Andrzej Dajewski
18 comments Published 11 December 2017    |
(Polski) Przeciwko zakłamywaniu i niedorzecznościom
18 comments Published 11 December 2017    | 
Drogi Panie Andrzeju,
Gdybym miał być “advocatus diaboli” prosto z watykańskich procesów kanonizacyjnych, co oczywiście jest zupełnie sprzeczne z moją naturą i przeciwne moim odruchowym tendencjom do irenizmu i powszechnej zgody, to powiedziałbym tak:
Właściwie, cóż w tym złego, że “Mackiewiczowski tytuł, cytowanie i komentowanie fragmentów jego dzieł literackich i publicystyki, a także powoływanie się na postawę polityczną Mackiewicza, służą Ściosowi do oparcia na nich własnych tez politycznych”? Czyż nie postępujemy tak na każdym kroku? Czy ja sam nie powołuję się na filmy Formana, które interpretuję najpewniej przeciw zamierzeniom autora?
Niektórzy lewaccy artyści byliby zapewne oburzeni, że ktoś taki jak ja, lubi, słucha, czyta i ogląda ich zaangażowane dzieła, w których obnażają, w których z odwagą występują przeciw, w których wymachują pięściami i są ogólnie za postępem, a przeciw faszystom i czarnej reakcji. Ja sam, niby najczarniejsza reakcja, a tu nagle rozdarta sosna, szklane domy i siłaczka. Ech, może jednak niech rozdziobią nas te kruki i wrony?
Drogi Panie Michale,
Ależ ja nie oceniam w tym zdaniu tego, że Ścios wykorzystuje cytaty, tytuł i powołuje się na Mackiewicza, lecz stwierdzam fakt. Ocenę tego, jak to robi przedstawiam w dalszej części. Pan przecież, zrobił podobnie choć dla Ściosa bardziej przychylnie. Niech się powołuje. Dobrze, że się powołuje, bo to oznacza, że Mackiewicz jest czytany i wokół jego przesłania krążą myśli czytelników. Lecz drugą sprawą jest ta interpretacja zaprezentowana mnie. W przypadku Ściosa, moim zdaniem nie tyle błędna, jak Pan to wykazał w recenzji z 2015 roku, co wypaczona, pełna nadużyć. Czym jest przypisywanie Mackiewiczowi czegoś, czego nigdy nie twierdził, jeśli nie zakłamywaniem? Nie wiem co Mackiewicz powiedziałby na temat dzisiejszej “Rosji”, lecz sądzę, na podstawie tego co pisał, że uważałby ją za Sowiety. To jest moje zdanie i ktoś inny, czytając je może się z tym zgodzić albo nie. Daj Boże, aby myślał i oceniał samodzielnie.
Jakie są zamierzenia Ściosa? Tylko on sam to wie (tak jak tylko Forman wiedział co chce pokazać w “Hair” itd.). Ja zaś, mogę interpretować to co on twierdzi. To jest moja recenzja, moja interpretacja jego książki. Myślę, że Pan to podobnie widzi. Mamy do tego pełne prawo, przy zachowaniu uczciwości wobec siebie samych i wobec tych, którzy to co napisaliśmy czytają. To co napisaliśmy i co zostało opublikowane także staje się przedmiotem czyjejś oceny. Nieważne, czy jest dla nas korzystna, byle była uczciwa.
Tak sądzę. A kruki, wrony? Niech dziobią. Co nam pozostaje?
Panie Andrzeju,
Może dlatego, Stolica Apostolska, w swej nieskończonej mądrości, nie używa już dzisiaj roli “advocatus diaboli” w procesach kanonizacyjnych. Ale z drugiej strony, czy nie łatwiej tak stać się świętym, kiedy nie ma żadnego sceptycznego głosu?
Rzecz jasna, Pan jako “Promotor Iustitiae” ma rację, a ja jako szatański pomiot – nie mam. Jest tak w gruncie rzeczy, na mocy definicji.
Ścios niestety wydaje się plątać beznadziejnie, wikłać w sprzecznościach, zaprzeczać samemu sobie. Nic dziwnego, że mu do tego potrzebny Mackiewicz, bo inaczej całkiem by się rozchwierutał.
Panie Michale,
Dobrze. Postarajmy się znaleźć pozytywne strony przekazu Ściosa i odpowiedzmy sobie na pytanie o to czy istotnie są pozytywne.
1. Ścios dogłębnie zna Mackiewicza. Nie ogranicza się jedynie do powieści, nie jest z tych co doceniają geniusz pisarza lecz publicystyka Mackiewicza jest już dla nich “niepoczytalna” lub “nieaktualna” (pełno takich w peerelu, szczególnie wśród tych w “środowisku patriotycznym”, którzy są postrzegani jako jego znamienici przedstawiciele obecnej doby). Podkreśla też aktualność przesłania Mackiewicza. Wśród powodzi interpretacji “rodem z Pacanowa” dla których komunizm bezdyskusyjnie upadł, jakaż to odmiana. Ścios nie tylko czyta Mackiewicza ale i podnosi go na piedestał – przedstawia swoim czytelnikom za wzór. To, że ktoś twierdzi, że robi to nie będąc w zgodzie z Mackiewiczem, można uznać za kwestię dyskusyjną . Może to w sumie drobiazg, może szukanie dziury w całym? Czy ma znaczenie jak to robi, skoro go tak chwali, tak obszernie przytacza i stawia za wzór? Czy nie o to nam chodzi, aby Mackiewicz był jak najszerzej komentowany? Co jednak, jeśli ten komentarz służy zmianie treści Mackiewiczowskiego przekazu. Czy nie powinniśmy przymknąć na to oko i ciszyć się z tego co jest? Lecz przecież istnieje uczciwość intelektualna i ona ma zasadnicze znaczenie przy publicznej interpretacji czyjegoś przekazu. Czy się mylę?
2. Ścios chce Wolnej Polski, dostrzega fikcję aktualnej “polskiej państwowości” i dostrzega z jakiego łoża się ona wzięła. Dostrzega dezinformację i opisuje ją. Odważnie umieszcza siebie na marginesie peerelowskiej blogosfery. Nie dba o to, że go za takie tezy krytykują, wyklinają czy wykluczają z peerelowskiej polityki, pisze co uważa za niezbędne (wprawdzie ma pseudonim za którym się kryje, lecz zainteresowani niewątpliwie wiedzą kto zacz). Mało takich dzisiaj. Nie plecie bzdur jak jakiś lisek-półtrampek, lecz pisze otwartym tekstem, że konieczny jest upadek peerelu i konieczny jest “długi marsz” aby Wolną Polskę odtworzyć (wprawdzie w oryginale to była bardziej ucieczka przed zniszczeniem przez wroga, ale niech będzie; pewnie chodzi tu o stworzenie tzw. “bazy”, z której można by już podjąć działania na większą skalę). Czy to, że przy okazji napisze jakich to sojuszników powinien mieć peerel, “stanie murem” za jednym z jego aktualnych ministrów, czy też użali się nad osłabianiem “pozycji negocjacyjnej” peerelu ma aż takie znaczenie, aby go za to ostro krytykować? Kto dziś nie mówi “Polska” o peerelu pośród praktycznie wszystkich Polaków? Po co się czepiać, skoro wszyscy myślą jedno a mówią drugie, mówią czy piszą jedno, a robią drugie? Czy nie powinniśmy przymknąć na to oko i ciszyć się z tego, że Ścios uważa “III RP” za komunistyczną hybrydę? Lecz przecież ścisłość i prawdomówność jest niezbędna, aby ludzie się dobrze rozumieli i aby z tego wzajemnego zrozumienia się wynikło coś pozytywnego. Czy się mylę?
Drogi Panie Andrzeju,
Nie myli się Pan w żadnym punkcie. Nie myli się Pan w szczegółach. Nie myli się Pan w ogóle. Pańska analiza jest słuszna, a Pańska synteza doskonała. Jestem całkowicie tego samego zdania co Pan, na temat Ściosa.
Opisywane przez Pana Ściosowe pęknięcie jest warte zastanowienia i analiza tego dziwnego fenomenu wydaje mi się niezbędna w tym ideowym kociokwiku, z jakim mamy do czynienia od dziesięcioleci.
Proszę wybaczyć moje komentarze powyżej. To było, jak by powiedzieli Anglicy, “tongue in cheek”, czyli niezupełnie na serio. Tak, Ścios ma prawo Mackiewicza interpretować, ale stawianie go na głowie, domaga się rzeczowej riposty. I za to należą się Panu wielkie dzięki.
Panie Michale,
Niejeden by się z Panem nie zgodził w takiej ocenie. Niemniej, miło mi bardzo, że Pan tak uważa. Szczerze mówiąc wolałbym się mylić. Byłoby to dla mnie bardzo pouczające, gdybym musiał bronić swoich ocen i tez.
Ścios zdaje sobie sprawę z tego jaka jest rzeczywistość, jest inteligentną osobą. Lecz gdy tę rzeczywistość przedstawia innym, to odnoszę wrażenie, że próbuje jednocześnie spełnić swój obowiązek względem bardzo emocjonalnie pojmowanej “sprawy narodowej”. Do tego stopnia pojmowanej emocjonalnie, że podporządkowuje jej logikę, co psuje cały jego wywód, interpretację Mackiewicza i postrzeganie świata. Chcąc być w zgodzie z rzeczywistością i z przymusowym “narodowym obowiązkiem”, musi wykonywać akrobacje.
Stara śpiewka “reformatorów” , ja już parę odnów w peerelu przeżyłem więc kolejna dobra zamiana mnie nie wzrusza, zaś Ścios z tą swoją “schizofenią bezobjawową” pasuje tu jak ulał.
Ciągle jeszcze nie ma kresu; po rewolucji religijnej (1517), politycznej (1789), socjalnej (1917) nadeszła obyczajowa (1968) (każda kolejna w krótszych interwałach) i niebawem z naszej cywilizacji pozostawią tylko rumowisko.
“Dla współczesnego świata nie ma innego rozwiązania jak tylko sąd ostateczny. Niech się to się wreszcie skończy” (NGD)
Mało który aforyzm Davili trafia w sedno sprawy Amalryku. Poza tym i tymi, które już nieraz przywoływałeś również i taki, który stwierdza: “pojawienie się nacjonalizmu oznacza, że oryginalność narodu gaśnie”.
To zdanie wydaje mi się dobrze pasować do tej dyskusji o Ściosie. Może to właśnie jest przyczyna, która każe mu dostosowywać cudzą myśl do potrzeb własnych, a własnej myśli, w innym miejscu zaprzeczać. Czy to miała by być “schizofrenia bezobjawowa”? Chyba jednak ma ona dość rozpoznawalne objawy: w ostatecznym rachunku, kojarzenie peerelu z Polską, wbrew rzeczywistości, którą Ścios potrafi dobrze zdefiniować. Wygląda to tak, że rozum podporządkowywany jest patriotyczno-narodowym emocjom, “chceniu” aby coś czego nie ma, pomimo wszystko istniało tu i teraz. “Fatalna fikcja” to żadna nowość dla nas, Polaków. Wobec jej ciągłego podgrzewania i spożywania, w końcu wielu się nią “zapija”. Wobec rozmiarów porannego kaca, większości najłatwiej przychodzi zabić klina, klinem poprzez jeszcze głębsze “zanurzenie bez reszty w prlu”.
Oczywiscie złośliwie nawiązałem do wiekopomnych zdobyczy radzieckiej psychiatrii gdzie jej вялотекущая шизофрения była tak często diagnozowana u wszelakiej maści dysydentów.
Ale zinowjewskiego homo sovieticusa trudno wytępić u urodzonych i wychowanych w komunizmie a co dopiero u tych którzy w ogóle jego w sobie nie dostrzegają, i tak rozkwita nam ten komunizm bez “formalnych” komunistów .
Zwróć uwagę Amalryku na to, że towarzysze chińscy wcale się z nie kryją ze swoją tożsamością. Zmieniwszy komuny ludowe na nie mniej ludowy “kapitalizm” w niecałe 40 lat podbili gospodarczo 3/4 świata wchodząc w jego obieg gospodarczy jak nóż w masło. Pozostają przy tym formalnymi komunistami w 100 procentach i obwieszczają ten fakt całemu światu. Kogoś to martwi? Nie tyle więc komunizm rozkwita bez “formalnych” komunistów co bez granic. Po co więc im udawać?
Panowie,
To jest arcyciekawe zjawisko, czy oni są “formalnie komunistami” czy nie. Dlaczego tu i ówdzie komuniści są otwarci w kwestii swych ideologicznych afiliacji, a w innych strefach i krajach nie są?
Putin niby to zwalcza komunistyczną partię w sowietach, ale zupełnie otwarcie popiera komunistów w Syrii, w Boliwii czy Wenezueli. To nie jest fenomen nowy. Syria jest zresztą ciekawym przypadkiem sama przez się, bo sowieciarze poparli tam partię Baath (działającą na obszarze Syrii i Iraku) przeciw partiom komunistycznym w tych krajach. Nie było nigdy wątpliwości, że Saddam i Assad (a także Kadafi czy Ben Bella) to ludzie Moskwy, a ich partie są tworami czysto bolszewickimi, ale niekiedy zwalczali oni partie komunistyczne.
Wiemy, że w pierwszej fazie sowietyzacji komuniści używali czasami rozmaitych “frontów jedności”, ale dlaczego w niektórych wypadkach te fasadowe fronty pozostały u władzy na zawsze? Przykładem może służyć Afryka Południowa i Zimbabwe.
Być może jest to po prostu przykład ich sławetnej giętkości taktycznej przy jednoczesnym trzymaniu się strategicznych celów. Z jakiegoś powodu potrafią dostosować swą strategię do lokalnych warunków. Zaraza jakaś, czy co?
A może diabelskie podszepty?
Drogi Panie Michale,
Zgodziłbym się z Pana hipotezą co do giętkości. Zaś diabelskie podszepty u bolszewików uznałbym za a priori.
Podam jeszcze jeden przykład na ową giętkość. Stalin podpisał układ z nacjonalistycznym Kuomintangiem, pozornie przeciwko komunistycznej partii chińskiej, jak sądzę będąc przekonany o triumfie tychże komunistów w powojennej konfrontacji (dobrze ich wyposażył, po zajęciu Mandżurii, w dużej mierze także w amerykański sprzęt, uzyskany w ramach Lend Lease Act).
Sądzę, że celem podboju świata, dla komunistów istotne są dwie rzeczy. Obydwa podejścia są klasycznie leninowskie – nepowskie. Po pierwsze: specyfika lokalnych uwarunkowań. Zależnie od trendów narodowych czy społecznych. Tam gdzie lepiej stawiać na “ludową rewolucję” (przewrót), poprzez miejscowych komunistów, tam ich wspierają otwarcie. Tam gdzie lepiej ukrywać swoje intencje, stwarzają pozory “fronty ludowe”, “narodowe formy”, czy dzisiejszy “konserwatyzm”. Po drugie: skuteczność działań. Gdy lepszy skutek przynosi np. podejście “religijne”, tam stawiają na “państwowotwórczy” lub “postępowy kościół”, czy też “radykalnych islamistów”, “kościoły narodowe” itd. Wówczas, gdy bardziej skuteczne są metody rewolucyjne – “odwołanie się do mas”, (np. Ameryka Łacińska), tam stawiają na rewolucjonistów.
Tak mi się wydaje, ale to jedynie moja hipoteza. Lecz mam na jej rzecz argument. Zastanawia mnie, jak to jest ostatnio z USA (niemal identycznie jest w Europie)? Lepszą strategią bolszewików wydawałoby się być wspieranie gramścianistów co daje pewność ich ostatecznego zwycięstwa. Lecz oni wspierają Trumpa i narodową prawicę. Dlaczego? Być może dlatego, takie podejście, w aktualnej sytuacji, najszybciej przybliża cel. Najbardziej osłabia amerykański establishment. Przewidywalny upadek Trumpa, pociągnie za sobą całe środowisko republikańskie, co otworzy szeroko drzwi Sandersowi i jego towarzyszom. W tym przypadku, skuteczność działań bierze chwilowo górę nad specyfiką lokalną, lecz specyfika lokalna bierze górę w ostatniej fazie. Tak czy inaczej, stosowane wymiennie obydwa podejścia się wzajemnie uzupełniają, co daje bolszewikom pewne i szybkie zwycięstwo.
Panie Andrzeju,
Czasami słyszę, że moja koncentracja na punktach niezgody jest obsesją, jest jakimś chorobliwym szukaniem dyskusji dla samej dyskusji. Mogę zapewniać, że tak nie jest, ale i tak nikt mi nie wierzy. Tu mamy jednak dobry przykład, dlaczego pozostanę przy mojej metodzie. Bo oto: zgadzamy się. Giętkość, taktyka, strategia, spoko i pozdro, jak to mówią młodzi ludzie w prlu, albo ku chwale ojczyzny. No bo właściwie, o czym tu dyskutować?
Ale jest w tym, co Pan pisze, parę drobiazgów, które powodują we mnie, może nie niezgodę, a raczej chęć zastanowienia.
Moje pytanie, dlaczego komuniści wybierają czasami inne ugrupowania ponad kompartię, jest w miarę łatwe: są gotowi poświęcić swych własnych towarzyszy, gdy inni mają większe szanse na władzę – władza jest tu wszystkim. Dlatego popierali Czang Kaj-szeka albo Kadafiego, ale przecież na pewno woleliby mieć ciut więcej kontroli, a Kadafi czy Kim Jong Un (chociaż komunista), kontrolować łatwo się nie dają.
Kanclerz von Bismarck wypowiedział słynną sentencję, że “polityka jest sztuką osiągania tego, co możliwe”. Jest to rzecz jasna kwintesencja polityki konserwatywnej, ale w swej praktyce polityki zagranicznej, bolszewicy od samego początku stosowali tę zasadę. A zatem lepiej mieć nieobliczalnego Kadafiego w Libii niż wroga, a osadzenie tam kompartii byłoby zapewne trudne, jeśli nie niemożliwe.
Dlaczego wspierają Trumpa? Bo jest im na rękę jako lodołamacz. Ale czyżby rzeczywiście jako lodołamacz przeciwko “establishmentowi”? Amerykańskie elity nie wydają mi się być siłą Ameryki. Establishment to są Clintonowie i Bushowie, Trumpy i Obamy, Hollywood i przemysł rozrywkowy, ciężli przemysł i Silicon Valley. Ale oprócz tego, że Trump całkowicie należy do establishmentu (choć jego retoryka mówi inaczej), ma także wszelkie cechy Króla Ubu, tzn. jest równie nieprzewidywalny, co Kim czy Kadafi.
Pojawienie się takich ludzi jest wyraźnym znakiem destabilizacji. Populizm zawsze destabilizuje. Dlatego tak niezwykle ciekawe będzie, co Trump zrobi, gdy zaczną zbliżać się wybory. Partie amerykańskie nie mają stałych struktur, jak partie w Europie. Trump nie był nigdy Republikaninem i partia jest mu niechętna, ale celem każdej partii jest zdobycie władzy, więc będą chcieli Trumpa, jeżeli tylko będą widzieli szansę na zwycięstwo, a wbiją mu sztylet w plecy (metaforycznie) w momencie, gdy postrzegać go zaczną jako elektoralną truciznę.
Wydaje mi się niezwykle mało prawdopodobne, żeby przyjaźń z Putinem mogła w czymkolwiek pomóc Trumpowi w następnych wyborach. Ale oczywiście jest zawsze taka możliwość, że następne wybory będą miały tylko jednego kandydata, na kórego padnie 123% głosów…
Panie Michale,
Wydaje mi się, że niezależność Kima, Kadafiego czy Saddama jest podobna do “niezależności” Tito i Ceauşescu. Niby nie dają się całkowicie podporządkować Sowietom, lecz realizują ten sam cel. To samo dążenie do podboju świata dla komunizmu, ta sama sowietyzacja celem totalnej władzy. Wiadomo, że podziały wśród komunistów, były w dużej mierze pozorne, taktyczne. Czy zatem możemy być pewni niezależności Kima? Czy Kim, w ramach międzynarodowego komunizmu, może mieć zadanie do wykonania? Na przykład ustanowić redutę “prawdziwego” komunizmu w odniesieniu do “wolnorynkowego” albo “liberalnego” komunizmu, po to aby nikomu nie przyszło do głowy, że komunizm może nosić dowolne maski albo też, że może być “lepszy” lub “gorszy” nie zmieniając swojej istoty? Czy Kim może mieć za zadanie awanturowanie się, “wbrew” Pekinowi i Moskwie, aby tamte uczynić bardziej strawnymi dla wolnego świata? Zatem, czy ta kontrola komunistów przez innych komunistów nie podlega tej samej dla wszystkich komunistów, sprawie? Tzn. zarówno większa kontrola jak i mniejsza kontrola (czy pozory kontroli), czy nie służą międzynarodowemu komunizmowi? Jeśli tak, to jakie znaczenie ma zależność Kadafiego czy Saddama od Gorbaczowa, Jelcyna, Denga czy Xi i Putina? Jakie znaczenie ma dziś zależność Mao albo Tito od Stalina?
Napisał Pan, że “establishment to są Clintonowie i Bushowie, Trumpy i Obamy, Hollywood i przemysł rozrywkowy, ciężki przemysł i Silicon Valley.”. Tak jest, zgadzam się. Czy nie jesteśmy właśnie świadkami ataku na tak zdefiniowany establishment? Na Clintonów, Obamę, Trumpa, Hollywood i co tam jeszcze? Mnie się zdaje, że popieranie Trumpa przez sowietów jest skalkulowanym “pocałunkiem śmierci”. Trumpowi, przyjaźń z Putinem wychodzi bokiem i wyjdzie bokiem. Putin rozgrywa to tak, aby wyszła mu bokiem jak najbardziej. Lecz może to przynieść dodatkowo, potężne efekty uboczne. “123% głosów” dla tego (jedynego), co przyjdzie po nim? To wydaje mi się całkiem realne.
ps. pomyliłem się we fragmencie “może być „lepszy” lub „gorszy” nie zmieniając swojej istoty”. Powinienem napisać “może udawać “lepszy” lub “gorszy” nie zmieniając swojej istoty”. Najmocniej przepraszam za popełniony bezsens.
Panie Andrzeju,
Niezależni to oni ani nie są, ani nie byli. Ale Tito był autentycznie problemem dla Stalina. Stalinowi przeszkadzało, że nie może go kontrolować tak jak mógł kontrolować inne demoludy. Dopiero Chruszczow pojął, że to jest im na rękę. Ceauşescu to była już wyłącznie gra, ale zalety takiej gry sprawdzono na autentycznym przypadku Tito. Tak bym to widział.
O ile niezależność Kima można między bajki włożyć, to nie znaczy jednak wcale, że on robi, to co mu każą. Pyta Pan o pewność, ale wydaje mi się oczywiste, że o żadnej pewności w takich sytuacjach mowy być nie może. Jedna z wielu interpretacji sytuacji w Korei jest taka, że dzisiejszy władca na Północy próbuje rzekomo wypełnić dwa cele, których nie udało się osiągnąć jego dziadziowi i tatusiowi: zjednoczenie półwyspu i osiągnięcie statusu potęgi nuklearnej. Ponoć są na to jakieś dowody, ale moim zdaniem wszystkie “dowody” z tych ich archiwów nie są warte papieru, na którym je napisano. Czy nie bardziej przekonujące, że używalna głowica jądrowa na rakietach balistycznych, czyni jego reżym nietykalnym? I to zarówno ze strony Ameryki czy Japonii, jak i ze strony sponsorów w Pekinie i w Moskwie? A kiedy stanie się nietykalny, to kto go powstrzyma przed atakiem na Seul? Przecież nie Ameryka, a chrlowi w to graj.
Amerykański establishment! No, to jest dopiero banda. Dobrze, ale czy nie ma pewnej sprzeczności w twierdzeniu, że Trump jest elementem ataku na Trumpa? Jest sprzeczność, ale pomimo to, tak właśnie najprawdopodobniej jest. Moja trudność dotyka czego innego. Otóż ten establishment jest w moich oczach słabością Ameryki, a nie jej siłą. Atak nań wcale Ameryki nie osłabia. Analogią byłby tu np. atak na Guczkowa i rosyjskich “demokratów” i postępowców przed I wojną – czy osłabiłoby to Rosję? Nie!
Panie Michale,
Establishment amerykański – taki jaki jest – jest bez wątpienia słabością USA. Lecz wydaje mi się, że władza tego establishmentu była do tej pory generalnie stabilna. Państwo, chociaż wciąż podminowywane i osłabiane, jednak funkcjonowało. Być może rządy Obamy, spowodowały osiągnięcie punktu krytycznego, w którym możliwe było dla sowietów podjęcie działań kolejnej fazy: destabilizacji. Moim zdaniem, od ubiegłorocznych wyborów mamy ciągłą destabilizację władzy państwowej, wskutek osłabiania (słabego, a więc bardzo na to zjawisko podatnego) establishmentu. Z lewej: gramscianistów, Hollywood a z prawej: republikanów. Trump stał się przyczynkiem do chaosu i stwarza chaos, na co bardzo słusznie Pan wskazuje.
Panie Andrzeju,
Pokuszę się o sformułowanie pewnego paradoksu. Otóż w moim przekonaniu, “establishment” (mam tu na myśli głównie tzw. kraje anglosaskie, ale głównie Stany i Wielką Brytanię) oznacza dziś co innego niż za czasów Emersona (nie Keitha, tylko Ralpha). Główna zmiana polega na tym, że zawiera on dziś potężne siły tradycyjnie określane mianem “anti-establishment”. Państwo nie jest wcale koniecznie podminowywane; odnoszę wrażenie, że jest odwrotnie. Państwowy Lewiatan wdaje się w coraz więcej sfer życia, podgląda i kontroluje, zakazuje i nakazuje, a wszystko to w zamian za “opiekę”. Anglosaskie państwa są dziś w zasadzie socjaldemokratyczne. Są to więc organizmy państwowe na dłuższą metę skazane na niepowodzenie. US i UK były w jeszcze gorszej sytuacji w latach 70. i byłyby wówczas upadły, ale pojawili się wtedy na scenie Margaret Thatcher i Ronald Reagan. May i Trump tak się mają do oryginałów jak hollywoodzka kreskówka do Heraklesa. Nie odmienią biegu historii.
Pan ma chyba na myśli projekcję siły tych państw na skali globalnej. A zatem polityka Putina i Xi polegać ma chyba na podminowaniu tej siły. Żyjemy w tak okropnych czasach, że jeżeli jeszcze na kogokolwiek liczyć, to na Anglosasów, ale ani Ameryka, ani UK nie mają politycznej woli, by użyć swej militarnej i politycznej siły.
Z mojego, skrajnie konserwatywnego punktu widzenia, zarówno dzisiejszy establishment jak i socjalistyczne państwo, nie zasługują na obronę. Ale jaka jest poza nimi alternatywa? Anarchia? Na niej skorzystają tylko bolszewicy.
Miał więc rację p. Amalryk powyżej, przytaczając Gomeza: „Dla współczesnego świata nie ma innego rozwiązania jak tylko sąd ostateczny. Niech się to się wreszcie skończy.”