Jak tworzy się sytuację rewolucyjną
56 komentarzy Published 24 października 2022    | 
Mój artykuł na temat Kerczeńskiego mostu spotkał się ze zdecydowanym odporem ze strony mego towarzysza podziemnej niedoli. W obszernym komentarzu, Darek przedstawił swoją wizję dziwnej wojny. Wizję, która domaga się, by porzucić dociekania i pogodzić się z faktem, że jesteśmy ofiarami sowieckiej dezinformacji, więc nie możemy posiąść „istotnej wiedzy” na temat tej wojny. Lasciate ogni speranza, porzućcie wszelką nadzieję, którzy wchodzicie do dantejskiego piekła dezinformacji. Próby dojścia do jakiegokolwiek, nazwijmy to tak, metodologicznego porozumienia, spełzły na niczym. Zostawmy więc metodologiczny aspekt tego poglądu, który przypomina mi prlowski żart: gdy radio podawało na przykład, że minęła godzina 12, to mieliśmy w zwyczaju mówić „znowu kłamią!” Niezależnie wszak od tego, jak bardzo trudno mi pominąć milczeniem postulat odwrócenia się plecami do świata w celu jego zrozumienia, proponuję jednak, by skoncentrować się tylko na meritum. Spróbuję pokrótce wyłożyć pogląd Darka, na ile go rozumiem.
Wojna w oczach Darka, jest przedłużeniem długoterminowej strategii sowieckiej zapoczątkowanej przez Szelepina i Mironowa; konsekwentnie, nie ma zatem dwóch stron w walce, a tylko jedna i, co za tym idzie, wszystkie wydarzenia są ukartowane z góry. Analogii dopatruje się Darek w udawanej wojnie sino-sowieckiej, która doprowadziła do uznania chrlu przez Zachód. Tamten konflikt miał ogromne znaczenie, przyniósł poważne konsekwencje strategiczne i geopolityczne, podczas gdy konflikt ukraiński to jest drobiazg: „Ukraina nie ma potencjału zbliżonego do chińskiego. Stosunkowo mały kraj, biedny, rzadko zaludniony…” Autor przyznaje, że cele wojny nie są jasne, a jednocześnie twierdzi, że „wojna nie jest tu przedłużeniem polityki, ale rodzajem wybuchowej inicjacji, zmierzającej do wytworzenia nowych stosunków w polityce europejskiej i światowej”.
W rezultacie Zachód cierpi z powodu własnych sankcji, pomoc dla Ukrainy jest mizerna, głównie w postaci staroświeckiego – o, przepraszam: „starosowieckiego” – sprzętu, a atomowy straszak w rękach sowieckich skutecznie paraliżuje Zachód. Darek naigrywa się z tępoty Zachodu, który w ogóle nie próbuje dociec „o co chodzi?” i nie jest w stanie dostrzec, „że wytykana dziś rzekoma słabość Kremla, jutro może okazać się jego, Zachodu, własną słabością”. Pierestrojkowe twory, jak prl i Ukraina, próbują wciągnąć Zachód do czynnego udziału w konflikcie, ale ten, nie wiedząc dokładnie dlaczego, pozostaje bierny.
Streściłem zapewne nieudolnie, ale całość można przeczytać (komentarz z 16 października, 8:54 i następująca po nim dyskusja) i tam docenić w pełni subtelności wywodu. Mówię to bez ironii, bo kłopot w tym, że ja się w większości zgadzam. (Choć tkwię uparcie przy twierdzeniu, iż należy jak najusilniej dociekać, kto stoi za eksplozją na moście, żeby lepiej rozumieć dynamikę rozwoju wydarzeń.) Czy jednak Darek nie ma racji, wyrzucając mi, iż operacyjne szczegóły są bez znaczenia? Pozwolę sobie wskazać na kluczowe punkty, które od wstępnej zbieżności prowadzą nas do zasadniczej rozbieżności.
W moim przekonaniu, dziwna wojna na Ukrainie jest w istocie kontynuacją długofalowej strategii. Ale to nie oznacza przecież, że Szelepin zaplanował 60 lat temu inwazję Ukrainy w lutym 2022 roku. Niezwykłość tej strategii leży w jej giętkości, w dostosowywaniu się do sytuacji, w wykorzystywaniu okoliczności. Mało tego, niezwykle trudno odczytać, jakie cele mogą mieć poszczególne posunięcia w ramach strategicznego planu, gdyż wiele z nich, zwłaszcza faza znana pod nazwą „upadku komunizmu”, zdaje się na pierwszy rzut oka, być ogromnym krokiem wstecz. Trudność polega więc na odczytaniu, w jaki sposób inwazja Ukrainy wpisuje się w te same ramy. Jaki element strategii pchnął Putina do inwazji w lutym Roku Pańskiego 2022?
Darek przytacza wojnę sino-sowiecką, jako przykład analogiczny do wojny ukraińskiej. Tu nasze drogi się rozchodzą bardzo wyraźnie. Nie było w istocie żadnej wojny między chrlem i sowietami, a zaledwie utarczki graniczne, łatwe do sfingowania i łatwe do rozdmuchania, więc nie zachodzi tu żadne podobieństwo. Jednak największe zdumienie wzbudziło we mnie twierdzenie Darka, że Ukraina jest mała, biedna i bez znaczenia. Ukraina jest ogromna (drugi co do obszaru kraj w Europie), ma 40 milionów ludności (więcej z Krymem i Donbasem) i jest znaczącym producentem żywności i innych surowców. Ukraina jest ważna strategicznie; tak dalece, że niektórzy historycy są zdania, iż obie wojny światowe toczyły się zasadniczo o Ukrainę. Była istotnym powodem wejścia Rosji do Wielkiej Wojny (Lieven) i była główną częścią lebensraumu, który próbował sobie zdobyć Hitler (Snyder). Zbywanie znaczenia Ukrainy lekką rączką, wydaje mi się geopolitycznym szaleństwem. Że jest mniejsza od chrlu? Niewiele krajów na świecie jest w tej samej lidze co chrl. Najważniejsze jednak, że mamy na polach Ukrainy autentyczny konflikt zbrojny, który nie da się sfingować, jak potyczki na pograniczu, z dala od zachodnich dziennikarzy. Innymi słowy, uznając wojnę na Ukrainie za część długofalowej strategii, nie mam prawa zamykać oczu na autentyczność konfliktu. Co więcej, ta właśnie autentyczność walk – ataków i kontrataków, nalotów i bombardowań, a nade wszystko ludzkich cierpień – czyni tę wojnę, rozumianą jako część szerszej strategii, o wiele, wiele bardziej niebezpieczną. Niedostrzeganie autentyczności konfliktu stawia nas w absurdalnej sytuacji, w której nie jesteśmy w stanie docenić potencjalnych zysków politycznych otwartego konfliktu z sowieciarnią, gdyż odrzucamy a priori wszelkie próby zrozumienia istoty zmagań. Z drugiej zaś strony, rozmiar tych cierpień przesłania możliwość prowokacji.
Wojna – nie wymiana strzałów i szamotanie się na granicy, ale otwarty konflikt zbrojny – jest sytuacją z definicji dynamiczną, zmienną. Wojna polaryzuje, wywołuje potężne emocje, kreuje zbrodniarzy i bohaterów. Nie da się jej zaplanować, ani przewidzieć. Najlepiej ułożony plan taktyczny może się rozbić o drobny błąd w wykonaniu albo o nagłą zmianę pogody. Ileż znamy wypadków w historii, gdy niepokonane armie dostawały baty od przeciwnika, którego, zdawałoby się, powinny były zniszczyć bez wysiłku. Jakże nieliczne wojny w historii potoczyły się tak, jak to zaplanowano w sztabie. Tylko że w opinii Darka, tu w ogóle nie ma żadnej wojny, bo do wojny potrzeba dwóch stron. Skoro jest tylko jedna strona, to potrzeba choreografii, uzgadniania ruchów na najróżniejszych poziomach, od poziomu Putina i Zelenskiego aż do poziomu dowódców na poszczególnych odcinkach frontu. Czy tak? Czy uzgadniają też, które elektrownie mają zaatakować? I które szpitale? Jeżeli tak jest w istocie, to te kontakty muszą być wykrywalne…
Ponownie, pomimo tak zasadniczych różnic w ocenie sytuacji, zgadzamy się z Darkiem, że cele tej wojny leżą poza strefą konfliktu zbrojnego. Nie idzie o Donbas i Krym, nie idzie o granice ani o „jedność ruskiego narodu”, idzie o tzw. Zachód, a ściślej o całą Europę. W jaki sposób autentyczny konflikt zbrojny na żyznych polach Ukrainy, może doprowadzić sowieciarzy do zwiększenia kontroli nad Europą? „Wybuchowa inicjacja”, jak twierdzi Darek? Może. Ale chyba coś innego jest na rzeczy.
W cyklu o upadku komunizmu, pisałem o trwającym dziesięciolecia procesie sowietyzacji Zachodu. Niezaprzeczalne sukcesy tej taktyki doprowadziły mnie do przekonania, że dziesiątki tysięcy żołnierzy zebranych nad granicami Ukrainy pod koniec ubiegłego roku, służyć miały tej samej strategii: doprowadzić miały do dalszego zmiękczenia tego, co i tak już jest sflaczałe. Z tego powodu, inwazja lutowa była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Do dziś nie potrafię zrozumieć, w jakim celu Putin porzucił proces, który posuwał się, wprawdzie powoli, ale pewnie, w pożądanym kierunku – ku całkowitej i dobrowolnej sowietyzacji Zachodu. Gdy wydawało się, że postępy sowietyzacji są nieuchronne, że nic nie zdoła powstrzymać rozkładu politycznej woli, to właśnie inwazja Ukrainy zdołała tego dokonać. Oto nagle bolszewicka jaczejka brukselska poczęła uzbrajać się w broń, a nie w kije od mioteł. Biden, poputczyk w Białym Domu, wystąpił przeciwko Putinowi i komunistom chrlowskim. Nawet New York Times i bbc, te bastiony sowietyzmu, stanęły po stronie Ukrainy i żądały uzbrojenia ukraińskich bojowników o wolność i uniezależnienia Zachodu od sowieckich paliw. Większość sporów poszła w kąt, i w ten oto sposób Putin zdołał osiągnąć nieosiągalną, jak się zdawało, „jedność Zachodu”.
Tak się wydawało, ale wydarzenia ostatnich kilku miesięcy w Wielkiej Brytanii zmieniły mój pogląd.
Boris Johnson został zmuszony do ustąpienia z pozycji lidera partii Torysów, ponieważ ludzie, pracujący dla jego rządu, pili wino (piwo byłoby akceptowalne, jak wykazał Starmer). Jego rezygnacja spowodowała długotrwały konkurs piękności i wybór Liz Truss na stanowisko premiera. Jej Kanclerz, czyli minister finansów, wystąpił z planem obniżenia podatków (obok dotacji rządowych dla obniżenia cen elektryczności) w celu wyciągnięcia brytyjskiej gospodarki z błędnego koła anemicznego wzrostu, stagnacji i rosnącego deficytu budżetowego. Plan taki nie jest niczym nowym ani dziwnym. Podobnie postąpili Margaret Thatcher i Ronald Reagan, a nawet lewacka administracja Kennedy’ego, gdyż nawet lewicowcy wiedzą, że niższe podatki stymulują wzrost i inwestycje. Obniżenie najwyższego podatku dochodowego z 45% do 40% najprawdopodobniej zwiększyłoby dochody państwa, ponieważ tak właśnie się stało, gdy po porażce lejburzystów obniżono podatek z 50% do 45%. Na dzień przed mini budżetem Kwartenga, centralny bank podniósł stopę procentową, ale tylko o pół procent, gdy amerykański Fed dodał 0.75% do kosztu pożyczek. Przewidywalnym efektem tych posunięć był spadek wartości funta. Jednocześnie, z technicznych powodów, które zbyt długo byłoby wykładać, firmy zarządzające wielkimi funduszami emerytalnymi, które muszą wypłacać swym członkom emerytury wzrastające każdego roku wraz z inflacją, musiały dokładać gotówkę do funduszy w celu wypełnienia teoretycznych czarnych dziur, stworzonych przez inflację w okolicy 10%. Efektem tego procesu był spadek wartości obligacji rządowych (tzw. Gilts), używanych przez fundusze emerytalne.
Można wybaczyć opozycji parlamentarnej, że obarczyła winą za ten stan rzeczy mini budżet Kwartenga – taka jest rola opozycji w tym najlepszym z systemów. Trudniej było mi początkowo pojąć, dlaczego wszyscy bez wyjątku obserwatorzy, całe media, łącznie z rzekomo, prawicowymi FT, The Economist, a nawet ze Spectatorem na czele, także obwiniały rząd. Nie było w rzeczywistości żadnego związku przyczynowego między budżetem i chaosem na rynku, ale rzadko kto odważył się to powiedzieć głośno. Spektakl zakrzykiwania każdego, kto próbował wskazywać na obiektywne przyczyny kryzysu, uzmysłowił mi, kto naprawdę rządzi tym krajem. Kiedy mówię, że zakrzyczano obrońców rządu, to nie jest wcale metafora. Zakrzyczano ich dosłownie, nie dając dojść do słowa podczas wywiadów, domagając się przeprosin – ulubiona metoda lewaków – i jednoznacznie grożąc nadchodzącym gniewem ludu. Nawet najbardziej prawicowi komentatorzy także mają dzieci, które chodzą do szkoły i nie można ich narażać na szykany. W końcu, rzadko kto lubi być opluwany na ulicy. Może więc nie należy się dziwić, że rozsądni ludzie nabrali wody w usta.
Rezultat jest jednak zdumiewający: zaakceptowano, jako jedyne możliwe wyjaśnienie sytuacji, narrację, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, i na tej podstawie dokonano przewrotu parlamentarnego w Westminsterze. Dla uniknięcia nieporozumień dodam, że nie jestem zwolennikiem Liz Truss, ale sposób obalenia jej rządu, po równie podejrzanych machinacjach przeciwko rządowi Johnsona, nie wróży dobrze temu państwu. Pokazuje bowiem naocznie, że władza leży naprawdę w rękach mediów, a te są generalnie na lewo.
Wielka Brytania jest mniej zadłużona niż większość krajów Europy, ma także niższe totalne opodatkowanie (jako procent dochodu narodowego). Oprocentowanie pożyczek jest o wiele za niskie (2.25%), zważywszy inflację ponad 10%. Obie cyfry są wynikiem opieszałości, z jaką Bank of England podnosił stopę procentową, po wyjściu z pandemii i porzuceniu idiotycznej polityki zamykania gospodarki na klucz. Mimo to, wszystkie media bez wyjątków, przytaczały z aprobatą ostrzeżenia i pouczenia towarzyszki Kristaliny Georgiewej, byłej wykładowczyni ekonomii politycznej na katedrze marksizmu-leninizmu uniwersytetu w Sofii, a dziś szefowej IMF.
Zjednoczone Królestwo nie jest odosobnione w swej trudnej sytuacji finansowej. Podobnie, a w wielu wypadkach znacznie gorzej, jest w innych krajach europejskich, ale gospodarka brytyjska ma tę przewagę, że nie jest włożona w kaftan bezpieczeństwa w postaci €uro, nie jest poddana absurdalnym dyktatom z Brukseli, za co Panu Bogu niech będą dzięki. Jakim więc cudem, dobrowolnie włożyła niniejszym głowę w dyby polityki gospodarczej, która doprowadzić może tylko do bolesnego uwiądu w zacisku socjalistycznego imadła? Dyktat Brukseli zastąpiono dyktaturą mediów, które żądają bezustannego podnoszenia zasiłków i podatków, i już wkrótce domagać się będą ograniczenia budżetu obronnego oraz zwiększenia deficytu budżetowego.
Stało się tak, ponieważ żyjemy w czasach, gdy wszystkim rządzą media, a nie rządy. Boris Johnson wygrał wybory w cuglach, ale nigdy, od samego początku, nie miał mediów po swojej stronie, toteż został obalony. Truss została zmiażdżona, i już słychać ostrzenie noży na Sunaka, który jest miliarderem. Media są – to wielkie uproszczenie i uogólnienie, ale pozostanę przy nim – kulturowo liberalne, a ekonomicznie i politycznie lewicowe. Brytyjskie media są także w większości pro-europejskie, co w praktyce oznacza, że nie mogą do dziś wybaczyć elektoratowi odejścia z niuni.
Koncentruję się na angielskich przepychankach, ponieważ znam sytuację tutaj najlepiej, ale nie inaczej jest w innych krajach Zachodu, czego najlepszym przykładem było zachowanie mediów podczas ostatnich wyborów prezydenckich w Stanach. Nikomu nie pozwolono pisnąć ani słowa przeciw Bidenowi, bo byli tak skrajnie przeciwni Trumpowi. Właściciele Twitter i Facebook ocenzurowali każdą wzmiankę na temat skandalicznego zachowania Huntera Bidena, stacje telewizyjne i gazety stłumiły i zatuszowały związki między działalnością synalka i kandydatem na prezydenta. I pomimo tej skoordynowanej kampanii, Trump – który, Bóg raczy wiedzieć, ma wiele wad – otrzymał ponad 70 milionów głosów w tamtych wyborach.
Czyżby więc Putin i Xi lepiej rozumieli naturę tzw. Zachodu niż ja? Bardzo to możliwe, ponieważ inwazja na Ukrainę wraz z nieprzypadkowo jednoczesnym zamknięciem gospodarki chrlowskiej z powodu pandemii, spowodowała stan fermentu w tzw. krajach rozwiniętych. Uzależnione od tanich chrlowskich bubli społeczeństwa są jak narkoman, któremu odebrano strzykawkę. Strajki i blokowanie dróg są już na porządku dziennym, a zima może przynieść zaognienie nastrojów, jeżeli sprawdzą się przewidywania przerw w dostawach prądu. Stan politycznego wrzenia łatwo przerodzić się może w rewolucję.
A mnie z rewolucją „nie po puti”, że zacytuję z żyjącego klasyka.
Prześlij znajomemu
Michale,
Miałem początkowo zamiar odpowiadać na Twoje zarzuty metodycznie, punkt po punkcie. Doszedłem jednak do wniosku, że taka polemika nie dość, że nikogo z czytelników nie zaciekawi, to w dodatku byłaby niezmiernie jałowa. Pomyślałem, że może lepiej skupić się na meritum, a więc na tym, co Ty w swoim tekście obiecujesz, ale bodaj Ci owa obietnica w ferworze polemicznych kuksańców nieco umyka.
O co prowadzimy spór (zgadzając się równocześnie w wielu kwestiach)? Czy jego przedmiotem nie jest aby optymistyczna nadzieja? Ta sama, która jakże frapuje, wypływając spod pióra Mackiewicza? A z którą Ty, jeśli mnie pamięć nie myli, nie bardzo chciałeś się uporać. Nie pasowała do koncepcji. – Nieoczekiwanie wpadła mi ta supozycja w Twój tok myślenia, wziąwszy pod uwagę cytat z Komedii. Nie było go – jak wiesz – wczoraj…
Piszesz:
„Wojna – nie wymiana strzałów i szamotanie się na granicy, ale otwarty konflikt zbrojny – jest sytuacją z definicji dynamiczną, zmienną. Wojna polaryzuje, wywołuje potężne emocje, kreuje zbrodniarzy i bohaterów. Nie da się jej zaplanować, ani przewidzieć. Najlepiej ułożony plan taktyczny może się rozbić o drobny błąd w wykonaniu albo o nagłą zmianę pogody. Ileż znamy wypadków w historii, gdy niepokonane armie dostawały baty od przeciwnika, którego, zdawałoby się, powinny były zniszczyć bez wysiłku. Tylko nieliczne wojny w historii potoczyły się tak, jak to zaplanowano w sztabie. Tylko że w opinii Darka, tu w ogóle nie ma żadnej wojny, bo do wojny potrzeba dwóch stron.”
Popraw mnie, jeżeli się mylę: wojna jest operacją sowiecką; po obu stronach frontu stoją bolszewicy, przeprowadzając gigantyczną operacją wojenno-propagandową. Czy nie dzielimy tego punktu widzenia? „Operacja” jest skrojoną na długofalowe potrzeby bolszewicką prowokacją. Czyż nie? Czy zaplanowali ją 60 lat temu Szelepin z Mironowem? Zgadnij, co sądzę. Niezależnie od Twojej odpowiedzi, doskonale wpisuje się w jej – strategii – najrozleglejsze cele, czyż nie?
Contra spem spero? – fraza, którą zdecydowanie zwykłeś odrzucać? Czy nie zdaje się być tu na miejscu? W odniesieniu do Twojej interpretacji zdarzeń.
„Operacja” od początku była prowadzona na gigantyczną skalę, ale przy świadomym użyciu niewystarczających środków wojennych. Żołnierza zdecydowanie za mało; celowy brak przewagi w powietrzu etc. Żadnej przypadkowości (na szczeblu politycznym, rzecz jasna). Zwycięstwo militarne, odniesione w pierwszych tygodniach, nie leżało w bolszewickich planach. Ponieważ jednak Dniepr leży o wiele bliżej świata aniżeli Ussuri, spreparowany konflikt nie mógł mieć charakteru teatralnych poszturchiwań. W efekcie mamy do czynienia z działaniami wojennymi na dużą skalę. Ofiary wojny są mordowane, gwałcone, okradane. Możemy być tym wszystkim zszokowani, ale czy wolno nam przy okazji zamykać oczy? Czy ogrom zbrodni i ludzkiego cierpienia w jakikolwiek sposób nadweręża bolszewicki potencjał, niweczy plany? Powiadasz: na wojnie zdarzyć może się wszystko. Zgoda. Ale czy mamy do czynienia z wojną w klasycznym rozumieniu tego terminu? Czy wolno nam domniemywać, że protegowany „oligarchy” Kołomojskiego przedzierzgnie się we Własowa? Na jakiej podstawie formułować jesteś gotów podobne twierdzenia? Czy nie jest to aby wykwit pobożnego życzenia? Bo chyba nie wpływ wszędobylskiej ukraińskiej propagandy?
W drugiej części swojego tekstu porzucasz subtelne uszczypliwości pod moim adresem i przechodzisz do zadumy nad mizerią brytyjskiej polityki. Początkowo nie dostrzegałem spójni pomiędzy rozdziałami, aż odkryłem co jest motywem przewodnim artykułu. To około-polityczne nieudacznictwo. Pióro Rohnka posiadło subtelność analityczną cepa; kolejni PM klękają z przerażenia przed byle wyspiarskim pismakiem, który raczył im pogrozić palcem, w bucie. Współdzielą z Rohnka klęskę intelektu.
O ile w pierwszym przypadku (Rohnka) chętnie się zgodzę z Twoją diagnozą, o tyle nie bardzo mogę przytaknąć supozycji, że za fiaskiem brytyjskiej para-konserwatywnej polityki stoją niezależne media. Może za długo tkwię w para-politycznej „rzeczywistości”? W każdym razie, nie wierzę. Nie ufam, że media głównego ścieku, czy to będzie Londyn, czy Warszawa, Paryż, Berlin, Kijów ze swoją „ukraińską prawdą” (tak, tak się nazywa główny przekaźnik frontowych wieści – zabyli przechrzcić?) działają w interesie publicznym, z własnej i nieprzymuszonej woli notorycznie wypaczając stan rzeczy.
W mojej topornej („cepnej” brzmi nieszczęśliwie) optyce, odgrywają rolę pasa transmisyjnego koncepcji i dyrektyw płynących… gdzieś z głębi. Twarde dowody? Ależ, nie mam żadnych.
Zdaję sobie sprawę, że węszenie za trudnymi do udowodnienia spiskami nie przystoi intelektualnej elegancji. Pozwól zatem, że to ja poprowadzę nieco dalej wywód, który rozpocząłeś.
Brytyjski system polityczny, ostoja resztek normalności (według Ciebie), wali się z łoskotem na naszych oczach. Odpowiedzialne za ten stan rzeczy są ciemne moce, działające pod woalką z niezależnych mediów. Co składa się na tę mroczną substancję, trudno orzec. Sowiecka agentura wpływu, o której istnieniu „zapomniano” 30. lat temu? Inspirowane z tegoż Kremla, a sącząca się zewsząd, równie trująca jak zwariowana, lewacka ideologia, która z powodzeniem zainfekowała wszystkie brytyjskie warstwy społeczne? A może naturalny, ludzki pęd ku bolszewickiej szczęśliwości? I bodaj czy nie najbardziej prawdopodobna alternatywa – obawa przed redakcyjną anatemą, utratą pracy, kolegów, wyłączeniem ze środowiska. Bo czy można sobie wyobrazić taki stan rzeczy, w którym dobrze wykształceni, w miarę inteligentni ludzie, wszyscy co do (niemal) ostatniego reprezentują lewacki punkt widzenie, dobrowolnie wkładając głowę w redakcyjny kierat bolszewizmu?
Na ulice europejskich miast wyłażą manifestanci. Gromko krzycząc, starają się zwrócić uwagę na niedostatki życia oraz trawiące ich obawy. To przejaw gniewu, a jednocześnie zapowiedź porządków, jakie nas mogą nawiedzić już wkrótce.
Kilka tygodni temu, w Paryżu, manifestowano pod hasłem „zjedzmy bogatych”. Początkowo nie zwróciłem na ten, pozornie drobny incydent należytej uwagi. Ale jeśli się zastanowić… wolno chyba zasugerować przypuszczenie, że za tak niewybredną formułą musi ukrywać się ktoś znaczny. Ktoś na miarę Lenina, Trockiego, może któregoś z nieco mniej wybitnych towarzyszy.
W koincydencji upadła Truss, pokonana przez lodową sałatę – chciała bogatych utuczyć. Wygłodniałe media (inspirowane czy nie) zareagowały niesmakiem. Nie trawią nadmiaru tłuszczu. Nie jest paradoksem, że jej miejsce zajmuje bardzo zamożny człowiek. Nie ma, o ile bogactwo dla wybranych nie wchodzi w sprzeczność z nędzą dla całej reszty, jak pokazuje stuletnia historia bolszewickiego pochodu.
„Stan politycznego wrzenia łatwo przerodzić się może w rewolucję.” – Tak powiadasz. Ale nie bardzo rozumiem, dlaczego dodajesz: „A mnie z rewolucją ‚nie po puti’”.
Zachodzę w głowę, co takie wyznanie może oznaczać w tekście reakcjonisty? Czyżbyś był zdania, że jedynie bierność może Cię od doli owej wspólnej drogi z bolszewictwem uwolnić?
Osobiście, ponad bierność przekładam kontrę, choćby cherlawą.
***
Tak się jakoś złożyło, że nasze publiczne dyskusje – jak ta – mogą liczyć raczej na uważne sekundowanie aniżeli na współudział czytelników i przyjaciół witryny. Mam prośbę, którą, być może, Michale, podtrzymasz – o możliwie szeroki udział w debacie. Sprawy, które tu poruszamy, są nazbyt ważne, by kończyć żywot w oparach nieposkramialnych naszych redakcyjnych dyskusji.
Panowie,
Śledzę z uwagą Waszą fascynującą dyskusję, staram się też wychwytywać co ciekawsze wątki z wypowiedzi debaty toczącej się na, umownie to nazwijmy, powierzchni. Wydaje mi się, że na tym etapie wydarzeń jest za wcześnie na zdiagnozowanie rzeczywistych przyczyn konfliktu na Ukrainie. Wciąż staram się przepuszczać docierające stamtąd informacje-dezinformacje przez filtr golicynowskiej optyki i znajduję wiele przesłanek na rzecz aktualności planu Mironowa-Szelepina. Rażące błędy w sztuce wojennej sowietów na samym początku inwazji mogą być poszlaką wskazującą na kontynuację kremlowskiej strategii dezinformacji. Ale jaki mógłby być jej długofalowy cel na tym etapie destrukcji zachodniego świata? Czy Putinowi nie prościej byłoby po prostu odkręcić kurek Nord Streamów, przekupywać kolejnych zachodnich polityków i spokojnie czekać, aż Europa całkowicie uzależni się od sowieckiego opium? Po co cały ten spektakl z ostrą amunicją i bronią atomową w tle? Obawiam się, że moje pytania nie popchną tej dyskusji naprzód, ale, póki co jestem wciąż na etapie zestawiania i analizy danych.
Obserwuję wystąpienia wszelkiej maści ekspertów oraz „ekspertów”, komentatorów sięgających po najbardziej wymyślne hipotezy, próbujących racjonalnie wyjaśnić bieżące wydarzenia. Wygrzebywane są z mroków historii teorie Mackindera, Brzezińskiego, przypominany jest staruszek Kissinger, przywoływane analogie z kryzysem kubańskim, ale nikt, żaden komentator ani razu nie zająknął się o prognozach Golicyna. Jest to zastanawiające, biorąc pod uwagę tak szerokie spektrum analiz. Ale może coś mi umknęło, może ktoś spotkał się z jakąś wzmianką o Golicynie w kontekście wojny na Ukrainie?
Z tych wszystkich teorii krążących w sieci jedną z najbardziej prawdopodobnych wydaje się ta, która mówi o próbie odciągnięcia uwagi Stanów od Azji, a konkretnie od Tajwanu. Co prawda zaangażowanie USA na Ukrainie jest tylko na poziomie dostaw broni, logistyki i rozpoznania strategicznego, ale może nawet taki wysiłek jest na rękę Moskwie i Pekinowi.
Panie Jacku,
Otóż to. Po co mu to było? Wywołanie zamieszek na ulicach Berlina, Paryża i Londynu wydaje się bliższe jakegoś wyjaśnienia. Corbyn był o 2000 głosów od zwycięstwa w wyborach, ale nie wyszło, więc może należało zmienić kurs.
Mówiliśmy już o hipotezie odciągnięcia uwagi od Tajwanu. Wydaje mi się to mało przekonujące z tej prostej przyczyny, że inwazja raczej skupiła uwagę na Tajwanie. Nigdy nie było tyle mowy o zagrożeniu wyspy, o przygotowaniach do inwazji, o konieczności obrony Tajwanu, jak teraz. Mało tego, taka reakcja była zupełnie przewidywalna.
Używając ulubionych analogii z przygotowań do II wojny, inwazja Ukrainy w celu odwrócenia uwagi od Tajwanu, równałaby się hipotezie, że Hitler zajął Memel (Kłajpedę), by odwrócić oczy świata od Danzig… To się nie trzyma kupy. Ale to wyłącznie opinia, moje zdanie, nic więcej.
A Golicyn? Nikt nie przytacza Golicyna. Przywoływanie go wyklucza z salonów, wzmianka o Golicynie dyskwalifikuje z udziału w kulturalnej dyskusji. Nie będzie zaproszeń do radia i tv, nie będize wywiadów, nie będzie dochodów z doraźnych komentarzy. Więc po co przytaczać Golicyna?
Darek,
Widzę, że przeszedłeś do formy wołacza, więc sprawa jest poważna. Co więcej, piszesz o sobie w trzeciej osobie, co wzbudza we mnie niepokój.
Panie Michale,
Pisząc o odwracaniu uwagi (być może to nienajlepsze określenie), miałem na myśli rozdarcie amerykańskiego potencjału militarnego pomiędzy dwa fronty. Jeżeli ChRL rozpocznie awanturę z użyciem sił wojskowych przeciwko Tajwanowi, to Amerykanom trudniej będzie zapanować nad obydwoma konfliktami. Tajwan byłby, rzecz jasna dla Waszyngtonu priorytetem, ale Stany z pewnością starałyby się też utrzymać wpływy w Europie. Otwarcie drugiego frontu postawiłoby ich w bardzo trudnej sytuacji i być może przekroczyłoby to możliwości amerykańskiej machiny wojennej. Oczywiście to tylko hipoteza, nikt nie wie, jakie są taktyczne plany Xi i co ustalił z Putinem.
Jacek,
Jeśli chodzi o Golicyna, to oczywiście Michał ma rację. Przecież to był antykomunista. Powoływanie się na takich jak on nie jest w dobrym tonie. Antykomunizm jest zakazany (może nieformalnie, ale jednak). To pierwotne wykluczenie powoduje, że na powierzchni (gdzie szukasz) nie sposób znaleźć satysfakcjonującej intelektualnie analizy. No, chyba że… komunizm upadł. A, to co innego. Tylko po co komu taka analiza, pozbawiona umocowania w makro-politycznej rzeczywistości?
Niewiara w komunizm, tu i teraz, ma ogromne konsekwencje, łącznie z najważniejszą – powoduje niewłaściwe rozpoznanie drugiej strony. „Rosja” jest w tej optyce takim samym państwem jak inne (może odrobinę bardziej aktualnie zaborczym); Putin wybranym w demokratycznych wyborach chwilowym dyktatorem; wojna próba wymuszenia zdobyczy terytorialnych (czy jakichkolwiek innych) na przyległych państwach. Nic ekstraordynaryjnego, zaskakującego z perspektywy znanej nam historii. Tak bywało zawsze… i to jest może jeden z ciekawszych kluczy. Bo skoro w bulwersujących działaniach Kremla nie ma w gruncie rzeczy niczego, czego nie znalibyśmy z przeszłości, to czy nie można z owym agresorem dość do porozumienia? Dla bolszewików może to być co najwyżej rodzaj koła ratunkowego (gdyby mundurowi towarzysze wszystko dokumentnie spaprali). Dla drugiej strony (nie wiem czy nie należy ostatecznie zarzucić formuły „Zachód”) to ponętna wizja przyszłego układu i… spokoju.
W rzeczywistości bolszewickie modus operandi nie przypomina w niczym reguł, którymi kierują się przedstawiciele klasycznej polityki. Bolszewik nie działa w interesie państwa, którym steruje – demontaż związku sowieckiego, czy szerzej – bloku państw ludowo-demokratycznych jest najlepszym przykładem. Nie działa dla dobra zarządzanych obywateli. Jaskrawy przykład takiego postępowania można znaleźć w komentarzu Andrzeja do fragmentu Twojej powieści. Co może zdać się odrobinę paradoksalne także wojna wyróżnia go na tle innych, tradycjonalistycznych agresorów. Bo wojnę bolszewik na ogół prowadzi nie przeciw, a dla dobra napadanego. Nie zagarnia, a wyzwala. Nie pęta, a uwalnia. Czy nie dokładnie takiego patrona potrzebuje całe dzisiejsze, częściowo zidiociałe, lewactwo?
Biorąc pod uwagę ten ostatni aspekt (bodaj czy nie najistotniejszy), można wyobrazić sobie, że aktualne, związane z wojną, interesy, sympatie, mniej lub bardziej ściśle zawiązane sojusze nie mają charakteru stałego. Być może nie upłynie wiele czasu, a będziemy świadkami jakiejś nagłej wolty, masowego odwrócenia nastrojów, w każdym razie czegoś istotnie zaskakującego.
Darek,
Czy zachodnie lewactwo dałoby się „wyzwolić” Putinowi? Czy ludzie pokroju Cohn-Bendita chcieliby dziś mieć za patrona kogoś takiego? Wydaje mi się, że nie. To raczej oni chcieliby się widzieć w roli wyzwolicieli i to oni dążyliby do wyzwolenia rosyjskiego ludu z okowów nietolerancji i homofobii. Nie znam się za bardzo na zachodnich lewakach, ale mam wrażenie, że ich ambicje mogą tak właśnie wyglądać. Oni zdaje się, podobnie, jak np Korwin Mikke widzą w Putinie konserwatystę, narodowca i ekspansywnego imperialnego władcę. Tylko oczywiście różnie go pod tym kątem oceniają.
Natomiast, jeśli chodzi o sojusze, to te w relacjach europejskich i europejsko-sowieckich z pewnością będą ulegały zmianom. Właściwie, to powszechna chęć dogadania się z Putinem i ponownego odkręcenia kurków już teraz jest widoczna. Niemcy i Francuzi tylko przebierają nogami, żeby wszystko wróciło do normy. Ale jeśli chodzi o Stany, to wydaje mi się, że ich konfrontacyjna polityka pozostanie niezmienna. Jak już kiedyś to dyskutowaliśmy, oni widzą w całym tym bałaganie tylko i wyłącznie zagrożenie dla swojej pozycji gospodarczej, a tego raczej nie odpuszczą.
A jeśli chodzi o Golicyna, to chyba rzeczywiście jest to wiedza zakazana. Nawet Cenckiewicz mówi o nim po cichu i jakby ze wstydem. Moje zdziwienie związane jest z tym, że zupełnie niezależni komentatorzy, którzy nie powinni się bać wykluczenia z jakiejś naukowej społeczności, też o nim milczą. Może to po prostu brak wiedzy?
Panie Jacku,
W moim przekonaniu, ten argument działałby tylko wówczas, gdyby Tajwan i Ukraina były zaatakowane jednnocześnie. Inaczej nie ma elemantu odwrócenia uwagi ani nawet środków.
Jacek,
Obawiam się, że nie doceniasz dydaktycznych walorów bolszewizmu. Potrafią nawrócić na jedynie słuszną ścieżkę niemal każdą czarną owce. Nie tylko lewaków, ale nawet zatwardziałych kapitalistów. Niekiedy wymaga to z ich strony odrobiny paternalizmu, ale wytyczony cel niemal nigdy im nie umyka.
Ich ambicje, lewaków, jak ów, którego wymieniasz, wydają mi się całkowicie bez znaczenia.
Niemcy i Francja pewnie bardzo chciałyby dogadać się z Putinem, nie wydaje mi się jednak, aby on miał na to szczególną ochotę. Nie w tym celu rozpętał ukraińską wojnę.
Darku!
Sparafrazuję powiedzenie Rzymian, res ad triarios venit, i powiem, że skoro rzecz dotarła do wołacza, to sprawa jest poważna. Znam Twoje poglądy na temat jałowości polemiki i stosowania się do braku zainteresowania ze strony czytelników. Słyszę je, mniej więcej, za każdym razem, gdy ośmielę się nie zgodzić z Tobą.
Twierdzisz, że obiecuję merytoryczną dyskusję, ale w zamian udzielam Ci kuksańców. Pozwolę sobie zwrócić nieśmiało – bo urodziłem się nieśmiały – uwagę, że zaproponowałem rozróżnienie między niemożliwym do zaakceptowania FORMALNYM argumentem, że „nie mamy żadnej istotnej wiedzy”, a MERYTORYCZNĄ zawartością Twojego komentarza pod moim poprzednim tekstem, treścią, z którą w dużej mierze się zgadzam. Z równą nieśmiałością będę się upierał, że nie zrobiłem nic, poza debatowaniem TREŚCI, tj. meritum Twojego komentarza. Odrzucam zatem zarzut, że unikam meritum. Podobnie, nie stawiałem Ci żadnych ZARZUTÓW, bo niby po co? w takiej sytuacji, odparcie nie istniejących zarzutów punkt po punkcie byłoby mile widziane. Wskazałoby mianowicie na ich niebyt. Ach, istnienie jest wielkim problemem wśród Polaków. Obawiam się tylko, że ma charakter orzecznikowy, a nie egzystencjalny.
Nie. Przedmiotem sporu nie jest „optymistyczna nadzieja”. Nie może być, bo ja w ogóle nie wiem, co to jest, więc nie mogę się na ten temat spierać. A zatem do rzeczy: poprawiam Cię, bo się mylisz:
NIE, wojna nie jest operacją sowiecką. Podobnie, jak nie byłaby nią, gdyby Putin zaatakował był prl. Ani Ukraina, ani prl, nie są suwerennymi państwami, a tylko sowieckimi tworami, sowieciarze są po obu stronach, ale to nie znaczy, że wojna między nimi nie byłaby (lub nie jest) autentyczna. Ponieważ taka masa niewiadomych ma miejsce podczas wojny, to nie możemy takiego konfliktu odrzucać wyłącznie ze względu na niesuwerenność jednej strony. Dlatego właśnie Mackiewicz nawoływał do wojny, do strzelania do bolszewików, że wówczas całe to „jesteśmy po jednej stronie” jest zmiecione, postawione pod znakiem zapytania. Co z kolei nie znaczy, że powinniśmy bez krytycyzmu patrzeć na stronę ukraińską, bo to też bolszewia.
Podobnie jak Ty, mam poważne wątpliwości co do proweniencji strony ukraińskiej, co do wszystkich tych Zelenskich, Poroszenków i Beni z Dniepropietrowska. Ale ludzie walczą i strzelają, więc trzeba im dać odrobinę kredytu zaufania, czegoś co Anglicy lepiej określają jako „benefit of the doubt” czyli ponieważ zachodzi wątpliwość (a zachodzi, bo jest ostry konflikt), to zachowajmy ciut wątpliwości wobec ich bona fides. Czy to miałoby sens? Jakoś nie oczekuję, żeby Cię to przekonywało.
Odrzucam z pogardą nieuzasadnione supozycje, jakobym kiedykolwiek porzucał subtelne uszczypliwości. Mowy nie ma! Nigdy nie przyłapiesz mnie w takim stanie. Chyba że we śnie, ale i to wątpię, bo subtelność mych uszczypliwości jest nie z świata tego, więc zapewne przejawia się nawet w sennych marzeniach i podczas lunatykowania na gzymsie, choć nie mogę tego udowodnić (z definicji).
Co do reszty, to sądzę, że chcesz mnie do rozpaczy doprowadzić, ale rozpacz jest chorobą na śmierć, „rozpacz jest niedostatkiem wieczności”, więc wycofaj się czem prędzej i daj mi odetchnąć, bo inaczej będę musiał napisać kolejny artykuł, który spotka się z odporem i niezrozumieniem. Innymi słowy, wydaje mi się, że brytyjski system polityczny jest prostszy i łatwiejszy do zrozumienia, niż próbujesz to przedstawić. Natomiast kompletna dominacja mediów nie jest czymś aż tak egzotycznym, żeby nie można tego pojąć. qed czyli cbdd
Michał,
Czy mógłbyś wyjaśnić z jakiego powodu wojna nie jest operacją sowiecką? Ukraina, podobnie zresztą jak Rosja, nie jest suwerennym państwem; jest sowieckim tworem; bolszewicy są po obu stronach; w dodatku wojna wpisuje się w długofalową strategią Szelepina i Mironowa, a jednak… Ukraina nie jest współuczestnikiem? Co masz na myśli? Czyżbyś całkowicie wykluczał ewentualność wspólnego działania bolszewików obu stron? Mógłbyś to doprecyzować?
Piszesz: „ludzie walczą i strzelają, więc trzeba im dać odrobinę kredytu zaufania” i słusznie domniemywasz, że mnie to nie przekonywa. Nie zwykłem dawać kredytu zaufania bolszewikom, czegokolwiek by nie przedsiębrali i zdaje mi się (tylko zdaje), że Mackiewicz nie uczyniłby inaczej. Może te strzelaniny powodują i powodować będą w dalszym ciągu, że jakaś liczba bolszewików przekroczy bramę piekła, ale jakie to może mieć znaczenie w zestawieniu z ewentualnością błędnego rozpoznania sytuacji?
Wspieranie „Ukrainy” miałoby według mnie jedynie wówczas sens, gdyby istniała istotna przesłanka dla przypuszczenia, że zerwanie przez jej „establishment” z sowiecką pępowiną jest możliwe. W innym przypadku obdarzanie ich „kredytem zaufania” działa na korzyść długofalowej strategii i sprawia, że potencjalne wykrycie bolszewickiej prowokacji (z jej wszystkimi, zapewne bardzo srogimi konsekwencjami) staje się praktycznie niemożliwe.
Nie widzę sensu w spieraniu militarnym kogoś, kto w wymiarze politycznym współrealizuje sowiecką strategię, w wymiarze wojskowym – w każdym momencie może odwrócić darowany oręż w przeciwną stronę.
Jeśli chodzi o drugi wątek, nie zwykłem wycofywać się „czem prędzej” – cóż to w ogóle za pomysł przypisywanie mi takiej maniery? Ale nieważne.
Nie mogę zgodzić się z poglądem, że „kompletna dominacja mediów”, której przypisujesz wszelkie zło z punktu aktualnego zamieszania w brytyjskiej polityce, jest zjawiskiem samoistnym, funkcjonującym w oderwania od wszystkiego wokół; wolnym od zależności, mniej lub bardziej tajemnych wpływów. Gdybyś spróbował zmienił swój niezachwiany pogląd, łatwiej byłoby Ci zrozumieć „dlaczego wszyscy bez wyjątku…, całe media…” bajają to samo, gdy akurat zachodzi tego istotna potrzeba. Mnie się zdaje, że w najlepszym razie to wykwit hegemonii kulturowej spadkobierców Gramsciego…
Schodzę w ten sposób na manowce? Ok. Poproszę o artykuł.
Darek,
Masz rację. Wycofuję moje słowa. Ta wojna jest operacją sowiecką. Oni ją zapoczątkowali i to jest ich operacja.
Wyraziłem się tak źle i nieściśle, ponieważ sfrustrowany byłem Twoim nastawaniem na to, że nie ma dwóch stron w konflikcie. Chodziło mi o to, że np. w wojnie między Stalinem i Hitlerem, bolszewicy byli po obu stronach, ale nikt nie powie, że była to operacja sowiecka. Nikt – chyba! – nie powie, że była zmowa między Hitlerem i Stalinem, że jeden dojdzie do Moskwy, potem się wycofa, a wtedy drugi dojdzie do Berlina. Tak nie było, to był autentyczny konflikt. I podobnie jest w wojnie na Ukrainie.
Ale jeśli chodzi o moje określenie, to masz rację. Wycofuję je.
Michał,
Nie, to nie jest autentyczny konflikt. W autentycznym konflikcie agresor dąży do pokonania zaatakowanego. Tak nie jest w omawianym przypadku. Od początku konfliktu Kreml z rozmysłem używa niedostatecznych środków.
Autentyczne są walki, bomby i ofiary, ale nie konflikt.
Darku (uwaga, wołacz!) drogi,
Twierdzenie, że Kreml z rozmysłem używa niedostatecznych środków jest zaledwie hipotezą. Jest opinią, jest jednym z wielu możliwych wyjaśnień tego, co się wydarzyło i dzieje nadal. Pan Jacek mówi np., że to typowo sowiecki bardak. A może arogancja agresora, który uwierzył w swoją własną propagandę. Nie byłby to pierwszy (i na pewno nie ostatni) taki przypadek. Czy Amerykanie, Twoim zdaniem, z rozmysłem używali niedostatecznych środków w Wietnamie, żeby przegrać tę wojnę z kretesem? Bo ja nie sądzę. Innymi słowy, są różne możliwe wyjaśnienia.
Tak się składa, że osobiście skłaniam się do tego samego wyjaśnienia, co Ty. I ja sądzę, że to prędzej Sun Tzu niż bajzel. Ale to nie znaczy, żebym grzmiał ex catedra na p. Jacka, który skłania się ku bałaganowi: to nie jest bajzel, bo ja wiem lepiej.
A zatem różnica między nami polega na tym, że Ty WIESZ, co się stało, i rzucasz nam to w twarz odrobinę zbyt apodyktycznie, a ja nie mam pojęcia, i nie rozumiem, dlaczego jesteś aż tak pewien, że jedna z kilku możliwości jest jedyną.
Na powszechnie wykorzystywanej przez media światowe stronie internetowej amerykańskiego Institute for Study the War (understandingwar.org) codziennie zamieszczany jest raport z wojny ukraińskiej. Ostatni zaczyna się tak oto: (pomijam odnośniki do źródeł, z którymi można się zapoznać w treści raportu)
A Reuters investigation of a document trove found in an abandoned Russian command post in Balakliya, Kharkiv Oblast, supports ISW’s longstanding assessments about the poor condition of Russian forces. ISW has long assessed that the conventional Russian military in Ukraine is severely degraded and has largely lost offensive capabilities since the summer of 2022, that Russian strategic commanders have been micromanaging operational commanders’ decisions on tactical matters, and that Russian morale is very low. Reuters’ investigation found that Russian units near Balakliya were severely understrength, with a combat battalion at 19.6-percent strength and a reserve unit at 23-percent strength. The investigation found that poor morale, bad logistics, and overbearing commanders contributed to Russian forces’ poor performance.[The report found that the Russian Western Military District explicitly forbade a subordinate from withdrawing from an untenable position in the small village of Hrakove (which has an area of less than three square kilometers). Ukrainian forces defeated Russian forces in Balakiya and routed Russian forces in eastern Kharkiv Oblast around September 8-10.
Narzuca się pytanie, czy możliwe jest, że sowieci kremlowscy celowo podrzucili ową „kolekcję dokumentów” (i nieco sowieckich czołgów)? Obraz nieudolności, złej organizacji i słabego morale „sił rosyjskich” malowany jest od samego początku i co i rusz odświeżany i podkolorowywany. Czy aby, nie o to właśnie im chodzi?
„siły rosyjskie” to, pomijając pierwszy miesiąc, gdy inwazję prowadziły zasadniczo niektóre jednostki kadrowe i poborowi, zbieranina kontraktowych ochotników (sądzę, że aż do szczebla generałów, stąd częste zmiany dowódców frontów), najemników „prywatnej armii” Prigożyna (Wagnerowców), ochotników-nacjonalistów (z Donbasu, Krymu i „postsowieckiej” FR), własnych oddziałów siłowników (Kadyrow), a ostatnio także nowo zmobilizowanych „rezerwistów”. Jawi się to jako „pospolite ruszenie” ale na ograniczoną skalę oraz bez koordynacji i bez organizacji, bez konkretnych celów. To nie jest armia sowiecka jaką władcy moskiewscy mogli by użyć, gdyby celem wojny były np. Finlandia lub Japonia. Nie ma tu też porównania z armią amerykańską w Wietnamie, przyczyny porażki amerykańskiej były zupełnie inne, głównie wewnętrzne – polityczne.
To oznacza, zdaje mi się, że wojna albo jest prowadzona po amatorsku i bez większego sensu – wobec nie osiągnięcia przez 7 miesięcy żadnych zadeklarowanych celów, albo jest pozorowana, w sensie osiągnięcia celu wojny jakim jest podbój albo zniszczenie przeciwnika. Jeśli jest prowadzona po amatorsku to czy nie po to, aby stworzyć taki, a nie inny obraz jak w załączonym fragmencie tekstu? Jeśli jest pozorowana, to czy nie jest oczywista operacja dezinformacyjna? Dziś można już chyba stwierdzić, kto skorzystał na uszkodzeniu mostu kerczeńskiego. Czy to dlatego, podobno „siły rosyjskie” od kilku dni wycofują się z prawego brzegu Dniepra? Nie wydaje mi się to być uzasadnione uszkodzeniem mostu. Za to uzasadniona jest kolejna ofensywa militarno-polityczna sowietów, jeszcze bardziej wciągająca USA i NATO w tę wojnę.
Michał,
Kwestia czy przesadzam z apodyktycznością sądów wydaje mi dyskusyjna. Z każdym tygodniem, miesiącem nabieram przekonania, że świat stał się (albo staje się dopiero) ofiarą gigantycznej bolszewickiej prowokacji. Nie mogę oczywiście wykluczyć możliwości omyłki w moich obserwacjach, rzecz w tym, że taka ewentualność wydaje mi się coraz mniej prawdopodobna. Może dlatego moje wypowiedzi są odrobinę bardziej wyraziste niż powinny.
No ale… stoimy na krawędzi. Trudno w takiej sytuacji o miękkość.
Andrzej,
Masz oczywiście rację w odniesieniu do Amerykanów w Wietnamie. Pod względem militarnym, strategicznym zdecydowanie przeważali. Pokonała ich… nie wiem w jakim stopniu polityka, a w jakim sowiecka infiltracja. Ale paradoksalnie Michał nie popełnił błędu w swojej wypowiedzi. Bo infiltracja, agentura, propaganda, mielonka w mózgach młodego amerykańskiego pokolenia to w przypadku wojny (i nie tylko jej) także oręż. Amerykanie zostali na tym polu rozbici na miazgę. I trwale. To zadecydowało o wyniki wojny – nie przewidzieli tego aspektu.
Putin także nie przewidział, że jego czołgiści dadzą się ocyganić z czołgów, ale bodaj tylko w wymiarze bolszewickiej, ukraińskiej propagandy.
Darek,
Następnym krokiem powinien być zarzut, że zbyt apodyktycznie zarzucam Ci apodyktyczność i że w ogóle jest dyskusyjne, czy jesteś arbitralny. A może raczej zbyt arbitralnie twierdzisz, że to jest dyskusyjne.
Są jeszcze inne możliwośi, i fakt że o nich tu nie wspominam, nie powinien narazić mnie na arbitralne wyrzuty.
Drogi Panie Andrzeju,
Porównanie do Wietnamu jest oczywiście uzasadnione W KONTEKŚCIE dyskusji. Tak zazwyczaj bywa z porównaniami. Nie wiem więc, na jakiej podstawie utrzymuje Pan, że „nie ma tu też porównania z armią amerykańską w Wietnamie”. Jest porównanie, ponieważ Darek użył następujących słów: „Od początku konfliktu Kreml z rozmysłem używa niedostatecznych środków.” Słowa te miały dowieść, że wojna na Ukrainie nie jest autentycznym kofliktem, bo kiedy jedna strona nie używa dostatecznych środków do zwycięstwa, to tak być musi. Darka rozumowanie jest następujące: kiedy strona nie używa wszelkich dostępnych środków, to nie chce wygrać, więc konflikt jest nieautentyczny.
Jest to oczywisty nonsens, bo jak Pan przed chwilą wykazał, Amerykanie nie używali dostępnych im środków w Wietnamie, walczyli z jedną ręką związaną za plecami, co w żadnym wypadku nie oznacza, jakoby wojna wietnamska była jakoś nieautentyczna. Można nie użyć wszystkich sił z tysiąca różnych powodów. Np. Spartanie nie używali nawet cząstki swych sił w wojnie z Atenami. Czy to znaczy, że wojna peloponeska nie była autentyczna. Oczywisty nonsens. Napoleon nie użył wszystkich swoich sił do inwazji na Anglię – czy to znaczy, że udawał w Boulogne? Oczywisty absurd.
A zatem jeszcze raz: sam fakt, że Putin nie użył dostatecznych sił w pierwszej fazie inwazji może wynikać z kilku powodów, natomiast Darek uparł się twierdzić, że to jest ostateczny dowód na „opcję Sun Tzu”, co jest oczywistą niedorzecznością. Ponieważ, jak sam Pan wykazał, można używać niedostatecznych sił z innych powodów. qed
A wracając do Pańskiego twierdzenia: porównanie jest nie tylko uzasadnione, ale także rozstrzygające.
Dodam tylko dla uniknięcia nieporozumień: zgadzam się z Panem w większości punktów poza tym jednym, gdzie przyczyny niezgody wyłożyłem. Tak, i mnie się wydaje, że to jest pic na wodę. I ja sądzę, że on prowokuje Zachód do konfliktu, udając słabość. Ale widzieć DOWÓD, gdzie takowy nie istnieje, to jest tylko wishful thinking (bardzo nie lubię określenia „myślenie życzeniowe”, co robić), którego nie wolno pozostawić bez odpowiedzi.
Michał,
Widzisz jakąś inną przyczynę celowego użycia niedostatecznych sił aniżeli zademonstrowanie fałszywej słabości? Piszesz o tym z takim przekonanie, że pewnie tak. Może łaskawie je podasz?
Napoleon mógł sobie wysyłać na Anglię stosunkowo niedużą armię, ponieważ wobec szczupłości brytyjskiej armii były to liczby wystarczające.
Nie ma tu analogii.
Jako PS do powyższego artykułu i memento dla tych, którzy odrzucili moją interpretację puczu, który obalił rząd Liz Truss, załączam linkę do artykułu, który wyjaśnia, jak dalece padła ona ofiarą lewackich mediów i niekompetentnego banku centralnego.
https://www.bloomberg.com/opinion/articles/2022-10-26/liz-truss-s-ouster-wasn-t-the-markets-doing?leadSource=uverify%20wall
Nie wiem tylko, czy da sie przeczytać w całości.
Darek,
Wiedziałem – i napisałem powyżej – że wyjdzie na to, iż to ja jestem apodyktyczny, opierając się Twojejmu wyrokowaniu ex cathedra.
Michał,
Zanim przeczytam wskazany przez Ciebie artykuł (możliwe, że dopiero w niedzielę): czy lewackie media (w sytuacji, gdy inne nie istnieją) zasługują jeszcze na miano mediów?
A jak mamy je nazywać?
Nie wiem. Ale skoro nie spełniają podstawowej funkcji przekazywania informacji, a zajmują się przede wszystkim ideologizacją i propagandowym urabianiem odbiorców (także, jak słychać, rządzącego establishmentu) nie powinny się tak nazywać.
Może „medialne tuby propagandowe”?
Darek,
Zadaniem mediów nie jest wyłącznie przekazywanie informacji. Nie ma nic złego w wypowiadaniu opinii. Osobiście jestem za tym, żeby ludzie mieli prawo wypowiadać swe opinie (co wcale nie jest oznaką liberalizmu), ponieważ są mi potrzebne jak tlen do ukształtowania mojej opinii. Zwłaszcza te, z którymi się nie zgadzam.
Problem ze współczesnymi nam mediami – mówię tu ogólnie o tzw. Zachodzie, ale szczególnie o Wielkiej Brytanii – jest taki, że są wszystkie na jedno kopyto, że powtarzają te same frazesy, maglują te same opinie. W wypadku obalenia rządu Truss, zgoda była tak powszechna, że aż uświadomiła mi stan rzeczy. FT, The Economist, The Spectator czy kanał tv GBNews, wszystkie uważane są za media „prawicowe” (GBNews jest nawet otwarcie bojkotowane przez firmy, które odmawiają umieszczania swych reklam na ultraprawicowym kanale), ale wszyscy razem uznali jedną narrację: mini-budżet spowodował chaos na giełdzie; kiedy ustąpił Kwarteng to giełda poszła w górę; kiedy ustąpiła Truss, to jeszcze wyżej. To jest kompletny bełkot. Dow Jones i amerykańskie USTNotes też poszły w dół i w górę równocześnie – czy i Wall Street kierowała się londyńskim mini-budżetem? Rzecz jasna, nie.
Te media zaczynają przypominać polską emigracyjną prasę za czasów Mackiewicza. Tę ich nudną jednomyślność, zacieśnianie szeregów i tępienie inakomysliaszczych.
Ach, przepraszam! Zapomniałem odpowiedzieć na pytanie. Jakie są inne możliwości, że dokonuje się ataku niedostatecznymi siłami?
Właściwie, nie jestem pewien wcale, czy sobie ze mnie nie drwisz. Atak przeważającymi siłami, doktryna, którą generał Scheisskopf, o przepraszam, Schwarzkopf, nazwał „doctrine of overwhelming force”, nie jest wcale typowa w historii strategii militarnej. Sami Amerykanie sformułowali ją w odpowiedzi na klęskę w Wietnamie, ale porzucili ją bardzo prędko, bo już w wojnie z Irakiem w 2003 roku ta doktryna nie obowiązywała. Klasyczna teoria działań, od Spartan, Aleksandra, Hanibala, Cezara, po Napoleona, opierała się na osiągnięciu celów przy pomocy najmniejszych możliwych sił. Aleksander i Napoleon, a do pewnego stopnia i Hanibal, byli mistrzami koncentracji sił na danym odcinku i taka jest klasyczna strategia.
Sun Tzu wydaje mi się prawdopodobnym scenariuszem na Ukrainie. Ale wykluczanie innych możliwości jest niepoważne. Mogli być np. przekonani, że nie będzie oporu. Osobiście, byłbym im powiedział, że napotkają silny opór, ale nie odrzucam takiej opcji. Mogli sądzić, że zdobycie lotniska w Hostomelu doprowadzi do kapitulacji Kijowa. Ile widzieliśmy takich sytuacji w historii? Setki. Mnie ta opcja nie przekonywa, bo zdobyli Hostomel, by natychmiast go utracić, ale byłbym niepoważny, gdybym a priori odrzucał możliwość, że mieli plan, który źle wprowadzili w życie.
Pan Jacek napisał tu niedawno, że wszystko co tam się dzieje, potwierdza tezę, że to zwykły i typowy sowiecki bardak. Rozumiem jego przekonanie. Moje przekonanie jest inne, ale nie zamierzam odsądzać ludzi od czci, tylko dlatego, że są innego zdania.
Michał,
Piszesz:
„FT, The Economist, The Spectator czy kanał tv GBNews, wszystkie uważane są za media ‚prawicowe’”.
Rozumiem, że „są uważane”, ale czy także Twoim zdaniem są prawicowe?
Motto:
– Na prawo od pana jest tylko ściana!
– Nie. Ta ściana jest na lewo ode mnie.
Sam doprawdy znasz odpowiedź na swoje pytanie.
Mimo to, zawsze żyjemy w jakichś okolicznościach. Każda sytuacja składa się z tych okoliczności. Nasza rzeczywistość utkana jest z tych właśnie okoliczności. A zatem w tej konkretnej sytuacji nie jest bez znaczenia, czy pismo uznawane jest za prawicowe.
Oczywiście, zawsze można wyrzec się świata. Pan Jezus do tego nas namawiał. Św. Paweł wołał: „nie bądźcie jak ten świat!” To są postawy szlachetne. A zatem, jeżeli pragniesz się odwrócić plecami do rzeczywistości, to otrzymasz tylko głęboki ukłon podziwu z mojej strony. Oddawszy cesarzowi co cesarskie i zwróciwszy się do Boga, człowiek dokonuje szlachetnego wyboru.
Nie można jednak wypowiadać się na temat otaczającej nas rzeczywistości, programowo odwróciwszy się od niej. Muszę więc zakwestionować, czy taki jest rzeczywiście Twój wybór. Witryna Wydawnictwa Podziemnego? Kula ziemska w winecie? Działalność wydawnicza? To wszystko nie wygląda mi na odwrócenie się od rzeczywistości, ale być może znowu czegoś nie rozumiem.
Michał,
Zestawienie armii czerwonej z wojskami Aleksandra, Hannibala, Cezara i Napoleona uświadomiło mi dlaczego demonstracyjne użycie do podboju Ukrainy armii liczącej jakieś 150 000 od początku wydawało mi się niedorzeczne z militarnego punktu widzenia.
Kto jak kto, ale sowieci doskonale zdają sobie sprawę, że do pokonania wroga potrzebują ogromnej przewagi w żołnierzu. Wojnę zimową z maleńką Finlandią rozpoczęli siłami trzykrotnie większymi.
Michał,
Kwestionowanie prawicowego kierunku pism jak The Spectator, w którym można przeczytać:
The question of why Brazilian footballers back Bolsonaro has perplexed fans around the world ever since 2018, when he burst on to the political scene with his unapologetic mix of misogyny, racism and homophobia.
nie wydaje mi się odwracaniem plecami do rzeczywistości.
To przecież klasycznie bolszewicki bełkot. Z jakiego powodu udawać, że to to jest prawicowe?
Darek,
Nie rozumiem, co uświadomiło Ci zestawienie armii czerwonej z wielkimi wodzami. Uświadomiło Ci coś, co było dla Ciebie jasne czyli niedorzeczność – co mogłoby wskazywać, że kręcisz się w kółko – tylko że to coś, pozostaje niejasne dla mnie.
Tak? Czy na pewno sowieci (kto jak kto? to znaczy kto?) zawsze używają przeważających sił?
Natomiast co do Speccy, to ja mogę je kwestionować, bo je znam bardzo dobrze, ale Ty nie bardzo. Zwróć jednak uwagę, że odwracanie się plecami do rzeczywistości nie dotyczyło Speccy, ale Twojego niedwuznacznie wyrażonego stosunku do wojny. Nie odwołałeś nigdy słów, że nie mamy „wiedzy pewnej”, więc musimy opierać się na uprzedzeniach, ups! na hipotezach, wynikających z naszych uprzedzeń, ups!! wynikających z naszych… z czego właściwie? Ot, odwrócenie się plecami do świata.
Logika, logika
tkliwa dynamika
metodologia
– i żal.
Michał,
Znowu odwracasz uwagę od meritum.
Nie mogę krytykować Spectatora, bo nie jestem stałym czytelnikiem. Ty możesz, bo czytujesz regularnie, ale tego nie uczynisz, bo byłbyś zmuszony przyznać mi rację.
Ciut nudne.
Tak, sowieci starali się zwykle atakować przeważającymi siłami, jak zwykło czynić większość armii świata. Może to odrobinę wywrotowe (a nawet kontrrewolucyjne), ale nie pokładali nadmiernej wiary w bitność czerwonego żołnierza. Nie widzę powodu, dla którego mieliby odejść od tej strategicznej tradycji dzisiaj. Ergo… z rozmysłem użyli niedostatecznych środków.
Wiesz, że mam rację, ale z jakiegoś powodu nie chcesz tego przyznać. Nie powtarzaj jakobym nie zakładał własnej omylności. Tak nie jest.
Uważam, że jesteśmy świadkami największej prowokacji w dziejach (a przynajmniej sporawego jej fragmentu) i to zajmuje mnie o wiele bardziej aniżeli tkliwa dynamika metodologii. Zechcesz wykazać omylność moich hipotez, proszę bardzo. Będziesz – mam nadzieję – miał ku temu okazję.
Powtórzę: Nie mam zamiaru dawać kredytu zaufania stronie ukraińskiej. Według mnie siedzą w wielkiej bolszewickiej prowokacji po uszy. Nie będę przykładał ręki do zamazywania tego obrazu nawet jeśli to nadweręża Twoje epistemologiczne nerwy.
Darku drogi,
Z góry proszę o wybaczenie, jeżeli Cię nudzę, ale czy rzeczywiście odwracam uwagę od meritum? Mówiąc prawdę, nie mam takiego wrażenia, a słyszę, że tylko prawda jest ciekawa.
Nie wypada krytykować pisma tak dobrego jak The Spectator na podstawie jednego cytatu, z tej prostej przyczyny, że Speccy ma tradycję, której osobiście nie znoszę, by prezentować poglądy niezgodne z poglądami redakcji, niezgodne z ich „linią”, ponieważ starają się nie mieć linii innej niż słuszność. Efektem jest publikowanie pismaków z Guardiana, z Timesa i bbc, ale stali czytelnicy wiedzą kto zacz, więc mogą ich unikać. Z mojego punktu widzenia, publikowanie ludzi pokroju Nicka Cohena jest nieporozumieniem, ale rozumiem dlaczego Fraser Nelson podtrzymuje kilkusetletnią tradycję Spectatora. A zatem nie, nie masz racji, że muszę Ci przyznać rację, bo jej nie masz, tej racji, którą mam Ci przyznać.
Sowieci zwykle starali się atakować przeważającymi siłami? Doprawdy? A jakich sił użyli w 1979 roku w Afganistanie? Ach, przepraszam, to na pewno ciut nudne i równie niewygodne. Twoim zdaniem mają w zyczaju używać przeważających sił, ergo…
To „ergo” byłoby genialnie śmieszne, gdyby nie było tak smutne. Nie zachodzi tu bowiem żaden związek wynikania. Jest wyłącznie taka możliwość, że robią tak z rozmysłem. Ale ja wiem, ja wiem, Ty wiesz lepiej i nie ma żadnych powodów do wątpliwości. Sceptycyzm niech się schowa w kontrrewolucyjnym ferworze. Kto sądzi, że to nie Sun Tzu, ale bardak, ten nasz największy wróg (a śpiewak zawsze był sam…).
Doprawdy wiem, co uważasz. Mało tego, powiedziałem wielokrotnie, że i ja skłaniam się ku temu samemu przekonaniu. Ale odmawiam przyjęcia stanowiska, wedle którego p. Jacek byłby zaprzańcem, twierdząc, że to nie Sun Tzu, bo równie prawdopodobne, że ot, zwykły bolszewicki bardak.
Może powinieneś poświęcić więcej uwagi tkliwej dynamice metodologii, bo bez tego żal straszny słuchać, że musimy odwrócić się plecami do świata, by go zrozumieć. A moje epistemologiczne nerwy zniosą większe skandale niż Twój „brak zaufania dla strony ukraińskiej”. Jeżeli ktoś w tej wymianie powinien przyznać się do błędu, to paradoksalnie nie ja, bo jak podkreślam za każdym razem, zgadzam się merytorycznie raczej z Tobą, ale nie zgadzam się z Twoim metodologicznym stanowiskiem, które jest równie absurdalne – co żałosne.
Michał,
Pytasz:
„Sowieci zwykle starali się atakować przeważającymi siłami? Doprawdy? A jakich sił użyli w 1979 roku w Afganistanie? Ach, przepraszam, to na pewno ciut nudne i równie niewygodne. Twoim zdaniem mają w zwyczaju używać przeważających sił, ergo…”.
Pozwól, że w ramach odpowiedzi posłużę się cytatem z klasyka.
Ale czy to jest możliwe? Czy dorośli, odpowiedzialni ludzie mogą posyłać na śmierć tysiące współobywateli, tylko po to, żeby doprowadzić do klęski, a tym samym stworzyć wrażenie słabości i upadku? Mnie samemu wydaje się to trudne do uwierzenia. Nie widzę jednak innego wyjaśnienia dla tej dziwacznej interwencji; interwencji wbrew politycznej logice, wbrew własnym interesom, wbrew rozsądkowi. Najczęściej powtarzane wyjaśnienie, że komuniści to głupcy, wydaje mi się niezadowalające. Inteligencja nie jest wcale warunkiem sine qua non prowadzenia skutecznej polityki, bo gdyby była, to Chruszczow, który był człowiekiem raczej tępym, nigdy nie zdołałby wyprowadzić w pole Kennedy’ego, który był człowiekiem raczej bystrym. Komuniści są z pewnością raczej głupcami – i Bogu dzięki! co by to było, gdyby byli intelektualistami! – ale są wyposażeni w Metodę. Wypróbowaną Metodę zdobycia i utrzymania władzy. Ich głupota przejawia się zazwyczaj w niedoskonałości wykonania, ich siłą jest jednak „powszechne chcenie bycia oszukanym”, które dominuje po stronie ich przeciwników.
Wydaje mi się, że ten fragment nie tylko dobrze ilustruje problem użycia przez sowiety „ograniczonych sił” (w bardzo szczególnych sytuacjach), wskazuje też na niejaką stanowczość interpretacyjną jako dopuszczalną w tych szczególnych sytuacjach, gdy interpretacje alternatywne zdają się wieść prostą drogą na manowce.
Jak widzisz, klasyk „nie widział” innego objaśnienia planowanej przez sowiety własnej wojennej klęski, a przecież interpretacji alternatywnej (identycznie jak dzisiaj) było mrowie, czy nie? Choćby Jackowy bardak… czy nie był równie prawdopodobny wówczas jak dziś?
Aaaa, jeszcze a propos Spectatora… uderzanie propagndowym śmieciem w Bolsonaro na tydzień przed ostatecznym rozstrzygnięciem, kto rządzić będzie Brazylią, tenże „mizoginista” czy bolszewia… wydaje mi się ciut czymś więcej aniżeli tylko przejawem niemądrego redakcyjnego liberalizmu.
Darek,
Po pierwsze, artykuły w The Spectator są podpisane. Piszą je ludzie, a nie mityczna instytucja, która ma określone poglądy i wyznaczoną linię, której należy się kurczowo trzymać. Wydawać by się mogło to dosyć jasne dla znawcy Słowa, Wiadomości Literackich, Buntu Młodych, Wiadomości i nawet Kultury. Zdawało mi się także, iż to ja piszę niniejsze słowa, a nie Wydawnictwo Podziemne. Linie polityczne zostawmy lewakom.
Po drugie, moim zdaniem – to mówię ja, Michał Bąkowski, a nie Redakcja wp – Bolsonaro jest mizoginistą i w ogóle jest nieapetycznym zerem. Wybór między nim a komunistą wydaje mi się obrzydliwy. Tak na ogół bywa w demokracji, ale co ja mogę mieć do powiedzenia na temat władzy ludu?
Po trzecie, „uderzanie propagandowym śmieciem” może także pozostawmy lewakom? Czy nie lepiej trzymać się słów Barbary Toporskiej: „propaganda zastąpiła dzisiaj wszelki sąd moralny, lub odwrotnie – każdy sąd moralny jest przyjmowany jako propaganda, co w skutkach na jedno wychodzi” i zezwolić każdemu na wyrażenie opinii na temat Bolsonaro bez wyzwisk, bez uderzania i bez propagandy? Jeżeli zarzucamy lewicy, że bierze każde słowo za propagadnę, to w imię czego mamy postępować tak samo? Ja nie zamierzam.
Po czwarte, być może to będzie nowość dla Ciebie, ale Spectator nie ma wpływu na wynik wyborów w Brazylii. Zatem nie widzę, dlaczego naganne ma być wypowiedzenie opinii „na tydzień przed ostatecznym rozstrzygnięciem”. Ach, strach, strach, uuuuuu!…
Po piąte, jeżeli Speccy aż tak Ci przeszkadza, to mam propozycję: nie czytaj. Nie czytaj w ogóle żadnych opinii, z którymi się nie zgadzasz, lub podejrzewasz, że mógłbyś się nie zgodzić. Ilość lektur zawęzi się wprawdzie, ale po co komu wachlarz (opinii), kiedy może mieć pałkę? Na co nam pięć palców u ręki, kiedy możemy dłoń zacisnąć w pięść? (Nawiasem, czy Ty nie broniłeś niegdyś tezy, jakoby Józef Mackiewicz był liberałem? Jak to się dziwnie kręci.)
Po szóste, nie widzę innego wyjaśnienia dla inwazji Afganistanu. Wyjaśniłem to wówczas wyczerpująco. Widzę inne wyjaśnienia dla inwazji Ukrainy, oprócz tego, do którego się sam skłaniam, a które Ty uważasz za jedyne możliwe, „okrzykujesz jedynym, a przez to obowiązującym”. Jeżeli na potwierdzenie „tezy Sun Tzu” (jak ją tu nazywaliśmy skrótowo) wysnujesz argumentację podobną do tej, której użyłem w kwestii Afganistanu, to chętnie natychmiast ją rozważę. Na razie takich argumentów nie widzę, więc pozostanę przy moim przekonaniu, że najprawdopodobniej Putin udawał słabość od lutego tego roku oraz że nie bardzo widzę jaki jest cel tej inwazji.
Po siódme, w ostatnich dniach ataki na Ukrainę dokonywane były z samolotów, które nie weszły w ogóle w ukraińską strefę powietrzną (ja wiem, wiem, że w Twoim mniemaniu nie ma dwóch stref), przy pomocy akuratnych „cruise missiles” (jak to po polsku?). To dowodzi, że je zawsze mieli – a w takim razie „Sun Tzu” – ale nie może logicznie wykluczać możliwości, że uznali desant na Hostomel za wystarczającą metodę zdobycia Kijowa, a wówczas wojna mogłaby się zakończyć w ciągu kilku dni. Mnie to nie przekonywa, ale nie jest niemożliwe.
I wreszcie na koniec, jeszcze jeden cytat z Toporskiej, ku przestrodze:
„Pisarz stara się niszczyć stereotypowe wyobrażenia, by ukazać fragment rzeczywistości w pełniejszym, dokładniejszym, czy choćby tylko nowym świetle, gdy propagandzista, odwrotnie, stara się tak przedstawić każdą nową sytuację, byśmy w niej rozpoznali dobrze znaną kliszę, na którą reagujemy bez namysłu, pod dyktando dawno utrwalonych upodobań czy fobii.”
Przypomnę też Twoje słowa, gwoli porównania:
„Z braku istotnej wiedzy na temat aktualnych zdarzeń, zmuszeni jesteśmy opierać swoje rozważania na hipotezach. Te z kolei wynikają z przekonań, słusznych lub też nie, ukształtowanych na podstawie tego, co udało nam się poznać i zaobserwować w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat.”
Osobiście, interesuję się rzeczywistością, chciałbym rozumieć ją pełniej i dokładniej, lub choćby tylko ujrzeć w nowym świetle, podczas gdy odrzucenie myślenia i opieranie się na ukształtowanych przekonaniach ciut zalatuje „dobrze znaną kliszą, na którą reagujemy bez namysłu, pod dyktando dawno utrwalonych upodobań czy fobii.”
Czując się zaproszony do dyskusji pozwolę sobie na napisanie kilku zdań. Nie dziwi mnie postawa Darka, inna by mnie zastanowiła. Czymże jest zejście do podziemia jak nie odwróceniem się plecami do świata. Na pewno nie pozostaje obojętny na krzywdy i tragedie jakie się na tej dziwnej wojnie, ale też i w wielu innych miejscach dzieją. Nie zgadzam się z Jego poglądami NIEZMIENNYMI, to chyba bardzo istotne (wiesz Darek przecież) ale je szanuję. Z lekkim zaskoczeniem odebrałem drobną korektę w stanowisku Pana Michała, choć to taki bardzo delikatny niuans. Nie do końca jestem przekonany, czy tylko polemiczny, czy rzeczywisty. Ale to de facto niewiele zmienia, nadal pozostaję w niezgodzie „ja bolszewicki ignorant”.
Panie Przemku,
Przepraszam, ze się wtrącę, ale mam pytanie. Ja powstrzymuje się wciąż przed kategorycznymi sądami na temat bieżących wydarzeń, natomiast w ramach zestawiania danych, staram się poznać wszelkie hipotezy dotyczące omawianego konfliktu. Co Pan sądzi o tej wojnie, jej przyczynach i strategicznych celach? Rozumiem, że nie zgadza się Pan z generalną tezą przewijającą się na łamach WP, że komunizm nie upadł. Jak wobec tego widzi Pan to co się aktualnie dzieje na Ukrainie? Kto z kim i o co tam walczy?
Panie Jacku,
zadaje Pan pytanie (myślę tu o Ukrainie) na które nikt tutaj nie odpowiedział wprost. Możemy chyba na razie pozostać tylko w sferze domysłów. Tylko żal strasznie ludzi. Na chuj im to potrzebne. Ja też nie potrafię. Co do upadku komunizmu, to nie tak. Nie lubię określeń typu prl bis itp. mówię jednak Polska. Co wcale nie oznacza zgody, na to co się wokół dzieje. Ależ tak, komunizm (czy jak go tam teraz zwać) nie upadł, tu się zgadzam. I walczy o swoje, żeby jak najwięcej zamącić, jak się uda to przywłaszczyć, ukraść, zabić….
Panie Przemku,
Dziękuję za odpowiedź. A czy mógłby Pan jeszcze sprecyzować, z jakimi poglądami prezentowanymi na WP się Pan nie zgadza? Jeśli przyznaje pan, że komunizm nie upadł, że ta ideologia nadal się rozwija, to gdzie tkwi kość niezgody? Które opinie prezentowane na tych łamach, poza nazywaniem tego tworu politycznego PRL Bis, uważa Pan za błędne?
Panie Jacku,
jak zapewne Pan zauważył, lubię krótkie formy wypowiedzi, może na dłuższe mnie nie stać. To tak jak z czytaniem, wolę opowiadania niż powieści. Co nie znaczy wcale, że tych nie czytam (czasem nawet takie niszowe niepopularne, nawet niedawno taką czytałem, a podobno autor coś nowego napisał, może zerknę). Dlaczego zaraz „kość niezgody”? Och, jakże nudno byłoby gdybyśmy się wszyscy zgadzali. Odpowiedź na Pana pytanie przerasta moje możliwości. Mogę powiedzieć tylko, że wierzę w ludzi, w zwycięstwo rozumu i w wolność. Mrzonka, tak wiem. Ale co mam na to poradzić. Chyba już się nie zmienię. A przy okazji sam zapytam, a co z czynami? Co możemy zrobić poza zejściem do podziemia jeśli nie ma innej drogi, albo jak zachować się na powierzchni. I czy jest sens teraz próbowania jakichkolwiek działań, proszę źle nie zrozumieć, z zasady jestem niespotykanie spokojnym człowiekiem. W przeciwieństwie do autora witryny uważam, że skoro żyjemy na powierzchni (choćby czasami) to trzeba postarać się o nią zadbać, nawet jeśli skutek będzie mizerny.
Panie Przemku,
Oczywiście, że różnice poglądów są bardziej interesujące, niż powszechna zgoda.
Zadaje Pan fundamentalne pytanie. Co robić? Kiedyś też tutaj zadałem takie pytanie i też byłem gotów przyłączyć się do działań w głównym nurcie, na powierzchni. Działać, bo działanie jest wszystkim, bo tylko tak można coś pozytywnego osiągnąć, nawet, jeśli trzeba by pójść na kompromis. Działać w głównym nurcie, żeby powstrzymać destrukcyjne procesy, które niszczą zachodnią cywilizację. Po tych kilku latach widzę, że kompromis to właśnie jeden z celów sił politycznych, które należy powstrzymać.
Dziś Podziemie postrzegam jako miejsce, gdzie można przeprowadzić analizę procesów politycznych, takich jak na przykład wojna na Ukrainie, nie ulegając intelektualnym pułapkom zastawianym na powierzchni. Pyta Pan co robić. Według mnie przede wszystkim właściwie, realnie ocenić sytuację, w której się znajdujemy. Do takiej analizy nie ma lepszego miejsca, niż Podziemie. Takiej dyskusji, jak powyższa nie znajdzie Pan nigdzie indziej.
A czytać niepopularnych autorów, rzecz jasna polecam, kto wie, do czego są zdolni…
Drogi Panie Przemku,
Pan Jacek wypytał Pana o wszystko prawie. Zajmę się zatem tylko drobiazgiem.
„Czymże jest zejście do podziemia jak nie odwróceniem się plecami do świata”, pyta Pan, wprawdzie bez pytajnika, ale za to retorycznie. Nigdy nie leżało w intencjach założyciela niniejszej witryny odwrócenie się od świata – proszę spojrzeć na winietę witryny – więc akurat powinny Pana dziwić słowa Darka. Podziemie nie jest odwróceniem się plecami do świata, ale odmową brania udziału w politycznym jarmarku, który tak Pana porywa. Było tu wprawdzie ostatnio wiele mowy o „odwróceniu się od rzeczywistości”, ale wyłącznie w kontekście słów Darka, które przytoczyłem ponownie w całości powyżej (5 listopada 2022 o 3:18). Kwestia była zatem metodologiczna, nie był to opis schodzenia do ciemnej piwnicy, gdy wpatrując się w czeluść, jesteśmy siłą rzeczy odwróceni plecami do świata.
Muszę jednak prosić Pana o łaskawe wyjaśnienie passusu, który wprawił mnie w zdumienie:
„Z lekkim zaskoczeniem odebrałem drobną korektę w stanowisku Pana Michała, choć to taki bardzo delikatny niuans. Nie do końca jestem przekonany, czy tylko polemiczny, czy rzeczywisty. Ale to de facto niewiele zmienia.”
Jaką „korektę” był Pan łaskaw zauważyć w moim stanowisku? Czyżby znalazł Pan jakąś literówkę, którą należy poddać korekcie? Interesuje mnie to osobiście, zwłaszcza, że korekta jest z definicji zmianą na lepsze (no, i jeszcze ten „delikatny niuans” mnie zachwyca). Ale zaraz! Już po chwili strącił mnie Pan w otchłań niepewności! Zauważył Pan ten delikatny niuans, ale nie jest Pan przekonany czy to niuans, czy korekta, czy kij do miotły.
Dalej niestety musiałem się poddać. Przeczytałem to kilka razy i nadal nie rozumiem, czy Pańskie przekonanie jest polemiczne, czy rzeczywiste? Czy raczej niuans? Jestem skonfundowany tym bardziej, że to ma faktycznie niczego nie zmieniać. Zachodzę w głowę, po co było o tym mówić, ale w głowie pustka i niemożność zagraża mej piwnicznej egzystencji.
Panie Jacku,
bardzo dobre pytanie. Czy pójść na kompromis na powierzchni i próbować takie małe kroczki robić, często zapewne nawet niezauważalne (bo kolejnej rewolucji to raczej nikt tu nie chce, nawet z lektury WP chyba to wynika), czy swobodnie dywagować w podziemiu bez kompromisów, no ale to tylko słowa, choć i te są niezwykle ważne. Tradycyjnie odpowiem, nie wiem.
Panie Michale,
Napisał Pan „Osobiście, interesuję się rzeczywistością, chciałbym rozumieć ją pełniej i dokładniej” co jest pewną zmianą do wcześniejszego stanowiska, nie chce mi się szukać dokładnego cytatu, ale ogólnie brzmiało to, że mało interesuje Pana to co dzieje się w prlu-bis. Oczywiście można założyć, że „rzeczywistość” dla Pana oznacza cały glob z wycięciem tego komunistycznego tworu. Jednak to trochę dziwne. Drugą zmianą jaką zauważyłem jest niepewność swoich sądów, zostawienie w kwestii przypuszczeń, ale to w pełni rozumiem, tylko Darek jest pewien. Jestem bliżej Pana ostatnich wypowiedzi niż Darka, co wcale nie oznacza braku szacunku i kto daje więcej do zastanowienia. Ale to w zestawieniu z całością przekazu nazwałem niuansem, bo nie zmienia głównego przesłania. Co do polemiki, to jest Pan tu niezrównany, stąd pewnie myśl o takim delikatnym „zamąceniu wody”, zachętą do dyskusji. Jeszcze o tym globie w winiecie, może przecież oznaczać zainteresowanie albo odwrotnie, ”moja chata z kraja”, mam swoje przekonania i nie zawaham się ich użyć.
Panie Przemku,
Już miałem napisać, „że też się Panu chce…”, ale przecież Panu się właśnie nie chce. Nie wiem tylko, czy Panu chce się nie chcieć, czy raczej nie chce się chcieć, co oczywiście na jedno nie wychodzi. Gdyby jednak zechciał Pan chcieć, to dowiedziałby się Pan, że mnie interesuje rzeczywistość, a nie prlowska łżeczywistość. Odesłałbym Pana do artykułu naszego wspólnego przyjaciela, ale Darek ostatnio odżegnuje się od swoich uprzednich poglądów, więc nie chcę mu robić na despekt.
Może Pan zakładać cokolwiek Pan zechce (choć Panu się nie chce), ale chcąc (?), żeby rozumowanie doprowadziło do sensownych rezultatów, nie warto zakładać, że słońce kręci się wokół Ziemi, ani że Północ jest na Zachodzie. Warto też wycofać się z założeń idiotycznych, skoro nawet Pana samego one dziwią. Ale to tylko uwagi na marginesie metodologicznego wątku tej dyskusji.
Dalej, jak zwykle, wkracza Pan w świat fantazji i przestaję Pana rozumieć. Zauważył Pan niepewność SWOICH sądów?? Gratuluję. Osobiście, rzadko jestem pewien moich sądów, ale Pan musi być bardzo pewny siebie, skoro zechciał Pan zauważyć nawet „korektę” w moim stanowisku. Korygować można tylko będąc pewnym swego, korygować można ortografię (jeśli się ją zna), a Pan dostrzegł „korektę” w moim stanowisku, więc patrzy Pan na mnie, robaka, z olimpijskich szczytów pewności. Nie wiem, czy gratulować Panu czy sobie, że tak Pańską pewność siebie zadowoliłem. Obawiam się tylko, że ta „korekta” jest tylko w Pańskiej wyobraźni.
Niestety zmartwił mnie Pan bardzo, że „jest bliżej moich ostatnich wypowiedzi”, ale pocieszam się, że to nieporozumienie, bo ja nie zmieniłem mego stanowiska ani na jotę, a Pan nazywa prl „Polską, w której nadal jest komunizm”, więc gdzie tu bliskość?
Kula ziemska w winiecie oznacza, że „moja chata z kraja”? Tej bajki nie znam. Tego nie ma ani u braci Grimm, ani u Andersena, ani nawet w baśniach 1001 i jednej nocy. Proszę się podzielić źródłem.
Panie Michale,
przykro mi, że Pana zmartwiłem, nie było to moim zamiarem, ale cóż mogę na to poradzić, pisałem o odczuciach, a takie właśnie są. Nadal jednak nie potrafię zrozumieć jednej rzeczy, dlaczego w tym globie w winiecie nie jest wycięty „prl-bis”, skoro leży poza rzeczywistością i nie interesuje Pana. Toczy się rozmowa o wojnie na (czy teraz powinno się mówić w) Ukrainie. Od początku tej wojny granicę z (teraz już nie wiem jak pisać, to zrobię po swojemu) Polską przekroczyło ponad 7 milionów uchodźców, oczywiście wielu z nich poszło dalej w lepsze miejsca. Tylko czy ocena sytuacji może być dobra, skoro pomijamy dosyć ważne wydarzenia.
Zupełnie nie wiem skąd wziął Pan cytat „Polską, w której nadal jest komunizm”, nigdy czegoś takiego nie napisałem.
Ech, Panie Przemku, tak samo Panu jest przykro, jak ja się zmartwiłem, czyli zaledwie retorycznie.
Zapytajmy Darka, dlaczego prl bis (bez cudzysłowu) nie jest wycięty z kręcącego się w winiecie globu. Może z przycyzn technicznych? Może zdołałby Pan nam jakoś pomóc w wycinaniu? Ja wprawdzie hołubce wycinam bez bólu, ale prlów nikakich wyciąć nie potrafię. A chciałbym.
Po polsku chyba – prawdę mówiąc, nie jestem do końca pewien – mówi się „na”, gdy mowa o krainie, a „w” kiedy o państwie. A więc w Litwie, gdy mowa o litewskim państwie, ale na Litwie, gdy mowa o ogromnych ziemiach tzw. litewskich. Podobnie jest z Ukrainą. Dlatego np. Darek próbuje chyba spostponować dzisiejszą Ukrainę, używając wobec niej przymiotnika „ukrainny” zamiast „ukraiński”. Ale i to tylko Darek może wyjaśnić.
Granicę prlu przekroczyło z Ukrainy 7 i pół miliona ludzi (od wybuchu wojny). Ale to liczba brutto. Jeżeli człowiek ze Lwowa pojechał do Przemyśla 20 razy, to liczy się jako 20 osób, co jest delikatnie mówiąc, absurdalne. Oprócz tej bardzo dokładnej liczby „przekroczeń granicy” nie ma dobrych danych na temat tego, ilu z nich wróciło, a ilu pojechało dalej. Poza tym było ponoć w prlu 2 miliony Ukraińców w roku 2021, nie wszyscy legalnie, więc też nie wiadomo dokładnie, ale szacunkowo podobno połowa z nich wróciła na początku 2022.
Powiedział Pan, że nazywa prl Polską, a w innym miejscu, że jest zdania, iż komunizm nie upadł. Pozwoliłem sobie strawestować i skrócić Pańskie słowa i nie odczuwam w tej kwestii żalu ani skruchy, bo wydaje mi się, że moja wersja oddaje sprzeczność stanowiska Pańskiego – i większości Polaków.
Panie Michale,
chyba nie czuje Pan tragedii tej wojny, jeśli mówi Pan o ludziach uciekających przed taką sytuacją, niezawinioną w żaden sposób przez nich, nawet jeśli za sowietami wcześniej byli, w liczbach brutto, to co mamy zrobić- vat odliczyć? Proszę się przejść po ulicach czy sklepach w Polsce i posłuchać tego pięknego śpiewnego języka, bardzo często Pan to usłyszy. Sam pomagałem i znam wiele osób które bezinteresownie udzieliły pomocy na różne sposoby, jak potrafili. To są czyny, takie z odruchu serca, spontaniczne ,myślę że lepsze od dywagacji w podziemiu.
Panie Michale,
dodam jeszcze, tak wiele osób wróciło na Ukrainę żeby walczyć, jak mija szok po takiej sytuacji i pierwszy odruch uciekać, to czasem przychodzi refleksja, tu czy tam chcę być. Życzę Panu i sobie, obyśmy nie musieli takich decyzji podejmować. Myślę tu o ratowaniu życia, nie emigracji. Ale naprawdę proszę nie brać tego osobiście, sam o tym myślałem, ale wyszło inaczej.
Cha, cha!! To paradne! Brutto bo z vatem? Dobrze, że nie dodał Pan wagi opakowania. Nie, Panie Przemku, brutto oznacza tu liczbę przekroczeń granicy, bez odjęcia od niej liczby ludzi, którzy przekroczyli granicę w przeciwną stronę. Taka liczba byłaby netto. Ale to jest tak oczywiste, że muszę zakwestionować Pańską dobrą wolę, bo nikt przy zdrowych zmysłach POWAŻNIE nie zarzuciłby mi w tej sytuacji bezduszności.
Zatem, proszę łaskawie liczyć się ze słowami, bo moja rodzina ma ukraińskie korzenie, i Lachy rezaty, to dla nas, hajdamaków, pestka. Zwłaszcza tych Lachów, co bredzą o śpiewnym języku, lubimy postraszyć.
Zważywszy, że „dywaguje Pan właśnie w Podziemiu”, to może powinien Pan wziąć na wstrzymanie, bo ludzie mieszkający w szklanych domach, nie powinni rzucać kamieniami.
Panie Michale,
ze słowami liczyć się nie muszę, my wampiry z ciepyłmi sobie poradzimy zawsze i Wasze strachy mi nie straszne. Ale skąd te kamienie, w nikogo nie rzucałem i nie zamierzam. Przepraszam, jeśli uraziłem.
Panie Michale
Tutaj dane na temat ruchu na granicy polsko#ukraińskiej: https://twitter.com/Straz_Graniczna/status/1589155345985064960
Ok. 7,5 mln wjechało od 24 lutego. Ok. 5,5 mln wyjechało na Ukrainę
Drogi Panie Tomaszu,
Śledziłem te cyfry z uwagą w pierwszych miesiącach wojny. Dotyczą one przekroczenia granicy i są bardzo szczegółowe. Czego nie wiadomo, to co się stało z tymi 7 i pół milionem ludzi brutto, bo tak się po polsku mówi, niezależnie od protestów ludzi, którzy nie wiedzą o czym mówią. Dla przykładu, młody Ukrainiec, pracujący w Niemczech mógł wrócić do Ukrainy w marcu i byłby wśród 5.5 miiona, ale nie był wśród 7.5 pół miliona. Zmierzam do tego, że jaka jest liczba netto, liczba Ukraińców w prlu w tej chwili, na to ścisłych danych nie ma. W każdym razie ja takich znaleźć nie mogłem, kiedy szukałem.
Całkowicie podtrzymuję to, co powiedziałem powyżej. Używanie liczby brutto 7 i pół miliona, jest poniżej krytyki.