Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Michał Bąkowski


My, intelektualiści?

Tomasz Sobieraj pisze przekonująco o stanie życia intelektualnego w dzisiejszej Polsce.  Słowa jego dałyby się zastosować i do Anglii i, podejrzewam, wszędzie.  „Ideologia znudzonych dzieci dobrobytu,” wydaje mi się znakomicie opisywać obecny stan umysłów na tzw. zgniłym zachodzie, ale pan Tomasz wypowiedział te słowa nie pod adresem współczesnej nam (pseudo)intelektualnej gawiedzi, zaludniającej wszystkie bary świata, tylko wobec Sartre’a, Goddarda i de Beauvoir, a ci przecież byli po prostu komunistami; nie lewakami, nie komunizującymi intelektualistami, ale najzwyczajniej: bolszewikami.  „Aby być rewolucyjnym intelektualistą, trzeba przestać być intelektualistą.”  Ładnie powiedziane?  To Jean Luc Goddard w filmie Sympathy for the Devil, propagandowej szmirze, przy której produkcja Mosfilmu to jest arcydzieło głębi.  Czy byli znudzeni, czy nie, to może zainteresować psychologa, ale treść ich wypocin była czysto bolszewicka.  Przystosowana do timbre’u sowieckiej (bądź maoistowskiej) propagandy, do danego etapu rozwoju; wszyscy troje robili to dokładnie, czego od nich oczekiwano (choć nie ma doprawdy żadnego znaczenia czy byli „agentami”).  Pozwolę sobie też zauważyć, że – w przeciwieństwie do państwa Sartre – jedyną ideologią dzisiejszych „dzieci dobrobytu” jest uganianie się za pieniędzmi.

„Ogólny obraz jałowej skały jest taki,” pisze dalej Sobieraj, „że jest ona jałowa.  Sporo trzeba jej przerzucić, żeby znaleźć cenny kamień.  Ale znaleziony cieszy, bo daje wiarę, że będą następne.”  To prawda.  Zastanowiła mnie jednak konkluzja.  Znaleziony skarb cieszy, bo daje wiarę – ale dlaczego?  Czy nie może cieszyć sam przez się?  Dla siebie samego?  Skoro jest cenny?  Na czym polega jego wartość?  Czy nie tym właśnie powinniśmy się zająć?  My, intelektualiści?  Czy nie należałoby zatrzymać się nad tym, co wartościowe, po czym od rzeczy przejść do wartości samej?  Czyż obowiązkiem naszym nie jest „układanie tablic wartości”, jak chciał niezrównany Henryk Elzenberg?  Pan Tomasz zarysowuje swego rodzaju hierarchię, gdy pisze, że literatura i sztuka nie są najważniejszymi duchowymi potrzebami człowieka.  „Ponad nimi jest sprawiedliwość.  Najwyżej zaś – niestety coraz częściej ginąc w mgle i podlegając intensywnej denudacji – wznosi się etyka.”

Mam poważne wątpliwości co do tak zakreślonej hierarchii.  Literatura i sztuka są zaledwie typami działalności ludzkiej.  Etyka nie stoi ponad sprawiedliwością, bo sprawiedliwość jest tylko jednym z wielu przedmiotów etyki jako nauki o moralności.  A sprawiedliwość sama?  Zawsze dziwi mnie łaknienie i pragnienie sprawiedliwości!  Osobiście boję się sprawiedliwości, drżę na myśl o sprawiedliwym świecie, a w zamian próbuję pokładać nadzieję w nieskończonym Miłosierdziu Bożym, bo gdybym miał sprawiedliwie odpowiadać za wszystkie moje liczne występki, to dawno już powinienem by smażyć się w kotle, a przynajmniej zawisnąć na najbliższej latarni.  Sprawiedliwość nie jest, rzecz jasna, wartością, nie przynależy więc do hierarchii.  Wołamy o sprawiedliwość, gdy spotka nas niesprawiedliwość, gdy w swej ślepocie nie dostrzegamy, że naprawienie jednej niesprawiedliwości, której ofiarą padliśmy, pociągnąć za sobą powinno naprawienie mnogich niesprawiedliwości, na których zyskaliśmy ponad miarę.  Ale tak to jest: zawsze widzimy źdźbło w oku bliźniego, a nie dostrzegamy belki w oku własnym.  To oczywiście nie jest cechą Tomasza Sobieraja, ale raczej moją: burzę się przeciw niesprawiedliwości, gdy postrzegam siebie jako ofiarę, a nie widzę żadnej niesprawiedliwości w moich własnych czynach i w ich skutkach. Sprawiedliwość jest „duchową potrzebą człowieka” o tyle, że przynależy do ogólnego „ładu moralnego”, którego potrzebę Stwórca zapisał w ludzkiej naturze.

Pan Tomasz przytacza Ignazio Silone na dowód, że intelektualiści nie mogą kierować opinią publiczną.  Tylko że Silone był marksistą, a jako taki uważał zapewne, że kierować opinią powinna partia albo jakakolwiek inna awangarda rewolucji, elita klasy robotniczej, przywódcza siła proletariatu czy wręcz politbiuro.  Toteż zamiast zastanawiać się nad tym czy intelektualiści powinni czy nie powinni kierować, chciałbym zaproponować ekstremalne posunięcie.  Czy mogę?  A może by tak odrzucić pojęcie „opinii publicznej”?  Posłać tę opinię do wszystkich diabłów, bo co to niby jest?  W naturze nie występuje.  Jaka jest, nikt nie widzi.  Definiować toto?  W teorii jest opinia publiczna czymś na kształt zbioru powszechnie panujących przekonań, a w praktyce jest to powtarzanie po papuziemu – to znaczy bezmyślnie – przekonań wyrażonych przez tzw. koła opiniotwórcze.  Ja – Michnik, Stalin, Trocki, Obama czy cholera wie kto jeszcze – wyrażam opinię, rozpowszechniam ją (trafne polskie tłumaczenie łacińskiego słowa propaganda), po czym wyznaję z udawanym zdziwieniem, że „opinia publiczna jest takiego zdania”…  I tak się dziwnie składa, że jest to także moje zdanie.  Ja-opiniotwórca stwarzam więc sprzężenie zwrotne, jakim jest opinia publiczna.  Oczywiście kluczowym w tym sprzężeniu jest element udawanego zaskoczenia, z jakim opiniotwórca przyjmuje zdanie opinii publicznej.  Można mi zarzucić, że idealizuję ten mechanizm.  To prawda.  W większości wypadków opiniotwórca po prostu ogłasza urbi et orbi swoją opinię jako opinię publiczną.

Dziw mnie bierze, że z wszystkich ludzi na świecie, mnie akurat przypadło zadanie „bronienia” Kołakowskiego czy Mrożka przed krytyką Tomasza Sobieraja, ale wydaje mi się, że nie można sensownie odmówić obu tytułu intelektualistów.  Obaj przynależą do intelektualnej elity, czy nam się to podoba czy nie, niezależnie od braku wykształcenia (?) lub jego jakości.  Intelektualizm jest postawą.  Nie jest funkcją wykształcenia, zwłaszcza, jak to elokwentnie wykłada Sobieraj, w dzisiejszych czasach, gdy akademickie wykształcenie nie zda się psu na budę.  Nie jest wypadkową genetyki i wychowania, ponieważ postawa życiowa jest niezależna od szkoły, od uniwersytetu, od rodziny, od osobistych losów, ani od genetycznych obciążeń, a w każdym razie nie jest przez nie zdeterminowana.  Intelektualistą może się stać arystokrata wyrosły w antyintelektualnej atmosferze bogatego domu, ale także syn bezrobotnego.  Gdy syn profesora uniwersytetu może wyrosnąć na tępego antyintelektualistę, córka pijaka może stać się obrończynią najwyższych wartości.  Intelektualizm jest postawą wobec życia i wobec świata.  Postawą, w której rozum i rozumienie odgrywać muszą z definicji rolę decydującą.  Celowo unikam słów takich jak „racjonalizm”, by nie zawężać rozumienia intelektualizmu do postaw czysto racjonalnych.  Søren Kierkegaard, na przykład, uznany jest przez wielu za klasyczny przykład antyracjonalistycznego intelektualisty (choć ja bym powiedział, że występował przeciw racjonalizmowi w obronie rozumu, co tylko dowodzi, jak bardzo niewyraźny jest cały ten racjonalizm).

Osobiście podziwiam Orwella i cenię Bellowa, między innymi za to, że porzucili swe lewackie i trockistowskie skłonności.  Ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego Kołakowski czy Mrożek nie mogą stanąć w szeregu z Vaclavem Havlem.  Dlaczego nie?  Kołakowski był z pewnością wybitnym historykiem filozofii, nawet jeśli trudno się zgodzić z jego punktem widzenia.  Mrożek wydaje mi się o niebo lepszym dramaturgiem niż Havel, choć wolałbym się nie wypowiadać na temat sztuk Havla, bo nigdy nie udało mi się żadnej zmóc do końca.  Ważniejsze wszakże od jakości (bądź jej braku) jego sztuk, wydaje mi się, że Havel (podobnie jak Kołakowski) był komunistą i jako taki, był moim wrogiem.  Havel nie był komunistą z tych, co wbijają igły pod paznokcie, ani z tych co stawiają pod stienku.  Jak Trocki i Lenin, jak Dubcek i Michnik, Havel pragnął stworzenia lepszego komunizmu, w którym już nie trzeba bić i zdzierać „rękawiczek” z białych rąk kontrrewolucjonistów, bo antykomunizm został zniszczony i żadnych kontrrewolucjonistów już nie ma, a ponieważ osobiście jestem antykomunistą, to reformatorzy komunistyczni są moimi wrogami.

Nie jestem także przekonany słowami p. Tomasza, że referendum jest w istocie jedyną uczciwą formą demokracji.  Demokracja działa tylko i wyłącznie w małych stosunkowo grupach ludzi o podobnej wiedzy, inteligencji, wykształceniu i stylu życia, np. w klubach, choćby w klubie myśliwskim.  Referendum wszystkich członków może wówczas rzeczywiście osiągnąć pożądany rezultat w określonych okolicznościach.  W każdym innym wypadku, referendum daje nieproporcjonalną władzę temu, kto formułuje pytania i decyduje, które pytania mają być poddane głosowaniu.  W praktyce więc, tzw. bezpośrednia demokracja służy zazwyczaj jako listek figowy dla tyrana.  Klasycznym przykładem takiego systemu były Ateny Peryklesa, a bardziej współczesnym wielka arabska libijska dżamahirija ludowo-socjalistyczna pod wodzą jaśnie oświeconego pułkownika Muammara Kaddafiego.  Czy to ma być dla nas wzór?  No, dobrze, ale demokratą nie będąc, na demokracji się nie znam.

Pan Tomasz mówi interesująco o „skutkach choroby”, które obserwujemy do dziś.  Zgadzam się w zupełności, że świat jest opanowany zarazą, ale dlaczego nie nazwać jej po imieniu?  Na czym polega (polegała?) choroba?  Jakie są jej skutki.

Autor mówi o „budzących się u rządzących Polską totalitarnych skłonnościach”.  Mówi trafnie o „dzisiejszych aparatczykach miękkiego totalitaryzmu”, o demoralizacji i arogancji władzy.  Ale czy nie jest tak samo wszędzie?  A jeśli tak, to jaka jest nadzieja?  Czy rzeczywiście zadaniem intelektualisty jest „kontestować rzeczywistość”?  Jeśli dokładnie tak samo jest wszędzie – a jest – to na czym polega skandaliczność prlu nr 2?  Dlaczego ja nie wracam do Polski, skoro w moim miejscu zamieszkania rządzą pseudo-konserwatyści spod ciemnej gwiazdy?

Zauważyłem wielokrotnie, jak trudno jest przekonać Polaków z Polski, że nie mogą liczyć na tzw. Zachód (bo już nikt dziś nie mówi „Wolny Świat”).  Gdyby mi płacono grosik za każdym razem, kiedy słyszę o zasadniczych różnicach, o liczeniu na Obamę, na onz, na NATO, na CIA i FBI – byłbym dziś bogatym człowiekiem.  Ale co to ma wspólnego z „nami, intelektualistami?”

Być może pomocnym w odpowiedzi na te pytania będzie przytoczenie pewnej, zresztą dobrze znanej, analogii: sytuacji w Rosji w czasie dziesiątków lat przed rewolucją.  Zastrzegę się od razu, że nie mam oczywiście na myśli bolszewickiego przewrotu, ale rewolucję lutową.  To wówczas właśnie rozpętano siły, które umożliwiły bolszewicki pucz i ustanowienie leninowskiego pseudo-państwa.  Intelektualiści rosyjscy borykali się z problemami, o których tu mówimy i ich refleksje więcej mówią o naszym świecie niż ogromna większość literatury i publicystyki dzisiejszej.

Nie chcę jednak tym razem mówić o Dostojewskim, Tołstoju i Czechowie, a to dlatego, że tytuł rozprawy Tomasza Sobieraja nasunął mi oczywistą wątpliwość: w jakim sensie mówić można dziś o świecie post-etycznym?  Wartości moralne – wszelkie wartości – są absolutne i obiektywne, a tym samym zupełnie niezależne od rozwoju ludzkiego świata.  Prawdomówność była wartością wśród Sumerów tak samo jak między Florentyńczykami XV wieku.  Jako wartość była dla nich wyzwaniem: jak pogodzić powszechne odczucie, że mówienie prawdy jest wartością, z równie powszechnie otaczającym człowieka kłamstwem?  Problemy moralności są zawsze takie same.  Tak długo jak człowiek posiada sumienie, słyszy Boży Głos, a tym samym czuje się zobowiązany do działań moralnych – żadne przemiany w ludzkich stosunkach nie mogą tego zmienić; ani telefon komórkowy, ani twitter, ani nawet facebook (czy jak to się nazywa?).  Moralność – wbrew marksistom – nie jest funkcją stosunków społecznych.

A jednak wszyscy zauważamy, że żyjemy dziś w świecie innym niż świat tradycyjnej moralności, a zatem coś się po drodze zmieniło i być może nazwanie go post-etycznym nie jest wcale dalekie od prawdy?

Pozwolę sobie zaproponować inne rozróżnienie.  Kluczową cezurą wydaje mi się być rewolucja i stosunek intelektualistów do niej.  Innymi słowy, żyjemy w świecie porewolucyjnym, który zdecydowanie odrzucił tradycyjną moralność.  „Zdrada klerków” nie na tym polegała, że strażnicy wartości oddali się totalitaryzmowi, ale na tym, że szukali wartości tam, gdzie ich być nie mogło, że przestali rozumieć, czym wartości są, że stanęli na straży ratusza, a nie świątyni.  Świat dzisiejszy jest nie tyle światem post-etycznym co post-rewolucyjnym.  A rewolucja raz dokonana, broniona jest z mocą przez tych, przeciw którym najbardziej jest zwrócona, tzn. przez intelektualistów, przez kulturalną elitę.

Najlepszym znanym mi modelem tego, co dzieje się dziś na świecie, jest Rosja sprzed stu lat z górą.  Rosja schyłku XIX i początków XX wieku, gdzie najlepszymi piórami zwalczano jedyną ostoję przeciw nadchodzącej rewolucji.  Kiedy wreszcie nastąpiła, w lutym 1917 roku, tylko dwie siły pozostały realnie na scenie – nie, nie Biali i czerwoni, bo Biali należeli w ogromnej większości do starego świata, nie byli siłą rewolucyjną, byli poza „nową sceną wydarzeń” – pozostały tylko siły rewolucji „demokratycznej”, które będę w skrócie nazywał kiereńszczyzną, oraz bolszewicy.  Iwan Bunin zapytywał z sarkazmem, dlaczego upadek Pałacu Zimowego ma być takim ważnym wydarzeniem?  W Pałacu spotykała się grupa prawników, lekarzy i dziennikarzy, którzy pragnęli śpiewać studenckie pieśni i nieść piwo Stieńce Razinowi, „zadumanemu nad przepaścią”.  Intelektualiści z Pałacu Zimowego pragnęli tylko wsłuchiwać się w „myśli” zbója, a zbój brał władzę.

Wedle tego schematu, dzisiejszy świat jest całkowicie post-rewolucyjny.  Na tzw. Zachodzie u władzy jest od lat kiereńszczyzna, socjaliści różnorakiego zabarwienia, tak jak w Rosji w roku 1917.  Kiereński był eserem (socjal-rewolucjonistą), ale w jego rządzie byli i kadeci (odpowiednik dzisiejszych partii tzw. konserwatywnych i liberalnych, które w istocie ani z konserwatyzmem, ani z liberalizmem nie mają nic wspólnego) i nawet mienszewicy (odpowiednik dzisiejszych socjaldemokratów).  Na Wschodzie u władzy pozostają niezmiennie leniniści.  Wyróżnikiem leninizmu jest pełna giętkość taktyczna w celu zachowania władzy.  Jeżeli trzeba wprowadzić terror, to ich terror będzie krwawy, a jeżeli trzeba oddać gospodarkę w ręce prywatne, to zrobią to tak, by zachować nad nią pełną kontrolę, czego przykładem mogą służyć zarówno prl jak i chrl.

Jako analogia (a może raczej metafora) ówczesna Rosja ma nam wiele do powiedzenia na temat dzisiejszej sytuacji politycznej, w której zachodnia kiereńszczyzna nie wystąpi nigdy przeciw wschodnim leninistom, nawet wówczas, gdy czuje się przez nich zagrożona, zdławi natomiast z rozkoszą każdego „Korniłowa”.  Zarówno Ameryka, jak i (zwłaszcza) Europa, uważają za prawdziwe zagrożenie nieistniejącą „prawicę”, którą lubią chrzcić strasznym imieniem „faszyzm”, co jest rzecz jasna etykietką pozbawioną jakiegokolwiek sensu.  Nie będę się jednak wdawał w debaty dlaczego Hitler i Mussolini byli lewakami, a Franco nie był faszystą, ani nie zamierzam tym razem zajmować się politycznymi konsekwencjami mojej metafory.  Interesują mnie w tej chwili konsekwencje dla najogólniej rozumianej postawy intelektualnej.

Jedynym celem intelektualisty jest zrozumieć.  Rewolucja natomiast domaga się ślepego posłuszeństwa – zacytowany powyżej Goddard miał rację: trzeba przestać być intelektualistą, by wielbić rewolucję.  Trzeba zatem zamknąć oczy na prawdę, by móc służyć.  Otóż „wyjątki obdarzone kręgosłupem”, jak to mówi pan Tomasz, są całkowicie wyrzucone poza margines, gdyż rozpoznając absolutność porządku aksjologicznego, nie mogą brać udziału w post-rewolucyjnym świecie bez swoistego obrzydzenia, bez kompromisu, który jak wiadomo ma ten sam źródłosłów co kompromitacja.

150 lat temu pisał Dostojewski o świecie bez Boga, w którym wszyscy będą zupełnie skołowani, nie będą w stanie znaleźć jakiegokolwiek sensu, bo szukać go będą tam, gdzie go być nie może.  Będą pragnąć miłości, będą chcieli kochać, będą pragnąć dobra, ale wszystko będzie jakoś płaskie, nieudane, niemożliwe.  Dostojewski przewidywał, że taki świat nadchodzi, bo obserwował, co się wokół niego działo, a my jesteśmy tym otoczeni na każdym kroku, my żyjemy w świecie jego koszmaru.  Współcześni intelektualiści szukają dobra, ale nie mają dla niego żadnej podstawy, co najwyżej „miłość ludzkości”, z której magicznie ma wynikać nakaz bycia dobrym.  Szukają wartości, ale znajdują w swej konfuzji tylko wartościowe stany i odczucia.  Pod wartość podstawiają nikczemny utylitarny rachunek: czy godzi się zabić trzy osoby, żeby uratować cztery przed niechybną śmiercią i temu podobne brednie.

W rzeczywistości bowiem, sens życia tkwi poza życiem.  Podstawa powinności, moralności, odpowiedzialności i wszelkich wartości, jest poza naturalnym światem.  Nie można z tego co jest, wywodzić, co być powinno.  Ale oni chcą się trzymać tylko tego, co jest namacalne, więc po omacku szukają w ciemnościach.

Zaczerpnięte z Miłosza motto pierwszej części rozprawy p. Tomasza wydaje mi się znaczące.  Postęp jest pojęciem tak skrajnie irracjonalnym, że nie jestem do końca przekonany, czy aby nie trzeba wyrzec się rozumności, by uwierzyć weń, ale ważniejsze chyba jest pytanie, po co w ogóle wierzyć w postęp?  Albo jeszcze gorzej: „być postępowym”?  To jest właśnie przekleństwo rewolucji.  W tym „byciu postępowym” tkwi cała kiereńszczyzna i jej niemożność przeciwstawienia się bolszewikom.  Intelektualiści współcześni boją się jak diabeł święconej wody oskarżenia, że nie są postępowi, że są „reakcjonistami”.  Postępowość musi, wbrew Sobierajowi, „być siłą niszczącą to, co stare i sprawdzone”, musi oznaczać „wyrzeczenie się rozumu i duchowości”, bo zastępuje je bałwochwalczym wyniesieniem Postępu.

Pan Tomasz pisze na zakończenie:

„Przyglądając się ludzkim wyczynom z ostatniego stulecia, a szczególnie ich poczynaniom dzisiejszym, dostrzec można bardziej niszczącą niż budującą działalność intelektualistów.  Czy zatem intelektualiści są potrzebni?  Jeśli tak, to do czego?”

W świecie podzielonym między kiereńszczyznę i leninistów, są potrzebni bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości, ponieważ pod miano intelektualistów podszywają się te masy papug, a obronę wartości zastępuje opiniotwórczy bełkot.  Intelektualista, który traktuje swą rolę poważnie powinien odrzucić dzisiejszy post-rewolucyjny świat i zejść do Podziemia.  Albo jak mówi pan Tomasz:

„Intelektualiści bez cudzysłowu mieli i mają w Polsce ciężkie życie.  Nic dziwnego, że zwykle wybierają emigrację – choćby wewnętrzną.”

Bramy Podziemia stoją otworem.



Prześlij znajomemu

1 Komentarz do “My, intelektualiści?”

  1. 1 triarius

    +

    Pzdrwm

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.