Rosja czy sowiety?
19 komentarzy Published 12 października 2009    | 
Motto:
W rewolucji rzecz wcale nie idzie o Rosję – pluję na Rosję. Rosja jest tylko stadium w drodze do rewolucji światowej, do światowej władzy. Włodzimierz Iljicz Lenin
Kiedy międzynarodowa szajka opryszków zagarnęła władzę w Rosji na drodze przewrotu, który odtąd nazywany bywa górnolotnie „październikową rewolucją”, pierwszą ofiarą i największym wrogiem bolszewizmu była Rosja. Zarówno rosyjski naród, jak rosyjska kultura, były przedmiotem najbardziej brutalnych prześladowań. Zarówno rosyjska Cerkiew, jak wszelkie przejawy rosyjskiej państwowości, poddane były najokrutniejszym represjom. Wszystko to co rosyjskie było prześladowane, bolszewicy ufali bardziej obcokrajowcom niż Rosjanom. Bolszewiccy oprawcy podkreślali na każdym kroku zerwanie nie tylko państwowej ciągłości Rosji, ale każdej ciągłości: kulturalnej, prawnej, moralnej i obyczajowej. Wkrótce z krwawej łaźni wyłonił się kadłub sowieckiego potwora, a bolszewicka wierchuszka prędko przejęła zewnętrzne przejawy rosyjskiej państwowości (nie przestając ich dławić wewnętrznie), by wykorzystać je na arenie międzynarodowej jako narzędzie w swej polityce; polityce, której jedynym celem była i jest wszechświatowa rewolucja.
Polityka wewnętrzna ze swym doktrynerstwem dla półgłówków i biurokratycznymi idiotyzmami, z nieludzkim terrorem i irracjonalnymi prześladowaniami, była zawsze i tylko funkcją polityki zagranicznej. I tak elementy z natury wrogie bolszewikom, stały się narzędziami w ich rękach. Nie tylko rosyjska kultura i tradycje, ale nawet rosyjska Cerkiew prawosławna, przeistoczyły się w instrumenty bezbożnej polityki sowieckiej. Zdruzgotane nieludzkim terrorem, przeistoczyły się w swe własne przeciwieństwo i poddały się żądaniom nowych władców. Tymczasem obserwatorzy wydarzeń w porewolucyjnej Rosji z miejsca wystąpili z teorią, że … nic się nie zmieniło! Cerkiew miała być przecież powolna carom „już od Iwanów”, więc czemu się dziwić, że teraz poddała się kompartii? Niewolnicza dusza wschodnia miała iść pod tatarskie jarzmo z tą samą rozkoszą, co pod bolszewicki knut.
„Pluję na Rosję. – powiedział Lenin – Rosja jest tylko stadium w drodze do rewolucji światowej, do światowej władzy.” [1] Lenin i jego następcy nigdy nie ukrywali swych zamierzeń, mówili bez osłonek o swoich celach i dążeniach. Rosja przestała istnieć w listopadzie 1917 roku, by nigdy się nie odrodzić. A jednak, kiedy bolszewickie hordy ruszyły na podbój świata, gdy „przez trupa Polski prowadziła droga ku zarzewiu światowego pożaru”, to obserwatorzy pominęli milczeniem cele napaści, za to z satysfakcją zauważyli, że … nic się nie zmieniło! Nawet drogi podboju pozostały te same. „Rosja biała” czy „Rosja czerwona” – co za różnica? Rosja zawsze pragnie tylko jednego: zagarnięcia i zrusyfikowania Polski. I tak powstała chorobliwa teoria, którą streszcza najlepiej tytuł słynnej książki Kucharzewskiego: Od białego do czerwonego caratu. Jest to teoria infantylna. Jest to teoria, która bierze pozory za istotę rzeczy; teoria, jakby stworzona dla celów bolszewickiej propagandy. Toteż Lenin nie zwlekając, zaprzągł ją do pracy na rzecz światowej rewolucji. Zaczęło się od generała Brusiłowa, który jeszcze w 1917 roku był naczelnym dowódcą armii carskiej, a już w 1919 nawoływał oficerów do wstępowania do armii czerwonej, dla obrony „Rosji”; poprzez smienowiechowców, którzy skutecznie rozbrajali antykomunistyczną emigrację przy pomocy nacjonalistycznych haseł; aż do stalinowskiej wojny ojczyźnianej, do carskich epoletów na mundurach czerwonoarmiejców.
Lenin z typową dla siebie przenikliwością spostrzegł, że zaślepieni nacjonalizmem wrogowie rewolucji, będą chcieli widzieć w leninowskim nowotworze tylko kolejne wcielenie Rosji. Dlatego to rozgłaszał na zewnątrz „prawo narodów do samostanowienia”, a bolszewikom radził nie tylko podsycać nacjonalizm wrogów, ale wręcz rozpalać nacjonalizm Rosjan, by wykorzystać go dla celów światowej rewolucji:
„Polskę posiądziemy i tak, jak wybije godzina, a zresztą projekty stworzenia ‘silnej Polski’ są wodą na nasz młyn, bo póki Polska rościć je będzie, póty Niemcy będą po naszej stronie. Im silniejszą Polska będzie, tym bardziej nienawidzić jej będą Niemcy, a my potrafimy posługiwać się tą ich niezniszczalną nienawiścią. Przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami.” [2]
„Niezniszczalna nienawiść” jednego narodu wobec innego, jako paliwo napędzające motor rewolucji. Jakże niestety miał rację, twierdząc, że bolszewicy „potrafią się nią posługiwać”. Trzeba mu przyznać, że było to posunięcie na granicy geniuszu. Lenin przewidział, że Niemcy zechcą wyciągnąć rękę do sowietów ponad głową Polski i tak dokładnie się stało w Rapallo, a potem w pakcie Ribbentrop-Mołotow. Przewidział także, z jak wielką łatwością jego następca zdoła ubrać rewolucyjną ekspansję w szmatki imperialnej polityki rosyjskiej (nie, żeby Stalin liczył się z uczuciami „rosyjskiego” narodu…). Przewidział także, że „Polska niepodległa nie będzie dla sowietów wielkim niebezpieczeństwem”; że „Polskę posiądą i tak, gdy wybije godzina”.
I tak widmo komunizmu krążyło po Europie przez wiele dziesiątków lat, trzymając się leninowskich wskazówek, przystrajając się w piórka narodowe, aż nagle – choć nadal nie odbiegając od nauk wielkiego Iljicza – znikło. Przepadło jak mara. Jak wiadomo najlepszą sztuczką diabła, jest przekonanie ludzkości, że nie istnieje. Widmo zawieruszyło się więc, a na jego miejscu pojawiła się „Rosja”. Borys Jelcyn podarł partyjną legitkę i sowiety rozpłynąć się miały, jak zły sen. Tylko że dzisiejsza „Rosja” uznaje się za spadkobierczynię sowietów. W przeciwieństwie do Lenina, który na przykład odmówił honorowania carskich długów, współczesna „Rosja” podkreśla nieprzerwaną ciągłość państwową, prawną, militarną, gospodarczą, symboliczną, a nawet duchową z sowietami. W przeciwieństwie do Lenina, ale jak najbardziej w zgodzie z nim.
Dzisiejsi władcy na Kremlu także wiedzą, że mogą posiąść Polskę, kiedy wybije godzina, a na Rosję plują tak samo, jak ich nauczyciel, Wołodia Iljicz. Wystarczy prześledzić serię prowokacji znaną pod nazwą operacji „Burza w Moskwie”, by się przekonać, że polityka wewnętrzna jest nadal wyłącznie funkcją polityki zagranicznej. kgb gotowe było wysadzać w powietrze bloki mieszkalne (najlepiej w nocy, dla zwiększenia ilości ofiar), by móc stworzyć wrażenie zagrożenia terrorystycznego, a tym samym posłużyć się „niezniszczalną nienawiścią” wobec Czeczeńców. W ciągu niespełna trzech tygodni w pięciu atakach bombowych zginęło prawie 300 osób, a 700 zostało rannych. Pisałem o tej operacji obszernie na niniejszej stronie [3], nie będę się więc powtarzał.
Gotowość dokonania masowych mordów na śpiących Rosjanach, wydaje mi się działalnością antyrosyjską (jest to w rzeczywistości praktyka antyludzka, ale owi Rosjanie zginęli tylko dlatego, że jako Rosjanie mogli byli być celem ataków czeczeńskich), coś mi jednak mówi, że jestem odosobniony w tym osądzie wśród rodaków. Mord na setkach rodaków wydaje mi się działaniem typowo leninowskim, całkowicie zgodnym z leninowskim mottem: Pluję na Rosję! Mamy tu do czynienia z zabawnym paradoksem. Otóż z mojego punktu widzenia, zbrodnie Putina i Lenina były zbrodniami przeciw ludzkości, a nie zbrodniami na narodzie rosyjskim. Wydawać by się mogło, że w oczach nacjonalistów powinny one być widziane jako zbrodnie przeciw rosyjskiemu narodowi – ale nie są. Polrealizm odmawia uznania w Rosjanach ofiar komunizmu, twierdząc uparcie, że Rosjanie są wyłącznie oprawcami. Rosjanie byli ofiarami zarówno putinowskich zamachów, jak leninowskiego terroru, gdy sprawcami byli komuniści. Rosjanie najbardziej ucierpieli z rąk bolszewików, ale Polacy, utożsamiając sowiety z Rosją, nie chcą tego dostrzec: co kacapy robią między sobą, to nie nasza sprawa; ale kiedy przychodzą do Polski, to już nie są komunistami, wtedy są ruscy, albo jeszcze lepiej Żydzi. Marchlewski i Dzierżyński, Gomułka i Bierut, Jaruzelski i Kiszczak, Mazowiecki i Geremek – albo ruscy, albo Żydzi.
Ilekroć zdarzy mi się rodakom wytknąć, że nazywanie sowietów – obojętne: Lenina czy Putina – „Rosją”, graniczy z politycznym analfabetyzmem, to zwykle słyszę w odpowiedzi coś o „azjatyckich hordach”, o „niewolniczej duszy wschodu”, o „rosyjskiej specyfice”. Aż natrafiłem na coś takiego:
„Pojęcie „rosyjskiej duszy” zostało zmitologizowane do granic obłędu. Jest to, dodam, mitologizacja bardzo wygodna, stosowana zamiennie z ględzeniem o „rosyjskiej wrażliwości”, tudzież „rosyjskiej specyfice”.
Zabili? Rosyjska dusza. Ugościli samogonem i słoniną? Rosyjska dusza. Zachlali mordę? Wytrzeźwieli? Też rosyjska dusza. Rozjechali czołgami? Zgwałcili więzienną modą „w kolejarza”, przykutego do transportera Czeczeńca? Taka, widać, dusza. Darowali zdrowiem? Cytowali godzinami Puszkina i Lermontowa? Wszystko – rosyjska dusza. Malowali pejzaże? Komponowali, pisali, grali, wystawili balet, śpiewali? Dusza.”
Przeczytawszy to, pomyślałem: „Nareszcie!” Nareszcie ktoś widzi, że narody nie mogą mieć duszy, nareszcie ktoś wyśmiewa ten bełkot, łatwiznę stereotypów, idiotyzm uproszczeń. Na szczęście narody nie mają duszy, a charakter narodowy jest co najwyżej skrótem myślowym, bo oczywiście nie może determinować zachowania jednostek. Zacząłem więc czytać dalej i zdębiałem. Takich idiotyzmów nie udało mi się znaleźć w blogosferze, odkąd zamilkł emisariusz ivrp.
„Tymczasem, epatowanie pojęciem „rosyjska dusza” to zręczna demagogia mająca skryć cienko pozłocone „kulturnym” blichtrem barbarzyństwo. Osłonić przepaść cywilizacyjną między łacińskim Zachodem a rosyjskim zmongolizowanym bizantynizmem. Jest to zarazem wygodna wymówka – zarówno dla samych Rosjan, jak i dla rozsianych licznie u nas i w świecie przedstawicieli „partii Rosji”, czyli mówiąc wprost – agentów wpływu.” [4]
Autor tych rewelacji podpisuje się Gadający Grzyb, być może więc nie powinniśmy go traktować poważnie, może to tylko takie gadanie na niskim szczeblu ewolucji? O ile pamiętam z lekcji biologii, grzyby są reducentami w łańcuchu pokarmowym, redukują wszystko i upraszczają. Nie trzeba o nich źle mówić, bez grzybów wszyscy zginęlibyśmy pod nieredukowalną masą opadłych liści i zwykłego łajna, ale w intelektualnym dyskursie, sprowadzanie wszystkiego do najniższego wspólnego mianownika nie jest dobrym pomysłem. To tak właśnie działają staliny i hitlery. Pan Bóg w swej nieskończonej mądrości miał jak zwykle rację, nie dając grzybom głosu.
Jest to oczywiście przykład drugorzędny i pozbawiony wielkiego znaczenia, ale temu podobny galimatias myślowy, niesłychane pomieszanie pojęć i rozpaczliwa ignorancja, są niestety typowe dla polskiego dyskursu, pożal się Boże, „politycznego”. Polska myśl polityczna – nawet ta najpoważniejsza – cierpi od lat na chorobę: nie dostrzega mianowicie wroga, jakim jest komunizm, ponieważ zidentyfikowała go z Rosją. W rezultacie walczy z Rosją, a komunizm ma się znakomicie.
Wywodzenie źródeł komunizmu z historii Rosji jest pożałowania godnym ahistoryzmem, który uwłacza tyleż zdrowemu rozsądkowi, co śladowej choćby wiedzy historycznej. A więc zbrodniczy komunizm ma być kontynuacją morderczych inklinacji wśród Rurykowiczów, czy tak? A dlaczegóż by nie książąt andegaweńskich? Byłbym gotów bronić tezy, że Anjou było bliższym wzorem dla stalinowskiego Kremla, niż księstwo moskiewskie. No, a może oszalały Iwan Groźny, ze swymi skrytobójstwami, z potwornymi torturami, z absolutną władzą, da się namalować jako poprzednik Stalina? Tak, ale tylko jeżeli przymkniemy oczy na to, co w tym samym mniej więcej czasie wyprawiano na dworze Walezjuszy w Paryżu, Plantagenetów i Tudorów w Londynie, albo w królestwach Kastylii i Aragonii; tylko jeśli zapomnimy, że Henryk VIII był gorszym tyranem niż Iwan, choć nie miał nawet w połowie tak groźnych i potężnych wrogów, jak bojarzy. Rosyjskie jedynowładztwo nie różniło się wcale od francuskiego absolutyzmu, a z kolei jakobiński terror różnił się tylko w technicznych szczegółach od terroru bolszewickiego. Nie ma niczego specyficznie „wschodniego”, „azjatyckiego”, „mongolskiego” bądź „bizantyjskiego” w historii ruchu komunistycznego, a w każdym razie nie więcej niż „jakobińskiego”, „oświeceniowego”, „makiawelicznego” bądź „cezarystycznego”. Zmierzam do tego, że jakkolwiek da się znaleźć pre-bolszewickie elementy już u Tukidydesa, na przykład w opisie rewolucji na Korkirze, to bolszewizm pozostaje nowym zjawiskiem, nieredukowalnym do zjawisk wcześniejszych.
Historia nigdy nie determinuje przyszłych wydarzeń. Wbrew Marksowi, historia nie rozwija się w przewidywalny, określony z góry sposób; nie istnieją żadne „prawa rozwoju procesu historycznego”, ale to nie ma wielkiego znaczenia wobec idiotycznego konceptu „duszy rosyjskiej” rzekomo determinującej istnienie i rozwój bolszewizmu. Za powstanie takich nonsensów winę ponosić musi nacjonalizm, a nie materializm historyczny. Nacjonalizm bowiem, nie potrafi sobie poradzić z ponadnarodowym zagrożeniem sowieckim i sprowadzić je musi do swojego własnego poziomu, do czegoś bliskiego i znanego, do owej „niezniszczalnej nienawiści”, którą bolszewicy tak znakomicie potrafią się posługiwać.
__________
-
Nie zdołałem umiejscowić źródła tego cytatu. Wódz rewolucji był niestety grafomanem i na zgubę świata pisał zbyt często. Na domiar złego, przeszukiwanie 45 tomów dzieł zebranych Iljicza przekracza niestety skromne możliwości intelektualne niżej podpisanego, a już sama myśl o czytaniu tego bełkotu nastraja mnie melancholijnie. Wyjątek ten jest atoli szeroko cytowany, np.:
http://www.time.com/time/magazine/article/0,9171,870884-3,00.html
-
I tego cytatu także nie udało mi się umiejscowić. Niektórzy umieszczają tę wypowiedź na II kongresie kominternu, we wrześniu 1920 roku
(por. http://lebiest.bloog.pl/d,16,id,2832423,m,stycznia,r,2008,title,
Testament-Lenina,index.html?ticaid=58e5f
Kłopot jednak w tym, że nie zdołałem znaleźć takiego cytatu w przemowie Wołodii Iljicza zamieszczonej w dziełach.
http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2008/03/21/burza-w-moskwie/
Prześlij znajomemu
Panie Michale, w swoich tekstach niezmiennie powtarza Pan, że komunizm nie upadł tylko zmienił metody, pisząc kolokwialnie.
Być może, niespójność poglądów autorów blogosfery, których zdarza się Panu od czasu do czasu cytować, a pańskich poglądów wynika z różnego rozumienia tych pojęć.
Czy bolszewizm vel komunizm to systemy dążące do zniewolenia ludzi, całych państw poprzez odebranie własności, zniszczenie religii, tych aspektów wiele mógłbym wymienić.
Czy też tylko metoda utrzymania władzy?
Bo przecież zmiana jakościowa między ZSRR, a Rosją dotycząca choćby prawa własności czy religii jest dostrzegalna (Wiem, poda Pan zaraz przykład Chodorkowskiego), nie mówiąc już o różnicach pomiędzy komunizmami (na przykład europejskim, a chińskim).
Mnie zastanawia, co Pan rozumie przez pojęcie komunizm.
Pozdrawiam
Przepraszam za przecinki nie w tym miejscu, co trzeba.
Drogi Panie Danielu,
Rzeczywiście zagraża nam konfuzja semantyczna. Nie wydaje mi się, żebym gdziekolwiek mówił, że komunizm „zmienił metody” i spróbuję wytłumaczyć, dlaczego jest to istotne. Komunizm jest w moim mniemaniu (pomijając trudność definicji, która sama w sobie jest cechą tego fenomenu) Metodą. Nadrzędną, przewodnią myślą komunizmu jest skuteczność, praktyczna giętkość działania, którą nazywam Metodą. W tym zatem sensie, komunizm nigdy nie „zmienił metod”, bo przestałby być komunizmem. Skoro jednak naczelną cechą owej Metody jest praktyczna giętkość, to oczywiście wszystkie metody są dozwolone i z takiego punktu widzenia, komunizm zmienia metody bezustannie, bo na tej zmienności właśnie polega. Mówili o tym już Marks i Engels w manifeście, a do znudzenia powtarzał to Lenin. Poglądowy wykład Metody zmiennych metod, że pozwolę sobie użyć takiego określenia, dał Lenin zwłaszcza w swym działaniu.
Czy porzuciwszy metody komunizmu wojennego na rzecz Nepu, Lenin przestał być komunistą i naruszył swą Metodę? Przyzna Pan, że chyba nie. Czy Stalin naruszył Metodę, wchodząc w pakt z Hitlerem? Metoda domaga się zrobienia wszystkiego, czego w danym momencie wymaga zdobycie, bądź utrzymanie władzy.
Pyta Pan, czy komunizm to system dążący do zniewolenia ludzi, czy TYLKO metoda? Przyzna Pan chyba, że nie ma żadnej sprzeczności między tymi możliwościami. Włada się najpewniej zniewolonymi. Po pierwotnej fazie nieuniknionego terroru, kiedy zniewolić trzeba wolnych, można dać zsowietyzowanym masom coraz więcej „wolności”.
Chyba Pana nie rozumiem, co do różnic między sowietami (ja nie pisuję tych nazw z wielkich liter, bo takie twory na to nie zasługują). W Rosji oczywiście szanowano własność prywatną, a w sowietach wsadza się do ciupy Chodorkowskiego, który nb. należy całkowicie do putinowskiej klasy władców. Kłótnie pomiędzy tymi ludźmi nie różnią się aż tak bardzo od zwykłej partyjnej dintojry i nie inaczej jest z wszelkimi aferami w prlu nr 2. Jest atoli możliwe, że chciał Pan powiedzieć, iż istnieje istotna różnica pomiędzy sowietami za Gorbaczowa a sowietami Putina. Ale jak się Panu zdaje, czy ta różnica jest większa niż poprawa bytu obywatelii sowieckich pomiędzy powiedzmy 1953 i 1956 rokiem? Tamta odwilż to była prawdziwie delikatna operacja, bo żyli jeszcze ludzie, którzy pamiętali wolność (stąd zresztą gwałty w Poznaniu czy na Węgrzech). Przejście od Gorbiego do Jelcyna w porównaniu, to był drobiazg, ale Pan zdaje się życzy sobie nazywać rezultat tej operacji „Rosją”. Pański wybór. Ja nie zamierzam.
Ma Pan chyba rację w jednym punkcie, że „niespójność poglądów autorów blogosfery” wynika z ich istotnie „różnego rozumienia” podstawowych pojęć. Całkowicie się z Panem zgadzam.
Panie Michale,
Trochę za daleko idziemy w rozważaniach. Proponuję na razie skupić się na samej istocie komunizmu. Pisze Pan że jest to metoda. Czy tylko metoda? I czy tylko ma ona polegać na zdobyciu i utrzymaniu władzy? Bo jeśli tak, to w tym ujęciu komunizm nie różniłby się wiele od wszelkich systemów istniejących przed 1917 rokiem, nieprawdaż?
Moim zdaniem komunizm jako metoda utrzymania władzy jest tylko pochodną innych podstawowych cech komunizmu. Co Pan o tym sądzi?
P.S. W Rosji oczywiście szanowano własność prywatną, ale czy zawsze? Czy własność prywatna Powstańców Styczniowych była szanowana? W Rosji również istniała wolność przekonań religijnych, prawda? Ale czy dotyczyła na przykład starowierów po reformach prawosławia lub na przykład unitów w XIX wieku? Gdyby komunizm był li tylko metodą, to pomiędzy Rosją, a sowietami, jak Pan życzy sobie pisać, istniałaby tylko różnica jakościowa.
Daniel,
Czy tylko metoda? I czy tylko ma ona polegać na zdobyciu i utrzymaniu władzy?
Mnie tez Michal probowal przekonac, ze komunizm moze istniec w sytuacji wolnosci slowa, prywatnej wlasnosci, wolnych wyborow, itd., co moim zdaniem jest oczywistym absurdem.
To twierdzenie Michala wynika z jego teorii ze komunizm nie zgnil w 1989 roku w Europie Wschodniej, ale ciagle tam kwitnie i rosnie w sile.
Tymczsem jest chyba oczywiste, ze Pol Pot, ktory kontrolowal kazdy aspekt zycia swoich niewolnikow, mial nad nimi duza wieksza wladze (i trudniej bylo mu ta wladze odebrac) niz Putin (ktoremu oligarchowie moga zwiac na Zachod z calymi fortunami i kupowac sobie wille na Lazurowym Wybrzezu).
Mozna oczywiscie tak zmienic tradycyjne znaczenie slowa „komunizm” by objac nim zarowno nazistowskie rzady w Pekinie jak i faszystowskie rzady Putina w Moskwie (skoro, wedlug Michala, Hitler byl bolszewikiem, no to Putin tez musi nim byc), ale moim zdaniem takie zmiany tylko maca ludziom w glowach. Prosciej by bylo po prostu powiedziec, ze komunizm (czyli brak wolnosci slowa, brak prywatnej wlasnosci i brak wolnych wyborow) jest gorszy od nazizmu (czyli braku wolnosci slowa i wolnych wyborow, ale z prywatna wlasnoscia), a oba sa gorsze od faszyzmu (czyli braku wolnosci slowa, ale z prywatna wlasnoscia i duzym poparciem spolecznym).
A cale to macenie, ze Polska pod rzadami Lecha Kaczynskiego jest panstwem komunistycznym, tylko odwraca uwage od prawdziwych, czysto bolszewickich rewolucji takich autentycznie lewicowych tyranow jak Hugo Chavez w Venezueli, ktory zamyka niezalezna prase, nacjonalizuje prywatne przedsiebiorstwa i falszuje wybory.
Ale tutaj zdecydowana większość tekstów powstała w oparciu o tezę, że komunizm nie upadł w 1989 roku. W takim razie ze względu na wątpliwości nie tylko moje, dobrze byłoby ustalić czym jest komunizm, bo jeśli tylko metodą utrzymania władzy, to znaczyłoby, że zawsze istniał na Ziemi od kiedy podobne metody z różnymi modyfikacjami, bo przecież postęp techniczny zmieniał dostępne metody, były stosowane.
Jeśli zaś nie są to tylko metody i istnieją zasadnicze podobieństwa pomiędzy ZSRR, a Rosją Putina, takie, że różnice pomiędzy tymi państwami stają się nieistotne, to dobrze byłoby zdefiniować ten nieszczęsny komunizm.
Panie Danielu,
Czy można „iść za daleko w rozważaniach”? Myślenie jest ćwiczeniem w konsekwencji. Mój ulubiony wykładowca miał w zwyczaju mówić, że za każdym zdaniem kryje się jakaś metafizyka. Innymi słowy, każda wypowiedź ma jakieś konsekwencje (logiczne, i nie tylko), ale też z czegoś wynika, wychodzi z jakichś założeń. Myślenie, które nie stosuje się do tych zasad nie jest godne nazwy myślenia. A zatem będziemy tu szli dalej w rozważaniach, nawet jeśli dla niektórych jest to zbyt daleko. Będziemy szli aż do ostatecznych konsekwencji, ale będziemy także cofać się do źródeł, bo z prądem płyną tylko śmiecie. W myśleniu trzeba być skrajnie konsekwentnym; tylko działanie domaga się od nas kompromisów. Ale też gdzie można pozwolić sobie na dopowiadanie rzeczy do końca, jak nie w podziemiu? Komuż jeszcze mówić bez gródek, jak nie nam, starym kontrrewolucjonistom?
Proponuje mi Pan, żeby skupić się na samej istocie komunizmu. Doskonale! Pozwoli Pan wszakże sobie powiedzieć, że na tej stronie pisałem o tym obszernie; pisał o tym tutaj także Dariusz Rohnka; obaj pisaliśmy o tym w książkach. Pozwoli Pan sobie napomknąć, że w skromnej opinii niżej podpisanego, temat istoty komunizmu rozsadza poniekąd przyjęte ramy komentarza w blogosferze. Jest, rzecz jasna, niewykluczone, iż winić za to należy niedoskonałość mej percepcji, tudzież brak lingwistycznej precyzji w formułowaniu rzeczonej definicji. Bardzo to być może. Jednak nawet w takim wypadku, byłbym skłonny twierdzić, że waga dyskusji nad istotą komunizmu także przekracza ramy przyjęte dla internetowego komentarza. A zatem proponuję Panu, żeby (jeśli zechce Pan podjąć dyskusję ze mną) zapoznał się Pan z moimi wypowiedziami na ten temat i przedstawił swą krytykę. Zapewniam Pana najuroczyściej, że nie będę unikał debaty. Alternatywnie, jeżeli nie ma Pan ochoty zapoznawać się z ich treścią, co przecież jest nie tylko zrozumiałe, ale zupełnie racjonalne, to może zechce Pan wyłożyć, co Pan rozumie pod nazwą „komunizm”. Z radością udostępnimy Panu miejsca na niniejszej stronie na dłuższą wypowiedź, po czym znowu, z całą powagą, podejmę dyskusję.
Inaczej trudno mi będzie odpowiedzieć na pytanie, co sądzę o tym, że „komunizm jako metoda utrzymania władzy jest tylko pochodną innych podstawowych cech komunizmu”, ponieważ uzasadniałem powody, dla których tak być nie może zbyt wiele razy, nieprawdaż? Zdumiewa mnie twierdzenie, że jeśli komunizm jest najdoskonalszą znaną ludzkości Metodą zdobycia i utrzymania władzy, to wówczas „nie różniłby się wiele od wszelkich systemów istniejących przed 1917 rokiem”. Zdumiewa mnie swą absurdalnością, a oczywistą absurdalność zawsze dość trudno wykazać, no bo niby to oczywiste…
Czy w Rosji szanowano własność powstańców styczniowych?!? Nie, nie szanowano, bo niezależnie od naszych poglądów na ten temat, powstańcy łamali panujące w Rosji prawo. My uważamy, że postępowali słusznie, występując przeciw temu prawu, ale oni doskonale wiedzieli, jakie mogą być konsekwencje niepowodzenia powstania. Nie inaczej postąpiłoby wobec buntowników jakiekolwiek państwo na Zachodzie, państwo uważane powszechnie za „cywilizowane” (w przeciwieństwie do carskiej Rosji, którą trzeba koniecznie uważać na „więzienie narodów”). Kiedy w Wielkiej Brytanii poprosił o azyl polityczny uciekinier z czasów stanu wojennego, i w podaniu napisał, że przyspawał koła pociągu do szyn, za co go prześladowano, to oburzony sędzia nakrzyczał nań, że mało mu się oberwało za takie przestępstwa. – I takie są skutki konfundowania bolszewickich tworów z państwami.
Ale najdziwniejsza jest Pańska konkluzja: „Gdyby komunizm był li tylko metodą, to pomiędzy Rosją, a sowietami, jak Pan życzy sobie pisać, istniałaby tylko różnica jakościowa.” Nieśmiało pozwolę sobie zwrócić uwagę, że taki związek wynikania nie zachodzi. Co więcej, ja przecież – chyba! – dość jednoznacznie twierdzę, że istnieje między nimi właśnie różnica jakościowa! Używając Pańskiej logiki, należałoby powiedzieć, że „różnica pomiędzy czernią a bielą jest tylko jakościowa”. Z pewnością, tylko jak nas to zbliża do zrozumienia istoty rzeczy?
Pani Soniu,
Pan Michał mówi, że komunizm przechodził różne etapy i np. miał się całkiem dobrze podczas leninowskiego NEP-u (powyżej jest to wyjaśnione).
Pani zdanie jest odmienne, więc proszę powiedzieć, kiedy komunizm w „Polsce” upadł i z jakich przyczyn?
Być może już Pani o tym wcześniej pisała, lecz nie przypominam sobie.
Z szacunkiem M.
Soniu,
Nie. Nie próbowałem Cię przekonać. Ja w ogóle nie próbuję nikogo do niczego przekonać. Lenin, że na chwilę wrócę do głównego bohatera mojej rozprawki, twierdził, że „w filozofii nie wolno być bezpartyjnym” czyli – w okropnym żargonie tych strasznych ludzi – nie należy próbować być obiektywnym w myśleniu, nie należy nigdy zapominać o agitacji i propagandzie, o perswazji. Ale ja ciężko chromolę perswazję. Nie zamierzam ani Ciebie, ani nikogo innego przekonywać do czegokolwiek, bo interesuje mnie tylko prawda. Wdaję się w polemiki z powodów jak najbardziej egoistycznych, bo mnie potrzeba jak powietrza, żeby moje rozumienie prawdy wystawione było na krytykę. Zazwyczaj żadnej krytyki nie ma, tylko milczące pukanie się w czoło.
Zarzucasz mi, że moje twierdzenie, jakoby komunizm mógł istnieć „w sytuacji wolności słowa, prywatnej własności, wolnych wyborów” wynikało z „teorii, że komunizm nie zgnił w 1989 roku w Europie Wschodniej, ale ciągle tam kwitnie i rośnie w siłę”. To jest zupełne pomieszanie z poplątaniem i delikatnie mówiąc, niezupełnie uczciwe przedstawienie moich poglądów. Ale wybaczam, co innego mi pozostaje.
Twoje definicje komunizmu, nazizmu i faszyzmu, bardzo mi się podobają, choć trochę wydają mi się ahistoryczne i arbitralne. Nie mam jednak nic przeciwko normatywnemu użyciu języka. Jeśli odtąd konsekwentnie będziesz używać tych określeń w takich znaczeniach, mnie to odpowiada, będziemy zawsze wiedzieli, gdzie stoimy. Z tego jednak nie wynika wcale, żebym się z nimi zgadzał. Lenin podczas Nepu byłby według Ciebie nazistą, jeśli dobrze Cię rozumiem.
Ale ja pewnie znowu tylko mącę, taki już ze mnie mąciciel, najczarniejszy reakcjonista i zatwardziały antyk. To ja. To ja.
Panie Michale,
Na razie nie odpowiadam na Pana komentarz. Chciałbym tylko powiedzieć, że wyłapał Pan najsłuszniej pomyłkę w moim komentarzu. Ostatnie słowo powinno brzmieć: „ilościowa”.
„Gdyby komunizm był li tylko metodą, to pomiędzy Rosją a sowietami istniałaby tylko różnica ilościowa.”
Czy tak? Nie wydaje mi się, żeby to zasadniczo zmieniło uprzedni brak wynikania logicznego. Niezależnie jednak od oceny logicznej, zdanie to wydaje mi się nadal poznawczo puste, ponieważ komunizm jest Metodą, a różnica między sowietami i Rosją jest fundamentalna, aż do punktu zaprzeczenia. Postaram się jednak cierpliwie, choć z niecierpliwością, oczekiwać dalszych wyjaśnień.
Marek,
Pan Michał mówi, że komunizm przechodził różne etapy i np. miał się całkiem dobrze podczas leninowskiego NEP-u. Pani zdanie jest odmienne, więc proszę powiedzieć, kiedy komunizm w “Polsce” upadł i z jakich przyczyn?
Moim zdaniem komunizm nie tyle „upadl”, co po prostu zgnil. I nie tylko w Polsce. Na tej zgniliznie (to dobry nawoz) w Polsce urosla niezla demokracja, a w Rosji czysty, chamski faszyzm.
Roznica pomiedzy Rosja Putina i Rosja NEP-u jest taka, ze NEP byl tylko fortelem – TYMCZASOWA gra na zwloke (by odbudowac gospodarke zniszczona przez rewolucje pazdziernikowa). Trwal raptem 8 lat (od 1921 do ok. 1929 roku), a potem nastapily nacjonalizacje i kolektywizacje. Jelcynowsko-putinowski kapitalizm trwa juz w Rosji od 18 lat. Oczywiscie, jezeli Putin zmieni nagle kurs, zamknie granice i zapedzi chlopow z powrotem do kolchozow, to przyznam Michalowi racje.
Michal,
Lenin podczas Nepu byłby według Ciebie nazistą, jeśli dobrze Cię rozumiem.
Lenin podczas NEP-u byl umierajacym inwalida. Czasy NEP-u to okres zacieklej walki o wladze miedzy Trockim i Stalinem. Kiedy Trocki zostal z Rosji wygnany, NEP upadal.
Szanowna Pani,
„…w Polsce urosla niezla demokracja…”
Pani raczy sobie żartować. Ale to smutny żart.
Zeppo,
Pani raczy sobie żartować.
Byc moze twoja definicja „demokracji” jest nieco odmienna od mojej. Sa naiwni ludzie wedlug ktorych slowo „demokracja” jest synonimem takich slow jak „raj” lub „sielanka”. Tymczasem „demokracja” oznacza po prostu tyranie wiekszosci. Troche lepsza od tyranii mniejszosci. A niczego innego od tyranii na razie nie wymyslono.
Czyli wychodzi na to, że “…w Polsce urosła niezła tyrania większości…” na tej zgniliznie, jaką był – bo przecież nie jest! – komunizm.
Pani raczy żartować.
Gdybyż tylko świat był taki prosty. Gdyby tylko można było powiedzieć, że jak brak wolności słowa, brak prywatnej własności i brak wolnych wyborów, to mamy do czynienia z komunizmem, a jak brak wolności słowa i wolnych wyborów, ale prywatna własność jest tolerowana, to się nazywa nazizm, faszyzm natomiast to tylko brak wolności słowa. Gdybyż tak rzeczywiście było, to mógłbym spakować manatki i wracać do wolnej Polski, ale tak nie jest.
Uproszczenia powyższego podziału są zbyt oczywiste, by się nimi zajmować. Wszyscy wiedzą, że prywatna własność była tolerowana i przez Lenina (Nep, który on sam wprowadził w życie wobec wrogości innych bolszewików), i przez Stalina (czego najlepszym dowodem kariera Armanda Hammera). Nakładają się tu na siebie różnice między systemami totalitarnymi i autorytarnymi, przy jednoczesnym zapoznaniu podstawowego elementu, jakim musi być poszanowanie prawa; przecinają się one z klasycznymi podziałami na systemy kolektywistyczne i indywidualistyczne, zapoznając jednocześnie róznice pomiędzy tymi systemami autorytarnymi, które bronią społeczeństwa przed totalitarzymem, a tymi, które do niego prowadzą.
Nazywanie zatem generałów Pinocheta lub Franco „faszystami” jest równie śmieszne, co nazywanie „faszystą” Li Penga lub Putina; generałowie, nie będąc socjalistami nie mogli być faszystami, a Li Peng i Putin są po prostu komunistami.
Prawdziwym rozróżnikiem komunizmu, jest jego cel: panowanie nad światem. Ani Pinochet, ani Franco nigdy nad światem panować nie zamierzali. Hitler jest tu dziwnym przypadkiem, bo w moim mniemaniu jego globalne aspiracje w połączeniu z oczywistymi ograniczeniami nacjonalizmu, stały się przyczyną jego klęski. Ale też Hitler był niedoskonałym bolszewikiem.
Współczesna „Rosja” nie jest oczywiście państwem faszystowskim poza definicją Soni, jest wyłącznie pełną i świadomą kontynuacją sowietów. Współczesna Polska natomiast jest pełną, ale nieświadomą kontynuacją prlu. Wewnętrzny ograniczony samorząd, który Sonia nazywa „tyranią większości” jest bez znaczenia, ponieważ, jak przepowiedział Lenin, kiedy wybije godzina, bolszewicy znowu posiądą Polskę. W ciągu lat 80. w prlu panowała zdumiewająca wolność słowa, w tym sensie, że można było mówić, co kto chciał i publikować w podziemiu, co kto chciał; był ogromny czarny rynek, który pozwalał ludziom nie umrzeć z głodu, a często raczej dobrze się bawić. Komuniści po prostu uwolnili czarny rynek i podziemie, poniewaź dostrzegli, że ani jedno, ani drugie w niczym im nie zagraża.
Prawdę mówiąc, wiedzieli to wcześniej. Wiedzieli to z lektury obowiązkowej, z dzieł Lenina.
Czyli, rzec by można, Rosja ucierpiała podwójnie: jako pierwsza i największa ofiara bolszewizmu (największa przynajmniej do momentu zagarnięcia Chin przez Mao), a także jako państwo, którego historyczna tradycja zbrukana została skutecznie przez niedorzeczne insynuacje i teorie á la Kucharzewski. Utożsamianie bolszewii z Rosją jest nie tylko krzywdzące, przede wszystkim tragiczne, jeśli idzie o konsekwencje polityczne, niewątpliwie.
A jednak, w zestawieniu z innymi państwami opanowanymi przez komunizm, tradycja historyczna Rosji nie ucierpiała aż tak bardzo. Warto pamiętać, że przez pierwsze ćwierć wieku od pamiętnego październikowego przewrotu, utożsamianie bolszewii z Rosją nie było powszechne; niemal nikt w tym okresie nie negował, że w 1917 roku dokonało się w Rosji głębokie przewartościowanie nie tyle polityczne, co cywilizacyjne; że rewolucyjny twór Lenina i towarzyszy powstał na gruzach caratu, a nie jako jego kontynuacja. Radykalne odwrócenie pojęć nastąpiło dopiero w chwili wybuchu „wojny ojczyźnianej”, diabelskiego paktu Stalina z zachodnimi demokracjami itd. itp., a mit Rosji funkcjonującej pod ideologicznym płaszczykiem komunizmu został upowszechniony.
Podobnym, jak w przypadku Rosji, ćwierćwieczem politycznego realizmu, nie mogły się nacieszyć ludy i państwa podbite w aurze uwielbienia dla generalissimusa S. Kraje takie jak Polska, Bułgaria czy Rumunia nie mogły liczyć na równie celne i skuteczne określenie przepaści, dzielących ich przedwojenne odpowiedniki od powojennych rewolucyjnych bękartów, tak jak to miało miejsce w przypadki Rosji i sowdepii. Zrobiono (używam formy bezosobowej ze względu na ilość uczestniczących aktorów) bardzo wiele, aby owe przepaściste różnice skutecznie zamaskować. Przy czym rzecz nie dotyczyła tylko sfery semantycznej, ale przede wszystkim sfery polityczno-mentalnej.
Tej samej, która jest odpowiedzialna za uprzykrzone, od 20 lat, powtarzanie mantry o rzekomym upadku komunizmu.
Michal,
Komuniści po prostu uwolnili czarny rynek i podziemie, poniewaź dostrzegli, że ani jedno, ani drugie w niczym im nie zagraża.
Uwolnili !? A to lajdaki, a to hultaje ! Zamiast gnebic, rozstrzeliwac, zmuszac – uwolnili… Zaprawde, ich lotrostwo nie zna naprawde zadnych granic ! Oczywiscie, ta podstepna taktyka jest tylko tymczasowa, wkrotce rozpocznie sie na nowo „dokrecanie sruby”. 20 lat ? A co to 20 lat, gdy gra sie o tak wielka stawke, a mianowicie…
Prawdziwym rozróżnikiem komunizmu, jest jego cel: panowanie nad światem.
Pierwszym komunista byl wiec Aleksander Wielki… Nic dziwnego, ze zainteresowal sie nim sam Oliver Stone. Obok portretow Fidela Castro i Hugo Chaveza, nakrecil tez kiedys obraz o Aleksandrze Macedonskim, ktory rowniez twierdzil ze nikogo nie „podbija”, a jedynie „wyzwala” wszystkie narody spod tyranii perskiej…
„Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja płaczu bliski”