Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Dariusz Rohnka


Bolszewizm a komunizm

Nierzadko, przynajmniej na witrynie Wydawnictwa Podziemnego, panuje obyczaj wymiennego stosowania zapisanych w tytule terminów, traktowania ich jako słowa równoznaczne. Dzieje się tak nie bez przyczyny. Bo istotnie, trudno jest oddzielić jedno od drugiego. Są jak dwa chemiczne składniki doskonale absorbujące siebie wzajemnie. Takie przynajmniej, przez więcej niż stulecie, sprawiały wrażenie. Jakże omylne. W istocie oba te pojęcia nigdy nie były równorzędne. Komunizm, jako odpowiedzialny za teorię drastycznego modelowania świata, podległy był bolszewickiej praktyce totalnej destrukcji. Było tak na długo zanim idea centralnego sterowania demokracją wykiełkowała w głowie fanatyka rewolucji, Lenina. Już Marks, doskonale zdając sobie sprawę, że chorej ideologii komunizmu nie sposób wdrożyć i utrzymać z zastosowaniem samej tylko perswazji, nabył był bolszewickich manier, co wypominali mu współcześni towarzysze.

Bolszewizm i komunizm to klasyczne przykłady semantycznej czkawki i pojęciowego szalbierstwa. Bolszewizm, mający uchodzić za symbol głosu większości oznacza rządy znikomej, choć nie bez znaczenia, mniejszości. To drugie słowo, wieszczące triumf najwspanialszego ze światów, w rzeczywistości stanowi prostą drogę ku zniewoleniu.

Komunizm to ideologia upodlenia i anihilacji człowieka; zastąpienia go bezduszną, bezwolną, człekopodobną istotą. Nie wiem dlaczego poszukuje się jego korzeni w antropocentryzmie. Może dlatego, że w równym stopniu co idea hołubiąca ponad miarę człowieka, wyrósł z potrzeby wymazania Boga. Komunizm oparty został na wyobrażeniu człowieka/niewolnika, dobrowolnie nakładającego na ramiona jarzmo. Taki komunizm, praktykowany w oparciu o zasadę dobrowolności, ulega rozkładowi. Bez bolszewickiego kierownictwa jest jak planeta pozbawiona orbity, przemierzająca kosmos w poszukiwaniu przeznaczonej sobie czarnej dziury. Nie ma takich warunków, w których mógłby trwać samoistnie. Wymaga nieustannego moderowania, kształtowania, prowadzenia sprawną ręką.

Ta elementarna słabość komunizmu została zgrabnie ukryta. Uczynili to ludzie, którzy dostrzegli wyjątkowy potencjał w komunistycznej wizji. Bolszewizm jako koncepcja destrukcji człowieka wgryzł się głęboko w komunistyczną ideologią, skutecznie ukrywając swoje niszczycielskie intencje. Stał się przewodnikiem komunizmu, kreując rodzaj nierozerwalnej symbiozy. Przez stulecie nie sposób było wyobrazić sobie idei komunizmu bez sprawczej roli bolszewickiej partii Lenina i jego następców. I w drugą stronę, nie do przyjęcia była idea bolszewicka, wyluzowana z marksowskiej ideologii komunizmu.

Ale moment ten nastał. Bez niepotrzebnego pietyzmu i ceregieli, współegzystencja ta została mniej lub bardziej brutalnie zerwana/zaniechana. Od tej pory komunizm miał kroczyć sobie, bolszewizm sobie; niekoniecznie w przeciwnych kierunkach, ale już nie pod rękę, a przynajmniej nie w jednej parze butów. W przyszłości zostanie uznane za wielki paradoks historii, że epokowe wydarzenie, jakim był upadek komunizmu, spowodowało niezwykłe odrodzenie się tegoż… komunizmu, obfite, pełne nowych inicjatyw i pomysłów, rozkwitnienie. Śmierć dodała truposzowi animuszu, ujędrniła go i uatrakcyjniła; ba, spowodowała, że ten zdumiewający, na tle innych idei, myślowy zakalec, ponownie, w pełnej krasie, wniósł się na piedestał dyktatora ideologicznej mody.

Doczekaliśmy się supremacji komunizmu bez bolszewizmu. Rzecz niebywała, ale też nie tak wcale oczywista jak ją tu próbuję przedstawić. Bo komunizm, o którym mowa (podobnie jak bolszewizm, o którym później) nie działa pod własnym imieniem. Może i nie wstydzi się sam przed sobą, zerkając w lustro, ale kryguje, tai pochodzenie… do tego stopnia, że w najściślejszym gronie zaufanych towarzyszy nie lzia o sobie mówić na głos. Pozostaje tabu.

Z ewidentnym przykładem tego swoistego zakonspirowania mieliśmy do czynienia jakiś czas temu, podczas ceremonii otwarcia igrzysk w Paryżu. Zdarzyło się, obok licznych bezeceństw i bluźnierstw, że odtworzono piosenkę jawnego wspomożyciela komunizmu, Johna Lennona, niby-hymn postępem ogłupiałej ludzkości. Komentujący zdarzenie pracownik radio-komitetu (czy też reprezentujący z podobna brzmiącą instytucję) wypalił nie całkiem poczytalnie, za to szczerze: „toż to – cytuję niedokładnie – jawna komunistyczna propaganda, niestety!” I… rozpętał burzę w pół kieliszku zidologizowanej wody: jak to?! – toż to towarzysze: potwarz! Kłamstwo niebywałe… przelękli się czerwonomyślni, wypowiedzianej do uszu milionów widzów, prawdy.

A sprawy mają się tak: europejski establishment unijny tkwi od trzech dekad w semantycznej niemocy – nie mogąc występować pod właściwym sobie szyldem… komunistycznym. Ba, w całej swojej przysłowiowej bezmyślności sprokurował stosowny zapis, piętnujący piękną ideę komunizmu. Gdyby unijna instytucja reprezentowana była przez choć trochę uczciwych aparatczyków, nie zaś bandę notorycznych hochsztaplerów, musieliby sami siebie powsadzać do więzienia… z mocy ustanowionego przez się bezprawia.

Domyślam się wielkich rozterek. Ileż by dano, aby sowiecki związek raczył rozpadać się pod innym wezwaniem aniżeli komunistyczne. Jakże pięknie prezentowaliby się komisarze na czerwonym tle, pod górującym nad nimi żółtym młotem przeplecionym z sierpem? Pomyślisz może czytelniku, z aroganckim wzruszeniem ramion, jakież to mieć może znaczenie. Według mnie – ogromne. Bo czy można wykreować coś na miarę wieków, tysiącleci pod szyldami: zrównoważonego rozwoju, zielonego ładu, ze sloganami kultywującymi dewiację w ustach?! Jakże się to ma do łopotu szturmówki, czerwonej chusty na białym kołnierzyku, dumnego marszu przed trybuną wytrawnych komunistów, śmiałego skandowania jedynie słusznych proroctw? Nijak się ma, wypada blado. Nie tak wyglądały hasła wielkiej październikowej. Było w owych równie wiele hipokryzji co współcześnie, ale porywały, zawracały w głowach rozentuzjazmowanej tłuszczy.

Mamy komunizm bez komunistycznego emblematu, wyposażony w nowe, niewygodne, niechwytliwe ideologie, niezdolne do przekabacania mas. Komunizm sprawujący nierząd, ale nie panujący; raczej – prowizorycznie administrujący przejętym terytorium. Co się rzuca w oczy, to jego antycypowana tymczasowość, schyłkowość. Nikt raczej nie wróży temu tworowi długowieczności. Jakże odmienna pozycja w stosunku do wiecznotrwałego komunizmu moskiewskiego, o którym na pięć sekund przed nominalnym zgonem nikt nawet nie pomyślał, że może sczeznąć. Czy równie byle jaka konstrukcja da się utrzymać i jak długo? Czy wyobrażalne, że przetrwa choćby dekadę bez dodatkowych instrumentów? – totalitarnego zamordyzmu?

Nie jestem, przyznam, zdecydowany, gdzie współcześnie uplasować bolszewizm. Zdaje mi się ta antyidea rozproszona, ściśle – rozsiana, tak jak rozsiane bywają niektóre odmiany nowotworu. Te śmiercionośne fragmenty tkanek nie są widoczne gołym okiem, wiadomo jedynie, że konsekwentnie proliferują chorobę i śmierć. Gdy rozglądam się wokół, nie potrafię wskazać nawet jednego bolszewika. Nie manifestują, nie głoszą programów ani haseł, nie ubiegają się o stołki. Oni tylko są. I wiadomo, że są. Choć zdają się być pogrążeni w pół letargu.

Ta niezwykła w dziejach świata hibernacja nie dotyczy wyłącznie bliskiej zagranicy, ani sowieckich republik, także samej centrali. Putin, że zawrę w tym jednym słowie całą ideę współczesnej władzy sowieckiej, nie włada bolszewickim imperium jawnie. Bolszewickie panowanie jest zakamuflowane przed światem; skryte pod ahistorycznym anturażem, nawiązującym do symboliki powalonej przed stuleciem carskiej Rosji. Putin bez konfuzji bierze udział w prawosławnych obrzędach religijnych, także tych związanych z wielkimi historycznymi wydarzeniami, jak obchody z okazji chrztu Rusi, a charakterystyczny symbol wojny ukrainnej, dwukolorowa wstążka, nawiązuje bezpośrednio do ustanowionego w 1769 roku przez Katarzynę II Orderu Św. Jerzego. W konsekwencji, oblicze bolszewika, uwolnionego od kabotyńskiej ideologii klasycznego komunizmu pozostaje niewyraźne. Czy potrafi funkcjonować samoistnie? Bez zewnętrznych akcesoriów przyszywanej ideologii? Bez niedorzecznych sloganów w rodzaju dyktatury proletariatu? Czy do wyobrażenia jest bolszewizm w sosie własnym? Zło objawiające siebie jako zło? Terror bez przyczyny, motywu, uzasadnienia? W postaci czystej? Bez domieszki antyreligii komunizmu czy innego paskudztwa? Pod jakimi hasłami zaistnieć może bolszewizm wyzbyty ideologicznej nadbudowy?

Nie są to pytania retoryczne, na które znam (a przynajmniej zdaje mi się, że znam) odpowiedź. Wiem jedynie, że bolszewizm był nieodłącznym towarzyszem komunizmu. Stał za komunistycznym sukcesem. Od trzech dekad ich drogi, przynajmniej w Europie, rozeszły się. Czy powrócą do koncepcji wspólnego bytowania?

Bolszewizm wymaga ideologicznego wsparcia, koncepcji świata, zgodnie z którą mógłby uprawiać swój zbrodniczy proceder. Niszczenie dla samego niszczenia nie zdaje się być dostatecznie pociągające. A jednak, z jakiegoś powodu porzucił zgrabnie dopasowaną ideologię. Nie stało się tak przez zagapienie lub przypadek. To świadomy wybór. Czym motywowany?

Komunizm bez bolszewizmu radzi sobie nadzwyczajnie. Niekiedy zdawać się może, że jest tuż, niemal u kresu niełatwej drogi. Wdraża swoje surrealistyczne pomysły, jeden po drugim, bez wyraźnego oporu. Przeciwnie – z wyraźną dozą aprobaty. Człowiek w swojej omylnej, grzesznej naturze ceni anonimową bylejakość. Komunizm wyśmienicie zaspokaja te potrzeby. I mielibyśmy prostą drogę do świetlanej przyszłości, gdyby nie zasadniczy problem: w każdym stadzie zawsze znajdzie się kilka czarnych owiec, nieskłonnych do lizania butów rzeczywistości. Nie da się ich poskromić humanitarnymi metodami. Nieustająco będą brykać i zawsze istnieć będzie ryzyko, że poprowadzą stado w przepaść zapomnianej tradycji. Co wówczas? Czy sięgnięcie po sprawdzony model bolszewicko-komunistycznej symbiozy nie będzie najbardziej pożądanym rozwiązaniem?



Prześlij znajomemu


29 Komentarz(e/y) do “Bolszewizm a komunizm”

  1. 1 michał

    Normatywne użycie języka ma długą i chwalebną przeszłość. Bywało, wielki pisarz użyje jakiegoś słowa w znaczeniu, które nikomu wcześniej na myśl nie przyszło i odtąd wszystkie inne znaczenia zepchnięte zostają w cień. Jednak prawdziwy sens normatywnego podejścia jest inny. Bierze się oto termin notorycznie wieloznaczny i określa się go: niniejszym oświadczam, że będę używał tego a tego słowa w takim a takim znaczeniu. Nie przekreśla to innych znaczeń, ułatwia natomiast zrozumienie w ramach własnych założeń. Jeżeli zatem ktoś (tylko bez osobistych wycieczek, proszę!) zechciałby zdefiniować sławetnie niedefiniowalne pojęcia, byłby to zasadniczy krok naprzód, choćby dlatego, że mógłby się okazać punktem wyjścia dla dyskusji. Rozdzielenie syjamskich bliźniąt pojęciowych także zaliczyłbym do wielkich osiągnięć myślowych. Gdyby więc Darek powiedział coś w rodzaju: „kołomunizm będzie dla mnie znaczył K, a bolesławizm B”; albo: „w poniższych rozważaniach definiuję K tak, a B śmak”, to pokłoniłbym się nisko i nic nie powiedział. Ale Darek nie mówi niczego podobnego.

    Darek mówi powyżej, że łączenie pojęć komunizmu i bolszewizmu jest „omylne”, że one „nigdy nie były równorzędne”. Problem w tym, że były. A jeżeli już teraz nie są, to głównie z tego powodu, że nikt już prawie – i to na całym świecie – nie używa dzisiaj określenia bolszewizm. Jest to dziś termin niemal wyłącznie o znaczeniu historycznym: bolszewicy, to wielcy rosyjscy rewolucjoniści, którzy obalili krwawy reżym cara, po czym sami zostali zniszczeni przez nowego cara – Stalina. A zatem nie tylko święci, ale także męczennicy za wolność, równość i demokrację.

    Jakie więc definicje proponuje nam Darek, skoro tak oczywiste ma być rozłączenie bliźniaczych pojęć? (choć sam przyznaje w pewnym momencie, że nie jest ono tak oczywiste, jak próbuje to przedstawić…) Trzeba te definicje wyekstrahować, bo nie są łatwe do odnalezienia. „Komunizm, jako odpowiedzialny za teorię drastycznego modelowania świata, podległy był bolszewickiej praktyce totalnej destrukcji.” To brzmi obiecująco, tylko że elementy tego zdania zbyt łatwo dają się przestawić bez uszczerbku dla sensu; dla przykładu: bolszewizm jest odpowiedzialny za praktykę drastycznego modelowania świata i poddany był zawsze komunistycznej teorii totalnej destrukcji. Mniejsza jednak o drobiazgi, szukajmy definicji. „Bolszewizm, mający uchodzić za symbol głosu większości oznacza rządy znikomej mniejszości.” W czyich oczach bolszewizm uchodzi za symbol głosu większości, pozostaje dla mnie tajemnicą, ale czyżby komunizm nie oznaczał rządów wąskiej grupy? „Komunizm to ideologia upodlenia i anihilacji człowieka; zastąpienia go bezduszną, bezwolną, człekopodobną istotą.” To z kolei brzmi przekonująco, ale dalej: „Bolszewizm jako koncepcja destrukcji człowieka wgryzł się głęboko w komunistyczną ideologię, skutecznie ukrywając swoje niszczycielskie intencje”. Mnie się wydaje, że nigdy nawet nie próbował ukrywać swych niszczycielskich tendencji, ale zmilczę. Pytanie pozostaje: w czym tkwi „differentia specifica”, jak powiedzieliby scholastycy? Jaka jest ideologiczna różnica między „destrukcją człowieka” przez bolszewizm i „anihilacją człowieka” pod komunizmem? Co więcej, Darek sam potwierdza odczucie nierozdzielności, które na wstępie uznał za „jakże omylne wrażenie”, twierdząc, że bolszewizm: „stał się przewodnikiem komunizmu, kreując rodzaj nierozerwalnej symbiozy. Przez stulecie nie sposób było wyobrazić sobie idei komunizmu bez sprawczej roli bolszewickiej partii Lenina i jego następców. I w drugą stronę, nie do przyjęcia była idea bolszewicka, wyluzowana z marksowskiej ideologii komunizmu.”

    Innymi słowy, nie ma nic „jakże omylnego” w potocznym odczuciu, że komunizm i bolszewizm to nierozłączni bracia syjamscy. Nie widać obiektywnych przyczyn dla rozdzielenia, oprócz subiektywnej chęci normatywnego porządkowania języka. A w tej chęci jako takiej, nie ma nic zdrożnego.

    Osobiście, powtórzyłbym za pewną damą, że „brak definicji nie mąci w tym wypadku mego metodologicznego sumienia”. Natura komunizmu-bolszewizmu jest tego rodzaju, że wymyka się definicji. Ilekroć próbowano bliźniaków schwytać w kraty pojęciowe, to wymykali się i z zawadiackim rechotem parli dalej pod innym sztandarem. Kiedy np. złapano bolszewizm w naczynie pojęciowe „rewolucyjnego romantyzmu”, to komunizm mówił „akuku!” i rozpełzał się dalej; kiedy przyszpilono komunizm do idei „centralnie sterowanej gospodarki”, to bolszewizm śmiał się w kułak i hulał wśród ajatollachów. Przyparci do muru, syjamscy bracia przepoczwarzają się, ale pozostają nierozdzielni. Świetnie służy ich celom, że nie mają jednego oblicza. Ba! Nie mają nawet dwóch twarzy – bolszewickiej i komunistycznej – ale setki. Rozmaite i często sprzeczne. Przybierają gęby faszystów i feministek, lgbtqplusminus i tradycyjnych konserwatystów, muzułmańskich fundamentalistów i antyfaszystów, zzieleniałych półgłówków i wyleniałych Filistynów.

    I could be brown, I could be blue, I could be violet sky
    I could be hurtful, I could be purple, I could be anything you like

    Jest pewien racjonalny rdzeń w Darkowym rozłączeniu nierozdzielnych bliźniąt, choć Darek nie mówi tego wprost. Bolszewizm ma być, w jego apodyktycznym podziale, odpowiedzialny za praktykę gwałtu i terroru, gdy komunizm jest czymś w rodzaju teorii, która triumfuje dziś na całym świecie. (Muszę na wszelki wypadek wytłumaczyć się z użycia słowa „apodyktyczny”. Oczywiście, każdy przykład normatywnego użycia języka jest apodyktyczny. W tym jednak wypadku, Darek nie nadaje jednego znaczenia terminom wieloznacznym, pozostając z szacunkiem dla utartego uzusu. Darek mówi w zamian, że błędnym jest łączenie, ponieważ zjawiska są obiektywnie rozłączne, więc i terminy należy rozdzielić. To właśnie wydaje mi się skrajnie arbitralnym posunięciem, gdy sam wskazuje na ich realną łączność.) Tu leżałaby możliwość normatywnego stanowiska: przyrzekam solennie, że odtąd będę nazywał bolszewizmem tylko… itd.

    Odnoszę wrażenie, że można konsekwentnie używać terminów bolszewizm-komunizm zamiennie i pozostać przy przekonaniu, że komunizm nadal krąży po świecie jak widmo, zagląda do każdego zakamarka i rozkłada dusze ludzkie jak zaraza, a nie używa akurat terroru, bo nie zachodzi w tej chwili taka potrzeba.

    PS. Jako interesujący przyczynek do zabawnej historii o interpretacji kiczu autorstwa Lennona (nie Lenina) przez prlowskiego komentatora, proponuję zajrzeć do historii porównywania tej tandety do manifestu w opisie Ebenezera Rojta: https://kompromitacje.blogspot.com/2024/07/imagine-jako-manifest-komunistyczny.html

  2. 2 amalryk

    Myślę , że komunizm, jeżeli pójdziemy śladem definicji określającej za jego pomocą niczym nie ograniczoną żądzę władzy, którą należy zdobyć wszelkimi dostępnymi metodami i za wszelką cenę dla niej samej; jest pojęciem zakresowo i czasowo (towarzyszy nam chyba od zawsze) szerszym niż bolszewizm, który w nim zawarty ma wszak określony i czas i miejsce zaistnienia, nasuwa się tu porównanie z jakobinizmem…

  3. 3 michał

    Drogi Panie Amalryku,

    Jakże trafna interwencja.

    Zabawne, że gdybym nazwał dziś Yahya Sinwara jakobinem, to byłoby przede wszystkim niemożliwe do zrozumienia dla większości, ale w końcu, co mnie obchodzi większość. Dla pewnej grupy byłoby to uznane za pochwałę, bo przecież wolność-równość-ludobójstwo… I wreszcie konotacje, o których mówimy, byłyby jasne dla bardzo wąskiej grupy odbiorców.

    Darek zdaje się proponować bardziej skomplikowany stosunek zależności między komunizmem i bolszewizmem, twierdząc, że ten drugi jest czymś w rodzaju sternika, bez niego komunizm się rozłazi. Bolszewizm działa jak ster, który prowadzi okręt komunizmu w określonym kierunku. Mamy dziś do czynienia z taką właśnie fazą, a mimo to „komunizm bez bolszewizmu radzi sobie nadzwyczajnie”. Oczywiście, jeżeli rozumiem Darka dobrze, a nie jest to dla mnie całkiem jasne.

    Taka koncepcja nie jest wcale sprzeczna z Pańską supozycją, że bolszewizm „jest pojęciem zakresowo i czasowo” węższym niż komunizm.

  4. 4 amalryk

    Myślę ,że jeszcze nadążąm za Panem Darkiem, tylko spieszę zauważyć, iż po jakże dramatycznym i widowiskowym przedstawieniu pt. „Upadek komunizmu” (z tym polrealistycznym zadęciem bo to; „Solidarność”, papież-Polak, Wałęsa, ach!) obydwa pojącia są (akurat w przeciwieństwie do jakobinizmu) nieco passe. Wszelakoż ja osobiście nie mam wątpliwości, że istota bolszewizmu czyli skoncentrowanie pełnej odpowiedzialności za ten kompletnie bezideowy ruch (z wylączeniem ideii władzy ma się rozumieć) w rękach wybranej grupy zawodowych funkcjonariuszy (mniejsza z tym czy formalnie partyjnych jak w chrl czy bezpieczniackich jak w innych „demoludach”) wcale nie obumarła.

  5. 5 Andrzej

    Komunizm to ideologia upodlenia i anihilacji człowieka; zastąpienia go bezduszną, bezwolną, człekopodobną istotą.

    oraz:
    Bolszewizm jako koncepcja destrukcji człowieka wgryzł się głęboko w komunistyczną ideologią, skutecznie ukrywając swoje niszczycielskie intencje.

    Czyli bolszewizm był, ale już nie jest, jakby jądrem komunizmu, czy też jego silnikiem – integralną częścią ideologii, będąc jego głównym elementem („koncepcją destrukcji”). Dlaczego zatem, wyłączenie go ze struktury komunizmu – nie uczyniło komunizmu kalekim, niezdolnym do egzystencji – nie zmieniło jego istoty? Jak to się dzieje, że komunizm jest żywotny jak nigdy dotąd, i rozrasta się, a nie więdnie? „Radzi sobie nadzwyczajnie”, ale wobec tego jakiego używa teraz silnika? Czy może osiągnął dziś taką siłę i dynamikę, że nie potrzebuje go? Peregrynuje sobie swobodnie w próżni bez niego, po nadaniu mu początkowego pędu? Czy może bolszewizm wciąż go jednak napędza, już nie bezpośrednio (od wewnątrz), ale swoją niewidzialną siłą z zewnątrz? W takim przypadku byłaby to wciąż nierozłączna para, te same zjednoczone ze sobą dwa elementy Metody – esencja zastrzyku zarazy.

    Sądzę, że komuniści otwarcie dziś głoszą swoje i realizują to co zapowiadają, jak zawsze manipulują znaczeniami, językiem. Nie konspirują się i nie kamuflują, są dostatecznie silni. Otwarcie powołują się na swoich „myślicieli” – czynią z nich symbole swoich działań. Na przykład niech posłuży Altiero Spinelli, którego tezy wykorzystywane są do tworzenia ideologicznych koncepcji europejskiego sojuza (wpływowa Spinelli Group opracowała nową konstytucję niuni). Ma on, zdaje mi się, nawet pomnik przed siedzibą europarlamentu.

    Bo komunizm (…) nie działa pod własnym imieniem.

    Czy nie jest istotną cechą bolszewizmu zasada: osiągnąć cel wykorzystując wszystkie dostępne środki, w tym przede wszystkim oszustwo i prowokację? Zmiana formy na potrzeby tzw. ducha czasów nie zmieniła i nie zmienia treści. Emblematy nie są dziś potrzebne wszędzie (zgodnie z bolszewicką zasadą) i m.in. dlatego sądzę, że bolszewizm wciąż pozostaje jądrem komunizmu.

  6. 6 michał

    Nikt nie jest w stanie nadążyć za Panem Darkiem.

  7. 7 amalryk

    A niech to! Nawet przez chwilę człowiek nie może tutaj udawać subtelnego intelektualisty w przytomności Pana Michała – co za bezwzględny polemista! Spenetruje każdego do dna!

    Z innej beczki, naszła mnie taka wątpliwość ; czy można współcześnie być bolszewikiem-komunistą (tzn dążyć wszelkimi metodami do utrzymania władzy dewastując więzi społeczne i tworząc homososa ) bez świaomości bycia nim? Pomijając specyfikę komunizmu wschodniego , to właśnie przywołani przez Pana Andrzeja kadrowi funkcjonariusze Niuni wydają się być współcześnie najsprawniejszymi maszynistami rozpędzonego parowozu dziejów. Wszelako wciągani przez nich na sztandary idole Spinelli , Gramsci czy jak ich tam zwał, przecież w czasach siermiężnego bolszewizmu nie cieszyli by się zapewne zbyt długo, jako rewizjoniści, swobodą a zapewne zgodnie z leninowską zasadą, szybko zostali by odesłani do przodków…

  8. 8 Jacek

    Panie Amalryku,

    To jest bardzo ciekawa kwestia. Czy unijni aktywiści są świadomymi komunistami, czy działając na rzecz zniewolenia człowieka, destrukcji cywilizacji, robią to niejako, nie znając pełnego spektrum strategii? Wydaje mi się, że w przypadku większości tych baranów tak właśnie jest. O ile ludzie tacy, jak Klaus Schwab, czy Von der Leyen mają określony klarowny cel swoich działań (ale oni są w znaczącej mniejszości), o tyle ci wszyscy łajdacy lgnący do unijnego miodu, tych stanowisk, synekur, rozumem ogarniają tylko perspektywę łapówek, które mogą wyciągnąć podczas swoich kadencji. Ale, żeby napchać sobie kieszenie, muszą realizować plan podsunięty przez wyżej wymienionych strategów. I tak się ten proces odbywa, przy nieświadomości narzędzi, czyli ludzi o giętkich kręgosłupach i, niestety, ich ofiar, czyli społeczeństw unijnego molocha. Bo wygląda na to, ze poza nielicznymi wyjątkami, większość ludzi, na których ten eksperyment jest realizowany, nie ma pojęcia o istocie zachodzących procesów politycznych. W epoce pierwotnego bolszewizmu ta świadomość była jednak znacznie większa. Zdarzał się zbrojny opór, jak w Polsce w 1920, czy w Finlandii w 1940. Dziś o takim oporze nie ma mowy, to chyba oznaka udoskonalenia technologii komunistycznej Metody.

  9. 9 michał

    Drodzy Panowie,

    Spenetrowawszy wszystkich do dna, pytom (niczym górnik z kopalni Bytom): w czym rzecz z tą świadomością?

    Polski język jest tak nieprecyzyjny, że niesławnej pamięci dictum „byt określa świadomość”, mogłoby spokojnie oznaczać, że to świadomość określa byt… Dla marksistów, warunki bytowania miały określać klasową świadomość, ale świadomość klasowa marksisty, członka elity przywódczej proletariatu była na tyle silna i określona, że to ona określała byt jako byt, byt sam w sobie, formowała byt jak dąb, tworzyła byt – jak sierp i młot. A na warunki jego bytowania uświadomionemu marksiście plwać (zwłaszcza, gdy na górze żyje się najpełniej i najdłużej), więc i nam – plwać.

    Skąd zatem Panów zatroskanie o świadomość brukselskich komisarzy ludowych? Kiedy jestem spychany w przepaść bolszewickiego łajna, czy mam się czuć lepiej, bo poszturchuje mnie sownarkom mniej uświadomiony politycznie niż ten paragon świadomości, narkom Trocki? Sprawnie posuwają rozpędzony parowóz dziejów ku otchłani, mówi p. Amalryk, ale nie robią tego świadomie. Narkom Lenin miał na to dwie kategorie: bezpartyjnyj bolszewik i poputczyk. Pierwszy należał duszą i ciałem, ale nie miał legitki; drugi, nie wiedział co robił, ale po puti mu było z awangardą klasy robotniczej, był pożytecznym idiotą.

    Tacy są dzisiejsi maszyniści, aparatczycy, dzisiejsza Nomenklatura (albo Demokratura, jak ich genialnie przezwali Ukraińcy); cała ta masa, żywiąca się u brukselskiego żłobu, nie płacąc podatków. Kiedy już zrobią swoje, to zostaną posłani k’matieri – no, bo jakże inaczej?

    Panie Jacku, czy jest Pan pewien, że w Polsce w 1920 roku była tak wysoka świadomość bolszewickiego zagrożenia, że aż zaowocowała zbrojnym oporem? Odnoszę raczej wrażenie, że Polska w 1920 roku była zjednoczona przeciw „odwiecznemu wrogowi”, a tym wrogiem nie był międzynarodowy komunizm.

  10. 10 amalryk

    Panie Jacku!

    Mimo iż Bóg mi oszczędził znajomości z jakąkolwiek szumowiną spośród brukselskich apartczyków, to jestem, podobnie jak Pan, przekonany, iż ta kompletnie amoralna i zdegenerowana hałastra całkowicie wypełnia znamiona bolszewizmu , aczkolwiek ze względów propagandowych , zapewne gorliwie oburzaliby się na takie ich określenie ; chociaż niewykluczone jest, iż sami zapewne uważąją się za wysoce bardziej wartościowych i niezwykle nowoczesnych demiurgów, kreujących według nowatorskich, naukowych przemyślen ten zaniedbany świat.

    Reszta tego brukselskiego planktonu to współczesne Szmaciaki ;

    ” Szmaciak chce władzy nie dla śmichu,
    lecz dla bogactwa, dla przepychu,
    chce mieć tytuły, forsę, włości
    i w nosie przyszłość ma ludzkości!”

    Więc, aż się śliną na takie milionowe alimenty , jedni aby dziarsko wspierać to co sobie „owi medrcy mili wszystko przepięknie wymyślili” drudzy rzekomo aby hamować ten rozpędzony parowóz dziejów i sypać łopatami piach w jego tryby (ale nie syszałem aby któryś z tych ideowych prawicowców zrezygnował z tych lukratywnych tantiem) choć efekt tego trudu jakiś mizerny.

    Fakt , na resztę ludu, będącego dla tych, pożal się Boże, demiurgów nawozem historii, spuśćmy litościwie zasłonę milczenia.

  11. 11 Jacek

    Panie Michale,

    Sugeruje Pan, jak sądzę, że w 1920 roku Polacy walczyli z odwiecznym rosyjskim zagrożeniem, a tylko niejako mimo woli pokonali bolszewików pod Warszawą. No cóż, nie jestem pewien, czy można tak arbitralnie to stwierdzić w odniesieniu do wszystkich walczących wtedy z czerwonymi. Pewnie byli i tacy, którzy chcieli przeciwstawić się znienawidzonemu „rosyjskiemu” najeźdźcy, ale byli i tacy, którzy rozumiejąc istotę zagrożenia strzelali do bolszewickiego pochodu na zachód Europy. Wtedy była to o tyle mniej istotna kwestia, że obie kategorie obrońców strzelały do tego samego celu, wiec pod tym względem motywacja nie miała aż tak istotnego znaczenia. Błędne rozpoznanie przeciwnika zaowocowało fatalnymi decyzjami dopiero parę miesięcy później, podczas podpisywania paktu z Leninem. Swoją drogą to może być ciekawe zagadnienie, jaka była wtedy świadomość obrońców Rzeczypospolitej, co do charakteru zbliżającego się zagrożenia.

    Natomiast, jeśli chodzi o określenie świadomości brukselskich komisarzy ludowych, to zupełnie nie rozumiem Pańskich wątpliwości. Jeśli na serio rozważamy możliwość walki z tą konkretną mutacją komunizmu, to rozpoznanie zagrożenia, sklasyfikowanie światopoglądu przeciwników, wydaje mi się kluczowe dla wybrania adekwatnej strategii obrony. Inaczej podchodzić trzeba do zdeterminowanego, twardo, konsekwentnie realizującego swój plan ideologa-teoretyka, a inaczej do rozchwianego emocjonalnie, niepewnego, czy wręcz nieznającego pełnego spektrum planu, w którym bierze udział, chciwego, krótkowzrocznego, sprzedajnego, bezideowego sukinsyna. Nawet, jeśli na tym etapie jakaś skuteczna metoda przeciwstawienia się procesowi politycznemu, którego jesteśmy ofiarami, wydaje się abstrakcją, to samo rozpoznanie wroga jest absolutnie kluczowym zaczynem dalszych działań.

  12. 12 Jacek

    Panie Amalryku,

    Tak, oczywiście, jest jeszcze jedna kategoria brukselczyków. Ci, którzy rzekomo sypią piach w tryby. Ma Pan rację, że efekty ich działań są żadne. Ze skruchą muszę przyznać, że kiedyś się łudziłem, że tacy ludzie będą w stanie rozbić eurokołchoz od środka.

    Ech, naiwny był człowiek…

    Coś jest w tym poemacie Szpota. Wciąż aktualny, niestety.

  13. 13 michał

    Panie Amalryku drogi!

    Ci, którzy mają rzucać piach w tryby rozpędzonego parowozu dziejów, biorąc jednocześnie tantiemy, by użyć niuniowej mamony przeciw niuni, to nacjonaliści. Nigdy jeszcze nic dobrego nie wynikło z ich wysiłków, ale nie nazwałbym ich wysiłków mizernymi. Mnie osobiście ich wysiłki przejmują zgrozą.

    Drogi Panie Jacku,

    Sądzi Pan słusznie, ale to nie ja to sugeruję. Mówił to wprost, nie opłotkami, uczestnik tamtych walk, prosty ułan, Józef Mackiewicz. Ale nie wierzmy mu na słowo! Spójrzymy na owoce tej walki – traktat ryski, oddający miliony dusz na bolszewicką poniewierkę. Gdyby walczyli z bezbożnym komunizmem, to nigdy nie poszliby na zdradę w Rydze.

    Słusznie także nie rozumie Pan moich wątpliwości – ponieważ nie wyraziłem chyba żadnych. Po prostu, pluję na ich świadomość. Ich świadomość (lub jej brak), jest jak ta zdechła papuga w skeczu Monty Pythona. Co oczywiście nie znaczy wcale, żebym nie śledził z zapartym tchem klasyfikacji światopoglądów.

    Zatem – z najwyższą powagą, bo czasami sobie żartowaliśmy dotąd – niezależnie od ich indywidualnej świadomości, czy brukselska Ursula jest twardym ideologiem-teoretykiem? Czy raczej sprzedajną, bezideową córką suki? Czy Macron jest rozchwiany emocjonalnie? Czy chciwy i krótkowzroczny? Czy też zdeterminowany i konsekwentny?

  14. 14 Jacek

    Panie Michale,

    Oczywiście nie znam ścisłych odpowiedzi na Pańskie pytania. Mogę tylko snuć domysły. Wydaje mi się, że funkcjonariusze pokroju von der Leyen, Tuska, czy Macrona, będąc blisko szczytu drabiny w unijnej hierarchii są po części ideologami, a po części wykonawcami swoich idei. Więc raczej to zdeterminowani i konsekwentni gracze. Kto jest w owej hierarchii nad nimi i jakie są zależności pomiędzy tą zwierzchnią władzą a takim na przykład Tuskiem, ot zagadka!

    Z pewnością znaczącą rolę w tej układance gra tzw big tech. Pytanie tylko, czy w tej kategorii UE w ogóle się liczy i czy ma jakieś aktywa? Czy tu główne skrzypce grają jednak koncerny zza oceanu? A jeśli tak, to jaką odgrywają rolę w budowie tego eurokomunistycznego molocha? Czy dają tylko narzędzia inwigilacji i uzależniania mas, czy może same są narzędziami? Pytań więcej, niż odpowiedzi.

  15. 15 Dariusz Rohnka

    No i doczekaliśmy się dyskusji, choć zdaje się, felieton żadnemu z Panów nie przypadł do gustu. Ale sama dyskusja jest, więc rolę odegrał.

    Przypomniało mi się teraz, jak to pewien pocieszny podziemny socjalista (Ikonowicz, zdaje się) już w latach dziewięćdziesiątych aspirując do uczestnictwa w kręgu „profesjonalnych” polityków, zrugany został od ostatniego psa przez nieco mniej pociesznego pogrobowca pzpr. Wczorajszy idealista-socjalista, aktualnie postkomunista, sfatygowany został przez peerelowskiego, jak wolno chyba podejrzewać, bolszewika. A za co? Za brak dyscypliny oraz próbę zideologizowania koniecznego do rozwiązania problemu.

    Piszę o tym bez znaczenia incydencie z dwóch powodów. Po pierwsze, aby wskazać jak trudno jest określić świadomość (nie bójmy się tego słowa!) ludzi ubabranych w socjalizm/komunizm/bolszewizm. Po drugie, żeby uzasadnić potrzebę (jakkolwiek niełatwe to zadanie) oddzielenia jednych od drugich, i jeszcze od trzecich. Piszę w głębokim przekonaniu, że bolszewik pragmatyk różni się w sposób istotny od komunisty ideologa. Reprezentują różne kwalifikacje. Choć, rzecz jasna, nie brak też krzyżówek (nie brak było też w przeszłości): skundlonych komuno-bolszewików i bolszo-komunistów.

    Zdaje mi się być nie bez znaczenia, czy zagraża nam w niedalekiej przyszłości terror a la Trocki czy raczej terror a la der Leyen. Oczywiście, mogę się w swoich przypuszczeniach mylić! Ale zdaje mi się, że raczej wszyscy pensjonariusze sowieckich obozów zagłady skłonni byliby optować dobrowolnie za tą drugą… wizją.

    Wpadł mi przed chwilą przed oczy artykuł, opisujący perypetie pewnej Australijki, śmiało występującej w obronie życia. W ciągu niedługiego czasu, a z racji swojej działalności, została kilkukrotnie aresztowana przez przedstawicieli australijskiego nierządu. Postanowiła zaskarżyć owe nieuzasadnione przypadki pozbawiania jej wolności. Władze dlaczegoś struchlały. W obliczy sprawy sądowej, zaproponowano jej odszkodowanie, 17 000 dolarów. Odmówiła, bo „chciała mieć swój jeden dzień przed sądem”, żeby w ten sposób przedstawić swoje przekonania szerszej publiczności, wykazać nielegalność działania władz. Sąd uznał, że należy jej się odszkodowanie, w wysokości 4 000 dolarów. W ten niezwykłe zmyślny sposób formalnie wygrała, ale i przegrała: w obliczu dysproporcji proponowanego wcześniej odszkodowania i kwoty ustalonej wyrokiem, sąd uznał, że zwycięzcą jest druga strona. Na Australijkę nałożono zobowiązanie pokrycia kosztów procesowych drugiej strony – 240 000 dolarów.

    To przykład komunizmu w działaniu. Niewątpliwie, nie jest pozbawiony pazurów, ale gdzież jego przedstawicielom myśleć o strzelaniu obywatelom w potylicę. Czy zdolni są osiągnąć stosowne do potrzeb niziny bestialstwa? Bez fachowego wsparcia?

    Istnieje silny związek frazeologiczny: rozczarowany komunista. Tacy rozczarowani komuniści niezwykle rzadko całkowicie porzucają swoją komunistyczną religię. Jest nieodzowna do życia. Co robią? Niekiedy męczą się w cudzych skórach: liberalnych, konserwatywnych, socjalistycznych. Niekiedy wybierają… lepszy komunizm. W taki mniej więcej sposób (bardziej mniej pewnie niż więcej) powstawał eurokomunizm… z którego popłuczynami mamy do czynienia obecnie. To komuniści nieskłonni do tłuczenia jaj na jajecznicę i mazania rąk we krwi. Bez bolszewika nad sobą, w głowie i w duszy, żaden nie stanie się z dnia na dzień oprawcą… a tylko tak będzie zdolny przebudować świat bez reszty.

  16. 16 michał

    Wydaje mi się udowodnione, Panie Jacku, że niunia nie liczy się w nowoczesnej technologii w ogóle. Opublikowano ostatnio raport Mario Draghi o konkurencyjności Europy. Tylko eurokrata w rodzaju Draghi, mógł napisać 400 stron na temat czegoś, co nie istnieje. Niunia nie wchodzi w ogóle w szranki konkurencji, ale trzeba mu oddać sprawiedliwość, że w swój tępy sposób, Draghi to właśnie udowodnił. W ciągu 23 lat tego stulecia Europa utraciła konkurencyjność. Spośród 50 najważniejszych tech-firm, tylko cztery są europejskie i zapewne właśnie przenoszą się do Ameryki. GDP €urozone w 2008 było $14,2 bilionów, a Ameryki $14,8. W 2023 odpowiednio 15 i prawie 27 (a USA ma kłopoty gospodarcze). Francja ma taki dochód narodowy jak Arkansas, a Niemcy jak Oklahoma. To są wszystko wielkie osiągnięcia towarzyszki Merkel, która własnoręcznie rozłożyła ekonomiczną potęgę Niemiec na łopatki.

    Draghi napisał:

    „We will be forced to choose. We will not be able to become, at once, a leader in new technologies, a beacon of climate responsibility and an independent player on the world stage. We will not be able to finance our social model. We will have to scale back some, if not all, of our ambitions.”

    Europa gnije i rozkłada się od środka, ale fakt, że na razie zapach cudowny i szampanskoje płynie. Widzieliśmy to od dawna. Teraz dostrzegają to nawet euro-idio-kraci. Więc bal będzie trwał.

  17. 17 Jacek

    Darek,

    W swoim interesującym artykule sugerujesz, że unijni aparatczycy, aby ich działania przyniosły zamierzony skutek, będą musieli sięgnąć po bolszewickie metody, bo te które stosują teraz nie wystarczą, są zwyczajnie nieskuteczne. Mam podobne przemyślenia. Faktycznie, ekoterror von der Leyen, to drobiazg w porównaniu z oddziałami Smiersza, czy siepaczami z NKWD. Komisarze z Brukseli są, póki co trochę żałośni z tym swoim groźnym marszczeniem brwi i grożeniem, że planeta się spali. Oczywiście mają narzędzia ekonomiczne do wymuszenia, w pewnym zakresie posłuchu, ale to wciąż za mało, żeby spacyfikować te czarne owce, o których piszesz.

    Czy jednak taki scenariusz, z bolszewickim rozdaniem jest prawdopodobny? W sytuacji, gdy w każdej prawie europejskiej stolicy są muzułmańskie getta, do których policja boi się zaglądać, można mówić o bolszewickim terrorze wobec wszystkich obywateli? Już tu kiedyś dyskutowaliśmy podobną kwestię. Czy może większym zagrożeniem, niż bolszewickie metody terroru, nie jest technologia, która w „miękki” sposób będzie wymuszała pożądane przez władze zachowania? Możliwości jest coraz więcej, a powszechne skretynienie społeczeństw bardzo ułatwia zadanie. Zastanawiam się, czy fizyczny terror jest im jeszcze potrzebny. Z drugiej strony, pytanie, jak liczne są te czarne owce? Jeśli będzie ich dostatecznie wiele, to może nowoczesna technologia nie wystarczy, może sama inwigilacja i wynikająca z niej możliwość szantażu, zastraszania, niebezpieczeństwo blokady kont bankowych, nie wystarczą?

    Panie Michale,

    No tak, Europa gnije. Ale wobec tego, czy to powoduje, że bolszewicki terror o którym pisze Darek staje się bardziej, czy mniej prawdopodobny w EU? Według mnie, do zaprowadzenia takiego zamordyzmu, w takiej skali, wobec wszystkich europejskich narodów, potrzeba siły, której w euro kołchozie zwyczajnie nie ma. Sowieci mieli dywizje pancerne, którymi straszyli wszystkie bratnie i niebratnie narody. Ci idioci z Brukseli nie mają czym straszyć, są śmieszni. A jednak stopniowo, metodycznie domykają system. Bo nikt im w tym nie przeszkadza, mało kto rozumie, co się dzieje. Wydaje mi się, że w momencie, kiedy koszty ich szaleństw staną się zbyt oczywistym zagrożeniem, może dojść jednak do buntu.

    W związku z powodzią podnoszą się dziś nieśmiałe głosy, żeby przetrzepać skórę ekologom, którzy zablokowali budowę zbiorników retencyjnych, co doprowadziło do tragedii. Polityka unijna wywoła katastrofę w dużo większej skali. Pytanie tylko, czy ludzie zbuntują się zanim to nastąpi, czy dopiero, gdy już będzie za późno.

  18. 18 michał

    Panie Jacku,

    Jak pisałem wielokrotnie, terror wydaje mi się funkcją okoliczności. Terror bolszewicki w Rosji był funkcją oporu wobec sowietyzacji. Podobnie w Chinach. Choć w obu wypadkach, można by argumentować, że terror w latach późniejszych był narzędziem umocnienia władzy jednostek, Stalina i Mao. Innymi słowy, być może nie było już dla niego potrzeby, ale lepiej na wszelki wypadek wyrżnąć parę milionów, byle się utrzymać u władzy.

    Terror wprowadza się po to, by zniszczyć oponentów oraz by sterroryzować czyli utrzymać w karbach tych, którzy nie zamierzają oponować. Mao wprowadził nowość: terror dla przyjemności terroryzowania.

    Wydaje mi się, że żadna z tych konieczności nie zachodzi w Europie.

    Nie bardzo się zgadzam z Panem, co do dywizji pancernych koniecznych dla wprowadzenia terroru. Terroryzuje się społeczeństwo poprzez powszechność donosu, przez zagrożenie utratą pracy za nieprawomyślne opinie, przez prześladowania za wygląd, za zachowanie. Ludzie żydowskiego pochodzenia czują się dziś sterroryzowani na ulicach Londynu – przy czym tudywizje pancerne?

  19. 19 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Narzędzia ekonomiczne, pseudo sądowe, administracyjne (vide covid) to potężna broń w rękach nierządnych terrorystów. Skuteczna. Wziąwszy przy tym postępujące zniewieścienie ludzkości w wymiarze globalnym, przekonanie, że twardy terror jest zgoła zbędny, nie jest pozbawione podstaw. Z drugiej strony patrząc, czyżby bolszewicy tak bardzo omylili się w swojej ocenie, najniepotrzebniej stosując potworny terror na masową skalę, mordując miliony niewinnych oraz miliony komunistów, nad którymi (wyłącznie tymi ostatnimi) płakał bolszewik Chruszczow w 1956? Czy historia kolejnych dziesięcioleci, z intensywnym rozwojem ruchu dysydenckiego nie dowodzi, że ani Lenin, ani Trocki, Stalin etc. nie mylili się w rachubach, a ich zbrodnicze czyny prewencyjne były, z punktu rewolucji, absolutną koniecznością?

    Po 56, a nawet ciut wcześniej, podkomunistyczny świat począł doświadczać odwilży – obcęgi zostały poluzowane. Można było na nowo myśleć, a nawet działać. Podzielających to przekonanie niepokornych skazywano na areszt, więzienie, psychiatryka. Ich oraz nierzadko rodziny wyrzucano z pracy, a więc rujnowano im podstawy materialnej egzystencji. A jednak na nic były te represje w wydaniu lekkim, niekrwawym. Raz zbuntowani, wcale nie zamierzali rezygnować ze swojej wrogiej działalności.

    Nie wszyscy byli agentami. Nigdzie nie wygrali, co od wielu lat dokumentuje z benedyktyńską cierpliwością Andrzej Dajewski w swojej Jesieni Demoludów (stały link do witryny w prawej kolumnie). Ostatecznie przegrali. W wyjątkowo kuriozalny sposób. Oto, po dziesięcioleciach walk i wyrzeczeń, założyli sobie na ręce plastikowe, kolorowe kajdanki; dobrowolnie przyjęli dobrodziejstwa demokratycznej prowokacji.

    Ale droga do rewolty nadal pozostaje przecież otwarta. Jedyne co może ją powstrzymać skutecznie to właśnie tanki.

    Getta muzułmańskie to dobry punkt wyjścia do rozważań. Dowodzą jak bardzo ograniczony zakres ma rzekoma omnipotencja brukselka (chciałem napisać brukselska, brukselki proszę o wybaczenie). Nie sięga tam, gdzie jej sobie nie życzą. Z jakiego powodu?

    Odkrywanie odpowiedzi nie wydaje mi się zajęciem łatwym. Ta społeczność nie występuje w postaci czystej. Jest skażona przestępstwem i politycznym radykalizmem, podszytym bolszewizmem. Wydaje się jednak, że wciąż ogromne znaczenie ma muzułmańska integralność, przywiązanie nie tylko do religii, ale i do rodziny. Do zadawnionej tradycji. Tego w naszym świecie chrześcijańskim od dawna brakuje. Giniemy. Nie dlatego, że jakaś śmieszna wychowanka sowietki Merkel, der L., raczy nam wymachiwać przed nosem trzonkiem od miotły.

    Gnijemy, bo zatraciliśmy tożsamość.

  20. 20 Jacek

    Darek,

    No dobrze, muzułmanie rzeczywiście są silni jednocząc się wokół swojej religii (swoją drogą to ciekawe, jak ją godzą z bolszewickimi celami, którym służą), życia rodzinnego, tradycji, kultury. To ich czyni silnymi i „nieprzemakalnymi” w kontekście indoktrynacji lewackich ideologii. My, ludzie Zachodu zostaliśmy tych fundamentów pozbawieni. Może trafniejsze byłoby sformułowanie: sami się pozbawiliśmy, chociaż to już indywidualna kwestia. Dyskutowaliśmy już tu wielokrotnie, jak ten proces odwrócić, czy w ogóle jest to możliwe i do czego wracać.

    Wydaje mi się, że powrót do religii chrześcijańskiej, czy bardziej precyzyjnie, do katolicyzmu w skali państw, narodów, jako proces ratunku przed rozpadem i gniciem naszej cywilizacji, jest z wielu powodów niemożliwy. Nie jestem w tej materii ekspertem, ale nawet dla laika jest oczywiste, że Kościół jako instytucja został opanowany przez wewnętrznego wroga, komunistyczni agenci wpływu stopniowo przejmują sam szczyt tej organizacji z Watykanem włącznie. Co bardziej samodzielnie myślący duchowni coraz śmielej sugerują konieczność sprzeciwienia się głowie Kościoła. Taka postawa wymaga sporej odwagi cywilnej i hartu ducha, bo Kościół jest przecież instytucją hierarchiczną i obowiązuje wewnętrzna dyscyplina. Ale chyba jednak te wciąż nieliczne głosy nie odmienią radykalnie sytuacji. Co pozostaje?

    Jedyne środowiska istniejące w jakiejś zorganizowanej formie i w miarę mnogie, które kładą silny nacisk na powrót do korzeni cywilizacji i deklarują chęć walki z niszczącą Zachód zarazą, to narodowcy. Nie będę tu pisał o ograniczeniach tej grupy światopoglądowej, bo wielokrotnie była o tym mowa. Ale zapytam tak: Czy ktoś widzi szansę na wykorzystanie niewątpliwego potencjału ruchów narodowych i stworzenie przy ich udziale masowego, skutecznego PONADNARODOWEGO ruchu, zjednoczonego we wspólnej walce z komunizmem? Wiem, że to brzmi trochę bezsensownie, namawiać polskiego narodowca do działania ramię w ramię z Niemcem, czy Francuzem, ale zastanawiam się tylko, czy taki eksperyment jest w ogóle możliwy. Zagrożenia, przed którymi stoją wolni przedstawiciele tych i wszystkich innych narodów są te same dla każdego z nich, o czym kiedyś, dawno temu tu pisałem.

    Ale może nie mam racji i ruchy narodowe to ślepa uliczka? Jaka zatem jest alternatywa? Można oczywiście kultywować tradycję na własną rękę i zwalczać ideologiczny bełkot we własnym otoczeniu, na miarę skromnych możliwości jednostki, ale to będzie działanie o charakterze heroicznym, tylko, obawiam, się zupełnie nieskuteczne.

    Panie Michale,

    Wydaje mi się, że system totalitarny, aby skutecznie terroryzować, oprócz technik inwigilacji, narzędzi w postaci szantażu pozbawienia pracy, itp, musi też dysponować siłą militarną. Może to być konieczne, żeby móc tłumić bunt tych, którzy nie przestraszą się bezrobocia, oka Wielkiego Brata, czy donosu i któregoś dnia chwycą za broń, choćby to były tylko widły, czy kosa. Stąd te tanki, chociaż to oczywiście tylko symbol.

  21. 21 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Chyba rozumiem, dlaczego tak Pan myśli, to ma sens, że tak powiem, „teoretycznie”, ale historia nie wydaje się potwierdzać tezy o znaczeniu siły militarnej dla wprowadzenia terroru wewnętrznego.

    Jakobini najpierw wprowadzili terror, a potem zbudowali armię. Bolszewicy podobnie, byli najsłabszą siłą militarną w konflikcie wojny domowej, ale terroryzowali ludność jak nikt inny. Mao jest być może najbardziej skrajnym przypadkiem. Zaczął budować wojsko, dopiero gdy zdobył władzę. Zawsze bał się armii, jako potencjalnego zagrożenia dla jego pozycji. Widziałbym pewien wyjątek w rewolucji Cromwella, gdzie jego niezwyciężona (bez ironii) New Model Army była podstawą terroru. Ale rewolucja Cromwella jest bardzo różna od późniejszych przykładów.

    Ciekawym przykładem może też służyć Hitler. Głównym mechanizmem wewnętrznego terroru było SA. Ale SA zostało zniszczone, kiedy Hitler umocnił się u władzy, gdyż zagrażało jego monopolistycznej pozycji. Wehrmacht natomiast, nigdy nie był narzędziem terroru wewnątrz Niemiec.

    Ciekawe światło na problem rzuca niedawny przykład kampanii terroru w tzw. „kalifacie” Isis. Oni mieli dwie siły: aparat terroru i propagandę. Gdyby tylko ktokolwiek zechciał ich bić, gdyby u władzy w Waszyngtonie nie był ten półgłówek Obama, to ich władza zostałaby zdmuchnięta jak bańka mydlana.

    Wydaje mi się więc, że siła militarna nie jest warunkiem wprowadzenia terroru, natomiast terror wykorzystywany jest dla wzbudzenia entuzjazmu dla wojska, dla „obrony zdobyczy rewolucji”.

  22. 22 Jacek

    Panie Michale,

    Można by dyskutować, czy Mao idąc po władzę nie miał armii. A jeśli chodzi o terror, to podczas walk z Kuomintangiem stosował go wybiórczo i w raczej małej skali. Wielki terror wprowadził właśnie wtedy, gdy miał już za sobą potężną armię. Ale przyjmijmy, że rzeczywiście dla totalitarnego systemu armia jest potrzebna już po zdobyciu władzy, dla jej utrzymania.

    Jeśli rozważamy to zagadnienie w kontekście euro kołchozu, to ja nie widzę w przewidywalnej perspektywie czasowej żadnego potencjału do stworzenia narzędzia zdolnego do stłumienia masowego buntu przeciwko unijnym tendencjom ograniczania wolności i budowania państwa totalitarnego. Przede wszystkim do budowy armii potrzebny jest przemysł, a ten został przez ostatnie dekady praktycznie wygaszony. Europejskie państwa nie mają liczących się armii, ani sprawnej policji w skali wystarczającej do tłumienia masowego buntu społecznego (o ile taki by wybuchł). Mimo to proces tworzenia europejskiego więzienia postępuje bez przeszkód. Na poziomie władz państwowych poszczególnych członków EU jest to oczywiście wynikiem skorumpowania władz, czyli lokalnych kukiełek udających polityków. Dlaczego jednak opór wśród zwykłych obywateli, ofiar eksperymentu jest tak znikomy? Czy winę ponosi tylko wszechobecna unijna propaganda? Wydaje mi się, że jest to w dużej mierze również wynikiem bezpiecznego, wygodnego życia, jakie Europejczycy wiodą od 1945 roku, co zupełnie stępiło ich instynkt samozachowawczy.

  23. 23 michał

    Panie Jacku,

    Mao miał armię, ale nie miał siły militarnej. Tak długo podminowywał armię czerwoną, jak długo nie była pod jego bezpośrednią kontrolą. Zniszczył każdego zdolnego dowódcę o wiele bardziej skutecznie niż Stalin.

    Mao wprowadził terror wewnętrzny, tzn. wobec kadr komunistycznych, zanim uczynił to Stalin. To jest bardzo mało znana historia.

    Totalitarne państwa przestawiają swoje gospodarki na wojenną stopę, równie łatwo, jak ja proszę o podwójne G&T. Rosja carska, to więzienie narodów, miała mniej policjantów w ogromnym państwie, niż liberalna Wielka Brytania miała policji w malutkiej Irlandii. Zanim Pan powie, że Irlandia się buntowała, to porównanie pochodzi z okolic 1905 roku, czyli krótko po rewolucji. I z tego niskiego poziomu, bolszewicy stworzyli natychmiast całą armię czekistów.

    Opór jest nie tyle znikomy, co nie istniejący. Wszyscy są za. Kto przeciw? Nie widzę.

  24. 24 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Internacjonalny nacjonalizm to wcale nie nowa idea. Błąkała się w głowie samego Józefa Mackiewicza, usiłującego wzniecić zarzewie antybolszewickiej irredenty rękami tychże nacjonalistów: litewskich, polskich, białoruskich, także ukraińskich… Rosjan z tego grona – rzecz jasna – nie wykluczając. Ludwik Abramowicz twierdził, że należy dać nacjonalizmom wyrosnąć z krótkich spodni kompleksów wobec wyższych kultur, a wtedy się zobaczy, do czego są zdolne. – Wypada zatem czekać (boć to zalecenie samego Abramowicza) na wykaraskanie się nacjonalizmu z infantylizmu.

    Postponujesz indywiduum? Jak najniesłuszniej. Cywilizacji nie budują społeczeństwa, plemiona czy narody. Są dziełem pojedynczych ludzi. Pewnie bardzo wybitnych, ale tylko ludzi. To oni tworzą dzieje. Zestawianie ich dokonań z jakąś pożal się Boże nacjonalistyczną ideologią nie jest zasadne.

    Józef Mackiewicz cytował rosyjskie przysłowie: „Jeden w polu to nie wojsko”, przewrotnie, bo całe życie postępował wbrew powyższej zasadzie. Michał Heller, recenzując pierwsze wydanie „Drogiej Pani”, pisał na ten temat ciekawie:

    Chciałbym autorom „Drogiej Pani” przypomnieć dewizę jednej z rosyjskich szkół piechoty: „Jeden w polu to też wojsko”. Szkoła ta – dziwnym zbiegiem okoliczności – mieściła się w Wilnie.

  25. 25 Tomasz Petrycki
  26. 26 michał

    Panie Tomaszu,

    Pierwsza linka chyba nie działa, a drugiej książki nie znam. Ale tak czy owak, to nie są rzeczy nieznane. Wiadomo doskonale, że tzw. Zachód uratował sowiety przed upadkiem wielokrotnie, na swą hańbę i zgubę. Zwłaszcza winna jest w tym względzie Ameryka, ze względu na swą naturalną, niemal „genetyczną”, sympatię dla każdego rewolucyjnego reżymu.

  27. 27 Andrzej

    W moim przypadku obie linki skutkują komunikatem „strony nie znaleziono”. Krótkie opisy znalazłem na stronach https://www.wydawnictwofronda.pl/ksiazki/historia/jak-sowieci-przetrwali-dzieki-oszustwu-sowiecka-d oraz https://www.wydawnictwoliterackie.pl/produkt/5274/rosyjska-misja-zapomniana-opowiesc-o-tym-jak-amerykanie-uratowali-zwiazek-sowiecki-przed-upadkiem

    Charakterystyczne dla naszych czasów jest to, że tego rodzaju historyczne „rewelacje” sprzed wieku – dla faktycznego antykomunisty oczywistości – w żaden sposób nie wywołują refleksji w kwestii „upadku komunizmu” 35 lat temu. Dlatego są już nieszkodliwe i można je bez ryzyka wydawać oraz polecać.

  28. 28 michał

    Panie Andrzeju,

    Rozumiem, że Pan także nie zna tych książek, czy tak? Z jednej strony, byłbym ciekaw opinii, ale z drugiej, oczywiście zgadzam się z Panem, że powiedzenie tego samego, co wiemy od stu z górą lat, jest w końcu bez znaczenia. Co rzekłszy (ale chyba nie z trzeciej strony), w obliczu strasznego zakłamania historii, nazwanie rzeczy po imieniu, opowiedzenie na nowo, jak rzeczywiście było, ma także wiele zalet. Ale znowu (to już byłaby czwarta strona), trudno nie przyznać Panu racji, że wszystko to jest zazwyczaj wypowiedziane z pozycji „upadku komunizmu”. A zatem, ma znaczenie „wyłącznie historyczne”, jak wielokrotnie próbuje się redukować Mackiewicza w prlu.

  29. 29 Andrzej

    Panie Michale,

    Wymienionych książek nie czytałem, a o ich treści sądzę z przywołanych przez siebie opisów. Oczywiście, prawda jest na pierwszym miejscu. W moim komentarzu powyżej chodziło mi o to, że dla kogoś, kto zna dobrze historię komunizmu i stara się poznać jego istotę (a sądzę, że stali dyskutanci podziemnej witryny mający ugruntowane antykomunistyczne przekonania w większości takie postawy prezentują), fakt, że władze USA w 1921 roku uratowały bolszewików przed klęską (wiosną 1921 roku nie było jeszcze formalnie zsrs i tytuł polski wydaje mi się być co najmniej niechlujnie użyty) nie jest żadną rewelacją.

    Być może jest to rewelacja na Zachodzie, ale przecież nie w kręgach historyków czy w kręgach gospodarczych i politycznych. Niemniej, do tej książki warto może sięgnąć ze względu na przytoczone, jak sądzę w dużej skali, obrazy i relacje z pierwszej ręki, z wnętrza bolszewickiego tworu.

    Druga z tych książek może być ciekawsza, o tyle, że, jak mi się zdaje, opisuje wiele sposobów sowieckiej dezinformacji i prowokacji. Z zamieszczonej wideo-zapowiedzi wynika, że obejmuje całość bolszewickich dziejów (choć nie wiem czy powojenne nie traktuje zbyt pobieżnie) i wiąże stare sowiety z nowymi – po „transformacji”, aczkolwiek wydaje się, że bez żadnych refleksji oraz wniosków i przy założeniu, że sowiety przestały istnieć 34 lata temu. To dla mnie też żadna rewelacja. To raczej dzisiejsza norma w polskim – i nie tylko – nac-„antykomunizmie”.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.