wspólna rasa psychiczna”? „Wspólne cechy charakteru”? Jakie wspólne cechy narodowego charakteru mogą łączyć mnie z Korwinem-Mikke? Jaką wspólną „rasę psychiczną” (w ogóle nie wiem, co to jest!) dzieli Adam Danek z Lechem Wałęsą? Podpieranie się tego gatunku cytatami, które niezależnie od klasy autora, są absurdalne, nie przynosi Dankowi zaszczytu. Toteż ja podeprę się cytatem z tegoż autora, który wydaje mi się odpowiedni w tej sytuacji: „Poza logiką jest tylko bełkot”.
Całe rozważania Danka na temat „niedobrowolnej przynależności narodowej” przypominają mi zabawne zdanie wypowiedziane gdzieś przez Cata-Mackiewicza, że Conrad zdradził Polskę, pisząc po angielsku. – To taki drobny przytyk ze strony byłego premiera jedynego legalnego Rządu Rzeczpospolitej, który przeszedł na stronę okupanta…
„Ale dość! Dość, dość! Dość o tej wiośnie, o ptakach, o słońcu i młodych listeczkach. Dość o rynsztokach spływających z wyższych zaułków na kształt górskich potoków! Dość o wilgoci, która paruje do nieba, i o ziemi, która pachnie. O bieliznie, która faluje na sznurach między pniami topoli, i o emaliowanym, niebieskim z zewnątrz, a białym wewnątrz nocniku z przedziurawionym dnem, wyrzuconym na szczyt śmietnika, i o wronie, która tam spaceruje. Dość o puszczy, odległej o dwadzieścia z hakiem kilometrów. Do rzeczy! Do rzeczy zasadniczej: czy Bóg jest?”
To jest cytat z innego Mackiewicza. Tego, który zajmował się rzeczami zasadniczymi.
Twierdzenie, iż „nic takiego jak ‘jednostka’ nie istnieje”, wydaje się wskazywać, że pan Adam porusza się w świecie ontologicznej, monistycznej fikcji, bo jeśli nie istnieje ludzka osoba, to co istnieje? Wedle klasycznej filozofii arystotelesowsko-tomaszowej, wielość i odrębność bytów jest podstawą pluralistycznej wizji świata. Co więcej, jedynym podmiotem moralnym może być wyłącznie ludzka osoba, człowiek obdarzony duszą i stworzony na obraz i podobieństwo. Cóż mogą oznaczać te słowa? Czyżbyśmy byli – na obraz Boga! – stworzeni jako osoby społeczne? Czy może – na Boskie podobieństwo – cieszyć się możemy pewnym i doskonałym poznaniem Prawdy? A może, na Boski wzór, istotą naszego bytu jest Istnienie samo? Przypuszczam, że „obraz i podobieństwo” odnosić się mogą wyłącznie do statusu człowieka jako osoby.
W naszej długiej wymianie myśli, mówiliśmy już o osobie ludzkiej i o tym, jak haniebnie wykorzystywać zwykły ten termin dla swoich celów środowiska Znaku i Obłudnika Powszechnego (że pozwolę sobie zapożyczyć nazwę od Danka). Osoba ludzka obdarzona jest wolnością, by realizować dobra, a żadne dobro zrealizowane być nie może pod kijem bojówkarza w czarnej koszuli. I jeżeli pan Adam zechce stanąć w szeregu z czarnymi koszulami, to ja znajdę się wśród ich ofiar, którym będą wpajać „duchową karność i rudymentarne poczucie przyzwoitości, choćby kijem”. Stanę po ich stronie z przykrością, bo nie po drodze mi z nimi, ale bez żalu, ponieważ amicus Plato, sed magis amica veritas.
Prześlij znajomemu
Panie Michale,
Bardzo ciekawy artykuł. No i nareszcie wylot dla czarnych koszul. Darek (nie mylić z Dankiem) zrobił to delikatnie i nie wprost. Trochę się to za Wami ogonem (Huldry) ciągnęło. Jednego tylko nie rozumiem, gdzie widzi Pan przejawy ochlokracji? Bo ja widzę raczej przejawy biurokracji.
Drogi Panie,
Rządy motłochu widać na każdym kroku. Głównie w roli jaką odgrywają media we współczesnych społeczeństwach zachodnich. Żeby móc oddziaływać na tłumy, muszą je najpierw przyciągnąć; a żeby je przyciągnąć sprowadzają wszystko do najniższego wspólnego mianownika. W rezultacie, z jednej strony media mają ogromną władzę, ale z drugiej strony, apelując do gustów motłochu, same są mu poddane.
Nie zauważyłem, żeby cokolwiek ciągnęło się za nami ogonem, ale jeśli miałby to być ogon huldry, to niezauważony doprowadziłby nas do zguby. Więc co to za ogon? Huldra to, czy krowa?
Tutaj całkowita zgoda, fajny tekst, a to tutaj jest bezcenne:
„Pamiętam, jak przed laty, w prlowskim podziemiu, rozważając podstawy podziału „lewica-prawica”, natknąłem się na dwie możliwe motywacje zaangażowania politycznego przeciw komunizmowi: w imię wolności, bądź w imię wartości. Otóż prędko uświadomiłem sobie wówczas, że każda z tych motywacji z osobna nie wystarcza, ponieważ bolszewicy z łatwością wykorzystują jednostronność oponentów. Straszą obrońców wartości widmem anarchii, a obrońców wolności „prawicową tyranią”. Kokietują jednych utopią, a drugich „uświadomioną koniecznością” i bezustannie wygrywają jednych przeciw drugim. Nie jest to wyłącznie polski problem.”
Pzdrwm
No i „gra na gruczołach łzowych” jest wprost przecudna. Jako rasowy deyslektyk zauważyłem to dopiero po latach, czyli teraz. (Własne?)
Nie mam pojęcia, Panie Triariusie. Jeżeli zapożyczone to bez pełnej świadomości. Ale dzięki za dobre słowo.
Przez uroczy zbieg okoliczności, patrzyłem parę dni temu na powyższą wymianę z Dankiem, ponieważ ten sam cytat z De Maistre’a przytoczony został niejako „w obronie” pewnego sposobu myślenia („w obronie” tylko w tym sensie, że takie myślenie było niegdyś powszechne czyli dla zilustrowania ducha czasu).
Oczywiście i niestety, myślenie w kategoriach narodowych dominuje dyskurs także współcześnie. Danek wydawał się wówczas mocno przywiązany do tych kategorii.
Nawiasem mówiąc, czy ktokolwiek wie, co się dzieje z Adamem Dankiem? Dyskusja z nim odbywała się 12 lat temu!…
Nie znam Człowieka. Nie mam nawet pojęcia, co się dzieje z Amalrtkiem, a to już zaowocowało w moim życiorysie… Sam Pan wie. Nawet wyszykiwanie ew. adekwatnych nekrologów w sieci nic nie dało. Z czego w zasadzie należałoby się cieszyć, ale ta niweątpliwa radość jakaś niepełna i mącona…
Pisanie przez dyslektyka jednym palcem na z boku ustawionym laptopie yo jednak dno. Sorry!
Słusznie. Co się dzieje z p. Amalrykiem?