Dlaczego jestem pesymistą w kwestii brytyjskiego referendum
23 komentarzy Published 17 czerwca 2016    | 
Za kilka dni Wielka Brytania będzie głosować w referendum i jest bardzo możliwe, że elektorat opowie się za odejściem z Niuni Europejskiej. Osobiście uważam Niunię za z gruntu sowiecką organizację. Sowiecką nie w sensie agenturalnym, choć bez wątpienia są sowieccy agenci w Brukseli i Strasburgu. Sowiecką w sensie sowietyzującego wpływu na świat, na społeczeństwo i na kulturę. Brukselscy komisarze ludowi nie różnią się zasadniczo od sownarkomu sprzed prawie 100 lat, a nie używają tych samych metod tylko dlatego, że nie ma takiej potrzeby. Z mojego punktu widzenia, dobrowolna przynależność do europejskiego projektu federacyjnego jest kwestią polityczną, jest pytaniem o suwerenność. Tak się wszakże nie mają sprawy w oczach Brytyjczyków.
Suwerenność państwowa nie jest wcale sprawą prostą, jak próbowaliśmy tu rozważać wielokrotnie, zarówno teoretycznie, np. w debacie a p. Adamem Dankiem (zwłaszcza w artykule pt. „Suwerenność Trzeciej Republiki a sprawa polska” ), ale także w zastosowaniu do sytuacji prlu w aspekcie historycznym (w opozycji do p. Jacka Bartyzela w artykule pt. „Polski październik i okrągły stół”, część I ) i do sytuacji dzisiejszego prlu ( w polemice z p. Aleksandrem Ściosem np. w artykule „’Suwerenność i niepodległość’ prlu bis” ), nie będę więc tu rozwijał znanych trudności, które w zastosowaniu do Wielkiej Brytanii stają się zaiste ogromne.
Zjednoczone Królestwo jest związkiem czterech jednostek politycznych i czterech odrębnych wspólnot narodowych (wbrew powszechnemu mniemaniu, dominia koronne, jak choćby wyspy Man czy Jersey, nie są częścią tego samego państwa). Wszystkie najważniejsze (bo są inne!) cztery narodowości tego kraju – Anglicy, Szkoci, Walijczycy i Północni Irlandczycy – w ogromnej większości zgadzają się być jednocześnie Brytyjczykami. Na marginesie, gdyby na tak genialny pomysł „podwójnej narodowości” wpadli byli kiedyś nasi praojcowie, gdyby zamiast mówić o Litwie i Koronie, nadali jednoczącą, odrębną narodowość Polakom, Litwinom i Rusinom zamieszkującym Rzeczpospolitą, to może substancja polityczna tego niezwykłego państwa przetrwałaby narodowe niesnaski. Ale jesteśmy tu gdzie jesteśmy – czyli na wyspach, gdzie generalnie łatwiej odseparować się od innych – więc powróćmy do Wielkiej Brytanii, gdzie Walijczykom wolno nienawidzić Anglików, nie przestając być jednocześnie Brytyjczykami.
Problem suwerenności jest tu problemem powszechnym. Czy suwerenem jest Monarcha? Państwo? Parlament? A może naród? Jeżeli naród, to który? Czy parlament Westminsterski reprezentuje adekwatnie interesy obywateli w Szkocji? Tony Blair próbował zaradzić tym kłopotom przy pomocy lokalnych parlamentów w Edynburgu, Cardiff i Belfaście, przez co stworzył tylko większe trudności. Oddał bowiem zalążek władzy nacjonalistom szkockim i walijskim (Ulster jest dość specyficznym przypadkiem, którego nie mogę tu omawiać). Powszechne jest mniemanie, że źródłem brytyjskich kłopotów i głównym zagrożeniem dla Zjednoczonego Królestwa są nacjonalizmy walijski, szkocki i irlandzki; w moim głębokim przekonaniu jest to niesłuszne. Prawdziwym problemem jest nacjonalizm angielski. Odrębne parlamenty stworzyły anomalię, że Szkoci i Walijczycy mogą debatować i głosować w kwestiach polityki dotyczącej Anglii, a Anglicy nie mają wpływu na politykę wewnętrzną Edynburga czy Cardiff. To z kolei wywołało groźny resentyment w Anglii, który wykorzystują skutecznie angielscy nacjonaliści.
I pod taki kocioł, w którym wrą różne narodowości; kocioł, który od kilkuset lat przyjmował setki tysięcy emigrantów – z rewolucyjnej Francji i z reakcyjnej Rosji, przyjmował rewolucjonistów i kontrrewolucjonistów, z Niemiec i z Hiszpanii, przyjmował Żydów i Polaków, Murzynów z Afryki i Murzynów karaibskich, Hindusów i Włochów, Greków i Chińczyków – pod ten wielonarodowościowy tygiel, podłożono ogień w postaci referendum…
Partia polityczna znana pod nazwą UKIP (UK Independence Party – partia niezależności całego Zjednoczonego Królestwa) jest często określana mianem skrajnej prawicy. Jak zwykle bywa jest to partia lewicowa, populistyczna i nacjonalistyczna, która odwołuje się głównie do poczucia krzywdy wśród Anglików i jest zwłaszcza popularna wśród angielskiej klasy robotniczej, wśród tych, którzy dawniej głosowali na lejburzystów. Ich podstawowe żądanie – żeby Wielka Brytania wystąpiła z Niuni – przerodziło się łatwo w wołanie o zamknięcie granic przeciw hordom obcokrajowców, głównie przeciw napływowi Polaków. Jak to mówił Mackiewicz, „nacjonalizm über alles”.
W debacie przed plebiscytem, zarówno rząd Jej Królewskiej Mości, jak i oficjalna opozycja, zaangażowały się całkowicie po stronie pozostania w unii. Warto podkreślić, że nie jest to wcale tak oczywiste, jak mogłoby się zdawać. David Cameron mógł był pozostać ponad debatą, powtórzyć klasyczną formułkę, w którą nikt nie wierzy: naród wypowie swoją opinię, a my jesteśmy tylko jego sługami. Tak właśnie postąpił premier Wilson podczas referendum w latach 70. Ale Wilson nie miał europejskiej komisji na karku. Tak czy inaczej, podczas wielomiesięcznej, mozolnej kampanii, rząd brytyjski wytoczył armaty argumentów przeciw odejściu: po pierwsze, może to wywołać wojnę światową; po drugie, brytyjska gospodarka upadnie i nędza zawita do drzwi obywateli; i po trzecie, cała Europa stanie się wrogiem Wielkiej Brytanii.
Odpowiedź na takie strachy jest oczywista: po co w takim razie było zwoływać referendum? Jeżeli konsekwencje mogą być aż tak katastrofalne, to jaki rozsądny rząd narażałby swój kraj na takie niebezpieczeństwo? Nikt przecież nie zmuszał Camerona do rozpisania plebiscytu. Brytyjski premier odwołał się do elektoratu po to, żeby mieć dźwignię w Europie; żeby móc powiedzieć eurokratom: dajcie mi więcej swobody, bo inaczej odchodzimy.
Do wczoraj wydawało się, że referendum zostanie wygrane przez przeciwników Niuni. Morderstwo dokonane przez wariata na sympatycznej posłance lejburzystowskiej zachwiało moją pewność co do wyniku plebiscytu, ponieważ konserwatywni Anglicy obawiają się niemiłych konotacji polityki anty-imigracyjnej.
Niestety, nawet ci Anglicy – bo nie np. Szkoci – którzy będą głosować przeciw Niuni, uczynią to nie z powodów, dla których ja bym głosował przeciw, gdybym był demokratą (a demokratą nie jestem i nie biorę udziału w żadnych głosowaniach). Będą tak głosować, ponieważ są nacjonalistami, ponieważ napadła ich fala ksenofobii, równie nieprzyjemna dla obcokrajowca takiego jak ja, co niestety zrozumiała dla każdego myślącego człowieka. Jeżeli w niektórych miastach na północy Anglii więcej niż połowa ludności jest obcego pochodzenia, to można zrozumieć, dlaczego to jest pewien problem. Powinni to zrozumieć zwłaszcza Polacy, którzy uważają za stosowne bronić przedwojennej polityki numerus clausus w Polsce. Ławkowe getto zastosowane było nie wobec obcokrajowców, ale wobec ludzi z dziada pradziada urodzonych i wychowanych w Polsce – w porównaniu, niechęć wobec miliona Polaków w Anglii byłaby drobiazgiem. Byłaby, gdyby rzeczywiście istniała, ale nie istnieje – przynajmniej jak dotąd.
Załóżmy na chwilę, że za kilka dni Brytyjczycy zdecydują opuścić Niunię, ale wtedy co? Czy jest możliwe, żeby Niemcy zgodzili się na nałożenie barier celnych na sprzedaż niemieckich aut? Czy Francuzi zechcą wywołać wojnę celną o szampan? Londyn jest ogromnym rynkiem zbytu dla francuskich win, a wręcz największym dla szampana – 35 milionów butelek szampana jedzie co roku za Kanał La Manche, więcej niż do Niemiec, Japonii i Belgii (czyli trzeciego, czwartego i piątego rynku dla produktu winnic Szampanii) razem wziętych, a niemieckie marki samochodowe, uważane gdzie indziej za znamię luksusu, są tutaj popularnymi pojazdami robotników. Werdykt opuszczenia Niuni spowoduje w najlepszym razie długotrwałe negocjacje i ciąg kompromisów, który albo pozostawi członkostwo Wielkiej Brytanii w stanie zawieszenia, albo zakończy się kolejnym referendum itd. I tak dalej w nieskończoność. Tylko że nieskończoność nie istnieje w polityce. Zanim Zjednoczone Królestwo zrobi cokolwiek, Niunia może się rozpaść.
I tak dochodzę do paradoksalnego powodu mego pesymizmu. Antykomunista nie powinien płakać nad potencjalnym osłabieniem, a najprawdopodobniej rozpadem brukselskiego sownarkomu. Wystąpienie z leninowskiego projektu, jakim jest europejska federacja, musi być widziane jako krok pozytywny. Głównym powodem mego pesymizmu w związku z nadchodzącym referendum jest rosnący nacjonalizm.
Muszę z góry odrzucić potencjalny zarzut, iż to właśnie federacyjne tendencje w Europie są główną siłą antynacjonalistyczną na kontynencie. Nie są. Jest wręcz przeciwnie. Idiotyczne, irytujące mieszanie się eurokratów w najdrobniejsze kwestie, ciągła presja uniformizacyjna, nie osłabiają nacjonalizmu, nie „zbliżają narodów”, a wywołują wybuchy szowinizmu. Mamy tu do czynienia z politycznym prawem dynamiki Newtona, że na każdą akcję jest reakcja: naturalną reakcją na brukselskie szaleństwa jest narodowy partykularyzm. Z mojego punktu widzenia, należy walczyć z brukselskim sownarkomem, ponieważ nie wolno oddawać Europy w ręce nacjonalistów. Tymczasem jedynie nacjonaliści zdają się walczyć.
Mój pesymizm wywodzi się z przekonania, że upadek brukselskiego sownarkomu nie będzie wcale jutrzenką swobody, ale czymś wręcz przeciwnym: nastąpi odrodzenie i wzmocnienie nacjonalizmów. Putin jest rzekomo otwarcie za wystąpieniem Wielkiej Brytanii z Niuni. W moim przekonaniu, wynik referendum jest mu z gruntu obojętny. Równie łatwo będzie mu radzić sobie z jednym słabym głosem z Brukseli, co dzielić i rządzić Europą osłabioną gospodarczym i finansowym kryzysem.
Nie oszukujmy się! Ani komisarze ludowi w Brukseli, ani parlament w Strasburgu, ani poszczególne rządy europejskie, ani partie opozycyjne, ani Nigel Farage, ani Marie Le Pen, ani unioniści, ani secesjoniści – jednym słowem nikt – nie jest gotów opierać się Putinowi.
Co dalej Europo?
Europa jest faktem. Europa jest ideą. Europa jest aspiracją. Ale nie jest ani brukselską radą komisarzy ludowych, ani zbiorem nacjonalistycznych demagogów. I jedno, i drugie jest natomiast łatwym kąskiem dla Putinów.
Prześlij znajomemu
Drogi Panie Michale,
Gdyby referendum brytyjskie było wyborem pomiędzy staczaniem się w bolszewizm a zerwaniem z nim to na pewno byłoby istotnym wydarzeniem. Lecz bolszewików i ich fellow-travellerów jest w Brytanii co najmniej legion. Do tych ostatnich należą już chyba w zdecydowanej mierze torysi. Wybór jest tylko pozorny, w stylu upić się szybko czy sączyć a w oby przypadkach i tak w końcu padnie się na mordę.
Należałoby tu też dopowiedzieć, że brytyjskiego konserwatyzmu już dawno nie ma (tak jak i całej w Europie). To co z niego zostało to postępowo-porawnościowy „bigos” bez smaku (często zalatujący g.). Zostali za to nacjonaliści i jak Pan słusznie zauważa to ich wizja świata dziś w Wielkiej Brytanii decyduje. A że bolszewicy łatwo potrafią grać na nacjonalizmach to wynik jest dość łatwy do przewidzenia.
Drogi Panie Andrzeju,
Ma Pan oczywiście rację w każdym punkcie, a jednak nie mogę się zgodzić co do konkluzji wyrażonej w pierwszym zdaniu.
Cały świat jest wypełniony bolszewikami, poputczikami i bezrozumną tłuszczą. Konserwatyzm nie istnieje, a brytyjscy Torysi zawsze byli konserwatystami tylko z nazwy (na ogół dodaję w tym miejscu, że Burke, ojciec brytyjskiej wersji konserwatyzmu, był Wigiem). I wreszcie nacjonalizm über alles. Wszystko to prawda.
Ale to nie znaczy, że nadchodzący plebiscyt jest bez znaczenia. Jego konsekwencje mogą być niezwykle daleko idące. Mogą, ale nie muszą. Eurokraci wystąpią z programem ściślejszej federacji, niezależnie od wyniku referendum, i niezależnie od wyniku będą się umizgiwać do „połowy elektoratu brytyjskiego”. Ale wśród konsekwencji głosowania znajduje się także potencjalny rozpad unii europejskiej, a to nie jest bez znaczenia. Z rozpadu trzech imperiów w latach 1917-19 zrodziło się wiele nieszczęść, które dominują nasze życie do dziś.
Gdybyż tylko istniała na świecie wola wykorzystania takiego geopolitycznego wydarzenia dla zniszczenia bolszewizmu.
Ale nie ma takiej siły, nie ma takiej woli.
Panie Michale,
Może tak być, że EU(b), po ewentualnym Brexicie, rozpadnie się szybciej niż sobie to wyobrażamy. Ale, skoro jest to dziś projekt bolszewicki to po pierwsze weźmy pod uwagę to, że projektodawcy są mistrzami w zarządzaniu nędzą i nic im ona nie przeszkadza w sprawowaniu władzy. Póki się da dodrukują ile trzeba a w bardziej niepomyślnym dla nich przypadku to sprawią Europie jakąś wersję nepu. Wcale nie musi to zaraz się zawalić. Po drugie zaś, co by oznaczał upadek gospodarczy Niuni? Pustkę w przestrzeni polityczno-gospodarczej? Na to tylko czekają moskiewscy i pekińscy czekiści i komuniści aby podać „pomocną dłoń”. Sądzę, że raczej jest im w smak ten upadek. Szybciej powstanie „wspólny europejski dom” i tyle. Myślę, że Ci wszyscy „ex” – demoludowi i euro-komunistyczni towarzysze po to właśnie do UE się włączyli, aby dostawić to „(b)”. Gospodarka i polityka europejska jest przez nich nie tyle kontrolowana co zarządzana. Ale historia bywa nieprzewidywalna, to fakt i faktem jest też, że bolszewicy nie nad wszystkimi procesami mogą być w stanie zapanować.
A potencjalny rozpad bolszewickiego tworu – czyż nie jest z definicji wydarzeniem istotnym?
Panie Michale,
Otóż to: potencjalny. Lecz jaka ta potencjalność jest? To co napisałem powyżej wyraża mój poziom optymizmu w tej kwestii. Jest on bardzo niski choć jeszcze nie zerowy. Czy jestem bardzo oderwany od rzeczywistości uważając, że bolszewicy umiejętnie radzą sobie z kryzysami? Upadnie jeden twór to stworzą następny. Tak sądzę.
Drogi Panie Andrzeju,
Po raz kolejny – zgadzamy się.
Ja także jestem pesymistą w kwestii brytyjskiego referendum. Odnoszę jednak wrażenie – proszę mnie łaskawie poprawić, jeżeli się mylę – że Pan wykazuje tu pewien stopień purytanizmu. Być może to nieszczęśliwe określenie, ale takie mi się nasunęło. Purytanizmu w tym sensie, że skoro i tak bolszewicy stworzą następny, kiedy upadnie ten twór, to po co w ogóle o tym mówić? Ale w takim razie nie ma o czym mówić i basta.
Rzecz jasna, potrzeba mówienia o czymkolwiek jest tylko wyrazem naszej osobistej pychy. Chcę powiedzieć, chcę się wypowiedzieć, a ponieważ nie mogę się wypowiedzieć nigdzie indziej, to wypowiadam się w Podziemiu.
Jeżeli więc zarzuca mi Pan pychę, to znowu ma Pan rację. Posypuję głowę popiołem, wdziewam wór pokutny i pędzę autostradą do Canossy.
Ale przecież w powyższym artykule jest klasycznie Mackiewiczowska myśl. Otóż nie wiemy, jak się historia rozwinie. Tak jak nikt w 1914 roku nie spodziewał się, że trzy z czterech najpotężniejszych imperiów europejskich rozpadną się w ciągu najbliższych lat. Jeżeli ktokolwiek ma wykorzystać taką koniunkturę – a ja nikogo takiego nie widzę i, jak Pan, jestem pesymistą – to lepiej o tym mówić, niż o tym milczeć. Jak Pan myśli?
Drogi Panie Michale,
Jednak daleki jestem od zarzucania Panu pychy. Chęć zrozumienia nie jest dla mnie pychą (ale mi smakuje – jest pyszna). Odnośnie zaś purytanizmu w podejściu do tematu, uważam, że każdy temat jest wart uwagi i warto nad nim się zastanawiać (jeśli jest to taka pycha to staję z Panem w „pysznym” szeregu). W tym względzie dyskusja o tym co się dzieje czy też może się dziać z Niunią zawsze mnie interesuje. Inną sprawą jest moje podejście do takiej czy innej hipotezy w związku z tym. W tym przypadku jestem sceptyczny co do hipotezy upadku eurobolszewii ale to nie oznacza że ją odrzucam jako niemożliwą. Wydarzenia mogą się potoczyć w dowolnym kierunku. Także w takim, który stwarza zagrożenie dla bolszewików. Przykład ataku Hitlera na sowiety tak bym właśnie określił. Lecz zgodzimy się chyba w tym, że jego (i większości pozostałych nazistów) głupota i wynikające z niej niezrozumienie sprawy doprowadziły do tego, że sowiety przetrwały. Dziś jest podobnie z potencjalnymi wrogami bolszewików (o ile w ogóle istnieją takowi). Mackiewicz miał jednak rację: nigdy z góry nie powinniśmy zakładać jak się historia potoczy. Jak mi się zdaje, nigdy nie zdarzyło się aby potoczyła się dokładnie tak jak ktoś sobie to założył. Świat podlega tej zasadzie, więc i bolszewicy razem z nim.
Zasadnicze pytanie: czy jestesmy w roku 1913 czy, np. 1829? Taki maso-pesymista jak ty wolalby oczywiscie 1913 rok (bolszewizm juz tuz-tuz za 4 lata), ale moim zdaniem do takiej katastrofy jeszcze daleko… Wielka Brytania nigdy, tak naprawde, do Uni-Nuni nigdy nie nalezala. Formalnie owszem, ale sercem – nigdy. Jej ewentualne odejscie bedzie wiec wydarzeniem bez jakiegokolwiek znaczenia – jak odejscie Poludniowej Afryki z Commonwealtu w 1948 roku… Malo znam Zjednoczone Krolestwo, ale wydaje mi sie ze emocjonalnie Anglik ma wiecej sentymentu do wysep polozonych miedzy Argentyna i Antarktyda, niz do tworu ktorego granica biegnie miedzy Przemyslem i Lwowem.
– A jeżeli to jest tylko pycha wypowiadać własne zdanie, to po co pan wypowiadał je wobec mnie?
– Przez pychę. Człowiek jest słaby.
Tak sobie gawędzą bohaterowie „Drogi donikąd”. Jeden z nich zresztą sowiecki major, o którym wspominaliśmy niedawno.
W innym miejscu Mackiewicz pisał:
„Czy to prawda, że akurat w tej chwili nie istnieją warunki dla walki z komunistami? W takim razie nie wykluczam nadziei, że mogą pojawić się jutro. Dlatego najważniejszym zadaniem na dzień dzisiejszy wydaje mi się akumulowanie chcenia walki z komunizmem. Nie w celu nadania mu `ludzkiej twarzy’, lecz w celu przepędzenia tej gęby – won!”
Czyż zdania te nie opisują dokładnie naszej sytuacji?
Soniu!
Czy „maso-pesymizm” pochodzi od mas, czy od Leopolda von Sacher-Masoch, ojca masochizmu? On był ze Lwowa, a ja bardziej z Przemyśla, więc to się jakoś wiąże.
Ale do rzeczy! Nie twierdziłem wcale, że rozpad Niuni równałby się takim kataklizmom, jak te sprzed stu lat, ani że tego oczekuję. Użyłem ich tylko jako porównania. Nikt się nie spodziewał wówczas takich konsekwencji, jakie nadeszły, choć np. wśród rosyjskich sfer rządzących obawiano się wojny i próbowano jej uniknąć, w obawie przed rewolucyjnymi konsekwencjami. Pisze o tym arcyciekawie książę Dominic Lieven w swej ostatniej książce pt. Towards the Flame. Większość rosyjskich dyplomatów np. uważało, że samodzierżawie nie może przetrwać kolejnej wojny, bo tylko cudem przetrwało wojnę z Japonią. Ale to tylko na marginesie.
Nie wiem, co masz na myśli mówiąc o „sercu”. Wielka Brytania jest bardzo ważnym członkiem Niuni; to dzięki wpływowi Brytyjczyków, zwłaszcza Thatcherystów w latach 80-97, udało się zwolnić postępy socjalizacji unii. To oni tylko zdołali utrzymać charakter wolnego rynku. Oczywiście jest możliwe, że to właśnie masz na myśli: nie należeli „sercem” do Niuni, bo nie chcieli „social chapter” (nie wiem, jak to po polsku i chyba nie chcę wiedzieć). Ale istotą związku europejskiego był początkowo wspólny rynek, a nie federacja („ever closer union”).
Masz znowu rację, że sławne powiedzenie Chamberlaina o Czechosłowacji – a far away country of which we know nothing – oddaje pewien aspekt angielskiej psyche. W końcu, żaden Anglik nie powiedziałby tego nigdy o Australii! No, ale Czesi, Polacy, Rumuni czy Włosi NIE GRAJĄ W KRYKIETA!!!
Tylko że to się zmienia. Młodzi Anglicy, zwłaszcza z klasy robotniczej, coraz mniej grają w krykieta, coraz mniej ich obchodzą Indie czy Nowa Zelandia, a coraz więcej Hiszpania i Francja, bo francuscy piłkarze kopia piłkę dla angielskich klubów. Dlatego nb. strona rządowa w referendum propaguje rejestrację elektoratu na internecie, bo młodzi w większości mają głosować za pozostaniem w Niuni.
Zmierzam do tego, że Anglik z roku 1914 był obywatelem świata i Europa obchodziła go tylko jako problem za rogiem; a dzisiejszy Anglik jest bardzo zasadniczo zainteresowany Europą, choć jej zupełnie nie rozumie, mając kulturową perspektywę nietoperza (to znaczy krótką).
A! Falklandy niestety obchodzą ich bardzo mało. Gdyby argentyńskie rządy nie bały się swojej własnej armii, to dawno odzyskałyby „Malvinas”, ponieważ nikt w tym kraju (w UK) nie ma woli ich obrony. Taką wolę posiadała jedna Margaret Thatcher.
Pani Michale,
Daleki jestem od rezygnacji a nawet od programowego spengleryzmu (istnieje wszak Bóg Wszechmogący) choć uważam, że Spengler miał wiele racji w opisie świata ludzi. Wobec zupełnego braku woli walki z komunizmem, jedynym ratunkiem wydaje mi się postawa aktywna, nakłanianie do przywrócenia tej woli. Im więcej rozumiemy z istoty bolszewizmu tym mocniej jesteśmy w stanie mu się przeciwstawić. To brzmi patosem ale jestem przekonany że tak jest. Że jakość mogłaby w tym przypadku przejść w ilość. Pewnie potem, ilość znowu w bylejakość albo jeszcze gorzej ale póki co…
Panie Andrzeju,
Osobiście nie przywiązuję wagi do ilości. Ilość przychodzi na ogół na gotowe i twierdzi, że zawsze tak właśnie myślała.
Ale przywiązuję wagę do śledzenia i rozumienia sytuacji światowej. Nie jest przypadkiem, że w winiecie Wydawnictwa Podziemnego obraca się kula ziemska.
Dzień dobry Wszystkim,
Oj, jak bardzo chciałbym pogratulować Brytyjczykom ich decyzji w ostatnim referendum. Niestety obawiam się, że ich gest jest bardzo podobny w swojej wymowie do gestu niejakiego pana Kozakiewicza. Chyba każdy pamięta jak po przefrunięciu nad niebotycznie wysoko zawieszoną tyczką pokazał w niekłamanej radości gest, gest Kozakiewicza. Działo się to w roku 80-tym w trakcie prowadzonych w stolicy sowpedii zawodów sportowych zwanych Letnimi Igrzyskami Olimpijskimi. Pamiętam jaka była radość wszystkich znanych mi homosowietikusów wychowanych w prlu, że o to Polak pokonał ruskich i jeszcze pokazał im taaaki gest. Wtedy nie wiedziałem, że ani Kozakiewicz nie jest Polakiem ani, że ci ruscy to wcale nie żadni Rosjanie. On pewnie nie będzie tego wiedział ku kres swych dni. A co na jego gest sowieci? Ano nic. No może poza wycięciem tego fragmentu z później prezentowanych kronik. Dlaczego nic ten gest nie zmienił? Bo nie mógł. Ponieważ był wykonany przez sportowca wytrenowanego przez komunistów ku ich chwale. Karanie pana Kozakiewicza przyniosłoby jedynie odwrotny skutek, tworzyłoby z niego męczennika a tak pozwolono gawiedzi na chwilę radości i tyle z tego gawiedź miała.
Nie chcę twierdzić, że Brytyjczycy są zsowietyzowani w tym samym stopniu co pan Włodzimierz w roku 80-tym, ale ich gest wobec niuni jest jedynie pustym gestem ku radości gawiedzi. Dzieje się tak dlatego, że Brytyjczycy nie kierowali się walką z rozsiewającą bolszewię niunią. Co więcej, ich gest jest jawnie podszyty nacjonalizmem a kto lepiej niż sowieci potrafi rozgrywać nacjonalizmy? Jeżeli przyjąć, że niunia nie jest jeszcze całkowicie w sowieckich łapach to czyż można było sprawić im lepszy prezent niż nacjonalistyczna, dysydencka w stosunku do niuni Brytania?
Panie Gniewoju,
Byłem wśród tych głupców i homosovieticusów. Człowiek był młody, od narodzin żył (i wciąż żyje) w peerelu to i mało co wiedział. Czy mógłby Pan sprecyzować o co Panu chodzi w zdaniu, że ten Kozakiewicz nie jest Polakiem? Czy chodzi o to, że urodzony i mieszka dziś na litewskiej ziemi? Na marginesie tego przykładu uważam, że Polacy nie mają monopolu na głupotę więc i Litwinom czy Rosjanom jej też pewnie nie brakuje (oczywiście nie używam tu słowa „wszystkim”). Może i oni się wtedy tym gestem cieszyli wyobrażając sobie Bóg wie co, że np. komuna na pewno upadnie. No więc „upadła” i cały świat w to głęboko wierzy, nie tylko Polacy.
Brytyjczycy nie są (jeszcze) zsowietyzowani ale bolszewików u nich jest dość a wśród nich nie brakuje szlachciców i lordów. A ci jak mi się zdaje są dziś herbu „no pasaran!”. Prędzej zatopią Brytanię niż zrezygnują z dalszej sowietyzacji. A ich nowe zastępy intensywnie szkolą się w LSE, że nie wspomnę o Oxfordzie etc.
Tak jest. Nacjonalizmy bolszewicy mają opracowane i rozpracowane.
Panie Andrzeju,
Sprawa wydaje mi się dość oczywista. Na własne potrzeby przyjmuję, że koniec Polski to zakończone niepowodzeniem Powstanie Warszawskie. Polska przestała istnieć więc w 1944 roku. Od tego momentu zaczęła się bolszewicka pierekowka Polaków w homosowietikusów. Kiedyś Pan Michał zarzucał Wajdzie, że w „Katyniu” porównuje (a przez to je relatywizuje) zbrodnie bolszewickie z hitlerowskimi. Wtedy nie rozumiałem zarzutu Pana Michała. Teraz chyba wiem w czym rzecz. Gdyby wyobrazić sobie, że wraz z końcem IIWŚ upada nie tylko hitleryzm ale i bolszewizm Polska miałaby wielkie szanse, mimo zdziesiątkowania jej inteligencji, na odbudowę i bycie normalnym, europejskim krajem. Miałaby no to szanse również, gdyby wraz z końcem IIWŚ upadła bolszewia a okupacja hitlerowska trwała, dajmy na to, do końca lat osiemdziesiątych. Niestety nie stało się tak a w efekcie staliśmy się produktami skutecznej bolszewickiej pierekowki. Wszelkie kabarety starszych panów, wszelkie wunderteamy, wszelcy Deynowie i Latowie i Bońkowie i Szewińskie, wszelkie panny z Mazowsza czy Śląska świecące w czasie swoich obertasów majtkami, wszelkie Perfecty i Lady Panki mogły funkcjonować tylko po to by łatwiej nam było łykać zakraplane przez nie, za zagrabione przez bolszewków pieniądze i z bolszewickim przyzwoleniem bolszewickie kłamstwo, że prl to Polska właśnie.
To że kłamstwo zakraplane nam było przez polskojęzyczne indywidua nie czyni z tych person Polaków a raczej przez to, że przysłużyli się bolszewikom czyni z nich bolszewików własnie.
Drogi Panie Gniewoju,
Aż musiałem sobie przypomnieć ten gest Kozakiewicza. Wydał mi się jednak raczej skierowany pod adresem wygwizdującej go publiczności niż „spontaniczym odruchem protestu wobec cywilizacji dyktatu i przemocy”, jak twierdzi komentator z jakiejś prlowskiej kroniki, którą znalazłem na youtube.
Ale to rzecz jasna drobiazg.
Brytyjska gawiedź, która głosowała za odejściem z Niuni, miała dwa cele: po pierwsze i najważniejsze, pozbycie się obcokrajowców, a zwłaszcza Polaków. Polacy byli tu przyjmowani z niezwykłą otwartością i uprzejmością prze zwiele lat, ale nie przez gawiedź, tylko przez to, co Anglicy nazywają myląco „klasą średnią”. Gawiedzi nigdy się nie podobało, że tysiące ludzi gotowych jest wykonywać prace, których Anglicy wykonywać nie chcą. I to wykonywać je za grosze. A na dodatek bardziej sumiennie.
Drugim celem było podbicie oka tzw. elitom. Niunia jest postrzegana w Anglii (zresztą słusznie) jako przedsięwzięcie elit; tych wszystkich, którzy cały czas wmawiają im, co jest dobre, jak nalezy myśleć, co należy popierać, ile jeść i kiedy, ile pić, jak żyć i kiedy umrzeć itd. Głosowano przeciw Niuni – ku pewnemu mojemu zdziwieniu – tam, gdzie dobrobyt zależy wyłącznie od dotacji europejskich, tj. na północy Anglii, w Walii itp. Londyn tymczasem był w ogromnej większości za Niunią, ponieważ to była jedyna szansa, żeby podbić oko Londyńczykom.
Ale najzabawniejsze jest to, że elektorat się wypowiedział i teraz elektorat może odejść, nikt się go już dalej nie będzie o nic pytać. Referendum nie ma żadnej mocy prawnej, szkocki parlament może zapewne zablokować secesję, a parlament westminsterski nie będzie się o to bił. O wystąpienie z Niuni musi zabiegać rząd, a rządowi wcale się nie spieszy to zrobić. Przypuszczam więc, że w ciągu najbliższych kilku lat wypracowany zostanie kompromis – jak to pięknie nazywają Anglicy, „fudge” – i Wielka Brytania pozostanie członkiem Niuni na osobnych prawach, to znaczy dokładnie tak samo jak dotąd.
A zatem analogia z gestem Kozakiewicza jest zupełna. Pusty gest i tyle.
Panie Gniewoju,
Czy w sensie który Pan określił, nie należałoby stwierdzić że Polska jako wolne państwo nie istniała dopóki byli Polacy, którzy wyrażali wolę jej istnienia, tzn. dopóki istniała polska emigracja polityczna, legalny prezydent i rząd, do 1990 roku? Ktoś może stwierdzić, że to było bez większego znaczenia lecz czy bez większego znaczenia jest też fakt, że rząd polski od chwili premierostwa Sikorskiego był rządem niesuwerennym? Czy wolna Polska nie skończyła się we wrześniu 1939?
Odnośnie tych wszystkich przykładów Polaków-nie-Polaków, uważam że były one raczej realizacją bolszewickiej zasady „narodowe w formie – socjalistyczne w treści”. Po to, aby Polacy, peerel utożsamiali z Polską. Dla mnie, Dzierżyński i Świerczewski byli Polakami. Polskimi bolszewikami – sowietami. Polką była Wanda Wasilewska której ojciec był premierem wolnej Polski i zaufanym Piłsudskiego. Wielu Polaków to komuniści, mam takich w swojej rodzinie. Kiedyś patrzyłem na tę kwestię inaczej: skoro bolszewik to nie może być Polak. Lecz jednocześnie uważałem że Stalin był Gruzinem a Trocki był Żydem. Na brak konsekwencji w takim rozumowaniu patrioci polscy przymykają oczy wiec i ja przymykałem gdy znalazłem się w tym środowisku. Ale jest to przecież rozumowanie bez sensu. Nie utożsamiajmy narodowości z nacjonalizmem bo jeśli tak ma być to znaczyć będzie też i to, że kto nie jest polskim narodowcem ten nie jest Polakiem. W istocie, komuniści tworzą ogólnoświatowy zespół a kwestie narodowe traktują wyłącznie instrumentalnie ale to chyba nie znaczy że chiński komunista nie jest już Chińczykiem?
Śmieszne jest dla mnie to, że polscy nacjonaliści (Ścios) za jedyne wyjście z sytuacji ogólnoświatowego popadania w bolszewizm, uważają dziś realizację hasła „więcej narodowej formy”. Nawet brytyjskie referendum na ten sposób komentują. Nie interesuje ich treść.
Panie Andrzeju,
Okazuje się że Polska dość dobrze radziła sobie pomimo rozbiorów.
Ciekawą rzecz odnotowuje Timothy Snyder w „Rekonstrukcji narodów…”.
Z braku czasu wynikającego z zaangażowania się w bardzo dla mnie ważny projekt, będę polegał jedynie na swojej pamięci. Bez przeszukiwania książki i cytowania odnośnego fragmentu niestety nie gwarantuję, że dobrze zrozumiałem i zapamiętałem myśl Snydera.
Cóż ciekawego tam znalazłem? Otóż to, że Kultura Polska pozostała na wschodnich ziemiach Rzeczpospolitej, przez cały czas rozbiorów, kulturą dominującą lub w najgorszym razie równorzędną z rosyjską. Wszystko to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniło się wraz z pojawieniem bolszewii na tych ziemiach. Bolszewia przynosiła zupełnie nowy wymiar zagrożenia. Doskonale opisują to Mackiewiczowie, Józef i Barbara oczywista. Świetnie o tym wiedzą ci którzy zaglądają do Podziemia.
Śmiertelnym zagrożeniem dla Polski nie były rozbiory (choć stały się zabójcze dla Rzeczpospolitej). Śmiem twierdzić, że nawet okrutna i tępa okupacja hitlerowska nie była dla Polski takim zagrożeniem. Polska straciła szanse na przetrwanie wraz z wkroczeniem na jej ziemie bolszewików. Można dyskutować kiedy to nastąpiło. Dla mnie jest to zakończenie walk w Powstańczej Warszawie. Rozwój wypadków pokazał, że nawet powojenna emigracja okazała się być nieodporną na działania czerwonej zarazy. Nie mówiąc o nas, poddanych pierekowce, wychowanym w prlu homosowietikusom. Nie mam wątpliwości, że nie ważne jest czy to my nosiliśmy stroje sportowców w biało-czerwonych barwach czy tylko kibicowaliśmy takim przebierańcom. Jad został nam wszystkim skutecznie zakroplony.
Andrzej,
Ojciec Wandy Wasilewskiej był tylko ministrem spraw zagranicznych, nie premierem.
Natomiast zgadzam sie, że rząd polski od chwili premierostwa Sikorskiego był rządem niesuwerennym. Nie na rzecz Sowietow, ale Francji i Anglii. To bylo oczywiste dla kazdego i otwieralo droge dla rzadu lubelskiego. Bo jezeli mozna bylo zdradzic ojczyzne na rzecz mocarstw zachodnich, to dlaczego nie na rzecz Sowietow ?
Czesc rzadu londynskiego odzyskala suwerennosc, gdy Naczelnym Wodzem zostal Sosnkowski (1943-1944). Ale, moim zdaniem, suwerennosc utracilismy nie w momencie kleski Powstania Warszawskiego, ale w momencie jego wybuchu. Ironicznie, Warszawa postapila dokladnie tak samo w sierpniu 1944 roku jak Moskwa w pazdzierniku 1941: chciala obalic wroga wewnetrznego, by wroga zewnetrznego powitac z „wolnej stopy”. Oba plany byly nierealne, ale to unikaty w historii ludzkosci.
Szanowni Panowie,
Mam wrażenie, że zachodzi tu klasyczny przypadek semantycznej konfuzji. Obaj Panowie mówią w gruncie rzeczy to samo, ale akcenty rozkładają odwrotnie. Zazwyczaj człowiek w mojej pozycji obrywa wówczas z obu stron…
Dzierżyński przestał być Polakiem? Tak, gdy stał się bolszewkiem, stał się anty-Polakiem, tak jak Lenin był anty-Rosjaninem. Czy obywatel prlu uznający toto za Wolną Polskę, byłby Polakiem w takim sensie, w jakim byli Mickiewicz czy Chopin? Moim zdaniem nie. Takich właśnie ludzi nazywa p. Andrzej „patriotami”, a p. Gniewoj „nie-Polakami”.
Ale jednocześnie i Dzierżyński był Polakiem, i Stalin Gruzinem w najbardziej podstawowym sensie opisowym, bo takie było ich pochodzenie. Wincenty Pol, który nie miał w sobie ani krzty polskiej krwi, był bardziej Polakiem w tym pierwszym sensie, a Dzierżyński w tym drugim, nazwijmy to tak, rasistowskim. Chciałbym właściwie powiedzieć, w sensie hitlerowskim, bo to Hitler wprowadził takie rozumienie narodowości. W carskiej Rosji np. żydistwo to była kwestia wyznania. Kiedy dziad Lenina przeszedł na Prawosławie, to stał się Rosjaninem. Niestety wprowadzanie w to Hitlera jeszcze bardziej rzecz komplikuje.
Zwycięstwo tak rozumianej narodowości, jest zwycięstwem nacjonalizmu.
Droga Soniu,
Jeżeli Ty powiesz, że ja powinienem pójść na prawo, i jak skręcę w prawo, to tak uczyniwszy nie stracę żadnej cząstki mojej suwerenności. Pozostaję suwerenną jednostką.
Innymi słowy: albo nie rozumiem, co mówisz, albo Ty nie rozumiesz pojęcia suwerenności.
Soniu,
Dziękuję za sprostowanie. Mea culpa. Mam nadzieję, że fakt iż „ojciec Wandy Wasilewskiej był tylko ministrem spraw zagranicznych” nie zmienia istoty tego co chciałem wyrazić przywołując ten przykład.
Panie Michale,
To dla mnie jasne że Polska komunistyczna nie jest Polską tak samo jak Rosja komunistyczna nie jest Rosją itd. Lecz ludzi są ludźmi, homosoveticus ma to w nazwie i bolszewicy nie biorą się znikąd. Każdy ma ojca i matkę, każdy gdzieś wyrósł i wychował się itd. To, że stali się wrogami swojej ojczyzny nie znaczy wg mnie, że nie można ich określić poprzez ich miejsce urodzenia i rodzimą kulturę. Wydaje mi się, że ten punkt odniesienia istniał na długo przed Hitlerem a on wprowadził do niego rasistowski przymus jednoznaczności.
Panie Andrzeju,
Wincenty Pol był Polakiem, bo taki był jego wybór. Chopin był Polakiem z wyboru. A Apolinaire był Francuzem z wyboru. Ani Chopin nie był fraancuskim zaprzańcem, ani Apolinaire polskim. czyjeś pochodzenie jest niezwykle ciekawym czynnikiem – mnie na przykład bardzo interesują takie rzeczy – ale narodowość była dawniej kwestią wyboru. Ojciec czy dziad (nie pamiętam) Gogola był zapisany w księgach jako polski szlachcic Chochoł-Janowski, ale Gogol należy do rosyjskiej kultury, bo taki był jego wybór.
Od czasów Hitlera tak już nie jest. Dziś jesteśmy określani i nikt się o nasz wybór nie pyta. Jeśli ktoś jest żydowskiego pochodzenia, to Żyd i basta, choćby nie wiem od ilu pokoleń nie miał nic wspólnego z żydostwem. Jeśli jest Horowitz, to znaczy Żyd.
Wielokrotnie wspominaliśmy tu pary braci: Szeptyckich, Narutowiczów i wielu innych, którzy należeli do dwóch różnych narodów. Oni mogli wybierać, my już nie bardzo możemy.