Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




W tym cyklu, interesuje mnie w pierwszym rzędzie różnorodność losów i reakcji na niespodziewany koniec lata.  Jak zachowali się ci, którzy tak nagle znaleźli się w świecie na opak?  Spośród tych, co przetrwali, jedni szli do konspiry, a inni na kolaborację z nadchodzącym Stalinem, jak choćby przyjaciółka Józewskiego, Maria Dąbrowska.  A ci, którzy zdołali się wydostać, tułali się po świecie, jak Mackiewiczowie lub Melchior Wańkowicz, Michał Pawlikowski lub Stanisław Cat-Mackiewicz.  Spróbujmy więc prześledzić te zróżnicowane reakcje na tak nieoczekiwane zakończenie kanikuły.

Wszystkie miasta w pamięci Jakuba Mayera miały jednakowe twarze urzędników z komisji alianckich, czerwonych krzyży, konsulatów, UNRRY.  Lepiej wspominał te, w których przebywał krótko, gorzej, gdzie dłużej trzeba było czekać na papierki, pozwolenia, wreszcie na dalszy wyjazd.

Wydostanie się z piekła nie gwarantowało radosnego wynurzenia na powierzchnię.  Pozostawało nieprzyjemne uczucie, podobne do powracającego snu, z którego nie sposób się przebudzić, a także „swędliwy niepokój koło serca”.

Po latach wystawania w poczekalniach i kantorach, spania w „beczkach śmiechu”*, beznadziejna tułaczka wreszcie się skończyła i uciekinierzy osiedli.  Zanim wszakże przedzierzgnęli się w potulną Polonię, stali się na razie emigracją, obrośli w domki z ogródkami, w graty i rupiecie, w akademie na cześć i w polityczne stronnictwa.  Powstała wówczas kwestia asymilacji.  Jak zachować swą odrębność, ale nie pozostać obcym?  Jak zrównoważyć wymogi własnej kultury i żądania otoczenia?

W dyskusji z Andrzejem Dajewskim, pisałem niedawno o kolonistach, jako pierwszym wcieleniu emigrantów.  Teraz wydaje mi się, że korzenie wychodźstwa sięgają do czasów o wiele, wiele bardziej starodawnych.  Można nawet posunąć się tak daleko, by dostrzec w wygnaniu zasadniczą, determinującą cechę kondycji ludzkiej – odkąd pierwsi rodzice wydaleni zostali z Raju.  Uświęcone miejsce, do którego powrócić nie można, jest istotą wygnania.  Wątek banicji, tułaczki, tęsknoty, jest stale obecny w Pismie Świętym: Adam i Ewa, Kain wypędzony ze znamieniem na czole, by był „tułaczem i zbiegiem na ziemi”, Abraham, Izmael i Jakub, a nade wszystko Józef, pierwszy zasymilowany emigrant.  Król Dawid był uciekinierem wielokrotnie, musiał uchodzić nawet przed własnym synem.

Nieodżałowany Roberto Calasso był zdania, że „separacja i podróż są znamieniem wybrania”.  Pan wybrał Abrama, dając mu Boski rozkaz: Lekh-lekha czyli „idź stąd!”  Jest to nakaz separacji, która z czasem, przerodzi się w diasporę.  Ale te same słowa usłyszał ojciec wiary, gdy miał zaprowadzić Izaaka na górę Moria.  I tu też był nakaz separacji.  Żydzi to byli ci, którzy poszli, odeszli, odseparowali się.  Najpierw z Abrahamem poszli z miasta Ur, potem z Jakubem odeszli od Ezawa, a wreszcie za Józefem udali się do Egiptu i z Mojżeszem wyszli z Egiptu.  Bez separacji nie ma judaizmu i nie ma Starego Testamentu.  Dodałbym, że emigracja jest również separacją i wyborem separacji, ale jakże daleko jej do obdarowywania statusem wybrańca…  Starotestamentalna alegoria odłączenia i wygnania zapowiada także coś innego: Dobrą Nowinę dobrowolnego wygnania.  Przyjęcie ludzkiej postaci przez Syna Bożego, akceptację ludzkich ograniczeń przez Nieograniczonego.

Praojcem emigracji jako stanu, uchodźstwa jako stanu ducha, a także wzorem zachowania na emigracji, jest w moim przekonaniu biblijny Józef.  Był tak dalece zasymilowany w Egipcie, że wyglądał jak Egipcjanin i postępował jak Egipcjanin, ale zachował wierność swojemu Bogu i swojej wierze.  Mimo swej uprzywilejowanej pozycji, nie próbował nawracać Egipcjan, nie domagał się praw dla siebie i swoich, nie żądał zasiłków i zapomóg, ani mu w głowie nie postało, by nawoływać do wysadzania w powietrze niewiernych w samobójczych zamachach bombowych, nie dźgał nożem przypadkowych przechodniów dla podkreślenia swej wiary.  Wręcz przeciwnie, okazał się narzędziem ratunku dla Egiptu – ponieważ żył swoim życiem, służył faraonowi i pozostał wierny Panu.  Nie miał żadnego wpływu na kulturę Egiptu, a po kilkuset latach, Izraelici byli egipskimi niewolnikami.

Jakże więc mieli się zachować polscy emigranci, znalazłszy się na obczyźnie po największej klęsce?  Polacy mają dziwnie niejasny stosunek do emigracji, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę, że kultura polska ukształtowana została w XIX wieku w dużej mierze przez emigrantów.  Każdy Kowalski w Szkocji, który nie pamięta języka polskiego, obciążany jest winą wynarodowienia, ale każdy Ketling czy Makomaski w Polsce, nie pamiętny swych szkockich korzeni, spolonizował się dzięki sile i atrakcyjności polskiej kultury.  Orzeszkowa pisała o Conradzie „ten pan”, który oddał Anglosasom swój talent, bo lepiej płacą; ale z drugiej strony, Chopin nie miał prawa być Francuzem.

Barbara Toporska nie miała wątpliwości, co do zobowiązań emigrantów.  Wyjazd był decyzją polityczną, więc fakt, że trzeba jakoś przeżyć na emigracji, „nie oznacza, że mamy przestawić się na emigrację zarobkową”.  Warszawiacy uważali Londyn za dziurę, bo życie stolicy imperium brytyjskiego wydawało im się niezwykle prowincjonalne w porównaniu do przedwojennej wielkomiejskości Warszawy; jednak zbyt łatwo było przybrać fałszywą pozę, ślęcząc nad kuflem ciepłego piwa:

Zwłaszcza na emigracji powinniśmy pamiętać, że dobrze wychowanego gościa obowiązują maniery gospodarzy, a nie na odwrót.  I to nie odnosi się tylko do nas biednych uchodźców politycznych, którzy, chcąc nie chcąc, obnosimy swoje kompleksy po obcym świecie, a dzięki działaniu nostalgii gotowi jesteśmy taki na przykład zwyczaj, jak całowanie rąk propagować jako tradycję narodową…

Do tej pozowanej pogardy dla angielskiego otoczenia, przyjdzie nam jeszcze powrócić w dalszych częściach tego cyklu – była ona tłem dla wielu ważnych decyzji.  Józef Mackiewicz tymczasem, był zainteresowany wyłącznie walką.  W zdumiewającym tekście, napisanym w Krakowie w 1944 roku, już po klęsce powstania, „Optymizm nie zastąpi nam Polski”, pisał, że „punkt ciężkości tej walki winniśmy przenieść na emigrację”.

Powinniśmy wytworzyć potężną, inteligentną, ruchliwą emigrację.  Jak największą emigrację antykomunistyczną.

Oprócz propagandy i wpływania na rządy mocarstw, widział rolę zorganizowanego uchodźstwa w budzeniu ducha oporu.

W sam opór czynny, jak już to wyłożyliśmy, nie wierzymy.  Ale duch oporu musi żyć.  Bez ducha oporu zginiemy.  Ten zaś duch oporu w Narodzie Polskim pod okupacją sowiecką może wtedy tylko istnieć, gdy bazować będzie na głębokim przeświadczeniu i wierze, że tam, za granicą istnieje i walczy polski ośrodek polityczny. [podkr. w oryginale]

Narzędzie tej przyszłej walki widział już wówczas, w 1944 roku, w radiu.  W ćwierć wieku później pisał w broszurze „…mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa…”, nie bez sarkazmu:

Radio Free Europe dziś, po 24 latach okupacji Polski przez komunizm, jest żarliwym przeciwnikiem antykomunizmu.  Skutecznym instrumentem, który zwalcza-zwalczanie-ustroju w Polsce komunistycznej.

Ale znowu wybiegam naprzód.  Znalazłszy się we Włoszech, oboje Mackiewiczowie kontynuowali walkę – walkę piórem.  Niektórzy sądzą, że ideowa partyzantka jest przykładem spacyfikowanego ducha i kapitulanctwa.  Inaczej Józef i Barbara.  W Warszawie przed powstaniem wydawali pismo Alarm, występując przeciw niemieckiej okupacji, sowieckiemu wyzwoleniu i podziemnemu samooszukiwaniu się – uprawiali więc ideową partyzantkę na trzy fronty.  Po wojnie, gdy już widzieli, w co się obraca emigracja, Mackiewicz cytował z aprobatą barona Manteuffla, na temat osiągnięć Wielkiej Emigracji polskiej w XIX wieku.  Pod wpływem niepowodzeń i ogólnego marazmu rojalistycznej emigracji francuskiej, panowało ogólne przekonanie, że polityczne działanie na uchodźstwie nie rokuje żadnych nadziei.

Emigracja polska dowiodła, że rzeczy mogą również wyglądać odwrotnie… Emigracja nie wymarła… Na gruncie emigracyjnym wyrosła wielka polska literatura, która w sensie narodowym zdziałała być może jeszcze więcej niż polityka. Emigracja udowodniła, że narodem można kierować na odległość.

Tymczasem polski Londyn lat czterdziestych, zanurzał się w otchłań akademii i obchodów, wspominków i potępieńczych swarów, wraz z narastającym zapatrzeniem w tzw. „Kraj” – koniecznie z wielkiej litery.  W rezultacie, emigranci nie ośmielali się krytykować niemal całkowitej i natychmiastowej sowietyzacji Polski, zajmując stanowisko przeciwne do postaw cechujących Wielką Emigrację.

Nie „naród więc jest kierowany na odległość” przez emigrację, gdyż chwilami mam wrażenie, że emigracja wlecze się po prostu w ogonie tzw. „Kraju” po równi pochyłej, którą gotuje mu najeźdźca; ociągając się jeszcze na zakrętach i protestując, ale – krok za krokiem, krok za krokiem.

Zamiast walczyć z komunizmem, emigranci rozpoczęli walkę z Józefem Mackiewiczem, ale to już jest inna historia i niespodziewany koniec lata nie usprawiedliwi wszystkich tych panów Garlińskich i Krawców.  Rozpoczął się ześlizg, krok za krokiem, równano drogę do przemiany, która miała wkrótce nastąpić, do akceptacji prlu jako państwa polskiego.  Już niedługo wychodźstwo przepoczwarzy się z niezdarnej i nieporadnej larwy emigracji niepodległościowej w rewizjonistycznego motyla, a dalej z niespodziewaną energią rozwinie skrzydła barwnej Polonii zagranicznej, która sławić będzie Gomułkę jako wybawiciela ojczyzny, entuzjastycznie oklaskiwać śliczne tancerki z „Mazowsza” i spędzać letnie wakacje w komunistycznej macierzy.  Czyżby lato się skończyło?  Nie dla wszystkich.

Ech, wrócić-by!

Jedną z najczęstszych, i najbardziej oczywistych, reakcji uchodźców na wygnanie, była tęsknota.  Znowu, nie ma w tym nic dziwnego – historia zna tysiące wygnańców politycznych, którzy tęsknili nieprzerwanie do swego miasta, do swej ziemi.  Owidiusz i Dante, Machiavelli i Tukidydes, byli banitami pogrążonymi w nostalgii za utraconą ojczyzną.  Izraelici w niewoli babilońskiej są prawzorem tęsknoty do własnej ziemi.

Siedząc po niskich brzegach babilońskiej wody
A na piękne syjońskie wspominając grody,
Co nam inszego czynić, jedno płakać smutnie,
Powieszawszy po wierzbach niepotrzebne lutnie?

Na pierwszej stronie pierwszego numeru tygodnika Lwów i Wilno, w listopadzie 1946 roku, ukazał się wiersz Mariana Hemara, pt. „Przechadzka”.  Poeta spacerował po londyńskim Hyde Parku, gdy nagle wewnętrzny głos szepnął: „Stój – to nie twój park, nie wieczór twój.  Co ty tu robisz, lwowskie dziecko?  Jaka cię tu zaniosła moc?”  Powinien był przecie przechadzać się w lwowskim zmierzchu przez Stryjski Park.

Takeś w tej obcej mgle się zgubił –
Czego tu szukasz błędny, sam?
Tu nic nie znajdziesz już.  To tam
Wszystko, coś kochał i coś lubił –
Radości – twoje, smutek – twój,
I śmiech i świat, nie cudzy, twój…
Czego ty tutaj szukasz?  Stój.

Chciałem zapytać: Kto mnie woła?
Nie mogłem z gardła dobyć tchu –
Aż jakbym zbudził się ze snu –
Mrok był i cisza dookoła.
Wiatr tylko strącał krople mgły –
Wiatr tylko strącał krople mgły –
Spadały z drzew, jak łzy.  Jak łzy.

Jakże mi znaleźć moją drogę,
Gdym sam jak liść na ziemię spadł,
A czarna mgła zalała świat,
A w górze znaleźć gwiazd nie mogę?
Kto z mroku do mnie szepnął: Stój – ?
Ktoś wołał: Wróć!  Ktoś westchnął: Stój!
Poszedłem dalej…  Boże mój…

A jednak polska nostalgia za utraconą ojczyzną-ojcowizną okazała się bardziej złożonym i wielowarstwowym uczuciem, bo tak niejednorodna była dawna Polska.  Słysząc w szkockim lesie poświst słonki nad głową, Jerzy, jeden z bohaterów Podróży do Braiłowa Ireny Bączkowskiej, obezwładniony jest nostalgią.  Ale do czego właściwie?  Na słonki polował Liowin w Annie Kareninie i Iwan Turgieniew w niezmierzonych ostępach leśnych nad Oką; rzadko kto wie, że słowo „snajper” wywodzi się z angielskiej nazwy na słonkę – snipe.  Lot słonki jest tak nieprzewidywalny, że tylko najlepsi strzelcy szli na takie polowania.  Na słonki polować można w Szkocji, podobnie jak nad Wołgą.  Jerzy tęsknił do własnej ziemi, ale przecież nostalgia za ziemią opuszczoną, ziemią pozostawioną w krwawych rękach bolszewików, była mu już znana wcześniej, jak tylu Polakom, których ziemie w wyniku zdrady ryskiej pozostały po złej stronie granicy sowieckiej: „my, ludzie stamtąd, przeżyliśmy już raz taką fizyczną tęsknotę”.  Pawlikowski także czuł się w Polsce przedwojennej, jakby był na emigracji.  Jednak w oczach Jerzego, dopóki była Polska, tęsknota do „złotego kraju” nasyconych barw i bezkresnych pól – czyli do Ukrainy – była jakoś do zniesienia.  Tymczasem teraz, w Glasgowie, Jerzy nie może żyć bez Polski:

Ech, Ukraina, cudna była i słoneczna, i wspaniała, bujna jak krasawica w najbarwniejszych koralach, w tysiącu barwnych wstęg, wydawało się długo, że bez niej trudno będzie egzystować – coż się z czasem stało? – wspominało się ją jak pierwszą kochankę młodości, jednak najważniejsza była ta szara rzeka Wisła, co przez piaski mazowieckie toczy wody ku szaremu burzliwemu Bałtykowi i to miasto nad nią i te laski, piaski i karaski, i swoje głosy, i swoje jedyne kobiety.

Co to jest?  Nacjonalizm wypierający patriotyzm?  Bohater Bączkowskiej mówi jednym tchem o cudzie własnej ziemi na Podolu, o majątku, gdzie pozostały groby przodków, o bezkresnej ziemi Ukrainy, po czym zastępuje tę ziemię – ideą, Polską dyndającą (jak to kiedyś określił Stary chrzan) – i dodaje jeszcze ten „rów, którym płynie mętna rzeka”.

Polacy stamtąd, ze Wschodu, z Ziem Bezpowrotnie Utraconych, wyraźnie dzielili się na dwie zasadnicze grupy: patriotów ziemi, przywiązanych do kraju, wraz z wszystkimi narodami ich kraj zamieszkującymi; i na nacjonalistów, którzy owszem, kochali te ziemie, ale tak długo tylko, jak były polskie.  Reakcja na niespodziewany koniec lata będzie zdeterminowana tą fundamentalną różnicą.

Józef Mackiewicz i Michał Pawlikowski należeli zdecydowanie do tej pierwszej grupy.

Ech, kraj rodzinny! Nie zapomnieć. Ciągną się nie rąbane lasy Berezyny, pylne drogi zbiegające w dół ku promom. „Podróż nieśpieszna” przez mgły nadbrzeżne, wczesnym rankiem śniadania na pociętym nożem stole karczmy żydowskiej. Bywało, że wicher rwie i wyciąga wiosenne gałązki topoli, szumi nad polnym bezdrożem. Gdzieś stuka uparta okiennica. Ciężko przez „wulicę”, nie obchodząc kałuż, idzie chłop. A tam przed nami w nieobjętej przyszłości znów lato; surowo zazielenią się puszcze iglaste, ku radości wędrowca zakwitną przydrożne, nie południowe kwiaty. Nisko nad ziemią ciągną się sioła i wsie, w środku nieprzebyte błoto, dołem – szczekanie psów, górą – dym wlecze się niechętnie ku niebu powszedniego dnia. Dużo dni bez słońca, zielono, wilgotno. Bywa mgła, śnieg, mróz trzaskający. Biednie? Ponuro? Kto wie, może biednie i ponuro temu, komu obce są przestrzenie od Połągi do Dniepru, od Inflant do grząskich gąszczów i topieli Polesia, hen za Prypeć… Zdawałoby się, za czym tu tęsknić? Że nie pędzą już przez aleje pańskie powozy? Że nie błyszczą światła w oknach dworów szlacheckich? Dlaczego Pawlikowski, dlaczego my wszyscy patrzymy na ziemię, która przecie pozostała, jak na coś co przepadło, jak na „nie-powrócisz-byłego-pejzażu”?

Te same głuszce i cietrzewie, te same pejzaże i błota, a nade wszystko to samo powietrze – dlaczego więc nie wrócić do białoruskiej ssr?  Zachodzi jednak zasadnicza różnica między ucieczką Dawida przed Absalomem czy banicją Tukidyda z Aten i – ucieczką od wyzwolenia niesionego na bagnetach krasnoarmiejców.  Świat nie runął w gruzy, ponieważ Dante nie mógł wrócić do Florencji.  Nie nastąpił gwałtowny koniec wszystkiego, gdy Owidiusz wygnany został nad Morze Czarne.  Władysław Studnicki całkiem sobie chwalił życie na zesłaniu, na strasznym Sybirze.

Pawlikowski, podobnie jak Mackiewicz, tęsknił do tego, co tak bardzo nudziło, z górą sto lat wcześniej, Oniegina i Pieczorina; co Lord Byron uważał za specyficznie „angielską Ennui”, zblazowanie wyższych klas, które nie miały nic do roboty.  Inaczej mówiąc, Pawlikowski tęsknił do życia w jego prostocie.  Do kniei, do mszarów, do zachmurzonego nieba, do własnej ziemi, nawet jeśli nie była już własnym majątkiem i z ojcowizny stała się ojczyzną.  Tęsknił do ryby skwierczącej na patelni, i do pośniadaniowej drzemki na starej kanapce w sieni, kiedy zmęczony polowaniem o świcie i obfitym śniadaniem, zapadał w sen, z którego budził go dotyk zimnego nosa wiernego wyżła.  Tęsknił do kieliszka starki trzymanej w piwnicy od 80 lat, do powolnego i statecznego rytmu życia, niezmiennego i powtarzalnego – jak bajka.  Było to życie, pod wieloma względami jednostajne, a nawet niekiedy najzwyczajniej nudne.  Tęsknił więc do „głupstw, z których składa się życie”.

A dla nas rozpylonych w diasporze emigranckiej te głupstwa życiowe nabierają znaczenia symbolu czy kotwic spoczynku.

Komuniści byli pierwsi, którzy zastąpić pragnęli to życie, tę bajkę, reglamentowaną nudą.  Ich śladem poszedł niestety cały świat.  Jeżeli człowiek jest tylko zespołem komórek, jeśli świadomość jest efektem przypadkowego zestawu chemikaliów, miłość tylko grą gruczołów i enzymów, a wolność złudzeniem wśród zdeterminowanych bytów, to życie jest zaiste nudne, a flaki z olejem jawią się jako szczyt kulinarnych marzeń człowieka, zasypiającego w szufladzie dokładnie wskazanej.

Podkomunistyczna nuda, o której tyle pisał Mackiewicz, miała inny, metafizyczny niemal charakter.  I to właśnie było przyczyną, dla której i on, i Pawlikowski, odmawiali powrotu do białoruskiej sowrespubliki.

Ja wiem, gdzie jest różnica. Poznałem ją, gdy w czasie podsowieckim stałem się woźnicą i objeździłem wzdłuż i wszerz kraj rodzinny w czarną godzinę nieszczęścia, które na ten kraj spadło. Jest to różnica między melancholią a beznadziejną nudą. Oto ona – drążąca trzewia życia nuda! Niby to słońce wschodzi i zachodzi, a popatrzysz wkoło – i zjawia się w kącikach ust zmarszczka obrzydzenia.

Barbara Toporska widziała rzecz z niezwykłą ostrością.

Nuda, nuda. Koszmarna nuda. Niczym nie zastąpiona, niczym nie łagodzona, niczym nie urozmaicona. Dzień po dniu jest taki, jakby padał drobny, nieustanny deszczyk, który nasze jesienie znają pod nazwą „kapuśniaczka”.
Bolszewizm to żadna czarna chmura, rozdzierana czerwienią błyskawic i gromem piorunów, w której jedni chcą widzieć zapowiedź tym jaśniejszego jutra, a inni grozę zniszczenia. Bolszewizm to bezkresna, beznadziejna szaruga, od horyzontu do horyzontu, to bezapelacyjna jednostajność płaczącego nieba, to pewność, że jutro też nie zaświeci słońce i wszyscy tak samo chadzać będą ze spuszczonymi głowami.
Można kupić sowiecką gazetę, rzucić na nią okiem, bezradnie nią pokręcić i skręcić z niej machorkową cygaretkę, ale, na miły Bóg, nie można jej czytać. Jest to jakaś monotonia czkawki.

Bezbarwna i ponura monotonia życia pod komunizmem, nawet gdy okraszona karnawałowymi wybrykami – a Bóg mi świadkiem, że ja się świetnie bawiłem w prlu – była istotą kulturowej zarazy, z jaką podjęli oboje walkę.  Pisząc o książce Wysłoucha, przytoczonej przeze mnie w poprzedniej części, Mackiewicz rzucił straszny wyrok:

Mnie się zdaje, iż jest to ziemia przepadła. Nie w znaczeniu politycznym, „dla Polski”. Nie w znaczeniu: dla Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Dla wszystkich narodów. Zaraza komunistyczna niszczy to, co było, nie „siekierą rządową”, ale środkami chemii organicznej.

Barbara Toporska napisała już w 1952 roku, że „największą słabością obozu antykomunistycznego jest ciągle tęsknota do demobilizacji”, do „nieusprawiedliwionego optymizmu”.  I tak, tęsknotę za utraconą ojczyzną zastąpiła chęć demobilizacji, wraz z naszą małą (emigracyjną) stabilizacją.

________

* Warto zajrzeć do reportażu Barbary Toporskiej o losach polskich emigrantów w Anglii, pt. „Podróż do obozów”, opublikowanego w 1947 w Orle Białym, który znaleźć można w tomie Metafizyka na hulajnodze.



Prześlij znajomemu

8 Komentarz(e/y) do “„Niespodziewany koniec lata” część IX Emigracja”

  1. 1 amalryk

    Koniec lata. Ba, słusznie zauważa Barbara Toporska, że w komuniźmie żadnych innych pór roku poza późnojesienną szarugą nie ma. Nie ma też pór dnia jest tyko posępna, wietrzna deszczowa noc. Absurdalny świat zmierzający donikąd, żadnej nadzieji, żadnego zbawienia, żadnego sensu…

    Emigracja z takiego miejsca to rozsądny wybór – byle tylko było gdzie….

  2. 2 michał

    Dokąd uciekać – oto jest pytanie.

    Mackiewicz zauważył – przed wielu, wielu laty – że postępy komunizmu powinny być mierzone na tzw. wolnym Zachodzie, z dala od kazamatów, tortur i pałek. No, i doczekaliśmy się. Sądzę, że Londyn jest bardziej zsowietyzowany niż Warszawa. Skoro więc komunizm jest kulturową zarazą, której nie można zwalczać przy pomocy indywidualnego terroru, ani (wg Darka) poprzez partyzantkę ideową, to jaki sens może tu mieć emigracja?

  3. 3 Andrzej

    Panie Michale,,

    Nie znając poziomu bolszewizacji londyńczyków sądzę, że są jeszcze na etapie początkowym i kontrrewolucja mogłaby ich wyleczyć, gdy tymczasem w Warszawie i reszcie „nowego, wspaniałego” peerelu mamy do czynienia z dobrze już ukształtowanym homososem. Wstrząsy i/lub długotrwałe leczenie nie gwarantują jego powrotu do zdrowia.

    Ostatnio chodzi mi po głowie Paragwaj (jako ostatnia wyspa). Ale nie znam dobrze tamtejszej rzeczywistości i nie ma złudzeń, że jest to kraj, gdzie bolszewicy nie stanowią zagrożenia (tamtejsza kompartia ma niemal stuletnią historię, ale szczęśliwie niewielkie poparcie).

    Co Pan sądzi o działaniach Javiera Milea? Mnie się zdaje, że ogranicza się tylko do sfery gospodarczej, ale może to tylko niezbędna taktyka na początek? Jednak to zdeklarowany liberał, a nie konserwatysta. Bolsonaro był jednak bardzo słaby i nieudolny, a jego antybolszewizm wydawał mi się wątpliwy (sądząc po efektach).

  4. 4 Dariusz Rohnka

    Michał,

    „Ideowa partyzantka” nie jest (wedle mnie) szczęśliwym terminem; indywidualny terror byłby nieefektywny, ale na tym nie kończą się formy skutecznej aktywności, którą niekiedy łatwiej prowadzić z oddalenia; łatwiej zachować dystans od tutejszej zgnilizny. Ale do tego potrzebne jest miejsce na świecie, w którym można uprawiać w spokoju życie ideowego emigranta.

    Aktualna atmosfera pachnie lasem birnamskim, bardziej niż przed laty, gdy stroiliśmy sobie żarty z pewnych zjawisk. Z oddalenia wygląda to paskudnie, a z Twoich słów wnoszę, że tak jest. Nie jest do pozazdroszczenia życie w epicentrum zarazy, choć domyślam się, że takie umiejscowienie ma niewątpliwy walor poznawczy.

  5. 5 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Obawiam się, że Anglia jest w kleszczach sowietyzacji od dawien dawna, a w Londynie jest znacznie gorzej niż w reszcie kraju. Nb. nie inaczej jest Berlinie czy Paryżu, które są znacznie bardziej na lewo niż reszta Niemiec i Francji, ale to nie jest fenomen naszej współczesności. Rewolucje zazwyczaj rozpoczynały się w wielkich miastach, a oponenci rewolucjonistów pochodzili z „reszty kraju”.

    Nie mam niestety wyrobionej opinii na temat Mileia. Te sztuczki podczas wyborów mało mi się podobały, ale pewnie on lepiej rozumie, co jak należy się zachować w demokratycznym procesie, niż ja. Gospodarka Argentyny, niegdyś najbogatszego kraju na świecie, jest w tak fatalnym stanie, że nic innego doprawdy nie mógł zrobić, jak skupić się na reformie monetarnej, fiskalnej i gospodarczej. Na to oczywiście trzeba czasu, a w demokracjach tak dobrze nie ma. Pinochet najpierw zreformował socjalistyczną gospodarkę Chile, a dopiero potem zgodził się na wybory. Milei nie będzie miał tego luksusu. Czytałem gdzieś, że obcina wprawdzie budżet drastycznie, ale buduje armię. Argentyna nie ma żadnych wrogów, więc armia może być potrzebna tylko do zdobycia Falklandów. Ponoć on sam jest zupełnie obojętny na hasło “Las Malvinas son Argentinas”, ale jak już będzie wojsko, to się może zmienić.

    Jest jeszcze inna możliwość. A mianowicie, że Milei szykuje armię do walki z gangsterami, których wprawdzie jest w Argentynie mniej niż w całej reszcie Ameryki Łacińskiej, ale ponoć podnoszą głowy. W takim razie, przyjazne mu siły zbrojne byłyby potrzebne dla wprowadzenia stanu wyjątkowego – ale to tylko spekulacje.

  6. 6 michał

    Darku drogi,

    Nie ma nic zdrożnego w określeniu ideowa partyzantka. Uzasadniałeś już wcześniej swe oburzenie w związku z tym terminem i p. Andrzej odparł wszystkie Twe argumenty. Nie widzę żadnego powodu – dosłownie: żadnego – by nie używać takiego określenia. Na przykład w takim zdaniu: Józef Mackiewicz uprawiał ideową partyzantkę.

  7. 7 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Twój zapał do mieszania dwóch porządków jest… niebywały. Idee są bronią, jak twierdził Zdziechowski, ale co innego jest walczyć na przekonania, co innego na szable i karabiny. Mackiewicz robił jedno i drugie. Walczył z bolszewikami w 1919 i w 1920, planował powstanie zbrojne w 39. Ale nie uprawiał „ideowej partyzantki”. Jeżeli upierać się przy militarnej metaforze: walczył swoim piórem frontalnie.

  8. 8 michał

    Zapał byłby może bywały, gdyby nie to, że nie jestem łatwopalny, nie zapalam się generalnie w ogóle, a już na pewno nie do mieszania. A tu jeszcze te porządki i bywanie, które też jakoś mnie nie kręcą. Wychodzi więc na to, że mnie się nic nie pomieszało – choć nie wolno wykluczać, że zapalna mieszanka porządków i bywania, tworzy zasłonę dymną i nie widzę, o co chodzi – ale Tobie pomieszały się metafory.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.