Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Jacek Szczyrba


„Czerwoni na szóstej!”

Dariusz Rohnka: Tytuł łączy ze sobą dwie dziedziny, których dotykasz w swojej najnowszej powieści: lotniczej pasji, której dajesz bujne pole do popisu na kartach książki oraz po drugie – gonienia bolszewików, gdziekolwiek się da. Czy był taki moment, błysk inspiracji, w którym spostrzegłeś, że to jest to, że powieść będzie właśnie o tym?

Jacek Szczyrba: Tytuł powieści wymyśliłem już podczas pisania. Starałem się właśnie w ten sposób połączyć oba tematy, skondensować przekaz w tym jednym tytule, co, mam nadzieję, będzie czytelnym przesłaniem dla odbiorcy i uczciwą zapowiedzią treści. Jeśli chodzi o inspirację, to wszystko zaczęło się od lektury książki Diany West „Wielkie kłamstwa Ameryki”, gdzie autorka wspomina, przy okazji szerszych rozważań, o pewnym epizodzie z ostatniej wojny światowej. Historia kolaboracji administracji Roosevelta z Sowieckim Sojuzem jest dobrze dziś znana, ale to, co przeczytałem w książce West było tak szokujące, że postanowiłem pójść tym tropem. Przeczytałem wspomnienia majora Georgea Jordana „From Major Jordan’s Diaries” i pomyślałem, że to jest materiał na powieść. Z jakiegoś tajemniczego powodu historia ta umknęła uwadze Alistaira MacLeana, tak lubiącego wszelkie sensacje związane z II wojną światową. Może patrzył akurat w inną stronę… Postanowiłem wypełnić tę lukę. A w związku z tym, że wojenna działalność Jordana była ściśle związana z lotnictwem, wygrzebałem z zakamarków pamięci wszystkie książki traktujące o tym temacie, które onegdaj przeczytałem i poddając je literackiej syntezie, już miałem zarys fabuły. Ba, ale co dalej? Sam zarys to zaledwie początek pracy, teraz dopiero zorientowałem się, że stąpam po bardzo cienkim lodzie. Pisanie powieści wojennej, osadzonej w konkretnej, historycznej rzeczywistości, do tego w tak specyficznym środowisku, jak kabina bojowej maszyny, czy krajobrazy Chin pogrążonych w wojnie z zewnętrznym i wewnętrznym wrogiem, to pole minowe, na którym może polec nieuważny autor. Liczba pułapek, w które można tak łatwo wpaść jest olbrzymia. Miałem świadomość, że tło literackie, które sobie wybrałem jest polem dociekań niepoliczalnej rzeszy zawodowców i amatorów, jak świat długi i szeroki. Mój każdy, najmniejszy błąd merytoryczny zostanie wyciągnięty na światło dzienne i bezlitośnie napiętnowany. A trzeba pamiętać, że same wspomnienia uczestników tamtych zmagań, nie są bynajmniej wystarczającym i wiarygodnym źródłem wiedzy. Od wydarzeń opisanych w powieści mija 80 lat, a każdy szczegół, detal techniczny, dane maszyn, przebieg wydarzeń, są wciąż i wciąż z uwagą badane przez kolejne pokolenia historyków i wciąż znajdują oni nowe informacje, które składają się na sumaryczną wiedzę o tamtej rzeczywistości. Zaryzykuję twierdzenie, że dziś o danych technicznych, uzbrojeniu, kamuflażu ochronnym i wielu innych szczegółach konstrukcji, powiedzmy myśliwców P-40, wiemy więcej, niż piloci, którzy na nich latali. Miałem pewną wiedzę o tamtym okresie historycznym, ale postanowiłem jednak zachować daleko posuniętą czujność, a i tak mam świadomość, że prawdopodobnie nie uniknąłem pomyłek.

DR: Powieść jest wypełniona wątkami lotniczymi, które świetnie współgrają z fabułą. Można się domyślać, że to efekt pisania z lekkością, zasługa znajomości rzeczy. Jak zaczęła się Twoja przygoda z lotnictwem?

JSz: Tamte chwile giną już nieco w mrokach przeszłości, ale próbując wrócić do początków mojej fascynacji lotnictwem, mam przed oczami mgliste wspomnienie filmowe. Oto dwusilnikowy bombowiec toczy się ociężale po pasie startowym, a pilot gwałcąc prawa aerodynamiki próbuje oderwać maszynę po bezsensownie krótkim rozbiegu przed linią namalowaną w poprzek betonowej drogi. Po chwili walki siły nośnej z ciężarem, wspomaganej siłą woli pilota, moc silników i aerodynamiczne walory samolotu przeważają szalę i maszyna wznosi się ociężale w powietrze. Wtedy, jakieś czterdzieści lat temu nie wiedziałem jeszcze, że to był B-25, kim był Jimmy Doolittle, ani dlaczego ciężkie, dwusilnikowe maszyny startowały z pokładu lotniskowca, ale filmowe sceny wryły mi się w pamięć i sprawiły, że „30 sekund nad Tokio” stało się dla mnie inspiracją do poszukiwań wszelkich materiałów związanych z lotnictwem. Pasja rozwijała się błyskawicznie i z czasem zacząłem podchodzić już dość świadomie i krytycznie do filmowych dzieł lotniczych, a nawet zadawać irytujące pytania. Na przykład, dlaczego Messerschmitty 109 w „Bitwie o Anglię” Guya Hamiltona mają brytyjskie silniki Rolls-Royce‚a, albo co na planie „Tora, Tora, Tora” robiły pomalowane w japońskie barwy treningowe T6 Texany. W ogóle film i samolot to połączenie, które od zawsze przykuwało moją uwagę. Wbrew pozorom nie jest to samograj. Nie jest łatwo nakręcić dobry film lotniczy. Nie da się tak po prostu wziąć kamerę, umieścić ją w kokpicie i czekać na zachwyt widzów. To ciężki kawałek filmowego chleba. Nawet postęp technologiczny, słynny CGI, który, wydawałoby się powinien ułatwić osiągnięcie oszałamiającego efektu na ekranie, nie jest warunkiem wystarczającym do stworzenia dzieła przyprawiającego widza o ciarki. Przekonali się o tym twórcy nieszczęsnego „Dywizjonu 303”. Fascynująca historia, którą, wydawałoby się nie można zanudzić widza. Nic bardziej mylnego! Jak można było spaprać taki temat? Nakręcenie nudnego filmu o największej w historii bitwie lotniczej powinno być policyjnie ściganie. Czy oni nie oglądali „Red Tails” Lucasa?! Ale takie porażki, wbrew pozorom, nie są wyłączną domeną rodzimej kinematografii. W Hollywood też można było się wyłożyć na lotniczej, absolutnie fascynującej opowieści. Czy ktoś pamięta taki film, pod charakterystycznym skądinąd tytułem „Latające Tygrysy”? Ach te tekturowe samoloty, drewniane dialogi i ujęcia bitew powietrznych kręcone w studiu Republic Pictures… Panie Johnie Wayne, jak Pan mógł w tym zagrać? I proszę nie bronić twórców, że wtedy jeszcze nie było Industrial Light and Magic i obejrzeć młodszego o dziewięć lat „King Konga” Meriana C. Coopera. Talent, proszę państwa, po prostu talent…

DR: Istotną częścią lotniczej inspiracji była literatura. Czy zechciałbyś opowiedzieć o najbardziej istotnych tytułach, o autorach, którzy wywarli na Tobie, jako na czytelniku, największe wrażenie?

JSz: Takich tytułów było bardzo dużo. Z oczywistych powodów były to książki traktujące przede wszystkim albo o działaniach polskich lotników na zachodzie, czyli na przykład Arct, Król, Rolski, albo wspomnienia przedwojenne, na przykład brawurowe „Pióro ze skrzydeł”, czy „Wiatr w podeszwach” Meissnera, albo opowieści autorów będących po ciemnej stronie mocy, jak na przykład Borys Polewoj, czy Ryszard Grundman. Z literaturą lotniczą jest trochę tak, jak z filmem, same samoloty i własny udział w opisanych wydarzeniach nie wystarczą. Pamiętam, że wyszukując na półkach księgarń i antykwariatów książek o lataniu, przede wszystkim bojowym, zaczynałem od jakiegoś niezobowiązującego opisu, na przykład codziennego życia w bazie lotniczej. Jeśli uznałem, że autor nie ma tu czegoś unikalnego do powiedzenia, najczęściej odkładałem książkę z powrotem. I tak, metodą eliminacji na placu boju zostało ich tylko kilku.

Bohdan Arct: za umiejętne połączenie codziennej orki pilota bojowego z odrobiną patosu i emocji zwycięstw i porażek na niebie Północnej Francji, Afryki, Niemiec i Holandii. Pierwsza jego powieść, jaka wpadła mi w ręce, była jednocześnie jego debiutem literackim. To „W pogoni za Luftwaffe”, historia legendarnego Cyrku Skalskiego, grupy polskich ochotników walczących w ramach 145 dywizjonu myśliwskiego RAF nad Północna Afryką w 1943 roku. Parę lat później autor rozszerzył te wspomnienia w postaci powieści „ Niebo w ogniu”. Opisał tam swoją wcześniejszą służbę w 306 dywizjonie myśliwskim i późniejsze wydarzenia podczas lotów bojowych w szeregach słynnego „trzysta trzeciego” i już jako Squadron Leader (po naszemu to będzie major), czyli dowódca dywizjonu 316, aż do feralnego lotu nad Niemcy, podczas którego z powodu awarii silnika musiał wyskoczyć ze spadochronem nad Holandią i dostał się do niewoli. Pamiętam też powieść „Cena życia”, bardzo sugestywna historia pilota RAF-u służącego w myśliwskim dywizjonie broniącym Twierdzy Singapur podczas japońskiej ofensywy w 1942 roku i jego późniejszą epopeję od niewoli w obozie jenieckim po brawurową ucieczkę skradzionym japońskim bombowcem do Australii. Znaczącą ciekawostką w twórczości Arcta był „Lot bez lądowania”. Powieść powstała z inspiracji jednej z jego czytelniczek, Janiny Radlinsky, żony dowódcy kanadyjskiego dywizjonu myśliwskiego, w którym według jej relacji służyli dwaj Polacy, Roman Szarejko i Henryk Daniłowicz, pochodzący z Wołynia. Ich historia została opisana z dużym wyczuciem realiów wojennych, co jest zrozumiałe, bo obaj bohaterowie zaczynali swoją służbę w Północnej Afryce, tak dobrze znanej autorowi. Jest w tej powieści jakaś magia, może nie tyle ze względu na unikalny styl literacki, co na niezwykłą historię stojącą za fabułą. Arct nigdy nie spotkał się ani z Szarejką, ani z Daniłowiczem, całą opowieść zbudował na wspomnieniach swojej czytelniczki i własnych doświadczeniach z kampanii afrykańskiej, co tworzy niezwykły klimat. Opis służby w warunkach pustynnych, walk powietrznych, samotności i tęsknoty za domem jest inspirowana nie tylko listem Janiny Radlinsky, ale ewidentnie płynie z serca autora. Momenty dramatu, traumatyczne przeżycia z kampanii wrześniowej mieszają się z komicznymi wydarzeniami tak charakterystycznymi dla wojennej zawieruchy. Choć znam tę powieść niemal na pamięć, wciąż lubię do niej wracać.

Stanisław Skalski: Oczywiście za „ Czarne krzyże nad Polską”. Jest to unikalna relacja, opisująca kampanię wrześniową oglądaną z powietrza. Podobno powieść powstawała w głowie autora podczas odsiadywania wyroku w komunistycznej celi śmierci, do której Skalski trafił po powrocie z Anglii. Opis zmagań z powietrzną nawałą Luftwaffe, rozpacz i bezsilność wobec uciekających przed polskimi myśliwcami niemieckich bombowców, fatalne w skutkach użycie przestarzałych, źle uzbrojonych polskich myśliwców przeciwko nacierającym czołgom, nieliczne i okupione wielkim wysiłkiem zwycięstwa w powietrzu, to wstrząsający obraz tamtych dni. Pewien współczesny historyk wytknął Skalskiemu nieścisłości w opisie jego udziału w jednej z bitew powietrznych. No cóż, być może tak było, pamięć ludzka jest zawodna. Ja tę pracę traktuję jako świadectwo pewnego procesu historycznego, którego wojna powietrzna nad Polską w 1939 roku była smutnym uwieńczeniem.

Zbigniew Neugebauer: Za „Wracajcie szczęśliwie do bazy”. Jest to opowieść o ludziach bezdomnych, którzy trafili na obcą ziemię, by żyć wśród obcych, opowieść o samotności i walce o zachowanie nadziei. Autor wybrał formę krótkich opowiadań z lotniczego życia, traktujących między innymi o dramatycznych misjach zaopatrzeniowych dla powstańców warszawskich w 1944 roku, zasłyszanych opowieściach z Dalekiego Wschodu, wojnie powietrznej na Birmą i samotności podczas długich lotów w służbie Transport Command. Jeden z rozdziałów poświęcony jest czemuś, co dziś nazywa się chyba zespół stresu bojowego. Opis weterana wojennego, pilota ciężkiego bombowca, który lecąc już po wojnie lekką, jednosilnikową maszyną podchodzi do lądowania tak, jakby wracał czterosilnikowym Lancasterem z nalotu na Kolonię, zapada w pamięć.

I na koniec dwa tytuły, które wywarły na mnie największe wrażenie:

„Los jest myśliwym” Ernesta K. Ganna jest opowieścią o pracy pilota komunikacyjnego, uwikłanego w wojenną rzeczywistość. Ten facet miał nieprawdopodobną umiejętność zainteresowania rzeszy czytelników profesją, wydawałoby się nudną i pozbawioną heroizmu. No bo co może być fascynującego w wiszeniu godzinami nad Atlantykiem, czy brazylijską dżunglą? A jednak jego opowieści, mimo, że pozbawione starć i pojedynków bojowych maszyn są niesłychanie barwne i sugestywne. Tytułowy los jest tu najgroźniejszym przeciwnikiem, suma przypadków, zbiegów okoliczności, nieprzewidzianych ludzkich reakcji, to czynniki decydujące o sukcesie, lub porażce, życiu lub śmierci w powietrzu. Finalna opowieść o locie, który według rachunku prawdopodobieństwa musiał skończyć się tragicznie, a przebiegł bezawaryjnie, chociaż załoga w żaden sposób nie przyczyniła się do zmniejszenia zagrożenia, daje pojęcie o tym, jak nieprzewidywalna jest komunikacja lotnicza. Mimo postępu technicznego, nawet dziś los wciąż pozostaje myśliwym i poluje na błędy popełnianie przez człowieka w powietrzu.

I wreszcie tytuł, który w moim kanionie lektur lotniczych pozostaje zdecydowanie numerem jeden. „Latające Tygrysy” Witolda Urbanowicza to niezwykłe połączenie mistrzostwa w lotniczym fachu z ponadprzeciętną biegłością narracyjną. Jest coś niezwykłego w tej opowieści, coś, co pozwala odbiorcy poczuć się jej częścią. Urbanowicz, jako doświadczony pilot bojowy wiedzie czytelnika przez niuanse lotniczego rzemiosła, pokazuje zawodowca przy pracy, często na krawędzi istnienia, kiedy wyświechtana formuła, że ułamki sekund decydują o wszystkim, traci swój banalny posmak. Autor niezwykle plastycznie maluje obrazy starć powietrznych z japońskimi myśliwcami, tak odmienne od dobrze mu znanej europejskiej specyfiki. Ale to nie tylko zapis walk powietrznych, ta powieść, to również portret Chin staczających się ku czerwonej przepaści. Pierwsze wydanie ukazało się w głębokim Peerelu, a co za tym idzie z pewnością musiało być naznaczone piętnem cenzury, co intuicyjnie można wyczuć podczas lektury. Niedomówienia w opisach chińskiej rzeczywistości politycznej polowy lat 40-tych ubiegłego wieku są aż nazbyt oczywiste. A jednak, nawet bez dosłownego nazwania problemów, z którymi borykało się chwiejne chińskie państwo Czang Kaj-Szeka, w tekście można wyczuć napięcia i zagrożenia, które doprowadzą ostatecznie do katastrofy. Absolutnie fascynująca lektura.

DR: Główny bohater powieści, takie można odnieść wrażenie, to człowiek, którego nałogiem jest nie tyle szukanie guza, ale łaknienie silnych doznań, chęć nieustannego wędrowania po grani. Czy to cecha charakterystyczna dla wszystkich myśliwców? Czy Twój bohater wyróżnia się tu jakoś szczególnie?

JSz: Myślę, że ta profesja od swego zarania, od czasu, kiedy pierwsze Fokkery starły się z pierwszymi Spadami i Camelami, przyciągała ludzi o, nazwijmy to, nie najsilniej rozwiniętym instynkcie samozachowawczym. Tak być musiało, bo nikt z normalnie funkcjonującą wyobraźnią nie odważyłby się zasiąść w ciasnej kabinie myśliwskiej maszyny, wiedząc, że jak magnes opiłki, będzie przyciągał za chwilę serie z broni maszynowej przeciwnika. Lotnictwo w ogóle było domeną ludzi lubiących stąpać po cienkim lodzie. Tacy musieli być bracia Wright szybujący po raz pierwszy swym Flyerem, taki był z pewnością Luis Bleriot pokonując w powietrzu Kanał La Manche i nie różnił się od nich pod tym względem Charles Lindbergh startując do lotu przez Atlantyk. Piloci myśliwscy to była i jest do dziś elita wśród lotniczych rzemieślników. Urbanowicz w wyżej wymienionej powieści pisał, że podczas szkolenia lotniczego w Dęblinie selekcja była bardzo surowa. Jeśli kandydat na przyszłego „Czerwonego Barona”, czy Rickenbackera nie wytrzymał korkociągu, lub stracił orientację przestrzenną podczas wyższej akrobacji, wypadał z branży i w najlepszym razie pozostawała mu kariera bombowca, lub pilota łącznikowego. Tak było w każdych siłach powietrznych. Stąd często dochodziło do niesnasek pomiędzy pilotami bombowców, a myśliwcami. Bazy lotnicze w Wielkiej Brytanii w latach 40-tych nie raz były świadkami takiej rywalizacji. Mój powieściowy bohater ma te wszystkie charakterystyczne dla jego branżowych kolegów cechy. A przy tym docenia specjalistów z pokrewnych specjalizacji lotniczego świata.

DR: Akcja powieści rozgrywa się głównie w Azji, w Chinach i w kilku innych rejonach kontynentu, ale opowiadasz także o Finlandii, Anglii. Wszystkie te miejsca są związane z jednym bohaterem, lotnikiem-obieżyświatem, uwielbiającym oglądać świat z góry, choć nie stroniącym również od blisko ziemnych kontaktów. Czy to człowiek żyjący w stanie zawieszenia? Nigdzie nie jest u siebie? Czy jego domostwem jest nieustająca wędrówka, a on sam podniebnym Odyseuszem?

JSz: II wojna światowa miała tę specyfikę, że niektórym wybrańcom dawała niezwykłą dla czasu pokoju okazję do zwiedzania najbardziej egzotycznych krajobrazów. Powieściowy Joe jest pod tym względem w czołówce owych wybrańców. Jakiś gwałtowny i nie do końca sprecyzowany impuls kazał mu opuścić wciąż jeszcze bezpieczne i przytulne bazy USAAC i szukać guza podczas Wojny Zimowej w Finlandii, a także na długo przed decyzją Wuja Sama przetrzepać skórę hitlerowskiej Luftwaffe nad Anglią, by chwilę potem przenieść się do Azji i być świadkiem przerażającego pochodu Japończyków ku Filipinom. Taki szlak bojowy pozornie wydaje się nieprawdopodobny, ale tamta wojna dowiodła, że ten scenariusz nie był jakoś bardzo wyjątkowy. Kiedyś słyszałem historię o chińskim żołnierzu, który walcząc z japońską inwazją dostał się do niewoli, a potem w wyniku niesłychanych zbiegów okoliczności trafił do niemieckiego Wehrmachtu i został ponownie wzięty do niewoli, tym razem przez Aliantów w Normandii.

Wojenna tułaczka, doskwierająca samotność, poczucie bezdomności były chyba częstymi doświadczeniami uczestników tamtej wojny po każdej stronie frontu. Szarejko i Daniłowicz z powieści Bohdana Arcta są tu dobrym przykładem. Mój bohater nie jest tu w żaden sposób wyjątkowy, wszyscy ci żołnierze dzielili podobny los.

DR: Jeden z najbarwniejszych powieściowych bohaterów Józefa Mackiewicza, Romuald Ławrynowicz powiada tak: „Polityka w dzisiejszej epoce staje się częścią składową prywatnego życia. Dziś nie może być człowieka, którego ‚nie interesuje polityka’”. Zastanawiam się, czy Twój bohater potwierdza czy raczej zaprzecza tej regule? Wkracza na arenę lotniczych przygód jako apolityczny żołnierz. A jednak zostaje mimowolnie wciągnięty w świat polityki. Godzi się z tą nową rolą, czy ją odrzuca?

JSz: Polityczna ignorancja była wtedy chyba dość powszechna wśród amerykańskich oficerów. Ich wiedza o realiach życia w ZSRS ograniczała się do treści przekazywanych przez ludzi pokroju Waltera Duranty, więc była to raczej mieszanka dezinformacji i przesądów. Dla samodzielnie myślącego człowieka konfrontacja z rzeczywistością musiała być bolesna. Mój bohater doznaje szoku poznawczego, bo brutalnie zderza się z realiami politycznymi, które stały w drastycznej sprzeczności z jego ugruntowanymi przekonaniami. On nie chciał się angażować w polityczne meandry relacji międzynarodowych. W każdym razie takich, które wykraczały poza zakres jego służbowych obowiązków. Wrogiem był Hitler, Mussolini i Hirohito. Kropka. Nagle jednak okazuje się, że problem, przed którym staje wykracza daleko poza kompetencje pilota bojowego. Gdy spotyka się ze zdradą, zdradą na najwyższych szczeblach władzy, zostaje uwikłany w sytuację, która wymaga od niego i jego towarzyszy broni niezwykłej decyzji. Wiedzą, że zostaną niezasłużenie napiętnowani jako zdrajcy. Oni, a nie ten, który w istocie zdradził. Polityka wyciągnęła po nich swoje łapy w najmniej oczekiwanym momencie. Mimo to podejmują walkę, ryzykując wszystko, podobnie, jak major Jordan, gdy dokonywał rewizji sowieckiej poczty dyplomatycznej w bazie w Great Falls.

DR: Powieść traktuje o ludzkich wyborach, podejmowanych niekiedy pod wpływem impulsu, niekiedy gruntownie rozważanych. Zdarza się, że wybór zostaje zastąpiony przez na wpół ślepy traf, stawiając bohaterów w sytuacji bez możliwości odwrotu. Co zrobiłby Twój bohater, gdyby dane mu było wiedzieć z góry na co się porywa?

JSz: Jako zawodowy oficer z pewnością w pierwszej chwili byłby zszokowany. Być może próbowałby zracjonalizować sobie sytuację, szukać usprawiedliwienia dla procederu, z którym się spotkał. Wpojona dyscyplina wojskowa na pewno powstrzymywałaby go przed buntem, ale ostatecznie pewnie podjąłby podobne kroki, co major Jordan. Jeśli jeszcze De Rivaux byłby w pobliżu, myślę, że tak, czy inaczej spróbowaliby przeciwdziałać.

DR: Główna intryga powieści opowiada o jednym z najbardziej bulwersujących przypadków zdrady Zachodu i współpracy z bolszewizmem jednocześnie. Jest to historia mało znana. Poza wymiarem moralnym ma również bardzo istotne znaczenie strategiczne. Któryś z Twoich bohaterów mówi: „Kiedyś, w przyszłości, zapłacimy straszną cenę za to…”. Mówi tak o Amerykanach, o ich ówczesnej polityce. Czy Twój bohater antycypuje również dzisiejsze kłopoty… z czerwonymi?

JSz: Pisząc tę powieść zastanawiałem się, jak Amerykanie postrzegali ówczesne Chiny i ich przyszłość po wojnie. Sądząc po decyzjach Waszyngtonu, po ludziach, których wysyłano tam jako pełniących rolę ambasadorów, Stilwella, Hurleya, wreszcie Marshalla, nikt nie traktował Chin jako amerykańskiego priorytetu w Azji. Myślę, że amerykański establishment patrzył na to państwo z XIX-wiecznej perspektywy, że widziano w Chinach twór całkowicie uległy i zależny od Zachodu. Nie dostrzegano ani ambicji przywódcy Kuomintangu, by stworzyć nowoczesne, silne państwo, ani rosnącego zagrożenia ze strony Mao. Była to ubolewania godna polityczna ślepota. Gdy w powieści padają słowa o cenie, którą Ameryka zapłaci kiedyś za swoją ignorancję, za głupotę i zdradę swego największego sojusznika na kontynencie azjatyckim, to oczywiście ma to odzwierciedlenie w obecnej rzeczywistości. Owo KIEDYŚ dzieje się właśnie na naszych oczach. Unikanie konfrontacji zbrojnej z komunistami zawsze kończy się tragicznie dla wolnego świata. Indolencja i błędne decyzje generała Marshalla w końcowej fazie wojny o Chiny doprowadziła Czanga do całkowitej bezsilności i umożliwiła zwycięstwo komunistom. Podobnie, jak polityczny flirt ze Stalinem, tak błędne rozpoznanie sytuacji w Chinach doprowadziło do powstania bestii, z którą Stany nie potrafią sobie dziś dać rady i być może za jej sprawą stracą wszystko, co z takim wysiłkiem osiągnęły w ciągu ostatnich kilku dekad.

Michał Bąkowski: Panie Jacku, gratuluję nowej powieści. Jak Pan sądzi, co robią dzisiaj ludzie pokroju Pańskich bohaterów? Kiedy nie można być husarzem ani huzarem, myśliwcem ani nawet myśliwym, co robią dzisiejsi Joe czy De Rivaux?

JSz: Dziękuję, Panie Michale. No cóż, nie wiem, czy dziś w Stanach są jeszcze ludzie pokroju Franka De Rivaux. To w ogóle jest postać chyba najbardziej nieprawdopodobna w mojej powieści. Nie wiem, czy taki człowiek mógł wtedy, w czasie II wojny światowej istnieć w amerykańskiej rzeczywistości. Gdyby taki facet chodził wtedy po świecie, z pewnością byłby fenomenem, kuriozum, niczym kobieta z brodą. Pewnie byłby wyszydzany i izolowany, niedopuszczany do zdrowego organizmu społeczeństwa. A dziś? Wątpię, czy ktoś taki istnieje w dzisiejszej Ameryce. Ronald Reagan chyba nie zostawił po sobie ideowych spadkobierców. Ale załóżmy, że jednak ktoś taki jest. Co mógłby dziś robić? Gdyby był wojskowym, pewnie prędzej, czy później zostałby wyrzucony z armii za nabijanie się z parytetów płci, albo za krytykę ucieczki z Afganistanu. Może rozpocząłby samotną walkę z zarazą toczącą jego kraj, próbowałby zwrócić uwagę współobywateli na zagrożenie, które rozwija się, całkowicie ignorowane przez większość ludzi. Może starałby się poszukać sojuszników w innych częściach świata, wiedziałby przecież, że tylko zbiorowy, ponadnarodowy wysiłek może stawić czoła marksizmowi. A może zrezygnowany i zniechęcony fiaskiem swoich działań, zaszyłby się gdzieś w Luizjanie i siedział na tarasie ze szklanką księżycówki i winchesterem na kolanach, na wypadek wizyty poborcy podatków rządu federalnego, nucąc „I am a Good Old Rebel”.

A Joe? O tak, myślę, że takich naiwnych jest sporo. Dziś Joseph Murphy pewnie latałby starym P-51 Mustangiem na pokazach w Reno, głosowałby na Trumpa i święcie wierzył w zwycięstwo Stanów w nadchodzącej wojnie o Tajwan. No i z całą pewnością słuchałby swojego krajana, Elvisa Presleya.

MB: W filmie „Dr Strangelove czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę”, Stanley Kubrick musiał polegać na wyobraźni, gdy tworzył wnętrze bombowca B-52, ponieważ US Air Force odmówiło mu wstępu na pokład bombowca, a jego przyrządy pokładowe były otoczone tajemnicą. Ciekawi mnie, na ile Pańska kreacja jest wynikiem badań, a ile w niej imaginacji?

JSz: „Dr Strangelove”… Dzieło piętnujące Wernera von Brauna i Curtisa Le Maya, dowódcę Strategic Air Command, w czasach, kiedy Chruszczow straszył rakietami międzykontynentalnymi i odgrażał się, że ich wszystkich zakopie… Może dobrze, że odmówili Kubrickowi wstępu na pokład B-52.

Natomiast jeśli chodzi o moją powieść, to ja miałem nieporównanie łatwiej, niż Kubrick. Każdy szczegół, detal konstrukcji dowolnej maszyny, dane techniczne, układy tablic przyrządów, są dostępne na jedno kliknięcie w klawiaturę. Musiałem się wręcz powstrzymywać przed zbyt szczegółowym opisywaniem technicznych aspektów, żeby nie zanudzić czytelnika. Była w zamian inna trudność. Dla człowieka, który nigdy nie siedział za sterami samolotu, ani nawet szybowca, opisy procedur startowych, podchodzenia do lądowania, walk powietrznych, akrobacji lotniczych, przedstawiały spory problem. Było to wyzwanie nie tylko natury czysto merytorycznej, ryzyko popełnienia błędów rzeczowych, ale też kwestia literacka, Ne byłem pewien, czy takie fragmenty fabuły będą dla czytelnika interesujące, czy go to nie znuży. Pewnie najlepszym testerem w tej materii byłby zawodowy pilot, a jednocześnie miłośnik literatury. Z drugiej strony, zastanawiam się, czy, oprócz jakichś ewidentnych błędów merytorycznych (mam nadzieję, że takich uniknąłem, ale to ocenią czytelnicy), można dziś zweryfikować opisane w powieści niuanse lotniczej rzeczywistości z tamtego okresu. To byłoby możliwe tylko w konfrontacji z kimś, kto wtedy latał i walczył. Takich ludzi już prawie nie ma. Jak to rozstrzygnąć? Czytałem ostatnio wspomnienia Dana Hamptona, pilota bojowego, latającego na F-16 w szeregach słynnych „Dzikich Łasic”. Ta lektura uświadomiła mi, jak bardzo zmieniło się latanie bojowe od ostatniej wojny światowej. To dziś już zupełnie inne realia. Inne szybkości, przeciążenia, inna taktyka, uzbrojenie, czas przebywania w powietrzu, inna rola pilota. To już są po prostu całkiem inne wojny. Wydaje mi się, że opowieść, której się podjąłem od strony merytorycznej zweryfikować można posługując się wyłącznie źródłami historycznymi. Po prostu nie ma już świadków tamtego świata.

Wydawnictwo Podziemne: Dziękujemy za rozmowę.



Prześlij znajomemu

12 Komentarz(e/y) do “„Czerwoni na szóstej!””

  1. 1 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Powinienem był zadać jeszcze jedno pytanie. Czy zna Pan książkę Romana Lutosławskiego, pt. „Dno nieba”? Książkę tę napisał Józef Mackiewicz na podstawie wspomnień swego przyjaciela, lotnika, Romana Lutosławskiego. Większość rozdziałów ukazała się w pismach emigracyjnych, podpisane „Józef Roman” lub J. R. Lutosławski powrócił do prlu i tam opublikował książkę w Monie…

    Ciekaw byłbym Pańskiego zdania na jej temat, jako znawcy literatury lotniczej.

  2. 2 Jacek

    Panie Michale,

    Rozmawialiśmy o tej powieści z Darkiem. W dawnych czasach, kiedy czytałem wszystko, co dotyczyło lotnictwa, wpadła mi ta książka w ręce. Ktoś mi ją pożyczył i przeczytałem jednym tchem. Zaraz musiałem ją zwrócić i nigdy nie miałem okazji przeczytać jej ponownie. To było wiele lat temu. Pamiętam jednak, że wyróżniała się na tle innych wspomnień lotniczych ze względu na styl literacki. Od pewnego czasu próbuję kupić ten tytuł na różnych aukcjach, albo w antykwariacie, ale na razie mi się nie udało. Bardzo chcę wrócić do tej powieści, zwłaszcza, od momentu, kiedy dowiedziałem się, że napisał ją Mackiewicz.

    Jeśli ktoś z czytelników WP ma dostęp do tej książki, mógłby mi ją udostępnić, wypożyczyć, sprzedać, proszę, niech da znać. Bardzo chcę wrócić do tej powieści.

  3. 3 Przemek

    Panie Jacku,
    nie pozostaje chyba nic innego jak biblioteka, w Poznaniu niestety tylko w głównej filii Biblioteki Raczyńskich i tylko do korzystania na miejscu, nie można wypożyczyć. Ale może gdzieś jest, wtedy tylko kara za zagubienie książki, jeśli aż tak Panu zależy na posiadaniu.

  4. 4 michał

    Panie Jacku,

    Warto zwrócić uwagę, że wydań było kilka. Dwa Monu, a trzecie Paxu, pod zmienionym tytułem „Przez północ do tropików”. Mam wyłącznie fotokopię I wydania. Książka musiała być bardzo popularna, zważywszy kolejne edycje. Pierwsze wydanie miało 10 tysięcy nakładu, co byłoby marzeniemm ściętej głowy na emigracji, ale jak na prl było raczej niskim nakładem.

    Niestety jedynym źródłem analizy porównawczej tych edycji jest śp. Eberhardt, a jego analizom, generalnie rzecz biorąc, ufać nie można. Sądzę jednak, że przy całym swym infantylizmie, był w stanie zauważyć różnice w tekście, a jego zdaniem są one znaczne. Innymi słowy, późniejsze wydania zostały ocenzurowane.

    Zmierzam do tego, że jedynym autentycznym źródłem tekstu Mackiewicza służą odcinki publikowane w Tygodniku Ilustrowanym w 1950 roku (oraz jeden wcześniej w Wiadomościach) podpisane J.R. Co rzekłszy, pierwsze wydanie „Dna nieba” wyszło w 57 roku. Znając ślimacze tempo – zresztą do dziś takie samo – prlowskich wydawnictw, przygotowano ją zapewne w 56 roku. Być może więc, jakimś cudem, książka Mackiewicza przeszła przez cenzurę nietknięta.

    Od Eberhardta wiemy także, że egzemplarze są w warszawskiej BN.

    Życzę powodzenia w poszukiwaniach antykwarycznych. Może tym się zajmują myśliwcy w tych naszych podłych czasach? Próbują choćby ustrzelić książkę u Antka Wariata?…

  5. 5 Jacek

    Panie Przemku,

    Szukam raczej egzemplarza do kupienia, najchętniej chciałbym mieć tę książkę u siebie na półce.

    Panie Michale,

    Jeśli rzeczywiście pierwsze wydanie nie było ocenzurowane, to będę szukał tego właśnie. Nie wiem, czy dużo ich jeszcze się zachowało, ale na pewno w końcu gdzieś mi trafi na celownik. Taka to dziś została myśliwska robota…

    Ostatecznie, jeśli nie uda się w inny sposób, skorzystam z Biblioteki Narodowej.

  6. 6 Przemek

    Panie Jacku,
    dobrze, że wspomniał Pan tu o książce Ernesta Ganna, czytałem wiele lat temu, może jeszcze w liceum ale skojarzyłem. Chyba czas ponownie przeczytać, musiała mieć coś w sobie, jeśli po latach się pamięta. Była na półce, ale po tylu latach chyba gdzieś się zawieruszyła, w bibliotekach tylko w czytelni, może poszperam po starych kartonach.

  7. 7 Jacek

    Panie Przemku,

    Tak, doskonała lektura. Świetnie uchwycony klimat czasów, kiedy latanie nie było jeszcze rutyną. Tam jest też fragment opisujący szok po Pearl Harbor i absurdy armijnej biurokracji czasów pokoju. Dobre dopełnienie opisu tamtej rzeczywistości ze „Stąd do wieczności” Jonesa. Książka Ganna jest już dość trudna do zdobycia, ale jeszcze czasem się trafia na aukcjach internetowych.

  8. 8 Przemek

    Panie Jacku,
    nie mogłem dzisiaj dospać i tak przypadkiem znalazłem
    https://allegro.pl/oferta/lutoslawski-dno-nieba-i-wyd-1957-r-12476388556
    jak się kliknie na „inne oferty tego produktu” to jeszcze trochę jest, różne chyba wydania, to co w linku to wygląda na pierwsze.

  9. 9 Jacek

    Panie Przemku,

    Bardzo dziękuję. Już zamówiłem.

  10. 10 michał

    W takim razie, Panie Jacku, powinien Pan napisać dla nas o tej zapomnianej książce Józefa Mackiewicza.

  11. 11 Jacek

    Panie Michale,

    Z przyjemnością przypomnę sobie tę powieść i podzielę się wrażeniami.

  12. 12 michał

    Znakomicie! Już się cieszę na ciekawą ucztę.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.