Przeciwko zakłamywaniu i niedorzecznościom
18 komentarzy Published 11 grudnia 2017    | 
Niezwykle trudno jest dziś spotkać Polaka, który nie traktuje „nowego, wspaniałego peerelu” – oczywistej kontynuacji tworu stworzonego 73 lata temu na powojennych gruzach wolnej Polski – jako własnego państwa i w mniejszym bądź większym stopniu nie identyfikuje się z nim, jako swoją niepodległą ojczyzną. Tym cenniejszym wydaje się być przekaz, który tę fatalną postawę podważa. Przekaz głoszący, że tzw. III RP „podtrzymuje historyczną i personalną spuściznę” poprzedniej odsłony peerelu, będąc niczym innym jak „komunistyczną hybrydą” – wynikiem „»wielkiej inscenizacji« tzw. transformacji ustrojowej”, której fundamentem jest komunistyczne kłamstwo: fałszywy upadek komunizmu – dezinformacja i prowokacja jednocześnie. Wydaje się też, że jest to dostateczny powód do zainteresowania się nim i skomentowania go na antybolszewickiej witrynie.
Twierdzenia, które przytoczyłem powyżej, zawarte są w nowej książce Aleksandra Ściosa pod tytułem „Nudis Verbis – przeciwko mitom” [1], w szczególności zaś we wstępie, w którym autor książki wyjaśnia czytelnikowi dlaczego ją napisał. Jej zasadniczą zawartość stanowi wybór tekstów Ściosa z lat 2014-2017, opublikowanych wcześniej na jego blogu (tekst kończący książkę pochodzi z 2010 roku, zaś fragment jednej z poprzednich książek Ściosa „Antykomunizm – broń utracona”, z 2013 roku). Mackiewiczowski tytuł, częste odwoływanie się przez autora do spuścizny Józefa Mackiewicza poprzez cytowanie i komentowanie fragmentów jego dzieł literackich i publicystyki, a także powoływanie się na postawę polityczną Mackiewicza, służą Ściosowi do oparcia na nich własnych tez politycznych. Tezy te, prezentowane przez niego publicznie co najmniej od 10 lat, były już wielokrotnie omawiane i dyskutowane na stronie internetowej Wydawnictwa Podziemnego [2]. W szczególności, zrecenzowany został jeden z tekstów Ściosa z sierpnia 2015 roku, należący do cyklu zapożyczającego tytuły od artykułu Józefa Mackiewicza zatytułowanego „Nudis Verbis”, opublikowanego w emigracyjnym czasopiśmie „Lwów i Wilno” w dwóch częściach, w 1947 i 1948 roku. W recenzji tej, Michał Bąkowski trafnie przewidział, że cykl Ściosa zaowocuje jego nową książką o takim właśnie tytule. Ponieważ tekst ten, traktujący o poglądach wyrażanych przez Ściosa w odniesieniu do tego co pisał oraz prywatnie wyrażał Józef Mackiewicz, wydaje mi się dostatecznie dobrze prezentować zasadnicze różnice pomiędzy tezami Ściosa a tezami Mackiewicza, postanowiłem odnieść się przede wszystkim do kwestii programowych, zawartych w „Nudis Verbis – przeciwko mitom”. Nie będę jednak w stanie, a i nie chcę tego wcale robić, uniknąć zestawienia jego poglądów z poglądami Mackiewicza. Z góry zatem przepraszam Szanownego Czytelnika za powtarzanie niektórych uwag, zawartych we wspomnianej powyżej recenzji.
Określając we wstępie do swojej książki aktualną rzeczywistość polską jako „fałsz państwowości skażonej okupacją komunistyczną”, Ścios zwraca też uwagę na istotną przemianę, jaka dokonała się w społeczeństwie polskim, w efekcie zaakceptowania przezeń komunistycznego kłamstwa. Jak stwierdza: „do faktycznej akceptacji, a w konsekwencji do legalizacji komunizmu, wystarczył tylko jeden czynnik – rezygnacja z podstawowej dychotomii My-Oni i wyzbycie świadomości, że komunizm jest tworem całkowicie obcym i wrogim polskości”. W związku z tym, nawołuje swoich czytelników do przyjęcia postawy przeciwnej do tak określonej, a zgodnej z tą, do której nakłaniał Józef Mackiewicz i której nieodzownym warunkiem przyjęcia jest „przeprowadzenie »kanciastej« granicy pomiędzy pojęciami”. Po przeczytaniu wstępu, jakkolwiek nie wolnego od zasadniczo obcych Mackiewiczowi narodowych emocji, czytelnik mógłby sądzić, że Aleksander Ścios zdecydowanie odrzuca dzisiejszą peerelowską łżeczywistość, którą tak trafnie wcześniej zdefiniował. Powoływanie się przez Ściosa na fundamentalne hasło Mackiewicza: „żadnej współpracy z bolszewikami!” sugerowałoby również, że nie interesują go kwestie związane z tzw. życiem politycznym „komunistycznej hybrydy”. Aktywne uczestnictwo w nim, nie tylko bowiem legalizuje i uwiarygodnia ten bolszewicki twór, ale także go wzmacnia. Bardzo by się jednak pomylił ten, kto by sądził, że Ścios traktuje polityczne „gry i zabawy” peerelu jako element prowokacji, której istotą jest wspieranie bolszewików i utrzymywanie ich tworu – fikcji wolnego państwa polskiego, i którą należy bezwzględnie odrzucić.
Książka Ściosa, w dalszej części, pełna jest odniesień i uwag dotyczących pozycji międzynarodowej w jakiej tzw. III RP obecnie się znajduje a także polityki wewnętrznej, prowadzonej przez zarządzających ową kontynuacją peerelu. Ścios niejednokrotnie nazywa ją Polską, dając tym samym do zrozumienia – wbrew temu co sam twierdzi – że jest to domena narodowa Polaków. W tym kontekście, interesują go dwie kwestie, którym poświęca główne rozdziały swojej książki i które określa jako dwa podstawowe błędy, popełniane przez „środowisko patriotyczne”, starające się wpływać na polityczne oblicze owego „fałszu państwowości”, aktualnie, od dwóch lat, to oblicze bezpośrednio kreujące (robiło to już trzykrotnie w latach wcześniejszych). Według niego, środowisko to powinno niezwłocznie zaprzestać praktykowania mitów „»georealizmu« i »demokracji III RP«”, bowiem mity te „zagradzają nam drogę do wolnej Rzeczypospolitej”. Tym samym najwyraźniej uważa, że możliwe jest uczynienie wolnego państwa z komunistycznego tworu, w wyniku odpowiedniego wpływu na jego politykę przez tych, którzy na współpracę z bolszewikami swego czasu poszli oraz tych, którzy do nich później dołączyli. W „III RP” nie istnieje bowiem żadne, liczące się „środowisko patriotyczne”, które nie zaakceptowałoby komunistycznego tworu i nie dążyłoby bądź nie dąży do uczestnictwa w jego strukturach. Ściosowi nie chodzi więc o to, aby „komunistyczną hybrydę” w całości, radykalnie odrzucić, podobnie jak Mackiewicz odrzucał wszystkie komunistyczne „państwowości”, lecz o to, aby uczestnicząc w jej instytucjach, przestać popełniać błędy na które wskazuje.
W tym miejscu należy przedstawić sposób, w jaki Ścios dokonuje interpretacji cytowanych przez siebie tez Mackiewicza. Autor „Nudis Verbis – przeciwko mitom” deklarując, że odwołuje się do „Nudis Verbis” Mackiewicza: „ponieważ nie ma w polskiej literaturze politycznej rzeczy równie doskonałych i uniwersalnych dla opisania naszej obecnej sytuacji”, w istotnych kwestiach przykrawa (nawiązując do jego publicystycznego pseudonimu, można by rzec „przyciosuje”) tezy Mackiewicza tak, aby pasowały mu do jego własnych poglądów. Cytując Mackiewicza, przypisuje mu poglądy wręcz przeciwne do tych jakie Mackiewicz w rzeczywistości wyrażał (a robił to bardzo klarownie), oraz takie których Mackiewicz nigdy nie wyrażał. W szczególności, dotyczy to niezwykle ważnej dla Mackiewicza, kwestii „Rosja a Sowiety”. Mackiewicz, wielokrotnie wyrażał pogląd, że Sowiety nie powinny być utożsamiane z Rosją sprzed bolszewickiego przewrotu, podkreślając i uzasadniając to, że w swojej istocie są jej przeciwieństwem. Jestem głęboko przekonany o tym, że na tej samej podstawie, nigdy nie nazwałby też Rosją obecnego tworu sowieckiego, który używa tej nazwy. Prezentując zdanie z gruntu przeciwne oraz nie wyjaśniając czytelnikowi zasadniczej różnicy semantycznej, Ścios cytuje autora „Zwycięstwa prowokacji”, po czym natychmiast zamieszcza własne twierdzenia, z których wprost wynika, że Rosja i Sowiety to jedno i to samo. Oto przykład: Ścios cytuje Mackiewicza: „Katastrofa, to nie śmierć połowy ludzkości w wojnie atomowej. Katastrofa, to życie całej ludzkości pod panowaniem ustroju komunistycznego”. Natychmiast po tym cytacie stwierdza od siebie: „określenie »ustrój komunistyczny« wolno dziś zastąpić »rosyjskim mirem«”, w dalszym zdaniu jeszcze dodając: „dlatego w perspektywie Mackiewicza dopiero dzień upadku Rosji, stanie się triumfem wolności”. Innym przykładem jest następujące zdanie Ściosa: „Gdy Józef Mackiewicz pisał, że »okupacja niemiecka zrobiła z nas bohaterów, okupacja sowiecka robi z nas gówno« – chciał podkreślić tę właśnie, najbardziej nieludzką cechę rosyjskiej dominacji”. Taka oto jest interpretacja Mackiewicza przez Ściosa, który ponadto, w swojej książce niejednokrotnie utożsamia powojenną okupację sowiecką z okupacją rosyjską.
Ktoś mógłby pomyśleć, że Ścios odnosi się wyłącznie do dzisiejszej „Rosji” – przedmiotu jawnie sprawowanej władzy komunistów (aktualnie czekistów) i to tylko ją utożsamia z Rosją. Są to jednak, u swoich podstaw, wciąż te same Sowiety co 30 lat temu. „Upadek komunizmu” w ZSRS w roku 1991 to jeden z kamieni milowych „oszustwa pierestrojki” i Ścios ten fakt uznaje. Pisze o dzisiejszej „Rosji” jako komunistycznym tworze – kontynuacji ZSRS oraz o władających nim kremlowskich czekistach-siłownikach, których najskuteczniejszą bronią jest dezinformacja. Powołuje się na tezy Golicyna odnośnie istoty sowieckiej dezinformacji, zawarte w jego książce „New Lies for Old”. Uznając je, powinien zatem odrzucić tę dezinformację i określać dzisiejszą „Rosję” jako Sowiety, zgodnie z naturą tego tworu. Nie wyjaśniając różnic w poglądach swoich i Mackiewicza na tę kwestię, utożsamia jednak Sowiety z Rosją, uzasadniając to cytatami z Mackiewicza i przypisując mu poglądy, których nie wyrażał. Przechodzi do porządku dziennego nad oczywistymi sprzecznościami i zakłamuje poglądy Mackiewicza.
Ścios nie chce patrzeć dalej, niż poza czubek narodowego nosa. Komunizm jest dla niego złem, lecz przede wszystkim dlatego, że ma swój wpływ na „sprawę polską”. To, że stanowi zagrożenie ogólnoświatowe i jako takie obejmuje Polaków, mało go już zajmuje. Pisząc, że „tylko USA mogą pokonać Rosję i Chiny – dwa komunistyczne twory dążące do władzy nad światem” robi to tylko w odniesieniu do swoich propozycji szukania sojuszników dla peerelowskiej, „komunistycznej hybrydy”. Szerszy kontekst go nie interesuje, nie rozwija tematu dążenia komunizmu do panowania nad całym światem.
W części książki poświęconej „georealizmowi”, jako aktualnego wroga Polaków i państwowości polskiej, na równi z „Rosją”, Ścios uznaje Niemcy. Jak stwierdza: „historycznym dążeniem tych państw jest ustanowienie na Wiśle granicy rosyjsko-niemieckiej i wymazanie Polski z mapy świata”. Nie odnosi się jednak do kwestii, jak to się ma do peerelowskiej „hybrydy”, tworu sowieckiego zarządzanego przez czekistów oraz do powojennych Niemiec, które stanowią dziś najbardziej znaczący element UE, pędem zmierzającej ku bolszewickiej „świetlanej przyszłości” (oceniając skutki komunistycznej „jesieni ludów”, można by określić dzisiejsze, zjednoczone Niemcy oraz dzisiejszą, zjednoczoną Europę jako „zjednoczone z komunizmem”). Bardziej niż odrzucenie ”komunistycznej hybrydy”, zajmuje go jej pozycja w świecie narodów. Postrzega rzecz tak: „Polska nie potrzebuje bowiem – ani Rosji ani Niemiec. (…) Doświadczenia historyczne aż nadto udowadniają, że budowanie dobrosąsiedzkich relacji z tymi państwami musi być skazane na klęskę. Podejmowane po 1989 roku próby prowadzenia takiej polityki są wyrazem skrajnego infantylizmu i nieznajomości historii”. W tym przypadku, kontekstu komunistycznego nie chce dostrzec, interesuje go tylko kontekst narodowy. Fundamenty swoich tez zbudował bowiem Ścios w optyce narodowo-patriotycznej, wytwarzającej wykrzywiony obraz rzeczywistości. W tej optyce, nieważne albo mniej ważne jest to, że naród jest zniewolony przez komunizm, od tego czy inne narody – w tym takie, które są równie zniewolone – mu zagrażają. W efekcie tego, Ścios praktykuje nie lepszy „georealizm” niż ci, których krytykuje. Jest to w istocie: polrealizm. Przypomnieć wypada, że za najgorszy z nacjonalizmów, Józef Mackiewicz uważał nacjonał-komunizm. Czy nie z nim mamy dziś do czynienia?
W części książki poświęconej „mitologii demokracji”, Ścios koncentruje się na kwestii podziału „My-Oni”. Powołując się na Mackiewicza, pisze o potrzebie stworzenia takiego podziału, celem określenia i wykluczenia „Onych” z dyskursu politycznego oraz z narodowej wspólnoty. Ma tu na myśli tych, którzy stworzyli „komunistyczną hybrydę”, podtrzymują ją oraz stoją na przeciwnym biegunie politycznym dzisiejszego peerelu, w odniesieniu do „środowiska patriotycznego”. W tym miejscu należy jednak podkreślić fakt, że ową „komunistyczną hybrydę” współtworzyli i współtworzą od lat „Nasi” – to samo „środowisko patriotyczne”, do którego Ścios się odwołuje i które przeciwstawia „Onym”. Jest wobec niego krytyczny, zarzuca mu wspomnianą „mitologię demokracji”, która umożliwia „Onym” pełne uczestnictwo w życiu politycznym peerelu#2 oraz propagowanie ich kłamstw, nie chce jednak dostrzec jego niezwykle istotnej roli w wykreowaniu i trwaniu peerelu. Nie chce też dostrzec, że wynika to z logiki systemu, że tak właśnie został on zaprojektowany, aby w pełni i ostatecznie zintegrować wszystkich Polaków z komunizmem. W tym, przede wszystkim, „środowisko patriotyczne”.
Ścios niemal wyłącznie zajmuje się sprawami związanymi z bieżącym bytem „komunistycznej hybrydy”. Utożsamiając ją z Polską, pisze o „bezpieczeństwie Polski”, „polskich służbach”, „wrogich Polsce ośrodkach”, „rządzącej Polską grupie”, „tworzeniu negatywnego wizerunku Polski na arenie międzynarodowej”, „osłabieniu pozycji negocjacyjnej Polski” i tak dalej. Jak to już zostało słusznie stwierdzone, Ścios „jest zanurzony bez reszty w prlu”. Nic nie wskazuje, aby miało się to kiedykolwiek zmienić, pomimo stwierdzeń autora „Nudis Verbis – przeciwko mitom”, że „III RP”: „posiada fasadowe cechy parlamentaryzmu”, „celebruje mitologię karty wyborczej”, zaś „zza tej fasady działają prawdziwi decydenci”. Ścios nawołuje do stworzenia „opozycji antysystemowej”, lecz gdy nadchodzą kolejne „wybory”, nie widzi alternatywy – namawia do czynnego uczestnictwa w nich [3]. Czy nie czyni tak dlatego, że sam czynnie wspiera struktury tego tworu i gra rolę w jego politycznym spektaklu? Tematy, które często porusza na swoim blogu: peerelowskie „służby”, peerelowskie „bezpieczeństwo państwowe”, „Polska a NATO” oraz prezentowana przy tej okazji wiedza, według mnie sugerują, że może być w te sprawy osobiście zaangażowany, na stosownym „stanowisku rządowym”, czy też będąc „ministerialnym ekspertem”, że zdaje się brać udział w owym „fałszu państwowości”. W rezultacie przyjęcia takiej postawy popada w sprzeczność z samym sobą: „nie chce, ale musi”. Przywołuje na przykład Mackiewicza: „my musimy komunizm wyniszczyć, wyplenić, wystrzelać! Żadnych względów, żadnego kompromisu!”, po czym dodaje od siebie: „to państwo musi upaść, z jego mediami, instytucjami i samozwańczymi elitami”. Lecz zajmują go kwestie bezpieczeństwa, służb specjalnych i militarnych sojuszy tego właśnie „państwa” oraz namawia innych, aby brali udział w jego „wyborach”. Popada w niedorzeczności.
Komunizm jest zarazą której, jak każdej zarazie, ulegają przede wszystkim ofiary nieodporne, słabe. Lecz ma też cechę szczególną. Potrafi oszukać i wykorzystać także tych, którzy zdają się dobrze wiedzieć czym naprawdę jest i jak się przed nim bronić – deklarują swój antykomunizm. Nie oznacza to, że ofiara musi zmienić swoje postrzeganie komunizmu. Wystarczy, aby uległa jego prowokacji, z jakiegoś powodu dała się wciągnąć w spreparowaną przez komunistów rozgrywkę i, nieświadoma tego w pełni, w ten sposób działała na ich korzyść. Przez lata swojego rozprzestrzeniania się, dostosowywania do warunków, taktycznego zmieniania oblicza i wykorzystywania każdej dogodnej możliwości, komunizm wypracował metody, służące mu do neutralizacji i do wykorzystywania swoich wrogów. Wykorzystując ich słabości, potrafi stworzyć warunki, które mu to umożliwiają. Dla Polaków oraz ich bliższych i dalszych sąsiadów z komunistycznego kręgu, a także – a może przede wszystkim – dla społeczeństw tzw. wolnego świata, warunki te stworzyła, zwycięska dla komunistów, prowokacja „upadku komunizmu” oraz jej efekt w postaci „komunistycznych hybryd”. Nawet jeśli na początku ktoś dostrzegał tę prowokację, wystarczyło aby w pewnym momencie, kierując się na przykład motywami narodowo-patriotycznymi, dał się w nią wciągnąć i na nią przystał (choćby zrobił to, w swoim mniemaniu, tylko taktycznie), aby stał się jej ofiarą i zaczął działać na korzyść komunizmu. Wobec komunizmu skuteczna jest bowiem tylko jedna taktyka, którą należy mu przeciwstawić: odrzucenie go i jego instytucji w całości, niezależnie od tego, jaką mają formę. Dopiero wówczas, można próbować zrozumieć rzeczywistość i starać się go pokonać. Uświadomienie sobie i zrozumienie tego faktu jest, moim zdaniem, konieczne, aby wydobyć się z bagna „fatalnej fikcji”, którą już dawno temu zdefiniował Józef Mackiewicz w odniesieniu do bolszewizmu: „wierzymy i widzimy tylko to, co chcemy, a nie to, co jest zgodne z rzeczywistością”. Aleksander Ścios tego niestety nie chce dostrzec.
Jeśli komuś naprawdę zależy na wolnej Polsce, powinien zdecydowanie i konsekwentnie, odrzucić „nowy, wspaniały peerel”, przede wszystkim zaś, zaprzestać czynnego udziału w jego instytucjach. Tym bardziej, jeśli twierdzi, że są to struktury komunistyczne oraz, że polski antykomunizm nie istnieje i niezbędne jest odbudowanie go.
_______
[1] Aleksander Ścios, Nudis Verbis – przeciwko mitom, Wydawnictwo Prohibita, Warszawa 2017.
Prześlij znajomemu
Drogi Panie Andrzeju,
Gdybym miał być „advocatus diaboli” prosto z watykańskich procesów kanonizacyjnych, co oczywiście jest zupełnie sprzeczne z moją naturą i przeciwne moim odruchowym tendencjom do irenizmu i powszechnej zgody, to powiedziałbym tak:
Właściwie, cóż w tym złego, że „Mackiewiczowski tytuł, cytowanie i komentowanie fragmentów jego dzieł literackich i publicystyki, a także powoływanie się na postawę polityczną Mackiewicza, służą Ściosowi do oparcia na nich własnych tez politycznych”? Czyż nie postępujemy tak na każdym kroku? Czy ja sam nie powołuję się na filmy Formana, które interpretuję najpewniej przeciw zamierzeniom autora?
Niektórzy lewaccy artyści byliby zapewne oburzeni, że ktoś taki jak ja, lubi, słucha, czyta i ogląda ich zaangażowane dzieła, w których obnażają, w których z odwagą występują przeciw, w których wymachują pięściami i są ogólnie za postępem, a przeciw faszystom i czarnej reakcji. Ja sam, niby najczarniejsza reakcja, a tu nagle rozdarta sosna, szklane domy i siłaczka. Ech, może jednak niech rozdziobią nas te kruki i wrony?
Drogi Panie Michale,
Ależ ja nie oceniam w tym zdaniu tego, że Ścios wykorzystuje cytaty, tytuł i powołuje się na Mackiewicza, lecz stwierdzam fakt. Ocenę tego, jak to robi przedstawiam w dalszej części. Pan przecież, zrobił podobnie choć dla Ściosa bardziej przychylnie. Niech się powołuje. Dobrze, że się powołuje, bo to oznacza, że Mackiewicz jest czytany i wokół jego przesłania krążą myśli czytelników. Lecz drugą sprawą jest ta interpretacja zaprezentowana mnie. W przypadku Ściosa, moim zdaniem nie tyle błędna, jak Pan to wykazał w recenzji z 2015 roku, co wypaczona, pełna nadużyć. Czym jest przypisywanie Mackiewiczowi czegoś, czego nigdy nie twierdził, jeśli nie zakłamywaniem? Nie wiem co Mackiewicz powiedziałby na temat dzisiejszej „Rosji”, lecz sądzę, na podstawie tego co pisał, że uważałby ją za Sowiety. To jest moje zdanie i ktoś inny, czytając je może się z tym zgodzić albo nie. Daj Boże, aby myślał i oceniał samodzielnie.
Jakie są zamierzenia Ściosa? Tylko on sam to wie (tak jak tylko Forman wiedział co chce pokazać w „Hair” itd.). Ja zaś, mogę interpretować to co on twierdzi. To jest moja recenzja, moja interpretacja jego książki. Myślę, że Pan to podobnie widzi. Mamy do tego pełne prawo, przy zachowaniu uczciwości wobec siebie samych i wobec tych, którzy to co napisaliśmy czytają. To co napisaliśmy i co zostało opublikowane także staje się przedmiotem czyjejś oceny. Nieważne, czy jest dla nas korzystna, byle była uczciwa.
Tak sądzę. A kruki, wrony? Niech dziobią. Co nam pozostaje?
Panie Andrzeju,
Może dlatego, Stolica Apostolska, w swej nieskończonej mądrości, nie używa już dzisiaj roli „advocatus diaboli” w procesach kanonizacyjnych. Ale z drugiej strony, czy nie łatwiej tak stać się świętym, kiedy nie ma żadnego sceptycznego głosu?
Rzecz jasna, Pan jako „Promotor Iustitiae” ma rację, a ja jako szatański pomiot – nie mam. Jest tak w gruncie rzeczy, na mocy definicji.
Ścios niestety wydaje się plątać beznadziejnie, wikłać w sprzecznościach, zaprzeczać samemu sobie. Nic dziwnego, że mu do tego potrzebny Mackiewicz, bo inaczej całkiem by się rozchwierutał.
Panie Michale,
Dobrze. Postarajmy się znaleźć pozytywne strony przekazu Ściosa i odpowiedzmy sobie na pytanie o to czy istotnie są pozytywne.
1. Ścios dogłębnie zna Mackiewicza. Nie ogranicza się jedynie do powieści, nie jest z tych co doceniają geniusz pisarza lecz publicystyka Mackiewicza jest już dla nich „niepoczytalna” lub „nieaktualna” (pełno takich w peerelu, szczególnie wśród tych w „środowisku patriotycznym”, którzy są postrzegani jako jego znamienici przedstawiciele obecnej doby). Podkreśla też aktualność przesłania Mackiewicza. Wśród powodzi interpretacji „rodem z Pacanowa” dla których komunizm bezdyskusyjnie upadł, jakaż to odmiana. Ścios nie tylko czyta Mackiewicza ale i podnosi go na piedestał – przedstawia swoim czytelnikom za wzór. To, że ktoś twierdzi, że robi to nie będąc w zgodzie z Mackiewiczem, można uznać za kwestię dyskusyjną . Może to w sumie drobiazg, może szukanie dziury w całym? Czy ma znaczenie jak to robi, skoro go tak chwali, tak obszernie przytacza i stawia za wzór? Czy nie o to nam chodzi, aby Mackiewicz był jak najszerzej komentowany? Co jednak, jeśli ten komentarz służy zmianie treści Mackiewiczowskiego przekazu. Czy nie powinniśmy przymknąć na to oko i ciszyć się z tego co jest? Lecz przecież istnieje uczciwość intelektualna i ona ma zasadnicze znaczenie przy publicznej interpretacji czyjegoś przekazu. Czy się mylę?
2. Ścios chce Wolnej Polski, dostrzega fikcję aktualnej „polskiej państwowości” i dostrzega z jakiego łoża się ona wzięła. Dostrzega dezinformację i opisuje ją. Odważnie umieszcza siebie na marginesie peerelowskiej blogosfery. Nie dba o to, że go za takie tezy krytykują, wyklinają czy wykluczają z peerelowskiej polityki, pisze co uważa za niezbędne (wprawdzie ma pseudonim za którym się kryje, lecz zainteresowani niewątpliwie wiedzą kto zacz). Mało takich dzisiaj. Nie plecie bzdur jak jakiś lisek-półtrampek, lecz pisze otwartym tekstem, że konieczny jest upadek peerelu i konieczny jest „długi marsz” aby Wolną Polskę odtworzyć (wprawdzie w oryginale to była bardziej ucieczka przed zniszczeniem przez wroga, ale niech będzie; pewnie chodzi tu o stworzenie tzw. „bazy”, z której można by już podjąć działania na większą skalę). Czy to, że przy okazji napisze jakich to sojuszników powinien mieć peerel, „stanie murem” za jednym z jego aktualnych ministrów, czy też użali się nad osłabianiem „pozycji negocjacyjnej” peerelu ma aż takie znaczenie, aby go za to ostro krytykować? Kto dziś nie mówi „Polska” o peerelu pośród praktycznie wszystkich Polaków? Po co się czepiać, skoro wszyscy myślą jedno a mówią drugie, mówią czy piszą jedno, a robią drugie? Czy nie powinniśmy przymknąć na to oko i ciszyć się z tego, że Ścios uważa „III RP” za komunistyczną hybrydę? Lecz przecież ścisłość i prawdomówność jest niezbędna, aby ludzie się dobrze rozumieli i aby z tego wzajemnego zrozumienia się wynikło coś pozytywnego. Czy się mylę?
Drogi Panie Andrzeju,
Nie myli się Pan w żadnym punkcie. Nie myli się Pan w szczegółach. Nie myli się Pan w ogóle. Pańska analiza jest słuszna, a Pańska synteza doskonała. Jestem całkowicie tego samego zdania co Pan, na temat Ściosa.
Opisywane przez Pana Ściosowe pęknięcie jest warte zastanowienia i analiza tego dziwnego fenomenu wydaje mi się niezbędna w tym ideowym kociokwiku, z jakim mamy do czynienia od dziesięcioleci.
Proszę wybaczyć moje komentarze powyżej. To było, jak by powiedzieli Anglicy, „tongue in cheek”, czyli niezupełnie na serio. Tak, Ścios ma prawo Mackiewicza interpretować, ale stawianie go na głowie, domaga się rzeczowej riposty. I za to należą się Panu wielkie dzięki.
Panie Michale,
Niejeden by się z Panem nie zgodził w takiej ocenie. Niemniej, miło mi bardzo, że Pan tak uważa. Szczerze mówiąc wolałbym się mylić. Byłoby to dla mnie bardzo pouczające, gdybym musiał bronić swoich ocen i tez.
Ścios zdaje sobie sprawę z tego jaka jest rzeczywistość, jest inteligentną osobą. Lecz gdy tę rzeczywistość przedstawia innym, to odnoszę wrażenie, że próbuje jednocześnie spełnić swój obowiązek względem bardzo emocjonalnie pojmowanej „sprawy narodowej”. Do tego stopnia pojmowanej emocjonalnie, że podporządkowuje jej logikę, co psuje cały jego wywód, interpretację Mackiewicza i postrzeganie świata. Chcąc być w zgodzie z rzeczywistością i z przymusowym „narodowym obowiązkiem”, musi wykonywać akrobacje.
Stara śpiewka „reformatorów” , ja już parę odnów w peerelu przeżyłem więc kolejna dobra zamiana mnie nie wzrusza, zaś Ścios z tą swoją „schizofenią bezobjawową” pasuje tu jak ulał.
Ciągle jeszcze nie ma kresu; po rewolucji religijnej (1517), politycznej (1789), socjalnej (1917) nadeszła obyczajowa (1968) (każda kolejna w krótszych interwałach) i niebawem z naszej cywilizacji pozostawią tylko rumowisko.
„Dla współczesnego świata nie ma innego rozwiązania jak tylko sąd ostateczny. Niech się to się wreszcie skończy” (NGD)
Mało który aforyzm Davili trafia w sedno sprawy Amalryku. Poza tym i tymi, które już nieraz przywoływałeś również i taki, który stwierdza: „pojawienie się nacjonalizmu oznacza, że oryginalność narodu gaśnie”.
To zdanie wydaje mi się dobrze pasować do tej dyskusji o Ściosie. Może to właśnie jest przyczyna, która każe mu dostosowywać cudzą myśl do potrzeb własnych, a własnej myśli, w innym miejscu zaprzeczać. Czy to miała by być „schizofrenia bezobjawowa”? Chyba jednak ma ona dość rozpoznawalne objawy: w ostatecznym rachunku, kojarzenie peerelu z Polską, wbrew rzeczywistości, którą Ścios potrafi dobrze zdefiniować. Wygląda to tak, że rozum podporządkowywany jest patriotyczno-narodowym emocjom, „chceniu” aby coś czego nie ma, pomimo wszystko istniało tu i teraz. „Fatalna fikcja” to żadna nowość dla nas, Polaków. Wobec jej ciągłego podgrzewania i spożywania, w końcu wielu się nią „zapija”. Wobec rozmiarów porannego kaca, większości najłatwiej przychodzi zabić klina, klinem poprzez jeszcze głębsze „zanurzenie bez reszty w prlu”.
Oczywiscie złośliwie nawiązałem do wiekopomnych zdobyczy radzieckiej psychiatrii gdzie jej вялотекущая шизофрения była tak często diagnozowana u wszelakiej maści dysydentów.
Ale zinowjewskiego homo sovieticusa trudno wytępić u urodzonych i wychowanych w komunizmie a co dopiero u tych którzy w ogóle jego w sobie nie dostrzegają, i tak rozkwita nam ten komunizm bez „formalnych” komunistów .
Zwróć uwagę Amalryku na to, że towarzysze chińscy wcale się z nie kryją ze swoją tożsamością. Zmieniwszy komuny ludowe na nie mniej ludowy „kapitalizm” w niecałe 40 lat podbili gospodarczo 3/4 świata wchodząc w jego obieg gospodarczy jak nóż w masło. Pozostają przy tym formalnymi komunistami w 100 procentach i obwieszczają ten fakt całemu światu. Kogoś to martwi? Nie tyle więc komunizm rozkwita bez „formalnych” komunistów co bez granic. Po co więc im udawać?
Panowie,
To jest arcyciekawe zjawisko, czy oni są „formalnie komunistami” czy nie. Dlaczego tu i ówdzie komuniści są otwarci w kwestii swych ideologicznych afiliacji, a w innych strefach i krajach nie są?
Putin niby to zwalcza komunistyczną partię w sowietach, ale zupełnie otwarcie popiera komunistów w Syrii, w Boliwii czy Wenezueli. To nie jest fenomen nowy. Syria jest zresztą ciekawym przypadkiem sama przez się, bo sowieciarze poparli tam partię Baath (działającą na obszarze Syrii i Iraku) przeciw partiom komunistycznym w tych krajach. Nie było nigdy wątpliwości, że Saddam i Assad (a także Kadafi czy Ben Bella) to ludzie Moskwy, a ich partie są tworami czysto bolszewickimi, ale niekiedy zwalczali oni partie komunistyczne.
Wiemy, że w pierwszej fazie sowietyzacji komuniści używali czasami rozmaitych „frontów jedności”, ale dlaczego w niektórych wypadkach te fasadowe fronty pozostały u władzy na zawsze? Przykładem może służyć Afryka Południowa i Zimbabwe.
Być może jest to po prostu przykład ich sławetnej giętkości taktycznej przy jednoczesnym trzymaniu się strategicznych celów. Z jakiegoś powodu potrafią dostosować swą strategię do lokalnych warunków. Zaraza jakaś, czy co?
A może diabelskie podszepty?
Drogi Panie Michale,
Zgodziłbym się z Pana hipotezą co do giętkości. Zaś diabelskie podszepty u bolszewików uznałbym za a priori.
Podam jeszcze jeden przykład na ową giętkość. Stalin podpisał układ z nacjonalistycznym Kuomintangiem, pozornie przeciwko komunistycznej partii chińskiej, jak sądzę będąc przekonany o triumfie tychże komunistów w powojennej konfrontacji (dobrze ich wyposażył, po zajęciu Mandżurii, w dużej mierze także w amerykański sprzęt, uzyskany w ramach Lend Lease Act).
Sądzę, że celem podboju świata, dla komunistów istotne są dwie rzeczy. Obydwa podejścia są klasycznie leninowskie – nepowskie. Po pierwsze: specyfika lokalnych uwarunkowań. Zależnie od trendów narodowych czy społecznych. Tam gdzie lepiej stawiać na „ludową rewolucję” (przewrót), poprzez miejscowych komunistów, tam ich wspierają otwarcie. Tam gdzie lepiej ukrywać swoje intencje, stwarzają pozory „fronty ludowe”, „narodowe formy”, czy dzisiejszy „konserwatyzm”. Po drugie: skuteczność działań. Gdy lepszy skutek przynosi np. podejście „religijne”, tam stawiają na „państwowotwórczy” lub „postępowy kościół”, czy też „radykalnych islamistów”, „kościoły narodowe” itd. Wówczas, gdy bardziej skuteczne są metody rewolucyjne – „odwołanie się do mas”, (np. Ameryka Łacińska), tam stawiają na rewolucjonistów.
Tak mi się wydaje, ale to jedynie moja hipoteza. Lecz mam na jej rzecz argument. Zastanawia mnie, jak to jest ostatnio z USA (niemal identycznie jest w Europie)? Lepszą strategią bolszewików wydawałoby się być wspieranie gramścianistów co daje pewność ich ostatecznego zwycięstwa. Lecz oni wspierają Trumpa i narodową prawicę. Dlaczego? Być może dlatego, takie podejście, w aktualnej sytuacji, najszybciej przybliża cel. Najbardziej osłabia amerykański establishment. Przewidywalny upadek Trumpa, pociągnie za sobą całe środowisko republikańskie, co otworzy szeroko drzwi Sandersowi i jego towarzyszom. W tym przypadku, skuteczność działań bierze chwilowo górę nad specyfiką lokalną, lecz specyfika lokalna bierze górę w ostatniej fazie. Tak czy inaczej, stosowane wymiennie obydwa podejścia się wzajemnie uzupełniają, co daje bolszewikom pewne i szybkie zwycięstwo.
Panie Andrzeju,
Czasami słyszę, że moja koncentracja na punktach niezgody jest obsesją, jest jakimś chorobliwym szukaniem dyskusji dla samej dyskusji. Mogę zapewniać, że tak nie jest, ale i tak nikt mi nie wierzy. Tu mamy jednak dobry przykład, dlaczego pozostanę przy mojej metodzie. Bo oto: zgadzamy się. Giętkość, taktyka, strategia, spoko i pozdro, jak to mówią młodzi ludzie w prlu, albo ku chwale ojczyzny. No bo właściwie, o czym tu dyskutować?
Ale jest w tym, co Pan pisze, parę drobiazgów, które powodują we mnie, może nie niezgodę, a raczej chęć zastanowienia.
Moje pytanie, dlaczego komuniści wybierają czasami inne ugrupowania ponad kompartię, jest w miarę łatwe: są gotowi poświęcić swych własnych towarzyszy, gdy inni mają większe szanse na władzę – władza jest tu wszystkim. Dlatego popierali Czang Kaj-szeka albo Kadafiego, ale przecież na pewno woleliby mieć ciut więcej kontroli, a Kadafi czy Kim Jong Un (chociaż komunista), kontrolować łatwo się nie dają.
Kanclerz von Bismarck wypowiedział słynną sentencję, że „polityka jest sztuką osiągania tego, co możliwe”. Jest to rzecz jasna kwintesencja polityki konserwatywnej, ale w swej praktyce polityki zagranicznej, bolszewicy od samego początku stosowali tę zasadę. A zatem lepiej mieć nieobliczalnego Kadafiego w Libii niż wroga, a osadzenie tam kompartii byłoby zapewne trudne, jeśli nie niemożliwe.
Dlaczego wspierają Trumpa? Bo jest im na rękę jako lodołamacz. Ale czyżby rzeczywiście jako lodołamacz przeciwko „establishmentowi”? Amerykańskie elity nie wydają mi się być siłą Ameryki. Establishment to są Clintonowie i Bushowie, Trumpy i Obamy, Hollywood i przemysł rozrywkowy, ciężli przemysł i Silicon Valley. Ale oprócz tego, że Trump całkowicie należy do establishmentu (choć jego retoryka mówi inaczej), ma także wszelkie cechy Króla Ubu, tzn. jest równie nieprzewidywalny, co Kim czy Kadafi.
Pojawienie się takich ludzi jest wyraźnym znakiem destabilizacji. Populizm zawsze destabilizuje. Dlatego tak niezwykle ciekawe będzie, co Trump zrobi, gdy zaczną zbliżać się wybory. Partie amerykańskie nie mają stałych struktur, jak partie w Europie. Trump nie był nigdy Republikaninem i partia jest mu niechętna, ale celem każdej partii jest zdobycie władzy, więc będą chcieli Trumpa, jeżeli tylko będą widzieli szansę na zwycięstwo, a wbiją mu sztylet w plecy (metaforycznie) w momencie, gdy postrzegać go zaczną jako elektoralną truciznę.
Wydaje mi się niezwykle mało prawdopodobne, żeby przyjaźń z Putinem mogła w czymkolwiek pomóc Trumpowi w następnych wyborach. Ale oczywiście jest zawsze taka możliwość, że następne wybory będą miały tylko jednego kandydata, na kórego padnie 123% głosów…
Panie Michale,
Wydaje mi się, że niezależność Kima, Kadafiego czy Saddama jest podobna do „niezależności” Tito i Ceauşescu. Niby nie dają się całkowicie podporządkować Sowietom, lecz realizują ten sam cel. To samo dążenie do podboju świata dla komunizmu, ta sama sowietyzacja celem totalnej władzy. Wiadomo, że podziały wśród komunistów, były w dużej mierze pozorne, taktyczne. Czy zatem możemy być pewni niezależności Kima? Czy Kim, w ramach międzynarodowego komunizmu, może mieć zadanie do wykonania? Na przykład ustanowić redutę „prawdziwego” komunizmu w odniesieniu do „wolnorynkowego” albo „liberalnego” komunizmu, po to aby nikomu nie przyszło do głowy, że komunizm może nosić dowolne maski albo też, że może być „lepszy” lub „gorszy” nie zmieniając swojej istoty? Czy Kim może mieć za zadanie awanturowanie się, „wbrew” Pekinowi i Moskwie, aby tamte uczynić bardziej strawnymi dla wolnego świata? Zatem, czy ta kontrola komunistów przez innych komunistów nie podlega tej samej dla wszystkich komunistów, sprawie? Tzn. zarówno większa kontrola jak i mniejsza kontrola (czy pozory kontroli), czy nie służą międzynarodowemu komunizmowi? Jeśli tak, to jakie znaczenie ma zależność Kadafiego czy Saddama od Gorbaczowa, Jelcyna, Denga czy Xi i Putina? Jakie znaczenie ma dziś zależność Mao albo Tito od Stalina?
Napisał Pan, że „establishment to są Clintonowie i Bushowie, Trumpy i Obamy, Hollywood i przemysł rozrywkowy, ciężki przemysł i Silicon Valley.”. Tak jest, zgadzam się. Czy nie jesteśmy właśnie świadkami ataku na tak zdefiniowany establishment? Na Clintonów, Obamę, Trumpa, Hollywood i co tam jeszcze? Mnie się zdaje, że popieranie Trumpa przez sowietów jest skalkulowanym „pocałunkiem śmierci”. Trumpowi, przyjaźń z Putinem wychodzi bokiem i wyjdzie bokiem. Putin rozgrywa to tak, aby wyszła mu bokiem jak najbardziej. Lecz może to przynieść dodatkowo, potężne efekty uboczne. „123% głosów” dla tego (jedynego), co przyjdzie po nim? To wydaje mi się całkiem realne.
ps. pomyliłem się we fragmencie „może być „lepszy” lub „gorszy” nie zmieniając swojej istoty”. Powinienem napisać „może udawać „lepszy” lub „gorszy” nie zmieniając swojej istoty”. Najmocniej przepraszam za popełniony bezsens.
Panie Andrzeju,
Niezależni to oni ani nie są, ani nie byli. Ale Tito był autentycznie problemem dla Stalina. Stalinowi przeszkadzało, że nie może go kontrolować tak jak mógł kontrolować inne demoludy. Dopiero Chruszczow pojął, że to jest im na rękę. Ceauşescu to była już wyłącznie gra, ale zalety takiej gry sprawdzono na autentycznym przypadku Tito. Tak bym to widział.
O ile niezależność Kima można między bajki włożyć, to nie znaczy jednak wcale, że on robi, to co mu każą. Pyta Pan o pewność, ale wydaje mi się oczywiste, że o żadnej pewności w takich sytuacjach mowy być nie może. Jedna z wielu interpretacji sytuacji w Korei jest taka, że dzisiejszy władca na Północy próbuje rzekomo wypełnić dwa cele, których nie udało się osiągnąć jego dziadziowi i tatusiowi: zjednoczenie półwyspu i osiągnięcie statusu potęgi nuklearnej. Ponoć są na to jakieś dowody, ale moim zdaniem wszystkie „dowody” z tych ich archiwów nie są warte papieru, na którym je napisano. Czy nie bardziej przekonujące, że używalna głowica jądrowa na rakietach balistycznych, czyni jego reżym nietykalnym? I to zarówno ze strony Ameryki czy Japonii, jak i ze strony sponsorów w Pekinie i w Moskwie? A kiedy stanie się nietykalny, to kto go powstrzyma przed atakiem na Seul? Przecież nie Ameryka, a chrlowi w to graj.
Amerykański establishment! No, to jest dopiero banda. Dobrze, ale czy nie ma pewnej sprzeczności w twierdzeniu, że Trump jest elementem ataku na Trumpa? Jest sprzeczność, ale pomimo to, tak właśnie najprawdopodobniej jest. Moja trudność dotyka czego innego. Otóż ten establishment jest w moich oczach słabością Ameryki, a nie jej siłą. Atak nań wcale Ameryki nie osłabia. Analogią byłby tu np. atak na Guczkowa i rosyjskich „demokratów” i postępowców przed I wojną – czy osłabiłoby to Rosję? Nie!
Panie Michale,
Establishment amerykański – taki jaki jest – jest bez wątpienia słabością USA. Lecz wydaje mi się, że władza tego establishmentu była do tej pory generalnie stabilna. Państwo, chociaż wciąż podminowywane i osłabiane, jednak funkcjonowało. Być może rządy Obamy, spowodowały osiągnięcie punktu krytycznego, w którym możliwe było dla sowietów podjęcie działań kolejnej fazy: destabilizacji. Moim zdaniem, od ubiegłorocznych wyborów mamy ciągłą destabilizację władzy państwowej, wskutek osłabiania (słabego, a więc bardzo na to zjawisko podatnego) establishmentu. Z lewej: gramscianistów, Hollywood a z prawej: republikanów. Trump stał się przyczynkiem do chaosu i stwarza chaos, na co bardzo słusznie Pan wskazuje.
Panie Andrzeju,
Pokuszę się o sformułowanie pewnego paradoksu. Otóż w moim przekonaniu, „establishment” (mam tu na myśli głównie tzw. kraje anglosaskie, ale głównie Stany i Wielką Brytanię) oznacza dziś co innego niż za czasów Emersona (nie Keitha, tylko Ralpha). Główna zmiana polega na tym, że zawiera on dziś potężne siły tradycyjnie określane mianem „anti-establishment”. Państwo nie jest wcale koniecznie podminowywane; odnoszę wrażenie, że jest odwrotnie. Państwowy Lewiatan wdaje się w coraz więcej sfer życia, podgląda i kontroluje, zakazuje i nakazuje, a wszystko to w zamian za „opiekę”. Anglosaskie państwa są dziś w zasadzie socjaldemokratyczne. Są to więc organizmy państwowe na dłuższą metę skazane na niepowodzenie. US i UK były w jeszcze gorszej sytuacji w latach 70. i byłyby wówczas upadły, ale pojawili się wtedy na scenie Margaret Thatcher i Ronald Reagan. May i Trump tak się mają do oryginałów jak hollywoodzka kreskówka do Heraklesa. Nie odmienią biegu historii.
Pan ma chyba na myśli projekcję siły tych państw na skali globalnej. A zatem polityka Putina i Xi polegać ma chyba na podminowaniu tej siły. Żyjemy w tak okropnych czasach, że jeżeli jeszcze na kogokolwiek liczyć, to na Anglosasów, ale ani Ameryka, ani UK nie mają politycznej woli, by użyć swej militarnej i politycznej siły.
Z mojego, skrajnie konserwatywnego punktu widzenia, zarówno dzisiejszy establishment jak i socjalistyczne państwo, nie zasługują na obronę. Ale jaka jest poza nimi alternatywa? Anarchia? Na niej skorzystają tylko bolszewicy.
Miał więc rację p. Amalryk powyżej, przytaczając Gomeza: „Dla współczesnego świata nie ma innego rozwiązania jak tylko sąd ostateczny. Niech się to się wreszcie skończy.”