Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




W poprzedniej części użyłem parokrotnie słowa „autochton” dla określenia ludzi „tutejszych” – tych, co „na pytanie, jakiej są narodowości, po długim drapaniu się w głowę orzekali, że – »tutejsi«”.  Czy nie popełniłem błędu?  Argument autochtonów jako grupy uprzywilejowanej, której magicznie należy się władza nad państwem (Litwa dla Litwinów, Deutschland für die Deutschen, Polska dla Polaków, Banja Luka dla tych, co opowiadają banialuki), używany był najpierw przez nacjonalizmy XIX i XX wieku – poprzez podtrzymywanie mitów czystości etnicznej i rdzennej narodowości – w celu stworzenia rasowo jednorodnych państw narodowych, a teraz nadużywany jest przez lewaków w imię rzekomych „praw” potomków ludności oryginalnie zamieszkujących dowolne ziemie i ich roszczeń do posiadania i władania.  Greckie słowo autochthon pochodzi od słów auto (sam, ten oto) i chthon (ziemia), czyli niejako pierwotnie wyrosły z ziemi.  Autochtoni byli dla Hellenów przeciwieństwem zdobywcy, osadnika, kolonisty.  Messeńscy Heloci byli autochtonami, a doryccy Spartanie zdobywcami, choć obie grupy były helleńskiego pochodzenia.  Był to wyjątkowy taki przypadek w Grecji i można śmiało powiedzieć, że w większości wypadków podboju w historii, zwycięzcy byli etnicznie obcy ujarzmionym.  Podbijając terytorium, tworzyli niemal automatycznie kastę „panów”, odseparowanych od zniewolonego „ludu”, podkreślających swą odmienność i wyższość na każdym kroku.  Historia Europy zawiera mnóstwo przykładów tego rodzaju, do czego jeszcze wrócę, ale akurat na ziemiach historycznej Litwy i Ukrainy tak właśnie nie było.  Ogromna większość rodów szlacheckich, a zwłaszcza magnackich, na wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej należy właśnie do autochtonów.  Wszyscy ci Chodkiewiczowie, Sanguszkowie i Tyszkiewiczowie wyrośli z samej ziemi, jak przystało autochtonom.  Były to rody ruskie, choć częściowo wywodzące się z nordyckich korzeni (podobnie jak Rurykowicze) lub rodziny litewskie, z Giedyminowiczami i Radziwiłłami na czele.

Pozwolę sobie w tym miejscu na dygresję.  Otóż wydaje mi się, że największym błędem w historii Najjaśniejszej Rzeczypospolitej było odmówienie Kozakom Zaporoskim zrównania w prawach z polską i litewską szlachtą.  Tradycje Siczy Zaporoskiej i Bajdy Wiśniowieckiego były bliższe tradycjom sarmackim niż polska historiografia lubi przyznawać.  Skutki odmowy znamy wszyscy.  Bunty i niesnaski, rzezie i powstania, po których następowała nieuchronna krwawa pacyfikacja, co z kolei uczyniło z ziem ukrainnych jątrzącą ranę, aż wreszcie otworzyło moskiewskim carom wrota na Ukrainę, utorowało drogę Moskwie do tytułu obrońcy narodów ruskich i zbieraczy ruskich ziem.  Rzeczpospolita Jagiellonów skupiała wiele ludów ruskich i była dla tych grup atrakcyjna tym bardziej, im bardziej religijna nietolerancja szerzyła się na świecie.  Z czego oczywiście nie wynika, że Polska była „tolerancyjna”!  Była po prostu religijnie indyferentna pod wodzą dynastii dumnej ze swych prawosławnych korzeni, i gotowej opiekować się innowiercami dla politycznych korzyści.  Ten ostatni punkt jest ważny i powrócę jeszcze do niego.

Wracając tymczasem do autochtonicznych uprawnień, na których opiera się nacjonalizm litewski, łotewski, estoński, białoruski i ukraiński – ale także głośne domaganie się praw dla australijskich Aborygenów czy czerwonoskórych Indian amerykańskich – trzeba podkreślić, że gdyby rzeczywiście pozycja autochtonów dawała im prawo do zawładnięcia państwem, to z pewnością nie mieliby takich praw potomkowie Apaczów czy Komanczów, bo te szczepy były klasycznymi najeźdźcami.  Co więcej, należałoby w imię konsekwencji, wygnać Włochów z Włoch, gdyż wywodzą się w większości z napływowych barbarzyńców.  Ojciec języka włoskiego, Dante Alighieri, był naprawdę germańskim Durantem Aldigerem.  Każdy Grimaldi, to w rzeczywistości srogi Grimoald, a Ranieri, to krwawy Ragnar.  Nie inaczej rzecz się ma z Francją, stworzoną przez germańskich Franków i Burgundów, ale też skandynawskich Normanów; albo w Anglii, gdzie autochtoniczni Celtowie podbijani byli przez wieki przez Rzymian, przez Anglów i Sasów, przez nordyckich wikingów oraz sfrancuziałych wikingów czyli Normanów.  (Nawiasem dodam, że ponoć do dziś można, na podstawie analizy etymologicznej angielskich nazwisk, wysnuć wniosek, czy wywodzą się od normańskich zdobywców, czy z anglosaskiego ludu.  Jest to o tyle dziwne, że ten „lud” składał się z Anglów, Sasów, Norwegów, Duńczyków i Celtów, i został do poziomu ludu zredukowany przez nielicznych zwycięzców.)  A przecież Anglia leży na wyspie, a Italia na półwyspie.  Francja ma wyraźne granice wyznaczone przez morza i łańcuchy górskie, gdy Wielkie Księstwo Litewskie takich naturalnych barier nie posiadało.  Innymi słowy, tylko w bardzo nielicznych wyjątkach da się powiedzieć, kto naprawdę zamieszkiwał dane ziemie jako pierwszy, a i w tej sytuacji, rzadko udało się autochtonom zachować kulturową odrębność.

Nacjonalizmy, rozrywające na kawałki żywe ciało Wielkiego Xięstwa Litewskiego, twierdziły uparcie, że dwory były ośrodkiem polskiego imperializmu i nie wniosły nic do kultury tych ziem, a wileński dziennik Słowo, że użyję przykładu bliskiego bohaterom niniejszego cyklu, miał być „organem wynarodowionej szlachty”.  Tymczasem Józef Mackiewicz słusznie zwracał uwagę, że np. polska mniejszość na Łotwie, w tzw. Latgalii, to nie byli emigranci, jak Polacy w Paranie czy Chicago, ale rdzenna, zasiedziała ludność.  Rozmawiał na Kowieńszczyźnie z mieszkańcami polskich dworów, którzy mówili między sobą po niemiecku, a czuli się jednocześnie lojalnymi obywatelami Litwy i Polakami.

Kładzenie nacisku na pochodzenie, na geny, wydaje mi się – nie owijajmy w bawełnę – myśleniem rasistowskim.  Na zdrowy rozum, „krew”, genetyczny skład członków narodu, powinny być zupełnie obojętne w tego rodzaju rozważaniach, ale nigdy nie jest.  Narodowość powinna być kwestią wyboru i tak właśnie było na wschodnich ziemiach Polski, ale wedle litewskich nacjonalistów, Polacy na Litwie byli tylko spolonizowanymi Litwinami, tzn. byli etnicznie Litwinami, ale spolszczonymi pod naciskiem wielowiekowej okupacji, a co za tym idzie, jeżeli nie chcieli tego przyjąć do wiadomości, to mieli się wynosić do Polski (przed wojną) lub do prlu, byle nie bruździli w etnicznie i kulturowo czystej Litwie.  Mackiewicz pisał wielokrotnie o skandalicznych ustawach językowych na Litwie i Łotwie, o przymuszaniu ludzi do zmiany pisowni nazwisk rodowych, by dostosować je do zasad językowych, co jest aktem barbarzyńskim.  Takie ustawy byłyby zwykłym chamstwem wszędzie, ale na ziemiach wschodnich Rzeczpospolitej, te rzekomo etnicznie i kulturowo uzasadnione akcje, były zaprzeczeniem ducha współpracy i współżycia, ducha ożywiającego historię tego regionu.  Ducha, który przyciągał do Rzeczpospolitej imigrantów z wszystkich stron Europy.  Osiedliwszy się, znaleźli sobie miejsce i stawali się pełnoprawnymi obywatelami.

Weźmy przykład skrajny.  Rody Merykonich czy Badenich, nie wywodziły się od mitycznego Lizdejki, nie były nawet starożytne, uszlachcono ich praszczurów późno, ale czy miały przez to mniej prawa, by czuć się gospodarzami na swej własnej ziemi, niż autochtoniczne rody Sapiehów, Ogińskich czy Wiśniowieckich?  Z drugiej strony rodziny Weyssenhoffów lub Platerów wiodły swą genealogię z tych ziem, choć w bardziej odległej przeszłości, wywodziły się najprawdopodobniej od Kawalerów Mieczowych, ale w żadnym wypadku nie były rdzennie polskie.  Czyżby mieli mniejsze prawo czuć się u siebie w Rzeczpospolitej?  Tylko że jeśli uznamy za gospodarzy Giełguda i Zyberka, Czetwertyńskiego i Fredrę, to konsekwentnie, musimy zastosować tę zasadę do każdego Abramowicza i Berezowskiego, których rodziny od wieków uprawiały rzemiosło lub handlowały w Grodnie.  Każdy wileński Chajfec i lwowski Finkelsztajn, także nie był przelotnym lokatorem i powinien był być uznany za równoprawnego gospodarza.  Tymczasem w zdumiewającym artykule pt. „Pan Aron anektuje w imieniu żydostwa”, Mackiewicz relacjonował burzę wywołaną w Grodnie, gdy radny miejski, Aron Jezierski, wypowiedział słowa „nasze miasto”.  A jak niby miał mówić radny o swoim mieście?!

Ustalony stosunek do ziemi – i do życia w ogóle – ma człowiek, który sadzi drzewa z nadzieją, że jego wnukowie odpoczywać będą w ich cieniu, a zupełnie inne podejście ma ćpun, frenetycznie poszukujący następnej porcji narkotyków.  Z jakiegoś powodu, piraci cieszą się niesłabnącą popularnością w naszej epoce.  Ich krwawy bunt skierowany był przeciw ustalonym prawom życia, przeciwko każdej formie autorytetu, w imię niczym nieskrępowanej swobody i natychmiastowej gratyfikacji.  Załogi pirackich okrętów wybierały w wolnych, demokratycznych wyborach kapitana, ale pozbywały się go, jeśli jego przywództwo nie dawało bezzwłocznie sposobności dla zaspokajania ich nienasyconych żądz.  Jednak wśród powszechnej dziś adoracji, rzadko kto wie, że piracka flaga, obok trupiej czaszki i skrzyżowanych kości, nosiła często emblemat klepsydry, na oznaczenie świadomości, że ich czas jest ograniczony i spotka ich okrutna kara – w tym życiu i po śmierci.

Od z górą stu lat żyjemy w czasach pirackich, gdy ster władzy trzymają ludzie wybrani przez tłuszczę dla natychmiastowego zaspokojenia żądz wyborców.  Z tą różnicą, że XVII-wieczni piraci mieli świadomość swej śmiertelności, a dzisiejszy elektorat pragnie egzystować wiecznie.  Najjaśniejsza Rzeczpospolita zbudowana była na ukochaniu własnej ziemi i na tępym uporze szlachciurów z podgolonymi łbami, którzy w swym zacofaniu opierali się nadchodzącemu uwielbieniu dla piratów i spazmatycznych pragnień tłumów.

Rzadko kto sadzi dziś drzewa z myślą o cieniu dla wnuków.  Robimy, co nam każą, i patrzymy na świat Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, jak na świat z bajki.  Jak na bezustanne słoneczne lato, które z niewiadomych nam przyczyn, skończyło się niespodziewanie i dramatycznie.

Multi kulti

Nie zamierzam wdawać się w rozważania, która grupa etniczna miała prawo do miana rodowitych mieszkańców ziem między Bugiem i Dnieprem – wedle znaczenia greckiego autochthon czyli z samej ziemi – bo przy braku naturalnych granic, w stanie ciągłych wojen i wędrówek ludów, grupy „zasiedziałe” na przestrzeni wieków, nabierały, przynajmniej moim zdaniem, praw gospodarzy.  Niezwykłość wschodnich ziem Rzeczypospolitej polegała na w miarę harmonijnym współżyciu rozmaitych grup narodowościowych i wyznaniowych.  Na Zachodzie Europy, a zwłaszcza w Niemczech, sąsiedzi mordowali się wzajem, dlatego tylko, że w inny sposób wyznawali chrześcijańską wiarę, aż kres wojnom religijnym położyło przyjęcie zasady cuius regio eius religio, według której każdy poddany musiał wyznawać wiarę swego władcy.  Jagiellonom obce były takie pryncypia, toteż wysokie funkcje w ich państwie spełniali protestanci i prawosławni.  Wiek XX zobojętniał na wyznanie, więc zastąpił je rasą i narodowością, a wówczas harmonijne współżycie różnych narodów stało się coraz trudniejsze do wyobrażenia.  Jednak, przynajmniej w moim mniemaniu, nie czyni to wcale narodowościowej symbiozy utopią.

Utopia, to idealny byt państwowy, niemożliwy do zrealizowania w praktyce, a nie polityczna rzeczywistość, ciągnąca się przez setki lat; faktyczna, historyczna organizacja nie może być Utopią.  Bardziej utopijnym wydaje mi się pomysł oddania dzisiejszej Australii garstce Aborygenów, podobnie jak wyrzucenie 300 milionów ludności napływowej ze Stanów, by oddać Amerykę w ręce Czerwonoskórych.  W takim zatem sensie, za utopijną uznać by należało koncepcję państw narodowych na ziemiach Najjaśniejszej Rzeczpospolitej.  Brasław lub Berdyczów bez Polaków i bez Żydów?  Toż to nie do pomyślenia!  Wilno, gdzie nie słychać języka polskiego?  To być nie może!  Kijów bez Rosjan i Polaków?  Kurlandia bez Polaków i Niemców?  To byłoby dopiero Utopią w oczach Conrada, Słowackiego czy Mickiewicza: coś niemożliwego do zrealizowania w praktyce.  Ale nie taka była myśl krajowców [1] i nie widzę w niej elementów utopijnych.  Współżycie ludzi nie jest utopią, współżycie nacjonalizmów – jest.

Jeden z najznakomitszych mackiewiczologów, prof. Adam Fitas, słusznie zauważa, że Wielkie Xięstwo to przede wszystkim jedność krainy, jedność ziem, organicznie połączonych wspólnotą przyrody, siecią rzek, interesami.  Wychodząc z tego samego punktu, Mackiewicz konfrontował życie – jakość życia, jak to się dziś mówi – mieszkańców WXL z czasów „niewoli rosyjskiej”, z życiem w wolnej Polsce.  Nie ma żadnej „utopii”, ani żadnego idealizowania przeszłości w przekonaniu, że życie rdzennej ludności tych ziem było lepsze w niewoli caratu.  I to nie tylko dlatego, że mieli dostęp do Mińska i całego ogromnego obszaru Rosji, Białorusi i Ukrainy, Inflantów i Kurlandii, Żmudzi i Prus Wschodnich, ale bardziej dlatego, że nie byli poddani narzuconym im z góry ukazom o malowaniu wychodków na biało.  Utopią nie była, ani nie jest, idea, że ludzie różnych wyznań i odmiennego pochodzenia mogą współżyć ze sobą na tej samej ziemi.

Przytoczę tu jeden historyczny przykład, choć jest ich więcej.  Wybieram go ze względu na jego skrajność.  Moim przykładem będzie historia Sycylii.  Zamieszkała początkowo przez autochtonów Siculi (Sikel), była przez wieki podbijana i kolonizowana przez Greków, Fenicjan (Kartagińczyków) i Rzymian.  Rzymianie wprawdzie zwyciężyli w tym ciągu podbojów, ale mieszana ludność pozostała w większości zhellenizowana i mówiła głównie po grecku.  Potem przyszli Goci, Wandalowie i masy barbarzyńców.  Wreszcie Arabowie i Maurowie, którzy na przemian handlowali i łupili Sycylię, po czem osiedlili się, a wreszcie podbili wyspę.  W XI wieku przyszli na zmianę wielcy Normanowie.  Niewielka siła złożona z kilkuset zaprawionych w bojach rycerzy, podbiła wyspę powoli.  Roger zachował większość ziemi w swoich rękach, zamiast rozdawać ją potężnym baronom.  I tak Sycylia weszła w swój Złoty Wiek.  Normanowie byli brutalni, ale sprawiedliwi; ich prawa twarde i surowe, ale jasne i rozsądne.  Muzułmanie zachowali swoje prawo, Grecy swoje, a gminy żydowskie otrzymały autonomię.  Nikt nie zakazywał Arabom i Maurom wyznawania islamu, podobnie jak nikt nie nawracał schizmatycznych Greków z ich wschodniego rytuału.  I tak żyli sobie obok siebie, modląc się we własnym języku i handlując w różnych językach.  Nikt ich nie przymuszał do zmiany wiary, więc dobrowolnie przechodzili na wiarę władców – na łaciński ryt.

Czy to jest utopia?  Czy może jakaś multi-kulti mrzonka?  Czyżby Normanowie byli miłośnikami tolerancji?  Czy w historycznym opisie Złotego Wieku Sycylii zachodzi idealizacja przeszłości?  W podobnej zgodzie żyli ludzie różnych wyznań i narodowości na wschodnich terenach Rzeczypospolitej.  Czy wskazywanie na to jest rzeczywiście myśleniem utopijnym?  Normanowie nie byli liberałami, nie powodowała nimi żadna ideologia: ani multi-kulti, ani krytyczna teoria rasy.  Byli brutalnymi, pragmatycznymi zdobywcami, ale – jak Jagiellonowie – czerpali polityczne korzyści z opieki nad innowiercami, z równouprawnienia różnych narodowości.  W tym samym czasie podbili Anglię, metodami może nawet bardziej okrutnymi.  Wilhelm Zdobywca musiał dać swym baronom wielkie latyfundia i zamki, co na wieki utwierdziło przedział między normańskimi panami, a anglo-saskim, celtyckim i duńskim ludem.  Tymczasem na Sycylii, normańska Curia królewska była mieszanką instytucji bizantyjskich, saraceńskich i feudalnych, bo interesowało ich tylko to, co działało w praktyce.  Normanowie uważali Sycylię za centrum, a nie prowincję.  Z Sycylii mogli planować pirackie wyprawy do Afryki i Grecji, a nawet do Ziemi Świętej, ale wyspa była również koniecznym stadium w handlu między saraceńskim wybrzeżem Afryki i resztą Europy.

Nad językiem także warto się zatrzymać.  Na italskim półwyspie powoli wyłaniały się z łaciny narzecza, które po wiekach przerodzą się w język włoski (na razie w wielu odmianach, często wzajemnie trudnych do zrozumienia), a na wyspie większość ludności mówiła po grecku, część po arabsku i hebrajsku, a klasa rządząca używała normandzkiej wersji języka, z którego zrodził się francuski.  Napływowa warstwa urzędnicza złożona była z Franków, Alemanów lub Lombardów, więc mówiła zapewne żargonem, który był mieszanką włoskiej łaciny i germańskich dialektów.  Wobec takiej lingwistycznej różnorodności, wszystkie prawa i zarządzenia wydawano po łacinie, grece i po arabsku.  Rządy były autokratyczne, paternalistyczne i surowe, ale sprawiedliwe.  Normanowie dbali o przemysł i handel tak dalece, że podczas jednej z pirackich wypraw do Grecji porwali i przywieźli na wyspę wyspecjalizowanych tkaczy jedwabiu, by ustanowić podstawy silnej manufaktury lokalnej.  Ich architektura była mieszaniną Bizancjum i Damaszku, czego najlepszym przykładem jest zdumiewająca Kaplica Palatyńska w Palermo.  Wysokie pozycje na ich dworze zajmowali Anglicy (zapewne Normanowie z Anglii), Węgrzy i Syryjczycy.  Muzułmański podróżnik Ibn Jubayr pisał z podziwem, jak świetnie powodzi się Saracenom w chrześcijańskiej Sycylii.  Złoty wiek nie trwał wiecznie.  Sycylia stała się piłką w walce cesarstwa z papiestwem, gdy dostała się w ręce Hohenstaufów przez małżeństwo.  Cesarz Fryderyk II, najdziwniejszy, najzdolniejszy i najbardziej fascynujący z wszystkich wielkich Staufen, czuł się Sycylijczykiem i lubił swoje posiadłości na południu Włoch, ale z czasem wyspa stała się peryferium jego cesarstwa – stała się Kresami.  Był wybitnym władcą i zarządcą, więc jego prawa przetrwały, ale był bezwzględnym autokratą, więc były niepopularne.  Dbał o dostęp ludności do sądów, do szkół, dał im bezpieczeństwo i dobrobyt, ale cisnął podatkami i zabierał młodych ludzi na wojny.  Czy nie ma tu analogii ze stosunkiem Polski do Wielkiego Księstwa?

Jest wszak jeszcze inne znaczenie słowa „utopijność”, bardziej potoczne, wedle którego utopijnym jest pomysł niemożliwy do zrealizowania w określonych warunkach.  W tym sensie mówi się o utopijności powrotu do idei Polski Jagiellońskiej, do pomysłu współżycia różnych narodowości i wyznań na obszarze byłego WXL.  Wykluczać ma taki powrót istnienie nienawistnych nacjonalizmów.  I mnie także wydaje się idea WXL trudna do zrealizowania, choć raczej ze względu na istnienie sowieckiego molocha na wschodzie i brukselskiego potworka na zachodzie.  A mimo to nie nazwałbym jej utopijną w żadnym wypadku.  A to ze względu na pewien aspekt, na który trafnie zwrócił uwagę prof. Adam Fitas.  Fitas wprawdzie sam uważa, że idea Wielkiego Księstwa, jako wspólnoty wielonarodowej, była „utopijna już w czasach Mackiewicza”, ale wskazuje na istotną jedność tych ziem jako podstawę idei.  Łączą je nie tylko wspólna, chwalebna historia i jasno określone interesy gospodarcze, ale „podobne cechy ekosystemu”, krajobraz różny od tego dominującego w Koronie, o innej „glebie, faunie i florze, klimacie, odczuciach zmysłowych, a zwłaszcza zapachu”.

Utopijna już w czasach Mackiewicza idea powrotu do rzeczywistości sprzed zaborów, do świata, który zrodził Mickiewiczowską inwokację z Pana Tadeusza, oparta jest więc nie tylko na myśli o sojuszach gospodarczych, społecznych czy politycznych, ale i na myśli o jedności tych ziem.  Jedności dużo głębszej, bo sięgającej korzeni samej natury.

Wywód profesora wydaje mi się z gruntu słuszny i dlatego między innymi, nie mogę przyjąć, jakoby idea krajowa była utopijna w pierwszym rzędzie.

Józef Mackiewicz nie zgodził się nigdy na utopijność idei krajowej.  Przez co tym bardziej tylko cierpiał nad codzienną rzeczywistością panowania przedwojennej Polski na jej wschodnich kresach.  Na krótko przed katastrofą pisał:

Jeżeli możemy sobie uplastycznić wizyjny okręt jako symbol państwa, który prując dziejowe fale podąża do wyraźnego celu swej racji stanu – to wyobraźmy sobie na zmianę zamknięte jezioro, staw, kałużę, po której płynie, miota się tysiące kajaków tam i sam, ciągle w błędnym kółku, z krzykiem i rwetesem, potrąca się nawzajem, a nawet zatapia.

________

  1. Adam Fitas jest zdania, że Mackiewicz nie lubił nazwy „krajowcy”, gdyż „kojarzyła mu się z europejskimi koloniami i ich rdzenną ludnością”. W książce pt. Tylko prawda jest ciekawa, powołuje się na cytat z Prawda w oczy nie kole: „Co to jest „krajowość”? Przede wszystkim nazwa idiotyczna, służąca zwykle dla określenia mieszkańców krajów egzotycznych: „krajowcy”.”
    O ile wiem, jest to jedyny moment, w którym Mackiewicz wyraził niechęć do określenia i odnoszę wrażenie, że uczynił tak tylko z felietonistycznej werwy.  W moim przekonaniu, miał w istocie same ciepłe uczucia dla tej nazwy.


Prześlij znajomemu

14 Komentarz(e/y) do “„Niespodziewany koniec lata” część VII Koniec lata dla tutejszych”

  1. 1 Przemek

    Panie Michale,

    Długo się bardzo zbierałem (to już chyba 4 próba, poprzednie usunąłem, z kosza też żeby nie korciło), ale aby nie było, że chęć do dysputy zanika.
    Bardzo ciekawy artykuł, nieco odmienny od poprzednich w tej serii, ale to chyba na plus.
    Po pierwszym zdaniu przypomniała mi się „Konopielka”, nie wiem czy to było intencją.
    A teraz o autochtonach.
    Napisał Pan „używany był najpierw przez nacjonalizmy XIX i XX wieku – poprzez podtrzymywanie mitów czystości etnicznej i rdzennej narodowości – w celu stworzenia rasowo jednorodnych państw narodowych, a teraz nadużywany jest przez lewaków w imię rzekomych „praw” potomków ludności oryginalnie zamieszkujących dowolne ziemie i ich roszczeń do posiadania i władania.”
    No i tu pytanie. Dlaczego użył Pan słowa „był” w stosunku do nacjonalizmów? Czy nie chcą już czystości narodowej, czy chodzi tylko o słowo autochton, zamienione na inne, nowocześniej brzmiące.
    Jeszcze pozostaje porównanie nacjonalizmów do lewaków (no właśnie może powinniśmy zdefiniować słowo „lewak”). Jak rozumiem, myśli Pan o grupkach domagających się praw dla np. aborygenów w Australii czy zakłada Pan sterowanie przez komunistyczną machinę. Nie wszystkim da się sterować, a młodość ma swoje piękne prawa.
    Bardzo spodobało mi się zdanie które Pan tu napisał „Współżycie ludzi nie jest utopią, współżycie nacjonalizmów – jest.”

  2. 2 michał

    Drogi Panie Przemku,

    Dziękuję za miłe słowa, zwłaszcza, że wynika z nich, iż pierwszych sześć części się Panu nie podobało. Zawiera się zatem w Pańskich słowach ukryta pochwała, skoro zdołał Pan doczytać aż do siódmej części, mimo ogólnie niskiej jakości całości. Zaczem jeszcze raz dziękuję.

    Konopielka! Mój Boże, nie czytałem Redlińskiego od 40 lat z górą. A i wówczas czytałem to tylko dlatego, że lubiła go (a także Głowackiego i Hłaskę) dziewczyna, w której kochałem się na zabój. Zajrzałem ponownie do „Konopielki” i zachodzę w głowę, skąd Pańskie skojarzenie. Cytat w pierwszym zdaniu pochodzi oczywiście z Józefa Mackiewicza.

    Co do merytorycznego pytania, to chodziło mi o podkreślenie różnic w użyciu tej samej ideologii. Inaczej używał jej Hitler i Dmowski – wyrzucić Żydów, germanizować lub polonizować inne narodowości – a inaczej lewizna, która głośno żąda praw dla Aborygenów, Maorysów, rodowitych mieszkańców Ameryki, Inuit itd. Już same te słowa wywodzą się ze słownika narzuconego nam przez polityczną poprawność. Aborygen oznacza dokładnie to samo, co autochton, tj. rdzenny, rodowity. Nie wolno już mówić o Indianach ani Eskimosach, słyszę, że w prlu nie należy używać słowa Murzyn.

    Ma Pan jednak rację, że używając wyraźnie czasu przeszłego, umieściłem czystki etniczne zdecydowanie w przeszłości. To błąd. W Nagorno-Karabachu, a szerzej w ogóle na Kaukazie, panuje pierwotne rozumienia nacjonalizmu i etnicznej czystości. Z całą pewnością nie umarło ono ani w sowietach, ani w prlu, a nacjonalizm szkocki, walijski i irlandzki są tylko coraz potężniejsze. Niunia jest najsilniejszym czynnikiem wzmagającym nacjonalistyczne emocje w Europie. Celem nacjonalistów jest zbudowanie narodowego państwa, czystego i jednolitego jak koszary. Celem lewaków jest podminowanie państwa.

    Nie zakładam sterowania przez sowieciarnię. Sądzę, że lewacy potrafią być durni bez pomocy. Mackiewicz, jak zwykle, służy dobrym drogowskazem:

    „Tych sfer, które stanowią dosyć szeroki wachlarz, w żadnym wypadku nie można traktować za coś w rodzaju „agentury”, raczej za subsydiowany ruch intelektualny.”

    Młodzieżą oczywiście najłatwiej sterować, ale tylko bolszewia czerpie zyski z bezustannego podkopywania praworządnych państw, które mogły były być ostoją w walce z komuną. Niech Pan zajrzy do naszego wywiadu z Loudonem, o tym m.in. mówił.

    Natomiast nie zgadzam się z Panem zupełnie, co do potrzeby definiowania lewaków. „Brak definicji nie mąci w tym wypadku mego metodologicznego sumienia”, że sparafrazuję pewną panią profesor. Lewak – jaki jest, każdy widzi.

    A! Serce się raduje, że chęć do dysputy nie zanika.

  3. 3 Przemek

    Panie Michale,

    co do Konopielki to skojarzyła mi się scena z filmu, książka gdzieś się w przepaściach zapodziała, szukam bezskutecznie. Pozwolę sobie wkleić link do fragmentu filmu, tak od 1:20 min. proszę spojrzeć, jeśli czas pozwoli.
    https://www.youtube.com/watch?v=V-QGKoCI1eM

    Jeszcze kwestia słowa Murzyn. Sam już nie wiem czy pisać z dużej czy małej litery, a w zasadzie nie powinienem wcale tego pisać. Ale czy tylko w Polsce, czy jak Pan woli w prlu. Niezwykle ciekawe są losy jednej z powieści mojej ulubionej Agaty Christie. Pierwszy raz czytałem pod tytułem „Dziesięciu małych Murzynków”, potem Murzynek został zmieniony na Indianina, potem na żołnierzyka (w zależności od kraju, i nie był to prl) aż w końcu doszliśmy do tytułu „I nie było już nikogo”. A jakie pole do popisu dla kolejnych osób które ten słynny wierszyk tłumaczyły. Był też wierszyk chyba Tuwima, w Elementarzu Falskiego o murzynku Bambo. Jakoś we mnie wrogości do innej etnicznej grupy nie wzbudził, a czytać, choć powoli, umiem.

  4. 4 michał

    Panie Przemku,

    Nie widziałem nigdy filmu. Dziwne, bo to z 81 roku, a ja byłem wtedy zapalonym kinomanem (może to czasy, kiedy tylko świnie siedziały w kinie?). W każdym razie, o „tutejszych” pisał Mackiewicz wielekroć w swych przedwojennych reportażach. Opisywał właśnie takie, zabite dechami, zapadłe wśród błot i lasów wiochy, jak ta w Konopielce, tylko głębiej zapadłe i bardziej szczelnie zabite.

    Potraktowanie słowa Murzyn w Polsce (jak Pan woli) mnie fascynuje. Wydaje mi się to być odbiciem zakazu użycia słowa Nigger wśród Anglosasów. Polscy lewacy nie gęsi i swoje zakazy mieć muszą. Użycie słowa Nigger jest tu obłożone anatemą. Wykropkowywane ze zgrozą jako „N*** word”, co jest żenujące. Skoro Nigger zakazany, to Murzyn też, tylko że Nigger, zwłaszcza wśród Amerykanów, był używany z obraźliwą intencją, a Murzyn nie.

    Wyczytałem gdzieś, że piękne opowiadanie Conrada pt. The Nigger of the „Narcissus”, wydane zostało w Stanach pod innym tytułem. Wzniosłem oczy do nieba na przekleństwo politycznej poprawności, aż zrozumiałem, że zmiana tytułu nastąpiła w XIX wieku!… Wydaje mi się, że słowo było i jest znacznie bardziej obraźliwe w Stanach niż gdzie indziej, bo u Conrada tytułowy Murzyn jest postacią pozytywną. Ale fakt, że zakaz trwa od 125 lat, raczej jest umacniany i rozprzestrzenia się, jest sam przez się zdumiewający, a także wskazuje na niesłychaną potęgę lewackiego lobby.

    Tak czy owak, słowo Murzyn nie miało nigdy tego rodzaju konotacji w polszczyźnie, więc wypieranie się go jest zgoła śmieszne. I ja także nie widzę nic złego w Murzynku Bambo, ale to z pewnością dowód na moje zacofanie i przynależność do najczarniejszej z Czarnych Reakcji. Nie mogę przecież powiedzieć Murzyńskiej Reakcji.

    Swoją drogą, jak właściwie należy mówić na Murzynów w tym najlepszym z prlów?

  5. 5 michał

    PS. Obejrzałem film na podstawie książki Redlińskiego i mam mieszane uczucia. Z jednej strony, zaskoczył mnie wysoką klasą zdjęć i bardzo dobrym aktorstwem. Ujęcia są niekiedy skomponowane jak czarno białe zdjęcia martwej natury. Momentami to jest znakomite. Ale poza tym…

    Redliński brał udział w pisaniu scenariusza, więc musiał zaakceptować odejście od swego oryginału. Wydaje mi się to zrozumiałe ze względu na artystyczne środki filmowe, które nie mogą oddać pewnych charakterystyk powieści. Ale tu wszystko wyszło dość jednowymiarowo, przewidywalnie i płasko.

    Tak czy owak, dzięki za podsunięcie mi tego filmu, Panie Przemku.

  6. 6 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Pytasz jak należy mówić na Murzynów w peerelu. Jedyna dopuszczalna forma to oczywiście Afro-peerelczyk, choć – niestety – określenie może być nieco mylące, wskazując jednocześnie na lokowatych mieszkańców tutejszowa.

    Ale żarty na bok.

    Napisałeś:

    Nie zakładam sterowania przez sowieciarnię. Sądzę, że lewacy potrafią być durni bez pomocy. Mackiewicz, jak zwykle, służy dobrym drogowskazem:

    „Tych sfer, które stanowią dosyć szeroki wachlarz, w żadnym wypadku nie można traktować za coś w rodzaju „agentury”, raczej za subsydiowany ruch intelektualny.”

    Wskazujesz przy tym na wywiad z Loudenem, w którym mówił o decentralizacji ideologii i aktywności.

    To jest trafna obserwacja, ale skłaniająca do zastanowienia, na ile te przejawy zatomizowanego zidiocenia żyją własnym życiem. Np. w rodzinnej dla Loudona Nowej Zelandii, z której uchodzić mmusiała niejaka Posie Parker, bo miłujący pokój zwolennicy elgebetyzmu zagrażali jej cielesnej integralności.

    Ile w tym agentury, ile subsydiów? A może to ruch uwolniony od wpływów? Czy w takim razie da się na powrót skierować w koryto ścieku, gdy zajdzie taka potrzeba?

    Czy takie twory jak niunia europejska powstały w oderwaniu od bolszewickiej macierzy i w takim oderwaniu trwają? Albo i nie tyle trwają, co postanowiły się zbuntować?

  7. 7 michał

    Darek,

    Nie pytałem, jak się mówi na Murzynów z prlu, ale jak w prlu należy mówić na Murzynów, pozostając w zgodzie z najnowszymi dyrektywami politycznej poprawności. Nadal nie wiem jak.

    Generalnie, sądzę, że zbyt wiele wagi przywiązujemy do rzekomego sterowania, gdy zjawiska dają się wytłumaczyć zwykłą ludzką głupotą. Posie Parker jest jednym przykładem degrengolady na Antypodach, ale chyba lepszym pogrzeb Kardynała Pella w Australii. Przypomnijmy, Pell został skazany na wieloletnie więzienie na skutek oskarżenia o molestowanie dzieci. Apelacje nic nie pomogły, do czasu aż dotarły do najwyższego sądu, który z oburzeniem uwolnił go od wszelkiej winy i w ostrych słowach skrytykował werdykty sądów niższych instancji, jako politycznie motywowane. Bogu niech będą dzięki! Mimo to, jego pogrzeb stał się okazją do skandalicznych protestów lewackich. Wznoszono okrzyki w rodzaju „Go to hell, George Pell!” nad trumną człowieka niewinnie skazanego za zbrodnie, których nie popełnił.

    Czy demonstranci byli sterowani z Moskwy? Subsydiowani z Pekinu? Byli agentami Kima? Czy nie wydaje Ci się to trochę śmieszne?

    Inne pytanie, czy jest to ruch uwolniony od wpływów. Oczywiście nie jest wolny od wpływów, ale kto jest? Czy Ty i ja jesteśmy od nich wolni? Niunia jest tu dobrym przykładem. Powstałaby bez żadnych wpływów, ale jej powstanie i ewolucja była z pewnością zgodne z sowiecką strategią.

    Nie bardzo rozzumiem Twoje ostatnie słowa o trwaniu w oderwaniu i buncie.

  8. 8 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Nie wiem skąd przekonanie, że niunia powstawała bez wpływu. Czyżbyś zakładał, że sowiecki związek nie miał swojej agentury na zachodzie Europy, także agentury wpływu? Nie wpływał na tamtejszy układ polityczny?

    Czy włoski eurokomunizm był tworem samoistnym, inspirowanym co najwyżej naukami Antonio G.?

    Czy poważnie pytasz o bezpośrednią inspirację australijskiego lewactwa przy grobie Kardynała? Skąd bierzesz tego gatunku pytania?

  9. 9 michał

    Darek,

    Przestałeś czytac uważnie. Napisałem „powstałaby”, BY, co oznacza, że mogła była powstać także bez inspiracji z Moskwy. Zatem po kolei:

    Czyżbym zakładał? Nie.
    Nie wpływał? Wpływał.
    Czy włoski eurokomunizm (dlaczego tylko włoski??) był tworem samoistnym? Nie.
    Czy poważnie? Tak.
    Skąd biorę pytania? Z czerwonej książeczki towarzysza Mao Tse-tunga.

  10. 10 Przemek

    Darek,
    wytłumacz mi proszę pojęcie „zatomizowanego zidiocenia”, musiałem ctrl_c ctrl_v, bo trudno nawet przeczytać, a co dopiero zapamiętać.

  11. 11 Przemek

    Panie Michale,

    faktycznie istnieje chyba poprawne określenie afroamerykanin, choć moim skromnym zdaniem nie jest poprawne, gdyż ogranicza osoby koloru skóry przeciwstawnej do białego, tylko do potomków już chyba teraz, niewolników wywiezionych do USraju (to taki mój skromny kontrapunkt do niuni). A co z rdzennymi mieszkańcami? Afroafrykańczyk? Czy to w ogóle ma sens. Skala kolorów jest wielka, raczej Pantone ni ż CMYK (zresztą z tym C może być kłopot, to już Darek może bardziej tu władny) Nie wiem. Mówimy sobie po imieniu, per Pan/Pani, cóż więcej trzeba.

  12. 12 michał

    Panie Przemku,

    Musiałem zprawdzić, o co chodzi z CMYK i Pantone, ale nadall chyba Pana nie rozumiem.

    Dowiaduję się, między innymi od Pana, ale nie tylko, że słowo Murzyn jest w dzisiejszym prlu źle widziane, nie jest politycznie poprawne. Ale jeżeli tak, to musi być chyba jakiś akceptowalny ekwiwalent. Jednak nadal nie wiem jaki. Nie może to być Afro-Amerykanin ze względów zupełnie oczywistych, więc jak się mówi na Murzyna bez narażania się wszechpotężnej lewicy??

    Mówienie sobie po imieniu, rzecz jasna, nie jest odpowiedzią, bo chodzi tu o ogromną rasę ludzi, którzy mają czarny kolor skóry. Czy zna Pan imiona ich wszystkich? Zakazano jednego słowa i nie wskazano żadnego innego???

  13. 13 Przemek

    Panie Michale,

    trochę się chyba z tym Murzynem zamotaliśmy.
    Takich przykładów można podać wiele. Mówiliśmy kiedyś sprzątaczka dziś już Pani sprzątająca.
    No a ja? Wchodzę do swojej pracy i słyszę „informatyk przyszedł”, no nie, jaki tam ze mnie informatyk, poproszę grzeczniej np”Pan zajmujący się komputerami i siecią komputerową”. Można? No można. Tylko po co.
    Poniżej wklejam link do artykułu jaki ukazał się w 2020 r. na stronie Rady Języka Polskiego przy Polskiej Akademii Nauk.

    https://rjp.pan.pl/porady-jezykowe-main/1892-murzyn-i-murzynka

  14. 14 michał

    Drogi Panie Przemku!

    Ja się nie zamotałem. Kiedy używa Pan liczby mnogiej, to proszę najuprzejmiej mnie z niej wyłączyć. Używanie określenia „osoba sprzątająca”, gdy istnieje poprawne polskie słowo – sprzątaczka – jest śmieszne. Ja odmawiam. Gdyby to słowo miało jakieś pejoratywne konotacje, jak to pięknie określa fachowiec pod Pańską linką, to mógłbym się dać przekonać, ale nie posiada takich konotacji poza mózgami lewaków i profesjonalnie obrażonych, którzy dopatrują się obelgi w każdym słowie. Więc ja odmawiam. Nie dam się zwariować. Kropka.

    W tym radzieckim bełkocie rady języka panu, Pański fachowiec wyraźnie mówi, że słowo Murzyn nie miało w polszczyźnie pejoratywnych konotacji. Słusznie. Teraz rzekomo ich nabrało, więc musimy się wszyscy przystosować. Ale czy nie byłoby słusznie zapytać, dlaczego ich nabrało? W jaki sposób to naturalnie neutralne słowo nabrało nagle jakichś podejrzanych i zdrożnych znaczeń? Jakim cudem dostało naraz ciemnego i dwuznacznego „wydźwięku”?

    Widzę dwie odpowiedzi. Pierwszą podawałem już tu jako hipotezę. Polacy są zachodniacy i, zwłaszcza lewacka strona polskości, lubi odbijać procesy, które dostrzega na Zachodzie. Skoro zatem w anglojęzycznych krajach obłożono anatemą słowo Nigger, to i u nas trzeba zrobić to samo, bo Polacy nie gęsi. Mnie ta hipoteza przekonuje. Ale Pański fachowiec radziecki podaje inną.

    Oto Murzyni zamieszkający prl bis protestują przeciw byciu nazywanym Murzynami. Ale oni oczywiście – z definicji! – nie mogą mieć pojęcia, czy słowo jest obraźliwe czy nie. Bo niby skąd mają to wiedzieć? Tak jak Polak mieszkający w Anglii, nie może wyczuć, czy słowa „Paddy” (Irlandczyk), „Jock” (Szkot), „Pom” (Anglik), „Taffy” (Walijczyk), są obelżywe czy też nie. Skąd miałby to wiedzieć? Zatem oni, per analogiam z Zachodem, chcą czuć się ofiarami, chcą być urażeni i obrażeni, więc wmawiają nam coś, co w ogóle nie zachodzi. Było zawsze w polszczyźnie mnóstwo słów i określeń czysto rasistowskich na Murzynów, ale samo słowo Murzyn było i pozostaje całkowicie neutralne, niezależnie od wytycznych i dekretów politbiura rady języka.

    Amerykanie mają obraźliwy termin na Polaków: „Polack”! Mnie to zawsze bawi, bo niby jak mógłby mnie obrazić jakiś jankes z czerwonym karkiem, nazywając mnie słowem, które oznacza maoją narodowość? Gadaj zdrów, durniu, co chcesz! Ale Polacy w Ameryce czuli się zobowiązani protestować…

    Otóż to samo moim zdaniem robią prlowscy czarnoskórzy, protestując przeciw słowu Murzyn. A politbiuro ten bełkot podchwytuje, nadaje mu pseudonaukowy polor i ciach! Tak mówić NIE WOLNO!

    Mnie na to, Guciu, pluć! Mnie pluć.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.