Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Rozmawiałem onegdaj ze znajomą.  Dama jest wybitnym specjalistą w swej dziedzinie medycyny, toteż, jak to lekarze na Zachodzie, mieszka w ogromnym domu ze służbą, posiada apartament na Manhattanie, a wilegiaturę spędza na prywatnej wyspie na Karaibach.  Nigdy w życiu nie głosowała na nikogo innego niźli socjaliści, do dziś radośnie nienawidzi Margaret Thatcher i podziwia „uczciwość Jeremy Corbyna”.  Znając jej poglądy, zdziwiłem się ostatnimi czasy, dostrzegłszy po raz pierwszy zdecydowanie konserwatywne elementy w jej myśleniu na temat służby zdrowia.  Poniewczasie przypomniałem sobie Pierwsze Prawo Polityki sformułowane przez Roberta Conquesta:

Everyone is conservative about what he knows best.*

Ileż razy zdarzyło mi się słyszeć, że ta zasada jest naciągana.  Wynikałoby z niej, że tylko ignorant może być lewicowcem, a przecież wiele znakomitych umysłów w historii znalazło się po lewej stronie debaty.  Nagminne jest przypuszczenie, jakoby wyróżnikiem lewicowości była tzw. „wrażliwość społeczna”, domniemane wyczulenie na społeczną krzywdę.  W ziemiańskich domach – w dawnej Polsce, która nie istnieje od dziesiątek lat – zwykło się mawiać, że kto nie był socjalistą przed trzydziestką, pozbawiony jest serca, ale kto nim pozostał po trzydziestce, temu brak rozumu.  Widać rozwój intelektualny ziemian polskich był bardzo powolny, ale myśl jest ta sama.  Wraz z doświadczeniem, porzuca się mrzonki.  Dziś żyjemy w czasach wąskiej specjalizacji, więc eksperci pozostają ignorantami.  Moja znajoma pani profesor medycyny nie zna się na niczym oprócz swej wąskiej specjalności, zaczem, pławiąc się z rozkoszą w swej ignorancji, pozostaje socjalistką.  A im lepiej się na czymś zna, tym bardziej jest w tych kwestiach konserwatystką.

Pozostałe dwie zasady Conquesta są również niezwykle trafne i godne zastanowienia.  Druga brzmi następująco:

Any organization not explicitly right-wing sooner or later becomes left-wing.

Prawo to trafnie opisuje pozycję BBC, brytyjskich gazet (z Timesem na czele), a nawet mężnego i dzielnego strażnika wolnego rynku, magazynu The Economist – tak dalece obawiają się oskarżeń o prawicowość, że stali się lewicowcami.  To samo da się powiedzieć o partiach politycznych, które teoretycznie powinny być prawicowe, ale za wszelką cenę próbują odżegnać się od prawicy, mam na myśli zachodnioeuropejskie partie chadeckie i konserwatywne.  Ścigają się na wyprzódki, byle tylko nikomu nie postało w czerepie, że nie są w jakimś mglistym centrum.  I w rezultacie stają na lewicy.  Boris Johnson, Theresa May i David Cameron daliby się pokroić, byle tylko nie nazywano ich prawicą, a w efekcie przestali być konserwatystami.  Amerykańska scena polityczna usłana jest trupami mężów stanu, którzy robili wszystko, żeby tylko nie wyjść na prawicowców.

Trzecie Prawo jest może najciekawsze:

The simplest way to explain the behaviour of any bureaucratic organization is to assume that it is controlled by a cabal of its enemies.

Jest to niepodważalne prawo biurokracji.  Niezachwiana zasada, tłumacząca nieuchronną klęskę każdej biurokratycznej instytucji.  Wrodzoną jej wewnętrzną sprzeczność, tę trudną do objęcia tendencję do tworzenia skostniałych form jawnie przeciwstawnych postawionym celom.  Jak wiadomo, droga do piekła wybrukowana jest najlepszymi intencjami.  Droga biurokraty wiedzie w kierunku odwrotnym do pierwotnych intencji, ale za to na skróty do piekielnego potrzasku.  Conquest zasugerował tu także diaboliczny charakter biurokracji – ośmielę się wyrazić przypuszczenie, że uczynił to mimochodem, a może nawet niechcący – jak gdyby jakaś nieodparta zewnętrzna siła pchała ją ku jej własnej anihilacji.  Pomimo oczywistych i mocnych odruchów samozachowawczych, które pozwalają machinom biurokratycznym przetrwać o wiele dłużej, niż wydawać by się mogło możliwe – na zgubę świata i nas wszystkich – biurokracja jest ćwiczeniem w fatalizmie.

Trzecia zasada wyjaśnia absurdy komunistycznych państw.  Wpychanie ludziom do gardzieli nieprzemyślanych koncepcji, narzucanie z góry planów, i wprowadzanie ich w życie bez względu na opłakane skutki.  Wyjaśnia klęski żywiołowe wprowadzone przez idiotyczne edykty Mao i niedorzeczności sowieckiej gospodarki.  Tłumaczy upiorność sztywnego planowania bez oglądania się na zmienne warunki.  Rzuca snop światła na nonsensy każdego państwa demokracji ludowej, nonsensy wypisywane nam latami na skórach, jak w kolonii karnej; wyjaśnia ślepotę każdej rewolucyjnej jaczejki, każdej socjalistycznej kliki.  Ale nade wszystko, rozjaśnia ciemność, w jaką spowita jest europejska unia.

Wspólny rynek był zadowalająco ogólnikowym, choć rzeczowym celem.  Idea przepływu dóbr bez ceł i kontroli granicznych nie musiała pociągnąć za sobą niwelującego walca setek tysięcy praw i zarządzeń regulujących najmniejszy przejaw życia.  Można użyć dowolnego przykładu z historii unijnych szaleństw, od rozmiaru jabłek i kształtu bananów, poprzez ekonomiczną ekstrawagancję jaką jest €uro i monetarny analfabetyzm centralnego banku, aż do obniżenia mocy suszarek do włosów w celu ochrony środowiska naturalnego (młody niegdyś człowiek zwrócił mi uwagę, że mój przykład nie jest oczywisty, ale jeżeli nie rozumie się samo przez się, że urządzenia o mniejszej mocy trzeba używać proporcjonalnie dłużej, to niech Bóg ma nas w swojej opiece).  Instytucjonalna standardyzacja Europy poprzez tysiące dyrektyw, które nie podlegają dyskusji – nie wolno ich podważać, ani choćby rozważać, nie istnieje żaden mechanizm prawny, by je zmienić – ten legalistyczny gwałt będzie grobem Starego Kontynentu.  Nie tylko przez monotonię i nudę, jaką wnosi, ale znacznie bardziej poprzez pogardę dla prawa, którą nieuchronnie pociąga za sobą.  Jeżeli formułowanie praw nie jest racjonalnym procesem, to nie zasługuje na szacunek obywateli.

Nic jednak nie prześcignie żenującego zachowania brukselskich komisarzy wobec szczepionek przeciw wirusowi zarazy.  Najpierw odmówili zamawiania szczepionek, bo przecież wszyscy producenci będą chcieli dać je Europie za darmo.  W następnej fazie wzbraniali się przed składaniem zamówień, zanim szczepionki będą zaakceptowane do użycia – przecież nie będą kupować kota w worku!  A wreszcie, kiedy świat poza unią, szczepi się już na potęgę, to oskarżyli jednego z producentów – AstraZeneca, wygodnie brytyjska firma, a perfidny Albion jest wszystkiemu winien – o to, że nie dostarczono im dawek, których wówczas nadal nie zatwierdzono do użycia wewnątrz unii; tych samych szczepionek, które uznano za skuteczne w Zjednoczonym Królestwie prawie dwa miesiące wcześniej.  Unia zagroziła sądem firmie farmaceutycznej, ale zmuszona była do poniżającego odwrotu, gdy prawnicy udowodnili komisarzom, że nie mają żadnych szans w sądzie.  W rezultacie Bruksela próbowała zablokować eksport szczepionek do Wielkiej Brytanii, wbrew międzynarodowym umowom, z takim samym skutkiem.

Proces akceptacji leków jest oczywiście bardziej powolny w gigantycznej machinie unii niż niemal gdziekolwiek indziej na świecie.  Jednak nie zaszkodzi wskazać, że rządy amerykański i brytyjski, zamawiając szczepionki w fazie badań i rozwoju, miały wpływ na postęp badań i dostęp do danych z prób klinicznych, przez co łatwiej mogły je zaaprobować.  Jak wyjaśnić tę samobójczą politykę brukselskich komisarzy?  Tym, że każda biurokracja oddaje się w ręce swoim najgorszym wrogom?  To nie jest złe wytłumaczenie.  Przecie Ursula von der Leyen nie może być winna braku szczepionek w Europie, podobnie jak nie była winna braku karabinów w Bundeswehrze, gdy była ministrem obrony Niemiec.  VdL z entuzjazmem przekonuje wszystkich, że nie jest na prawicy – tyle ma do powiedzenia o globalnym ociepleniu, bez spoczynku lata prywatnym odrzutowcem po całym świecie, by z zapałem pouczać ludzkość o jej powinnościach.

Świat lewicy jest czarno-biały.  Lewicowiec stwierdza fakty, jego oponent kłamie.  Lewicowiec jest tolerancyjny i pobłażliwy, ale musi przecież być jasne dla każdego zdrowo myślącego człowieka, że nie wolno rozciągać tolerancji na ludzi z pomarańczową czupryną.  Wszystko, co tacy mają do powiedzenia, jest kłamstwem, a w takim razie nie wolno ich wpuścić do salonów, a tym bardziej dopuścić do poważnej rozmowy dorosłych.  Zamknąć usta takim.  Taśma izolacyjna jako stróż poprawności demokratycznych dysput.  Zaklejone taśmą usta, zakryte następnie higieniczną maseczką, żeby nie urazić proponentów faktów.

To co lewicowiec nazywa „kłamstwem” popada w dwie szuflady.  W jednej zamyka się na wieki wieków fakty, których nie chce się znać.  W drugiej, zamyka się niewygodne opinie.  Czy to prawda, że Hitler był socjalistą?  To tylko historyczny fakt, ale lewicowiec nie życzy sobie być konfrontowanym z takimi faktami.  Fakt czy nie, szast z nim do szuflady i pod klucz.  Natomiast ktokolwiek zechce być sceptyczny wobec domokrążców sprzedających globalne ocieplenie, zamknięty zostaje w osobnej szufladzie z etykietką „niebezpieczny wariat”.  Na razie nie ma jeszcze dla takich kaftanów bezpieczeństwa, ale już krytycy zamykania całego świata pod kluczem dla powstrzymania wirusa podobnego do grypy, będą niebawem musieli się liczyć z zamknięciem w domu bez klamek.  Tymczasem, zanim będzie można przejść do ostatecznego rozwiązania, odbiera się im platformę.  Nie będą pisać w gazetach, nie będzie z nimi wywiadów, a kilku miliarderów wyłączyło ich mikrofony.  Taśma izolacyjna bardzo skutecznie zastępuje cenzora.

Osobnik występujący przeciw utartemu poglądowi, zwalczający powszechne mniemanie, miewał w przeszłości dobrą prasę, bywał popularny.  Zwykło się określać takich ludzi mianem „dysydentów” od łacińskiego dissidere (od dis sedere czyli „siedzieć osobno”, choć ściślej byłoby chyba używać słowa „dissent” od dissentire czyli „różnić się w odczuciu”).  Przez wieki całe, dysydenci byli ulubieńcami lewicy.  Zdaje mi się, iż doszło mych uszu słabe echo zdesperowanego jęku z elitarnego salonu: jak to? lewica od wieków?  „Lewica” jest oczywiście pojęciem post-jakobińskim, co nie przeszkadzało jej zaciągnąć pod swój sztandar każdego przejawu nonkonformizmu w historii.  Każdy odszczepieniec od jedności wyznania był im miły, błogosławili wszelaką herezję, apostazję i schizmę, w imię wolności słowa.  Wychwalali każdego buntownika i postrzeleńca, wynosili pod niebiosa nawet przestępców jako przykłady wyzwolenia z kajdan drobnomieszczańskiej moralności.  Otaczali nimbem romantycznej legendy błaznów i piratów; każdy kraj ma dziś swego mitycznego Dyla Sowizdrzała lub Janosika, Robin Hooda lub Thierry Śmiałka.

Zmienili piosnkę, gdy dobrali się do władzy.  Ani jakobini, ani bolszewicy nie doceniali „siedzenia osobno”.  Jakobini nie tolerowali żadnej formy sprzeciwu, posyłali duchownych i arystokratów do Madame La Guillotine, na równi z żyrondystami i rewolucjonistami.  Rewolucja, jak Kronos, pożera swoje dzieci, ale gdy krew się lała strumieniami w zrewoltowanym Paryżu, lewicowe salony poza zasięgiem terroru, wysławiały tytanów rewolucji, wyznaczających drogę ludzkości ku jutrzence swobody.  Zwolennicy jakobinów nie widzieli sprzeczności w „despotyzmie wolności” Robespierre’a.  Po upływie wieku, bolszewicy kreatywnie zreinterpretowali tę krwawą ideę: wyzwolenie przez zniewolenie, mogłoby być ich hasłem, bo interesowała ich już tylko władza.  Otwarcie i cynicznie zniewalali z hasłami wolności na sztandarach.

W oczach Lenina, lewicowość prędko okazała się „dziecięcą chorobą”, a bunt bolszewickich marynarzy z Kronsztadu został zatopiony w morzu krwi.  Siedzenie osobno jest dobre dla pięknoduchów.  Stalin tłukł jajka, choć nie myślał nawet o robieniu omletu.  Ojcowie bolszewickiej rewolucji kończyli w kazamatach Łubianki, nadzy i zbici na krwawą miazgę, nim dostali kulkę w łeb.  Ale jednocześnie, poza zasięgiem pachołków Stalina, modne salony wysławiały Trockiego.  Kiedy czekan do łupania lodu rozłupał mu czaszkę, to przerzuciły swój podziw na jego mordercę.  A jak zabrakło wielkiego zwycięzcy nad faszyzmem, to wynieśli Mao na swe sekularne ołtarze, w imię postępu i wolności…

Przymusowy progresywizm nie jest cechą dzisiejszej lewicy bardziej, niż był charakterystyczny dla jakobinów i bolszewików.  Tamci wspierali swoje dewiacje terrorem fizycznym, ci niemoralną presją.  Wśród liberałów też nie ma miejsca dla tych, którzy pragną siedzieć osobno.  Zapomnij o karierze akademickiej, jeżeli nie popierasz wyraźnie każdej dewiacji seksualnej, lesbo-homo-bi-trans – im dziwaczniej tym lepiej.  Nie wolno być nawet cieciem na starożytnym uniwersytecie w Cambridge, jeżeli nieśmiało wypowiada się wątpliwość, czy „kobieta”, która była do niedawna mężczyzną, powinna używać przestrzeni przeznaczonych wyłącznie dla kobiet.

W 1977 roku, Simone de Beauvoir i Jean Paul Sartre wraz z wieloma luminarzami francuskiej lewicy, podpisali petycję, domagającą się dekryminalizacji pedofilii, wszystko w imię wolności.  „Nie wolno zakazywać”, brzmiało ich głośne hasło.  „Soixante-huitards”, dzieci paryskiej rewolucji 1968 roku, doszli wkrótce do władzy i bez wysiłku doprowadzili Francję do ruiny.  Dziś lewicowy salon odrzuca pedofilię z obrzydzeniem, ale nie w imię zwykłej ludzkiej przyzwoitości, nie dlatego, że nawrócił się nagle na tradycyjną moralność.  Czyni tak dla pognębienia patriarchalnego, burżuazyjnego społeczeństwa, które odpowiedzialne być musi z definicji za każde nadużycie, czyli dokładnie z tych samych powodów, dla których Foucault, Derida i Cohn-Bendit domagali się przed laty wolności stosunków płciowych z dziećmi, by móc epatować burżujów swym wyzwoleniem.

„Serce mędrca zwraca się ku prawej stronie, a serce głupca ku lewej”, pisał Kohelet (czyli być może sam król Salomon, ale raczej nie).  Pomimo pożądliwych zakusów na ten cytat ze strony bezecnych prawicowców, pragnących sankcji z autorytetem Pisma Świętego dla bezwstydu swej prawicowości, trudno doprawdy dociec, co mógł mieć na myśli Eklezjasta.  Godzi się wszak być świadomym, iż w wielu językach „prawa strona” posiada pozytywne konotacje z prawem i słusznością, prawością i sprawiedliwością, gdy „lewa strona” jest jakaś lewa i podejrzana, nieudana i niepełna, a nawet ma podskórny wydźwięk czegoś złowieszczego i groźnego.

A jednak, mimo autorytetu Eklezjasty i Roberta Conquesta, całe to „lewa-prawa” należy do maszerujących tłumów, i powinno być poniżej godności człowieka myślącego.  Człowiek wolny skłania się ku prawości i nie maszeruje w nogę wraz z ciżbą.

______

* Autor nie zechciał przełożyć Trzech Praw Polityki Conquesta.  W moim przekładzie brzmiałyby, jak następuje: 1) Każdy jest konserwatystą w sprawach, na których się zna. 2) Każda organizacja, która nie jest otwarcie prawicowa, prędzej czy później staje się lewicowa. 3) Najłatwiej wyjaśnić zachowanie każdej biurokratycznej organizacji, przyjąwszy, że jest kontrolowana przez klikę swych wrogów. [przypis –mb]



Prześlij znajomemu

2 Komentarz(e/y) do “„Serce mędrca zwraca się ku prawej stronie, a serce głupca ku lewej””

  1. 1 triarius

    Ciekawy i zgrabnie napisany tekst, ale kilka prywatnych zastrzeżeń:

    1. Utożsamienie „Lewicowości” z jakimś mitycznym „Wolnym Rynkiem” to obłęd, który byłby przezabawny, gdyby nie tak powszechny i tak samobójczy! Obłęd albo ordynarna propaganda, jak w przypadku np. K*wina. Jedni jej ulegają, inni ją pozostałym stręczą – wedle sił i możliwości.

    „Liberalny burżuj to starszy brat bolszewika”, rzecze N.G.D., i to wcale nie jest taki sobie żarcik! Gadanie o BEZPRZYMIOTNIKOWYM „Socjaliźmie”, to, proszę darować eufemizm, naiwność albo (znowu) propaganda („Pruski Socjalizm” Spenglera też się załapuje, czy raczej Łaskawy Pan takich niezatwierdzonych przez „prawicowy” Sanchedryn czytać nie raczy? To Wasz Liberalizm ze swoimi hipostazami w rodzaju „Wolnego Rynku” wpakował nas w obecne (excusez le mot!) szambo, będąc pradziadkiem w prostej linni facetów w ciąży i wyboru płci przy odbiorze paszportu kowidowego!

    2. Tzecie „Prawo” nie tyle nie jest głębokie i słuszne, ale stanowi rażące chciejstwo. (Poza głupotą i tchóżostwem „prawicy”) to właśnie biurokracja (i jej poniekąd człon – prawnicy) osiągnęła szybkko i łatwo ten, dla nich, jak się zdaje wymarzony, dla innych nie do zniesienia, stan, co go mamy. No a kiedy DOWOLNIE ZDEFINIOWANA, niech będzie i „rynkowa”, Prawica odniosła gdziekolwiek jakiś znaczący i rokujący cokolwiek sukces? Chciejstwo i tyle!

    3. Drugie „Prawo” znałem, niestety zdaje się być słuszne, niestety, pierwszego nie znałem, wydaje się mieć sporo sensu… Byle tylko nie pakować do niego wariackich hipostaz w rodzaju, wie Pan czego… (Komu przeszkadzało „homouzjos” i „homojuzjos”? To miało chociaż nieco wdzięku i filozoficznej subtelności, Pan zaś chce mnie wyraźnie nawrócić na intelektualne rozkosze i życiowe mądrości w stylu: „niech się mury pną do góry!” i „więcej różowych golarek do… sfer intymnych na głowę ludności drogą do gwiazd!”)

  2. 2 michał

    Panie Triariusie,

    Muszę zabrać głos zamiast Starego chrzana, bo Starszy Pan nie bierze udziału w internetowych dyskusjach. Co rzekłszy, poniższe jest wyłącznie wyrażeniem mojej opinii, a nie autora artykułu.

    Odnoszę wrażenie, że coś się Panu pomyliło w kwestii utożsamienia lewicowości z wolnym rynkiem. Sądzę (nie mam pojęcia, tak naprawdę, ale przypuśćmy), że chodzi Panu o słowa „mężnego i dzielnego strażnika wolnego rynku, magazynu The Economist – tak dalece obawiają się oskarżeń o prawicowość, że stali się lewicowcami”. Proszę jednak uważniej przeczytać kontekst. Tu nie ma ŻADNEGO utożsamienia. Wręcz odwrotnie, autor mówi wyraźnie, że pomimo dobrze znanego wolnorynkowego stanowiska Economisty, stoją naprawdę na lewej stronie. Jest to więc paradoks, a nie tożsamość.

    Stary chrzan zapewne podpisałby się pod twierdzeniem Gomeza o burżuju, a ja na pewno. Zajmijmy się może lepiej treścią. Zatem do rzeczy.

    Wolny rynek może i jest hipostazą, ale nie przestaje być przydatnym pojęciem w opisie stosunków ekonomicznych. Wolny rynek to skrót myślowy, na pewną cechę kapitalizmu – wolną konkurencję. Ani mężczyzna w ciąży, ani zakazywanie komuś używania Twittera, ponieważ ośmielił się powiedzieć coś oczywistego, nie jest konsekwencją wolnej konkurencji. Jest tego przeciwieństwem. Wolna konkurencja polega na tym, że jeżeli Triarius i Stary chrzan piszą na ten sam temat, to czytelinicy mają prawo wybrać, kogo będą czytać i z kim się zgodzą.

    Jestem dziwnie spokojny, że Starszy Pan nie zamierza nikogo w ogóle – a Pana w szczególe – nawracać, ani na rozkosze, ani na mądrości, ani na golarki, ani na mury.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.