Jagódki z łączki roku Mackiewicza czyli jak się tworzy mackiewiczowski Mrok
2 komentarzy Published 12 maja 2023    | 
Rok mackiewiczowski był i minął. Chwała Bogu, wszystko na tym padole łez przemija, nawet tak wzniosłe przedsięwzięcia, jak ustanowienie roku pisarza przez parlament, z którym najprawdopodobniej nie chciałby mieć nic wspólnego. Ale rok zaowocował jagódkami, których plon pogłębia mrok wokół jednego z największych polskich pisarzy. Parlamentarzyści (i ich doradcy) nie czytali najwyraźniej dzieł Mackiewicza, bo w uroczystej uchwale zaliczyli powieść Nie trzeba głośno mówić do „zbiorów esejów” i w swej głębokiej ignorancji sądzili, że niektóre teksty publicystyczne były „napisane wspólnie z Barbarą Toporską”. Wznieśmy dziękczynne modły, że nie zechcieli analizować Zwycięstwa prowokacji.
Na krótko przed ogłoszeniem wiekopomnego roku wydano książkę Kazimierza Maciąga, [1] która nadała ton całej imprezie. Źle mówię, nie mogła nadać tonu, ponieważ Maciąg pozbawiony jest literackiego słuchu, ale przecież także nie rzuciła światła! Może więc zasnuła mgłą, zaciemniła, spowiła w mroku. Och, gdybyż ci profesorowie i posłowie zadali sobie trud przeczytania Mackiewicza. Może poczucie wstydu powstrzymałoby ich przed wypowiadaniem opinii? Autor Drogi donikąd pisał wielokrotnie o nieporozumieniach wokół zbrodni katyńskiej. Opisywał, jak sprawę zaciemniają ciągłe „rewelacje różnych amatorów-oszustów”.
Naturalnie łatwo byłoby wystąpić z tezą, że wszystkie te fałszerstwa, stwarzające wokół Katynia atmosferę chaosu i sprzeczności, kierowane są centralnie przez jakąś prowokacyjną instancję sowiecką. Ale przekonany jestem, że tak nie jest. Znając słabość ludzką do łowienia ryb w zamąconej wodzie, do ważniactwa, do osobistego rozgłosu, tłumaczą się one w sposób bardziej prosty i naturalny. Choć niewątpliwie działają na korzyść sowiecką i mogą czynić wrażenie prowokacji.
I nie inaczej tworzy się w prlu mackiewiczowski Mrok. Opublikowaliśmy na naszej witrynie kilka artykułów [2] na temat książki Maciąga. Recenzenci wskazywali na rozliczne błędy i przeinaczenia, ale jest ich takie zatrzęsienie, że nie sposób wyczerpać tematu. Dla mnie osobiście szczytem komizmu było przytoczenie cytatu z artykułu Aleksandra Bocheńskiego zamieszczonego w Alarmie i przypisanie go Mackiewiczowi (dla ciekawskich: s. 147). Inny cytat opatrzony jest przypisem, że w wydaniu Kontry „wydrukowany jest czcionką pogrubioną”, a tak nie jest w oryginale, więc Maciąg-purysta przywraca pierwotny stan. Gdyby był się zastanowił przez chwilę, to dostrzegłby, że tłusty druk wyróżnia hasła podane w Alarmie osobno, oddzielone od reszty tekstu przy pomocy linii poziomych, bo tak tylko można było to uczynić na prymitywnym powielaczu – ale Maciąg nie traci czasu na zastanowienie. O wstrząsającym opowiadaniu-reportażu „Ponary – «Baza»” ma tyle do powiedzenia, że jest to „zapis potwornej masakry, zapewne jednej z pierwszych w tym miejscu”, gdy z kontekstu wiadomo, że mordowano tam Żydów (i nie tylko Żydów) od dawna. Mackiewicz opowiada, jak nasłuchiwano w Czarnym Borze: „cości dziś bardzo Żydków naszych stukają na Ponarach”.
Zdaniem Maciąga, Mackiewicz nie był „zapiekły w niechęci i potrafił niuansować zachowania”, czego dowodem ma być zdanie wypowiedziane w 1981 roku na temat Kisiela:
Trafnie powiedział kiedyś Stefan Kisielewski, że nie można jednocześnie czegoś obalać i poprawiać.
Ręce opadają, gdy trzeba tłumaczyć ironię, ale w wypadku Maciąga nie ma innej możliwości. Kisielewski chciał poprawiać, a Mackiewicz obalać. Przywołując te słowa w czasach Solidarności, Mackiewicz w dość oczywisty sposób ironizował na temat deklaracji wodzów solidarnościowych, że pragną poprawiać socjalizm. Nie ma w tym nawet śladu rehabilitacji prlowskiego opozycjonisty z bolszewickiej łaski, wręcz przeciwnie.
Maciąg udzielał się hojnie przez cały rok. Tak się udzielał, że aż udzielił wywiadu. [3] Rozpoczął rozmowę od powtarzania głodnych kawałków, jakoby książek Mackiewicza nie było w księgarniach. Słusznie powiedział Paweł Chojnacki, że nie sposób dyskutować z takim idiotyzmem, bo niby jak? Schodzenie na taki poziom byłoby rezygnacją ze zdrowego rozsądku, czego nie należy żałować Maciągowi, jeżeli chce opierać się oczywistości, to niech sobie ma, Bóg z nim, z Maciągiem – ku chwale ludowej ojczyzny i krzyż na drogę.
Maciąg stosuje odwrócenie zasady Hitchcocka, że film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, po czym napięcie powinno stale rosnąć. Wychodzi to tak, że profesor mówi jakieś głupstwo, po czym drąży w tym głupstwie i grzęźnie, odkrywając coraz to nowe pokłady głupoty. Żeby nie być gołosłownym: opowiada, jak Mackiewicz, dzieckiem będąc, zachwycił się Prirodą Bogdanowa, i taki z tego wyciąga wniosek:
Po lekturze owej publikacji Mackiewicz zauważył, że przyroda nie ma klasyfikacji narodowościowych, nie dzieli się na „rosyjską”, „polską” czy „niemiecką”, jest po prostu jedna. To spostrzeżenie przenosił na stosunki międzyludzkie, zawsze dostrzegając to, co ludzi łączy, niezależnie od opcji narodowościowych: najpierw dostrzegał człowieka, potem narodowość.
Pogratulować spostrzegawczości, ale gdyby wielkość pisarza polegać miała na dziecinnej konstatacji, to doprawdy nie byłoby o co kopii kruszyć. Problem jest oczywisty: Maciąg nie tyle infantylizuje Mackiewicza, co ściąga do poziomu Maciąga.
Jego zdaniem, nkwd nie aresztowało pisarza, ponieważ „Cat pełnił wtedy funkcję członka emigracyjnej Rady Narodowej RP, i sowietom nie na rękę byłoby wywoływanie afery, którą niewątpliwie stałoby się aresztowanie brata znanego polityka”. Sowieci tak byli bojaźliwi, że rozstrzelali 15 tysięcy oficerów-jeńców, ale obawiali się Cata. O Katyniu też jest mowa: sławny wywiad w Gońcu Codziennym okazuje się być reportażem…
Maciąg wykazał się tak nieskazitelną wiedzą, że zaproszono go jako eksperta do teleturnieju pod pompatycznym tytułem „Giganci historii”. Poziom wiedzy o Mackiewiczu wśród uczestników teleturnieju był raczej niski, ale chyba nie niższy niż Maciąga. Padło pytanie o nazwiska założycieli Koła Przyjaciół Twórczości Józefa Mackiewicza. Uczestnik konkursu odparł: Nina Karsov, na co prowadzący, niejaki Babiarz, skomentował: „No, gdybyż Nina Szechter lubiła Józefa Mackiewicza… niewątpliwie wzbudziła jego zaufanie w pewnym momencie, ale o tym przy innej okazji”. Skłania mnie to do sformułowania następującego, podchwytliwego pytania pod adresem autorów gry: „Ech, ty, bolszewicka twoja chrząstka!” – który z bohaterów Mackiewicza miał tyle pogardy dla bolszewików, co ja mam dla autorów teleturnieju?
Babiarz zagadnął eksperta-Maciąga – kogóż by innego? – o „niedostępność książek Mackiewicza”. Ekspert nie poskąpił telewidzom swych refleksji na temat dotarcia Mackiewicza pod strzechy, ale obaj nie zastanowili się ani przez chwilę, kto wydał 35 tomów Dzieł, na których opierał się ich teleturniej. Co czytali uczestnicy konkursu? Australijski Nurt w oryginale? Zwycięstwo prowokacji wydane własnym nakładem przez autora? Paradoksalnie, eksperci mieli rację, Mackiewicz w istocie pozostaje niedostępny dla Babiarzy i Maciągów świata tego.
Film „Czarny sufit”
Kolejną jagódką jest film, który w fabularnej formie przedstawia spotkanie Giedroycia z Mackiewiczami w Monachium. Fikcyjna Barbara Toporska mówi w pewnym momencie do gościa, że obraziłaby się na miejscu męża, gdy Miłosz nazwał go intelektualnym pieniaczem:
Józef nie jest typem szlachciury, który z byle powodu ciąga sąsiadów po sądach. Nie ma chorobliwej potrzeby dochodzenia jakichś urojonych krzywd, prawda? Nad spór, który, owszem, jest jego żywiołem, przekłada prawdę. (…) Poza tym trudno by mu było zachować tę stałość poglądów, której dowiódł przez lata, gdyby dla czczej zasady… gdyby był uprawiał jakąś przewrotną sofistykę.
Te słowa zabrzmiały dziwnie znajomo. Może napisała je Toporska? Raczej nie. Dość, że filmowa p. Barbara dała Giedroyciowi mata, a skąd się to wzięło, to już drobiazg.
„Widzę, że Basia chce mi dać mata”, mówi filmowy Mackiewicz, rzucając okiem na szachownicę, gdzie sytuacja nie wygląda na zaawansowaną rozgrywkę między dwoma znakomitymi graczami. Czyżby autorzy filmu nie wiedzieli, że celem gry w szachy jest mat? Trudno zasiadać do gry nie „chcąc dać przeciwnikowi mata”, ale darujmy im tę drobną niedorzeczność, bo o wiele większą zbrodnią jest niewiedza, że Józef Mackiewicz nie mówił o swojej żonie inaczej niż „Barbara”.
Czy taki drobiazg ma znaczenie? Nie ma. Cóż ma jakiekolwiek znaczenie wobec perspektywy Zbawienia? W takim razie, dlaczego nie ubrać Mackiewiczów w trykoty i nie kazać im latać w powietrzu w postaci superherosów antykomunizmu? Dla zaostrzenia filmowego konfliktu można było z Giedroycia zrobić groteskowego pajaca-komunistę-z-ludzką-twarzą i nadać mu gębę kapitana Klossa, ba! tylko że tak prawie postąpili twórcy filmu. Redaktor Kultury przedstawiony został jako propagandzista Dubczeka („pochłonięty wypadkami praskiej wiosny”). Czy zatem trzymanie się faktycznej ścisłości w dziele sztuki ma wielkie znaczenie, czy też wolno złożyć ścisłość na ołtarzu artystycznej ekspresji?
Mackiewicz rozważał ten problem szczegółowo – „czy, i na ile, «prawda artystyczna» utworu literackiego obowiązana jest zachowywać «prawdę historyczną», trzymać się ścisłości faktów?” – i opowiadał się jednoznacznie za ścisłością. Miał wprawdzie na myśli powieść, ale sądzę, że możemy rozciągnąć jego spostrzeżenia także na film o nim samym.
Ambicją moją było zawsze oddać prawdę jak najbardziej dokładną, chociażby z narażeniem na zły humor tych, którym jest ona nie na rękę.
Czy wolno więc „poprzestawiać, poprzeinaczać ustalone szczegóły historyczne celem przystosowania do własnego pomysłu”? Sądzę, że nie należało tego robić. Fikcyjny Mackiewicz mówi w filmie, że „Nowak jest kolporterem oszczerstwa” przeciw niemu, gdy w rzeczywistości Giedroyć (którego nazwisko pisze się nagle „Giedroyc”) i Instytut Literacki okazali się kolporterami oszczerstw; filmowy Mackiewicz utrzymuje, że Nowak nie jest agentem, gdy w rzeczywistości nazywał łobuza łapsem i „trzeciorzędnym agentem obcego wywiadu”. Filmowy Giedroyć natomiast, z niejaką irytacją używa argumentów rzekomo „w obronie” powstrzymania ofensywy polskiej przez Piłsudskiego w 1920 roku, gdy Mackiewicz expressis verbis obalił tęże samą argumentację Łobodowskiego w Zeszytach Historycznych Giedroycia. Giedroyć twierdzi, jakoby Mackiewicz „zapominał o zmęczeniu wojną”, „o brakach w uzbrojeniu” („z czym on miał na tę Moskwę iść, z kosami?”, pyta z irytacją redaktor Kultury). Tego rodzaju sztuczka – włożyć w usta bohatera filmu powszechne przekonanie Polaków (zapewne podzielane przez autorów filmu) i pozostawić je bez odpowiedzi – nie byłaby niczym nadzwyczajnym, ale w tym wypadku jest równie żałosna co cyniczna. Żałosna jest jakość tych argumentów, cyniczne jest ich użycie, gdy filmowy Mackiewicz pozostawia je bez odpowiedzi, jakby był porażony oczywistością. Fałsz tego zabiegu streszcza się faktem, że w rzeczywistości odpowiedział na nie całym artykułem, gdzie wskazywał nie tylko na własne doświadczenia – nowe wyposażenie, amunicji w bród – i na wspomnienia innych, ale cytował także samego Piłsudskiego dla odparcia tezy o braku uzbrojenia. Mackiewicz przytaczał słowa Marszałka z pamięci, ale Nina Karsov podała je ze sprawozdania w Słowie:
Nieprzyjaciel całkowicie rozbrojony nie dawał oporu, można go było ścigać dokąd się chciało, inwazja bolszewicka poniosła zupełną klęskę. Zostałem wówczas zatrzymany przez brak sił moralnych w społeczeństwie i brak poparcia.
Czyżby autorzy filmu nie chcieli narażać się na zły humor tych, którym prawda jest nie na rękę? Jeszcze raz podkreślę, że nie byłoby to ani dziwne, ani niespotykane, tak się robi filmy w prlu, ale Czarny sufit traktuje o Józefie Mackiewiczu, a nie o Machejku. Mackiewicz wykazywał, że powstrzymanie ofensywy podyktowane było względami politycznymi, a nie „pustymi ładownicami”. Zdołał nawet uprzedzić irytację filmowego Giedroycia, gdy dodał, że w polskiej historiografii utarł się nieszczęśliwy proceder w traktowaniu „nagich faktów”, gdy podważają narodową legendę:
Zamiast krytycznej weryfikacji przytoczonych faktów, pomawia się ich autora, że: „zarzuca”, „oskarża”, „piętnuje”, „obciąża”, „obwinia”… etc., etc. Co automatycznie sprowadza rzecz obiektywnie stwierdzoną, z poziomu historycznej faktologii do poziomu emocjonalnej polemiki.
Autorzy filmu woleli oddać ostatnie słowo w tej kwestii „emocjonalnym legendom”.
W rezultacie takich przeinaczeń, prawdziwie żałośnie wypadł w filmie Giedroyć, który nie tylko wygląda, jakby się urwał z choinki – o niczym nie ma pojęcia i nie potrafi odróżnić filiżanki od knebla – ale wypowiada też zdania w rodzaju „czy mam obawiać się tej rozmowy?” lub „naprawdę, nie chciałem nikogo urazić”…
Kulminacyjny punkt fabuły obraca się wokół rękopisu skrywanego przez redaktora Kultury w teczce – rękopisu największej powieści Mackiewicza, Nie trzeba głośno mówić. Filmowy Giedroyć chce ją pociąć – nazwijmy to po imieniu: ocenzurować, gdyż nie zamierza się narażać „na zły humor tych, którym prawda jest nie na rękę” – ale wycofuje się z tego zamiaru, po wysłuchaniu wspomnień z pobytu w Katyniu. Wspomnień naładowanych emocjonalnie i osobliwie nie-mackiewiczowskich: „po tym co widziałem na własne oczy w dołach Katynia”, innej postawy przyjąć nie mógł.
Znowu ta sama, monotonna katarynka: był w Katyniu – to wszystko wyjaśnia. Klisza Katynia ma usprawiedliwiać jego niemądry antykomunizm, uzasadniać nieugiętą postawę, tłumaczyć niezłomność i odmowę kompromisów z bolszewią. Przez Katyń mamy mu wszystko wybaczyć, redaktor Kultury gotów jest darować mu „strojenie się w piórka czystego i niezłomnego antykomunizmu”, skoro był w Katyniu; nie zamierza się wdawać w dyskusję, bo – Katyń. Tylko że antykomunizm Mackiewicza jest racjonalnym stanowiskiem niezależnie od Katynia, krytyka prlu jest uzasadniona bez względu na Katyń i bez oglądania się na prlowski mrok. (Nawiasem, doły katyńskie widziało setki ludzi, a jest tylko jeden Józef Mackiewicz.)
Prawda jest z reguły bardziej bogata, i wielostronna, i barwna, niż wykoncypowane jej przeróbki.
Film o Mackiewiczach mógł był wypowiedzieć jakąś prawdę, mógł trzymać się recepty samego Mackiewicza i dodać coś do tego, co wiemy na ich temat z dokumentów, „wyrazić stronę duchową, emocjonalną minionych zdarzeń”. Mógł był wzbogacić naszą wiedzę, przez dodanie czegoś, czego nie potrafi wyrazić dokument. Owej duchowej strony minionych wydarzeń „nie zastąpi najbardziej nawet precyzyjny, ale suchy zestaw faktów”. Autorzy Czarnego sufitu woleli w zamian błądzić w mackiewiczowskim mroku i tę prawdę zniekształcić.
Gałęzowski w piętkę goni
Nietypową jagódkę znalazłem w artykule Marka Gałęzowskiego, pt. To nie „czerwony carat”. [4] Tytuł jest z gruntu mackiewiczowski i Gałęzowski interesująco, a przede wszystkim trafnie, omawia kluczowy dla Mackiewicza pogląd, że sowiety są zaprzeczeniem i odwróceniem Rosji. Porównując postawę pisarza do Zdziechowskiego, autor zaznacza, że w okresie międzywojennym Mackiewicz nie zajmował się analizą komunizmu.
Komunizm, niezależnie od dostrzegania w przedwojennych artykułach jego niezwykłego okrucieństwa, traktował jak jedno z wielu zjawisk politycznych.
Zdaniem Gałęzowskiego jego poglądy na sowiety i bolszewizm ukształtowały się podczas pierwszej okupacji sowieckiej, a „zakończenie tego procesu można datować symbolicznie na moment, w którym pisarz stanął nad mogiłą katyńską” czyli znowu ta sama oklepana sztampa. Dodaje następnie w przypisie:
Mylny wydaje się więc pogląd Katarzyny Bałżewskiej, jakoby młody Mackiewicz, zaraz po wojnie z bolszewikami, zrozumiał, że nieporozumieniem jest sprowadzanie komunizmu do lokalnego problemu polsko-rosyjskiego, gdyż stanowi on […] niebezpieczeństwo ponadnarodowe, w równym stopniu szkodliwe dla wszystkich społeczeństw.
Na pierwszy rzut oka, mylny wydaje się raczej pogląd Gałęzowskiego. Skoro jednak wypowiada się aż tak apodyktycznie, to przyjrzyjmy się temu uważniej. Mackiewicz wspominał wielokrotnie, jak bardzo dziwiły go wypowiadane podczas pierwszej okupacji sowieckiej słowa „chociaż on jest komunistą, ale to Polak…”
W latach dwudziestych nikt tak nie rozumował. Raczej odwrotnie. Na froncie uważano tak: komunista rosyjski, żydowski, łotewski czy chiński był tylko wrogiem, zaś komunista polski – był wrogiem podwójnym, wewnętrznym i zewnętrznym. Tamtych wsadzano za druty, tych rozstrzeliwano. Przecież wtedy ruszyliśmy w pole przeciw komunistom.
Pisał tak w roku 1959 i to po rosyjsku, dla czasopisma Russkaja Mysl; zapytajmy więc, czy Gałęzowski ma rację, że w przedwojennych pismach Mackiewicza ani śladu tej myśli?
Autor Buntu rojstów zajmował się przed wojną analizą komunizmu, rozumiał jego istotę i nie traktował go „jak jedno z wielu zjawisk politycznych”. Artykuł „Jeszcze wielkie oskarżenie Sowietów” z 1927 roku, zdaje sprawę z prowokacji „Trust”; „Komu na tym więcej zależy” i „Zagadka Donbasu” traktują o tym, że sowiecki rząd to „tylko filia kominternu”. W artykule „Bierzmy przykład z Cichego Donu” pisał:
Prowadzimy w naszym piśmie walkę z komunizmem i ze wszystkimi przejawami, bez względu na to, czy są zamaskowane, czy otwarte, które do komunizmu prowadzą, lub prowadzić mogą.
„My musimy komunizm wyniszczyć, wyplenić, wystrzelać!”, pisał dalej. Czy tak się traktuje „jedno z wielu zjawisk politycznych”? Kiedy wspominał wojnę z bolszewikami w Słowie, to niejednokrotnie przywoływał obraz „naszych Czerkiesów” w walce z czubarykami, ponieważ rozumiał, że nie wolno „sprowadzać komunizmu do lokalnego problemu polsko-rosyjskiego”. Skąd więc aż tak pochopne wytykanie błędów innym, kiedy samemu żyje się w szklanym domu zbudowanym z argumentów bez oparcia?
Konferencja sejmowa
Wszystko to blednie jednak wobec warszawskiej sesji mackiewiczowskiej. [5] Dwudniowa konferencja sejmowa przebiła inne występy w zagęszczaniu mackiewiczowskiego Mroku. Zaczęło się od dyrektora poczt, który z entuzjazmem rozprawiał, że dzięki znaczkowi obiegowemu „informacja o Józefie Mackiewiczu rozejdzie się bardzo daleko nie tylko w Polsce, ale na cały świat”. Świat, dodajmy, w którym rzadko kto używa poczty, a jeżeli nawet, to nie nalepia już znaczków. Od tak błyskotliwego początku poziom stopniowo się obniżał.
Wypowiedziom prof. Andrzeja Nowaka poświęciłem tu cały artykuł, [6] więc zatrzymam się zaledwie na jednym punkcie. Nowak zarzucił Mackiewiczowi tendencyjność w spojrzeniu na Rosję. Bez cienia jakichkolwiek dowodów, bez próby polemiki, stwierdził ex cathedra, że celem Mackiewicza było „odciążenie Rosji od odpowiedzialności za komunizm”, pragnął wybielić Rosję za wszelką cenę. Nie doceniał, bo nie znał „Rosji stupajki, antypolskiej, policyjnej, prześladującej”, więc nie rozumiał „istotnego wkładu Rosji w nieszczęścia ludzkości”.
Było akurat wręcz odwrotnie. Mackiewicz wskazywał na utarty schemat polskich wspomnień na temat życia pod rosyjskim zaborem, co nazywał „patriotyczną linią przedstawiania rzeczy w literaturze i historiografii polskiej”. W ten schemat wpisuje się jednoznacznie Nowak. W rzeczywistości bowiem żyło się niezgorzej, a prześladowania nasilały się lub słabły zależnie od meandrów polityki wewnętrznej ogromnego imperium, ale także od sytuacji w samej Polsce. A zatem nie celem Mackiewicza jest odciążenie kogokolwiek, ale celem Nowaka i polskiej ortodoksji historiograficznej jest obciążenie Rosji za wszelką cenę, obciążenie wszystkich zaborców i wrogów. Celem Mackiewicza natomiast było odkrycie historycznej prawdy. Wydawałoby się, że cel taki powinien być bliski profesorowi Jagiellońskiego Uniwersytetu. Pozwolę sobie przytoczyć obszerny cytat na temat rusyfikacji. Mackiewicz przytacza za Trościanką słowa prof. Cywińskiego o tym, jak nie wolno było mówić w Wilnie po polsku i komentuje:
Ale zarówno słowa Cywińskiego, jak wybór tych właśnie w książce Trościanki, może sugerować czytelnikowi, że w Wilnie pod zaborem rosyjskim „tak było” niejako zawsze, i do końca. Czyli z pominięciem faktów, zwłaszcza tych po r. 1905. Należy to, jak wspomniałem, do linii patriotycznej przedstawiania rzeczy w ten sposób nie tylko w literaturze, ale i historiografii polskiej. – (Por. Władysław Pobóg-Malinowski: Najnowsza historia Polski, tom I, str. 593, gdzie twierdzi, że na Litwie, nawet po r. 1905: „…fala ucisku … za nauczanie języka polskiego… karze wysoką grzywną lub więzieniem…; narzucano też język rosyjski w nauce religii i uparcie dążono do wyrugowania polskiego nawet z kościoła katolickiego… [!]” itd.)
W rzeczywistości fakty przedstawiały się nieco inaczej. Właśnie w tym czasie godziny języka polskiego wprowadzone zostały do gimnazjów rosyjskich w Wilnie. O ile się nie mylę, prof. Cywiński wykładał wtedy język polski w niektórych z nich.
Jeszcze raz okazuje się, że prawda jest ciekawsza od patriotycznej sztampy.
Marek Kornat także upierał się, jakoby Mackiewicz „nie zwracał uwagi, że dziedzictwo Rosji miało wpływ na ukształtowanie się komunizmu”. Był też zdania, że „Stalin zerwał z dziedzictwem Lenina a wyolbrzymił dziedzictwo wielkorosyjskie” czyli powtarzał, co Trocki mówił 90 lat temu, odkąd wszyscy plotą w kółko to samo.
Tadeusz Wolsza wystąpił z rewelacją, że Mackiewicz brał udział w przygotowaniu materiałów o zbrodni katyńskiej i „pracach dokumentacyjnych pod kierunkiem kpt Zdzisława Stahla i pod bacznym okiem generała Władysława Andersa”, a „jednocześnie przymierzał się [wszystkie podkreślenia w cytatach moje – mb] do wydania własnej, samodzielnej monografii”. Niestety jego praca spotkała się z „brakiem zainteresowania ze strony II Korpusu”… Czyżby profesor nie wiedział, jak było? Mackiewicz napisał swą książkę dopiero wówczas, gdy mu odebrano pracę przygotowaną „pod kierunkiem i pod bacznym okiem” złodziei.
W skądinąd interesującym referacie Tomasza Balbusa o Zygmuncie Andruszkiewiczu też znalazła się jagódka. Balbus stwierdził, że „w sprawie wyroku śmierci na Mackiewicza więcej jest znaków zapytania niż pewników” i natychmiast temu zaprzeczył, mówiąc autorytatywnie: „niewątpliwie wyrok został wydany, bo został skierowany do wykonania”. Nie ma to jak niewątpliwy pytajnik. Zamiast wskazać na dowody, zaplątał się w dywagacjach, że były w Wilnie osoby, które pragnęły jego wykonania oraz grupa, która skutecznie wyrok zablokowała. Bolecki zapytał, jakie są źródła pewności, że wyrok zapadł, ale nie otrzymał odpowiedzi.
Nawet w największym mroku, zawsze pojawia się promyk światła. Z okazji sejmowej konferencji duch prawdy wstąpił w profesorów Boleckiego, Cenckiewicza, Fitasa i Supruniuka – i chwała im za to.
Ale prawdziwym Pocieszycielem w głębi mroku, który spowija wciąż Józefa Mackiewicza, i który pogłębiony został przez rok pisarza, prawdziwym Duchem Prawdy jest Wydawca jego Dzieł. Jedyny strumień światła w tym mroku, to 35 tomów wydanych skrupulatnie przez Ninę Karsov.
Duch Prawdy, którego świat przyjąć nie może, bo go nie widzi ani go zna.
________
- Kazimierz Maciąg, Sam jeden, Józef Mackiewicz – pisarz i publicysta, Warszawa 2021
- http://wydawnictwopodziemne.com/?s=maci%C4%85g
- „Sprawa wyroku wydanego przez podziemie ciągnęła się za nim do śmierci. Rozmowa Tomasza Zaperta z Kazimierzem Maciągiem” https://tygodnik.tvp.pl/58250940/sprawa-wyroku-wydanego-przez-podziemie-ciagnela-sie-za-nim-do-
- Marek Gałęzowski, To nie „czerwony carat”, Politeja nr 3 (78) 2022
- https://ipn.gov.pl/pl/aktualnosci/162055,Miedzynarodowa-konferencja-naukowa-Jedynie-prawda-jest-ciekawa-Dziedzictwo-Jozef.html
- http://wydawnictwopodziemne.com/2022/04/23/profesor-nowak-i-znikajaca-bitwa-na-jeziorze-pejpus/ Nawiązałem także polemicznie do treści wypowiedzi Nowaka na tej konferencji w dwóch innych tekstach: http://wydawnictwopodziemne.com/2022/12/30/niespodziewany-koniec-lata-czesc-ii-lato-w-zascianku/ (w związku z Czarnyszewiczem, którego miał Mackiewicz „dosłownie z błotem zmieszać”) oraz http://wydawnictwopodziemne.com/2023/05/06/co-myslalby-jozef-mackiewicz-o-wojnie-na-ukrainie-albo-zawsze-bylo-pelno-optymistow-na-bozym-swiecie/ w związku z Ukrainą.
Prześlij znajomemu
Myślę, że gdy sowieciarze twardo przemilczali Mackiewicza było smutno , teraz gdy homososy zaczęły go na wyprzódki wychwalać stało się straszno!
Nie ma szczęścia nasz bohater do Nowaków! Nic dziwnego, bo obecna dintojra między bolszewickimi kacykami , którzy radośnie porzucili „uspołecznienie środków produkcji” wprowadziła
nie tylko tubylczą ale świtową publikę w stan całkowitego ogłupienia. „Odwieczny rosyjski imperializm” w nikczemnej walce z rodzącą się piękną, młodą ukraińską demokracją! Bomba!
A w naszym sielskim peerelu ciągle ta sama śpiewka: „wyrok”, Katyń, „rusofilstwo” i opluwanie Niny Karsov. Zaprawdę cisza była lepsza!
Drogi Panie Amalryku,
Jak zwykle, dobrze powiedziane.
Ciekawe, że w zasadzie komuniści nie przemilczali Mackiewicza. Oczywiście, mogli o nim mówić tylko wybrani i z nakazu, ale jednak mówili. Jasienica i Cyrankiewicz, i Korab Żebryk…, no rzeczywiście dużu tego nie było, ale przyzna Pan, że i to jest dziwne. Bo właściwie, po co było Cyrankiewiczowi wspominać Mackiewicza, jako jedynego wroga? Na co Jasienica wypuczył się na „moralne zwłoki szlachcica kresowego”? Czy nie lepiej było całkowcie przemilczać?
No, niech sobie mają, jak chcą, ale to tworzenie dziś mroku wokół Mackiewicza jest znamienne i nie wydaje się przypadkowe.