Były ongiś takie czasy, że londyński „Bobby on the Beat” czyli posterunkowy policjant, przechadzający się po zamglonych londyńskich ulicach, był godny zaufania. Można było go zapytać o drogę, a on usłużnie odprowadzał w odpowiednim kierunku. Brzmi to dziś jak bajka, przed siedmioma wiekami, za siedmioma górami, w krainie szczęśliwości, bo oto dzisiaj nie ma już mgły, ale za to ponad połowa londyńczyków nie ufa policji i nie bez podstaw. O ile oskarżenia o „instytucjonalny rasizm i mizoginię” są wytworem fantazji wąskiej, choć bardzo głośnej grupy, zanurzonej po uszy w bagnie politycznej poprawności – bo nie ma żadnych śladów takich przesądów w samych strukturach instytucji Scotland Yardu, to jednak nie może być wątpliwości, że policjant-porywacz, policjant-gwałciciel, policjant-morderca, podrywają zaufanie do tejże instytucji. Podobnie jak księża, którzy sieją zgorszenie wśród wiernych, podkopują Święty Kościół Pański. Podobnie jak nauczyciele, którzy miast kształcić dzieci, jak Pan Bóg przykazał, uczą je zboczeń, niszcząc przez to wszelkie podstawy edukacji. Podobnie jak lekarze i pielęgniarki, którzy strajkując, łamią przysięgę Hipokratesa, podważają tym samym etos służby zdrowia.
Przed wielu laty, ktoś ponoć tak oto wyznaczył podstawowe warunki nieba na ziemi: francuski kucharz, angielski policjant, niemiecki inżynier, szwajcarski bankier i włoski kochanek. Była to zapewne rozwydrzona damulka, która obawiała się tłumów, lubiła dobrze zjeść, bała się o własne pieniądze i nie znosiła, gdy rzeczy się psuły, a jednocześnie musiała być równie romantyczna co wyuzdana. Można odwrócić jej słowa i określić klasyczne piekło na ziemi dla rozpasanych i wygodnickich panienek sprzed wielu dziesiątek lat: włoski bank, angielska kuchnia, francuski inżynier, niemiecka policja i szwajcarska, drobnomieszczańska miłość. Wszystko to zatrąca o bluźnierstwo, gdyż sprowadza kategorie duchowe do spraw ziemskich, ale nie rzucajmy klątwy na popędliwe lafiryndy, skoro bowiem szwajcarska łódź wygrała Puchar Ameryki, Murzyn wygrał turniej golfowy w Auguście, a Polak zasiadł na Tronie Piotrowym, to nie powinno nas dziwić, że jedna trzecia niemieckich firm używa nadal faxów, szwajcarskie banki stoją na glinianych nogach i tracą depozytorów prędzej, niż spadają akcje Tesli, ponieważ szwajcarskie kredyty mają gorszą reputację niż Credit Suisse. Ale za to angielscy kucharze mają najwyższą renomę na świecie.
Utkwiło mi w pamięci z lat dziecinnych powiedzonko, które mnie wówczas dziwiło, choć nie wypowiadałem swych wątpliwości na głos, z zażenowaniem sądząc, że może czegoś nie pojąłem. A brzmiało ono tak: polski most, niemiecki post, żydowskie nabożeństwo – wszystko to błazeństwo. Ale dlaczego? – myślałem skrycie. – Przecież chadzałem po polskich mostach i nic w nich nie było zdrożnego. Nie chybotały się ani trzeszczały. Są też na pewno Niemcy, którzy poszczą z powagą i namaszczeniem, nie inaczej niż czynili to moi rodzice i dziadkowie – dumałem z przewrotnością. – A czyż Żydzi w bożnicach nie wyznają swej wiary z nabożnością? – pytałem sam siebie, drżąc z niepewności co do form mej własnej retoryki.
I tak, będąc dzieckiem krnąbrnym i zamkniętym w sobie, odkrywałem powoli, na swój własny użytek, nie dzieląc się z nikim tym wiekopomnym odkryciem, że stereotyp zawiera w sobie więcej fałszu niźli prawdy.
Stojąc już nad trumną, z melancholią pogrążając się w medytacji zmiennych stereoptypów naszej schyłkowej współczesności, pomyślałem atoli, że już w zalążkach policji metropolitalnej w XIX-wiecznym Londynie, byli przecie także skorumpowani policjanci wśród masy poczciwych Bobbies, bywali i bandyci między tępawymi stupajkami, bo quis custodiet ipsos custodes? Przyszło mi na myśl, że nie wszyscy znachorzy trzymali się zawsze hipokratycznych ideałów i nie jeden bakałarz podszczypywał swe uczennice, jak dla przykładu genialny Abelard, co rozkochał w sobie swą podopieczną, Heloizę, za co zapłacił męskością. Nawet pośród świątobliwych mnichów zdarzali się i tacy, co niegodni byli sutanny. Nawet wśród następców Świętego Piotra w Rzymie, bywało, przydarzył się i Dom Teofilakta, wywodzący się od dwóch kurtyzan, i Rodrygo Borgia, i zwykli ziemscy despoci. A jeżeli słabość ludzkiej natury przezwyciężyć może – zdaję sobie sprawę z pozornej contradictio in adiecto – instytucje natchnione, zrodzone z Boskiej inspiracji, wiedzione przez Ducha Świętego, to jakie szanse mają instytucje czysto ludzkie?
Czegóż więc mamy się spodziewać od demokratycznie wybranych polityków? Dlaczego mają być lepsi, mądrzejsi, piękniejsi niż stada, z których się wywodzą? Skąd mają się wziąć lwy, które stanąć miałyby na czele stada baranów? Skąd mają czerpać dalekowzroczność i stanowczość wobec wrogów, gdy zaspokoić muszą w pierwszym rzędzie masy, co wyniosły ich na szczyt tylko po to, by pognębić wśród wrzasków, pożarów i szabrowania sklepów?
Płonie Paryż, w imię wcześniejszych emerytur; pięć milionów Brytyjczyków odmawia pracy i domaga się zwiększenia zasiłków; wszystkie formy masowego transportu w Niemczech zostały zablokowane przez strajki; Hiszpania i Italia nie pozostają w tyle – komunistyczne związki zawodowe paraliżują cały kontynent. Używając obrazu na szczęście niezrozumiałego dla współczesnej nam, niedorozwiniętej i niedouczonej młodzieży, psy, owszem, szczekają, ujadają nawet i szczerzą zęby w rozjuszeniu, tylko karawana nie jedzie dalej. Karawana utknęła i stoi. Przez wiele dziesiątków lat, mogło się wydawać, przy ogłuszającym huku strzelających korków od szampana, że karawana niewzruszenie parła do przodu, choć była to tylko droga donikąd. Teraz stało się jasne, że od dawna stoimy nieruchomo na pustyni i powoli przysypują nas miałkie piaski politycznej poprawności. Z ruin europejskiej kultury nie wzrośnie nowa wielka cywilizacja, z jej gruzów nie powstaną żadne fundamenty.
Gdy europejskie karły polityczne nie potrafią się uporać z nieletnimi aktywistami, amerykańscy politycy, zapatrzeni są w swe własne pępki, przez co nie są w stanie pojąć, że aktywność chińskiej kompartii na Pacyfiku, ma coś wspólnego z walkami o Bachmut. „Prawicowy” kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych nazywa inwazję Ukrainy „terytorialnym sporem”. Wszyscy razem mają klapki na oczach założone na tyle ciasno, by móc radośnie zapomnieć, że Ziemia jest okrągła. Patrzą więc na Zachód i widzą chińskiego smoka, grasującego w spokojnym jak ocean składzie porcelany, potem patrzą na Wschód, gdzie widzą rosyjskiego niedźwiedzia i terytorialne nieporozumienia między odległymi krajami, o których nie wiadomo nic pewnego. A między tymi dwoma skrajnościami na płaskiej mapie jest czarna dziura i brak związku. Dostrzegają chińskie zagrożenie tykające w programach dla dzieci – tik-tok, tik-tok – ale nie przeszkadza im to handlować z Chińczykami. Są gotowi budować pakt obronny na Pacyfiku, ale zacierają ręce, słysząc o zwiększonym eksporcie chińskim, bo tylko taniej tandecie z komunistycznych Chin zawdzięczali długie dekady niskiej inflacji.
Aliści, nawet zdziecinniali starcy, tacy jak na przykład ja, potrafią zrozumieć, że jeść trzeba, że nie można wylewać niemowlęcia wraz z kąpielą, że nie trzeba spalić domu, by wykurzyć szczura, że kilofem nie można zdusić wszy na głowie, i temu podobne rozkoszne banały. Jednakże ani zdziecinniali starcy u władzy w Ameryce, ani ich o wiele młodsi, choć nie mniej przez to infantylni, poplecznicy i przeciwnicy, nie chcą zrozumieć słów wypowiedzianych niedawno przez Xi do Putina, przy serdecznym pożegnaniu towarzyszy. Opuszczając Kreml, chiński watażka powiedział:
Nadchodzą zmiany, jakich nie widziano od 100 lat i to my razem niesiemy ten przełom.
Uścisnęli sobie mocno spracowane dłonie. Putin wymamrotał coś w odpowiedzi, a chiński gensek życzył powodzenia swemu „drogiemu przyjacielowi”…
Obaj byli doskonale świadomi, że są filmowani. Nie było nic przypadkowego w słowach Xi. A mimo to, tutejsi komentatorzy dopatrywali się w nich przestrogi pod adresem Putina. Niniejszym dobiegło już końca sto lat upokorzenia Chin, miał ich zdaniem zapowiadać Xi. Rosja zastąpiła tylko zachodnich imperialistów w gnębieniu i wyzysku Chin, a teraz Putin, piali z triumfem tutejsi kremlinolodzy, jest zaledwie młodszym partnerem w tym związku.
Przed pół wiekiem sądzono na Zachodzie, że można wykorzystać rozłam między Pekinem i Moskwą, próbowano więc nawiązać stosunki z Mao dla wywarcia wpływu na sowiety, dla stworzenia globalnej równowagi sił. W istocie, nie było nigdy żadnego rozszczepu chińsko-sowieckiego, choć istniały poważne spory i doktrynalne różnice. Stalin, Chruszczow i Breżniew stawiali na wewnętrzną konsolidację pod hasłem „państwa całego narodu”, podczas gdy Mao domagał się rewolucji światowej i rewolucji kulturalnej pod starym leninowskim hasłem „dyktatury proletariatu”. Dopiero jego następcy zgodzili się z towarzyszami sowieckimi i przeprowadzili skuteczną konsolidację wewnętrzną, zwiększając w ten sposób niepomiernie efektywność działania na arenie międzynarodowej i wzmacniając nieporównanie pozycję komunizmu na świecie.
A zatem zapowiedź zmian, jakich nie widziano od stu lat, należy rozumieć nie jako pogróżkę pod adresem imperialistycznej „Rosji” Putina, ale jako zwiastun rewolucji światowej, dla której zbrojny konflikt na ziemi ukraińskiej jest zaledwie przedwstępem.
Czy wróży to wojnę? Nie. Ale nadchodzi taka walka o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie.
Prześlij znajomemu
Po raz kolejny chylę czoła przed Autorem. Bardzo trafnie. Czego innego można się spodziewać po bolszewikach chińskich i sowieckich, jeśli nie podboju świata? To, że może to być już faza finałowa wydaje się logiczne po tryumfie pierestrojki (w obu wersjach: „upadku komunizmu” w sowietach i demoludach oraz „porzucenia ortodoksji” i „przejścia na wolny rynek” w chrl, a następnie po dziesięcioleciach dyskontowania tego przez bolszewików.
A jednak dyskutowałbym z tekstem Starego Chrzana w wątku na temat różnic pomiędzy Mao i sowietami. Były zapewne różnice co do stosowanej taktyki, ale nie aż tak wielkie, aby się mocno różnili. Mao także usilnie konsolidował komunizm na swoim terytorium (industrializacja, „rewolucja kulturalna” – liczba ofiar była większa niż w sowietach), a sowieci, począwszy od paktu z Hitlerem i wspólnego rozpoczęcia II Wojny Światowej, poza rzecz jasna latami 1941-43, gdy musieli się bronić, stale prowadzili politykę ekspansji światowej, zgodnie z taktycznymi zaleceniami „światowej rewolucji”.
Była to zarówno „rewolucja ideologiczna”: „walka o pokój” – jak ze słynnego zakończenia, wziętego przez autora z dowcipu „Radia Erewań”, „ruchy rewolucyjne” i „instalowanie komunizmu” w Afryce, Azji, Ameryce Płd., wsparcie eurokomunizmu i europejskich oraz bliskowschodnich terrorystów, jak i utrzymywana wciąż konsolidacja raju krat i satelitów – wzmacnianie własnej siły. Komuniści chińscy prowadzili ekspansję ideologiczną (rozprzestrzenianie „maoizmu” na świecie, głównie w latach 70.), lecz wbrew tezie o niezbędności „światowej rewolucji” nie była to taka skala. Wydaje mi się, że więcej dla komunistycznej „sprawy” robił wówczas Tito.
Podsumowując, sądzę, że nie było zasadniczych różnic między sowietami a chrlowcami w latach przed-pierestojkowych, co najwyżej „interpretacyjne”, co do treści „leninizmu” (ważności poszczególnych akcentów ich „nauki”). Komuniści chińscy to jednak mniej doświadczeni „młodsi bracia”, którzy w końcu „dorośli”, czego mamy dziś dowody (choć jednak „ortodoksyjny” charakter u nich pozostał – formalnie są komunistami, choć może być, że ze względu na „sieroty”, w rodzaju krld, Laosu, Wietmanu, Nikaragui czy Kuby dla których są „ideowym” oparciem).
Tak czy siak, „Weltoktober” już wkracza przez uchylone (o ile nie otwarte) drzwi.
Panie Andrzeju,
Odbieram słowa Chrzana inaczej niż Pan. Wydaje mi się, że mówiąc o doktrynalnych różnicach, miał na myśli te same interpretacyjne spory co do treści leninizmu, o których Pan wspomina.
Autor mówi wyraźnie, że „nie było nigdy żadnego rozszczepu chińsko-sowieckiego”, a więc chyba Panowie się zgadzają w tej kwestii.
Co rzekłszy, dziękuję za Pański komentarz i przekażę jego treść autorowi. On nadal bardzo rzadko do nas zagląda.
Nie wiem, czy widział Pan ów króciutki film z pożegnania towarzyszy. Brrr!…
https://www.telegraph.co.uk/world-news/2023/03/22/watch-xi-jinping-tells-putin-change-not-seen-100-years-coming/
Panie Michale,
Pożegnanie jak to u bolszewików – mówią do siebie szczerze. Najgorsze, że mało kto się tym przejmuje, a tak wielu to cieszy. Większość albo nic nie rozumie, albo nie chce zrozumieć, albo ich popiera, wspierając bolszewizm lub go uprawiając (w „kolebce wolności i demokracji” przede wszystkim). Nie tyle zaskoczenie (bo czego może dziś oczekiwać antykomunista) i „ciarki na plecach”, co obrzydzenie.
Panie Andrzeju,
Zaskoczenie nie, ale ciarki po plecach, owszem. Przynajmniej w moim wypadku. Mówią to zupełnie otwarcie, nie kryją się z niczym.
Natomiast, że nikt się przejmuje, nie rozumie i rozumieć nie chce, to akurat wydaje mi się zupełnie normalne. Tak zawsze było i pozostanie, mimo wysiłków aktywistów. Ale też opinie ludzi, którzy nie mają zdania, są bez znaczenia.
Po zastanowieniu, wydaje mi się, że Józef Mackiewicz wypowiedział gdzieś opinię na temat rzekomego rozłamu sino-sowieckiego. Poszukam.
PS. Józef Mackiewicz wspominał kilkakrotnie o rzekomym sporze między chrlem i sowietami. Były to uwagi raczej marginalne, przykładowe, dla wyjaśnienia komunistycznej taktyki. Na przykład w roku 1961 w artykule pt. „Albańska afera kryminalna”, w tomie „Szabla i pałka gumowa”:
„Tak samo jak nie ma żadnego konfliktu „pomiędzy Rosją i Chinami”. Wszystko odbywa się w innej płaszczyźnie. Nie tak jak chcą „realni” politycy, nie tak jak w wolnym świecie, i nie o to, o co w dotychczasowych dziejach ludzkości wybuchały konflikty państwowe i narodowe. Wszystko odbywa się w płaszczyźnie doktrynalnej.”
Sądzę, że Mackiewicz chciał wskazać, nie tyle na fałszywość rozłamu, tak jak to określił w ćwierć wieku później Golicyn, a wcześniej pisała o tym Barbara Toporska, ale raczej, że spór między stronami nie miał charakteru międzypaństwowego, a już w żadnym wypadku nie reprezentował różnic interesów rosyjskich i chińskich. Był to tylko doktrynalny spór o taktykę.
Stary chrzan w powyższym artykule, jest chyba bliższy Mackiewicza niż Golicyna, gdyż przyznaje istnienie sporu, ale sprowadza go do kłótni o taktykę. Co rzekłszy, o ile dobrze zrozumiałem Golicyna, to był on zdania, że rozłam był przedstawieniem dla omamienia Zachodu, ale nie odmawiał tym samym istnienia doktrynalnych, taktycznych, z zwłaszcza osobowych napięć i sporów.
Panie Michale,
Według mnie Golicyn pragnął obudzić Zachód ze snu o współpracy z sowietami, i otworzyć oczy tamtejszym elitom rządzącym i dbającym o jego bezpieczeństwo na śmiertelne zagrożenie ze strony jego komunistycznego wroga, którego Zachód za takiego nie uważał. Dlatego zwracał większą uwagę na fikcyjność „sporów” i „konfliktów”. Dlatego napisał „New Lies for Old” i dlatego pisał memoranda dla CIA. Nie tyle dla nas, komunistycznych ofiar, co dla wolnych ludzi, którzy nie widzą albo nie chcą widzieć zagrożenia. Ze strony Golicyna była to interpretacja praktyczna.
Sądzę też, że jako antykomunista, Mackiewicz postrzegał tę kwestię na zasadzie ukazania istoty komunizmu. Bo o to przede wszystkim mu chodziło. W tym przypadku, o zdemaskowanie „komunistycznych różnic”, które to pojęcie bardzo łatwo zawładnęło umysłami jemu współczesnych ludzi jako optymistyczna „teoria” (rzecz jasna dziś wciąż wyznawana, z większym jeszcze samozaparciem). Oparte na fałszu przeciwstawianie jednych komunistów drugim ma na celu znalezienie „optymistycznego wyjścia” – ucieczkę przed poznaniem prawdy. Jego uwagi na ten temat lepiej demaskują ten fałsz. Jak sądzę, Mackiewicz nie ostrzegał nikogo, tylko uświadamiał jak jest naprawdę.
Starego Chrzana zrozumiałem podobnie, ale chciałem dodać to, co jak mi się wydaje uważał za zbędne podkreślić. To, że praktyka zaprzecza istnieniu zasadniczych różnic, co do aktualnie stosowanych przez komunistów sposobów działania, aby zrealizować cel (ja tak rozumiem komunistyczną taktykę). Wszędzie działają podobnie, a różnice pomiędzy nimi dotyczą jedynie rozłożenia „akcentów” na danym etapie podboju świata – w rzeczywistości interpretacji doktryny.
Drogi Panie Andrzeju,
Sądzę, że ma Pan rację. Golicyn rzeczywiście chciał przebudzić Zachód z somnambulicznego snu. Ale cel, jaki nam przyświeca, nie powinien – zdaję sobie sprawę z idealizacji – wpływać na to, co i jak mówimy. Fałszywość rozłamu chrlowsko-sowieckiego wydaje mi się przede wszystkim faktyczną prawdą. Czy była to zatem „interpretacja praktyczna”, czy po prostu prawda?
Golicyn nie był jedynym, który zwracał uwagę na fałsz rzekomego rozłamu. Barbara Toporska zajmowała się tą kwestią w roku 1960. Pisałem o tym obszernie w artykule o Toporskiej: http://wydawnictwopodziemne.com/2011/01/03/szyjki-rakowe-do-pulardy/ Rzecz jest o tyle ciekawa, że autorka WYKREŚLIŁA cały długi fragment o fałszywym sporze sino-sowieckiem z wersji artykułu, który wszedł do „Drogiej Pani…”… Ten wybór pism małżonków ukazał się w tym samym czasie co „New Lies for Old”.
Musiałbym przeczytać jeszcze raz Golicyna, żeby wyrobić sobie zdanie w kwestii szczegółów jego interpretacji „rozłamu” (niestety nie bardzo teraz mam czas na to). Na razie odnoszę wrażenie, że Toporska i Golicyn podkreślali fałszywość sporu, Mackiewicz wskazywał na jego doktrynalny charakter, a Chrzan, nie zaprzeczając fałszywości sporu i dramatycznej jego prezentacji na użytek Zachodu, podtrzymuje tezę o doktrynalnych różnicach. Zważywszy, jak się potoczyły losy chrlu, te doktrynalne, taktyczne różnice były bardzo ważne, bo chrl stał się potęgą tylko dzięki przyjęciu tezy „państwa całego narodu” i wewnętrznej konsolidacji jako koniecznego szczebla do światowej rewolucji.
Pańskie uwagi pod adresem Chrzana są mile widziane i przekazałem je autorowi. Znając go osobiście, przypuszczam, że różni się od nas wszystkich w jednym punkcie: przebudzenie Zachodu jest mu zupełnie obojętne, ponieważ uważa je za w praktyce niemożliwe. Wypowiadanie własnej opinii jest jeszcze ostatnią wolnością, która nam została. I dziękujmy za to Panu Bogu.
Drogi Panie Michale,
Dziękuję za przekazywanie moich uwag Autorowi. Jego poglądy są mi bliskie. Myślę tak jak on, że na przebudzenie tzw. Zachodu nie ma co liczyć, z jedną wszakże poprawką (którą, jak sądzę, podziela): o ile nie wydarzy się jakaś katastrofa, która śmiertelnie mu zagrozi (ale ta katastrofa może poskutkować końcem tzw. Zachodu, więc to może być przebudzenie tuż przed śmiercią, bez szans na jakąkolwiek reakcję) lub nie wydarzy się Cud Boski.
A co do Golicyna i „faktycznej prawdy” to prawda, że to prawda co AG pisze. Absolutnie tak. Jedyne na co chciałem wskazać, to to, że AG wysuwa na przód kwestię praktyczną – dezinformację i oszustwo jako sposób na podbój Zachodu. Komuniści tworzą pozorne, fałszywe podziały między sobą, aby łatwiej podbić świat, fałszując rzeczywistość. Tzw. Zachód nie rozumiał i jak sądzę, nigdy nie zrozumie istoty komunizmu bo ten komunizm dobrowolnie przyswaja w swojej własnej formie – przez to w pełni przezeń akceptowanej. Jedyne co go może interesować, to zagrożenie z zewnątrz. Zdaje mi się, że to właśnie widzimy dzisiaj, w kwestii wojny ukraińskiej. Ale oni widzą tylko zamazane odbicie, które biorą za wyraźny obraz. Nie chcą poznać istoty, bo to nie mieści im się w głowach, są zbyt zaczadzeni własnym komunizmem i własnymi wyobrażeniami.
Panie Andrzeju,
Zaczadzeni komunizmem i własnymi wyobrażeniami, to jest dobrze powiedziane.
Zmienię temat. Czy widział Pan raporty o sowieckiej dominacji w powietrzu nad Ukrainą? Np. tu: https://abcnews.go.com/International/russian-jets-newer-generation-increase-dominance-combat-zone/story?id=98133444&utm_medium=email&utm_source=CampaignMonitor_Editorial&utm_campaign=UKRN%20%2020230331%20%20House%20Ads%20%20SM+CID_b4f20c5ba7baac28065d343d7349b599
Dziwiliśmy się tu wielokrotnie, jak to jest możliwe, że przy całym swoim potencjale lotniczym, tzw. „Rosja” nie była w stanie osiągnąć kontroli w powietrzu, a tu teraz nagle, po wszystkich tych samolotach dostarczonych z prlu i helikopterach z Macedonii, szast prast, i Su-35 panują na błękitnym niebem nad zieloną Ukrainą.
Nie mieli tych Su-35 rok temu? Nie chcieli ich użyć? Celowo trzymali jedną rękę za plecami? Czy jest tu wyraźny plan wciągnięcia Zachodu w bagno?
Panie Michale,
Gdzieś przeczytałem, że przewaga lotnicza Moskwy w zakresie tego rodzaju sił lotniczych jest pięciokrotna.
Myślę, że należałoby się zastanowić nad dotychczasową taktyką sowietów na Ukrainie. Od początku Kreml stosuje ograniczone środki. Czy przyczyną tego może być oszczędność sił (aby koszt był jak najmniejszy, ale dziś jest chyba ogromny?), czy też ideologia „operacji specjalnej”, tak jak w czasie drugiej interwencji w Czeczenii? Mam odczucie, że właściwa armia Moskwy bierze udział w tej wojnie na zasadach mocno ograniczonych. Wszystko opiera się na dobrowolnym, płatnym udziale (kadra dowódcza, oficerska i podoficerska). Najemnicy Prigożyna, „dobrowolcy” Kadyrowa i innych lokalnych siłowików to podstawowa „siła ognia”, choć dziś może w mniejszej skali niż w ubiegłym roku. Armia regularna jest wprowadzana do walki w miarę potrzeb. Stosowane siły konwencjonalne: lotnicze, marynarki wojennej, rakietowe i desantowe są ograniczone do niezbędnego minimum. Siły nuklearne są używane tylko w formie straszaka wobec świata. Ale też, do tego głównie służą – w czasach „pokoju”.
Przypomnijmy sobie chronologię wydarzeń:
Pierwsza faza to luty/marzec zeszłego roku, do czasu wycofania się z okolic Kijowa, Czernichowa, Sumów i Mikołajewa. Nieudana operacja? Twardy opór Ukraińców? Dlaczego wobec tego Moskwa nie zwiększyła tam sił, nie dała wsparcia operacji desantowej, nie wysłała eskadr lotnictwa bombardującego pozycje ad-hoc zorganizowanego „pospolitego ruszenia” obrońców? Czy dobrowolne opuszczenie połowy frontu to strategiczny manewr, aby ostatecznie wygrać? Po co to było i z czego wynikało? Będąc u bram Kijowa, potrzebowali tylko dodatkowych sił (których mieli dość). Odpuścili, bo się nie udało czy może nie chcieli tego kontynuować, aby dokończyć? Czy może Moskwie chodziło o to, aby dać czas na zorganizowanie sił ukraińskich (bo chyba nie własnych? chyba nie zaczęli inwazji bez przygotowań na dłuższy niż trzy dni przebieg działań?) i wsparcia „zachodniego”?
Druga faza to wrzesień i operacja ukraińska w okręgu charkowskim. „Utrata inicjatywy” przez wojska Kremla na rzecz Kijowa. Kilka dni i front przesuwa się ponad 140 km od Charkowa (flanka wschodnia). Ukraińcy są już wyposażeni w artylerię „zachodnią”, ale bądźmy szczerzy, ile jej dostali? Kilka HIMMARS-ów i kilka dziesiątek armatohaubic miało załatwić sprawę? Tak, jeśli przeciwnik nie ma rezerw, lub nie chce ich użyć. Wojska sowieckie okazały się na nic nie przygotowane, porzucały w panice swój sprzęt itd. Bez żadnej kontrofensywy i ponownie bez wsparcia. Zamiast tego, przekaz głosi, że „wszystko idzie jak trzeba”. Dziwne to.
Trzecia faza to wrzesień/październik. Zaraz po ofensywie ukraińskiej, akcja mobilizacyjna w „Rosji” – 300 tysięcy „mięsa armatniego”, wg licznych relacji medialnych, niemal od razu rzucanego na front. Miesięczne wynagrodzenie rekruta to podobno równowartość trzech tysięcy dolarów. Średnia płaca miesięczna w „Rosji” to trochę miej niż tysiąc. Rodziny poległych otrzymują rekompensatę ok. 180 tysięcy dolarów. Ci, którzy zostali zwolnieni ze służby ze względu na obrażenia otrzymują po ok. 70 tysięcy dolarów. Za wszystko płacą. To jest umowa-kontrakt, a nie walka „w obronie kraju przed NATO”.
Czwarta faza to październik/listopad i wycofanie się Kremla z prawego brzegu Dniepru w obwodzie chersońskim. Czym było to uzasadnione? Czy ukraińskimi HIMMARS-ami od Amerykanów, odcinającymi wsparcie logistyczne? Czy Kreml podjął jakąś próbę stworzenia „mostu powietrznego”? Czy był on im w ogóle potrzebny? Czy też wycofanie się wojsk Moskwy było spowodowane niemożnością utrzymania frontu w Chersoniu w efekcie stałego nacisku ukraińskiego? Wcześniej walki były tam wyrównane, powiedziałbym nawet, że Ukraińcy byli w trudnej sytuacji. Ataki ukraińskie były tam rachityczne, ograniczone. W praktyce nie było ofensywy ukraińskiej, nie było walki o ten region. Wchodzili na opuszczony teren, jak pod Kijowem i Czernichowem. Decyzja strategiczna dowództwa „rosyjskiego”? Dowódcą tej operacji był wielbiony przez nacjonalistów generał, a manewr Moskwy okrzyknięto powszechnie na świecie strategiczną porażką. Od tego czasu jest tam to samo co było, tylko parę kilometrów na wschód. Czy duża rzeka może stanowić dziś przeszkodę w akcjach militarnych? A Ukraińcy nie potrafią przerzucić sił za Dniepr. Nie wołają o sprzęt do tego celu. Mają go dostatecznie dużo?
Od stycznia nastąpiły zmiany w kierunku wzmocnienia i przejęcia pełnej kontroli przez dowództwo kremlowskiej armii – „ręczne sterowanie” sztabu generalnego (jak sadzę, na obowiązujących „operację” zasadach komercyjnych). Zapowiadali zajęcie całego Donbasu, ale robią to samo, co robili przedtem. Ograniczone środki, minimalne wsparcie, słabo uzasadnione, wytracanie własnych sił (fakt, że obustronne).
Teraz, po ponad roku, mamy „większy Donbas” i polityczną rozgrywkę, do której włączają się chińscy komuniści.
Panie Andrzeju,
przepraszam za wtrącenie, ale czy jest Pan pewien kwot które podaje Pan w opisie „trzeciej fazy”. Tak doczytałem, napisał Pan „podobno” tylko nie wiem czy dotyczy to całości czy tylko wynagrodzenia rekruta. Inna sprawa, że ciężko było mi to czytać, takie sprowadzanie do cyfr.
I jeszcze jedno mi się nasunęło, czy mobilizację można porównać do „umowa-kontrakt” bo tu mamy wolę obu stron.
Andrzej,
Problem tkwi w dowolności przekazu. Czytałeś o pięciokrotnej „rosyjskiej” przewadze w powietrzu. W artykule, do którego skierował nas Michał, mowa o przewadze dwunastokrotnej. Jestem pewien, że równie dobrze mogliby bajać o trzydziestokrotnej lub, odwracając przekaz: tak postrzelaliśmy myśliwców wroga, że ostały im się tylko trzy migi 17.
Akurat w chwili obecnej bardzo chcą dostać obiecane samoloty, nawet kosztem budowanego z uporem zwycięskiego wizerunku. Dlatego mówią jak mówią. Za tydzień będą mówić co innego. Jaki problem?
Propaganda wojenna rządzi się swoimi prawami. Tak było zawsze. Ten kto zwycięża pisze historię, którą niezwykle trudno odkłamać przyszłym pokoleniom.
Ale w tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z propagandą szczególną, bo sowiecką. Niezależnie od punktu widzenia: czy postrzegamy konflikt jako prawdziwy, czy – wedle nas – to bardziej pojedynek ćwiczebny w obrębie jednego zespołu, to jedno wydaje mi się kluczowe dla wszelkich około wojennych dywagacji: po obu stronach mamy do czynienia z ludźmi wykształconymi i ukształtowanymi mentalnie w sowieckiej propagandzie.
Żaden z nich nie będzie wskazywał na zabrudzenia w kątach, przekonując że sufit nie jest całkiem biały. Oni wszyscy kierują palec prostopadle w górę i mówią: ten sufit jest brunatny… faszystowski.
Panie Przemku,
Oto źródło z którego skorzystałem: https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/komentarze-osw/2023-01-20/mobilizacja-w-rosji-reakcje-spoleczne-i-skutki-gospodarcze
Proszę zapoznać się z aneksem na końcu artykułu.
Piszę „podobno”, bo moim zdaniem tutejsze źródła informacji należy dokładnie sprawdzać przez konfrontowanie ich z innymi. Nie zrobiłem tego. Na koniec są podane odnośniki. Proszę poczytać jeśli chce Pan sprawdzić i ten temat zgłębić.
Darku,
Zgadzam się z Twoimi generalnymi uwagami.
Niezależnie od tego czy liczby w tej kwestii mówią prawdę, czy nie (np. tutaj, chciałem doprecyzować, że to co czytałem dotyczyło aktualnej sytuacji na froncie ukraińskim, a nie ogólnego porównania sił (strona ukraińska, jak sądzę używa wszystkich dostępnych sił).
ps. link się nie skopiował jak chciałem (mój błąd). Prawidłowy to https://www.wdmma.org/ranking.php
Drogi Panie Andrzeju,
Odkładając na bok cynizm Darka – bo kochamy go wszyscy i wszystko w końcu jesteśmy w stanie mu wybaczyć – nie jestem pewien, czy rozumiem Pańskie cztery fazy wojny. Co Pańskim zdaniem wyróżnia je jako fazy właśnie? W odróżnieniu np. od wydarzeń albo punktów zwrotnych, a może tylko ważnych. Nie bardzo mam teraz możność prześledzić uważnie chronologię tej dziwnej wojny, ale intuicyjnie, bez sprawdzania, wydaje mi się, że w Pańskich fazach czegoś brakuje. Może dlatego tylko, że nazwał je Pan fazami? Ale nie jestem teraz w stanie poddać tego rzeczowej analizie.
Zatem czy zechce mi Pan pomóc? Gdzie umieściłby Pan wśród tych faz np. walki o Mariupol? Walki o Buczę? Atak na most? Ataki na Krym? Skoncentrowane ataki rakietowe? Walki o Bachmut? Chcę po prostu lepiej zrozumieć Pańską chronologię.
Na marginesie, czy wiadomo cokolwiek więcej o rakietach, które wylądowały w prlu? Próbowałem czegoś szukać, ale to pewnie było jeszcze w styczniu. Początkowe raporty mówiły o dwóch eksplozjach, zdjęcia pokazywały dwa słupy dymu, ale wszystko zostało wyciszone, miała być tylko jedna rakieta i jedna eksplozja – i … nie trzeba o tym głośno mówić.
Panie Michale,
Nie tyle fazy, ile punkty zwrotne. W sumie chodziło mi o zaznaczenie, jak zmieniała się sytuacja odnośnie sytuacji wojennej. Moim zdaniem, zmiany te nie miały charakteru wojskowego, ale były spowodowane decyzjami politycznymi. To wszystko, co chciałem wykazać.
Rzecz jasna walki były i to zacięte – prawie bez wyjątku była to obrona strony zaatakowanej, czyli ukraińskiej. Terror rakietowy jest oczywisty. Atak na Krym to wciąż niewyjaśniona sprawa, jak też wysadzenie gazociągów na Bałtyku, zamachy na nacjonalistów (najpierw na córkę Dugina, a teraz drugi). To wszystko jest sowietom do czegoś potrzebne, to wszystko jest za mgłą tajemnicy. Tych zagadek jest więcej. Dopiero czas pokaże, o co faktycznie chodzi.
ps. rzecz jasna chodziło mi o most krymski
Panie Andrzeju,
zaciekawiło mnie w artykule który Pan podał w odpowiedzi (dziękuję , bardzo ciekawy, choć zapewne są takie osoby które go zakwestionują bo zapewne pisali go radzieccy naukowcy), że wypłaty w przypadku obrażeń są pokrywane z budżetu państwa w 60% a w przypadku śmierci w 40%. To tak się zastanawiam, kto dopłaca resztę?
No i jeszcze „Odrębną kwestię stanowi wywiązywanie się państwa ze swoich zobowiązań – np. rodzina zmarłego może otrzymać odszkodowanie jedynie wtedy, kiedy odnajdzie się jego ciało (wielu żołnierzy uznaje się za zaginionych).”
Wydawać by się mogło, że przy takiej ilości ofiar nastroje ludzi powinny raczej stawać się nieprzychylne, a tu z podanych badań wynika, że po małym załamaniu jest coraz lepiej. Pytanie co to za badania i czym kierowane są odpowiedzi, a może bezczelna i kłamliwa propaganda jednak działa. A może ten fragment też to wyjaśnia „Powszechna bieda – obecnie ponad 15 mln Rosjan (10,3% ludności) żyje poniżej progu ubóstwa[11], a kolejne 15 mln na jego granicy (a utrata pracy czy narodziny kolejnego dziecka mogą ich przesunąć do najuboższej grupy) – sprawiła, że dla znacznej części obywateli udział w wojnie stał się szansą na poprawę poziomu życia ich rodzin, wyjście ze skrajnej nędzy i długów.”
Panie Andrzeju,
Rozumiem. Ale ta wojna rzeczywiście wydaje się przechodzić przez różne fazy. Konflikt w pierwszej fazie miał zupełnie inny charakter niż np. podczas walk o Mariupol, a inny, gdy Ukraińcy wyparli wroga z Buczy czy Chersonia. Odmienny jest także teraz. Sama więc idea wyróżnienia faz w tej wojnie jest bardzo pociągająca i wydaje mi się słuszna.
Terror rakietowy – jeszcze raz: czy są jakiekolwiek wiadomości na temat rakiet, króre wylądowały w prlu? – nie jest chyba sam z siebie oczywisty. Jego cel, owszem, ale dlaczego używany jest w miarę sporadycznie? Dlaczego w taki sposób? Izrael jest pod ostrzałem rakiet z Gazy CODZIENNIE.
Ataki na most, lotniska itp. oraz na jednostki w „Rosji” też nie wydają się zupełnie jednoznaczne.
Podobnie jest z Su-35. Dlaczego nie były użyte wcześniej? Jedna z hipotez miała wówczas brzmieć, że są zbyt cenne i MiGi-29 wystarczą dla pokonania Ukrainy. O dziwo, to brzmi bardziej przekonująco, niżbym sobie życzył, ale nie przekonywa do końca. Amerykanie walczyli z Wietnamie z jedną ręką zawiązaną za plecami, ale nie w Iraku. To jest strategia militarna z piekła rodem i jakoś nie trzyma się kupy.
Panie Michale,
No właśnie. Nie trzyma się to wszystko kupy, jeśli się to analizuje.
Rakiety i drony. Nic nie wiem więcej o tych rakietach (trzymając się pierwszej wersji, jak się wydaje, najbardziej wiarygodnej), które eksplodowały w listopadzie w okolicy Hrubieszowa. Jak poinformował dowódca ukraiński Załużny, w lutym dwie rakiety Kalibr przeleciały nad terytorium Mołdawii i Rumunii, czemu rumuńskie władze natychmiast zaprzeczyły. Być może pamięta też Pan o tym, że w trzecim tygodniu wojny (11 marca 2022) w Zagrzebiu spadł stary sowiecki bezzałogowiec. Przeleciał przez Rumunię i Węgry. Chociaż w Chorwacji sprawa była głośna, szybko zapadła cisza na ten temat. I pewnie zapadnie nad każdym tego rodzaju przypadkiem.
NATO – właściwie USA i jego kluczowi sojusznicy atlantyccy, za nic nie chcą dać się bezpośrednio wciągnąć do wojny (jak to było w przypadku jugosłowiańskim) i stać się formalnie stroną w sensie politycznym. A zarówno Moskwa jak i Kijów do tego dążą. To jest rozgrywka na wielu płaszczyznach.
Panie Andrzeju,
O rakietach nad Rumunią i Mołdawią przeczytałem po raz pierwszy przed chwilą pod Pańską linką, a o wypadku w Chorwacji nie słyszałem nigdy. Nakazano milczenie, więc milczą. Straszne naprawdę, w jakim świecie my żyjemy. Jest jedna, nakazana wykładnia wydarzeń, i basta. A! I jeszcze na Murzynów nie wolno mówić per Murzyn.
Obie strony dążą do wciągnięcia Zachodu do wojny, to fakt. Darek chyba interpretuje ów fakt w ten sposób, że nie ma dwóch stron, więc oczywiście „obie” mają te same cele. Ale, przynajmniej logicznie rzecz biorąc, dwie przeciwstawne strony mogą nadal dążyć do konkretnego i tego samego celu, ponieważ jest on w ich oczach środkiem do innych celów. Ukraińcy chcą, żeby potęga Zachodu zaangażowała się fizycznie po ich stronie, a Putin i Xi mają bardziej dalekosiężne plany wojenne.
Nie twierdzę wcale, że tak jest, bo po prostu nie wiem, jak jest, ale twierdzę, że nie można tej możliwości odrzucać.
Panie Michale,
Przynajmniej tak to wygląda, że to dwie przeciwstawne strony w wojnie, która się toczy.
Dwie walczące armie, terror wobec ludności cywilnej i niszczenie infrastruktury, ogromne zniszczenia materialne tejże ludności – niszczone domy i mieszkania, śmierć i wywózki dzieci, itd. Te rzeczy są prawdziwe.
Nie zapominajmy jednak, że Ukraińcy – umownie, bo chodzi przecież tutaj o tych, co trzymają w dłoni ster i obsługują maszynownię, to gałąź z tego samego pnia co kremlowscy czekiści. A to drzewo nie jest przecież martwe, tylko bujnie się rozrosło i rośnie nadal. Sowieci – generalnie komuniści – nigdy nie liczyli się z kosztami, ani z życiem ludzkim aby zrealizować cel. Zatem, czy nie jest uzasadniona teza o możliwym wspólnym działaniu jednych i drugich? Dwóch aktorach grających role „złego” i „dobrego”? Czy to jest niemożliwe? Dlaczego?
O tym wczesnym dronie, który doleciał do Zagrzebia można przeczytać np. tutaj
Panie Andrzeju,
Z historii tego Tu-ileśtam, rakiet lądujących w prlu itp., wynikałoby, że wyciszeniu i przemilczaniu ulegają takie wypadki tylko wówczas, gdy są spowodowane przez Ukraińców, bo to nie pasuje do ich obrazu jako jasnych i dobrych postaci na czarno-białej kliszy, czy tak?
Nigdy nie powiedziałem – i, o ile pamiętam, Pan także nie powiedział – że tezę o możliwym współdziałaniu na jakimś poziomie należy wykluczyć. Należy koniecznie pamiętać, że wywodzą się z tego samego pnia, podobnie jak prl. Ukraina Zelenskiego była całkowicie pod kontrolą Putina przed – podkreślam: PRZED – inwazją. Problem z taką hipotezą jest oczywisty: jest ona tak wszechobejmująca, że w rezultacie wyjaśnia wszystko i nie zostawia żadnych możliwości wątpienia. A hipoteza, która jest w każdych warunkach słuszna, jest „akosmiczna”, tzn. nie ma związku z rzeczywistością, przestaje być więc poznawczo ciekawa.
Michał,
Twoje stwierdzenie o „akosmiczności” hipotezy jest efekciarskie, ale z gruntu niesłuszne. Brak podważających argumentów dziś nie oznacza, że nie odnajdą się jutro.
Może przecież być, że któryś z Kijowian, walczących dziś z sowiecką Moskwą, pęknie i wyzna:
Wybaczcie bracia miesiące nieszczerości, ale ot, po prostu wstydziłem się wyznać prawdę. Jak wszyscy tu, służyłem wiernie bolszewickiej sprawie, aż rok temu zerwałem z mordy sowiecki kaganiec i stałem się antybolszewikiem. Prawda nas wyzwoli, towarzysze.
Przejście na pozycje antybolszewickie obala hipotezę, czy tak?
Panie Michale,
W praktyce wszystko jest możliwe. Także działania „pod fałszywą flagą”.
Weźmy kwestię, jak mi się zdaje ważniejszą, bo bardziej dalekosiężną – uszkodzenia sowieckich gazociagów na Morzu Bałtyckim. W sprawę zaangażowane są już bezpośrednio nie „byłe” demoludy, które znalazły się w NATO po „upadku komunizmu”, ale dwa „stare” państwa NATO (o ile zjednoczone z komunizmem Niemcy za takie przyjąć) i przyłączajaca się doń Szwecja, a nawet USA, które są o to przez sowietów i chińskich komunistów oskarżane (domagają się śledztwa w kwestii amerykańskiego udziału).
Kto to mógł zrobić? Każdy. Gazociągi bałtyckie do Niemiec nie były w użytku i zapowiadało się, że nie będą.
Pierwszy wskazał na USA Sikorski, w słynnym wpisie na Twitterze „Thank you USA”. On i Applebaum „odkręcali kota ogonem”, że to był żart.
Pierwsze ustalenia śledztwa mówiły o tzw. dark ships (nielegalne połowy ryb), które pływają z wyłączonymi urządzeniami do śledzenia ich pozycji (transpondery AIS). Ich obecność w rejonie eksplozji została wykryta przez satelity.
W lutym, lewacki demaskator „amerykańskich zbrodni wojennych” w Wietnamie (sprawa masakry w Mỹ Lai) oskarżył USA we współpracy z Norwegią. Republikański senator z Utah natychmiast podniósł alarm w kwestii tego, że nie był poinformowany o tej akcji.
W marcu krążyła opowieść o wynajętym (zdaje się przez firmę z Kołobrzegu) 15-metrowym jachcie z Ukraińcami, który w tym czasie wypłynął z Rugii w tamten rejon Bałtyku (wysepka Christiansø w pobliżu Bornholmu). Tylko, czy tak niewielki jacht mógł przewieźć ładunki potrzebne do wysadzenia bardzo grubych rur oraz specjalistyczny sprzęt podwodny? Musiałby kilka razy pływać tam i z powrotem. Albo było więcej takich jachtów. To chyba nietrudno sprawdzić.
Jednocześnie pojawiła się informacja o greckim tankowcu, który dwa tygodnie przed eksplozjami, na siedem dni zatrzymał maszyny i dryfował w tymże rejonie morza. Popłynął dalej do Petersurga, z postojem w Tallinie na rozładunek.
Ostatnio, niemieccy śledczy rozpatrują wspólny udział ukraińsko-polski. A dlaczego nie mogliby tego zrobić Niemcy, aby się uwiarygodnić po nadszarpniętej reputacji w wyniku współpracy z czekistami na Kremlu? A dlaczego nie sowieci, z pomocą dzisiejszej, niemieckiej, duńskiej, szwedzkiej, prlowskiej, estońskiej, łotewskiej, czy innej „rote kapelle”?
I co Pan na to?
Panie Andrzeju,
Ja na to jak na lato. Ale przyzna Pan chyba, że w praktyce właśnie nie wszystko jest możliwe. W teorii? Hmm, mmmoże, z naciąganiem, ale w praktyce? Nie jest praktycznie możliwe, żebym skoczył 6 metrów o tyczce. Nie ważne, jak ciężko będę trenował, jakie środki dopingujące zażyję, mowy nie ma.
Natomiast co do wydarzeń na Ukrainie, to owszem, niemal każda interpretacja zawiera jakieś przekonujące elementy, zatem możemy sensownie utrzymywać, że teoretycznie wszystko jest możliwe. Jest tak chyba dlatego, że ta wojna jest od początku aż tak bardzo dziwna. Z tego między innymi powodu, nie wolno odrzucać skrajnej interpretacji, że to wszystko jedna sitwa, a Putin jest człowiekiem Zelenskiego i kiedy Zelenski mu każe skakać, to pyta tylko: „jak wysoko?” Zelenski ponoć niezadowolony ze swego kremlowskiego matołka.
Nie śledziłem sprawy wysadzenia rurociągu. To kolejne dziwne posunięcie. Ktokolwiek to zrobił, trudno zrozumieć, co miał na celu. Po jaką cholerę atakować gazociąg, który nie działa? I, jak Pan słusznie mówi, nie zanosi się, że będzie działać.
To nie jest jedyna tego rodzaju zagadka w wojnie na Ukrainie.
Darku drogi,
Sprawa znowu doszła do wołacza. Cóż mam począć? Mogę Cię tylko przeprosić za „efekciarstwo”. Zważywszy jednak, że chciałem osiągnąć pewien rezultat, a mianowicie uzmysłowić Ci, że hipoteza nieobalalna nie spełnia podstawowej cechy hipotez, czyli nie powiększa naszej wiedzy, ponieważ nie ma styku z rzeczywistością, to efekt ten osiągnąłem. Może nie efekciarsko, ani nawet nie efektownie, ale za to efektywnie.
Nie rozumiem niestety słów: „Przejście na pozycje antybolszewickie obala hipotezę, czy tak?” Przejście na pozycje rzadko cokolwiek obala. Zastanawia mnie także sam obraz „przejścia na pozycje”. To znaczy co, właściwie? Przejść z jednej pozycji na inną w celu obalenia? Git ludzie zmieniali pozycje w celu obalenia alpagi. Czy o to Ci chodzi?
Staram się, jak tylko mogę, kierować się prawdą, tj. poszukiwać i próbować zrozumieć. W jaki sposób mogą mi w tym pomóc pozycje? Propozycje? Antypozycje? Pozycje anty? Przejście na pozycje? Mój skromny – skromny w porównaniu z Twoim, oczywiście – antykomunizm nie wywodzi się z pozycjonowania, ale z przekonania. Doszedłem do niego na drodze poszukiwań prawdy i prób zrozumienia, a nie poszukiwań pozycji i przechodzenia. Jak inaczej powinienem był postąpić Twoim zdaniem?
Michał,
Rozumiem, że nie masz ochoty zajmować się merytoryczną stroną problemu, dlatego postanowiłem skierować ten komentarz dla innych uczestników dyskusji oraz do czytelników.
Szanowni Państwo,
Znajdziecie poniżej cytat, z tekstu Michała Bąkowskiego, będącego odpowiedzią na fragment wypowiedzi Jeffa Nyquista, w którym wyraził przekonanie, że „Polska” jest państwem frontowym w walce z sowietami.
No, today’s Poland is not a frontline state in the struggle against the soviet power. Today’s Poland is widely accepted by Poles as a final manifestation of true Polish statehood, as Free Poland, and therein lies the problem. Should the population of Poland recognize the fundamentally dependent nature of their state, the perpetual control exercised by the soviets, as accurately described by Nyquist, then – and only then – could Poland form a frontline against the soviet power.
Michał Bąkowski przekonywał, w moim przekonaniu słusznie, że Polska nie może odgrywać przypisywanej jej przez Nyquista roli, póki nie stanie się państwem suwerennym.
Od publikacji tamtego tekstu minęło sporo, bo aż 14 lat. Być może coś prześlepiłem, ale nie wydaje mi się, aby zaszły w tym okresie zdarzenia, mogące sugerować suwerenność „państwa polskiego”, jako zjawiska aktualnego.
A skoro niesuwerenny pozostaje nadal peerel, czy słusznie jest zakładać, że z sowieckiej podległości wybiła się akurat „niepodległa” Ukraina, od roku 1991 kierowana bez wyjątku przez ludzi sowieckiego aparatu władzy?
Panie Michale,
„W praktyce” odnosiło się do tej, jak Pan sam słusznie twierdzi dziwnej wojny. Ten kontekst wydawał mi się jasny, bo moja wypowiedź jego dotyczy. Konkretniej zaś, odnosiła się do kwestii owych rakiet i drona, które poleciały poza Ukrainę. Czy byłoby niemożliwe, aby były to akcje „pod fałszywą flagą”?
Może warto sprecyzować, co dziwnego jest w tej wojnie. Jej uzasadnienie? Jej przebieg? Zastosowane siły militarne? Zastosowana taktyka? Wszystko to razem?
Pange, lingua, gloriosi
Corporis mysterium,
Sanguinísque pretiosi,
Quem in mundi pretium
Fructus ventris generosi
Rex effudit gentium.
Św. Tomasz z Akwinu
Szanowni Panowie,
Proszę wybaczyć mą opieszałość. Jeszcze nie tak dawno pewien czytelnik sugerował mi, że często odpowiadam za szybko, że być może lepiej dać sobie więcej czasu i nie rzucać się w ogień walki na słowa, a odczekać, aż opadnie temperatura. Na pewno miał rację. Tym razem jednak nie mogłem zajmować się drobiazgami w postaci wojny, podczas Triduum Paschalnego, a tym bardziej w dniach uświęconych przez Zmartwychwstanie Pańskie. Alleluja!
Ale teraz do rzeczy. Panie Andrzeju, tak, z całą pewnością warto sprecyzować dziwność tej wojny. Kto się tym zajmie?
Natomiast co do różnicy między teorią a praktyką, to pozostaje niezmiennie taka sama, niezależnie od kontekstu. W praktyce tej dziwnej wojny, na pewno spotkają nas zaskoczenia, ale tylko w teorii wszystko jest możliwe. Praktycznie te możliwości są jednak poniekąd ograniczone.
Darek, czy rzeczywiście nic się nie wydarzyło? Nie znam się na prześlepianiu, nie rozumiem, co to znaczy, ale dostrzegłeś chyba wojnę? Czy nie? Czy może „prześlepiać”, oznacza chwilową, koniunkturalną ślepotę? A powiedz mi, kto pisał o ważności strzelania? O konieczności strzelania do wroga? Czy tego rodzaju fakt, fakt strzelania, możemy pominąć milczeniem?
Nie sądzę, żeby z mego nalegania na otwarcie oczu i głowy, wynikało, jak starasz mi się prześmiewczo wmówić, że nagle przypisuję z tego powodu suwerenność dzisiejszej Polsce lub Ukrainie. Nie słyszałeś takich słów ode mnie. Sądzę tylko, że nie wolno nam zamykać oczu na to, co się dzieje na Ukrainie, bo zamkniemy tym samym oczy na rzeczywistość.
Czy znowu usłyszę, że moja wypowiedź jest efekciarska? (Podczas gdy Twoje wkładanie słów w usta kijowianina, co „pęknie i wyzna” – nie jest wcale pójściem na efekt.)
Michał,
Chodzi o (jedynie potencjalne?) prześlepianie realiów politycznych, a te zdają mi się niepowtarzalne: po obu stronach frontu (niezależnie od tego, na ile ten front rzeczywisty na ile iluzoryczny) stoją sowieci.
Skoro tak, skoro mamy do czynienia z „rosyjskimi” sowietami po jednej, z „ukraińskimi” po drugiej stronie, wypada się zastanowić, czy w tym przypadku Mackiewiczowska recepta na skuteczną inicjację walki z bolszewikami daje się zastosować i czy zachowuje swoją moc?
Abstrahując od kwestii realności/fikcyjności „operacji” wojennej na Ukrainie, skłaniałbym się ku przypuszczeniu, że tam, gdzie bije się dwóch bolszewików, tam z całą pewnością nie skorzysta „trzeci”, a więc antybolszewik.
Nie skorzysta po pierwsze dlatego, że takich antybolszewików w przestrzeni politycznej póki co nie ma; po drugie dlatego, że z takiej „towarzyszobójczej” walki nigdy jeszcze nie wynikło nic dobrego dla świata. Tak czy siak, bolszewicy górą. Barbarzyństwo, gwałt i krew jedynie ich wzmacniają. Tak jest od czasów Lenina/Stalina.
Zachęcasz do obserwowania wojny. Oczywiście, słusznie. Tylko gdzie nas te obserwacje prowadzą? Czy nie tam, gdzie nas chce zaprowadzić wojenna propaganda?
I mnie się zdawało, że przy dzisiejszych, kosmicznych technikach obserwacyjnych, będziemy mieli w miarę obiektywny przegląd sytuacji. Otóż, nie mamy. Wszystko przykrywa propaganda, tendencja i coś co ludzie nazywają „polityką”… a co w gruncie rzeczy jest jedynie krótkodystansowym ratowaniem własnego cielska.
Przerywam w tym miejscu… Muszę lecieć.
Darek,
Na pewno warto się zastanowić – w ogóle warto, a nad mackiewiczowską receptą zwłaszcza – ale nie przypominam sobie, żebyś się nad tym zastanawiał. Przyjmujesz pewnik i z niego wysnuwasz wnioski, i basta. Co rzekłszy, jest możliwe, że pominąłem Twoje rozważania – dotknęła mnie chwilowa ślepota? – więc wskaż mi, proszę, jeśli to rozważałeś.
Przypuszczenie, że kiedy dwóch bolszewików się bije, nie może na tym skorzystać antybolszewik, wydaje mi się równie absurdalne, co antymackiewiczowskie – mam nadzieję, że mi wybaczysz tę ocenę. Tak właśnie Mackiewicz widział konflikt między Hitlerem i Stalinem, ale potencjalne osłabienie stron jest możliwe zawsze, w każdym konflikcie, więc nie mam pojęcia, co Ci podpowiedziało tak niedorzeczne przypuszczenie. Natomiast, że nie ma strony, która próbowałaby to wykorzystać – co jest faktem – nie może mieć wpływu na logiczną klasyfikację rozumowania.
A poza tym niestety kręcimy się w kółko, bo była mowa wiele razy o Twoim „tak czy siak”. A zatem raz jeszcze (mam nadzieję już ostatni): jeżeli hipoteza jest słuszna „tak czy siak”, zawsze słuszna, niezależnie od faktów, to nie ma sposobu, by Dariusz Rohnka nie mógł mieć racji, podtrzymując tę hipotezę, a zatem jej treść „asymptotycznie zbliża się do akosmizmu”, przestaje mówić cokolwiek o rzeczywistości, a w zamian mówi tylko o Tobie. Wyznaję, że zarzut „efekciarstwa” jest mi obojętny, ale w każdym razie skieruj go pod adresem autora cytatu, a nie moim.
Cokolwiek ma oznaczać Twoje nowe ulubione słowo, prześlepianie realiów grozi raczej tym, którzy z góry sądzą, że wiedzą, co się tam dzieje, bo tak czy siak, bolszewia górą, więc jakie znaczenie mogą mieć fakty? Mackiewicz, jak sam wiesz, kładł nacisk na „ustalenie stanu faktycznego” oraz na to, że żadna teza nie może być ponad krytyką, ponieważ nie był fanatykiem.
Jak wiesz doskonale, ja też sądzę, że to wszystko jest podejrzane, i że bolszewia triumfuje w tej wojnie, ale gotów jestem przyjąć, że otwarta wojna, proces strzelania do wroga, może mieć wpływ na to, co nazywasz „realiami politycznymi”. Natomiast zakładając z góry, że wiemy wszystko, przestajemy wiedzieć cokolwiek.
Michał,
Nie widzę możliwości, żeby na walce dwóch bolszewików skorzystał antybolszewik, którego nie ma. Ty taką ewentualność widzisz? Jeżeli tak, czy możesz ją wskazać?
Dotychczasowa praktyka walk toczonych pomiędzy bolszewikami (częściej była to nie tyle walka, co jednostronne wyżynanie) pokazuje, że antybolszewizm na tym nie zyskuje. Potencjalnie istnieje z pewnością taka możliwość, ale jakoś nie zdarzyło się, dotychczas. Wszystkie tego typu kalkulacje zawodziły.
Zdarzenia takie jak „wielka czystka” lat 30., wojna bolszewickiego nazizmu z sowietami, emancypacja Tity spod moskiewskiej kurateli, rzekoma „niezależność” Rumunii, wszystkie te historyczne wydarzenia w żadnej mierze nie nadwątliły bolszewizmu, a przeciwnie.
A zatem stwierdzam, że nie istnieje empiryczna przesłanka wspierająca przekonanie, że gdzie bije się dowolna ilość bolszewików, zyskuje antybolszewizm (którego nie ma).
Walka dwóch bolszewik, zażarta i na gigantyczną skalę, przyjmując, że nie mamy do czynienia z prowokacją, nawet i ona nie spełnia warunków dla pokonania bolszewika. Aby odwrócić sytuację potrzebne byłoby polityczne (oraz ideowe) otrzeźwienie, na co się chwilowo nie zanosi.
Nie zachodzi tu też analogia z wydarzeniami drugiej wojny. Wówczas Zachód nie zdawał sobie zbyt dobrze sprawy, że bije bolszewika w nacjonalistycznej skórze, ale jednak bił… aktualnie nie bije, a dozbraja.
Darku,
Twoje zdanie brzmiało, cytuję: „tam, gdzie bije się dwóch bolszewików, tam z całą pewnością nie skorzysta „trzeci”, a więc antybolszewik”. Podtrzymuję moją opinię na temat jego klasyfikacji logicznej. Twoją ironiczną prośbę o wskazanie antybolszewików, uprzedziłem słowami: „że nie ma strony, która próbowałaby to wykorzystać – co jest faktem – nie może mieć wpływu na logiczną klasyfikację rozumowania”. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wielcy publicyści nie muszą czytać uważnie, bo im naplewat’ na maluczkich polemistów czyli na mnie.
Z czym mnie, skromnemu pieniaczowi, do takich wysokich progów? Skoro naczelny publicysta Podziemia „zatem stwierdza”, że nie istnieje empiryczna przesłanka, że nie widzi możliwości, że nie zachodzi analogia – w ogóle nie ma porównania, a zwłaszcza do drugiej wojny, choć sam właśnie przytoczył cztery analogie, II wojny nie wyłączając – to jakże ja mogę oponować?
Gdzież mnie wzlatać na takie poziomy? Widzę, że strzelają, ot, myślę sobie, lepiej, niż gdyby się poddali, ale pewnie znowu prześlepiłem, bo ciągle nie wiem, co to znaczy, więc jestem skazany na błąd prześlepienia. Czy już powinienem złożyć samokrytykę? Czy jeszcze poczekać?
Twój prześlepiony i zbłądzony, rachityczny i artretyczny, przedawniony i rozrzewniony, rozwydrzony i zacietrzewiony etc.
m