Głód wiedzy o Hołodomorze (czyli pani Applebaum w piętkę goni) III
33 komentarzy Published 21 stycznia 2018    | 
Nowy szczep
Anne Applebaum identyfikuje trzy główne „decyzje” Moskwy, które doprowadziły do masowego głodu: 1. Nakaz rekwizycji ziarna przy jednoczesnym wprowadzeniu czarnych list i kontroli granic między regionami i kontroli transportu; 2. Zakończenie ukrainizacji; 3. Bezwzględne poszukiwanie ziarna i odbieranie żywności. Jako motto do rozdziału o rekwizycjach, podaje cytat z eseju Maksyma Gorkiego z 1922 roku „O ruskim chłopie”. Otóż zdaniem barda rewolucji, „jak Żydzi, których Mojżesz wyprowadził z egipskiej niewoli, półdzicy, głupi, ociężali ludzie z ruskich wiosek wymrą, a na ich miejsce przyjdzie nowy szczep – ludzi wrażliwych, oczytanych i serdecznych”. Nu, tam Gorki, bolszewicka jego chrząstka, czego innego się po nim spodziewać? Bardziej interesuje mnie tu intencja, z jaką autorka użyła tego motto. Mojżesz prowadził lud żydowski po pustyni przez 40 lat, co nie jest łatwe, zważywszy rozmiary półwyspu Synaj, ale Mojżesz pragnął, by wymarły wśród ludu niewolnicze nawyki, by wolni ludzie weszli do Ziemi Obiecanej. Może tu być więc wezwanie do zrzucenia kajdan, wezwanie do trudnej, indywidualnej wolności. Znając książki Applebaum o gułagu i zniewoleniu Europy Wschodniej, trudno sobie wyobrazić, by mogła przyjąć taką wykładnię.
Druga, bardziej prawdopodobna możliwość jest taka, że idzie tu o sowietyzację, o przekucie ludu w „nowy szczep” ludzi sowieckich (choć wrażliwość i serdeczność będziemy musieli złożyć na karb licentia poetica piewcy bolszewizmu). Ale jest jeszcze trzecia interpretacja, która kładłaby nacisk na słowo „wymrą”. Ci rzekomo tępi i ociężali ludzie z ruskich siół, muszą odejść, muszą zniknąć. Rewolucja nie ma czasu, rewolucji się spieszy, nie może czekać 40 lat, aż stary chrzan, którego się nie przemieni, zdechnie śmiercią naturalną. Trzeba będzie temu półdzikiemu ludowi pomóc zejść z tego padołu łez, żeby zrobił miejsce dla ludzi wrażliwych – na nakazy i zakazy; oczytanych – w tym tylko, co się im poda do czytania jako politycznie poprawne; i serdecznych – w swej nienawiści do wrogów i szkodników, niebieskich ptaków i bumelantów, faszystów i imperialistów wszelkiej maści.
Załóżmy, że taka właśnie intencja przyświecała Applebaum, gdy umieściła ów cytat na wstępie do rozdziału o zniszczeniu wsi ukraińskiej i w tym świetle spójrzmy raz jeszcze na niektóre jej słowa. Powtarza na przykład kilkakrotnie, że posunięcia Stalina prowadziły wprost do kataklizmu, jakim był Hołodomor:
Naleganie, żeby chłopi dostarczyli ziarno, które wedle Stalina powinno było istnieć, stworzyło humanitarną katastrofę.
Czy wiele różni się takie stanowisko od zaprezentowanego w I części poglądu Sheili Fitzpatrick (i wielu innych „sowietologów”), że „państwo nie wiedziało, ile ziarna było w posiadaniu chłopów, ale podejrzewało (słusznie), że wiele było w ukryciu”? Applebaum przytacza poglądy innych, zwłaszcza ukraińskich historyków, którzy widzą telegram Stalina z 1 stycznia 1933 do przywódców ukraińskiej kompartii, jako ostateczny i jasny dowód, że masowy głód został zaplanowany. Wielki Soso domagał się w nim użycia dekretu z 7 sierpnia 1932 (była o nim mowa w części II) o „karaniu kradzieży dóbr państwowych”, w celu ścigania chłopów ukrywających ziarno. Dlaczego autorka odrzuca taki pogląd jako interpretację? Cytuję:
Ten pogląd jest interpretacją raczej niż twardym dowodem: Stalin nigdy nie napisał, lub nigdy nie zachował, żadnego dokumentu nakazującego zagłodzenie ludzi.
Nie potrafię pojąć, co doprowadziło Applebaum do gonienia w piętkę wokół czegoś tak oczywistego. Jak sama pisze już w następnym zdaniu: ukraińscy chłopi mieli odtąd fatalny wybór:
Mogli oddać swe zapasy ziarna i umrzeć z głodu, albo ukryć część zapasów i ryzykować aresztowaniem, egzekucją bądź konfiskatą reszty pożywienia – po czym także umarliby z głodu.
Nie mógłbym tego lepiej określić. A zatem jakich dowodów Łaskawa Pani oczekuje? Podpisanego rozkazu – w siedmiu notarialnie potwierdzonych kopiach, z podpisami członków politbiura „za zgodność” – żeby zagłodzić na śmierć siedem milionów ludzi i ani jednego więcej? Czy może obłąkańczej notatki na jakimś marginesie: „giń Ukraino z głodu, co mnie to obchodzi! Podp. Stalin”? Jakiego dokładnie „dowodu” jej tu braknie? Czyż Stalin nie zrobił precyzyjnie tego, co opisało wybrane przez nią motto z tow. Gorkiego? Czy z całą świadomością nie wprowadził w życie mechanizmu, tak precyzyjnie opisanego przez nią, a który mógł mieć tylko jedną konsekwencję – masową śmierć głodową? Gdy ludzie umierali z głodu, eksport żywności z sowietów nie ustawał – czy to nie jest wystarczający dowód? W 1932 roku 3500 ton masła i 586 ton bekonu wyeksportowano z samej tylko Ukrainy. W następnym roku eksport wzrósł do 5433 ton masła i 1037 ton bekonu. A p. Sikorska prosi o dowód?
Metody ekspropriacji
Moim zamiarem nie jest streszczanie książki Applebaum, wyjmuję z niej tylko niektóre wątki, które wydają mi się warte zastanowienia, bądź warte polemiki. Pomijam na przykład czarne listy czyli skuteczną proskrypcję pojedynczych osób, gospodarstw, całych wiosek, a w wypadku Kozaków Kubańskich – całego regionu. Ludzie na czarnej liście nie mogli produkować, kupić, ani nawet przygotować żadnego pożywienia, byli skazani na śmierć. W zamian chcę się bliżej przyjrzeć metodom brutalnej ekspropriacji, bo to jest warte większej uwagi.
Zwykła kradzież, grab nagrablionnoje, leżała w sercu bolszewickiego projektu od samego początku. Nie stało się tak przez przypadek. Prawo prywatnej własności było pierwszym naturalnym prawem, które należało zniszczyć, by móc podkopać fundamenty tradycyjnego społeczeństwa. Iwan Bunin opowiadał, jak bolszewickie władze w Odessie nakazały odebranie ubrań, butów, pieniędzy, jedzenia, i wszelkich kosztowności od „posiadaczy”. Ponieważ jednak posiadacze zdefiniowani byli jako ci, co mieli więcej niż jedną koszulę, to bardzo prędko rewolucjoniści poczęli protestować przeciw rekwizycjom, bo odbierano im to, co nakradli dzień wcześniej. Sens ekspropriacji był zawsze polityczny, a nie gospodarczy, czego najlepszym dowodem jest historia nepu.
Pierwszym bodźcem w kierunku leninowskiego nepu była świadomość, że brutalne rekwizycje ziarna nie rozwiążą problemu wyżywienia. Tak powstała wstępna koncepcja zastąpienia rekwizycji przez podatek w naturze i pozostawienia chłopom prawa do sprzedaży nadwyżki na wolnym rynku. Jednakże wcześniej Trocki wystąpił z pomysłem militaryzacji produkcji rolnej (której wersję później wprowadził Stalin) przy jednoczesnej liberalizacji polityki wobec kułaków. Projekt Trockiego został odrzucony z obrzydzeniem, ale z drugiej części – zachęty do sprzedaży produktów dla zysku – zrodził się nep. Pomysł był fundamentalnie leninowski, ale wysunięty przeciw Leninowi i początkowo ostro przez niego krytykowany. Rzeczywisty nep poszedł o wiele dalej niż oryginalna idea Trockiego, ale zalążek myśli pochodził od niego. Geniusz Lenina polegał na dostrzeżeniu wszystkich konsekwencji takiego kroku, i na wyciągnięciu z tego maksymalnych korzyści. Dla historii Hołodomoru, ważne jest tylko, że bolszewicy doskonale wiedzieli, iż rekwizycje nie mogą zastąpić systemu zaopatrzenia.
W latach 30. nie było inaczej, tj. nie chodziło o zaopatrzenie, ale o osiągnięcie politycznego celu. Applebaum zwraca jednak uwagę, że w porównaniu do amatorskich rekwizycji z przeszłości, zachowanie aktywistów zmieniło się w tym okresie zasadniczo. Tym razem nie było już „komitetów biedniaków”, złożonych z drobnych wiejskich pijaczków, upojonych władzą nad bogatymi gospodarzami; tym razem, systematycznie szukano pożywienia ukrytego w ścianach i pod podłogami, rozbierano piece, niszczono strzechy, kominy, psie budy, studnie, rozrzucano nawet sterty śmieci. Poszukiwacze wyposażeni zostali w długie, zaostrzone, stalowe pręty, którymi przekłuwali każdą powierzchnię, niszcząc niekiedy samą strukturę chat i zabudowań. Ale konfiskowali już nie ziarno, którego i tak nie było; konfiskowali wszystko, co mogło się nadać do jedzenia. Kiedy przyłapano rodzinę przy posiłku, zabierano pożywienie ze stołu, zupy wylewano z garnków na podłogę, po czym agresywnie pytano, skąd mieli cokolwiek, by gotować zupę. Po kilku tygodniach takiego traktowania, już sam fakt przeżycia stawał się podejrzany.
Skoro rodzina przeżyła, to miała coś do jedzenia. Ale jeżeli mieli pożywienie, to powinni je oddać, a jeśli nie oddali, to znaczy, że są kułakami, Petlurowcami, polskimi agentami, wrogami.
Czy wylewano zupę na podłogę na oczach głodujących dzieci, by poprawić zaopatrzenie miast w zboże? Potworności doprowadzenia do śmierci głodowej milionów istnień, przechodzą ludzkie wyobrażenie. Niektóre z historii przytoczonych przez Applebaum mogą dręczyć czytelnika przez długi czas. Litościwe zabójstwa członków rodziny i kanibalizm, grzebanie ludzi żywcem oraz wybieranie kto ma przeżyć, i to wszystko w mlekiem i miodem płynących, bliskich polskiemu sercu, Berdyczowie, Winnicy, Żytomierzu… Równie mocno ściskają za gardło opowieści o przeżyciu, ale jednak coś się chyba autorce pomyliło w tej części książki.
Przytacza bowiem z aprobatą Timothy Snydera, przywołując jego zdumiewającą, ale przekonująco słuszną tezę, że instytucje państwowe, gdziekolwiek przetrwały podczas II wojny, ochroniły Żydów przed zagładą. Przypomnę, że teza Snydera opiera się na faktach: w Danii czy Belgii, a nawet we Francji, gdzie instytucje państwa istniały nadal pomimo niemieckiej okupacji, Żydzi w dużej mierze przeżyli. Na Łotwie, gdzie państwo zostało najpierw zniszczone przez sowiety, a potem Hitler przyszedł na dzikie pola, Żydom było niezmiernie trudno przeżyć. Applebaum twierdzi per analogiam, że państwo sowieckie uchroniło przed głodem niektórych Ukraińców podczas Hołodomoru. To jest tak szokujący nonsens, że na wszelki wypadek podaję adres: s. 273-282, rozdział 12, Survival: Spring and Summer 1933. Przykłady tej bezprzykładnie idiotycznej tezy zapierają dech w piersiach. Oto pewna młoda Ukrainka została zapędzona przez milicjanta do opieki nad sierotami uwięzionymi w wagonach kolejowych w Charkowie. Applebaum konkluduje:
Nawet wobec ogromu cierpień i śmierci, historia Drażewskiej ukazuje brutalną prawdę: bez milicjanta, który zorganizował „ochotników”, bez brudnych, niedofinansowanych sierocińców – nawet tych z nieuczciwymi pracownikami i potwornymi warunkami – jeszcze więcej dzieci by zginęło. Sierocińce były koszmarne, ale ich istnienie ratowało życie.
Bez milicjanta i bez sowieckiego pseudo-państwa w ogóle nie byłoby głodu, więc przypisywanie im choćby cząstkowej „zasługi” w ratowaniu ludzi jest niezamierzenie obraźliwe wobec ofiar. To tak jakby powiedzieć, że morderca, który wymordował całą rodzinę, ale tylko zgwałcił małą dziewczynkę i pozostawił ją przy życiu, „ochronił jej życie”… Państwo Stalina zabierało głodującym jedzenie z ust, karało za pomoc dla umierających, a Applebaum przypisuje mu zasługi?
Jej wywody na temat sklepów Torgsinu (sowieckiego prekursora Pewexu) są (jeśli to w ogóle możliwe!) jeszcze bardziej oszołamiające w swej naiwności. Autorka nie ma żadnych wątpliwości, że rozwinięcie działalności Torgsinu na Ukrainie w latach 1932-33 było cynicznym zabiegiem Stalina dla wyciągnięcia z rąk głodującej ludności złota, innych kosztowności oraz wszelkich wartościowych (tzn. wymienialnych) dóbr. Torgsin w 1932 roku przyniósł sowieckiemu skarbowi 21 ton złota czyli półtora raza więcej niż kopalnie złota w gułagu. Zachodni korespondenci z niedowierzaniem opisywali obfitość sklepów Torgsinu. Mordercy i złodzieje napadali na ludzi w okolicach drzwi sklepów w nadziei na rzadki łup, a obsługa oszukiwała zdesperowanych klientów. Applebaum podaje wiele szczegółów na ten temat, a pomimo to daje kredyt Torgsinowi za „ratowanie życia”, bo można tam było dostać kawałek chleba za złoty pierścionek. To już nie jest gonienie w piętkę, to jest triumfalna próba złapania własnego ogona. Jeżeli tow. Corbyn (albo inny bolszewik) przyjedzie za parę lat do prlowskiego dworku państwa Sikorskich, odbierze im wszystko jako obszarnikom, zabierze im wszystkie zapasy, po czym łaskawie zezwoli przehandlować złote pierścionki za kawałek chleba, to czy wówczas p. Sikorska będzie wdzięczna światowemu bolszewizmowi za uratowanie jej przed śmiercią głodową?
Przyznam się w tym miejscu do osobistego zainteresowania w tej kwestii. Otóż mój rodzony ojciec spędził był prawie sześć lat w niewoli w niemieckim oflagu. Gdy front wschodni zaczął się zbliżać, oficerowie umykali przed „wyzwoleniem” na Zachód wraz z niemieckimi strażnikami. Głód panował w Niemczech i, kto mógł, uciekał przed bolszewikami, ale pomimo to, sprzedawano uciekającym polskim oficerom chleb. I tak, mój ojciec przehandlował swój rodowy sygnet za bochenek chleba. Jako dziecko, miałem do niego wielkie pretensje, za tak małoduszny postępek, ale z czasem zdołałem pojąć, że skarb ma tylko względną wartość. Moje pytanie pod adresem p. Sikorskiej brzmi jak następuje: czy powinienem być wdzięczny nazistowskiemu państwu za tę przydrożną wymianę, która umożliwiła przeżycie memu ojcu? Bo mnie się wydaje, że nie. Co więcej, wydaje mi się, że pani Sikorska nie zrozumiała, o czym mówił Snyder.
Statystyczne anomalie
Nowoczesne metody statystyczne wykazują, że najwyższa śmiertelność w czasach głodu panowała wśród dzieci. Średni wiek chłopca urodzonego na Ukrainie w roku 1933 wynosi 5 lat (dla dziewczynek 8). Statystycy ukazali także interesujące anomalie. Oto tradycyjnie, południowe i wschodnie rejony stepowe były najbardziej podatne na głód w wyniku suszy. Tak było w XIX wieku i nadal w latach 1920-23. Ale w latach 32-33 najwyższa śmiertelność zaszła w regionie kijowskim i charkowskim, a ponad przeciętną ucierpiały żyzne okolice Winnicy i Jekaterynosławia (Noworosyjska, a dziś Dnipro). Applebaum zgadza się, że jedyne wyjaśnienie ogromnych różnic między regionami jest polityczne. Donieck ucierpiał mniej, ponieważ tam byli potrzebni robotnicy, a rejony Kijowa i Charkowa były sceną najostrzejszego oporu. Jej konkluzja jest następująca:
To był polityczny głód, stworzony specyficznie w celu osłabienia oporu chłopów i ich narodowej tożsamości. I osiągnął swój cel.
Opisując napaści wierchuszki sowieckiej na ofiary głodu – na przykład: „nie byli wcale ofiarami, to oni sami stworzyli głód, więc zasłużyli na śmierć” – takie wysuwa wnioski:
Śmierć milionów ludzi nie była znakiem, że polityka Stalina zawiodła. Wprost przeciwnie, był to znak sukcesu, wrogowie zostali pokonani.
Jest to podsumowanie ze wszech miar słuszne, ale niestety przyjdzie do niego powrócić.
Jak zatuszować masową zbrodnię?
Nie ma żadnych śladów rozkazu, że nie wolno używać słowa „głód” w prasie, ale nikt go w sowietach nie używał (o głodzie mówiono w tajnych listach i telegramach, ale nie oficjalnie). Jest oczywiście możliwe, że taki ukaz istniał, ale się nie zachował, a jednak, w moim głębokim przekonaniu – choć nie mam na potwierdzenie, żadnych dokumentów – jest to klasyczny przykład powszechnej wśród ludów podsowieckich autocenzury. Każdy obywatel sowdepii, każdy redaktor, każdy dziennikarz wie doskonale, co dla niego dobre, a nie mogło wyjść nikomu na zdrowie mówienie o takich rzeczach, jak rozmyślne zagłodzenie milionów. Nie musi przeczytać nakazu czarno-na-białym, żeby wiedzieć, że o głodzie lepiej nie mówić.
Zacieranie śladów zbrodni zaczęło się od razu. Księgi zgonów zostały usunięte z wiosek, gdyż „znalazły się w rękach wrogów i sabotażystów”. Naoczni świadkowie wspominają fizyczne zniszczenie ksiąg w prowincjach żytomierskiej i czernihowskiej; winnickiemu sekretarzowi nakazano spalenie ksiąg i napisanie ich od nowa. Kusi mnie, żeby zapytać Applebaum, czy znalazła w archiwach jakieś dokumenty nakazujące zniszczenie dokumentów?
Zatuszowanie zbrodni tak niesłychanej jak Hołodomor, musi być niezwykle trudne, ale sowiety były idealnym miejscem dla tego rodzaju operacji. Nawet opłakiwanie zagłodzonych członków rodziny było niebezpieczne, okazywanie jakichkolwiek oznak żałoby groziło śmiercią lub wywózką. Kiedy spis ludności ze stycznia 1937 roku wykazał 162 miliony ludności w raju krat – podczas gdy Stalin spodziewał się 180 milionów – to publikacja wyników cenzusu została zakazana, a jego autorzy rozstrzelani.
Stalin nie miał jednak takiej samej władzy nad prasą wolnego świata. Applebaum ograniczyła się do ukraińskich źródeł, więc wspomina wyłącznie o artykule we lwowskim pismie Diło, z maja 1933. Szkoda. Mogła była zajrzeć do wileńskiego Słowa, gdzie o głodzie pisano wielokrotnie, np. 12 listopada 1932, „Rosja przed piątym głodem”. Rząd polski był doskonale poinformowany o sytuacji na Ukrainie, ale Piłsudski zadecydował, że nie może nic zrobić w tej sprawie. Inne rządy europejskie, a także Japonia i Stany Zjednoczone, także wiedziały o klęsce, ale nikt nie podniósł alarmu.
Applebaum przytacza opowieść o obchodach 75 urodzin George’a Bernarda Shaw w Moskwie w 1931 roku. Dziękując swym gospodarzom, Shaw opowiedział, jak jego przyjaciele obdarowali go zapasami na wieść, że jedzie do głodujących sowietów. „Ale ja wyrzuciłem przez okno w Polsce wszystkie te smakołyki!” zadeklarował pisarz. Jego słuchaczom zaparło dech w piersiach i słychać było, jak burczy im w brzuchach, na samą myśl o zachodnich konserwach. Słyszeli to burczenie zachodni korespondenci obecni na widowni. Wszyscy wiedzieli o głodzie, ale żaden z nich nie pisnął słówkiem w swych korespondencjach. Milczenie przełamał dopiero młody Walijczyk, imieniem Gareth Jones.
Jones wyruszył do Charkowa w marcu 1933 z pozwoleniem na odwiedzenie fabryki traktorów. Już bez pozwolenia, ale za to z plecakiem pełnym chleba, konserw i czekolady zakupionych w sklepach Torgsinu, wysiadł z pociągu 40 mil przed Charkowem. Przez trzy dni szedł piechotą w stronę stolicy sowieckiej Ukrainy w najgorszym okresie głodu. Bez oficjalnego opiekuna wszedł do ponad dwudziestu wiosek i kołchozów. Spał na klepiskach chat i dzielił się z głodującymi chlebem. Mówił płynnie po rosyjsku, więc rozmawiał ze swymi gospodarzami i notował ich opowieści.
Sam fakt, że jego eskapada trwała przez trzy dni, zanim go zatrzymano, dowodzi, jak niedoskonała była jeszcze kontrola na sowieckiej Ukrainie, ale wskazuje także, jak bardzo pewni siebie byli sowieciarze wobec masy „pożytecznych idiotów” wśród korpusu dziennikarzy akredytowanych w Moskwie.
Reportaże Jonesa wstrząsnęły zachodnią opinią i z miejsca wystawiły go na niewybredne ataki ze strony innych korespondentów, a zwłaszcza Waltera Duranty, amerykańskiego dziennikarza, nagrodzonego nagrodą Pulitzera w roku 1932 za reportaże z sowdepii. Duranty był tubą sowieckiej propagandy. Był niestety także bliski nowej administracji Roosevelta, który pragnął polepszenia stosunków ze Stalinem i w tymże 1933 roku oficjalnie uznał sowiety. Jones natomiast przypłacił swą prawość i odwagę życiem. Został zamordowany w Mongolii przez „bandytów”. Okoliczności jego śmierci nie są jasne, ale fakt, że niemiecki dziennikarz schwytany z nim razem i uwolniony, miał koneksje z nkwd, daje do myślenia.
Prześlij znajomemu
Ciekawa jest gradacja semantyczna w tej kwestii:
INDUSTRIALIZACJA
KOLEKTYWIZACJA
HOŁODOMOR
Chodzi mi o to, że samo określenie „industrializacja” wywołuje konotacje moralnie raczej obojętne. Groźnie brzmi „kolektywizacja”. „Hołodomor” brzmi potwornie.
Rzecz w tym, że istnieje ścisły, wynikowy związek między tymi zjawiskami.
Ale jaka myśl była u źródeł? Uprzemysłowienie prl-u miało być środkiem do rozwoju zbrojeń. Według Józefa Mackiewicza, plany komunistyczne w prlu (w szczegółach) były kopią pomysłów sowieckich. A zatem czy u początków wielkiego głodu Ukrainy leżały plany militarne Stalina?
Drogi Panie Pawle,
Myśl u źródeł była czysto marksistowska: proletaryzacja chłopstwa.
W celu sowietyzacji, konieczne było najpierw zmienienie natury klasy chłopskiej, bo wolni chłopi przywiązani sa do idei własności. Marks uważał, że podstawą nowej władzy będzie proletariat, więc proletaryzacja chłopstwa pociągnąć za sobą musiała industrializację produkcji rolnej. Kolektywizacja wynikała z tej myśli w sposób konieczny.
Ci, którzy nie nadają się do sowietyzacji, muszą odejść, nie ma dla nich miejsca w nowym wspaniałym świecie. Stąd ciąg industrializacja-kolektywizacja-głód.
Ale militaryzacja jest tu ciekawym zgrzytem. Bo oto, jeżeli rzeczywiście celem nadrzędnym miały być plany militarne, tzn. niesienie rewolucji na cały świat, to oczywiście wymordowanie milionów potencjalnych żołnierzy nie jest ideałem.
Być może wolniejsze tempo kolektywizacji prlu jest tu wskazówką, że sowieciarze szukali innych dróg sowietyzacji, że skutki brutalnej kolektywizacji na Ukrainie – a należą do nich nie tylko miliony ofiar, ale także miliony jeńców wojennych, którzy woleli pójść do niewoli u Hitlera niż walczyć za Stalina – są na dłuższą metę trudne do przyjęcia.
Może, ale prawdę mówiąc, sam nie jestem przekonany.
Bolszewicy szybko się uczą, między innymi dlatego, że w państwie totalitarnym błyskawicznie zasilają swoje szeregi o ludzi zdolnych , którzy nie maja tu wielu innych alternatyw. Stalin intelektualnie mógł przy takim Trockim co najwyżej w piecu palić ale doświadczeń chybionych nie powielał. Owszem starych chrzanów jak i, jak to mawiał „wielki Illicz” rewolucjonistów po pięćdziesiątce, należy wysyłać do przodków, ale dzieci?!!! Toż to samobójstwo!
Dlatego w pozostałych demoludach sowietyzacja została poddana głębokiej modyfikacji – i jak widać z efektami, które przeszły najśmielsze oczekiwania.
Prawdę mówiąc, nigdy dotąd nie przyszło mi do głowy, że anihilacja dzieci podczas Hołodomoru, była właściwie sprzeczna z klasycznym bolszewickim podejściem. Ich taktyką było zawsze „ratować” dzieci, to znaczy zabrać je z ich tradycyjnego, rodzinnego otoczenia, które jest z natury rzeczy kontrrewolucyjne, i przenieść ciupasem do „szybkowaru” wychowania komsomolskiego. Ich ideałem była produkcja janczarów, ludzi bez tradycji, bez zaplecza, bez wiedzy, podatnych na każdy ideologiczny szmer i całkowicie dyspozycyjnych.
A zatem, Panie Amalryku, Stalin popełnił błąd podczas Hołodomoru, skoro taka masa dzieci ukraińskich straciła życie.
Z tym zastrzeżeniem Panie Michale, że były to dzieci „kułaków”, którzy nie tylko stanowili wroga dla władzy sowieckiej, ale też co gorsza, wg komunistów ukrywali ziarno i tym samym sprzeciwiali się tejże władzy sowieckiej, zamiast się jej całkowicie i bezwarunkowo poddać. W tym przypadku, jak mi się zdaje, bolszewickie podejście do dzieci było kwestią drugoplanową. Dzieci które przeżyły Hołodomor (w miastach) to w ogromnej mierze biezprizorni, dla sowietów plastyczny materiał przeznaczony do „przekucia” – sowietyzacji.
Panie Andrzeju,
Pamięta Pan „Folwark zwierzęcy”? Dawno tego nie czytałem, ale czy Napoleon nie zabrał nowo urodzonych szczeniaków, których odtąd nikt nie wiedział w folwarku, do czasu aż ogromne, dobrze wykarmione psy nie zostały wypuszczone na buntujące się zwierzęta?
Bolszewikom nie było na pewno obojętne, czy to były dzieci kułaków, czy bywszych liudiej, ale czy nie można tym bardziej polegać na tych, na których się ma haka? Ile razy czytaliśmy o dzieciach „wrogów ludu”, którzy cierpieli, bo ni emogli być pionierami, nie mogli dostać się do komsomołu?
Muszę wyznać, że taka ilość ofiar wśród dzieci podcfzas Hołodomoru, coraz bardziej mnie dziwi.
Panie Michale,
OK. „Folwark” dobrze pamiętam (moja pierwsza antybolszewicka lektura, jeszcze w latach 70). Czy możemy sobie wyobrazić, że sowieci przed akcją odbierania wszelkiego ziarna odbierają chłopom dzieci? Możemy. Taka operacja była chyba do przeprowadzenia skoro była dla nich możliwa do przeprowadzenia powszechna akcja odbierania siłą ziarna siewnego. Lecz przecież nie zrobili tego. Moim zdaniem nie chcieli wcale tego robić. Chłopskie dzieci potraktowali tak samo jak chłopów. Czy zatem, wroga im „klasa społeczna” nie ma dla nich większego znaczenia niż wiek swoich ofiar?
Tak jest, Panie Andrzeju. I to właśnie wydaje mi się teraz nietypowe. Powtarzam, że dla mnie samego ta myśl jest zaskakująca, ale typowe dla bolszewii byłoby raczej odebranie dzieci głodującym, tak jak odbierano dzieci kułakom.
Żeby nie wiem jak prali mózg Starego chrzana, to go nie przerobią, gdy z dziećmi jest łatwiej, bo ich mózgi są jak tabula rasa, nie trzeba nawet prać. To jest przecież system, który dał światu Pawkę Morozowa (nawet jeżeli to była tylko propagadnowa konstrukcja).
Panie Michale,
W książce, którą niedawno czytałem pt. „Dzikie łabędzie” (tytuł niepełny, autorka jest córką aparatczyków i byłą aktywistką komunistyczną, m.in. należała do „czerwonej gwardii” lecz jej relacja wydaje mi się być wierną) opisany jest głód w komunistycznych Chinach w końcu lat 50. Bolszewicy chińscy, forsując industrializację do tego stopnia, że kazano chłopom (mieszkańcom miast również) porzucić produkcję żywności i zbierać gdzie się tylko da, a następnie w domach przetapiać żelazo pod postacią m.in. gwoździ (przez co np. nie było na czym spać), wywołali masowy głód, który uśmiercił 30 milionów ludzi (ciekaw jestem czy p. Sikorska wspomina o tym w swojej pracy, choćby w jej wstępie albo w posłowiu). Komuniści chińscy tak samo jak sowieci nie przejmowali się tym, czy ludność chińskiej wsi przeżyje, ani w jakim wieku są ich ofiary. Liczył się dla nich tylko aktualny cel i jego osiągnięcie.
Zgodnie z bolszewicką zasadą liczy się cel a środki mogą być dowolne. Jak mi się zdaje, stosowane przez bolszewików na co dzień reguły, podlegają tej samej nadrzędnej zasadzie. Mogą być odkładane na bok, gdy przeszkadzają w realizacji celu. Poprzez swoją elastyczność, komunizm jest dosłownie śmiertelnie skuteczny.
Panie Andrzeju,
Nie, nie wspomina. Ale o dziwo, mówiła o tym szerzej, czy może raczej wspominała o kontekście innych przypadków masowego głodu pod komunistami, podczas wykładu na LSE na temat swojej książki.
Czy mówi Pan o książce Jung Chang? Podobno jej dwie książki o chrlu, o Mao i o głodzie, są bardzo dobre, ale nie czytałem. A co Pan sądzi?
Tak Panie Michale. Chodziło mi o książkę Jung Chang. Książka jest moim zdaniem warta przeczytania. Szczególnie dla tych co mają małe pojęcie o Chinach przed- i komunistycznych. Dużo wiedzy oraz dobrze przedstawiona historia chińskiego komunizmu. Sądzę, że książka jest szczera. O ile pamiętam, autorka mieszka w Londynie.
Mam jej książkę o Mao, ale nie czytałem i jakoś mnie nie ciągnie. Trudno powiedzieć dlaczego. Widzę jednak, że powinienem.
Chińscy bolszewicy nawet przy konflikcie globalnym nie musza się przejmować depopulacją, sowieci jednak tak!
No cóż jak to mówił Gnom?
„(…)do socjalizmu mam polską drogę
i naśladować was wprost nie mogę,
bo choć ogólne wspólne są cele,
ja się w szczegółach różnić ośmielę.
Nie chcę budować w stepie baraków,
będę więzienia wznosił z pustaków.(…)”
Jak tam było z Pawką Morozowem tak było ale nawet w bolszewickiej narracji uchodził za syna i wnuka kułaków.
Istnieje ponoć notatka samego Wielkiego Soso, który zastanawia się „kto to właściwie jest kułak?”…
Na początku to byli bogaci chłopi. O dziwo, już Dostojewski pisał o kułakach i to bardzo niepochlebnie (poszukam tego wieczorem, bo to fascynujące). Ale z czasem pod sowiecką urawniłowką, „kułak” stał się epitetem, pogróżką, synonimem „wroga” i zamiennie z „wrogiem” używanym. Każdy mógł być nazwany kułakiem i konsekwencje mogły być straszne.
A chińska droga do socjalizmu, to na pewno najlepsza droga, nawet jeżeli prowadzi donikąd (ale o tym nie trzeba głośno mówić).
Dostojewski występował gwałtownie przeciw „kułakom” w artykule z 1873 roku, który wszedł do „Dziennika pisarza”.
Okazuje się, że użycie tego terminu na określenie bogatych chłopów pochodzi już z 1860 roku, z czasów na krótko po uwłaszczeniu, kiedy oznaczać miało chłopa wzbogaconego na spekulacjach. Dostojewski oskarża kułaków jednoznacznie o rujnowanie wsi, o panowanie nad gminną demokracją (tzw. mir czyli wiejskie zgromadzenie, które miało prawo decydować o wielu sprawach dotyczących wsi, np. o tym, który z młodych chłopów odbędzie 25-letnią służbę wojskową), o rozpijanie wsi dla własnych interesów. Nie wątpię, że Dostojewski wiedział, co mówi, ale z czasem kułacy stali się ostoją rosyjskiej wsi, najlepsi gospodarze i uczciwi ludzie – i dlatego trzeba ich było rozkułaczyć.
Tymczasem w XIX wieku, wielki Fiodor Dostojewski grzmiał, że jeżeli lud się prędko nie opamięta, a będzie dalej grzązł w powszechnym pijaństwie, to cały swój dobrobyt odda w ręce kułaków i żydków, i żadna wspólnota go wtedy nie uratuje:
„Będą tylko połączeni solidarnością wspólnoty nędzarze, którzy sami się gremialnie zastawili i oddali do niewoli, a żydy i kułacy będą za nich tworzyć budżet. Zjawią się drobni, wstrętni, rozpustni kapitaliści i niezliczona ilość ujarzmionych przez nich nędznych niewolników – oto jest obraz przyszłości!”
Dostojewski odrzucał jednak tę wizję, wierzył, że lud rosyjski znajdzie w sobie moc dla własnego ratunku: „Sam nie będzie chciał szynku – będzie chciał pracy i ładu – będzie chciał godziwości, nie szynku!…”
Dostojewski to absolutny szczyt literatury , to jak Mozart w muzyce, dodatkowo obdarzony zmysłem profetycznym. A że spełniają sie tylko kassandryczne proroctwa? Cóż , ten świat nie jest rajem a my nie zasługujemy na to by wieść miłe, dostatnie i beztroskie życie…
Nie tylko kassandryczne proroctwa. Juliusz Słowacki pisał w XIX wieku o słowiańskim papieżu; w XX wieku ta przepowiednia się sprawdziła.
Być może nie powinienem, bo to klasyczny przykład na argumentum ad verecundiam ale co tam:
(cyt. za D.Rohanka „Szalbierze pamięci … rzecz o wileńskiej szajce polithistorycznej”)
‚(…)Jan Paweł II był uznawany za najwyższy nie tylko religijny, ale także polityczny autorytet, Józef Mackiewicz w jednym z ostatnich listów do Stefani Kossowskiej, której stanowisko w kwestii redakcyjnej cenzury spowodowało, że Pisarz przestał publikować w londyńskich Wiadomościach, pisał:
„papież: największy (z moralnej wagi gatunkowej) ‚poputczik’ bolszewizmu od r. 1917…”(…)’
Ale to Jan Paweł II spotkał się w Polsce z weteranami 1920 roku, co miało swoją wymowę!
To znaczy, właściwie, jaką to miało wymowę?
Jan Paweł II odprawił mszę św. w Radzyminie. W czasie uroczystości witał się z weteranami 1920 roku. Było to transmitowane przez telewizję. Tym samym papież dał do zrozumienia że ci, którzy bronili Polski przed bolszewikami, są żołnierzami godnymi najwyższego szacunku, tak jak weterani 1939. Właściwie to oczywistość, ale czasem i to jest potrzebne. Dłużej trwało uznanie żołnierzy wyklętych.
Msza Jana Pawła II w Radzyminie odbyła się 13 czerwca 1999:
Proszę mi darować starczą powolność umysłową, ale co to znaczy, że „papież dał do zrozumienia że ci, którzy bronili Polski przed bolszewikami, są żołnierzami godnymi najwyższego szacunku”? Co ma Pan na myśli?
Pomijam już ten drobiazg, że wedle polskiej ortodoksji, ci żołnierze bronili Polski przed „odwiecznym wrogiem” czyli przed Rosją…
Co ja mam na myśli… Powtórzę tylko: chodzi o potraktowanie obrońców z 1920 roku po prostu jak żołnierzy polskich. Kropka. Na pierwszym planie bez ideologicznych podtekstów. Bronili Polski i należy im się szacunek. Ale na drugim planie jest podtekst – potępienie bolszewizmu. Pan pisze o „polskiej ortodoksji”, ale papież nie mówił o Rosji, tylko o walce z bolszewikami.
A teraz mój osobny pogląd. Uhonorowano obrońców. Ale chyba w ostatnich latach nie wyrażono szacunku wobec polskich i ukraińskich żołnierzy, którzy wiosną 1920 przeprowadzili ofensywę, która mogła zmienić historię Europy.
Panie Pawle,
Jeżeli chodzi TYLKO o potraktowanie ich jako obrońców Polski, to o co chodzi?? Dlaczego potrzeba jakichkolwiek podtekstów, by ich uhonorować?
Zapytam wprost: jakie jest PANA zdanie na temat przytoczonego przez p. Amalryka zdania Mackiewiwcza.
Panie Michale, spowodował Pan u mnie lekką palpitację.
Pamiętam dobrze czasy pontyfikatu Jana Pawła II. Dla mnie zawsze był to człowiek, który był w kontrze wobec komunizmu. Tak go odbierałem.
Nie czuję się kompetentny, aby ocenić politykę Watykanu wobec komunizmu, gdyż nie znam wielu decyzji papieża.
Mój dziadek też był żołnierzem w 1920 r. (z resztą wtedy już 6-ty rok na wojnie) w 12pp (wcześniej w CK 56 IR) w tym samym, w którym służył kpt. Karol Wojtyła (senior); ciężko ranny, przejściowo stracił wzrok, przeżył jako jedyny z obsługi ckm-u, nigdy specjalnie nie zachwycał się państwem polskim (a o peerelu w ogóle milczał), umarł w 1969 r. , nikt się z nim nigdy nie spotykał ani go nie ścigał.
Myślę, że gdyby nie ten wściekły ateizm bolszewików to w 1920 r. mogło by być już po wszystkim, nasze chłopstwo by tej Polski wówczas tak ochoczo nie broniło.
A podlizywanie się bolszewii zawsze kończy się tak samo – współudziałem w sowietyzacji…
Panie Pawle,
Jak pogodzić „bycie w kontrze wobec komunizmu” z oceną Józefa Mackiewicza, najważniejszego znanego mi antykomunisty, że papież był „największym z wagi gatunkowej poputczikiem bolszewizmu”?
Zostawmy politykę Watykanu na boku. Interesuje mnie Pańskie zdanie: jak Pan godzi te dwie opinie?
Proszę Pana, nie próbuję godzić tych opinii. Mój pogląd to było tylko odczucie, zaś pogląd Mackiewicza był poparty jego wnikliwą analizą polityki papiestwa. Wiemy że Józef Mackiewicz był w swoich poglądach bezkompromisowy, natomiast Jana Pawła II oceniamy przede wszystkim za jego działalność. Tak jak Jezus był przeciw grzechowi, ale nie przeciw grzesznikom, tak Jan Paweł II był przeciw komunizmowi, a wobec komunistów był może kompromisowy.
Panie Pawle,
Odnoszę wrażenie, że myli Pan pogląd wyrażony przez Mackiewicza na temat polityki watykańskiej w dwóch jego książkach na ten temat, z oceną działalności papieża Jana Pawła II. To jego działalność, a nie cokolwiek innego, działalność, której oceny Pan się powyżej domaga, oceniał Macckiewicz jako poputniczestwo.
Oczywiście wszyscy, jako chrześcijanie, jesteśmy zobowiązani, by miłować nieprzyjacioły nasze, by nienawidzieć zła, ale kochać tych, co zło czynią. Proszę wszakże zwrócić uwagę, że Pan Jezus nie wszedł w dyskusję z przekupniami w świątyni Pańskiej w Jerozolimie, nie poszedł z nimi na kompromis, nie wdał się w negocjacje. – Tylko wyrzucił ich na zbity pysk. To nie znaczy przecież, że przestał ich kochać. To właśnie miłość do grzeszników I dbałość od dom Ojca, doprowadziła Go do tego gwałtownego aktu. Jak to mawiał ojciec Bocheński, „kochaj wroga, ale tłucz go po głowie; tłucz go po głowie, nie przestając go miłować.”
Pozwolę sobie, trochę już tradycyjnie, zejść na pobocza.
Zaintrygowany wpisem Pana Almaryka sięgnąłem po, nieco już zakurzoną, książkę Fiodora Dostojewskiego „Notatki z podziemia”.
Przytoczę krótki cytat (gdzież jak nie tutaj):
„Państwo wierzycie w kryształowy gmach, który będzie stać przez wieczność,czyli taki, któremu nie będzie można nawet ukradkiem pokazać języka albo przez kieszeń pokazać figi. Jeżeli o mnie chodzi , to ów gmach właśnie dlatego przejmuje mnie lękiem, że jest kryształowy, że ma trwać całą wieczność i że nie będzie można nawet ukradkiem pokazać mu języka.
Bo, proszę państwa, jeżeli zamiast pałacu będzie kurnik, a zacznie padać deszcz, to może nawet wskoczę do kurnika, żeby nie zmoknąć, jednakże nie uznam kurnika za pałac z wdzięczności za to, że mnie uchronił od zmoknięcia. Was to śmieszy moi państwo, twierdzicie nawet, że w tym przypadku kurnik czy pałac – to wszystko jedno. Owszem, odpowiem, gdyby trzeba było żyć jedynie po to, żeby nie zmoknąć.”
„Zaintrygowany”? Czy ja dobrze rozumiem, Panie Przemku, że twierdzenie, iż Fiodor Dostojewski był największym pisarzem, jakiego ziemia nosiła, było dla Pana odkryciem? Jeżeli tak, to zazdroszczę. Może Pan przeczytać najcudowniejszą literaturę, tak jak się ją czyta w młodości. Tylko że w młodości każdy nonsens wydaje się piękny, a dla Pana wielki pisarz będzie „nowości potrząsał kwiatem i oblekał w nadziei złote malowidła”.
Panie Michale,
Pańska zdolność podejmowania polemiki jest doprawdy ogromna. Nawet jeśli dotyczy jednego niefortunnie, być może, napisanego słowa. Książkę jak zapewne Pan zauważył „odkurzyłem”. Jest bardzo cenna. W 1992 roku kosztowała 29000 zł. Tak więc, młodzieńcze czytanie Dostojewskiego mam już za sobą. Co do wielkości pisarzy i ich dzieł, pozostawiam to indywidualnej ocenie.
Nie było nawet śladu polemiki w moim wczorajszym komentarzu.