Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Od Redakcji

Prezentujemy poniżej niezwykły dwugłos o znaczeniu w pierwszym rzędzie historycznym. Ale nie tylko historycznym, gdyż ma on wiele paraleli z przaśną współczesnością, w której przyszło nam żyć. Mariana Zdziechowskiego nie trzeba przedstawiać czytelnikom witryny Wydawnictwa Podziemnego. Zdziechowski był antykomunistą z krwi i kości, jego postawa wobec zarazy bolszewickiej wyrosła na gruncie ogromnej wiedzy i intymnej znajomości Rosji. Wickham Steed nie jest postacią znaną w dzisiejszych czasach, ale w roku 1922 był głośnym i potężnym redaktorem naczelnym londyńskiego The Times. Rzadko się zdarza, żeby redaktor naczelny wyjeżdżał na międzynarodową konferencję jako zwykły korespondent, w tym jednak wypadku konfliktowi z właścicielem Timesa zawdzięczamy serię niezwykłych sprawozdań z Konferencji w Genui pióra znakomitego dziennikarza. Steed nadsyłał codzienne, obszerne korespondencje, a ich zwieńczeniem jest artykuł, którego fragment publikujemy poniżej.

Konferencja w Genui była znaczącym momentem w powojennej historii Europy, gdyż oznacza punkt, w którym sowieckim dyplomatom udało się po raz pierwszy wyrwać reżym bolszewicki z porewolucyjnej izolacji.

Zestawienie korespondencji angielskiego dziennikarza z artykułem napisanym przez polskiego filozofa zaledwie w kilka miesięcy później, nie domaga się żadnych komentarzy. Warto natomiast odnotować, jak szczęsne to były jeszcze czasy, gdy w codziennych gazetach, w miastach tak różnych jak metropolia londyńska i prowincjonalne Wilno, można było czytać trzeźwą analizę rzeczywistości, napisaną przez publicystów najwyższej klasy. Niestety, głosy Mariana Zdziechowskiego i Wickhama Steeda były już wówczas odosobnione w zalewie realizmu i tendencji do ugłaskiwania bolszewików.

Genua

Cziczerin

Wickham Steed Marian Zdziechowski
Burzliwe dni – Kolejny francuski protest – Król wita delegatów

Francuskie protesty w sprawie postępowania Niemców i bolszewików w Genui wywołały poruszenie w sobotę i wydawało się, że istnieje niebezpieczeństwo zerwania Konferencji. Wczoraj wszakże, uśmierzono spory i prace Konferencji będą kontynuowane.

Genua, 23 kwietnia

Paradoks przemieniony w szaleństwo” – oto najlepszy opis ostatniej fazy konferencji genueńskiej. Od początku pełna paradoksów, stała się teraz zupełnie fantastyczna.

Kiedy bolszewicy, których Niemcy użyli do oderwania Rosji od sprawy Aliantów; którzy następnie zamordowali cara i rodzinę carską w okolicznościach niesłychanego barbarzyństwa; którzy zabili, torturowali, bądź w inny sposób spowodowali śmierć dziesiątek tysięcy współrodaków; którzy obrabowali zarówno skarb publiczny jak i prywatne dobra, banki i kościoły, z podziwu godną bezstronnością; którzy doprowadzili Rosję do stanu, w którym nie ma nadziei na rekonstrukcję i sprowadzili na nią bezprzykładny głód, kulminujący w ludożerstwie – kiedy przedstawiciele takich ludzi zostali zaproszeni do Genui, by wspomóc odbudowę Europy, zdawało się, że paradoks nie może być posunięty dalej. Ale wczoraj poszedł dalej.

Bolszewicy zastosowali wobec organizatorów konferencji zasadę sic vos non vobis, z miejsca wzięli na siebie rolę arbitra paneuropejskich negocjacji i odtąd odnosili jeden sukces za drugim. Rozpoczęli bezczelną ofensywę propagandową na całym świecie. Zgodzili się na Rezolucje z Cannes tylko „w zasadzie”, rezerwując prawo do wniesienia poprawek do przyjętych warunków – i nie zostali wyrzuceni z konferencji, której jedyną legalną podstawą było uznanie tych warunków. Zaproszeni do prywatnych negocjacji przy posiłku w willi brytyjskiego premiera, podpisali podczas tych prywatnych rozmów odrębny traktat z Niemcami.

Nie dość, że ich postępowanie umknęło krytyce, to jeszcze zostali wyraźnie zwolnieni od odpowiedzialności przez premiera Wielkiej Brytanii, który nie omieszkał jednak wyrazić oburzenia pod adresem ich niemieckich wspólników. Raczyli podjąć negocjacje rozpoczęte prywatnie, tylko po to by wystosować memorandum sprzeczne zarówno z uzgodnionymi zasadami, jak i z warunkami Rezolucji z Cannes. Ukoronowali swoje osiągnięcia propozycją odroczenia obrad podczas wczorajszego posiedzenia Komisji Ekspertów, by umożliwić im uczestniczenie w obiedzie wydanym przez króla Włoch.

Potrzeba pióra Dantego

Widok pana Cziczerina, w cylindrze, w nienagannym fraku, w irchowych rękawiczkach i z czerwoną flagą w butonierce, wchodzącego na pokład włoskiego pancernika, rozmawiającego po przyjacielsku z królem Wiktorem Emanuelem, popijającego szampana, trącającego się kieliszkami i wymieniającego pamiątkowe jadłospisy z autografami z Arcybiskupem Genui, wobec którego opiewał idyllę wolności religijnej kościołów w Rosji – był spektaklem nieporównanym i niemożliwym do opisania w prozie.

Pancernik nazywał się Dante Alighieri.

Nigdy tak bardzo nie pragnąłem, jak pragnę dziś, żeby Dante żył ponownie. We wczorajszych pamiętnych scenach na wielkim okręcie wojennym jego imienia, jego tylko pióro mogłoby najpierw rozdzielić role do odegrania, po czym rozdać poszczególnym aktorom adekwatne pałace w europejskim Raju, którym Europa będzie musiała się stać kiedyś w przyszłości, by usprawiedliwić przejście przez Czyściec konferencji genueńskiej.

Genueńska gazeta socjalistyczna, która zarzuca mi dzisiaj, że powinienem do niej zastosować czułości adresowane do bolszewików, słusznie stwierdziła dziś rano:

Jest pewne, że dwa pierwsze tygodnie konferencji genueńskiej odbiją się trwałym echem w historii ludzkości. Rzadko wydarzenia tak niezwykłe następowały po sobie z taką prędkością, rzadko upadek świata był tak głośny, rzadko można było mieć wrażenie, że ruiny wokół przeradzają się w zalążki.”

To jest głęboko słuszne, tylko w zalążki [1] czego?

Gniew p. Lloyd George’a

Być może dowiemy się pod koniec dzisiejszych obrad czy Konferencja jest ponownie w śmiertelnym zagrożeniu, czy też otrzymała drugi, choć rachityczny oddech. Wszystko jest możliwe. Pewne pismo genueńskie z dostępem do specjalnych źródeł informacji ogłasza:

W dniu wczorajszym, p. Lloyd George, w rozmowie z delegatami wyraził życzenie wydania proklamacji do ludów europejskich, w wypadku gdyby dalsze wydarzenia miały zostać sprowokowane podczas Konferencji. Ogłosiłby wobec europejskiej opinii publicznej bez ogródek, kim są owi sabotażyści, ludzie nasyceni duchem partykularyzmu i zupełnie obojętni na to, że świat oczekuje pokoju, nawet za cenę wielkich poświęceń.”

Słowa w tym rodzaju zostały rzeczywiście wypowiedziane wczoraj przez brytyjskiego premiera, chociaż, wedle wersji, które dotarły do mnie, mówił nie o orędziu do ludów Europy, ale o powrocie do Izby Gmin, gdzie zamierza obnażyć nikczemne zabiegi delegacji francuskiej, która trzymać się pragnie zasad ustalonych w Rezolucjach z Cannes.

Jego gniew nie pozostawia jednak żadnych wątpliwości. Ubiegłej nocy był równie rozsierdzony na Francuzów, co w poniedziałkowy wieczór złościł się na Niemców. Jego gniew jest równie zrozumiały w obu wypadkach. W czwartek zapewnił setki zebranych dziennikarzy, że incydent rosyjsko-niemieckiego traktatu został zamknięty i Konferencja toczy się dalej. [2]

________

Wickham Steed, Genoa, The Times, London, 24 kwietnia 1922

  1. Trudna do przetłumaczenia gra słów: angielskie słowo germ jest neutralne znaczeniowo i oznaczać może zarówno „zalążek” (czegoś dobrego) jak „zarazek” zarazy.
  2. W tym miejscu zaczyna się szczegółowe i bardzo długie (ponad dwie kolumny tekstu drobnym drukiem) sprawozdanie ze sporu między delegacją brytyjską i francuską, łącznie z pełnymi tekstami not dyplomatycznych i listów. Nie przełożyliśmy tej części tekstu Steeda, gdyż wydała się nam mniej interesująca dla współczesnego czytelnika.
Bolszewizm, o którym mówią, że się rozkłada i rozpada, niemniej groźny jest dziś, jak w owych dniach apogeum swojego, gdy Warszawa miała lada chwila stać się jego zdobyczą. Rozkazuje nadal wszystkim wywrotowym potęgom Europy i z upartą energią przygotowuje wybuch powszechnego pożaru, bo, „nie wyratujemy głów naszych,” mówił Bronstejn-Trocki (14 kwietnia 1918 r.), „jeśli rewolucja rosyjska nie zamieni się w rewolucję wszechświatową”. I myśl ta, postulat ten przewija się odtąd nicią czerwoną przez oświadczenia i mowy wszystkich przywódców bolszewizmu. Trzecia międzynarodówka komunistyczna niczym innym nie jest, jak ekspozyturą rządu sowieckiego, organem oddziaływania jego na cały kontynent. „Prawdziwymi wodzami są i muszą być – powiedział komunista norweski Fries – wodzowie zwycięskiej sowieckiej Rosji.” I zgodnie z tym, według planu statutu owej trzeciej międzynarodówki, naczelne stanowisko w jej komitecie wykonawczym należy do partii komunistycznej „tego kraju, w którym komitet rezyduje”, że zaś rezyduje w Rosji, więc delegaci rosyjscy nim kierują, nadając mu terrorystyczny charakter. „Trzecia Międzynarodówka jest organizacją bojową” – tak jej zadanie określił Rosenfeld-Kamieniew. A zatem – dodawał do tego Apfelbaum-Zinowiew w mowie wygłoszonej w Halle – „nie może ona się wyrzec systemu terroru, terror jest koniecznością, bez terroru niczego się nie osiągnie.”

Każde wrzenie, czy to u nas, czy w Europie, strajk każdy, każdy bunt w wojsku, rozmaite, a nieraz w pozorach swoich niezgodne ze sobą objawy niezadowolenia mas – wszystko to dzieje się według planu starannie opracowanego i ustalonego w r. 1918.

Obejmowała propaganda bolszewicka, podług sprawozdania III międzynarodówki z r. 1921, 49 państw, nie licząc w tym Rosji; prowadzoną była z pedantycznym obmyśleniem każdego szczegółu: np. Anglię podzielono na 26 sekcji z 79 organizacjami lokalnymi, które obsługiwane były przez 192 [1] agentów pierwszej kategorii, 430-u drugiej i 617-u trzeciej. Wszyscy są sowicie opłacani. Każde państwo ma swoją prasę codzienną i periodyczną; same Czechy posiadają 56 pism, po nich idzie Francja (51 pism). Tak było w r. 1921. Od tego czasu rok każdy jest świadkiem nowych postępów, nowych zdobyczy. Nie poprzestając na rozbudzaniu najniższych apetytów i wywoływaniu rozruchów, akcja bolszewicka godzi w same podstawy społeczeństw, namiętnie się rzuca na religię, podkopuje się pod uczucie patriotyczne, wszędzie natomiast podsycając szowinizmy nacjonalistyczne, wszędzie niszcząc w ten sposób z szatańską przebiegłością moralne pierwiastki oporu. W r. 1921 w Rosji i Europie 2.805.745 uświadomionych komunistów tworzyło kadry „Rady rewolucyjnej armji proletarjatu”, idącej na zniszczenie świata. Słowem eksperyment rosyjski „zmienił ogromną część ciała Europy w gnijący wrzód”.

Ten wrzód zjada Polskę, znajdując szczególnie podatny grunt w narodzie równie wrażliwym, jak niekrytycznym. W roku 1920, niedługo przed najazdem bolszewickim, niejaki Ignacy Dobrzyński, [2] podporucznik i szef jednego z wydziałów wywiadowczych, uprzednio wysłany dla wywiadu do Rosji sowieckiej, zetknąwszy się z nią, od razu bez namysłu, z jej wroga przeistoczył się w wyznawcę i w liście otwartym z dnia 18 lipca „do towarzyszy z pracy peowiackiej, oficerów i żołnierzy oraz kolegów akademików” oświadcza, że patrząc na „ogrom i potęgę tej nadludzkiej walki”, jaką bolszewizm toczy ze światem, doszedł do pewności, że „drogą walki z nim dalej iść nie można”, że lepiej „pod ich sztandarami umrzeć lub zwyciężyć”, i że wraz z nim „otwarcie i dobrowolnie zrzekli się pracy przeciw rewolucji wszyscy przysłani do Rosji koledzy jego, oficerowie i kurierzy, a większość ich już mocno w walce i pracy rewolucyjnej stoi”. W tym samym czasie i później pod kierunkiem posła „suwerennego” Sejmu, Dąbala, [3] prowadzoną była na rzecz Sowietów akcja szpiegowska, w której przeważnie brała udział młodzież. „Najboleśniejszem zaś w tem było nie to” – słowa p. Izy Moszczeńskiej – że młodzież przejmowała się hasłami bolszewickiemi, ale że się okazała tak „moralnie tępą i zwyrodniałą, że za pieniądze szła przeciw ojczyźnie i służyła jej wrogom”.

Tylko solidarne działanie narodów i państw Europy mogłoby Polskę nad skrajem przepaści uratować przed pędzącą od Rosji nawałą najdzikszych i najpodlejszych namiętności. Ale czy można dziś uwierzyć w solidarność, nawet mówić o niej, gdy w ciągu całego stulecia filozofowie, prawnicy, publicyści zgodnie – za nielicznymi wyjątkami kilku idealistów bez wpływu – pracowali nad uśmierceniem idei wszechludzkiej, chrześcijańskiej jedności i zastąpieniem jej hasłami egoizmów narodowych!

I pewne siebie, dzięki sile, którą mu przymierze z Niemcami przyniosło, bolszewictwo rosyjskie dumnie wkroczyło do Genui, zaproszone przez Europę do „braterskiej współpracy” w sprawie odbudowy życia gospodarczego. Więc także – i może głównie – w sprawie odbudowy wyniszczonej, wygłodzonej, nieszczęśliwej Rosji. Ale nie zaproszono, dla dogodzenia Sowietom, przedstawicieli narodów przez bolszewików pokonanych i pod jarzmem ich jęczących, jak Gruzja, Armenia, nie widzieliśmy tam również przedstawicieli Rosji. Wprawdzie był tam Rosjanin czystej krwi, Jerzy Cziczerin, szlachcic, rodzony bratanek jednego z najgłębszych, najdostojniejszych myślicieli rosyjskich, ś.p. Borysa Cziczerina – ale był i zasiadał przy stole obrad nie w roli delegata narodu swojego, lecz jako agent międzynarodowej spółki zbrodniarzy, morderców i oszustów, która zawładnęła Rosją. Znałem go przed laty. [Przybył do Krakowa z matką swoją (ur. baronówną Meyendorf) w odwiedziny do jej siostry, a swojej ciotki hr. Emerykowej Czapskiej. Szczupły, o twarzy nienormalnie bladej, robił wrażenie człowieka trawionego chorobą jakąś wewnętrzną, neurastenika i odludka. Zdaje się, że w ciągu dwu czy trzymiesięcznego pobytu nikogo poza mną nie poznał, a w każdym razie nikogo znać nie chciał, do nikogo nie zbliżył się.] [4] Wszechstronnie wykształcony, z umysłem rozległym, równie się interesującym zagadnieniami polityki, jak filozofii, a wrażliwym na piękno artystyczne, on pierwszy z Rosjan – a może i jedyny – odczuł czar tak obcej duchowi rosyjskiemu poezji Słowackiego. Odczuł w tych ustępach, które znalazł w rosyjskim wydaniu moich „Mesjanistów i Słowianofilów”. Pod wrażeniem ich zapragnął nauczyć się po polsku. „Jest to cudowne aż do szaleństwa (eto do bezumja czudno) – pisał potem do mnie o Słowackim i Krasińskim – ten olbrzymi Schwung, to upojenie nieskończonością, melancholia, ten rozmach fantazji, ten blask i ta wspaniałość barw! Podziwiasz Pan Shelleya, ale Shelley w porównaniu z nimi to suchy pedant, jak zresztą wszyscy esteci angielscy”… Poezja polska nauczyła go sympatycznie sprawę polską rozumieć.

Z radością donosił mi o wydrukowaniu w Berlinie obu broszur swego stryja: „Kwestja polska” i „Rosja w przededniu XX wieku”. W obu tych szlachetnych protestach idealizmu rosyjskiego przeciw polityce ówczesnej upatrywał zapowiedź zwrotu w życiu politycznym rosyjskim i zwycięstwo inteligencji, gdy zaś „inteligencja – dowodził w liście z końca 1900 roku – dojdzie do wpływu na politykę, to poziomą praktyczność zastąpi ona wielkodusznością i tym wykaże, że jest rzeczywiście praktyczną; wszak siła moralna musi w końcu wziąć górę na potęgami materialnymi – i cisi, powiedziano w Ewangelii „odziedziczą ziemię”. – Wybuchła wojna z Japonią! „Gdy się dowiedziałem – pisał pod pierwszym jej wrażeniem – o pierwszym nocnym ataku z dnia 27 stycznia, zdało mi się, że torpedowce japońskie przeszyły ciało moje”… „Dusza moja łączy się z duszą mojego ukochanego ludu rosyjskiego w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, a heroizm żołnierza rosyjskiego w Sewastopolu, na Szypce, albo w Port-Arturze odbija się w moim sercu”… tym bardziej, że „położenie nasze – skarżył się w innym liście – jest straszne, straszne. Nieprzyjaciel zewnętrzny uderzył na nas, a nieprzyjaciel wewnętrzny nas gnębi: Rosja stanie się pustynią, a lud rosyjski wyginie” (La Russie deviendra un désert, le peuple russe wird austerben müssen). Nie przeczuwał, pisząc to, że ta straszna przepowiednia się spełni i że spełnienie jej będzie w znacznej części jego własnym dziełem.

Czy więc sprzeniewierzył się ideałom swoim, pamięci swego stryja? Oczywiście tak, ale tego człowiek ten nie czuje. Widzimy w nim typowy obraz prostolinijności myślenia rosyjskiego, stanowiącej nieszczęście narodu tego, grunt na którym idee wywrotowe powstają i szerzą się. Opozycyjność w stosunku do polityki rządu zwróciła go w stronę rewolucji. Zrazu, w czasie wojny japońskiej, toczyła się w nim walka między uczuciem patriotyzmu państwowego, a nienawiścią do rządu, w którym winowajcę wszystkiego złego upatrywał. To ostatnie zwyciężyło – i znalazłszy się w gronie rewolucjonistów, powiedział sobie: jeśli rewolucja, to niech będzie całkowita, nie połowiczna; niech Rosja stanie się pustynią, niech umiłowany mój lud rosyjski wyginie z nędzy i z głodu, byleby pożar z Rosji przeniósł się do Europy i ją objął…

I zbryzgany krwią męczenników, obrońców tego ludu, który on niby to tak umiłował, stanął Cziczerin w Genui. O wspólnictwie jego z katami Rosji któż tam pamiętać chciał, witano go jako ministra potężnego państwa, katolicki biskup trącał się z nim kielichem… Widowisko obrzydliwe… Europa, którą słusznie, ze sforą rozjuszonych psów gryzących się wzajemnie porównują, do reszty utraciła w Genui swój prestiż moralny: „Cywilizacja kapitulowała tam przed barbarzyństwem” – tak określił Aleksander Lednicki zwięźle a dosadnie wynik Zjazdu. Z tego nawet nie zdawano sobie tam sprawy, że rozprawiać i szukać wspólnych pryncypiów z rządem, który otwarcie głosi, że celem jego jest zniszczenie wszystkich ustrojów społecznych i państwowych we wszystkich krajach cywilizowanych, to skazywać siebie z góry na porażkę i dawać dostęp propagandzie komunizmu. – Z Genui, w chwale i blaskach tryumfatora udał się Cziczerin do Berlina, stamtąd po należne sobie hołdy do Warszawy…

_______

Marian Zdziechowski, Cziczerin, Słowo nr 57, 7 października 1922, s. 1

Użyliśmy wersji opublikowanej w 1922 roku w wileńskim Słowie, ponieważ odznacza się ona większą bezpośredniością, którą zatraciła gdzieniegdzie redakcja tekstu w tomie W obliczu końca, Wilno 1938, gdzie artykuł ukazał się pt. „Jerzy Cziczerin”.

  1. W Słowie podano liczbę 172 agentów I kategorii. Niestety nie jesteśmy w stanie zweryfikować tych liczb.
  2. Pisaliśmy obszernie o Dobrzyńskim i jego grupie w III części cyklu Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska”.
  3. Tomasz Dąbal, i o nim była szerzej mowa w tej samej części cyklu.
  4. Fragment w nawiasie kwadratowym pochodzi z wersji książkowej.


Prześlij znajomemu

10 Komentarz(e/y) do “Paradoks przemieniony w szaleństwo”

  1. 1 amalryk

    Nic dodać , nic ująć! Ale trzeba przyznać, iż w przeciągu raptem niepełnego stulecia, bolszewicka ohyda i wulgarność, w radosnej współpracy z ponadnarodową „moralną tępotą i zwyrodnieniem”, jednak skolonizowała Ziemię…

  2. 2 michał

    Otóż to, otóż to, Panie Amalryku. Jesteśmy na drodze powszechnego Ześlizgu. Ale jeszcze nie siegnęliśmy dna. W końcu od dna można się czasami odbić.

  3. 3 Andrzej

    „Konferencja w Genui była znaczącym momentem w powojennej historii Europy, gdyż oznacza punkt, w którym sowieckim dyplomatom udało się po raz pierwszy wyrwać reżym bolszewicki z porewolucyjnej izolacji.”

    Czy aby tym pierwszym razem nie był pokój brzeski albo też pokój ryski? W obu przypadkach bolszewicy występowali na zasadzie uznania ich władzy za równoprawną na świecie. Tak czy inaczej był to też raz ostatni. Potem już nic nie trzeba było wyrywać a nawet prosić się bo świat sam o to zabiegał. Bolszewizm stał się częścią świata (niemal z każdym dniem coraz większą), której ratowanie i wspieranie stało się dla reszty wręcz obowiązkowe. Za symbol tego zjawiska niech posłuży jedno z opowiadań Szałamowa zatytułowane „Po lend-lizu” (dodatkowo może to być but Chruszczowa, którym walił w blat mównicy światowego zgromadzenia). W dzisiejszych czasach tych symboli jest już nieskończoność w codzienności.

    I jak tu wierzyć w upadek komunizmu, jeśli ci, którzy rzekomo go spowodowali (jak to sobie i innym od ćwierćwiecza wmawiają), w każdym momencie jego kryzysu i przy każdej okazji do jego pokonania, w praktyce robili przecież co mogli, aby go z tego położenia ratować. Na tej zasadzie wsparli też „pierestrojkę” aby udała się jak najlepiej wedle założeń bolszewików. Efekty tego są aktualną codziennością. Stale i wytrwale robią wszystko aby wedle leninowskiej przepowiedni własnoręcznie kręcić i zakładać sznur na szyję już nie kapitalistów ale całej ludzkości. Z tym dodatkiem, że o ile kiedyś robili to politycy „w imię interesów państwa a także świata”, to dziś wystarcza powszechna wola ludu, którą jego reprezentanci tylko z zapałem realizują.

    Można się czasami odbić od dna Panie Michale, ale do tego potrzebna jest świadomość tonięcia (na tyle powszechna, aby podjąć zbiorową decyzję) oraz potrzebne jest twarde dno a nie muł, który to uniemożliwia. Może jednak zdarzy się cud boski i trafi się jakiś kamień, na tyle duży i wystający jeszcze z mułu żeby pozwolił na skuteczny ratunek. Inaczej pozostaje tylko pojedyncza słomka ponad powierzchnię.

    A tu wszystko jest jak trzeba
    Pejzaż jak umyty stół
    Pod czerwoną szmatą nieba –
    Muł

  4. 4 amalryk

    Wie Pan Panie Michale, że ja w tej materii nie należę do jakiś radosnych optymistów. Inie w tym rzecz, iż „optymizm jest tchórzostwem” (bo najczęściej jest) tylko że samookłamywanie się to jest już ostatni etap upadku…

    Nic nie jest trwałe na tym lichym świecie – również i ta, bolszewicka zaraza.

  5. 5 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    To jest oczywiście kwestia opinii, ale w moim przekonaniu Genua i Rapallo były punktem przełomowym. Dotąd rozmawiali wyłącznie z wrogimi siłami, by zakończyć działania wojenne i pozostali w izolacji. A że świat o nich zabiegał bardzoej niż oni zabiegali o przerwanie „kordonu sanitarnego, to oczywiście prawda.

    Tak, ci którzy go najbardziej popierali, ulepszali, wspomagali, podtrzymywali, ci właśnie najgłośniej krzyczą, że komunizm upadł. Albo raczej krzyczeli, bo dziś już w ogóle nikt o tym nie mówi. Putin np. jest złym carem, a nie żadnym bolszewikiem. Słyszałem przed chwilą w radiu „specjalistę”, który oznajmił, że w sowietach było dobrze, bo było politbiuro, a dziś tylko Putin, więc to jest autokracja. No, tylko mu dać czapkę monomacha i posadzić na tronie.

    Ale ma Pan także rację, że tylko w Bogu nadzieja. Co nam wydaje się niemożliwe, nie jest niemożliwe dla Pana.

  6. 6 michał

    Drogi Panie Amalryku,

    Niestety potrafię sobie wyobrazić także niższe stadia upadku niż samookłamywanie. Etapy zniewolenia, kiedy żadne samookłamywanie nie jest już potrzebne, bo nikt się nie pyta o zdanie.

    Sto lat zarazy?… To musi pozostawić niezatarte efekty. To musiało zmienić jakoś „genetyczny zapis ludzkiej natury”, jeśli wolno mi sformułować takie dziwadło.

  7. 7 Sebastian

    Dzień Dobry Państwu.
    A czy nie mogło być tak że przywódcy mieli świadomość zmian jakie następują (albo już nastąpiły)? W USA, prawie jawnie, pieniądze pochodzące z przestępstw wspierały wielką politykę, a w Zjednoczonym Królestwie amoralni bankowcy i wielcy przedsiębiorcy?
    I jawni przestępcy dogadywali się z przestępcami w garniturach?

  8. 8 michał

    Szanowny Panie,

    Sądzę, że ma Pan na myśli polityków (i nie tylko) zebranych w Genui, czy tak? Mieli na pewno „świadomość zmian” i to chyba właśnie jest problem, który z taką jaskrawością przedstawili zarówno Marian Zdziechowski jak Wickham Steed. Zamiast walczyć z tym co wielu nazywało i nadal nazywa „przemianami społecznymi”, a co oni i nie tylko oni widzieli jako zarazę, politycy (i nie tylko, bo także kardynałowie i monarchowie) prześcigali się, żeby uścisnąć zakrawawione łapy bolszewików.

    Zdaje mi się, że widzi Pan moralną ekwiwalencję między bolszewią i kapitalizmem, co trudno doprawdy utrzymać. Ma Pan wszakże rację, że Ameryka należy do tego samego porządku co sowiety. jest to porządek „post-rewolucyjny”, porządek oświeceniowy, gdzie w założeniu leży konieczność odrzucenia tradycyjnego społeczeństwa i zbudowania stosunków ludzkich na nowych, jak to oni mówią, „racjonalnych podstwach”. Ma Pan rację, że na „racjonalizmie” zbudować można tylko społeczeństwo przerostu: przerostu wolności (Ameryka), gdzie jakakolwiek norma moralna zastąpiona jest pragmatyzmem i utylitarnym rachunkiem; albo przerostu kontroli jak to jest pod sowietami.

    Nie jestem wcale do końca pewien, czy dobrze Pana zrozumiałem, więc z zainteresowaniem oczekuję rozwinięcia Pańskiego stanowiska.

  9. 9 Sebastian

    Rozwinął Pan moją myśl, sam bym tego lepiej nie ujął.
    Co do tego „prześcigania się w uściskiwaniu”. To czy to była (i w sumie jest do dziś) kwestia mody, popularności? Czy bolszewicy tak się podobali (podobają) rządzącym wolnego świata? Czy podoba się im ich szczerość i bezczelność? A może arogancja?
    Rozumiem prosty człowiek zwykle reaguję emocjonalnie. Wykształcony członek władz dużego kraju wie dokładnie jak wygląda polityka od kuchni. I wie z kim ma do czynienia.
    Ta opisywana sytuacja z Genui powtarza się raz za razem, a przecież bolszewicy co chwila pokazują kim są naprawdę. Często chwalą się na lewo i prawo czego przykład mamy za rządów Putina. I Świat wie z kim ma do czynienia. Pomimo tego przez lata rozprawia o demokracji w Rosji. To jakby przez 100 lat nikt się niczego nie nauczył.
    Albo właśnie o to chodzi. Że wszyscy pojęli lekcję demokracji i uczestniczą w tej grze świadomie. Tylko jaki z tego wyciągnąć wniosek?

  10. 10 michał

    Panie Sebastianie,

    Józef Mackiewicz nazywał ten fenomen „powszechnym chceniem”. Jak Pan słusznie zauważa, świat wie, z czym ma do czynienia – ale nie chce wiedzieć. Dziś handlują z Putinem, jak dawniej z Leninem, który uspokajał swoich bolszewików, że „kapitaliści sprzedadzą nam sznur, na którym ich powiesimy”; tak jak ze Stalinem, którego uzbroili na skaranie boskie; jak z Chruszczowem, gdy chcieli wierzyć, że destalinizował; jak z Breżniewem, gdy ogłosił Détante; jak z Gorbaczowem, którego trzeba było „ratować przed zagrożeniem ze strony betonu”.

    I tak to jest. Ludzie, którzy nie uczą się na własnych błędach, skazani są na ich powtarzanie.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.