Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Chłodny podmuch wiatru zamiótł kilka liści pod nogi przybysza. Wrzesień przyniósł co prawda zapowiedź przedwczesnej jesieni, ale Mazury jeszcze nie całkiem pozbyły się uroków odchodzącego lata. Jezioro wciąż kusiło krystaliczną wodą. Rozpoczął obchód trzymając się w bezpiecznej odległości od ogrodzenia, aby nie zwrócić uwagi obsługi ośrodka. Po raz setny przyłożył do oczu lornetkę i ocenił sytuację. W zasadzie była tylko jedna droga dająca szanse na pozostanie niezauważonym. Jezioro sąsiadowało z ogólnodostępną drogą i tu nie było siatki, tylko bagnisty brzeg porośnięty wysokimi szuwarami. Stąd do głównego budynku administracyjnego było około ośmiuset metrów, z czego większość przez wodę. Cały odcinek wodny można było pokonać wzdłuż brzegu, kryjąc się za wysoką roślinnością. Nie wiedział, jak ścisła była ochrona, czy w ogóle ktoś pilnował wstępu, ale wolał założyć, że ma przed sobą teren dość dobrze kontrolowany. Wrócił do samochodu ukrytego w lesie i wyciągnął z bagażnika gumowy materac. Odczekał godzinę do zmierzchu, po czym wrócił do punktu wypadowego. Nadmuchał materac, rzucił go na wodę, położył się na nim i zaczął wiosłować rękami starając się robić jak najmniej hałasu. Trzymał się blisko szuwarów, tak żeby być poza zasięgiem wzroku potencjalnych strażników. W miarę zbliżania się do celu rozpatrywał kolejne scenariusze działania. Wielki kompleks budynków, w tym hotel, stołówkę i coś, co wyglądało na salę sportową oświetlało anemiczne światło latarni. Budynek, który go interesował najbardziej tonął w mroku, co było okolicznością sprzyjającą. Najwyraźniej nawet w resorcie czasem psuły się żarówki. No cóż, kryzys…

Podpłynął niezauważony do molo, wepchnął materac pomiędzy drewniane bale i zgięty w pół ruszył w stronę ośrodka. Dopadł jednej z bocznych ścian i zamarł w bezruchu. Wstrzymał oddech i słuchał. Spośród całego spektrum dźwięków wrześniowej nocy, wyłowił ciche głosy dobiegające z okolic czegoś, co w myśli nazwał salą sportową. Droga od frontu była odcięta. Wycofał się na tyły budynków i pełzł schylony pod parapetami okien. Głosy stawały się coraz głośniejsze, ale z tej strony sali nie było drzwi, więc uznał, że póki co jest bezpieczny, chyba, żeby przyszło im do głowy wychodzić przez okna. Po chwili głosy oddaliły się i znikły za pożegnalnym trzaśnięciem drzwi. Był sam. Wychylił się i zajrzał do środka. Pusto. Pchnął lekko okiennicę, ustąpiła z cichym zgrzytem. Podciągnął się na parapet i wślizgnął do środka. Był zdziwiony łatwością, z jaką się tu dostał. Wyglądało na to, że ostatnio dyscyplina w ministerstwie nieco się rozluźniła… A może to tylko chaos przed nadchodzącymi przetasowaniami? Blade światło księżyca wydobywało z mroku fragment ściany i mocno nieaktualny czerwcowy plakat, którym ktoś dowcipny, albo może złośliwy, postanowił zilustrować „pierwsze, częściowo wolne wybory”. Raczej niezwykły rekwizyt w takim przybytku. Plakat wisiał na dwóch linkach przymocowanych do wózka na podsufitowej prowadnicy. Podszedł bliżej i spojrzał na mocno podziurawiony wizerunek Gary Coopera. Zrozumiał swoją pomyłkę. To nie była sala sportowa, tylko strzelnica, a plakat służył za tarczę, na której strzelcy doskonalili swój kunszt.

W co oni cię wplątali, szeryfie..? — Mruknął w stronę plakatu, po czym ruszył do wyjścia.

Przemknął korytarzem prowadzącym do budynku, którego szukał. Nerwowo odczytywał napisy na tabliczkach przy kolejno mijanych drzwiach. „Gabinet odnowy”, „stomatolog”, „internista”, „gabinet zabiegowy”. Jeśli wcześniej miał jakieś wątpliwości, to teraz się ich pozbył. To z pewnością nie był zwykły ośrodek wczasowy. To gdzieś tu, ponad rok temu musiał się kurować człowiek z raną postrzałową. Ów kapitan czekista, dowódca komanda od mokrej roboty. Texas wiedział, że ma mało czasu. Budynek był z pewnością pod stałą obserwacją. Na pewno nie tak ściśle kontrolowany, jak, powiedzmy gmach na Rakowieckiej, ale i tak musiał mieć oczy z tyłu głowy. Wciąż szukał odpowiedniego pomieszczenia, ale bez sukcesu. W tym półmroku niewiele widział, a bał się zapalić latarkę, żeby się nie zdekonspirować. Odruchowo dotknął kolby browninga. W razie wpadki musiałby iść na całość, a tego chciał uniknąć. Doszedł do końca korytarza. Cofnął się z powrotem do drzwi, którymi wszedł. Przecież muszą gdzieś tu mieć… Jest! „Rejestracja” — z trudem odczytał napis na drzwiach. Dłoń w czarnej, skórzanej rękawiczce nacisnęła klamkę napotykając na opór. No jasne, to było do przewidzenia. Schylił się i zasłaniając dłonią fragment pod klamką na dwie sekundy włączył latarkę punktową. Zwykły, typowy zamek na przedpotopowy klucz. Jeszcze rok temu byłaby to dla niego poważna przeszkoda, ale ostatnie miesiące spędzone z chłopakami Ciętego wiele zmieniły w jego życiu. Sięgnął do tylnej kieszeni i wyciągnął specjalnie przygotowany na tę okazję kawałek odpowiednio ukształtowanego, twardego drutu. Chwilę potem był już w środku. Znalazł segregatory z kartoteką i zaczął przeglądać je nerwowo, nasłuchując jednocześnie obcych dźwięków na korytarzu. Odnalezienie nazwiska nie sprawiło problemu. Co z tego, skoro na tej karcie też nie było adresu. Przydział służbowy, stopień, numer legitymacji. Zaklął pod nosem i zrezygnowany oparł się o blat biurka. Nie lubił podejmować takiego ryzyka na darmo. Co dalej, co dalej?! Zwątpienie rozparło się bezczelnie w jego trzewiach. Skąd w ogóle mu przyszło do głowy, że znajdzie tu jakieś wskazówki? Poczuł cały bezsens swojego uporu. Był tylko robakiem, drobnym insektem, a próbował porwać się na but, który go kiedyś omal nie zmiażdżył. Zrozumiał wreszcie w pełni dysproporcję sił. Ta lekcja pokory paradoksalnie uspokoiła nerwy i przywróciła właściwą ocenę sytuacji. Był oto sam na terenie wroga. Zamiast na informacje, trafił na barierę biurokratycznego systemu, któremu próbował sypać piach w tryby. Będzie miał szczęście, jeśli uda mu się stąd wydostać bez wszczynania alarmu. Wycofał się powoli tą samą drogą, którą przyszedł. Minął dziurawego Gary’ego Coopera i nagle zamarł. Dźwięk zbliżających się kroków zaskoczył go na środku pomieszczenia. Do okna nie zdąży, nie ma szans. Rozejrzał się nerwowo dookoła. Nieopodal były jakieś drzwi. Ruszył tam biegiem starając się robić jak najmniej hałasu. Znalazł się w ciemnym pomieszczeniu. Ktoś otworzył zewnętrzne drzwi od strony korytarza i wszedł do strzelnicy. Texas był w pułapce. Jeśli tu zajrzą…

Mógł tylko czekać na rozwój wypadków. Usłyszał głosy. Dwóch mężczyzn rozmawiało po angielsku. Jeden miał silny, twardy akcent, sugerujący pochodzenie gdzieś z Bliskiego Wschodu. Iza podczas długich zimowych wieczorów nauczyła go rozróżniać narodowość rozmówcy po niuansach akcentu. Jeden z ludzi za ścianą był bez wątpienia Arabem. Akcent drugiego pozostawał dla Texasa zagadką.

Czy to już wszystko, co ma mi pan do zaoferowania, majorze? — Niski głos z arabskim akcentem.

A czego pan oczekiwał? Stingerów? Wie pan, są specjalistyczne firmy, które je panu sprzedadzą i jeszcze zafundują polowanie na słonie w Kenii. Wolny rynek… — To ten głos trudny do zidentyfikowania.

Nie taki znowu wolny, majorze.

A, tu pana boli! Nie sprzedadzą, co? Nie chcą rozmawiać z człowiekiem, który ma krew na rękach? Źle by to wyglądało na łamach New York Timesa, tak? No cóż, z pańską reputacją… Dlatego właśnie przestanie pan robić obrażone miny i udawać, że jak się nie dogadamy, to pójdzie pan do konkurencji. Przestanie pan się targować i przedłużać ten spektakl. Nie będziemy tu przecież tkwili do zimy. Oferujemy towar najwyższej jakości i obaj doskonale wiemy, że nie znajdzie pan nigdzie lepszej oferty. W każdym razie nikt inny jej panu nie przedstawi. Proszę iść do Czechów i samemu sprawdzić.

Czy ja mam paranoję, czy my rozmawiamy o dwóch różnych rzeczach? Tłumaczyłem wyraźnie, na czym mi zależy! Zamówiłem broń przeciwlotniczą, a wy mi próbujecie wcisnąć przeciwpancerną! Czy to jest poważne podejście?!

Drogi panie, znałem kiedyś pewnego sierżanta, który przy pomocy RPG-7 posłał do wieczności kilka Herculesów…

Sugeruje pan…

Proszę mi nie przerywać! Czy kiedyś zostawiliśmy pana z wadliwym towarem? Czy kiedyś odmówiliśmy przeszkolenia pańskich klientów? Czy kiedykolwiek były kłopoty z częściami zamiennymi, lub amunicją?

Nie, ale….

Dobrze, wiem, o co chodzi. Przygotujemy specjalne szkolenie dla doradców wojskowych, których pan wskaże i nie policzymy za to ani grosza. Do tego dla wszystkich pobyt w jakimś urokliwym ośrodku z basenem i dziwkami, przy których każdemu stanie przez duże S. Jest pan usatysfakcjonowany?

Rozumie pan chyba, że tu chodzi o moją reputację? Jeśli dostarczę towar, który będzie równie przydatny, co maczuga…

Proszę mnie nie obrażać! Wie pan doskonale, do czego zdolny jest zdyscyplinowany bojownik o wolność uzbrojony w taki granatnik! Wystarczy podejść na odpowiednią odległość.

Właśnie! Od tego powinien pan zacząć! Skuteczne strzelanie z pańskiego szmelcu wymaga podejścia na kilkadziesiąt metrów do celu! To pewna śmierć, mówimy o monitorowanych obiektach! Moim klientom chodzi o to, żeby samemu pozostać poza zasięgiem wroga!

Wszystko jest kwestią szkolenia. Ta broń trafia w cel z kilkuset metrów. Przygotujemy najlepszych instruktorów, niech się pan tym nie martwi.

Mogę dać 75 procent ceny wyjściowej.

Pańskie pomysły przyprawiają mnie o ból serca. Tylko dlatego, że jest pan naszym stałym gościem dam panu pięcioprocentowy upust. Kubańczyków już dawno posłałbym do diabła, proszę to docenić.

Kubańczykom sprzedajecie najnowocześniejszy sprzęt, a mi próbuje pan wcisnąć to, co akurat macie w magazynach.

Czasem wiekowa, sprawdzona w boju, pewna broń jest lepsza niż nieprzetestowane nowinki. Zresztą, po co ja to panu tłumaczę? Dobrze, zakończmy już ten targ. Dla lepszej współpracy w przyszłości zejdę jeszcze o dwa procent. Mam nadzieję, że pan to docenia?

Doceniam. Ale z tą przyszłością może być różnie. Po tym, co nawyprawiał ten wasz reformator, nie wiem, jak długo jeszcze będziemy mogli robić razem interesy. Cały postępowy świat wstrzymał oddech. Jak pan wie, mnie te wasze gierki ani ziębią, ani grzeją, ale moi klienci są bardzo zaniepokojeni. Najpierw nakładliście im tych waszych historii do głów, przekabaciliście ich po swojemu, a teraz sami wszystko trwonicie. To się źle skończy.

Proszę się nie obawiać, wszystko zostanie po staremu. Może mi pan wierzyć. No co, czego się pan boi, że nagle zapałają miłością do Wuja Sama i straci pan zajęcie? Że zapanuje światowy pokój i wszyscy się będą miłować? Niech pan będzie spokojny, postaramy się o to, żeby nie poszedł pan z torbami.

Tak, najbardziej dbacie rzecz jasna o moje interesy. — Rubaszny śmiech.

A nie jest tak? Kto inny zafundowałby panu tyle nowych rynków zbytu? Od Angoli po Ulster… brać i wybierać!

Mam nieodparte wrażenie, że ostatnio chcecie naszymi rękami załatwiać wszystkie swoje problemy. Wy sami nigdzie się już nie angażujecie, nie robicie nic, wolicie wysyłać umyślnych, którzy odwalą brudną robotę.

Myli się pan całkowicie! Robimy więcej, niż pańscy klienci mogliby sobie wyobrazić. Po prostu działamy w innej skali. Wy porywacie im samoloty i wysadzacie ambasady, a my niszczymy ich morale. Prowadzimy tę samą wojnę, różnimy się tylko metodami. Niedługo przekona się pan, która jest skuteczniejsza. Proszę spojrzeć, ile lat już współpracujemy. I nareszcie ta współpraca zaczyna przynosić wymierne efekty. Teraz, za chwilę nastąpi mała zmiana dekoracji. My zamienimy się w baranka, a pańscy klienci staną się złym wilkiem. Ale tak naprawdę wszyscy będziemy zwalczać tego samego wroga. Taka walka niejedno ma imię… No, na dzisiaj wystarczy interesów! W Warszawie zgłosi się do pana kapitan… — na dźwięk nazwiska nagle Texas drgnął, jakby się obudził ze snu. To było nazwisko człowieka, którego szukał! — Z nim ustali pan wszystkie techniczne szczegóły operacji. — Dokończył głos.

Mam jeszcze jedno pytanie, majorze. — Znów arabski akcent.

Byle nie na temat skuteczności RPG-7. Więcej i tak już nie opuszczę.

Nie o to chodzi. Proszę mi odpowiedzieć, jak to jest, że pan i pańscy polscy koledzy z bezpieczeństwa wchodzicie w kompetencje armii? Do tej pory zawsze z nią załatwiałem takie transakcje. W zasadzie to nie moja sprawa, ale wolałbym wiedzieć, na czym stoję.

Widzi pan, jak wszędzie tu też obowiązuje konkurencja. To, jak pan wie podstawa wolnego rynku. A armii też należy się od czasu do czasu jakaś szpila w bok. Pan tylko na tym zyska. No, zapraszam na drinka, jutro o dziewiątej rano przyślę po pana samochód. Po południu będzie pan w Warszawie.

Kroki w pomieszczeniu obok oddaliły się i zaczęły niknąć gdzieś na korytarzu. Texas siedział jeszcze przez chwilę za drzwiami przetrawiając to, co usłyszał. To nazwisko wciąż brzmiało w jego uszach. Znów był odrobinę bliżej celu. Teraz nie może zgubić tropu. Drugiej szansy nie będzie. Wyszedł na zewnątrz i rozglądając się po okolicy dotarł do miejsca, gdzie zostawił materac. Zlustrował najbliższy teren i wyłowił wzrokiem jakąś postać zbliżającą się od strony zabudowań. Strażnik. Przyczaił się w wodzie pod molo i czekał aż tamten zakończy obchód. Upewniwszy się, że jest czysto, wypłynął na materacu w drogę powrotną. Po kilkunastu minutach był bezpieczny na brzegu przy drodze. Wrócił do samochodu, przebrał się w suche ciuchy, uruchomił silnik i nie zapalając świateł podjechał na wzniesienie po przeciwległej stronie jeziora. Miał stąd idealny widok na ośrodek. Ściął nożem kilka gałęzi, przykrył nimi Chevroleta, usiadł w fotelu i zapadł w sen. Śnił mu się Gary Cooper z Matką Boską w klapie.

***

Czy chciałabyś poznać prawdziwego biznesmena, złotko? — Texas metodycznie masował plecy Joli. Jego ręce błądziły najpierw po karku, potem zeszły w okolice łopatek, by w końcu rozpocząć zdecydowany marsz na południe…

Biznesmena? Takiego, co ma willę i basen z taką niebieściutką wodą? — Zapytała Jola rozmarzonym głosem.

Właśnie! A do tego limuzynę z pozłacanymi klamkami i wyścigowe konie w stajni.

Koni nie lubię! Strasznie śmierdzą, bynajmniej te, które widziałam dotąd. Au! Nie szczyp! No wiesz?!

No to zamiast koni wyobraź sobie salon Tiffaniego, wyłącznie do twojej dyspozycji.

Tiffaniego? Od razu zgłodniałam.

To jak, chciałabyś poznać kogoś takiego?

Bo ja wiem… Jeśli byłby zabawny.

No to ubieraj się! Dziś wieczorem musisz komuś zawrócić w głowie, skarbie!

Następnego dnia spotkali się w Saskim Ogrodzie, koło fontanny.

Jak ci poszło? — Zagaił Texas.

A jak miało pójść? On jest taki śmieszny, mówię ci!

Jak to zrobiłaś?

Normalnie — rzuciła od niechcenia Jolka — upuściłam koło niego torebkę. Od razu rzuciło się ją podnosić takich dwóch dużych panów w ciemnych okularach, ale Rashid ich powstrzymał i sam mi ją podał.

Kto taki? — przerwał Texas.

No, Rashid, przecież mówię, tak się nazywa na imię!

Rozumiem, słońce, opowiadaj dalej, proszę. — Zachęcił ją ciepło.

A o czym tu opowiadać, potem było jak zwykle. Tyle, że wczoraj dostałam dla odmiany różę, taką pąsową, mówię ci, jaka wdechowa…

Zaprosił cię do siebie?

No proszę cię! Popatrz na mnie! Oczywiście, że zaprosił, ale tylko mu namotałam, nawywijałam rzęsami i w ostatniej chwili powiedziałam, że muszę już do domu…

Brawo! Umówiliście się na dziś?

No przecież! Przyjedzie po mnie o siódmej. Słuchaj, co ty masz do Rashida? Dlaczego ja mam z nim…?

Bo to świetna partia dla ciebie, ślicznotko! Zorientuj się, jak ma na nazwisko i w którym pokoju mieszka. Poproś, żeby zabrał cię na jakieś spotkanie ze swoimi znajomymi.

To takie ważne? Będą pewnie strasznie nudni…

Zrób to dla mnie, złotko, dobrze?

Jak zwykle nie oponowała. Zawsze robiła to, o co poprosił. Handlarz zaprosił ją na kolację pod koniec tygodnia. Było jasne, że ma być ozdobą jakiejś transakcji. Gra zaczęła nabierać rumieńców. A zatem pozostawał jeszcze problem poznania treści rozmów znajomych tego, jak mu tam… Rashida. Naturalnie będzie rozmawiał z nimi po angielsku (z Jolą porozumiewał się łamaną polszczyzną, zresztą język miłości nie wymagał przesadnie rozbudowanego słownika), wobec tego dziewczę niewiele z tego zrozumie. A nawet jeśli zrozumie treść, to nie przekaże mu znaczenia. Nie miał wyjścia, musiał ją wyposażyć w podsłuch. Tylko jak miał, do cholery, to zrobić?! Jego wiedza z zakresu elektroniki była bliska zeru, a możliwości sprzętowe ograniczały się do prymitywnych dyktafonów. Poza tym patrząc na kreacje Joli, nie wyobrażał sobie gdzie mogłaby ukryć coś więcej niż spinkę do włosów. Może podłożyć sprzęt gdzieś w pobliżu stołu w restauracji? No tak, ale wtedy musiałby mieć wcześniej informację, w którym miejscu będą się spotykać. Poza tym, zawsze mogą w ostatniej chwili zmienić zdanie. Czyli, nie ma rady, pozostaje Jolka… Może ukryć magnetofon w torebce, a mikrofon wyprowadzić gdzieś przy podłodze? Nie, to raczej kiepski pomysł. Za duża odległość od źródła dźwięku. Nie ma wyjścia, musi znów zmobilizować Jolkę, co gorsza ingerując w jej styl ubierania. Przeczuwał chryję… Pod Pałacem kupił cały niezbędny ekwipunek, następnego wieczora zakradł się do Jolki na Wronią. Zrobili sobie poligon doświadczalny w jej pokoju.

Nie, no coś ty! Jak ja będę wyglądała w takim bolerku?! — Wybrzydzała dziewczyna.

Ależ doskonale będziesz wyglądała! O co ci chodzi, słońce? To taki styl retro… — Przekonywał ją.

Nie chcę żadnego retro! To mnie postarza!

To może pożycz tego srebrnego lisa… — Zaryzykował. Nie zważając na realia, trendy, porę roku i końcowy efekt, Texas tak się zapamiętał w planowaniu operacji, że zatracił zupełnie poczucie rzeczywistości. W przedpokoju zobaczył lekko wyliniałe, ale wciąż imponujące futro z lisa należące do matki Joli. Już widział oczami wyobraźni, jak faszeruje gadzinę dyktafonem marki Sony. Jolka ochłodziła jego zapał.

Lisa?! W lecie?! Nie ma nawet połowy września. Oszalałeś?!

Słuchaj słońce, załóż co chcesz, tylko ukryj jakoś ten mikrofon i przewód, dobrze? — Westchnął zrezygnowany.

W ogóle nie rozumiem, po co to wszystko. To nieładnie go tak szpiegować! Co to za pomysły?! — Dąsała się Jolka.

Objął ją ramieniem i oprowadził wolno dookoła pokoju.

To bardzo ważne, skarbie. — Mówił powoli, szepcząc jej namiętnie do ucha. — Przecież już się zgodziłaś, więc nie zawiedź mnie teraz, bardzo cię proszę. — Był uosobieniem czułości.

Ale nie każ mi się ubierać tak dziwacznie, jeszcze mnie ktoś znajomy zobaczy…

Kiedy ci tłumaczę, że mikrofon musi być ukryty, inaczej… — I tak minęły dwie godziny.

W końcu, tuż przed północą doszli do konsensusu. Jolka wybrała zwiewną, granatową kieckę do pół łydki z pokaźną falbanką na dekolcie, w której od wewnątrz można było od biedy ukryć mikrofon. Kłopot polegał na tym, że wszyscy obecni przy stole w to miejsce będą się gapili najbardziej. Texas nie miał już jednak siły na dalsze użeranie się o jakieś dyskretniejsze wdzianko i pocieszał się, że pod latarnią najciemniej. Dyktafon ukryła za podwiązką pończochy, a przewód poprowadziła w fałdach sukienki, tak, że trzeba było wiedzieć, gdzie patrzeć, żeby coś zauważyć. Texas uznał efekt za zadowalający, kazał jej jeszcze raz zdjąć i założyć całość, żeby się upewnić, że jutro sama da sobie z tym radę. Skończyli przed pierwszą. Plan pachniał taką amatorszczyzną, prowizorką i brawurą, że to się mogło udać. Bezczelność grała na ich korzyść. Spojrzał na nią jeszcze raz i pomyślał, że nawet pluton Richardów Sorge nie miałby z nią szans.

Tylko pamiętaj, zaraz po spotkaniu idziesz do toalety, cały sprzęt zdejmujesz i chowasz do torebki, jasne?

Jasne, jasne! A co mam robić potem?

Zrób to, na co masz ochotę, a jeśli nie będziesz miała ochoty, to tego nie rób.

Jak chcesz, Tex, jak chcesz. — Zawiesiła głos na chwilę. — Słuchaj, powiesz mi wreszcie, co się z tobą dzieje? Gdzie zniknąłeś? Wyprowadziłeś się tak nagle.

Kiedyś ci wszystko wyjaśnię, obiecuję. Ale nie dziś.

Chciała, żeby został do rana, ale wymówił się mnóstwem pracy. Na ulicy Rozbrat czekała Iza. Była cierpliwa, ale nie chciał tego nadużywać.



Prześlij znajomemu

28 Komentarz(e/y) do “Punkt Lagrange’a. Drugi fragment powieści.”

  1. 1 gniewoj

    Być może po niewczasie jednak nie mogę oprzeć się chęci opisania swoich wrażeń po lekturze „Punktu Lagrange’a”. Książka trafiła do mnie kilka ładnych miesięcy temu jednak ze względu na pewne zmiany, których podjąłem się dokonać po porostu nie maiłem czasu na lekturę. Tyle tytułem wyjaśniania i wstępu.
    Teraz pora na gratulacje i podziękowania. Gratulacje dla autora za bardzo udany debiut. Podziękowania Wydawnictwu za wydanie tak unikatowej pozycji.

    Jak wspomniałem książka cierpliwie czekała aż po nią sięgnę ale gdy już to zrobiłem nie mogłem się od niej oderwać. Wciągająca akcja, ze znawstwem opisane samochody. Do tego moja Warszawa i jej okolice. W końcu, szaleńczy pomysł autora na oddanie strzału w kierunku bolszewików i to nie w jakiś odległych, tuż powojennych czasach ale teraz, współcześnie. Z pewną przesadą, ale było to coś krzepiącego. Choćby tylko fikcja literacka a jednak jakaś otucha w sercu, że może jednak można ich jeszcze powystrzelać.

    Co mnie urzekło? Jak już wspomniałem: Warszawa. Trochę przez skojarzenie, przepraszam za przywołanie tutaj Tyrmanda, ale właśnie z jego „Złym”. Po trosze, przez to, że kilka lat temu miałem okazję i ogromną przyjemność uczestniczyć w przyjęciu komunijnym organizowanym właśnie w starej, przedwojennej kamienicy przy Wroniej. Naprawdę, miałem wtedy wrażenie, że jakoś cudowanie czas się tam zatrzymał. Że mieszkańcy kamienicy, żyjący na granicy jakiegoś meliniarstwa, czy półświatka, tworzą zamkniętą, hermetyczną społeczność. Społeczność kierującą się własnymi regułami, niepoddającą się atomizującemu działaniu bolszewizmu.

    Sama opowieść poprowadzona została lekkim piórem, tak jakby autor sam prowadził Chevroleta Camaro. Wiadomo, jakikolwiek gwałtowne manewry łatwo mogą doprowadzić takiego amerykańskiego sportowca do koziołkowania zakończonego lądowaniem w przydrożnym rowie. Jednak książka nie jest pozbawiona pewnej ekwilibrystyki. Pewne zastrzeżenia budzą pomysły: splecenia losów Texasa i Spychacza oaz przejęcie kontenera pełnego niespodzianek. Dla mnie zbyt ekwilibrystyczne, ale w końcu jest to powieść sensacyjna, więc ważne, że akcja zostaje za każdym razem jakoś wyprowadzona razem na prostą. Chociaż, tak po prawdzie, to chyba nie do końca to się udaje. Dojeżdżamy do końca, aż tu nagle autor jakby nie mógł zdecydować gdzie zaparkować swojego Cheviego. Czy wybrać optymistyczną wizję Rozdziału XI czy raczej tą realnie – pesymistyczną z Epilogu. No, cóż!!

    Samemu kończąc, odniosę się do wywiadu autora, w którym przywołuje takich autorów jak Frederick Forsyth czy James Jones. Czytając powieść porównywałem autora raczej do Johna le Carré. Obydwaj doskonale opisują mechanizmy którymi rządzony jest dzisiejszy świat. Jeszcze raz gratulacje za udany debiut.

  2. 2 michał

    Ależ drogi Panie Gniewoju! Dlaczego przepraszać za przywołanie Tyrmanda? Tyrmand jest jak najbardziej mile widziany. Ale nawet gdyby nie był, to nadal nie byłoby za co przepraszać. Bycie w Podziemiu nie może polegać na tym, że nie będziemy przywoływać niemiłych aspektów rzeczywistości.

    A Tyrmandd w ogóle, i „Zły” w szczególe, na pewno do nich nie należą.

  3. 3 gniewoj

    Oj, Szanowny i Drogi Panie Michale,

    Pan swoje!!! Wiadomym jest, że potrafi Pan docenić artyzm Pancernik Potiomkina nie dając się omamić bolszewickiej propagandzie zakraplanej tym czy innym finansowanym przez bolszewików dziełem, ale… Raz, z Pana jest unikat w tej nader rzadkiej umiejętności. Dwa, może w takim razie powinniśmy podzielać opinię, że historia o czterech pancernych psach jest ciekawa tak w swojej treści jak i formie??!! Nie, wolę tego unikać. Sam do tej pory jestem pod wrażeniem „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa, jednak cały czas pamiętam, że wszystko to powstało za pieniądze zagrabione przez bolszewików i tylko dlatego, żeby możliwe było skuteczne i wielopłaszczyznowe zakraplanie bolszewickiego jadu kłamstwa. Dlatego uważam, że moje przeprosiny z przywołanie „Złego” Tyrmanda były i są jak najbardziej na miejscu.

    I żeby powrócić to głównego wątku powtarzam: cieszę się, że Jacek Szczerba napisał a WydPod opublikowało „Punktu Lagrange’a.”.

  4. 4 michał

    I ja się cieszę.

    Ale odróżnianie obiektywnej wartości od propagandy, czy też znajdowanie wartości pomimo propagandy, jest koniecznością w dzisiejszym, zdominowanym przez propagandę świecie.

    Pracuję teraz nad powstaniem węgierskim i wszystkie źródła są, delikatnie mowiąc, lewackie. To co mam zrobić? Odmówić im jakiejkolwiek wartości, bo mi się nie podoba stanowisko polityczne autorów?

    Ale Tyrmand i „Zły”? Zupełnie nie rozumiem, co w nich złego. Tyrmand był rzadkim antykomunistą. Napisał „Złego” i wydał go w prlu, żeby zarobić. Równie dobrze można by mieć do niego pretensje, że podczas okupacji udawał Francuza, żeby nie pójść do gazu.

  5. 5 gniewoj

    Nie, Panie Michale!!

    Wyłuskiwanie prawdy z lewackich przekazów to jedno a odrzucanie wszystkiego co powstało za bolszewickie pieniądze i na ich potrzeby to co innego. Nie tylko Tyrmand ale chociażby moi rodzice i ja również miałem to nieszczęście żyć w zafajdanej bolszewickiej rzeczywistości. Jak sobie z tym poradziliśmy dowiemy się już nie tu i jeszcze nie teraz.

    Ciekaw jestem jak Pan ocenia „Punkt Lagrange’a”, co się Panu tam podobało a co nieszczególnie?

  6. 6 michał

    Mnie się wszystko podoba! Jestem zgodnym i potulnym obywatelem. Narodziłem się w Polsce ludowej i jej zawdzięczam cały mój szpan.

  7. 7 gniewoj

    Taaaa, już to widzę!!! Z Pana, Panie Michale, taki obywatel prlu jak ze mnie znawca literatury polskiej dwudziestego pierwszego wieku.

  8. 8 Andrzej

    Szanowni Panowie,

    Za bolszewickie pieniądze powstał między innymi także „Pan Cogito”. Można by to interpretować tak, że obiektywnie na ich potrzeby (patrzcie jacy jesteśmy kulurno-tolerancyjni i kulturno-sprawiedliwi i nawet to wydajemy). Jak nam go odrzucać? Jak to się ma do „Złego” i czy powoływanie się na „Przesłanie” powinno być opatrywane frazą „przepraszam, że” (pytam bo ja sam przywoływałem Herberta w swoich refleksjach po przeczytaniu „1946”). Co Panowie o tym sądzicie?

  9. 9 gniewoj

    Panie Andrzeju,

    Być może posuwam się zbyt daleko w swoim radykalizmie ale uważam,że każde 23% VAT jakie muszę zapłacić kupując byle kajzerkę wzmacnia ten bolszewicki kraj. A przecież nie mogę nie jeść. Z drugiej strony każda złotówka wydana na mnie przez to Państwo, bez znaczenia czy to są autorskie tantiemy czy zwykła pensja, wypłacona jest tylko dlatego, że bolszewicy widzą w tym interes i swoją korzyść. Przyjmowanie przeze mnie tej złotówki to nic innego jak układanie się z nimi. Tak ja to widzę.

  10. 10 michał

    Panie Andrzeju,

    To jest problem wrażej pieczeni, sformułowany przez Elzenberga. Jeżeli rozpalę sobie uczciwe ognisko i zacznę piec w nim uczciwą, ludzką pieczeń, a po chwili przyjdzie bandyta i ukradkiem zacznie w moim ognisku piec swoją własną, bandycką pieczeń – czy powinienem zgasić ognisko?

    Mackiewicz odpowiedział na to pytanie jednoznacznie: tak. Ale Elzenberg raczej skłaniał się ku przeciwnemu rozwiązaniu. Osobiście, nie potrafię tego rozstrzygnąć. I zawsze przypomina mi się w tym kontekście myśl Pawła w „Drodze donikąd”: że nie zdołałby utrzymać swej postawy przez dłuższy czas. Innymi słowy, żyjąc pod bolszewikami, trzeba się pogodzić z tym, że wykorzystają nasze ludzkie zabiegi dla swoich bandyckich celów.

  11. 11 Andrzej

    Dziękuję Panom. Wydaje mi się, że uwagi prof. Goćkowskego, zawarte w jego książce o Mackiewiczu – „‚Lewa wolna’ czyli ‚Nie trzeba głośno mówić’. Światopogląd kontrrewolucjonisty”, na temat myślenia i postępowania (tego co określa „świadectwem świadomości kontrrewolucyjnej„, s. 31) mogą być słuszne. Sukces postawy kontrrewolucyjnej możliwy jest przy unikaniu dwóch pułapek: „doktrynalnego” konserwatyzmu i „realistycznego” oportunizmu. Mnie jednak bliżej jest do Mackiewicza według którego antykomunista powinien być radykalny i integralny w swojej postawie. Lecz nie potrafię przy tym odrzucić przesłania Herberta z tego powodu, że za jego wiersze zapłacili mu bolszewicy. Być może dlatego, że sam jestem bolszewizmem skażony.

  12. 12 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Bardzo się cieszę, że przywołuje Pan Goćkowskiego. To moim zdaniem najlepsza książka o Mackiewiczu, choć zaiste trudna do czytania. Przeszła zresztą bez echa w przeciwieństwie do radosnej twórczości Koziołków Matołków.

    Herbert nie na darmo był (ponoć ulubionym) uczniem Elzenberga. Dylematy wrażej pieczeni nie były mu obce. Może dlatego właśnie pozwolił Michnikowi upiec swoją pieczeń w Herbertowym ognisku albo przynajmniej przysiąść w blasku jego ognia.

  13. 13 gniewoj

    Panie Andrzeju,

    Powróciłem do odłożonej lektury „Szablą i pałką gumową” a tam taki wyrywek z Mackiewicza: „Gdybym był wydawcą, wznowiłbym polskie tłumaczenie obecnego laureata nagrody Nobla, Szołochowa, Cichy Don, bo ją uważam za książkę doskonała. Ale nie zaliczyłbym jej do literatury „rosyjskiej”, lecz do literatury”sowieckiej”. I wcześniej: „bo się powinno wydawać zawsze i wszędzie książki napisane z talentem”.

    Pan Michał ma unikatową zdolność docenianiu dobrej twórczości sowieckiej nie poddając się jednocześnie celom jakim sowieci spodziewali /spodziewają się dla siebie osiągnąć pozwalając na powstanie/upublicznienie danego dzieła. Ja jestem, przynajmniej w tym momencie, na stanowisku, że wszystko co sowieckie z założenia musi być szkaradne.

  14. 14 michał

    Drogi Panie Gniewoju,

    Ale to chyba nie jest aż taki unikat, skoro Mackiewicz także był w stanie docenić wartość ponad propagandę. Ale szerzej, czy wszyscy nie powinniśmy starać się być bezstronni w ocenach?

    Będąc nastolatkiem, byłem zaciekłym kibicem piłkarskim i kibicowałem Polsce ludowej, ale to nie znaczy, żebym miał nie doceniać, że Holandia z Cruyffem, Neeskensem, Krolem, Haanem i Rensenbrinkiem, była o wiele lepsza. Osobiście, nie znoszę Rafaela Nadala, ale to nie znaczy, żebym nie mógł bezstronnie przyznać, że umiał kiedyś grać w tenisa i bardzo doceniam, kiedy przegrywał po zaciętych meczach.

    Źle życzę sowieciarzom i sowietyzmowi we wszelkich przejawach, ale sam żyłem pod komunizmem, czy mam więc potępiać ludzi, którzy próbują żyć w takich warunkach? W ten sposób potępiłbym ogromną większość moich przyjaciół, których kocham, i część mojej rodziny.

    Jeżeli takie podejście jest rzeczywiście rzadkością, to szkoda. Świat byłby lepszy, gdyby nie było.

  15. 15 gniewoj

    Panie Michale,

    Oczywiście nie mi osądzać czyjeś decyzje, ale komu skoro nie nam, bywalcom podziemia, przypada rola nazywania białego białym a czarnego czarnym? I to bez względu czy jest to piękne, wartościowe, artystyczne czy jakie tam jeszcze bądź.

    W gronie rodziny i znajomych uchodzę za pociesznego dziwaka, który co jakiś czas bibrzy, że nie ma Polski, że żyjemy w zafajdanym bolszewickim kraju. Jak to? Przecież mówimy w tym kraju po polsku. Kraj się nazywa Polska a to, że chodziliśmy sami albo nasi rodzice w pochodach, że jeździliśmy na wczasy FWP? No, cóż inni też tak robili, takie czasy były. Racja, że „Ruscy” nas napadli, ograbili ale przecież żyć jakoś trzeba było. Poza tym od dawna mamy niepodległość a i tak, kto wie, czy wtedy nie żyło się lepiej. Może biedniej ale inaczej, nie to co teraz. Teraz to nam cały kraj sprzedali, wszystko oddane zachodnim kapitalistom, nic już polskiego nie zostało.

    Wydaje mi się, pewnie niesłusznie, że tak postrzega najnowszą historię spora część mojej rodziny i znajomych. I nawet ci którzy wyczekiwali tuż po wojnie Andersa na białym koniu albo walczyli w Wołyńskiej AK nie mieli problemu (tak mi się wydaje) jeździć na lukratywne kontrakty do Iraku czy zsrr. Jeszcze raz, nawet nie jestem w stanie oceniać tych zachowań. Raz, dlatego, że pewnie sam bym podobnie postępował. Dwa, są to moim najbliżsi. A przecież wystarczyło żeby moi rodzice żyli pod trochę inną długością i szerokością geograficzną a w ogóle nie znany byłby mi problem bolszewizmu. Trochę zabrakło nam szczęścia?!

    A propos szczęścia przypomina mi się kawał z czasów niesłusznie nieminionych. Otóż, czym jest największe nie świecie szczęście jakiego może doznać człowiek i czym jest największe nieszczęście? Pierwsze to urodzić się w kraju rad, drugie to…. doświadczyć tego pierwszego.

    Żeby zakończyć wątek naszych najbliższych powrócę na chwilę do „Punktu Lagrange’a”. W pewnym momencie Vadim tłumaczy Spychaczowi, że wiedza na temat mechanizmu wielkiej mistyfikacji lat 89-91 nigdy nie będzie poważnie traktowana ponieważ ludzie boją się prawdy. Może i tak jest rzeczywiście ale mnie wydaje się, że bardziej dlatego, że większości ludziom ta wiedza nie jest do niczego potrzebna. Żyli swoim życiem, swoimi problemami, swoimi radościami i w gruncie rzeczy niewiele ich obchodzi co się wydarzyło na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych i jakie są skutki tych wydarzeń tu i teraz.

    Teraz odniosę się do artystów. To w mojej ocenia zupełnie inna para kaloszy. Artyści to nie są zwykli ludzie. W normalnych, niebolszewickich, warunkach życie ich to chyba ciągła udręka. Nawet ci, którzy odnoszą sukces, pewnie żyją w strachu o to jak długo będą mogli grzać się w cieple chwały i uznania publiczności. Obnażając swoje wnętrze wystawiają się na gorzki smak niedocenienia, przeoczenia, braku uznania. A teraz do tego dodajmy bolszewicką perfidię i gotowość wykorzystywania artystów do swoich celów. Tragizm sytuacyjny wręcz nie do wyobrażenia. Pamiętam jak bardzo byłem zaskoczony fragmentem, w którym Toporska pisała, że największe wydatki bolszewików za czasów zsrr nie szły na zbrojenia a właśnie na kulturę (może lepiej, na: propagandę).
    Jak się oprzeć propozycji współpracy z bolszewikami, skoro nie ma się innej opcji, będąc uwięzionym w „raju krat”? Nałkowska z pełną świadomością zasad bolszewickiej gry miała powiedzieć, że komuniści robią z artystów szmaty po to, żeby później wymachiwać tymi szmatami.
    Czy mając to wszystko na uwadze nie powinniśmy (my czyli bywalcy podziemia) nazywać jednak białego białym a czarnego czarnym? Niech „Zły” Tyrmanda będzie najbardziej wartościową książką, niech „Kabaret starszych Panów” będzie kulturą przez duże K to jednak będąc finansowanymi przez bolszewików mają to nieszczęście, że są elementem bolszewickiej kultury. I nawet jeżeli nie doszuka się Pan, Panie Michale, sensu ani logiki w powyższym to uważam, że jak najstosowniejsze były moje przeprosiny za porównanie antybolszewickiego „Punktu Lagrange’a” Jacka Szczyrby ze bolszewickim „Złym” Tyrmanda.

  16. 16 michał

    Drogi Panie Gniewoju,

    Pan Bóg wystawia nas na próbę i musimy jakoś uporać się z tym, co jest nam dane. To nie jest kwestia szczęścia, a może nawet na odwrót. W końcu, kiedy Bóg chce wynieść kogoś na szczyty, to usuwa mu grunt spod nóg…

    Opisuje Pan sowietyzację, mechanizm której jest prosty: bo żyć trzeba, albo „no, a jakże inaczej?” w nieśmiertelnym określeniu kulasa z „Drogi donikąd”.

    Czy nie sądzi Pan, że twierdzenia „ludzie boją się prawdy” i „prawda nie jest im do niczego potrzebna” są niemalże równoznaczne? Boją się, bo prawda będzie czegoś od nich wymagać, będą się czuli nieswojo, obco i nieadekwatnie, a jest tak dlatego, że w świecie utylitarnych pseudo-wartości, prawda nie jest potrzebna, tylko zawadza. Przy czym prawda, kiedy człowiek chce robić karierę? Do czego może się przydać? Hmm, ale tak jest wszędzie. I zawsze tak było. „Prawda was wyzwoli”, powiedział Pan Jezus. Ale wyzwoli od niewoli codzienności, od której rzadko kto pragnie być wyzwolony.

    Ponieważ jednak ogromnej większości ludzi nie interesuje prawda, nie musimy dostosowywać się do ich wymogów. Nikt nie zna jego życia, nie zna jego zguby – to samoluby! Tako rzecze wieszcz. Mam wprawdzie wiele wątpliwości do przesłania Mickiewiczowego, ale w tym wypadku miał rację. Nie interesuje ich prawda? No to co? Ale mnie interesuje.

    Ani „Zły”, ani Kabaret Starszych Panów to nie jest wielka kultura ani sztuka. I jedno, i drigie służyło przedstawieniu prlu jako „normalnego kraju”, w którym pisze się inteligentnie. I jedno, i drugie należy bez reszty do kultury bolszewickiej, do kultury prlu. Osobiście doceniam i Starszych Panów, i Tyrmanda, ale to nie zmienia w niczym ich przynależności.

    „Punkt Lagrange’a” tymczasem przynależy Podziemiu.

  17. 17 gniewoj

    Nie Panie Michale, nie widzę w tych twierdzeniach bliskoznaczności.

    Boimy się czegoś co nam zagraża. I tu rzeczywiście, Spychacz nie miał przecież na myśli konsekwencji wyjawienia tego czego dowiedział się od Vadima szerokiej opinii publicznej a służbom specjalnym wolnego świata. Słusznie Vadim nie czuł się tym zagrożonym gdyż wiedział, że dla służb specjalnych wolnego świata informacje Golicyna są niebezpieczne. Ich akceptacja doprowadziłaby do wywrócenia do góry nogami tak mozolnie budowanego obrazu świata. Konsekwencji szeroki wachlarz, od upadku autorytetów po utratę stołków. Jest się czego bać.

    Natomiast myśląc o zbyteczności dochodzenia prawdy, mam przed oczami obraz np. pani domu, która teraz martwi się czy przygotowany obiad będzie smakował a wtedy martwiła się co w ogóle przygotować na obiad. Mam obraz pana domu, który martwi się teraz jak spłacić kredyt, wtedy martwił się jak zdobyć talon na samochód. Ani panią domu ani pana domu tak naprawdę nie interesuje czy za oknem jest komunizm czy kapitalizm, czy demokracja czy dyktatura. Wystarczy jaki taki spokój i kilka rzekomych prawd wyjaśniających dlaczego nie jest tak dobrze jakby obydwoje chcieli żeby było. Im i im podobnym prawda po prostu jest do niczego niepotrzebna.

  18. 18 michał

    Hmm, czy ja wiem? Lękamy się na przykład nieznanego, choć wcale nie musi nam zagrażać. Boimy się tego co obce – stąd niechęć do obcokrajowców, stara jak świat – a czy nam zagrażają?

    Ale mnie chodziło bardziej o naturę prawdy niż o lęk. Kiedy mówimy, że ludzie boją się prawdy, to czy nie mamy na ogół na myśli strachu przed wymaganiem, jaki prawda ze sobą niesie? Jeżeli uznam coś za prawdę, to czy nie powinienem zmienić mego postępowania? W ogromnej większości wypadków, postępujemy jak chcemy, z wygody, dla pożytku, dla pieniędzy, dla kariery – a prawda tylko nam wchodzi w drogę. W tym zresztą sensie, prawda zagraża, bo wybija nas z tego ciepełka nieprawdy.

    Ale oprócz tego ma Pan oczywiście rację. Nikogo nie obchodzi czy taki ustrój, czy śmaki, taki system czy inny. Obchodzi za to, jak się w nich ustawić. I tę właśnie prawdę o ludzkiej naturze, wykorzystują sowieciarze w procesie sowietyzacji. Dlatego zresztą nie należy się przejmować, co myśli mityczna „większość”. To bez znaczenia.

  19. 19 gniewoj

    Mackiewicz jeszcze w latach osiemdziesiątych liczył na pokłady nienawiści do komunizmu wśród, wówczas już, drugiego-trzeciego pokolenia homosovieticusów. Chyba do końca wierzył, że „byle iskra, umiejętnie rozdmuchana, może go (komunizm) łatwiej obalić niż inną potęgę”. Choćby Mackiewicz mylił się w swoim optymizmie to jednak bolszewicy zadawali sobie sprawę, że budując swój twór budowali go na zgliszczach starego świata. A wiadomo, że w każdych zgliszczach, gdzieś tam na samym dnie długo, bardzo długo tli się żar. Niedogaszony, niepilnowany może doprowadzić do niekontrolowanego pożaru. Gdzieś tam w kamienicy przy Wroniej żył sobie taki rotmistrz Stachoń, we Wrocławiu taki pan Zbyszek Chrzanowski i wszyscy oni swoją postawą podtrzymywali przy życiu kontrrewolucyjnego ducha. Mieli też komu przekazać swój światopogląd. Był Texas, był Romek Chrzanowski.
    Teraz kiedy europejski komunizm się sam rozmontował i tak długo jak nie będzie okazywał nadmiernie opresyjnego, agresywnego oblicza może sobie spokojni, tam i z powrotem, maszerować przez wszelakie instytucje, jak jakiś niewidzialny duch. I jeżeli nawet go ktoś gdzieś dostrzeże i będzie chciał coś z tym zrobić to nieuchronnie skaże się na alienację i łątkę wariata. Po co więc komu dostrzegać prawdę hasającą przed nosem?!

  20. 20 Andrzej

    Panie Gniewoju i Panie Michale,

    Sądzę, że odnośnie dochodzenia do prawdy i świadomości tego jaka jest rzeczywistość, nie tyle powinna nas interesować postawa pani czy pana domu czy innego zwykłego „kogoś”, co najpierw postawa tych którzy deklarują, że prawda jest dla nich istotna, przywiązują do niej wagę i twierdzą że chcą jej szukać. Głoszą to wszem i wobec i przekonują innych. Powinna nas przede wszystkim interesować postawa tych Polaków którzy tworzą tzw. opinię, a nie „polskie masy” które na tej opinii są karmione. Jest tych „elit” nie tak mało i dość wyraźnie słychać ich głos. Oto przykład na który natrafiłem ostatnio: https://twitter.com/jedynieprawda

    Jak określić i wytłumaczyć postawę kogoś, kto powołując się na Mackiewicza tapla się radośnie w peerelowskiej gnojówce? Tworzy przekaz „wolnej Polski” i „wolnej myśli” byle ta „wolność” była wiązana z konkretną peerelowską „partią polityczną”? Zdaje mi się, że już niedługo postawią ten „pomnik obłudy” (zbiórka „funduszy” trwa od ćwierćwiecza). Postawią go na fundamencie fikcji, która w umysłach tych ludzi jest dziś tak rozbudowana, że stanowi gigantyczną, odwróconą do góry nogami piramidę, której płaszczyzna jest dla nich wyłącznym polem gry. Gry wirtualnej ale dzięki doskonałym technologicznie (choć to wciąż ta sama zasada działania co od wieku) okularom, zastępującej im wiarygodnie rzeczywistość. Wierzą, że to co jest wirtualne, jest też prawdziwe i przekazują tę „wiarę” światu. To czego nie ma jest dziś tym co obowiązuje ma obowiązywać. Bełkot podpierany jest dziś Mackiewiczem. Ech głupota! Czy to nie jest jednak też wyjątkowa perfidia?

    Niemniej sądzę, że dla kogoś kto Mackiewicza traktuje poważnie, czyta i chce zrozumieć, ten bełkot pozostanie niczym innym jak bełkotem.

  21. 21 michał

    Panie Gniewoju,

    Od dawien dawna mam wątpliwości, do tego mackiewiczowskiego „budiem nadiejatsia”. Tak dalece, że kiedyś nawet myślałem, że może mówił to ironicznie. Ale chyba nie. Mackiewicz zupełnie wprost mówił, że nie namawia ludzi do rzucania się z kłonicą na bombę atomową (wprost, bo w odpowiedzi na podobne oskarżenia), ale pragnie utrzymać postawę oporu do czasu, gdy pojawią się warunki do walki. W tej chwili takich warunków nie ma i, osobiście, nie widzę możliwości, żeby się pojawiły. Ale wszystko jest w ręku Boga.

    Ma Pan więc rację, co do żaru tlącego w zgliszczach (bardzo ładnie powiedziane!). Jak śpiewał niezrównany Kaczmarski (też dobry przykład wartości, pomimo podejrzanej postawy politycznej):

    To ruiny, ruiny, ruiny
    Ręce nasze w śmierci po łokcie.

    A my w miskach sprzed lat trzech tysięcy
    Jak co rano jemy ryż na śniadanie
    I twierdzimy z uporem dziecięcym
    Że nie śmierć to, lecz Zmartwychwstanie.

    Na kolanach przez dni i tygodnie
    Przed nikomu nie znanym świętym
    Upieramy się nadal łagodnie,
    Że nie gruzy to, lecz – fundamenty.

    Może więc tę prawdę warto podtrzymać? Taka chyba jest racja istnienia witryny Wydawnictwa Podziemnego. Grzebiemy się w śmierci po łokcie, w przekonaniu, że nie gruzy to, lecz fundamenty, że ziarno musi obumrzeć, by dało plon.

  22. 22 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Czytałem to coś, pod linką od Pana, z wzrastającą grozą. To fakt, że nie byłem w Polsce od wielu dziesięcioleci, ale zdawałoby się, mówię po polsku, a tu – nie rozumiem jednego słowa. Nie rozumiem nawet mniej więcej, o co temu człowiekowi chodzi. Słusznie zwraca Pan uwagę, że ten bełkot jest pod słowami Mackiewicza na temat ścisłości…

    Ale przyszła mi do głowy jedna wątpliwość. Czy Pan ma rację, nazywając toto „elitą”? To bardziej jelita niż elita. W końcu znam ludzi z Polski – jest ich w Londynie multum – i niektórzy są wykształceni i mówią po polsku tak mniej więcej jak ja. Dodam od razu, że rzadko zgadzamy się politycznie, ale oni nie są na TAKIM poziomie.

    Natomiast co do upupiania Mackiewicza, to uderzę w osobistą nutę. Będąc jeszcze w prlu, podczas tak zwanego podziemnego karnawału twórczości Mackiewicza, zdumiałem się ilością artykułów w podziemnych pisemkach, które za cel miały właśnie wpisanie go w prl. Napisałem więc sążnistą polemikę o przydrożnej kapliczce polskich świętości, do której próbuje się wtłoczyć wielkość Mackiewicza. To była moja pierwsza wypowiedź na jego temat. Nie muszę dodawać, że podziemne pisemka odrzuciły mój tekst z obrzydzeniem.

  23. 23 gniewoj

    Panie Andrzeju,

    Ja po Mackiewiczów sięgnąłem przypadkiem. Wcale nie szukałem prawdy ponieważ dla mnie kraj w którym dorastałem był jedynym mi znanym. Byłem, powiedzmy, patriotą tego kraju. Nawet zielonego pojęcia nie mogłem mieć, że to co wokół mnie to nic innego jak bolszewicka zafajdana rzeczywistość. I nagle, po lekturze „Listów do redaktorów Wiadomości” dotychczasowy obraz runął jak za dotknięciem magicznej różdżki. Z miejsca ukazał mi się nowy, logicznie poukładany zbudowany na logicznych argumentach Mackiewiczów.

    Do tej pory zachodzę w głowę jak z jednej z głównych myśli Mackiewicza, żeby nie przykładać ręki do poprawy czegoś czego nie da się poprawić, można wywodzić, że jakaś partia „po” czy „przed”, „pis” czy „pies” zresztą właśnie pies je wszystkie drapał jest prawdziwie polską a druga nieprawdziwie. Wszystko to przecież jedno pomagdalenkowe, bolszewickie łajno którego mieszkając w tym kraju nie można się ustrzec. Pobrudzi się pan tym łajnem, bo nie można inaczej, zacznie pan się z tego czyścić to tylko bardziej za paznokcie wejdzie.
    Na to jest jedna jedyna metoda. Dlatego tak bardzo podoba mi książka Jacka Szczyrby, że odważył się do nich strzelać.

  24. 24 gniewoj

    Panie Michale,

    nie inaczej postrzegam Wydawnictwo Podziemne jak właśnie miejsce gdzie niestrudzenie, od wielu lat podtrzymywany jest, może i cherlawy, ale jednak antybolszewicki żar.

  25. 25 michał

    Panie Gniewoju,

    Czy powinniśmy się gniewać za tę cherlawość żaru, czy być wdzięczni za dobre słowo o niestrudzonym wysiłku? Niestety ani jedno, ani drugie, bo żar ledwie się żarzy, cherlak, a wysiłek żaden w porównaniu z prawdziwie niestrudzonym działaniem takich Mackiewiczów.

  26. 26 Andrzej

    Drogi Panie Michale,

    Wydaje mi się, że nasi rodacy (nie wszyscy ale sporo z nich), gdy już wydostaną się z neo-peerelu zmieniają się często nie do poznania. Wystarczy trochę dystansu aby przestać powtarzać jak mantrę zaklęcia tutejszej propagandy (z dowolnej strony okrągłego stołu prowokacji). To oczywiście nie musi oznaczać od razu przejrzenia na oczy, bo tam gdzie są jest inna propaganda – inaczej ukierunkowana, choć w istotnych kwestiach taka sama. Ale nie patrzą już tak peerelo-centrycznie, dostrzegają świat dookoła. To chyba kwestia tzw. atmosfery ulicy, pracy, (jeszcze) miejsca dla jednostki. Wydaje mi się, że całkiem wielu z nich nie chce już mieć nic do czynienia z tym nowym, wspaniałym peerelem. Chcieliby trzymać się od niego jak najdalej. Ale może się mylę, znam tylko kilka osób stąd które żyją poza krajem.

    A co do tej „elity” to dlatego umieściłem ją w cudzysłowie. Po tych tzw. tweet-ach można iść jak po sznurku, od jednego do drugiego. Ale nie polecam bo to nudne do sześcianu. Nuda to najbardziej charakterystyczna cecha peerelowskiej „polityki”. W kółko to samo i w przeciwnym kierunku. W nieskończoność.

  27. 27 Andrzej

    Panie Gniewoju,

    W tym rzecz aby się z tego zaklętego kręgu komunistycznej prowokacji chcieć wyrwać. Pomimo życia w tym łajnie, chcieć zadbać o własną higienę. Podziemie dobra rzecz, bo przynajmniej nikt tu w tym nie przeszkadza a nawet powiedziałbym za siebie, że mi bardzo pomaga.

  28. 28 michał

    Panie Andrzeju,

    Mnie chodziło raczej o kulturę, o poziom, o polszczyznę. Ja z tego bełkotu osobiście nic nie rozumiem. To zresztą błogosławieństwo, a ja, jak głupi, pomyślałem początkowo, że to zgroza.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.