Bolo Liquidation Club III Sidney Reilly
2 komentarzy Published 6 sierpnia 2017    | 
Ogromna większość autentycznych agentów wywiadu, którzy mieli być prawzorem postaci Jamesa Bonda, to byli rówieśnicy Iana Fleminga. Autor często znał ich osobiście albo ze słyszenia, ale tylko jeden z nich należy do wcześniejszej epoki. Do czasów walki z bolszewikami. Najstarszym pierwowzorem Bonda był Sidney Reilly.
Kim był Sidney Reilly? On sam stworzył wiele legend na temat swego pochodzenia, ponieważ jednak w zawierusze rewolucji i wojny domowej zginęły dokumenty ważniejsze niż metryka urodzenia Szlomo Rozenbluma, to do dziś trudno się rozeznać, ale nawet owe legendy wiele mówią o człowieku. Wedle jednej z nich, młody Reilly wyjechał pewnego razu do Włoch z kochanką, dzieweczką o nazwisku Ethel Lilian Boole. Dziewczyna urodziła się w Irlandii, w rodzinie angielskiej, ale katolickiej. Jej ojciec, George Boole, był słynnym wiktoriańskim matematykiem, a matka siostrzenicą George’a Everesta, geografa, od którego nazwiska pochodzi nazwa najwyższego szczytu świata. Reilly opowiedział młodej Ethel następującą historię: wychował się w majątku pod Odessą, w katolickiej (a w domyśle: polskiej) rodzinie arystokratycznej. Jak pozostali synowie, był przygotowywany do służby w wojsku carskim. Był świetnym szermierzem i znakomitym strzelcem (na co jest zresztą wiele obiektywnych dowodów). Wolał jednak studiować medycynę, więc posłano go do Wiednia, do przyjaciela rodziny, doktora Rosenbluma. Po roku, wracając do domu na lato, zgodził się przewieźć literaturę rewolucyjną do Rosji; został przyłapany na granicy i aresztowany. Wypuszczono go ze względu na wpływy ojca, ale dotarłszy do domu, dowiedział się, że nie jest jego synem, tylko dzieckiem zrodzonym z romansu matki z doktorem Rosenblumem. W desperacji, chciał popełnić samobójstwo, ale w końcu tylko je upozorował i uciekł na statku do Ameryki Południowej. Historia nie byłaby godna przytoczenia, gdyby nie osoba kochanki. Była nią bowiem późniejsza Ethel Lilian Voynich, angielska żona polskiego rewolucjonisty, Michała Wojnicza, który do dziś zachował sławę, choć nie z powodu rewolucji, a tylko ze względu na swe koneksje z tajemniczym „manuskryptem Wojnicza”.* Pani Voynich napisała po latach powieść o włoskim Risorgimento, pt. Gadfly („Szerszeń”), w której wykorzystała elementy opowieści Reilly’ego. Przez przedziwny skręt historii, powieść p. Voynich była tylko średnio popularna w języku angielskim, natomiast przekroczyła wszelkie rekordy popularności w … sowietach, gdzie wyszło ponoć kilkadziesiąt wydań w ponad czterech milionach egzemplarzy. Czy nie byłoby cudowną ironią losu, że powieść zainspirowana była poduszkowymi opowieściami największego wroga bolszewizmu? Byłoby, gdyby tylko było prawdą.
Według mniej romantycznej wersji, Reilly urodził się w 1874 roku w Piotrkowie Trybunalskim. Jego ojciec, Herschel Rozenblum, był bogatym kupcem i posiadał duży majątek pod Piotrkowem. Cała rodzina była przechrzczona na katolicyzm i całkowicie spolonizowana. W obu wersjach, Reilly miał ukochaną siostrę, niezwykle uzdolnioną pianistkę, która pobierała nauki u samego Ignacego Paderewskiego. Z tego powodu, George Hill przyjął bez większego zdziwienia, że sławny pianista zezwolił dwóm brytyjskim agentom spędzić całą podróż morską w swojej luksusowej kajucie na pasażerskim liniowcu – Paderewski rozmawiać miał z Reillym jak ze starym i bliskim znajomym.
Kolejna wersja pochodzenia słynnego szpiega jest kombinacją znanych już elementów. Hersz i Polina Rozenblum byli polskimi Żydami osiedlonymi w chersońskiej guberni, ale mały Szlomo nie miał być synem Hersza, a piękna Polina opuściła męża po wielu aferach miłosnych. Przypuszczam, że nigdy się nie dowiemy, jak sprawy wyglądały w rzeczywistości, ale też dla przyszłej kariery Sidneya Reilly znaczący był jeden szczegół z jego wczesnego życiorysu. Otóż bardzo wcześnie musiał pojąć, iż życie jest bezustannym procesem autokreacji. Józef Mackiewicz pisał o Reillym:
Człowiek niezwykłej odwagi, o zdumiewająco zimnej krwi i przedsiębiorczości. Latami udawało mu się wymykać z sieci, nastawionych na niego przez Czeka i GPU. Znał Europę, znał Amerykę, a zapoznawszy się z leninowskim bolszewizmem, znienawidził go do głębi duszy i walczył z nim później też na własną rękę, poświęcając na to prywatne fundusze, których się dorobił, i wyzyskując swe rozległe stosunki polityczne w wielu stolicach świata. Nazywano go też czasem wielkim awanturnikiem. Ale ludzie, którzy noszą w sobie dziwnie przyrodzony wstręt do walki z komunizmem, każdego, kto to czyni, przezywają zazwyczaj „awanturnikiem”.
Reilly był aferzystą, tyle wiemy ponad wszelką wątpliwość, ale wykorzystał swe talenty do walki z bolszewią i jako taki zasługuje na pamięć. Był awanturnikiem, kobieciarzem, handlarzem bronią, bon vivantem, finansistą, karciarzem, fechtmistrzem, oszustem i wyborowym strzelcem, a nade wszystko – antykomunistą. Hazardzista i spekulant, który wielokrotnie zdobywał i tracił majątki; poliglota i aktor, który potrafił przekonująco odgrywać role ludzi z różnych narodów i klas społecznych, rozmawiać z milionerami i robotnikami, a także brylować w salonowym towarzystwie lub zniknąć w tłumie – był idealnym kandydatem dla Her Majesty’s Secret Service, ale też trudno się dziwić jego szefom, że nie mogli mu do końca ufać. Talent Reilly’ego zauważył John Scale (o którym była już mowa w pierwszej części) i podsunął go jako kandydata na aktywnego agenta w terenie, w Rosji, a Mansfield Cumming poddał go dyskretnej obserwacji.
Wolno chyba przypuszczać, że czytając raporty swoich agentów, Cumming musiał sobie zadać to samo pytanie, które stawiają od lat historycy: kim jest Sidney Reilly? Jego biografowie odkryli wiele przekonujących dowodów na udział w zabójstwach, rabunku i oszustwach (choć szczegóły te nie będą zajmowały naszej uwagi), odkryli między innymi także, że tzw. Special Branch, Specjalny Oddział Scotland Yardu, pomógł Szlomie w zdobyciu brytyjskiego paszportu bez zaznaczenia naturalizacji (kluczowy punkt, który pozwolił mu następnie bezpiecznie powrócić do Rosji). A zatem już w 1900 roku Szlomo Rozenblum przepoczwarzył się przy pomocy przyszłego kontrwywiadu brytyjskiego, w Sidneya Reilly, poddanego królowej Wiktorii, a z pochodzenia Irlandczyka.
Jego obecność (i spekulacje) w Port Artur na krótko przed wybuchem wojny rosyjsko-japońskiej, spowodowała oskarżenia o szpiegostwo na rzecz Japonii. Krótko potem, bo już w 1904 roku, był zamieszany w tzw. „aferę D’Arcy’ego”, w której Brytyjczycy otrzymali (w dwuznacznych okolicznościach) koncesję na wydobycie ropy naftowej w Persji; koncesję, która stała się zalążkiem przyszłej potęgi British Petroleum czyli BP.
Wybuch Wielkiej Wojny widział Reilly jako okazję do zarobienia poważnych pieniędzy. Z miejsca zabrał się do organizowania kontraktów w Ameryce na zaopatrzenie Rosji w amunicję. W bezpardonowej walce z konkurencją – wśród konkurentów najpoważniejszym rywalem był JP Morgan we własnej osobie – Reilly zdołał zarobić trzy miliony dolarów w ciągu pierwszych trzech lat wojny. Bywał oskarżany o współpracę z Niemcami i organizowanie sabotażu w tych fabrykach, na których produkcji nie zarabiał prowizji; ale po pierwsze, nie ma na to żadnych dowodów, a po drugie, tego rodzaju oskarżenia były chlebem powszednim krwiożerczego kapitalizmu i pochodziły głównie od konkurencji. Jednym z donosicieli był niejaki Norbert Rodkinson, który doniósł Amerykanom, że Reilly nie jest tym za kogo się podaje, że jest polskim Żydkiem z Będzina. Biuro śledcze ustaliło jednak, że Rodkinson nie jest obywatelem brytyjskim ani amerykańskim, choć za takiego się podaje, ale polskim Żydkiem z Rosji; że podobnie jak Reilly, mówi biegle wieloma językami, ma kontakty zarówno w Niemczech jak w Rosji, i jest generalnie podejrzany. Na marginesie, sam Rodkinson był także ciekawą postacią. Był pionierem zapisu gramofonowego w Rosji, ale jego metody prowadzenia interesów pozostawiały wiele do życzenia. Takie to były czasy.
Czasy zaiste fascynujące, gdy poszczególne jednostki mogły jeszcze wyrwać się spod kontroli wszechpotężnego Państwa. Dziś nie ma już takiej szansy, dziś państwa każą nam „zasypiać w szufladzie dokładnie wskazanej” i „wstawać równo o godzinie tx”. Pisałem tu kiedyś na marginesie książki Snydera o księciu Wilhelmie von Habsburg, że nie jest już dziś możliwy życiorys „Wasyla Wyszywanego”, bądź życie Maty Hari, holenderskiej mieszczki, tancerki w nocnych klubach, podającej się za malajską księżniczkę; czy życiorys Trebitscha Lincolna, który pod wieloma względami najbardziej przypomina Sidneya Reilly. Węgierski Żyd, który stał się posłem do brytyjskiego parlamentu zaledwie w sześć miesięcy po przyjęciu obywatelstwa; monarchistyczny spiskowiec w Niemczech, uczestnik puczu Kappa; buddyjski mnich w Chinach, prowadzący korespondencję z oficerami SS. Snyder pisał o tamtych czasach:
A przecież możność tworzenia i przetworzenia własnej tożsamości jest bliska samego sedna każdej koncepcji wolności, wolności od prześladowań czy wolności, by stać się sobą. W lepszych czasach, Habsburgowie posiadali wolność, której my nie mamy, twórczą i celową wolność autokreacji. Byłoby błędem przypisanie tego rodzaju wolności, jak często czyniono w XX wieku, do kategorii dekadencji i degeneracji. Habsburgowie wiele zawdzięczali przekonaniu, że byli czymś więcej niż jednostkami, byli państwem a nie poddanymi. Ale czyż w końcu każda wolna jednostka nie pragnie być częścią rządu raczej niż jego narzędziem?
Reilly z pewnością nie chciał być niczyim narzędziem i, jak zobaczymy, próbował być „raczej częścią rządu”. Cummings zapisał w dzienniku po pierwszym spotkaniu z Reillym, 15 marca 1918 roku, że nowy agent jest „bardzo sprytny i bardzo podejrzany”, toteż użycie go będzie wielkim ryzykiem. Trudno sobie wyobrazić, żeby agenci ‘C’ nie odkryli wątpliwej przeszłości Reilly’ego, ale czasy były takie, że zachodni alianci obawiali się, iż wraz z wycofaniem zrewoltowanej Rosji z wojny nastąpi druzgocąca ofensywa niemiecka na froncie zachodnim, a zatem już 25 marca, pomimo oczywistego ryzyka, Reilly popłynął do Archangielska uzbrojony w brylanty warte 750 funtów – co było ogromną sumą na owe czasy, gdy za jednego funta szterlinga można było nabyć 80 pint piwa w londyńskiej karczmie (dziś pięciofuntowy banknot nie wystarcza na jedno piwo) – jako agent na usługach Jego Królewskiej Mości. Jego zadaniem było udać się do Moskwy i składać raporty na temat sytuacji politycznej pod bolszewicką władzą. Ale jego własne plany były inne.
Opuścił statek w Murmańsku i został natychmiast aresztowany przez brytyjskie władze (zalążek przyszłego „Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego”, która to szumna nazwa ukrywała maleńki w istocie oddział piechoty morskiej). Jego angielscy szefowie nie wiedzieli zdaje się, że na dwa dni przed wyjazdem Reilly zdołał spotkać się z Litwinowem w Londynie i otrzymał od niego dokumenty podróżne, zezwalające mu na poruszanie się po sowieckiej Rosji. Opisywałem już we wcześniejszej części, jak Steven Alley, rozpoznał u aresztowanego kod SIS i pomógł mu udać się w drogę do Piotrogrodu. Jak dotąd Reilly postępował co najmniej dwuznacznie. Nie wykonywał rozkazów, używał własnej inicjatywy i łatwo było mu przypisać podejrzane intencje. Ale czy nie tak właśnie działać powinien każdy agent? Zwłaszcza w zrewolucjonizowanej Rosji? Żeby móc przeżyć, agent musi stworzyć sytuację, w której wszystkie strony czegoś od niego potrzebują, choć mu do końca nie ufają. Jeżeli dla jednej strony stanie się jasne, że jest jednoznacznie po drugiej strony barykady, to zginie.
Jego biografowie podejrzewają, że udał się do Piotrogrodu wbrew rozkazom ‘C’ (czyli Cumminga), ponieważ miał prywatne sprawy do załatwienia. Mogło tak być, ale to nie znaczy, że nie zbierał jednocześnie informacji i nie próbował sformułować jakiegoś planu wyjścia. Jego pierwsze dłuższe sprawozdanie przesłane do ‘C’, a datowane 16 kwietnia, jest tego dobrym przykładem. Uderza w nim przede wszystkim pragmatyzm. Reilly raportował, że wprawdzie bolszewicy stanowią jedyną zorganizowaną siłę, to jednak opozycja rośnie. Alianci powinni więc działać w sposób dwutorowy: pracować z bolszewikami dla osiągnięcia konkretnych bliskich celów, ale jednocześnie popierać kontrrewolucję, dla przywrócenia porządku. Proponował na przykład współpracę z bolszewią dla zachowania kontroli nad Murmańskiem i Archangielskiem, w celu ewakuacji broni i amunicji z Piotrogrodu zanim wpadnie w ręce niemieckie (był rok 1918 i Anglia zaangażowana była przede wszystkim w wojnie z Niemcami), ale dowodził jednocześnie, że dalsze cele strategiczne mogą być osiągnięte tylko przy pomocy wielkich inwestycji w siły kontrrewolucyjne. Reilly wskazywał, że Niemcy nie szczędzą pieniędzy dla uzyskania wpływów w Rosji, toteż domagał się miliona funtów w gotówce na zorganizowanie oporu przeciw bolszewikom, po czym konkludował, że należy działać prędko, zanim bolszewicka władza okrzepnie, albo całkowicie wycofać się z Rosji.
Niektórzy biografowie (np. Cook) wyśmiewają wygórowane żądania Reilly’ego, sugerując, że był zwykłym hochsztaplerem i chciał po prostu zdefraudować skarb brytyjski. Ale dalsze wypadki nie potwierdzają takiej tezy. 7 maja Reilly pojawił się w Moskwie i udał się wprost na Kreml, gdzie przedstawił się jako wysłannik brytyjskiego rządu i zażądał widzenia z Leninem. O dziwo, nie aresztowano go, tylko zezwolono mu na spotkanie z Boncz-Brujewiczem (z polskiej szlachty, a jakże). Reilly spotykał się następnie z sekretarzem Lenina często aż do końca maja i przekazywał raporty z tych spotkań do Londynu. Jego obserwacje życia pod bolszewikami wraz z naturą rozmów na Kremlu, gdzie widział amatorszczyznę, niekompetencję i chaos, utwierdziły go w przekonaniu, że bolszewicy są słabi i z łatwością można im władzę odebrać. Toteż Reilly wkrótce zszedł do podziemia i zaczął formułować wielki plan obalenia sowieckiej własti.
„Spisek Lockharta”
Spisek, który przeszedł do historii pod taką nazwą, nie miał wiele wspólnego z Lockhartem, brytyjskim konsulem generalnym w Moskwie. Robert Bruce Lockhart był lewicującym sympatykiem „bolszewickiego eksperymentu”. Jak wielu innych młodych ludzi z Zachodu, którzy znaleźli się w Rosji w czasie rewolucji lutowej – dla przykładu wspomniany już Arthur Ransome czy sławny amerykański autor „10 dni, które wstrząsnęły światem”, John Reed – Lockhart nie znał Marxa ani Lenina, tylko mgliście sympatyzował z przemianą, z rewolucją w ogóle, z rewolucją jako taką, a także osobiście lubił i podziwiał Trockiego i Radka. Rosja była dla tych ludzi czymś egzotycznym i romantycznym, podobnie jak dla czytelników ich gazet (poza Lockhartem, byli to w większości dziennikarze), a rewolucja dodawała jej tylko atrakcyjności. Trocki prędko zauważył propagandową, a potencjalnie także polityczną wartość tego typu ludzi jako przyszłych agentów wpływu, toteż Louise Bryant (żona Reeda) mogła z satysfakcją odnotować, jak łatwy jest dostęp do rozrywanego komisarza. Trocki potrzebował zachodnich sympatyków – z czasem poczęto nazywać ich trafniej, poputczikami, tj. towarzyszami podróży – dla utrzymania bezpośrednich kontaktów z rządami aliantów i dotarcia do zachodniej publiczności. Ransome pisał pamflety pod dyktando Karola Radka, a w rezultacie, jego artykuły były tak skrajne, że nawet lewacki Manchester Guardian musiał je łagodzić. „Roman Romanowicz Lokkart” tymczasem, został akredytowany przy sownarkomie, mimo że Wielka Brytania nie uznała oficjalnie sowieckiej władzy.
Lockhart domagał się od Londynu uznania sowdepii w zamian za podjęcie walki z Niemcami. Kiedy wszakże ofensywa niemiecka ruszyła na wschodzie, nie napotykając na opór, sownarkom przeniósł się dalej od frontu, do Moskwy, a Lenin zalecał taktykę: „manewruj, wycofuj się, czekaj”, to w Londynie zwątpiono w raporty Lockharta, które ktoś określił jako „kryminalnie wprowadzające w błąd”. Książę Trubeckoj ostrzegał Brytyjczyków przed konsekwencjami ich własnej polityki: ponieważ Lenin nigdy nie zamierzał podjąć walki z Niemcami po stronie aliantów, to polityka aliancka może pchnąć rosyjskich patriotów w objęcia Niemiec. George Hill, sławny szpieg, o którym była mowa w poprzednich częściach, uczył Trockiego awiacji, Lockhart wspierał organizację czerwonej floty, Ransome pomagał jak mógł. Zachodzi tu pełna analogia z drugą wojną: Zachód wspierał bolszewię, byle tylko zechciała walczyć z Niemcami. Jeśli tak było w roku 1918, to dlaczego dziwimy się do dziś Churchillowi, że w roku 1941, kiedy potęga niemiecka była u szczytu, postąpił tak samo? Dziwimy się, ponieważ, jak próbowałem pokazać w I części, Churchill w 1918 roku był jednym z niewielu, którzy dostrzegali naturę bolszewickiego reżymu.
Tymczasem Lockhart bawił się świetnie z baronową Mourą Budberg (to zresztą także niezwykle zajmująca postać), a Ransome zadurzył się w Jewgienii Szelepinej, sekretarce Trockiego, a jednocześnie rósł opór wobec bolszewików. Organizowali się politycznie zwłaszcza eserzy i kadeci, ale nawet mienszewicy i anarchiści występowali przeciw bolszewii. Niestety, nikt nie podejmował wysiłku, by włączyć do opozycji monarchistów, a ponieważ ogromna większość Rosjan była „za carem”, to ruch oporu wyłączał największą część społeczeństwa oraz wojsko. Dominic Lieven uważa, że „przyczyną klęski Białej kontrrewolucji była polityczna niewinność wojskowego przywództwa armii”. Nikt nie próbował zdyskontować powszechnej nienawiści do bolszewików i na tym właśnie opierał swe kalkulacje Sidney Reilly.
Jego intryga bywa także niekiedy nazywana „spiskiem ambasadorów”. Oczywiście w rzeczywistości, spisek miał mniej wspólnego z ambasadorami państw zachodnich niż z Lockhartem, ale sowieckiej propagandzie wygodnie było tak go ochrzcić. Korpus dyplomatyczny w rewolucyjnej Rosji miał niezasłużoną – a stworzoną przez korespondentów takich jak Ransome – reputację starych pierników, którym brakło intelektualnej i kulturalnej głębi, by zrozumieć bolszewizm. Niektórzy z nich byli rzeczywiście w zaawansowanym wieku, ale nie było wśród nich ludzi nieinteligentnych, toteż analizowali i obserwowali bolszewizm wnikliwie. Wyrażali wstręt dla barbarzyństwa, dla zaniku manier starej Rosji, dla załamania porządku. Rozumieli doskonale cele Lenina. Widzieli zagrożenie dla religii, patriotyzmu, pojęć porządku prawnego, praw obywatelskich i swobód jednostki. Prędko dostrzegli utożsamienie dyktatury proletariatu z terrorem. Robert Service mówi o nich, że „należeli do innego świata i przekładali ten świat ponad barbarię bolszewizmu”. Kiedy tłuszcza zaatakowała ambasadę niemiecką na początku Wielkiej Wojny, to car wziął dyplomatów pod osobistą opiekę. W kilka lat później, gdy Rumuni wystąpili przeciw armii czerwonej, to sownarkom wydał rozkaz zajęcia ambasady rumuńskiej i aresztowania wszystkich pracowników z ambasadorem włącznie, a wówczas cały korpus dyplomatyczny en masse udał się do Lenina z protestem. Po roku, ci odważni ludzie nadal ostrzegali świat przed bolszewicką zarazą. Joseph Noulens, były francuski ambasador w Rosji wystąpił na konferencji wersalskiej z mową, w której domagał się bezwzględnej rozprawy z tyranią sowiecką. Duński ambasador, który najpóźniej opuścił Moskwę, wskazywał na otwarte dążenie do rewolucji światowej, jako główne zagrożenie dla świata. Nic więc dziwnego, że bezwzględni bolszewicy próbowali przypisać „spisek Reilly’ego” swym śmiertelnym wrogom, znienawidzonym ambasadorom.
Rzeczywistym spiskiem zajmę się w następnej części.
______
* Manuskrypt jest ciekawy sam przez się, nawet bez żadnych związków z Reillym czy panią Voynich. Napisany w nieznanym języku, przy pomocy nieznanego alfabetu, wydawał się przez lata wyszukanym oszustwem, ale został naukowo datowany do początków XV wieku i pozostaje nadal zagadką. Nic nie wiemy na temat okoliczności jego powstania, zastosowania, ani oczywiście treści. Interesującą kodą do historii manuskryptu, są natomiast dowody na to, że w 1899 roku niejaki Sigmund Rosenblum, chemik z wykształcenia, studiował sztukę średniowieczną w British Museum (interesowały go zwłaszcza farby i tusze używane w manuskryptach), a jego przyjaciel, Wilfred Wojnicz, sprzedawał pojedyncze, niezapisane arkusze średniowiecznego pergaminu…
Poprzednie części cyklu można znaleźć tu: http://wydawnictwopodziemne.com/category/cykle/bolo-liquidation-club/
Prześlij znajomemu
Nie do wiary czego się człowiek dzięki Panu Panie Michale na starość dowiaduje; do głowy mi by nie przyszło iż twórca podstaw, którymi byli (są?) faszerowani młodzi adepci informatyki i automatyki, znanej od nazwiska jej twórcy jako „algebra Boole’a” (kompedium tak Panu niechętnego „systemu zero-jedynkowego”) to był taki stary, że aż wiktoriański, piernik! I na dodatek z takimi koneksjami!(Ależ ten świat jest mały).
Drogi Panie Amalryku,
Tak. Takie niespodziewane powiązania niezmiennie mnie fascynują. Manuskrypt Wojnicza, dla przykładu, jest już sam przez się zdumiewający, a co dopiero wobec tych wszystkich dziwacznych koneksji.
Boole, Everest, Voynich, Reilly – co za mieszanka. Ale też co za niezwykłe czasy. Baronowa Moura Budberg, z domu Zakrzewska, o której też była mowa, jest uosobieniem tych wszystkich komplikacji. Kochanka nie tylko Lockharta, i prawdopodobnie Jakowa Petersa, ale także Gorkiego i HG Wellsa. Pod wieloma względami osoba godna pogardy, jako bolszewicki agent provocateur, ale co za niezwykła postać. Przyjaźniła się po latach z Laurencem Olivier i Peterem Ustinovem, a spokrewniona jest blisko z byłym wicepremierem rządu Jej Królewskiej Mości, Nickiem Cleggiem i z niedawno zmarłą, wieloletnią szefową starożytnego tygodnika pt. The Economist.