Józef Mackiewicz nie miał szczęścia. Nie miał go za życia, nie ma i po śmierci. Podziwiany za inteligencję, przenikliwość, nieortodoksyjne spojrzenie na sprawy świata, za wybitne literackie pióro, przez tych samych nierzadko piewców wielkiego talentu i oryginalności był wyśmiewany, wytykany palcami: za przesadę, zapalczywość, za brak należytego umiaru. Ochy i achy mieszały się z zakłopotaniem, z drwiącymi, bywało, uśmieszkami. Najinteligentniejsi, najbardziej życzliwi, nieobarczeni balastem ubocznych, sprzecznych interesów, jak Marian Hemar, nie mogli pojąć tego „uporu”, z jakim konsekwentnie piętnował zło bolszewizmu. Środowisko paryskiej Kultury, chcące uhonorować pisarza i jego twórczy dorobek, nie potrafiło powstrzymać się przed chamską wprost uszczypliwością, okraszając laudację Nagrody im. Zygmunta Hertza niewybrednym, poniżej wszelkiego poziomu kultury, sformułowaniem. Mackiewicz zdecydowanie odmówił przyjęcia tak oprawionego zaszczytu.
Za trudne było, co pisał, i życiowo niestrawne. Takim było dekady temu, takim pozostało. Jeden z głównych ideologów polrealizmu, Juliusz Mieroszewski, zapytywał w którymś z polemicznych wobec Józefa Mackiewicza listów z naiwną, ale i godną podziwu, szczerością: czy można być w polityce ‚right’, gdy cały naród jest ‚wrong’? Czy można postępować wbrew woli ogółu, nawet jeśli widzimy z niechybną pewnością, że ogół ten nie ma racji? W efekcie tego myślowego dylematu stworzył Mieroszewski ideologię jedyną w swoim rodzaju — przymykania oczu na rzeczywistość; ideologię i praktykę panującą z najlepszym dla siebie skutkiem przez dziesięciolecia.
Przyszedł dzień wielkiego triumfu Mieroszewskiego, rok 1989; i absurd jego myśli rozpanoszył się, upowszechnił; nastała Wolna Polska, owoc „upadku komunizmu” i „transformacji ustrojowej”, obu koniecznie w cudzysłowie. Wyległ na ulice eszelon koncesjonowanych antykomunistów, hoży zastęp stroicieli fasad, którym zdaje się, że przy użyciu kilku rzekomych symboli, paru godnych nazwisk przykryć można każde świństwo, i nawet peerel nazywać „Polską”, komunistyczne urzędy instytucjami, bolszewickie uniwersytety uczelniami, peerelowską propagitkę kulturą, czerwone żołdactwo żołnierzami, milicję policją etc. etc. A skoro już jest tak dobrze (i tylko źle pachnąco), dlaczego by nie udekorować triumfu laurką pamięci? Ufundować tablicy? W ziemi spoczywającym „wyklętym” spokój hołdem zakłócić? Pamięć po poległych w Katyniu ugruntować, w wypróbowanym gronie radzieckich towarzyszy? Pomniczek jaki wystawić?
Najwyższym zaszczytem dla żołnierza jest uznanie wyrażone przez wroga. Największym honorem dla antykomunisty — nienawiść bolszewika. Takich orderów miał Józef Mackiewicz wiele. Nie on jeden. Tak samo nagradzani byli Marian Zdziechowski, Ferdynand Ossendowski. Ten ostatni uhonorowany został w sposób szczególny, pośmiertnie. „Wyzwoliwszy” ziemię, w której spoczywał ich wróg zaprzysięgły, postanowili bolszewicy naocznie przekonać się o jego niedawnej śmierci, zarządzili ekshumację. Dowód wielkiego uznania. Jakże, w zestawieniu, żałośnie przedstawia się historia pamiątkowej tablicy, którą autorowi słynnego Lenina postanowili ufundować piewcy jego twórczości? Tablica wisi, i owszem, z wymazanym z niej jednym słowem — „antykomunista”. Czy można było bardziej sprofanować pamięć o pisarzu?
W czym gorszy od Ossendowskiego Mackiewicz? Czy mniej w świecie znany z antykomunizmu swojego? Czy i jego nie warto by wyzyskać w patriotycznej, lepszej sprawie? (Jaka to dokładnie sprawa, nie pytaj Szanowny Czytelniku. Pojęcia nie mam.) Dawajcie Mackiewicza, jasno pobrzmiewa zamówienie aktualnego eszelonu! (Dlaczego ów eszelon desygnowany do „władzy” teraz akurat to kwestia całkiem odrębna, i na inną okazję.) Czy nie podobnie było za ostatnim razem, gdy sam nawet Prezes (prezes Kaczyński, rzecz nie całkiem może oczywista) we własnej swojej postaci raczył cytować… coś bodaj o poszarzałym nie całkiem suficie i cieniach jakowychś. I miał nawet Mackiewicz trafić obowiązkowo w szkolne mury! Dlaczego, gdy przytrafia się kolejna okazja, nie pójść kroczek dalej?!
Przylepiło się do Józefa Mackiewicza, tak zatytułował przed laty jeden ze swoich tekstów Kazimierz Zamorski, i bodaj „przylepiło się” i przylepia nieustannie. Niekiedy jest to fama „kolaboracjonizmu”, innym znów razem epitet „niepoczytalności”, bywa też Mackiewicz, a jakże, „filorosjaninem”. Kto wie, czy nie najgorsza ze wszystkich przypadłości jest sława „wielkości”. Niczym Juliusz Słowacki, wielkim pisarzem staje się Mackiewicz… i pupizm nachalny zagraża jego twórczości. Gdybanie tylko? Bynajmniej. Był już Mackiewicz „modny” w tym kraju, miał swoje pięć minut. Dawne to były czasy, prawda, bo trzydzieści lat temu. Kupowali wszyscy, i wielu pewnie czytało. A ile z tego pozostało w głowach czytelniczej gawiedzi?! Nie nadaje się Mackiewicz pod strzechy, to akurat pewne.
Właściwie (zapomniałbym nieomal) chodzi w tym tekście o inicjatywę paskudną — budowę Mackiewicza ze spiżu. Pojawiła się taka myśl perwersyjna w środkach zmasowanego przekazu i wypada ją jakoś skomentować. (A może nie komentować, może zbyć milczeniem?)
Rzućmy okiem na motywy. Cóż kryje się za konceptem tak w gruncie przewidywalnym? Skądże pomysł stawiania pomnika człowiekowi, który poświęcił życie odbrązawianiu rzeczywistości, zdzieraniu blichtru z fikcji? Czy nie jest dobrym tropem zamieszczona w tekście-apelu dziwaczna cytata z Czesława Miłosza?
Szlachcic szaraczkowy, jak go nazwałem, z tych upartych, wzgardliwych, zaciekłych milczków, pisał na złość. Na złość całemu światu…
Czesiu nie mów, bo powiesz głupstwo. Lepiej napisz… mawiano ponoć nobliście, ale i z tym pisaniem nie zawsze jakoś wychodziło. Bo cóż to znaczy „pisać na złość” w zestawieniu z Józefem Mackiewiczem? Cóż trzeba mieć w głowie, żeby wygadywać podobne absurdy, jeśli choć odrobinę zna się jego dzieło? Czy to stosowna okazja, żeby wymieniać zalety jego pisarskiej filozofii? Choćby szacunek i ciekawość z jaką podchodził do każdej żywej istoty, nie tylko ludzi? Albo zadumę i troskę, z jaką spoglądał na skrwawioną, skażoną kłamstwem Ziemię? Podziwiać subtelność z jaką rozważał praktykę ludzkiej omylności, niezwykłą przenikliwość i empatię zezwalającą mu oddzielać zło od człowieka, albo jego gotowość do wybaczenia najgorszych ludzkich uczynków? Powtarzać przy tym wszystkim, że „pisał na złość” może bodaj głupiec.
Mackiewicz „pisał na złość”, napisał tak istotnie Miłosz, w tejże paryskiej Kulturze, w nekrologu spłodzonym jakby na kolanie, w ledwie cztery lata po śmierci Mackiewicza. Miłosz — jedyny w swoim typie antykomunista, który (co Mackiewicza niepomiernie dziwiło) chętnie przyznawał się do komunizmu, którego wyznawcą nie był nigdy; i czynił tak, przebiegle, z jednego powodu — żeby ukryć przed światem własne zakłamanie, notoryczną swoją dwulicowość. Tenże Miłosz, świeży laureat, odwiedził peerel; i gdy, w roku 1981, z natężeniem wyczekiwano, cóż takiego w imię upragnionej wolności ma pan Miłosz do powiedzenia zgromadzonym stoczniowcom, usłyszano hołd pod adresem radzieckich wyzwolicieli.
Nie miał szczęścia Mackiewicz. Choć, z drugiej strony, jeśli dobrze się nad sprawą zastanowić, czy uznanie i szacunek przychodzące z byle strony dać by mogło jaki pretekst do zadowolenia?
Argumenty, najbardziej nawet logiczne, nie przemówią do tego towarzystwa, wiem przecie. Może więc trzeba wyrazić się w stylu żołnierskiego drylu, w zgodzie z hierarchią życiowej praktyki, wkraczając śmielej poza formę pedagogicznego języka?
— Mucha i towarzysze od pomnika… Marsz do piaskownicy!
Prześlij znajomemu
Proszę mi wybaczyć zbytni ładunek sarkazmu w pytaniu: czy nie obawia się Pan Panie Dariuszu, że za ten tekst zostanie Pan wyklęty przez owych patriotycznych mucho-rodaków i to pomimo m.in. książki którą Pan o Mackiewiczu napisał? Jaki z Pana wielbiciel twórczości Mackiewicza skoro Pan grymasi i sprzeciwia się temu pomysłowi? Tu należy tylko klaskać w zgodnym narodowym chórze.
Powiedziałbym, że pomnik samozakłamania co może na jedno wychodzi jakkolwiek słowo „obłuda” kojarzy z tym, że się dobrze zna prawdę ale świadomie się ją pomija. Otóż, czy ci którzy ten pomnik chcą stawiać są świadomi, czy znają twórczość Mackiewicza? Śmiem wątpić. Raczej, na ile poznałem ten punkt widzenia pragnie się Mackiewicza na siłę „upatriotycznić”, unarodowić aby w ten to sposób unarodowić antykomunizm jako ideę. Ot i cała konstrukcja tego „pomnika”. W zmodernizowanym („poprawionym”) komunistycznym tworze, pomnik dla tego, który jednoznacznie sprzeciwiał się „poprawianiu” komunizmu. Ale o tym, w dzisiejszej rzeczywistości, nie tyle nie należy nic mówić co jest to nie do pomyślenia.
Kiedyś zostali wyklęci ci którzy próbowali z komunizmem walczyć zbrojnie (któż to ich tak wyklął, komuniści?). Dziś stawia się tym wyklętym pomniki bo nic tak dobrze nie uleczy narodowego kaca i nie uciszy narodowego sumienia jak postawienie, pozbawionego głębszej refleksji pomnika. Mówi się przy tym, że to zadośćuczynienie za to, że zginęli za wolną Polskę. Lecz tej wolnej Polski wciąż nie ma. Wszystko, w tym idea wolnej Polski z komunizmem, jest już dziś wymieszane w jednym wielkim garnku i gotuje się na ogniu „pieregotowki”. To zatem nic że cały naród, nie pragnąc wcale być tego świadomym, w bagnie samozakłamania i głośno śpiewa „Te Deum” na chwałę takiego stanu rzeczy. Zaś jedynym przedmiotem dyskusji może być dla tak „wolnego” narodu tylko to, że bolek donosił albo że jakiś bolszewik był szkolony przez innych bolszewików. Bo to przecież takie dziś są czasy: ostatecznego pojednania się z komunizmem. Chodzi o to tylko aby było ono odpowiednio „okraszone”. Ten pomnik postawiony Mackiewiczowi ma być po to, aby fakt przysłonić. Po to, aby powołując się na niego, uzasadnić ogólnonarodowe zakłamanie.
O tym co było haniebnego i wstydliwego naród zapomina bardzo łatwo. Od dzisiaj już koniec z kłamstwem, wyznajemy inne wartości i „tylko prawda” (ta na posiadanych już statuetkach) zobowiązuje do czynu pomnikowego ku chwale ojczyzny. Samozakłamanie tego rodzaju kojarzy mi się z miłoszowym Ketmanem (doskonale wiedział co opisuje). Wynika z niego obowiązująca dzisiejszych „niepodległościowców” teza, że „okrągły stół” to, mniej lub bardziej ale uzasadniony krok na drodze do wolnej Polski i nawet jeśli komuniści tam oszukiwali to przecież „komunizm upadł” (nawet jeśli „upadł na cztery łapy” to jednak „upadł”) a „głosowanie na” i powszechna admiracja dla uczestników tej prowokacji i jej wciąż zadeklarowanych zwolenników (czyż nie Prezesa właśnie?) to „patriotyczny obowiązek” bowiem nie ma innej drogi do wyzwolenia się (do, w swojej istocie, „wolej Polski” „z ludzką twarzą”). Poprzez wspieranie systemu do jego „obalenia” czyli powszechna kisielewszczyzna. Tyle, że Kisielewski był ostatecznie szczery w swoim orzeczeniu, że nie da się jednocześnie obalać i poprawiać. Przyznał, że chodzi mu tylko o „poprawianie”.
I stąd się biorą te wszystkie „chyba możliwe już inicjatywy”, w istocie swojej kolejne owoce zwycięstwa prowokacji. Gdyby nawet sam Mackiewicz sprzeciwiał się swojemu pomnikowi w nowym, wspaniałym peerelu, a jestem przekonany o tym, że taką postawę by przyjął, to praktycznie nikt by go nie chciał słuchać (tak jak praktycznie nikt, poza jednostkami, go nie słuchał na emigracji). Nie mówiąc o uważnym czytaniu i rzetelnym interpretowaniu treści jego książek których dziś jest już całkiem sporo. Na przykład tekstu „[Zarazie powinna być wypowiedziana krucjata]” z tomu „Wielkie tabu i drobne fałszerstwa”.
Dla mnie najlepszym pomnikiem Mackiewicza są jego dzieła wydawane od lat i bez rozgłosu przez Kontrę wbrew „dobrym radom” i napaściom polrealistów, za to zgodnie z wolą Mackiewicza i Toporskiej.
Kawalarz z Pana, Panie Andrzeju!
Boć przecie nie wierzy Pan (jako i ja) w byty urojone! Jakichże patriotów oraz ich najsurowszej być może opinii miałbym się lękać? Czy tych żyjących sobie w „Wolnej Polsce”?
Czy tacy panowie (od stawiania pomników) czytają Mackiewicza, czytają ze zrozumieniem? Osobiście, wydawał mi się Mackiewicz, odkąd go czytam, nieodmiennie klarowny i w pełni zrozumiały — nie mitologizowałbym nadto tezy, że jest trudny „do ogarnięcia”. Mackiewicz nie stawia jakichś bardzo trudnych wyzwań przed czytelnikiem, co innego może — przed człowiekiem. Tu, istotnie, recepcja jego dzieła natrafia na pewien opór.
Żyjemy ostatecznie na tym marniejszym ze światów, czyż nie? Co napisawszy, wcale nie uważam, żeby należało koniecznie kłaść uszy po sobie.
Formacja, którą dla uproszczenia nazwijmy „patriotyczną”, w największym stopniu przyczynia się do rozpylenia sztucznej mgły faryzeizmu, to ona przeznaczona jest do tego, żeby „ostatecznie” uwiarygodnić system, w którego oparach, tak mi się czasem zdaje, żyje wciąż sporo przyzwoitych ludzi. Dlatego warto chyba, żeby choć od czasu do czasu usłyszeli owi „patrioci” bardziej jakieś kanciaste słowo.
„Najlepszym pomnikiem Mackiewicza są jego dzieła…” — bardzo trafna uwaga, i niech ten niewątpliwy Pomnik pozostanie jedynym!
Szanowni Panowie,
Pozwolę sobie zacząć od tego, że jestem pełen podziwu dla postawy Panów. Potrzeba hartu ducha i odwagi, by powiedzieć tak jasno swoje „nie!” Mnie jest łatwiej, ja tam nie mieszkam.
Zgadzając się ze wszystkim, co powiedziane powyżej, chciałbym coś do tego dodać. Otóż wydaje mi się, że „patriotyczny” odbiór Mackiewicza w prlu, jak to określa p. Andrzej, był obecny od samego początku, tzn. od tzw. festiwalu Mackiewiczowskiego w podziemiu w drugiej połowie lat 80. Napisałem wówczas artykuł na ten temat, odrzucony z obrzydzeniem przez redakcję Bazy, w którym dowodziłem, że podziemie klęcząc przed „Polską Kapliczką” próbuje Mackiewicza do tej kapliczki dopasować, a on ją rozsadza. Mam jednak wrażenie, że w tej chwili mamy do czynienia z nową odmianą, podwariantem owego patriotycznego odbioru sprzed lat, coś w rodzaju skrzydła tymczasowych z klęcznika przed kapliczką, skrzydło to niby z prawa.
Ci chcą Mackiewicza nie tylko upupić, nie tylko „unarodowić poprzez niego antykomunizm jako ideę”, ale także zaprząc go do rydwanu jednej partii politycznej. To oni psioczą na prl bis do czasu, aż ich partia nie zdobędzie jakiegoś stanowiska albo sformułuje rząd, a może nawet nierząd – wtedy wielbią wolną Polskę.
To nie jest zmiana zasadnicza wśród wielbicieli kapliczki, ale jest w tej nowej postawie chyba więcej obrzydliwości.
Panie Dariuszu i Panie Michale,
Klarowność przekazu jest u Mackiewicza cechą nadrzędną i doprawdy trzeba złej woli albo umysłowej niewoli aby celowo wykoślawiać ten przekaz (jak u Ściosa: ograniczanie mackiewiczowskiego „Nudis Verbis” do wyłącznie narodowo-patriotycznie „słusznych” elementów) celem zaprzęgnięcia go do rydwanu dzisiejszej, peerelowskiej „myśli politycznej” wspomnianego przez p. Michała „skrzydła niby z prawa”. Nie uważam się za żadnego znawcę Mackiewicza lecz za jego zwykłego czytelnika. Przekaz pozostawiony przez Mackiewicza jest wg mnie przede wszystkim przekazem o potrzebie wolności jednostki (w oczywistym sensie liberalnym), o potrzebie prawdy i rzetelności opisu świata. Z tego jasno wynikają antykomunizm, anty-nacjonalizm i anty-„realizm”. Jest to przekaz jasno definiujący priorytety i pojęcia. „Polska kapliczka” jest dla niego nie tylko mała ale w ogóle mu nie odpowiada. Zgadzam się całkowicie z tym, że sprowadzanie mackiewiczowskiego przekazu do jego przeciwieństwa lub odsuwanie na bok jego poszczególnych elementów, po to aby wykorzystywać wyłącznie te, które komuś do czegoś aktualnie pasują, jest w swojej istocie obrzydliwe. To mi się zdaje być właśnie szczytami obłudy i samozakłamania. I po to chyba jest ta myśl „pomnikowa” aby, kosztem Mackiewicza, te szczyty uwiarygodnić. Rzeczywistość ma tę cechę że jest prawdziwa sama z siebie zaś fikcję trzeba wciąż czymś podpierać aby przydać jej pozory rzeczywistości. „Sztuczna mgła faryzeizmu” to bardzo celne ujęcie tej kwestii. We mgle trudno się zorientować, we mgle traci się poczucie rzeczywistości…
Drogi Panie Andrzeju,
Mam tylko jedno zastrzeżenie. Mackiewicz nie był liberałem. Rozumiem rzecz jasna, że wielokrotne powtarzanie hasła „leben und leben lassen”, uprawnia do przypisywania mu liberalnych ciągotek, ale w moim głębokim przekonaniu, postawa ideowa Mackiewicza jest najbliższa klasycznemu konserwatyzmowi, któremu liberalizm był raczej wrogi. Napisałem ‚najbliższa’, bo nie jest z nią wcale tożsama: z konserwatyzmem Mackiewicz też ma na pieńku.
Wracając jednak do liberalizmu, to nie wolno nam zapominać, że sam termin „liberalizm” pogrążony jest w zupełnie beznadziejnych sprzecznościach, kociokwiku mnogości znaczeń i w semantycznej mgławicy. Klasyczny, stary liberalizm był w istocie stanowiskiem (czy może podejściem) w teorii prawodawstwa: praw powinno być niewiele, powinny dotyczyć tylko obrony wolności innych, a poza nimi powinien pozostać ogromny obszar indywidualnej swobody. Co rzekłszy, prawa powinny być przestrzegane, a ich naruszanie karane z całą bezwzględnością. Było to więc pod wieloma względami stanowisko przeciwne do współczesnego nam liberalizmu, który w pełni zasługuje na przymiotnik „zgniły”.
Drogi Panie Michale,
Sądzę, że całkiem sporo ma na pieńku. Nie chciałbym przy tym zagłębiać się w interpretacje znaczeń (jak sądzę, w dzisiejszych czasach mocno wykoślawione) a tylko w to co wynika ze ścisłej terminologii (conservare – liberare). Chciałbym doprecyzować, że chodziło mi o liberalizm w sensie zgodnym właśnie z owym „leben und leben lassen”. Uważam, że stąd się bierze u Mackiewicza, zarówno ciekawość prawdy jak też potrzeba wolnej dyskusji na każdy temat. W swojej publicystyce, gdy miał wciąż ograniczaną przestrzeń do wypowiedzi, na każdym kroku podkreślał znaczenie swobody wypowiedzi i za nią dziękował.
Czy np. niechęć Mackiewicza do współczesnej popkultury brała się z konserwatyzmu czy może z jej prostactwa, bezmyślności i z niechęci Mackiewicza do ulegania masowym prądom XX wieku? W „Drodze donikąd”, Mackiewicz zdefiniował bolszewizm jako zarazę która chce wszystko zniewolić a nie jako zło które zostało rozpętane, przeciwko czemu, jak mi się zdaje, przede wszystkim, występowali konserwatyści. To właśnie ma dużo wspólnego z „leben lassen”, to dominuje w jego przekazie. Jest dużo elementów konserwatyzmu u Józefa Mackiewicza, przede wszystkim w jego odnoszeniu się do przeszłości ale dla mnie dominuje u niego przede wszystkim potrzeba suwerenności w myśleniu i wypowiadaniu się. Dlaczego nie przystąpił do konserwatywnych „Żubrów” lecz przyjął optykę krajową WXL – wspólnej ojczyzny wszystkich narodów żyjących na tych ziemiach? A czy jego antykomunizm jest konserwatywny? Chyba nie, bo jako zasadę przeciwstawienia się mu przyjmuje wolną myśl i postawę aktywną (kontrrewolucyjną). Ale to oczywiście tylko moja amatorska, na użytek prywatny (a więc dopasowana do siebie) interpretacja. Jak już zastrzegłem, nie jestem żadnym znawcą. To moja subiektywna ocena i być może po raz któryś już z rzędu wszystko upraszczam (tematem mojego dyplomu był język programowania który się nazywa Occam i to mnie wówczas mocno zainspirowało).
Drogi Panie Andrzeju,
Odkąd mianem „konserwatysty” nazywany bywał bolszewik przywiązany do leninizmu, a mianem „liberała” ten, który chciał akurat odkręcić śrubę z powodów taktycznych, słowa te są pogrążone w bagnie nieporozumień.
Co gorsza, we współczesnym nam świecie, konseratystą nazywa się ludzi pokroju Davida Camerona, ale też Anglicy mają z tym większy problem niż inne narody, bo ojcem współczesnego brytyjskiego konserwatyzmu był Edmund Burke, który nie był Torysem tylko Wigiem.
Polski konserwatyzm jest beznadziejnie zmieszany z ugodowością, która nie ma nic wspólnego z konserwatyzmem (tak jak polski pozytywizm nie ma nic wspólnego z prawdziwym pozytywizmem), a na domar złego, zmieszany jest ze sprzeczną z konserwatyzmem ideologią narodową. Mackiewicz określił tę szkołę znakomicie:
„ta odmiana konserwatyzmu, która się szczególnie przyjęła w Polsce, a która na tym polega, że się wciąga nosem i wywąchuje kto jest aktualnie najsilniejszy, aby go pocałować w de, nie jest znowuż myślą polityczną aż tak bardzo oryginalną.”
To nie jest konserwatyzm tylko oportunizm. Mackiewicz był konserwatystą w najlepszym sensie tego słowa, ale jednocześnie był kontr-rewolucjonistą, co sprzeciwia się podstawowej tezie konserwatyzmu, że powolna zmiana jest zawsze lepsza niż rewolucja. W moim przekonaniu, Mackiewicz był jednak z ducha bliski konserwatyzmowi nawet w swym kontrrewolucjonizmie, ponieważ widział absolutne zło i niereformowalność systemu, z którym walczył. Widział, że klasyczna metoda „reformowania instytucji” może tylko doprowadzić do umocnienia komunizmu. Paradoksalnie, zaprzeczając fundamentom konserwatywnej myśli, był z nią w istotnej zgodzie, ponieważ punctum saliens konserwatyzmu jest obrona wartości.
Bolszewizm „wszystko rozpętał, by móc następnie wszystko spętać”. Rozpętanie ludzkich namiętności, żądzy władzy, żądzy krwi, gwałtu, mordu, było konieczne, by móc społeczeństwo zakuć w kajdany. Tradycyjne społeczeństwo rosyjskie opierało się długo, zarówno rozpętaniu jak i spętaniu. Niestety nie da się tego powiedzieć o społeczeństwie polskim.
Panie Michale,
przypomniały mi się słowa Wacława Zdziechowskiego z odczytu IDEA POLSKA NA KRESACH z 1923 r.:
„W zakończeniu bardzo wyraźnie to zaznaczyć muszę, że w imię rozwoju idei polskiej na kresach rząd powinien opieką swoją otoczyć ten żywioł ziemiański, który w ciągu wieków był
ostoją polskości w tym kraju. Tymczasem, działo się i dzieje się wręcz przeciwnie. W rządzie były zwykle górą stronnictwa lewicowe, którym chodziło o stworzenie jakiejś chłopsko-robotniczej, pół bolszewickiej Polski, stanowiącej złagodzoną nieco kopję republiki sowieckiej.”
Może to był powód „zdrady ryskiej”: strach przed ziemiaństwem i jego konserwatyzmem. Może za bardzo uogólniam, ale coś w tym chyba jest.
Tak dużo się pisze na temat odporności Polaków na bolszewizm, że zostaliśmy „zaszczepieni” w czasie wojny polsko-bolszewickiej itd. Może tylko powierzchownie i bardziej „nacjonalistycznie”?
Chodzi, oczywiście o Mariana Zdziechowskiego.
Panie Tomaszu,
Powodem zdrady ryskiej był chyba raczej nacjonalizm. Grabski powiedział gdzieś później, że nie chciał mieć w Polsce wrzodu, jakim jest Mińsk. Czyli oddał setki tysięcy Polaków na bolszewicką poniewierkę, byle tylko pozbyć się milionów Rusinów.
Nie wiem, kto pisze na temat „odporności Polaków na bolszewizm”. Ja nie widzę w ogóle żadnej odporności. Na pewno mniej odporności niż wykazali Rosjanie.
A Pan? Czy Panu wydaje się, że Polacy zostali zaszczepieni przeciw zarazie?
Panie Michale,
To wszystko chyba oznacza, że jednak zbyt dużo bytów obcinam.
Jak to, Pańskim zdaniem, jednak wygląda odnośnie idei krajowej w ujęciu Mackiewicza? Czy ona jest też z gruntu zachowawcza? Czy nie ma w niej elementów liberalnych (wielokulturowych, który to dziś wypaczony postmodernizmem termin wielu oburza do tego stopnia że go całkowicie odrzucają)?
Panie Tomaszu,
Moim zdaniem, ta rzekoma odporność Polaków na zarazę bolszewicką nie została zaszczepiona ani w 1920 roku („lewa wolna!”) ani w 1939 („z bolszewikami nie walczyć!”) ani w 1944-45 („sojusznicy naszych sojuszników” i mikołajczyki wszelkiej maści) ani potem („stawka na liberalizację”, „narodowy komunizm” i „socjalizm z ludzką twarzą”). W każdym z tych przypadków, za hasłami opowiadała się zdecydowana większość naszych rodaków. Szczepionka sugeruje zaistnienie przeciwciał. Czy i w jakiej skali widzi Pan te przeciwciała w latach 1980-81 i później? Czy widzi je Pan dzisiaj? W wywiadzie udzielonym RFE w 1983 (niepublikowanym aż do teraz w tomie „Szabla i pałka gumowa” (s. 437) , jedno z pytań zadanych Mackiewiczowi we fragmencie brzmi tak: „Potem w Polsce, już po tym roku 45, 46/…/jednak nastąpił okres w którym Polska młoda zaczęła mieć znowu nadzieję /…/, że z tego komunizmu wykrzesze się genialnie nowe warunki życia. I to się skończyło. Dziś widać, jakie to było nasycenie kłamstwem, jak to było złudzeniem wielkim”. Było? Już to raz o tym napisałem: gdy spytałem się mojej znajomej która siedziała w komunistycznym więzieniu w stanie wojennym czy bardziej nienawidzi komunizmu czy Niemców, odpowiedziała mi że Niemców (i naturalnie Rosjan). Taka to jest ta odporność.
Panie Andrzeju,
Nie sądzę, żeby winien Pan był obcinania bytów. Ta brzytwa jest bezpieczna w Pańskich rękach.
Najjaśniejsza Rzeczpospolita była państwem wielonarodowym, liberalnym w sensie „eee, wszystko jedno”. Żydzi byli mile widziani, podobnie jak Szkoci, Niemcy czy Tatarzy. Było tak zapewne dlatego, że Polacy sami byli mniejszością na ogromnych połaciach swego państwa. Rzeczpospolita była tak bogata, że dla każdego wystarczyło. Nie wiem czy czytał Pan ukraińskie opowiadania Gogola, które tchną „duchem Rzeczpospolitej”, choć o ile pamiętam, nie ma w nich ani słowa o Polsce. W moim przekonaniu, liberalizm, tak typowy dla pewnej formacji kultury żydowskiej na świecie, wziął się właśnie z treści państwowo-kulturowej tamtej Polski. Dziś uważa się to albo za typowy liberalizm nowojorskiego żydostwa, albo (to w wypadku tych lepiej wykształconych) wywodzi się tę tradycję z Wiednia. W moim przekonaniu przynieśli ją do Wiednia „polscy” Żydzi.
Ale to nie znaczy przecież, że Rzeczpospolita Obojga Narodów była państwem liberalnym, prawda? Mackiewicz wielokrotnie podkreślał pewien paradoks, że Rosja w ostatnich latach swego istnienia była państwem niedemokratycznym ale liberalnym.
Zmierzam do tego, że idea krajowa, jak ją JM opisywał w broszurze „Prawda w oczy nie kole”, nie była ani liberalna, ani konserwatywna, bo nie są to kryteria odpowiednie do oceniania takiej koncepcji politycznej. Była to raczej próba odpowiedzi na klasyczne pytanie polskiej myśli politycznej: „jak może Polska przetrwać między Niemcami a Rosją?” Nie tylko przetrwać, ale wręcz kwitnąć może w bloku przyjaznych krajów w pasie Międzymorza, wskazując na żywotną zależność interesów. W takim pasie krajó, nie ma znaczenia, czy jest się Polakiem w Wilnie czy Litwinem w Kownie, Węgrem w Słowacji czy w Rumunii, nie ma znaczenia czy Polesie należy do Ukrainy czy do Białorusi. Na tym chyba polegała idea krajowa, na odbudowaniu ducha WXL, bo na odbudowę państwa liczyć chyba nie było można.
A co Pan myśli? Co ma Pan na myśli, mówiąc o idei krajowej u Mackiewicza?
Panie Michale,
Właśnie to co Pan opisał a co Mackiewicz ujął na stronach „Prawdy w oczy”. Mam jednak wrażenie, że nie była to dla niego tylko „opcja geopolityczna” (raczej posłużenie się nią) i odpowiedź na bieżące problemy, że bardziej chodziło mu właśnie o zachowanie ducha WXL gdyż to on go ukształtował. Tu się z Panem zupełnie zgadzam.
Tak, ale o ile pamiętam, nie wypowiadał się tam na temat struktur społecznych czy stosunków międzyludzkich w przyszłym Wielkim Księstwie. Dlatego wydaje mi się, że wrodzony mu (no, to może przesada) konserwatyzm, nie doszedł w tej broszurze do głosu.
Panie Michale,
tak właśnie myślę: nacjonalizm doprowadził do zdrady ryskiej, ale podtrzymuję moje twierdzenie. Zresztą ziemiaństwo kresowe prawdopodobnie było za bardzo patriotyczne a za mało nacjonalistyczne, za bardzo krajowe.
Jeśli chodzi o odporność na bolszewizm, to również uważam, że nie byliśmy i nie jesteśmy odporni. Wręcz przeciwnie, jesteśmy nadzwyczaj podatni. Przecież, gdyby nie plany „końca komunizmu” i cała ta operacja, to byśmy żyli zadowoleni z małej stabilizacji i innych zmian na lepsze. Pies z kulawą, czy bez kulawej nogi by nie zatęsknił za wolną Polską. Jesteśmy oślepieni pojmowaniem wszystkiego w kategoriach narodowych i dlatego sowieciarze tak łatwo nami manipulują. Ciągle pojawia się ten wielokrotnie wskazywany przez Mackiewicza błąd: sowiety = Rosja, a my nie damy się rusycyzować i basta! Nie będę się nad tym rozwodził, bo wszyscy tutaj rozumiemy ten problem i jego rozliczne rozgałęzienia. Drugi błąd to odwieczne zagrożenie niemieckie.
Ach, jakie to wszystko stare i wrośnięte w nasz peerelowski żywot. Do tego dochodzi ten węch tchórza, co widać wyraziście w pomyśle z pomnikiem Mackiewicza: Teraz rządzi PiS, więc pewnie pozwolą zbudować. Ohyda.
Któż miał nas „zaszczepić”? Zdziechowski, Mackiewicz i kilku innych? Zdziechowski napisał gdzieś, że nie można mówić o Rosji sowieckiej, tylko o Sowdepii, bo Rosji już nie ma. Napisał wiele lat temu a świat do dzisiaj klepie swoje.
Wszystko leci na łeb na szyję, na zatracenie w łapy sowieciarzy i nic już tego nie powstrzyma. Święta Demokracja (co za prymitywny, durnowaty system sprawowania władzy) jest starszą siostrą komunizmu, więc nic się komunizmowi złego stać nie może.
Panie Tomaszu,
To chyba niezupełnie tak było z ziemiaństwem kresowym. Odosobnienie Mackiewicza jesttego dobrym przykładem. Miałem okazję czytać wiele wspomnień takich ziemian i jak refren powtarza się w nich: kochałem i nadal kocham tamtą ziemię ponad wszystko, ale Polska jest moją ojczyzną. Ci którzy kochali ziemię ponad Polskę, w ogromnej większości pozostali na miejscu i przepadli w sowieckich kazamatach.
Ten pies z kulawą nogą nie może tęsknić do wolnej Polski, skoro święcie wierzy, że w niej mieszka. I nie inaczej było w roku 1956, kiedy brat Józefa Mackiewicza powracał do ludowej ojczyzny.
Darek,
Dawno nie pisałeś. Czekałem na bardziej historiograficzne teksty, ale cóż. Trzeba jeszcze wykazać cierpliwość. Tradycyjnie nie mogę się zgodzić z „Wolną Polską”.
Co do pomników to wyjątkowo przyznaję Ci rację,
„Gdyby kanapa umiała gadać,
Ktoż by się zgodził na kanapie siadać?”
Tylko gołębie się ucieszą.
Przemek,
A czy nie przeszkadza Ci w uznawaniu „Wolnej Polski” (bo Ty ją uznajesz, dobrze rozumiem?), że wszystkie instytucje tego wolnego państwa polskiego wywodzą się wprost z instytucji występującej do niedawna pod powszechnie stosowanym mianem „polskiej rzeczpospolitej ludowej”? Że to co jest teraz, nominalnie, iii rp (ja to nazywam od zawsze peerelem) powstało to to w wyniku sowieckiej prowokacji?
A może to prowokacji właśnie nie uznajesz? Wierzysz na przykład, że wszyscy dedeerowcy wyposażeni w trabanty postanowili, ot — po prostu, w jeden łikend pojechać na Węgry, zwiedzić Schönbrunn; a sowieccy towarzysze nie mieli tu nic do gadania?
A może, wedle Ciebie, to ta prowokacja właśnie się nie udała i wszystko licho wysmyknęło się nagle z bolszewickich łap?
Dlaczego w takim razie przez ćwierć wieku żaden zapaleniec nie zaglądnął był nawet do kiszczakowej szafy? I dopiero wdowa po wieloletnim oskarżonym w licznych procesach sądowych musiała przekręcić w meblu kluczyk, wyciągnąć jakieś szpargały i z tymi szpargałami w ręku upomnieć się o swoje (w instytucji, owszem, której wcześniej nie było)? Jak Ci się zdaje? Czy nie jest to aby, przypadkiem, kolejny epizod tej samej, z połowy lat 80. prowokacji?
Nie piszę w celach jakoś bardzo polemicznych, chciałbym po prostu poznać Twój punkt widzenia, a może nawet dać się przekonać. W mojej percepcji nie chodzi tu o żaden drobiazg, ani nawet anegdotę, a o coś znacznie, znacznie bardziej istotnego.
Piękny tekst!
(Zaryzykowałbym nawet hipotezę, że pewnie lepszy od samego Mackiewicza, ale co ja tam wiem. Czytałem tylko jedną jego powieść.)
Pzdrwm
Ach, Panie Triariusie! To wielka szkoda. Czy może Pan zrobić mi drobną uprzejmość? Czy zechciałby Pan przeczytać przynajmniej „Zwycięstwo prowokacji”? Bardzo byłbym ciekaw Pańskiej reakcji.
@ michał
OK, pomyślę i jak gdzieś dorwę to przeczytam. Lubię tego typu książki. To co ja czytał, to była „zwykła” powieść.
Pzdrwm
Nie wiem, gdzie Pan mieszka, ale wywiad w kraju ustalił, że można nabyć wszystkie książki obojga Mackiewiczów w drodze kupna w księgarni na ul. Karowej w Warszawie. W innych miastach trzeba podobno poprosić księgarza, żeby zamówił. Oprócz tego można kupić „Zwycięstwo prowokacji” (i pozostałe 24 tomy Dzieł) na internecie. Słyszę nawet, że można ją zdobyć elektronicznie, ale takich książek nie powinno się czytać na ekranie.
Ale powinien Pan jeszcze przyobiecać, że napisze o wrażeniach po lekturze.
Ceny książek Józefa Mackiewicza są bardzo różne. Nie rozumiem tak dużych różnic. Podam kilka przykładów.
1. „Listy do i od redakcji Kultury” – Bonito.pl 58,44 zł, Multibook 79,90 zł
2. „Zwycięstwo prowokacji” – Bonito 27,30 zł, nie znalazłem w innych księgarniach
3. „Sprawa mordu katyńskiego” – Bonito 36,40 zł, Multibook 49,90 zł
Panie Tomaszu,
Nie wiem, co w tym jest do rozumienia. Cena za jakikolwiek towar czy usługę, jest zawsze i wyłącznie umową pomiędzy sprzedawcą i nabywcą. Decyduje więc podaż, popyt oraz względna inteligencja obu stron. Jeżeli ktoś sprzedaje za 50 książkę, którą można nabyć gdzie indziej za 35, to najpewniej liczy na to, że nabywca nie będzie porównywał cen. A ten który sprzedaje za 35 zapewne reklamuje na pierwszym miejscu niską cenę.
To się nazywa wolny rynek. A wolny nabywca ma zawsze prawo nie kupić.
Jak z tego wynika, bez wątpienia jest wybór wbrew narzucanej przez rzekomych obrońców JM tzw. opinii (ostatnio jakoś o tym cicho. Możliwe, że szukają nowych „argumentów” albo też musi nastąpić „zmiana warty”). Jeśli jest jeszcze realny wybór to dla mnie choć atmosfera tutaj obrzydliwie śmierdzi bagiennym siarkowodorem, jeszcze gdzieniegdzie można zaczerpnąć powietrza.
A tu tymczasem świat wciąż się kręci i dziś mamy coś jakby prosto z wiersza poety:
„(…)z niejaką dumą pragnę donieść światu
że wyhodowaliśmy dzięki wojnie nową odmianę dzieci
nasze dzieci nie lubią bajek bawią się w zabijanie
na jawie i we śnie marzą o zupie chlebie i kości
zupełnie jak psy i koty”
Hasłami na dzisiejsze bolączki są „naciski na partię rządzącą” oraz budowa w peerelu politycznej siły anty-systemowej (w ramach systemu, że niby, „wygra w wyborach”). Ewolucja, psia mać!
Ścios, jak zwykle w rozkroku, może nawet w szpagacie. Szkoda słów.
„Żyjąc w społeczeństwie, które uwierzyło w śmierć komunizmu, wśród ludzi zaciskających mocno oczy, zwolennicy logiki mackiewiczowskiej mają dwa wyjścia – pójść na szczyt śmiesznej naiwności, z tymi, którzy „w odwecie” za zbezczeszczenie mojej Ojczyzny kładą dziś kwiaty przed sukcesorami komunizmu lub odbudować społeczność ludzi wolnych i ich polityczną reprezentację.”
Tak brzmi ostatnie zdanie Ściosowe… I on nie widzi, że cała jego krytyka pod adresem otaczającego prlu odnosi się w całości do niego samego?
Mnie zresztą obojętne.
Ale wdzięczny jestem za Herberta.
A jednak zmuszony byłem zmienić zdanie wyrażone powyżej zaledwie 10 dni temu. Może nie jest mi to tak zupełnie obojętne. Oto p. Ścios umieścił był ostatnio nowy artykuł pt. Taktyka kompromisu – praktyka zdrady, w którym ponownie powołuje się na Józefa Mackiewicza, obficie przytaczając z jego pism.
http://bezdekretu.blogspot.co.uk/2016/03/taktyka-kompromisu-praktyka-zdrady.html
Przyznaję, że kawaleryjskie podejście do przytaczanego pisarza zirytowało mnie ponad miarę. Dezynwoltura Ściosa dokuczyła mi tak bardzo, że pomimo lepszego osądu, w nierzosądnym rozdrażnieniu umieściłem pod tekstem komentarz. Upłynęło od tego czasu około 24 godzin, nie sądzę więc, żeby mój komentarz spotkał się z aprobatą asa prlowskiego kontrwywiadu i chyba już się nie ukaże. A zatem podaję go poniżej:
Szanowny Panie,
Czy zechciałby Pan podać źródło swego twierdzenia, że „Józef Mackiewicz, […] w swoim ostatnim wywiadzie (wyemitowanym w Redakcji Polskiej Deutschlandfunk 1 lutego 1985 roku) wypowiedział słowa…”? Cytat, który Pan następnie przytacza, pochodzi in extenso z artykułu pt. „Miejmy nadzieję” z 1982 roku. który jest od prawie 30 lat dołączany do wydań „Zwycięstwa prowokacji”. Więc o co chodzi z tym „ostatnim wywiadem dla Redakcji polskiej Deutscherudfunk”??
Jakkolwiek nigdy nie postało mi w głowie, żeby nazwać współczesne nam wcielenie prlu „IIIRP”, to trudno by mi było nie zgodzić się z ogólnym kierunkiem Pańskich ostatnich artykułów. Nie mogę wszakże pojąć, w jaki sposób zdołał Pan pogodzić takie poglądy z głosowaniem w wyborach prlowskich, z popieraniem jednej jaczejki przeciw innej w prlowskim (nie)rządzie, z popieraniem partii, której założyciele byli obecni w Magdalence.
Będę niezmiernie wdzięczny za uprzejme wyjaśnienie.
Być może nie powinienem oczekiwać niczego lepszego od p. Maraska-Ściosa, ale to wszystko – i „cytaty”, i cenzura, i sprzeczności – wydają mi się na zbyt doprawdy niskim poziomie.
Ależ się Pan czepia, panie Michale, naszego eksperckiego kontrrazwiedkowego pełnomocnika; ’85 czy ’82 Deutscherudfunk czy Neues Deutschland, ależ z Pana szczegularz! Coż! Nic dziwnego że piewca patryjotyzmu i szermierz antykomunizmu Pana ocenzurował! Jakby wyglądał pański przyziemny, płaski, wręcz obrazoburczy komentarz wśród tych już nie komentarzy a wszak (ach!)aktów strzelistych pod płomiennym artykułem pełnomocnika? A czy Pan jest pełnomocnikiem jakiegoś ministra, ba czy jest Pan wogóle jakimś pełnomocnikiem żeby sie tak obcesowo zwracać do członka elity!
No, co robić, Panie Amalryku, odkrył Pan skrzętnie skrywaną prawdę, że jestem człowiekiem przyziemnym i płaskim, i do aktów strzelistych pod płomiennymi, tudzież płomiennych pod strzelistymi, się nie nadaję. Nie jestem pełnomocnikiem, ani nawet pusto-nocnikiem, nie zwracam się do członka, ani nawet do kandydata na członka. A już do elit prlu w żaden sposób nie powinienem był się odzywać. Gdzież mnie zabierać głos, kiedy sam Ścios grzmi ex cathedra?
Ma Pan rację i powinienem Panu dziękować z głębi serca.
Wniosek z tego jeden: wdziać wór pokutny, posypać głowę popiołem i ruszyć w drogę do Canossy. Może w Czwartek Syn Człowieczy zechce obmyć moje dziadowskie stopy.
Co takiego u Ściosa tak przyciąga antykomunistę, że wbrew bzdurom które on zwykł wypisywać w konkluzji albo w swoich wyjaśnieniach dla komentatorów, wbrew zaprzeczaniu sobie samemu i ciągłych „masowych niecnotek”, biciu patriotyczno-nacjonalistycznej piany chce się jeszcze go od czasu do czasu czytać? Czy to, że pisze inteligentne teksty, że bardzo często powołuje się na Mackiewicza podpierając tym swoje tezy, czy też może (albo jednocześnie z tym) to, że wobec praktycznego braku polskiego antykomunizmu jest jedyna osobą z kręgu patriotyczno-narodowych elit zdolną stwierdzić fikcyjność upadku komunizmu? Sam nie wiem. Bo przecież to klasyczny poputczik który, gdy przychodzi co do czego („wybory” albo „rządzenie”), każe wszystkim wspierać pierestrojkowy bolszewicki system, któremu wydaje się że drogą własnego uczestnictwa w jego „rządach”, drogą rzekomej jego ewolucji, można go obalić. Co on w ogóle rozumie z Mackiewicza? Co mu do niego? Przecież wszystko to co on sam wypisuje w konkluzjach i co robi w rzeczywistości jest zaprzeczeniem tego co Mackiewicz twierdził, że bolszewizm trzeba odrzucić u jego podstaw, że nie wolno wchodzić w kompromisy z nim, że nie ma polskiej drogi do wyzwolenia od niego w oderwaniu od całego świata (w szczególności od Rosjan i Niemców).
Tak więc gdy przychodzi do tego, że ktoś grzecznie i logicznie wykazuje mu błędne interpretacje mackiewiczowskich tekstów, popełniane sprzeczności, fikcyjność jego własnych tez i w rezultacie trwanie w samozakłamaniu to wtedy odmawia dyskusji i jak bolszewicki cenzor „banuje”.
Kiedy i ja przeczytałem jego tekst, zaraz zasiadłem do komentarza bo wydawał mi się go wart. W końcu jednak zrezygnowałem bo kiedyś powiedziałem sobie, że nie warto tracić czasu na dyskusję z kimś kto tak naprawdę wcale tej dyskusji nie potrzebuje.
Ale komentarz zachowałem i pozwolę sobie go tu zacytować chociaż własciwie nie powinienem tego robić bo w końcu go nie zamieściłem i mogę narazić się na zarzuty z tym zwiazane. Mimo wszystko jednak zacytuję go jako mój punkt widzenia w kwestii tekstów Ściosa:
Przywołuje Pan fragment ze „Zwycięstwa prowokacji”. Józef Mackiewicz znakomicie uzasadnił twierdzenie że komunizm nie zna kompromisu. Nie tylko to ale i wiele, wiele innych twierdzeń, dzięki którym opisał istotę tego systemu.
Jak zatem ocenia Pan fakt, że ów „kompromis” (jak wiadomo obficie podlany czekistowską wódką) zawierał nie tylko Bolek ale i bracia Kaczyńscy? Nawet jeśli obecność tylko jednego z nich jest dobrze udokumentowana przy „zawieraniu” tegoż „kompromisu” (Pan osobiście, darzy go szczególną atencją jako „mojego prezydenta”), ten drugi od samego początku aktywnie uczestniczy w realizacji w ten właśnie sposób („kompromisowo”) wykreowanego systemu, przez całe ćwierćwiecze trwania wielkiego kłamstwa i wielkiej fikcji wolności, bezpośrednio uczestnicząc w tworzeniu jego struktur. A są to, summa summarum, struktury peerelowskie. Nieprawdaż?
Nie tak dawno temu zalecał Pan na tę „myśl polityczną” głosować! Pisał Pan że trzeba tak robić i wszyscy na tym blogu bili Panu brawo. A jeśli ktoś się z tym nie zgadzał, ten rzekomo „na złość babci odmrażał sobie uszy” i ten się nie liczył. Czy nadal Pan sądzi, że jedynym sposobem likwidacji owego „kompromisowego” peerelu jest udział w jego instytucjach, m.in. w jego „wyborach” i w jego „rządzie”? Czym innym jeśli nie z własnej woli, osobiście dokonaną legalizacją peerelu jest to uczestnictwo? Dziś potępia Pan „kompromis” (który notabene „zawarty” został nie tyle z partią komunistyczną co z czekistami). Popiera Pan Antoniego Macierewicza. Czy także i za to, że w strukturach (wedle Pańskiego, trafnego określenia), komunistycznej hybrydy bierze czynny udział? Macierewicz spowodował wydanie po polsku książki, której głównym tematem jest komunistyczna fałszywa liberalizacja, ksiązki która obnaża dezinformację i z której jasno wynika ostrzeżenie przed jakimikolwiek kompromisami w ramach tej „liberalizacji”. Pisze Pan o legalizacji peerelu w efekcie polskiej odsłony pierestrojki, więc pozwolę sobie zadać pytanie co Pan sądzi o bezpośrednim, aktywnym udziale w strukturach tego zalegalizowanego peerelu (komunistycznej hybrydy)? Moim zdaniem, tu wcale nie o „wielkie zamazanie” chodzi lecz o „wielki ześlizg” całego narodu, także tej jego części którą określa Pan jako „polską”. Czy sądzi Pan, że wystarczy wyznaczyć ostrą granicę jeśli po obu stronach tej granicy akceptuje się ten system (poprzez np. uczestnictwo w jego instytucjach tak jak Kaczyńscy i Macierewicz). Czym Pańskim zdaniem, ta granica miałaby się charakteryzować? co miałoby ją wyznaczać? czy odrzucenie peerelu? Jeśli tak, to czy wraz z jego instytucjami czy też nie?
Pisze Pan o potrzebie zaistnienia „opozycji antysystemowej”. Czy zatem, „opozycja antysystemowa” której utworzenie Pan postuluje powinna brać udział w „wolnych wyborach” (które są wszakże elementem systemu przeciw któremu miałaby ona wystąpić) i na jakiej zasadzie? I na koniec jeszcze jedno: czy to jest Polska jak tu piszą niemal wszyscy („na razie mamy się przyzwyczajać do widoku niemieckiego munduru w Polsce” pisze ostatnio jeden z komentatorów) czy w dalszym ciągu (prawnym, instytucjonalnym, personalnym) peerel? Czy to rozgraniczenie nie powinno właśnie stanowić podstawy do postulowanej przez Pana ostrej granicy?
Ale gdzie mnie tak do pańskiego poziomu wypowiedzi i erudycji. Taki sposób odpowiedzi Panu i takie „uhonorowanie” Pana przez Ściosa jest dowodem tego, że są one dostatecznie wysokie.
Drogi Panie Andrzeju,
Bardzo trafnie powiedziane. Ścios mówi o wyznaczaniu ostrej granicy, ale po obu stronach tej granicy jest ta sama akceptacja systemu.
Istnieje rzecz jasna możliwość, że lektura Dzieł Józefa Mackiewicza w końcu rozjaśni mu w głowie i nawróci na prawdziwy antykomunizm, ale na razie nie zanosi się na to.
Drogi Panie Michale,
Póki co sam Ścios wyznaje w swoich wyjaśnieniach pod tekstem, że od antykomunizmu wyżej stawia patriotyzm a więc taka jest jego hierarchia wartości. Przeważający wśród Polaków, wręcz obowiązujący patriotyzm nacjonalistyczny zawsze będzie zwyciężał w każdym ich wyborze. Ja wszakże uważam, że istnieje taki patriotyzm, który w imię pomyślności ojczyzny nakazuje przede wszystkim być antykomunistą (bo to żaden patriotyzm do spółki z komunizmem lecz nacjonal-komunizm) ale i tego się u Ściosa raczej nie doczekamy. Bo do tego potrzebne jest porzucenie emocji na rzecz rozumu z czego nie będzie się chciał wycofać, tak bardzo jest przywiązany do swojego rozumienia patriotyzmu. On pisze tylko o peerelu i dla peerelu.
Drogi Panie Andrzeju,
Obawiam się, że (jak by to powiedział śp. Eberhardt) to z mojej strony „czepiactwo”, ale na szczęście ani antykomunizm, ani patriotyzm nie są w ogóle wartościami.
Patriotyzm jest uczuciem. Jest miłością do własnej ziemi, do ziemi ojców, do ziemi dzieciństwa. A antykomunizm? Mój Boże! Jakże trudno to zdefiniować. I być może wcale nie należy próbować, gdyż w moim głębokim przekonaniu antykomunizm jest postawą. Ponieważ panoszący się na całym świecie (pod rozmaitymi nazwami) komunizm jest największym wrogiem wszelkich wartości, a także wrogiem wolności (bez której wartości realizować nie można), to postawa antykomunistyczna jest niejako nadrzędnym parasolem, pod którym zmieścić się mogą różne odcienie ideowe i polityczne.
A Ścios? Niezbadane są wyroki Boże. Myślę, że żelazna logika Mackiewicza może nawrócić nawet Ściosa, a wtedy wielka radość zapanuje w niebie. „Trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się.”
Panie Michale,
Ma Pan rację co do definicji. Zagalopowałem się a to dlatego, że (no właśnie!) emocjonalna strona (nacjonal-)patriotyzmu polskiego i emocjonalny stosunek Polaków do kwestii komunizmu powodują, że tu w peerelu wszystko to co tzw. niepodległościowcy zakwalifikują i ogłoszą jako pozytywne jest w nich ujęciu „wartością”. I z tym mam tu do czynienia codziennie. Trzeba dużo silnej woli i wyłącznie samodzielnego myślenia aby temu się oprzeć.
Była tu już kiedyś mowa o „ewolucji u Ściosa” (co też miałem na myśli odwołując się do niej w jednym z poprzednich komentarzy). Ilekroć go czytam, tylekroć się ostatecznie rozczarowuję. Nacjonalistyczna nuta na pierwszym planie mnie dobija. Ostatecznie jednak pokładam ufność w Bogu i również, wciąż mam nadzieję…
Panie Andrzeju,
Tak jest wszędzie, nie tylko w prlu. „Wartością” ma być na przykład demokracja, gdy jest to w istocie zaledwie jeden z wielu systemów rządu. Wartością ma być wolność, gdy być nią z definicji nie może. Równość, braterstwo, solidarność (np. wobec terrorystów), czy „sprawiedliwość społeczna”, wszystko to mają być wartości, czego doprawdy słuchać smutno.
Witam panów And@MIch
Pięknie sobie z dzióbków spijacie, a może trochę dziegciu do beczki tak słodkiej…
Ostro piszecie oprlu w którym mam wrażenie wszyscy tacy niekumaci jacyś żyją.Komunizm kwitnie przepoczwarzonyenty raz , trudno go w tej chwili nazwać chyba. Ale żyć przecież trzeba prawda idee wzniosłe ,o tak ale trzeba rano zrobić zakupyi iść do pracy itpitp Nie każdy może wyjechać gdzieś na stałe i żyć w kraju mniej popapranym niż mój. Określenie nacjonałpatriotyzm chyba niecelne a jaki ma być patriotyzm? Wracając do prlu i prylubis jak nazwiecie mnie mieszkańca ur.1960r w Poznaniu .? Prlakoem prylbisakiem….Ja jakoś mogę sobie wytłumaczyć dlaczego tak silny jest ten polski patriotyzm – ponad stodwadzieścia lat niewoli, a więc bęz ojczyzny, pod knutem czy pikelhaubą wyzwoliło w nas tę „pazerność” na wolność na wreszcie swój kawałek Ojczyzny. Tak tłumaczę sobie ten stan międzywojnami, walkę z mniejszościami narodowymi itd. A po II w.św. to już niestety mało zależało od nas ( chyba nic?)i tylko kilkadziesiąt tysięcy dodatkowych „kamieni rzuconych na szaniec” reszta społeczeństwa chciała tylko jeszcze trochę pożyć.Dlatego chyba tak łatwo komunizm rozpełzł się w Prywiślińskiej Obłasti…
Ciszę sie że jest Wasza stronkai artyk. przewodnie b, interesujące ale w odpowiedziach wszyscy wszystkim bija brawo ,nikt się nie spiera. Daleki jestem od krytykowania prawej strony nawet jeśli jest wykoślawiona , ale przecież prawa. Czerwono różowe ataki nieustająco przygniatają do ziemi , więc każdy głos przeciwny,doceńmy bo nie jest ich przecież wiele…
Szanowny Panie,
Jakże pięknie to Pan ujął: ale żyć przecież trzeba… No i tak to żyjemy sobie, a bolszewikom wpełzamy do dupy. No, a jakże inaczej? (to ostatnie, dla Pańskiej wiadomości, to jest cytat z pewnego kulasa, podrzędnej postaci w „Drodze donikąd”) Codzień rano, bułkę maślaną, popijam kawą nad gazety plamą – i tak to się plecie w tym najlepszym z prlów. Skoro żyć trzeba, to trzeba zaakceptować każdy prl, byle polski, a po co się wychylać? Ci co się wychylali, źle skończyli.
Określenie nacjonał-patriotyzm wydaje się Panu nietrafne? Ale to tylko dlatego, że utożsamia Pan – jak przeważająca większość Polaków – miłość do ojczyzny z miłością do narodu. Ale w Polsce, która przez stulecia była wielonarodowa, nietożsamość tych pojęć powinna być dość oczywista. Roman Dmowski dokonał niesłychanej wolty, bo zdołał przekręcić miłość do ojczyzny na wynoszenie własnego narodu, a potem bolszewia przejęła to z radością, bo w czym mogą jej zaszkodzić nacjonaliśći?
120 lat niewoli? Czy to jest tak niezwykłe w historii ludzkości? Grecja była pod tureckim butem 400 lat, Kurdowie nie mają swego państwa jeszcze dłużej. A jak długo nie mieli państwa Ormianie albo Zydzi? W czym Pańskim zdaniem tkwi niezwykłość polskiego doświadczenia? Rozumiem, że Pan „tłumaczy” politykę polonizacji Rusinów w Polsce przedwojennej tym, że Polacy byli wcześniej rusyfikowani lub germanizowani, czy tak? Nacjonalistą nie będąc, nie znam się na tym, ale czy to aby nie jest polskie przysłowie: nie rób drugiemu, co tobie nie miłe? Czy nie było polskim zawołaniem przez dziesiątki lat „za wolność naszą i waszą”? To dlaczego potem gnębić inne narodowości, z którymi dzieliło się niegdyś wspólną, wielonarodową ojczyznę? Pisał to tym u nas kiedyś Stary chrzan: http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2008/08/27/chcieliscie-polski-no-to-ja-macie/
Po II wojnie, powiada Pan, to już nie od nas zależało, ale pomimo to, gotów Pan uznać toto za Polskę… ale skoro nie zależało, to jak można to uznać za własny kraj? Aaa, rozumiem, bo żyć trzeba.
W jednym się z Panem zgadzam, trzeba więcej sporu, więcej dyskusji, więcej niezgody, bo tylko w taki sposób zdołamy dojść do jakiejś prawdy. Ale co nam, biednym począć, kiedy taki Ścios nigdy w życiu nie zejdzie do podziemi, nigdy nie zniży się do dyskusji.
I dlatego jestem Panu wdzięczny za zabranie głosu.
Panie Sławku,
Po pierwsze to ja nieprzerwanie żyję w peerelu od chwili urodzenia się w 1957 i też coś na ten temat wiem (zahaczyłem i o wieś wielkopolską – strefę pegeerowską ale na szczęście chowałem w leśniczówce). W tym starym peerelu i w tym zmodernizowanym, dzisiejszym. Kim jestem? Uważam, że Polakiem pod bolszewikami i że jeszcze mnie nie przerobili na bolszewickie bydło, że jeszcze stawiam im opór. Oczywiście, jestem ubabrany w tym bolszewickim gównie bo jak Pan był łaskaw zauważyć, żyć tu musiałem i muszę (tak to się złożyło, że wyjazd stąd „do Kisłowodzka” nie wchodził w grę). Musiałem się sporo nauczyć i sporo przemyśleć, podjąć decyzje. Staram się wciąż jak mogę z tego gówna oczyścić. Trudno Nie wiem na ile mi się to udaje ale uważam, że mimo tego wszystkiego pozostaję Polakiem a nie peerelczykiem. A kim Pan się poczuwa w tej płaszczyźnie patrzenia na tę kwestię?
Czy jednak „prlbis” nie wyrosła na peerelu, nie jest jego kontynuacją i jako takiej nie powinno się go tak nazywać? Bo „bis” sugeruje, że w międzyczasie była jakaś przerwa w ciągłości a tu tymczasem nastąpiła tylko mniej lub bardziej pozorna zmiana organizacyjna.
Czy aby Pan nie przesadza z tą niezłomną walką Polaków przez stulecia? Czy uważa Pan, że się w większości nie adaptowali do warunków jaakie były, nie żyli jak inni ludzie a tylko „walczyli o Polskę”. Chyba aż tak dobrze to nie było. A model patriotyczny powstał był właśnie z tej garstki, która „poszła w bój bez broni”. Ja tego nie krytykuję ani nie odnoszę się do tego a jedynie zauważam jak naprawdę było. Moim zdaniem, to że powszechnie wielkopolscy Polacy gospodarzyli jak Niemcy, że Polacy z Kongresówki robili interesy w Rosji, że Polacy z Galicji robili kariery polityczne na dworze wiedeńskim jest faktem. Podpieranie się więc „walką o wolność”, nadawanie jej cech powszechności to nieporozumienie. Przypisywanie wszystkim nacjonalistycznego modelu patriotyzmu to także nieporozumienie. Zaś narzucanie go to zła wola.
No cóż, panie Sławku…
Obawiam się, że przebijająca na tym skądinąd bardzo ciekawym portalu maniera besserwiserstwa, czy jak Pan to ujął „spijania sobie z dzióbków” jest niestety początkowym efektem chowu wsobnego , wszystkimi tego ,również intelektualnymi, skutkami (po ewentualne wyjaśnienie odsyłam do nauk przyrodniczych).Ale uważam, że jeśli tę manierę zignorować, to są tu również treści wyjątkowo ciekawe.A jeśli nie ma ciekawych polemik, to niestety na pewno nie z winy tych tzw. ” spijających sobie z dzióbków”, tylko tych, że tak powiem” niespijających sobie z dzióbków”.
Panie Andrzeju…
Większość swego życia spędziłem w Wielkopolsce i ze smutkiem stwierdzam, że absolutna większość Wielkopolan powołując się na swą historyczną wyjątkowość nie ma o historii Wielkopolski żadnego pojęcia. Powtarza za to z ogniem w oczach twórczo rozwinięte przez sowieciarzy przedwojenne, endeckie kalki propagandowe.Piszę to, bo był Pan łaskaw uderzyć właśnie w te tony. Czy nie jest to przypadkiem uczestnictwo czynne w tym peerelu?
Skąd wobec tego, idąc tym torem, ta sympatia dla niego?
Panie Darku, w uzupełnieniu do polemiki słownej: rozumiem, że jako mucho-polak (cóż za prezyzja i klasa opisu, Panie Andrzeju, oczywiście z językiem bolszewii nie ma nic wspólnego…) mam się wynieść do swojej piaskownicy a Pańską opuścić ? A jak już zostanie Pan w tej piaskownicy sam, to będzie, że tak powiem, prawilno ? Tak pytam, k poddierżanii rozgowora…
Panie Bogusławie,
Na pewno z mojej winy, osobistej, nie całkiem precyzyjnie, obawiam się, odczytał Pan myśl wyrażoną w tekście powyżej. Nie była skierowana bezpośrednio, ani też pośrednio, w Pana stronę, ani także w stronę tych nielicznych, szczerych czytelników Józefa Mackiewicza, którzy (jak Pan) mają śmiałość nie zgadzać się z jego podstawowymi tezami, uznając go wprost za niepoprawnego „rusofila” przede wszystkim (bo tak Pan uważa, czy nie prawda?), ale do tych, co przeciwnie, chcieliby Józefa Mackiewicza koniecznie przyhołubić i czcić, i wielbić; a wielbiąc tak (aż po stawianie pomników i zamęczanie latorośli niechcianą lekturą) jednocześnie stronią jak najdalej od konsekwencji Mackiewiczowskiego myślenia, nazywając to to, to to coś… co tu i teraz, „Wolną Polską”.
Reasumując, nie bardzo się Pan do tej ich piaskownicy kwalifikuje (jako godny zaufania kompanion), za to w naszej może Pan zawsze swobodnie uklepywać „wypieczone” przez się babki, choćby w opozycji, w nieustającej niezgodzie i dyskusji, przed którą, jak Pan był raczył trafnie zauważyć (choć w odrobinę dziwnej manierze), nigdy nie umykamy.
Panie Bogusławie,
Dziękuję Panu za precyzję i klasę opisu. Jest Pan nierzetelny lub czyta Pan nieuważnie. Po pierwsze „mucho-rodacy” i nie powoływałem się na swoją wyjątkowość (jestem Warszawiakiem od urodzenia) czy wyjątkowość Wielkopolski. Jako urodzony, wyrosły i wciąż żyjący w peerelu jestem nim bez wątpienia ubabrany w tym gównie (co przyzna Pan już wcześniej zauważyłem). Dziękuję Panu także i za to przypomnienie bo sprowadza mnie na ziemię (peerelu) i pomaga znów dostrzec rzeczy o których czasem zapominam chowając się do swojej nory. Zapomniałem też o tej bolszewii i o nacjonalistach wielkopolskich (wszechpolskich) którzy się ku niej wciąż skłaniają. Ma Pan rację. To (raczej nie przypadkiem) jest czynne uczestnictwo w peerelu.
Czy o Wielkopolsce powtarzam tylko kalki propagandowe? Wiem kim był mój pradziadek i dziadek i jakie mieli gospodarstwo. Mogę przysłać Panu aktualne zdjęcie, porówna Pan sobie z Mazowszem. Czy może jednak chodzi Panu o to, że sowieciarze rozwinęli po wojnie pegeery? Nie wiedziałem o tym, że mógł to być pomysł przedwojennych endeków ale człowiek całe życie się uczy. Jednak one powstawały przede wszystkim na ziemiach poniemieckich. To peerelowska Wielkopolska. Czy to tam miałyby zabrzmieć być te tony o które Panu się rozchodzi?
Epitety jakimi mnie Pan obdarzył pokornie przyjmuję.
Chmm… A to ci dopiero! Ostatnim wrażeniem jakiego spodziewałbym sie po uważnym czytelniku niniejszej witryny to zarzut bezwartościowości zamieszczanych tu komentarzy (a za takie, o ile nie wnoszą przynajmniej nowych informacji do materii tekstu, zawsze uwazałem wszystkie te ochy i achy wznoszone przez wierne grona juz nie komentatorów a wrecz wyznawców róznych natchnionych „prawicowych” blogerów, których można napotkać w sieci…) A tu masz!
Nie jest tak Panowie Sławomirze i Bogusławie,że tu się komentatorzy nie sprzeczają. Wystarczy się nieco zagłębic w teksty. Rzekłbym nawet, iż niektórzy komentatorzy a z pewnościa gospodarze strony „Wydawnictwo Podziemne” dysponują wrecz jakimś wrodzonym zacięciem polemicznym, które czasami bywa nawet denerwujace…
Czym innym jest przemadrzałość a czym innym obronienie swych racji w ogniu krytyki.
Panom krytykom niniejszych dyskusji być może chodzi o ich jednostronność w sensie że my tu wciąż i wciąż na tych bolszewików i tych co im wciąż pomagają, bidnych polrealistów. A to przecie prawdziwi patrioci i Polacy itd. I że nie spotkasz tu wielu takich. Lecz jak sądzę, tacy gdy tylko tu zajrzą nie mają chęci na dyskusję to to dla nich świat abstrakcji a oni przecie stoją mocno na peerelowskiej ziemi co to niby wolna już od zarazy. A tu dzieje się w tym peerelu, kotłuje się że hej! Tu „rząd”, tu „minister” a tu „prezydent” a my co? Null. Panie pułkowniku Wołodyjowski!
Wyjeżdżam w Bieszczady.
Aaa, to oni wciąż o tym… „No bo jak inaczej…” Cóż? „Contra facta non valent argumenta”
Lubię Bieszczady. W ogóle lubię odludzia.
Może lepiej byłoby Amalryku jechać mi do Kisłowodzka ale jakoś mi się te Bieszczady (też tak lubię) skojarzyły
Szanowni Panowie,
Wsłuchuję się w dyskusję Panów i nachodzą mię wątpliwości. Bo czyż nie ma ciut racji w tym „spijaniu sobie z dzióbków”? Tylko ciut, bo przecież nie zagraża nam popadanie w „towarzystwo wzajemnej adoracji”, nie grozi nam tu irenizm: charaktery nie te i temperamenty także. Nie grozi nam też, tak typowy dla prlowskiej blogosfery (och, wiem, wiem, że to koszmarne określenie) styl w rodzaju „dobre, spoko, pozdro”.
Oczywiście rację mają i Darek, mówiąc o tej dziwacznej, podziemnej piaskownicy, gdzie można klepać swoje własne babki, i p. Andrzej, mówiąc o czynnym uczestnictwie w prlu, i p. Amalryk, wspominając o tym przeklętym temperamencie polemicznym, który nie pozwala co-po-niektórym przejść do porządku dziennego nad najbardziej błahą wypowiedzią. Ale to „spijanie z dzióbków” nie daje mi spokoju, bo jeżeli domagamy się od innych ciągłego kwestionowania ich własnych przekonań – komunizm nie upadł, sowiety się nie rozpadły, nie ma żadnej wolnej Polski tylko dalszy ciąg prlu – to czy i my sami nie powinniśmy kwestionować naszych przekonań? Żądamy przecież czegoś „dużego”, a mianowicie niezgody z całym światem. A w zamian mamy tylko zawahać się: a może to cały świat ma rację?
Dlatego jestem równie wdzięczny panom Sławkowi i Bogusławowi, z którymi się nie zgadzam, jak panom Andrzejowi i Amalrykowi, z którymi się w większości zgadzam. Nauka jest z tego taka, że może powinienem bezpardonowo atakować wypowiedzi p. Andrzeja (dla przykładu), tylko zupełnie nie wiem, jak to zrobić, bez rozstania się ze zdrowym rozsądkiem.
Drogi Panie Andrzeju,
Wąskotorowa kolejka z Cisnej do Bóg-wie-gdzie. Pijani drwale na stacji, kowboj (bo nie cowboy) pilnujący krów na leśnych pastwiskach (A ile tych krów? A chuj ich kurwów wie!). Schronisko na Szczerbanówce, kurna chata znaleziona po północy na pustkowiu – czy to wszystko jeszcze istnieje? Ale ma Pan rację, rzucić to wszystko w diabły i pojechać na Szczerbanówkę.
Drogi Panie Bogusławie,
2 lutego ubiegłego roku napisał Pan na niniejszej stronie co następuje:
„Tymczasem mam inną prośbę nawiązującą do pańskiej deklaracji o zaprzestaniu gadania bzdur. Chciałbym aby dotyczyła ona Józefa Kurasia. Zawrzyjmy taka umowę, że ja w ciągu stosunkowo krótkiego czasu udowodnię Panu , że wygaduje Pan bzdury a Pan awansem nie będzie dotykał do tego czasu tematu Ognia w żadnym zakresie. Zgoda? Będę wdzięczny za taki awans.”
Czułem się rzecz jasna zobowiązany nie tyle nie gadać bzdur, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie uważa, że niniejszem głupstwa gada, ale powstrzymać się od wypowiadania na temat Józefa Kurasia, skoro miałem otrzymać czarno na białym dowód, iż się mylę w jego ocenie. Przyzna Pan, że po 15 miesiącach mogę się czuć zwolniony z awansu. Zechce Pan być może wskazać, że „stosunkowo krótki czas” wobec wieczności, to na pewno więcej niż 15 miesięcy i będzie Pan z pewnością miał rację. Ale w takim czasie nawet samica nosorożca zdołałaby porodzić dzieciuka, co jest chyba trudniejsze niż spłodzenie tekstu na temat sowieckiego sympatyka, który jest wychwalany w dzisiejszym prlu jako antykomunista.
Zatem więc (jak by powiedział inny wielbiciel Bieszczad, Edward Stachura), dość tej wiolinowej nijakości, dość tego spijania z antykomunistycznych dzióbków! Dość awansów społecznych i antyspołecznych. Do rzeczy! Józef Kuraś antykomunistą nie był.
Drogi Panie Michale,
Wydaje mi się, że Stachurę bardziej można przypisać do Kujaw niż do Bieszczadów. Był chyba tylko raz w Cisnej choć jego „miłość życia” pochodziła z Zagórza . Ale za to stali bywalcy Bieszczad do Stachury mają spory pociąg i go tam na stałe przypisali. Ile razy tam byłem (mnie najbardziej ciągnie do Krywego, tam było kiedyś dużo kowboji-komboji?) to zawsze przy ogniu i piwie śpiewano Stachurę. Swoją drogą ciekawa postać, indywidualista choć tęsknił wciąż do bratniej duszy. Jego stosunek do komunizmu także chyba był dość osobliwy. Uważany za wolnościowca-buntownika ale z peerelem nie walczył, raczej się z nim ułożył.
Krytyka dla krytyki jest równie bez sensu jak zgoda dla zgody. Celem powinno być powiększenie wiedzy i lepsze zrozumienie danej kwestii. Myślę, że „nie spijanie z dziubków” nie polega wcale na tym, żeby się nie zgadzać i mieć inne zdanie np. o peerelu, jak by to mogło wynikać z uwag panów Sławka i Bogusława, lecz na tym aby chcieć rozmawiać, dyskutować, starając się do czegoś dojść. Jak napisał powyżej Pan Amalryk, wystarczy się nieco zagłębić.
Drogi Panie Andrzeju,
Tak dawno nie czytałem Stachury, że doprawdy nie powinienem się wypowiadać. Zawsze mi się wydawało, że był jakoś związany z Łupkowem i Cisną, ale może to rzeczywiście mity. Nie potrafię nawet powiedzieć, dlaczego tak mi się wydawało.
Ale co ja wiem? Mnie się Sławek i Boguś, i Michał-pies, głównie kojarzą ze schroniskiem na Szczerbanówce……
Drogi Panie Michale,
Mnie zaś Bieszczady, w użytym kontekście, skojarzyły się z Kaczmarskim. Wiem, że Pan Pan Amalryk to wiecie ale podaję to dla mniej zorientowanych.
Przypominając postać „Ognia” przywrócił Pan mojej uwadze osobę Antoniego Żubryda tego od bolszewickich „Łun w Bieszczadach” itd. Zamordowany przez agenta UB (1946) był wcześniej agentem sowieckim (1940-41), pracował w NKWD (1944) a następnie był zastępcą szefa UB w Sanoku ( jako czerwony porucznik podobno nie był sadystą). W tym czasie związał się z NSZ i zaczął walczyć z komunistami tak jak „Ogień”. Obecnie, powszechnie uważany za żołnierza niezłomnego – wzór dla narodowców. Czy Pan Bogusław także jego uznałby za antybolszewika?
Drogi Panie Andrzeju,
NSZ to jest duży problem. Osobiście uznałbym wielu bohaterów NSZ za antykomunistów. Rozumiem oczywistą trudność, ale czy nie dałoby się podnieść tego samego problemu wobec na przykład Białej kontrrewolucji podczas wojny domowej? NSZ walczyły autentycznie przeciw komunistom, choć ich motywacja była krótkowzrocznie nacjonalistyczna. Chwała im za ich walkę, choć trudno mi się zgodzić z ich intencjami.
Być może najlepszym porównaniem są banderowcy, którzy w polskiej historiografii są wyłącznie bandytami, antypolskimi rzezimieszkami, gdy obiektywnie rzecz biorąc, nie sposób odmówić im antykomunizmu.
Ale Ogień? Ogień wydaje mi się po prostu oportunistą.
Myślę Panie Michale, że problem jest podobny jak z Białymi. Podziemie narodowe dostrzegło zagrożenie bolszewickie i starało się mu przeciwstawić choć mało skutecznie bo wrogów widziało przede wszystkim w sąsiednich narodach. A jednak nie pomagali sowietom w podboju własnej ojczyzny (przynajmniej nie na skalę dowództwa jak AK), Brygada Świętokrzyska była jedyną zbrojną siłą podziemia która starała się zachować broń do przyszłej walki z bolszewikami a zbrojne podziemie narodowe dłużej się utrzymało w zwartej formie. To faktycznie ich zasługa. Ten ogólny obraz NSZ nie może jednak zmienić odbioru poszczególnych osób z tego kręgu, które przed czy po walce z komunistami stanęły po ich stronie, jak Antoni Żubryd.
Banderowcom nie sposób odmówić walki z sowietami. Jeszcze w 1953 roku (po śmierci Stalina) zorganizowali powstanie w łagrach Workuty. Ale przedtem namordowali ludzi…
Z pewnego punktu widzenia, jest obojętne z jakich motywów ludzie podejmują walkę z bolszewizmem. Józef Mackiewicz był zawsze tego zdania, dlatego już w 1941 roku otwarcie poparł Niemcy w wojnie z sowietami.
A jednak na dłuższą metę, prowadzi to tylko do zgubnych trudności. Członkowie Klubu Likwidacji Bola, o którym piszę osobno, są tego dobrym przykładem. Wszyscy bez wątpienia pragnęli zniszczenia czerwonej zarazy, ale wszyscy wchodzili w szereg drobnych kompromisów, mieli własne, inne, kalkulacje i motywacje, a w rezultacie w sataniczny sposób bolszewicy wykorzystali tych zaprzysięgłych wrogów dla swoich celów.
Panie Michale,
W pamięci mam obraz, może bezzasadny, że Mackiewiczowi bardzo zależało na otrzymaniu Nagrody Nobla. Ciekawe, że mając ponadnaturalny zmysł wyłapywania bolszewickich prowokacji nie zauważył jak powoli ale jednak staje się, ta Nagroda, zabawką w bolszewickich rękach. I tu moja prośba o przybliżenie roli Russkioj Mysli i jej redaktorki ks. Zinaidy Szachowskiej.
Czytam właśnie tom 24ty, „Wielkie tabu i drobne fałszerstwa” a tam z jednej poparcie, w lutym 75ego, kandydatury Mackiewicza do literackiej Nagrody Nobla na łamach właśnie Russkoj Mysli a z drugiej strony, wcześniejsza nominacja ks. Zinaidy Szachowskiej do składu komitetu redakcyjnego jednoznacznie prowokacyjnego Kontynentu Maksimowa.
Czy rozbudzanie nadziei Mackiewicza na Nagrodę Nobla była bolszewicka grą na jego uczuciach i marzeniach?
Drogi Panie Gniewoju,
Nie sądzę, żeby rozbudzanie nadziei na Nobla, było bolszewicką prowokacją. Wielcy pisarze pragną być uznani, to zrozumiałe. Iwan Bunin np. otwarcie chciał dostać Nobla. Mereżkowski domagał się umowy z Buninem, że jeżeli któryś z nich zostanie tak uhonorowany, to podzielą się nagrodą. To jest dobry przykład, jeżeli chodzi o Mackiewicza, bo obaj rosyjscy emigranci żyli w biedzie, ale nawet w przybliżeniu nie tak nędznie jak Mackiewiczowie. Mackiewicz z pewnością byłby zachwycony nagrodą pieniężną, ale jak wiemy z historii nagrody Kultury, nie byłby jej przyjął, gdyby łączył się z tym jakikolwiek kompromis ideowy.
Wysuwano jego kandydaturę do Nagrody Nobla kilkakrotnie. Udział w tym księżny Szchowskiej i Rosskoj Mysli, opisał sam Mackiewicz dość dokładnie w przypisach do broszurowego wydania (własnym nakładem oczywiście) dwóch artykułów z „Wiadomości” na temat Sołżenicyna (proszę porównać s. 418 i dalsze w tomie „Wielkie tabu…”, ale pewnie do tego właśnie się Pan odwołuje). Zobaczy Pan tam, że było niemalże na odwrót niż Pan sugeruje. Rosyjska emigracja wysunęła jego kandydaturę, a on zaatakował „apostoła z Kisłowodzka” i oboje Szachowskich. Nie było w tym żadnej naiwności z jego strony, a raczej bezkompromisowość. Nie miał przecież żadnej kontroli nad tym, kto go wysuwał albo popierał, ale nie zamierzał zmienić swych poglądów na ludzi, którzy poparli jego kandydaturę, tylko dlatego, żeby swego poparcia nie wycofali.
Nie sądzę także, żeby miał wiele złudzeń co do politycznego oblicza komitetu Nagrody. Niech Pan sobie przypomni „Lirnika sowieckiego księżyca” (w tomie „Wieszać czy nie wieszać?”). Czy naprawdę sądzi Pan, że ktoś mógł „grać na marzeniach” tego człowieka?
Tak, rzeczywiście chodziło mi o „Reakcję” ze strony 418 w połączeniu z wcześniejszym powiązaniem księżnej z Kontynentem opisanym w „Zagadkowej segregacji” na stronie 403.
Przez chwilę pomyślałem, że to może gra na uczuciach JM, pokazać cukierka (poparcie nominacji) po to żeby zaraz go schować, pod byle pretekstem, do kieszeni. Ale skoro nominacja była od czytelników a jej wycofanie to raczej reakcja księżnej na jej krytykę to sprawa wydaje się być jasna.