Czerń zagłady. Część III. Jądro ciemności
15 komentarzy Published 12 listopada 2015    | 
Sumienie
W świecie Hitlera zabójca nie odczuwał odpowiedzialności. Nie istniały wartości moralne ani powinności, relacje między ludźmi były zwierzęcej natury, polityczne związki były podobne do stada wilków. Nie było nic, oprócz wiecznej walki ras. W tej walce tylko Żydzi byli niemoralni, bo przy pomocy sztuczek i zakulisowych machlojek (a tak widział Hitler uniwersalne pojęcia, zasady moralne, kulturę i sztukę) chcieli powstrzymać walkę. Holocaust miał miejsce na ziemiach, gdzie państwa zostały zniszczone, prawo porzucone, przewidywalność codziennego życia znikła. Nasuwa mi się tu oczywista wątpliwość: indywidualne sumienie, poczucie moralne, ludzka przyzwoitość, nie są funkcją porządku prawnego ani państwowej biurokracji. Wręcz przeciwnie, współczesne państwo ze swą tendencją do wtrącania się we wszystkie możliwe przejawy życia, raczej przytępia sumienie, raczej odbiera jednostce jej moralną autonomię, zagłusza Głos Boży w sumieniu.
Oddajmy jednak sprawiedliwość Snyderowi; opowiada o wielu nadzwyczajnych jednostkach – nazywa ich „szarymi ratownikami” – którzy narażali życie dla ratowania życia bliźnich. Byli wśród nich esesmani i Raoul Wallenberg; niemieccy żołnierze i japoński konsul w Kownie, Sugihara; Metropolita Szeptycki i bezimienny człowiek z poleskich bagien. Wielu używało dyplomatycznego statusu dla ratowania Żydów. Niemcy szanowali immunitet konsularny w przeciwieństwie do sowieciarzy, co widać najlepiej na przykładzie losu Wallenberga.
Snyder przypomina postacie Pileckiego i Karskiego, ale ich motywację widzi nie w kategoriach moralnych, a raczej w politycznych. Byli lojalnymi przedstawicielami polskiego państwa, pisze. Ale oni sami wskazywali na poczucie obowiązku jako swą naczelną motywację, co Snyder komentuje idiosynkratycznie: byli dziwnie obojętni na brak instytucji państwowych, obowiązki wynikające z należenia do społeczności interpretowali jako kwestie sumienia. „Ich postawa nie ma sensu wobec nieistnienia polskiego państwa, ale w swym działaniu szli o wiele dalej niż ktokolwiek miał prawo od nich wymagać.” [podkr. moje]
Jeżeli moralność ma „mieć sens” tylko wobec istnienia instytucji państwowych, to przestaje być moralnością absolutną. Kiedy ludzie pokroju Pileckiego mówili o poczuciu obowiązku, to nie mieli wcale na myśli obowiązku wobec nieistniejącego państwa (co wydaje się absurdem), ale o obowiązku wobec twardych zasad i wartości. Jako konserwatysta jestem pełen admiracji dla roli państwowych instytucji w życiu ludzi, ale nie mogę nie dostrzegać, że współczesne państwo jest częściej problemem niż rozwiązaniem. A zatem stanowisko Snydera musi mi być zasadniczo obce, ale co gorsza, wydaje mi się zupełnie fałszywe.
Na ćwierć wieku przed Mein Kampf powstało dzieło prorocze, traktujące o świecie takim, jaki sobie wyobraził Hitler, Jądro ciemności Conrada. Kurtz był żywym wcieleniem dylematu Iwana Karamazowa: „jeśli Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone!…” Przeżył niewyobrażalną tajemnicę duszy, nie znającej umiaru, bez wiary, bez lęku, w ślepej walce z samą sobą – aż porwały go diabły wyobrażenia o kulturalnej wyższości zauroczonej kulturalną niższością. (Jak zdołał się tu dostać Gombrowicz?) W swej nieskończonej próżności, Kurtz nie zdołał się oprzeć pierwotnemu hołdowi tubylców, wyniesieniu absolutnej władzy. Przejęty grozą, czuł nadal nieodpartą siłę przyciągania ciemności.
Marlow, narrator opowiadania i alter ego Conrada, tłumaczy swym słuchaczom, że ówcześni Europejczycy (choć to samo odnosi się do większości Europejczyków dziś), otoczeni porządnymi sąsiadami, z twardym chodnikiem pod stopami, z przyjacielsko nastawionym policjantem na rogu ulic, nie są w stanie zrozumieć dziczy i samotności człowieka wobec pierwotnego stanu człowieczeństwa. Kiedy te codzienne drobiazgi zostaną usunięte, kiedy nie ma opinii sąsiadów, lęku przed skandalem, gruntu pod nogami, trzeba odwołać się do wewnętrznej mocy, do wierności czemuś większemu od nas samych, by zdołać uniknąć ciemności. Zasady moralne, które spadają jak szmatki przy pierwszym lepszym wstrząsie, nie są naprawdę zasadami, a zaledwie konwencjami. Conrad utrzymuje, że potrzeba rozmyślnej wiary we własną wewnętrzną prawdę, by stawić opór pokusie.
Postać Kurtza była dla Conrada znakiem nadchodzącej przyszłości. Rozdarty między fascynacją i nienawiścią, napisał trzęsącą ręką: Exterminate all the brutes! Kurtz jest modelem dla świata Hitlera – ale także dla naszej współczesności, niestety – świata, który nie zna umiaru i bierze czego dusza zapragnie, ponieważ nie ma wierności ani mocy, hamulców, wiary ani bojaźni Bożej.
W Jądrze ciemności Conrad przeciwstawił wewnętrzną prawdę rzetelnego, moralnego człowieka dwóm sprzecznym ze sobą stanowiskom; z jednej strony konwencjonalnemu oburzeniu, pomieszanemu z pełną wyższości pogardą tak typową dla cywilizowanych ludzi Zachodu, a z drugiej strony amoralizmowi Kurtza. Trudno doprawdy określić, w który z tych wątków wpisuje się Snyder.
Jego analiza stanu faktycznego jest przekonująca. Tak, destrukcja państw przez totalitarne molochy Stalina i Hitlera, stworzyła warunki konieczne dla zagłady Żydów – warunki konieczne, ale nie wystarczające. Tak, gdy nie ma państwa, gdy szaleje bezprawie, demony wdzierają się do ludzkich serc i opanowują głowy; konwencje odpadają jak bezużyteczne szmatki, i pozostaje naga dzicz. Ale odpowiedzią na to nie może być wzmocnienie biurokracji państwowej, zastąpienie rozważań etycznych literą prawa, zamiana sankcji sumienia na sankcję policyjną. Odpowiedzią musi być sama wartość, czysty moralny imperatyw, wiara i wewnętrzna moc.
W ciągu 12 miesięcy od lipca 42 do czerwca 43, Ameryka zezwoliła na wjazd 4.705 Żydów czyli mniej niż jednodniowa liczba ofiar w Treblince. Czy to nie jest dowód (jakkolwiek okrężny), że państwo to jeszcze nie wszystko? Państwo może także być niemoralne, może odmówić wjazdu uciekinierom, przez co może wspomagać ludobójstwo. Państwo może wchodzić w sojusze z bandytami, „niech na całym świecie wojna, byle moja wieś spokojna…”
Historia i utylitaryzm
Każde państwo w jakimś stopniu re-interpretuje wydarzenia historyczne na swoją rękę, ale w sowietach historia nie jest przedmiotem dociekań i rozumienia, tylko narzędziem formowania porządku politycznego; wobec totalnych aspiracji reżymu jest totalnie mu poddana. Dlatego tak smutny dla mnie osobiście jest poziom rozważań większości polskich historyków, którzy ograniczają się do wykładania „polskiej interpretacji wydarzeń”, a tak cenne wydaje mi się pisarstwo historyczne Snydera. Kiedy ludzie mówią prawdę, to zazwyczaj są atakowani ze wszystkich stron, często z przeciwstawnych powodów. Mackiewicz bywał atakowany za swą rzekomą antyrosyjskość i prorosyjskość, za antyniemieckość i antysemityzm, a także za filosemityzm i proniemieckość. Snyder musi zbliżać się do jakiejś prawdy, bo stał się przedmiotem ataków ze strony lewicy za obwinianie Stalina*; od żydowskiego lobby oberwało mu się za wybielanie wschodnich Europejczyków**, a ze strony polskiej (a ściślej chyba byłoby powiedzieć endeckiej) za rzekomą polonofobię***.
Ci którzy walczyli o polskie państwo podczas wojny, pisze Snyder, zostali ochrzczeni przez bolszewię faszystami. Ci którzy kolaborowali z Hitlerem, wsadzali byłych bojowników do obozów razem z Niemcami. Polacy, którzy brali udział w mordowaniu Żydów, wstępowali do kompartii i prześladowali tych, którzy nie kolaborowali. Na ogół jest tak, że ludzie skłonni do oporu będą się opierać każdej tyranii, a skłonni do współpracy będą kolaborować z każdym okupantem i zarzucać innym kolaborację. Władza sowiecka w powojennej Polsce (tak nazywa Snyder prl) nie była i nie mogła być prożydowska. Usunięcie tak ogromnej ilości ludności żydowskiej z polskiego społeczeństwa miało swoje konsekwencje: w zrujnowanym kraju pożydowskie mienie znalazło się w rękach polskich. Snyder błyskotliwie wskazuje, że Niemcy niechcący dokonali pierwszej fazy klasycznej bolszewickiej rewolucji: transfer własności od jednej grupy ludzi do innej, która staje się z miejsca zależna od nowej władzy. Tak samo Lenin rozdawał pańską ziemię chłopom, nigdy nie mając zamiaru pozostawić jej w ich rękach. Sowiecka władza w Polsce usankcjonowała przejęcie własności żydowskiej przez Polaków, nawet jeśli następnie odebrała ją Polakom.
Ludzie aktywnie zaangażowani w ratowanie Żydów, starali się ukryć swą działalność po wojnie. Po pierwsze ze względu na mit żydowskiego złota – ci którzy grabili Żydów, oczekiwali, że inni ratowali tylko dla złota, więc napadali na ratowników, oczekując skarbów – a po drugie, ponieważ tylko materialistyczny motyw był dopuszczalny pod sowietami.
Snyder przytacza historie niezwykłe i bohaterskie, podłe i godne pogardy. Opowiada o Zeldzie Machlowicz z Galicji. Zelda wyskoczyła z pociągu wiozącego całą jej rodzinę do Kazachstanu. Pod niemiecką okupacją podawała się za Ukrainkę, ale schwytana przez ukraińską policję została uratowana przez innego Ukraińca. Wydana ponownie, tym razem przez Żyda, znalazła się w transporcie do obozu śmierci w Bełżcu i znowu uciekła. Są to historie, które zaprzeczają stereotypom; jednostki, które działają wbrew wszystkiemu, nie oglądając się na państwo. Z jednej strony kardynał Szeptycki, Anton Schmid (jeden z nielicznych Niemców rozstrzelanych za pomoc Żydom) i Wilm Hosenfeld, a z drugiej Zelda Machlowicz i Oswald Rufeisen, który w swoich własnych cierpieniach wojennych i w twarzach ludzi, którzy narażali życie, by go ratować, znalazł obraz opowieści o Dobrym Samarytaninie i po wojnie wstąpił do zakonu karmelitów w Krakowie. „Człowieczeństwo rozpoznaje siebie w cierpieniu innych”, pisze Snyder, ale jednocześnie nie dopuszcza do wiadomości, że rozstrzygająca w tak skrajnej sytuacji nie była sytuacja państwa, ale osobista, indywidualna decyzja moralna.
„Ratowanie Żydów w tych warunkach, bez jakichkolwiek struktur wspomagających indywidualne wysiłki, gdzie karą była śmierć, wymagało czegoś więcej niż charakter, czegoś większego niż światopogląd. Ludzie wielkoduszni podejmowali humanitarne decyzje, ale nie potrafili w nich wytrwać. Większość ludzi dobrej woli, którzy podejmowali wstępne ryzyko, załamywała się po miesiącu, po tygodniu, w ciągu jednego dnia. Były to czasy, gdy ‘być dobrym’ znaczyło nie tylko ‘unikać zła’, ale oznaczało także całkowite oddanie się ratowaniu obcego, na planecie, gdzie piekło, a nie niebo było nagrodą za dobro.”
Ukrywanie Żydów w bezpaństwowej strefie, bo nie we Francji czy nawet w Holandii, równało się narażeniu życia własnego i swojej rodziny. Wydanie Żydów w ręce Niemców mogło przynieść pieniądze i koniec strachu. Wobec takich „kijów i marchewek”, „ekonomicznie racjonalną reakcją było najpierw zaoferowanie pomocy ukrywającym się Żydom, następnie odebranie im wszystkich zasobów materialnych, a wreszcie i wydanie ich”. Ekonomicznie racjonalną reakcją na wieść, że ktoś inny ukrywa Żydów, była natychmiastowa denuncjacja, by ubiec innych. Byłoby miło myśleć, że winni śmierci milionów Żydów postępowali irracjonalnie, ale to uczciwi ludzie postępowali nieracjonalnie wedle tych kryteriów.
Ci którzy ratowali ściganych byli wierni zasadom, ich zasady przetrwały koniec instytucji, które były na tych zasadach oparte i broniły ludzi tym zasadom wiernych. Ale koniec instytucji, upadek państwa, nie unieważnia wartości. Moim zdaniem, Snyder zdradza się tu ze swymi utylitarystycznymi tendencjami. Ekonomiczny rachunek, czy się opłaca wydać człowieka w ręce oprawców, czy lepiej najpierw przechować, wyciągnąć od niego pieniądze, a potem dopiero wydać, tak samo zresztą jak cała utylitarystyczna etyka razem wzięta, jest z piekła rodem – zupełnie dosłownie. Dobro naszych uczynków nie jest mierzone ich użytecznością, ani dla nas samych, ani dla ras, klas, narodów czy czego tam jeszcze. Moralność nie jest „publicznie użytecznym przesądem”, jak to widział Hobbes.
Hitler i współczesność
Hitler zaprzeczył, żeby jakakolwiek idea – religijna, filozoficzna, czy polityczna – mogła mieć moc usprawiedliwienia widzenia bliźniego jak siebie samego. Jego zdaniem konwencjonalne formy etyki były żydowskim wymysłem, fasadą żydowskiego panowania, a konwencjonalne państwa będą musiały upaść w walce ras. Niemiecka okupacja zniszczyła, w różnych miejscach w różnym stopniu, instytucje, które czyniły ideę wzajemności możliwą. Niemcy stworzyli otchłań, w której rasizm ściągał wszystko w nicość. W tej czarnej dziurze ginęli przede wszystkim Żydzi, ale nie tylko. Kiedy nie było śladu instytucji, pozostawała tylko zwykła ludzka dobroć – i świeciła w ciemnościach.
Snyder powtarza wielokrotnie, że określanie Hitlera mianem antysemity albo anty-słowiańskiego rasisty, pomniejsza potencjał jego idei. To nie był zestaw ekstremalnych przesądów, ale emanacja złożonego światopoglądu: schemat perfekcyjnej utopii rasowego rozlewu krwi, skorumpowanej przez uczłowieczający wpływ Żydów. Żydzi byli dla niego ekologiczną skazą na planecie, przyczyną wszelkiego zła. Europejska potęga miała w istocie biologiczne podstawy, ale nie te wyobrażone przez Hitlera. Wedle Snydera, Europejczycy podbili inne kontynenty nie dzięki swej wyższości kulturowej i cywilizacyjnej, ale dzięki mikrobom, które nieśli nieodpornym na nie ludom. Kiedy Hitler wyobrażał sobie blitzkrieg, to patrzył na łatwy podbój Indian w obu Amerykach. Ale Niemcy nie mieli żadnej przewagi immunologicznej nad Słowianami. Wręcz przeciwnie, obawiali się chorób podludzi tak bardzo, że byli nawet gotowi nie mordować żydowskich lekarzy, byle tylko wyleczyli ich z tyfusu. Kolonialni konkwistadorzy nie bali się chorób tubylców, nie oczyszczali podbitego świata z wyimaginowanych nieczystości, ale nieśli prawdziwe nieczystości ze sobą. Wywód ten wydaje się mało przekonujący. Bez wątpienia kolonizatorzy nieśli choroby, na które sami byli odporni, ale to nie znaczy, że nie mieli cywilizacyjnej i kulturowej przewagi nad ludami podbitymi.
Północnoamerykański podbój Dzikiego Zachodu był ideałem Hitlera. Pisarstwo Karola Maya (który nigdy nie postawił nogi w Ameryce) było wzorem dla idei Lebensraum. Hitler wyobrażał sobie pola Ukrainy na wzór amerykańskich stepów, gdzie ariański nadczłowiek wykaże swą rasową wyższość. Warto wszakże pamiętać, że podbój obu Ameryk był procesem, który zasługiwałby na miano ludobójstwa, gdyby tylko termin ten nie był ahistoryczny. Zwłaszcza Amerykanie lubią zapominać, w jaki sposób ich przodkowie stali się władcami kontynentu, jak to trafnie wyraziła Barbara Toporska:
Śmieszność nie szkodzi dzisiejszym politykom, gdyż po prostu nie świta im w głowie, że np. prawa Francji do Algierii są równie stare, jak prawa Stanów Zjednoczonych do połowy swego państwowego terytorium, a różnica dzisiejszego stanu rzeczy wynikła z tego, że Amerykanie niszczyli autochtonów bardziej dokładnie.
Hitler pomylił poziom życia z życiem samym, twierdzi Snyder; miliony ludzi zginęły, nie żeby Niemcy mogli żyć, ale by „Niemcy mogli podążyć za amerykańskim marzeniem”. Kiedy apokalipsa jest na horyzoncie, nie warto szukać rozwiązań, lepiej mordować i zagarniać ziemię. Hitler był dzieckiem pierwszej globalizacji, XIX-wiecznej globalizacji imperialnej. „Globalizacja nie jest problemem, ani rozwiązaniem; jest historycznym uwarunkowaniem. Niesie intelektualną groźbę: nakazuje myśleć w kategoriach planetarnych.” W tych kategoriach łatwo ulec uproszczeniom, pominąć lokalne różnice, krajową specyfikę itd. Kiedy porządek upada, winę za to przypisuje się jednej przyczynie: Żydom albo emigrantom, obcym albo ociepleniu.
Mity i fałszywe wyobrażenia Hitlera trafiają na zaskakująco żyzny grunt w dzisiejszym świecie. Afrykańscy „politycy”, nie zważają na brak wody w Afryce, próbują przedstawić swój kontynent jak rozwiązanie problemu wyżywienia ludności Azji. Arabskie Emiraty i Japonia próbowały zakupić ziemię w Afryce; Korea Południowa próbowała wydzierżawić połowę Madagaskaru… Ale największym problemem są Chiny, gdzie ilość uprawnego gruntu na mieszkańca wynosi zaledwie 40% średniej światowej i zmniejsza się o milion hektarów rocznie. W chrl nie zabraknie żywności, ale jej liderzy mogą próbować zapewnić sobie dostawy żywności przez militarne awantury, zupełnie tak jak Hitler. – Snyder jest najmniej przekonujący w tego rodzaju uogólnieniach.
Żydzi, od Żabotyńskiego, Begina, Sterna i Szamira, wiedzieli, że własna państwowość będzie wyzwoleniem Żydów. Amerykanie natomiast wierzą, że wolność to nieobecność państwa – Holocaust dowodzi, zdaniem Snydera, jak mylny jest taki sąd. A mnie się wydaje, że prawda leży pomiędzy tymi skrajnościami: państwo może wyzwalać i zniewalać w równym stopniu.
Stereotyp nazistowskich Niemiec wygląda tak: wszechpotężne państwo wyjęło spod prawa, potem prześladowało, a w końcu poddało eksterminacji klasę swych własnych obywateli. Tak nie było. Tylko totalna wojna i zniszczenie innych państw umożliwiło zagładę. Snyder jest bardzo przekonujący w tym punkcie, podobnie jak w twierdzeniu, że Hitler nie był nacjonalistą i etatystą. Ale nawet jeżeli rzeczywiście nie był, to wykonawcy jego woli byli nacjonalistami i często używali klasycznych metod etatystycznych, choćby w organizacji transportów do Oświęcimia z całego niemal obszaru okupowanej Europy. Nie jest to krytyka pozycji Snydera z mojej strony, a raczej uzupełnienie. Gdyby Hitler był nacjonalistą, jak mi się zawsze zdawało, to los niemieckiego narodu i niemieckiego państwa byłby mu drogi, a zatem znalazłszy się wbrew zamiarom, w konflikcie na wielu frontach, nie poświęciłby tyle uwagi, środków materialnych i zasobów ludzkich, ogromnej logistycznie operacji transportu ludzi w celu eksterminacji. Mówiąc brutalnie, pociągi mogły być lepiej użyte, żołnierze byli potrzebni na frontach zamiast w ochronie ogromnych transportów, a Żydzi mogli pracować dla dobra Niemiec.
Snyder ma częściowo rację, że obarczanie państwa winą za Holocaust ma fatalne konsekwencje; zarówno prawica jak lewica bardziej obawiają się państwa niż braku państwa. Lewica, począwszy od Adorna, widzi w Hitlerze ślepą uliczkę modernizmu, ogólną nietolerancję dla różnorodności, tyranię uniwersalizmu. Snyder odrzuca tę krytykę z pogardą: Hitler był anty-uniwersalistą, był wrogiem rozumu. Na prawicy dominuje interpretacja Hayeka: przerost opiekuńczego państwa zrodził Hitlera. Snyder odrzuca także tę wykładnię: idealny kapitalizm zakłada istnienie cnót i mądrej polityki, której kapitalizm nie potrafi wytworzyć. W tym wypadku jednak popełnia moim zdaniem kardynalny błąd. Kapitalizm opiera się na bezwzględnej walce o byt tylko na dzikich polach lub w obozie koncentracyjnym, ale to wcale nie jest „idealny kapitalizm”. Ideał kapitalizmu polega na pogodzeniu wolnej konkurencji z istnieniem cnót obywatelskich, które biorą się skądinąd, a rolą państwa jest życzliwe czuwanie nad wolnością współzawodnictwa oraz nad zachowaniem cnót. Jeśli odrzucić a priori wartość tych cnót, to rzeczywiście dochodzi się do stanu, w którym można mordować dla wolnej konkurencji, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie istnieje prawo ani podstawowe instytucje państwowe. Jako konserwatysta nie mogę się zgodzić ze Snyderowską interpretacją kapitalizmu, a jako reakcjonista nie potrafię przyjąć jego idealizacji socjaldemokratycznego modelu społeczeństwa, w którym żyjemy.
Snyder twierdzi, że popularne pojęcie „rynku” jako zjawiska naturalnego jest fałszywym połączeniem polityki z nauką. „Rynek nie jest naturą; rynek zależy od natury.” To jest oczywiście prawda, ale to jest także dość oczywiste i, z wyjątkiem ekstremalnych przykładów, nikt sensownie nie utrzymywał inaczej. Kiedy mówimy, że mechanizmy rynkowe są „naturalne”, to nie mamy na myśli, że rynek jest częścią natury, tylko że działanie w celu polepszenia własnego bytu jest zgodne z ludzką naturą, i może być zahamowane wyłącznie poprzez ograniczenie indywidualnej wolności.
„Myśl polityczna,” pisze Snyder, „nie jest destrukcją ani krytyką, ale raczej historycznie oświetloną formą wyobraźni wielości struktur – wysiłku teraźniejszości w celu utrzymania życia i przyzwoitości w przyszłości.” Rozróżniać należy i utrzymać wielości takie jak porządek i wolność. Twierdzenie, że wolność jest porządkiem, albo porządek wolnością kończy się na ogół na tyranii. Nie są tym samym, ale zależą od siebie wzajem. „Celem polityki jest utrzymanie wielości i różnorodności nieredukowalnych wzajemnie dóbr, raczej niż oddanie się marzeniu o totalności.” Celem państwa musi być wykształcenie warunków, w których jednostka nie widzi indywidualnego przeżycia (w sensie instynktu samozachowania) jako jedynego celu. Kiedy nie mamy poczucia przeszłości i przyszłości, teraźniejszość wygląda chwiejnie i niepewnie. Nie sposób bronić państw i praw, gdy nikt nie zna przeszłości i nikt nie wierzy w przyszłość.
Z tym wszystkim trudno się nie zgodzić. Budowanie i podtrzymywanie wszystkich tych wielości – porządek i wolność, historia i przyszłość, natura i polityka – jest przedmiotem tradycyjnej konserwatywnej polityki. Ale nie jest to myśl porywająca masy, ani tak odurzające jak jakakolwiek „wizja”, czyli albo totalitarna utopia albo „the vision thing” jak to chamsko określili dwaj amerykańscy prezydenci. Hitler miał „wizję”. I Stalin też. Ale współczesne demokracje też pragną „wizji”. A Snyder wydaje się być mało krytyczny pod tym adresem.
Kurtz i Pilecki
Mogłoby się wydawać, że Snyder zajmuje tu pozycję bliską klasycznemu konserwatyzmowi: potrzeba instytucji państwowych, konwencji społecznych, wszystkich tych „fatałaszków”, o których pisał Conrad, by móc utrzymać w ryzach ludzką bestię. Kiedy fatałaszki odpadną, czy to w wyniku rewolucji, jak w Rosji, czy w rezultacie podwójnej okupacji, jak na wschodnich ziemiach Rzeczpospolitej w roku 1941, to pozostaje tylko wybór między całkowitym oddaniem się biologicznemu anarchizmowi (jak postąpił Wiktor Arajs i Kurtz) i rozmyślną wiarą we własną wewnętrzną prawdę, którą tradycyjna etyka chrześcijańska zwykła nazywać głosem sumienia (jak wybrał Witold Pilecki i Marlow). Jednak stanowisko Snydera jest o wiele bardziej złożone, a przez to chyba dwuznaczne.
Zdaje się bowiem odrzucać zarówno tradycyjne społeczeństwo z wszystkimi jego konwencjami, jak i tradycyjną moralność wywodzącą się z wiary. W ich miejsce pokłada jedynie nadzieję w państwu i jego instytucjach, a więc przeciw Kurtzowi i Ajarsowi staje nie po stronie Pileckiego i Marlowa, ale po stronie nowych i lepszych, bo modnych i współczesnych „fatałaszków”: ekologizmu, praw dla homoseksualistów itp.
Odrzucając duchowy wymiar człowieczeństwa, moderna bliższa jest Hitlerowi, niż Snyder gotów jest przyznać. Jeżeli człowiek nie jest bytem granicznym, pomiędzy tym co zwierzęce i tym co boskie, jeżeli nie mamy w sobie Bożego tchnienia, to jesteśmy tylko zwierzętami. Współczesna nauka sprowadza ludzkie uczucia i odczucia, myśl i akty woli, do chemicznych reakcji bądź elektrycznych impulsów w mózgu; tłumaczy każdy element ludzkiej natury, który tradycyjnie nazywany był duchowością, albo przy pomocy biologicznych mechanizmów ewolucyjnych, albo poprzez zaspokajanie społecznych potrzeb. Ale jeżeli współczesna nauka z całym swym redukcjonizmem ma rację (a tak wydaje się sądzić Snyder), to nie ma żadnego powodu – z wyjątkiem może niesmaku i odrazy, które same zredukowane być muszą do ewolucyjnych motywów – by odrzucić biologizm Hitlera.
W istocie, jedyną kontr-tezą hitlerowskiego biologizmu nie jest pokrewny mu biologizm naszej współczesności, ale tradycyjny pogląd o duchowej istocie człowieczeństwa. Człowiek z pewnością należy do świata naturalnego, jest uwarunkowany i związany tysiącami czynników biologicznych i społecznych, popychany w jedną stronę przez podświadomość i w inną przez swoje żądze, ale jednocześnie człowiek przekracza swą animalną naturę i może przy pomocy rozumnego i wolnego aktu odrzucić wszystkie determinanty, a w zamian realizować wartości, które nie przyniosą mu żadnego utylitarnego pożytku, a wyłącznie narażą go na przykrości. Może z wysiłkiem i przeciw oporowi przyrody, dążyć do realizacji Piękna. Może na przekór otoczeniu poszukiwać Prawdy. Może wbrew naciskom starać się od Dobro. Natura jest obojętna na wartości; wartości i uniwersalne pojęcia nie pochodzą z natury, ale transcendują i przyrodę, i człowieka. Dążąc do realizacji tych wartości, człowiek tworzy kulturę, która sama ma uniwersalną wartość. W ludzkiej naturze leży dążenie do ciągłego przekraczania ograniczeń danych nam przez naszą zwierzęcość, wynoszenia się ponad nią, ku czemuś, co z natury zwierzęce nie jest. Przez to dopiero może człowiek realizować misję człowieczeństwa, piąć się ku górze, ku wartościom. Bez tego wznoszenia się, opada w zwierzęcość i przygotowuje żyzny czarnoziem dla Hitlerów. I dla przyszłej zagłady.
Taką koncepcję człowieka określa się zazwyczaj mianem chrześcijańskiej wizji człowieczeństwa. Warto jednak pamiętać, że Antygona też czuła się wierna czemuś ponad swoją zwierzęcą naturę, że Sokrates zdziwiłby się tak samo jak Pilecki, Snyderowskiej tezie, że ich postawa nie ma sensu wobec nieistnienia państwa…
Przed prawie trzema tysiącami lat, natchniony psalmista wznosił modły do Pana:
Naucz mnie trafnego sądu i rozsądku, bo ufam Twoim przykazaniom.
Dobry jesteś i dobrze czynisz,
naucz mnie ustaw Twoich.
Niech Twoja łaska będzie mi pociechą
zgodnie z obietnicą daną Twemu słudze.
Niech mnie ogarnie Twoja litość, a żyć będę, bo Twoje prawo jest moją rozkoszą.
Na wieki nie zapomnę Twoich postanowień, bo przez nie dałeś mi życie.
Wybaw mnie, należę do Ciebie,
bo szukam Twych postanowień.
Wobec dziczy i pierwotnego stanu społeczeństwa, wobec bezprawia i otaczającej grozy, psalmista zwracał się ku Boskim Przykazaniom – „abym żył, albowiem nauka Twoja jest mi pokrzepieniem” – a nie ku ludzkim instytucjom, bo w nich nie ma ani Dobra, ani Piękna, ani Prawdy, ani Pokrzepienia.
_____
* https://www.jacobinmag.com/2014/09/timothy-snyders-lies/
** http://defendinghistory.com/30081/30081
*** http://www.internationalresearchcenter.org/en/holocaust-forgotten-or-revisited/black-earth-the-holocaust-as-history-and-warning-by-timothy-snyder Do powyższego dodać należy także „recenzję” Chodakiewicza w w tygodniku „Do rzeczy”, w której autor krytykuje niewypowiedziane tezy, daje patriotyczny odpór i wyraża czcigodne oburzenie, o czym pisano w komentarzach na niniejszej stronie.
Prześlij znajomemu
To jest bardzo bardzo dobrze napisane. Gratuluję.
Dziękuję za dobre słowo.
Pytanie w kwestii odcięcia się od … przeszłości:
Co z ludźmi, którzy „wypracowali” sobie emerytury w pierwszym prl-u?
Zakładając, że dałoby radę (wtedy, w l.80) uwalić ten system?
Skąd, z jakiego źródła wziąć dla nich pieniądze?
Zakładając, oczywiście, że nie bierzemy na siebie ciężaru bagażu jaki zostawił nam prl.
Zrozumiałe, że nie kontynuujemy podpisanych przez prl umów i nie spłacamy długów zaciągniętych przez okupanta ale co z tam … przyziemnymi sprawami jak te pieniądze?
Z czego lud miałby żyć?
Panie Tomaszu,
Zastanawiałem się, czy Pańskie pytanie ma coś wspólnego z książką Snydera, ale chyba nie? To nie od tamtej przeszłości pragnie się Pan odcinać?
A zatem, jeśli mówi Pan o teoretycznej sytuacji, w której prl byłby upadł, byłoby to możliwe tylko w globalnej sytuacji, w której upadł komunizm. Upadł bez cudzysłowów. Opieka społeczna, wszystkie elementy opiekuńczego państwa, aż do służby zdrowia i edukacji państwowej włącznie, byłaby wówczas przedmiotem politycznych decyzji nowego państwa. Legalne i suwerenne państwo ma prawo podjąć decyzje takie, jak wypłacanie emerytur.
Może lepiej dam inny przykład. Osobiście zdałem maturę i skończyłem studia w prlu. Za moim magisterium stoi autorytet instytucji państwowej, której istnienia nie uznaję. Ale istotą tego magisterium (czy matury, czy jakichkolwiek kwalifikacji) nie jest „papierek” (nielegalny) tylko wykształcenie (legalne i realne). Byłoby więc idiotyczne odrzucanie wszelkich aktów nielegalnego państwa.
Inny przykład. Kiedy nielegalny twór państwowy posyła ludzi do więzienia, to oczywiście wszystkie te wyroki są bezprawne. Ale nie może przekraczać możliwości nowego, prawowitego państwa, powstałego na gruzach poprzedniego tworu, zweryfikowanie tych wyroków. Jeśli morderca i złodziej byli skazani przez Stalina, to nie znaczy, że należy ich wypuścić na wolność, bo Stalin sam był mordercą i złodziejem.
Natomiast co do Pańskiego ostatniego pytania – z czego lud miałby żyć? – to muszę tu zaznaczyć moje własne przekonanie, które nie ma nic wspólnego z ciągłością instytucji państwowych, że państwo opiekuńcze prędzej czy później zbankrutuje na całym świecie i wtedy dopiero padnie pytanie, z czego lud ma żyć.
Emerytura jest dobrym przykładem. Kiedy wprowadzono państwową emeryturę w wieku lat 65, to przeciętna długowieczność mężczyzn w Wielkiej Brytanii była grubo poniżej 60 lat, a teraz jest prawie 80. Kto ma te emerytury płacić przez 20-30 lat? A jednocześnie dać darmową opiekę zdrowotną, darmową opiekę dla starców? Jak Pan sobie to wyobraża?
Dziękuję serdecznie. Czytuję teksty na wp.com od dawna. I są niezwykle orzeźwiające. Oby Wasza działalność trwała. Z Panem Bogiem.
Wracając do Snydera:
Książka jest dla mnie ciekawa i w wielu miejscach odkrywcza jeśli chodzi o holokaust Żydów i jego źródła. Zasadniczo przemawiaja do mnie tezy autora. Zgadzam się więc z nim, ze Hitler był biologicznym anarchistą, że zastosował w praktyce ideologię walki ras którą wymyślił (Snyder nie chce się jednak dostatecznie jasno odwoływać do darwinizmu i do bolszewizmu z których ta ideologia Hitlera wzięła swoje korzenie). Zgadzam się też z tym, że zniszczenie państw pozwoliło na łatwe dokonanie zagłady Żydów. Tam gdzie nie ma prawa, tam nie ma bariery przed porzuceniem zasad moralnych. To wydaje mi się oczywiste bo to wynika z dziejów ludzkości.
Jednak zakończenie książki bardzo mnie rozczarowało. Uważam, że jest bardzo słabe. Tezy przedstawione w tej części książki są dla mnie nieprzekonujące (tak jak cała teoria tzw. globalnego ocieplenia rzekomo, w przeważajacej mierze spowodowanego przez postawę i działalność ludzką. Zasadniczo zaś części ludzkości najbardziej rozwiniętej technologicznie). Przede wszystkim odnoszę to do neomarksistowskiej wizji świata przedstawionej przez Snydera. Wg niego zagraża nam przede wszystkim kapitalizm którego to kapitalizmu w praktyce od dzisięcioleci już nie ma (za to spekulantami giełdowymi i globalistami są dziś podejrzani lewicowcy pokroju Sorosa, sowieccy „eks”-komuniści i chińscy komuniści) . Stwierdzam, że jako politolog odnoszacy się do dzisiejszego świata, Snyder jest znacznie gorszy niż jako historyk. Po przeczytaniu tej części odnoszę wrażenie, że pisał ją inną ręką (lewą) i po to aby wpasować się w dominujący na uczelniach świata nurt polityczny.
To czego bym oczekiwał zamiast pochylania się nad niepewnym losem pederastów (których agresywna „kultura” jest od wielu już lat jednym z istotnych czynników prowadzących do destrukcji spójnych i stabilnych zasad funkcjonowania społeczności ludzkich na Zachodzie. W istocie mają oni tam wszędzie swoje ogromne polityczne lobby) to refleksji nad tym jak łatwo jest zniewolić człowieka i pozbawić go jego człowieczeństwa i kierowania się kategoriami moralnymi. Komentując zagładę 5,5 miliona Żydów, w podsumowaniu Snyder niemal dosłownie jednym zdaniem wspomina o tym, że później tych ofiar (bez oglądania się też na to czy są to mężczyźni, kobiety czy dzieci) były dziesiątki milionów w komunistycznych Chinach. Nie chce rozwinąć tego wątku (dlaczego do tego doszło? czy tzw. rewolucja kulturalna nie miała cech walki o przywrócenie „naturalnej”, „planetarnej” równowagi?) choć szeroko rozpisuje się o możliwości „neokolonizacji” dużej części świata przez tych samych komunistów chińskich. Widzi Rwandę a nie chce dostrzec Kambodży. Widzi błędy zachodniej cywilizacji ale nie widzi jej możliwego końca. Skoro zniszczenie państw poskutkowało wielomilinową zagładą to czym może poskutkować zniszczenie cywilizacji?
Drogi i Szanowny Panie Andrzeju,
Tak i jeszcze raz tak. Jakże bardzo ma Pan rację. Tym bardziej wydaje mi się konieczne, żeby polemizować z tą znakomitą książką tam, gdy autor się myli, raczej niż tam gdzie nam (czy raczej różnym tygodnikom od rzeczy) jest wygodnie.
Nie jestem wszakże przekonany co do dwóch punktów Pańskiej krytyki. Przede wszystkim, Chiny i Kambodża nie były przedmiotem jego rozważań, nie musiał więc rozwijać tego wątku. Nie sądzę także, żeby obie rewolucje dały się interpretować w kategoriach planetarnych. Obie, podobnie jak rewolucja bolszewicka, ale także francuska, miały sens w kategoriach klasowych. Oczywiście, ma Pan rację, że intencja rewolucjonistów jest planetarna, ale sądzę, że odkryciem Snydera jest przyłożenie (czy „przydanie”) intencji planetarnej Hitlerowi. Co do rewolucjonistów rodzaju Lenina i Pol Pota globalna intencja powinna rozumieć się sama przez się.
Co rzekłszy, „rozumie się” w naszych oczach, a nie w oczach lewicowej klaki, która przyklaskuje ochoczo wystąpieniom Snydera na całym świecie.
Przede wszystkim, Chiny i Kambodża nie były przedmiotem jego rozważań, nie musiał więc rozwijać tego wątku.
Drogi Panie Michale,
Prawda, że przede wszystkim przedmiotem rozważań Snydera była zagłada europejskich Żydów. Jednak w rozdziale kończącym książkę do którego się odnoszę, przedmiotem rozważań Snydera stają się m.in. Rwanda i komunistyczne Chiny. A jednak po prawdzie wspomina tam także o komunistycznej Kambodży. Robi to w przypisie (nr 39) z tym że zdaje się unikać jakiejkolwiek paraleli do hitlerowskich Niemiec, stwierdzając że historie (ZSRS, CHRL, komunistycznej Kambodży) komunistyczne „podążały inną trajektorią” przez co daje do zrozumienia, że nie podlegają tezie o zniszczeniu państwowych struktur ochronnych. A przecież w każdym z tych przypadków nastąpiło zniszczenie państw (Rosji, Chin, Kambodży) po którym miało miejsce ludobójstwo na tych którzy tam żyli. Że nie obywało się to w kategoriach rasowych lecz klasowych? Ależ sam Snyder wielokrotnie przedtem zrównuje zniszczenie państw przez nazistów do zniszczenia państw przez bolszewików (pisze o podwójnej okupacji w sensie podwójnej destrukcji). Tak więc dlaczego unika tej kwestii w konkluzji książki chociaż to wydarzyło się już po drugiej wojnie światowej, w czasach nam współczesnych które nazywa „naszym światem”?. Ludobójstwo w Kambodży to taka sama współczesność jak ludobójstwo w Rwandzie. I tak samo powinno być analizowane przez każdego kto chce opisać i analizować „nasz świat”. Ale, jak Pan słusznie podkreślił, to „»rozumie się« w naszych oczach”. Jednak my o tym chcemy głośno mówić i bez znaczenia jest to czy narusza to jakiekolwiek „obowiązujące zasady” i czy przyklaskuje temu jakakolwiek klaka.
Panie Andrzeju,
Czy zechciałby Pan przytoczyć ten przypis o Kambodży? W oryginale przypisy nie są podane w klasyczny sposób i nie są numerowane. Przejrzałem wszystkie i nie widzę nic o Kambodży. Mało tego, przejrzałem Indeks i nie ma słowa „Kambodża” w ogóle. Ciekawość mię zżera.
Panie Michale,
Oto treść przypisu z tutejszego wydania książki (wszystkie przypisy są zamieszczone na końcu tekstu książki):
Nazistowskie Niemcy mordowały głównie obywateli innych krajów. Co jednak z państwami, które dopuszczały się masowego mordu na własnych obywatelach? Trzy najbardziej przerażające XX-wieczne przypadki, czyli Chińska Republika Ludowa, Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich i Kambodża za czasów Pol Pota, były bez wyjątku państwami jednopartyjnymi, gdzie zarówno ideologia, jak i praktyka wymagały podoprządkowania ciał państwowych instytucjom partyjnym, a prawowitość państw doszczętnie podważały ideologiczne odwołania przywódców partyjnych do przyszłości zbiorowości. Historie tych państw podążały inną trajektorią niż dzieje nazistowskich Niemiec i ich sąsiadów, ale jednym względem można z nich wyciągnąć ten sam wniosek: o znaczeniu państwa w banalnym, konserwatywnym sensie jako podmiotu posiadającego monopol na przemoc oraz przedmiotu wzajemnych obowiązków i praw. Temat ten jest bardzo szeroki i wymaga odrębnego potraktowania; niektóre z tych zagadnień omówiłem w rozdziałach Skrwawionych ziem dotyczących ZSRR.
Drogi Panie Andrzeju,
Bardzo mi wstyd, że narażałem Pana na przepisywanie przypisu, a teraz dopiero go znalazłem. Proszę wybaczyć. Treść przypisu wydaje się jednak słuszna. Komuniści mordowali ludzi, kolonizowali swoje własne – poddane! – społeczeństwa. Podważali sens państwa i instytucji państwowych (bolszewickie pseudo-państwo nie jest w ogóle państwem, i o dziwo Snyder mówi coś podobnego), więc pomimo „innej trajektorii”, można mówić o tym samym mechanizmie niszczenia państwa. Nie wydaje mi się, żeby Snyder wybielał bolszewików, co oczywiście nie znaczy, że widzi ich tak, jak widzimy ich my.
Ostatnia książka Snydera jest słabsza niż poprzednie. Odwołania do współczesności bardzo słabe, mało przekonujące i czasami zupełnie naciągane. Podstawowa teza o roli państwa, ma z pewnością pewne zastosowanie, wiele wyjaśnia, tłumaczy niespodziewane różnice bez odwoływania się do wątpliwych „różnic kulturowych” (jak dotąd tłumaczono ilość ofiar żydowskich w Danii vs na Łotwie), ale jako „wskazówka na przyszłość” jest nietrafna. Teza o żydokomunie jako mechanizmie wciągającym obywateli podwójnie okupowanych ziem do mordów na Żydach, poprzez wybielenie nieżydowskich obywateli (równie winnych współpracy z sowietami, jak Żydzi) – wydaje mi się najmocniejszą stroną książki, tylko że była już wyłożona wcześniej. Podobnie zresztą jak teza o podwójnej okupacji, a więc o istotnej współpracy Stalina z Hitlerem w obróceniu tych ziem w czarnoziem niespotykanej w historii zagłady – i to także mówił Snyder wcześniej.
A jakie są Pańskie wrażenia z lektury?
Drogi Panie Michale,
Ja również to zauważyłem, że bolszewicy zniszczyli najpierw państwa na grobach których zdobyli i umocnili swoją władzę dokonujac przy tym ludobójstwa. Snyder tego nie przemilcza lecz pisze o tym jaśniej jedynie w przypisie, odsyłając nas do „Skrwawionych ziem”. Brakuje mi u niego tego zastawienia w tekście zakończenia książki. Wiem, że nie musi tego widzieć tak jak my ale to przecież my oceniamy jego książkę. Podzielam interpretację Snydera odnośnie opisu zagłady Żydów. Oczekiwałem zatem od niego równie uczciwej treści na zakończenie.
Jeśli zaś chodzi o moje wrażenia z lektury książki, to poza powyższym zastrzeżeniem, uderzyło mnie świeże (jak dla mnie) i pełne w zamyśle (chodzi mi o uwzględnienie w historii całej Europy) ujęcie tematu. To, że Snyder ofiary widzi wszędzie i że poza złem widzi też dobro (jakkolwiek postrzega je głównie w kategoriach oświeceniowych, skupia się na humanizmie). W przeciwieństwie do tego co twierdzi Chodakiewicz, Snyder broni Polaków, (i inne nacje ze zniszczonych państw), widzi sprawy jednostkowo a nie narodowo, komentuje uwarunkowania różnych postaw. Stara się być obiektywny i zgłebić istotę rzeczy. Stąd zapewne, krytyka ze wszystkich stron bo każda z nich ma swoją „wykładnię dziejów” i z każdym z tych historycznych kanonów jest w niezgodzie. Podważa funkcjonujące stereotypy w tym ten o którym Pan wspomina, stereotyp żydokomuny i ten który Holokaust bezpośrednio wywodzi z antysemityzmu narodów i/lub państw. Porusza też np. taką powszechnie przemilczaną kwestię, że odpowiedzialność za zagładę Żydów ponoszą w znacznej mierze sowieci którzy umożliwili hitlerowcom nie tylko zniszczenie Polski (kraju o największej liczbie Żydów w Europie), na której ziemi przede wszystkim jej dokonano ale sami przedtem zniszczyli pozostałe państwa i pozostałą część Polskii (kraje gdzie rozpoczęło się masowe mordowanie Żydów, dotyczy to także części ukraińskich, rosyjskich i białoruskich ziem sowieckich po zniszczeniu Rosji). Dla mnie najciekawszą tezą Snydera jest ta o opartym na darwinizmie, rasistowskim anarchizmie Hitlera.
Drogi Panie Andrzeju,
Nie wiem doprawdy, czy mogę się z tym zgodzić, że Snyder przemilcza (w sensie „pisze tylko w przypisie”) ludobójstwo komunistów. Odsyła do innej książki, bo ona jest temu poświęcona. W tomie poświęconym zagładzie Żydów podkreśla natomiast na każdym kroku, że była ona możliwa – czy raczej „została umożliwiona”, co po polsku brzmi okropnie – przez uprzednią okupację sowiecką. Najlepszym dowodem tego jest sytuacja w Polsce „lewobrzeżnej” czyli tej zajętej przez Niemców w 1939 roku. Gdzie przez ponad dwa lata zginęło więcej Polaków niż polskich Żydów. To potworności sowieckiej okupacji umożliwiły potworności Holocaustu. Ale Pan to i tak wie.
Mam wrażenie, że Panu się nie podoba sam akt „strącenia bolzewickiego ludobójstwa do przypisu”. Mnie natomiast wydaje się to zrozumiałe z punktu widzenia konstrukcji, bo to jest odrębny temat i rozbiłby jego ostatni rozdział, w którym zapragnął się zajmować klimatem, homoseksualistami i cholera nie wie czym. To nie znaczy, żebym się miał z tym konstrukcyjnym zamiarem zgadzać, co z kolei zbliża nasz stosunek do rzeczy, a tylko inaczej rozkładamy akcenty. Wychodzi więc na to, że zacząłem od słów „nie mogę się zgodzić”, a na koniec się zgadzam…
Ma Pan także rację co do wagi tezy o rasistowskim anarchizmie. Dla mnie to jest odkrycie, bo uważałem Hitlera zawsze za nacjonalistycznego etatystę czyli brałem fasadę za istotę rzeczy. Popełniałem więc chyba ten sam błąd, który zarzucam innym, gdy twierdzą, że centralne zarządzanie gospodarki jest istotą komunizmu.
Panie Michale,
Nie chodziło mi o to że Kambodża jest uwzględniona jedynie w przypisie lecz o treść zakończenia a zatem mamy zbieżne odczucia w tym temacie.
To raczej przygnębiające (i znak tzw. naszych czasów), że zwykle fasada przyjmowana jest za istotę rzeczy co szczególnie odczuwamy w odniesieniu to bolszewizmu. Można by rzec, że niemal dla wszystkich obecnie jest to tylko i wyłacznie ideologia „dyktatury proletariatu” (w tym to nieszczęsne cemtralne zarządzanie gospodarką), nawet na tych, którzy doświadczają tego systemu władzy na własnej skórze i wydaje się, że zachowują (czy też powinni zachować) niezależność myśli i oceny. Tymczasem, dla bolszewików jest to jedynie narzędzie, które gotowi są zmienić na inne o ile uznają to za potrzebne. Z Hitlerem zdaje się jest tak samo. Robi się z niego ultra-nacjonalistę a tymczasem on jedynie posługiwał się nacjonalizmem, porzucając Niemców na pastwę losu gdy tylko przestali mu być potrzebni. Swoją drogą wciąż sie zastanawiam: czym Hitler tak ich do siebie przekonał? Mam wrażenie, że wzorował się na bolszewikach ale może to tylko wrażenie. Czy dzisiaj wszakże, podobnych metod nie stosują sowieccy czekiści i chińscy komuniści? Światu wydaje się, że to co robią to czysty imperialny nacjonalizm tymczasem to jest (właśnie!) fasada służąca realizacji celów. Bo przecież najpierw muszą podbić cały świat (lub ile się tylko z niego da zdobyć) aby go potem „przekuć”.
Otóż to, tak to właśnie jest. My myślimy czy pis czy popis, a dla nich cały świat to jest ostryga, którą trzeba połknąć żywą.