Nierzadko, przynajmniej na witrynie Wydawnictwa Podziemnego, panuje obyczaj wymiennego stosowania zapisanych w tytule terminów, traktowania ich jako słowa równoznaczne. Dzieje się tak nie bez przyczyny. Bo istotnie, trudno jest oddzielić jedno od drugiego. Są jak dwa chemiczne składniki doskonale absorbujące siebie wzajemnie. Takie przynajmniej, przez więcej niż stulecie, sprawiały wrażenie. Jakże omylne. W istocie oba te pojęcia nigdy nie były równorzędne. Komunizm, jako odpowiedzialny za teorię drastycznego modelowania świata, podległy był bolszewickiej praktyce totalnej destrukcji. Było tak na długo zanim idea centralnego sterowania demokracją wykiełkowała w głowie fanatyka rewolucji, Lenina. Już Marks, doskonale zdając sobie sprawę, że chorej ideologii komunizmu nie sposób wdrożyć i utrzymać z zastosowaniem samej tylko perswazji, nabył był bolszewickich manier, co wypominali mu współcześni towarzysze.
Bolszewizm i komunizm to klasyczne przykłady semantycznej czkawki i pojęciowego szalbierstwa. Bolszewizm, mający uchodzić za symbol głosu większości oznacza rządy znikomej, choć nie bez znaczenia, mniejszości. To drugie słowo, wieszczące triumf najwspanialszego ze światów, w rzeczywistości stanowi prostą drogę ku zniewoleniu.
Komunizm to ideologia upodlenia i anihilacji człowieka; zastąpienia go bezduszną, bezwolną, człekopodobną istotą. Nie wiem dlaczego poszukuje się jego korzeni w antropocentryzmie. Może dlatego, że w równym stopniu co idea hołubiąca ponad miarę człowieka, wyrósł z potrzeby wymazania Boga. Komunizm oparty został na wyobrażeniu człowieka/niewolnika, dobrowolnie nakładającego na ramiona jarzmo. Taki komunizm, praktykowany w oparciu o zasadę dobrowolności, ulega rozkładowi. Bez bolszewickiego kierownictwa jest jak planeta pozbawiona orbity, przemierzająca kosmos w poszukiwaniu przeznaczonej sobie czarnej dziury. Nie ma takich warunków, w których mógłby trwać samoistnie. Wymaga nieustannego moderowania, kształtowania, prowadzenia sprawną ręką.
Ta elementarna słabość komunizmu została zgrabnie ukryta. Uczynili to ludzie, którzy dostrzegli wyjątkowy potencjał w komunistycznej wizji. Bolszewizm jako koncepcja destrukcji człowieka wgryzł się głęboko w komunistyczną ideologią, skutecznie ukrywając swoje niszczycielskie intencje. Stał się przewodnikiem komunizmu, kreując rodzaj nierozerwalnej symbiozy. Przez stulecie nie sposób było wyobrazić sobie idei komunizmu bez sprawczej roli bolszewickiej partii Lenina i jego następców. I w drugą stronę, nie do przyjęcia była idea bolszewicka, wyluzowana z marksowskiej ideologii komunizmu.
Ale moment ten nastał. Bez niepotrzebnego pietyzmu i ceregieli, współegzystencja ta została mniej lub bardziej brutalnie zerwana/zaniechana. Od tej pory komunizm miał kroczyć sobie, bolszewizm sobie; niekoniecznie w przeciwnych kierunkach, ale już nie pod rękę, a przynajmniej nie w jednej parze butów. W przyszłości zostanie uznane za wielki paradoks historii, że epokowe wydarzenie, jakim był upadek komunizmu, spowodowało niezwykłe odrodzenie się tegoż… komunizmu, obfite, pełne nowych inicjatyw i pomysłów, rozkwitnienie. Śmierć dodała truposzowi animuszu, ujędrniła go i uatrakcyjniła; ba, spowodowała, że ten zdumiewający, na tle innych idei, myślowy zakalec, ponownie, w pełnej krasie, wniósł się na piedestał dyktatora ideologicznej mody.
Doczekaliśmy się supremacji komunizmu bez bolszewizmu. Rzecz niebywała, ale też nie tak wcale oczywista jak ją tu próbuję przedstawić. Bo komunizm, o którym mowa (podobnie jak bolszewizm, o którym później) nie działa pod własnym imieniem. Może i nie wstydzi się sam przed sobą, zerkając w lustro, ale kryguje, tai pochodzenie… do tego stopnia, że w najściślejszym gronie zaufanych towarzyszy nie lzia o sobie mówić na głos. Pozostaje tabu.
Z ewidentnym przykładem tego swoistego zakonspirowania mieliśmy do czynienia jakiś czas temu, podczas ceremonii otwarcia igrzysk w Paryżu. Zdarzyło się, obok licznych bezeceństw i bluźnierstw, że odtworzono piosenkę jawnego wspomożyciela komunizmu, Johna Lennona, niby-hymn postępem ogłupiałej ludzkości. Komentujący zdarzenie pracownik radio-komitetu (czy też reprezentujący z podobna brzmiącą instytucję) wypalił nie całkiem poczytalnie, za to szczerze: „toż to – cytuję niedokładnie – jawna komunistyczna propaganda, niestety!” I… rozpętał burzę w pół kieliszku zidologizowanej wody: jak to?! – toż to towarzysze: potwarz! Kłamstwo niebywałe… przelękli się czerwonomyślni, wypowiedzianej do uszu milionów widzów, prawdy.
A sprawy mają się tak: europejski establishment unijny tkwi od trzech dekad w semantycznej niemocy – nie mogąc występować pod właściwym sobie szyldem… komunistycznym. Ba, w całej swojej przysłowiowej bezmyślności sprokurował stosowny zapis, piętnujący piękną ideę komunizmu. Gdyby unijna instytucja reprezentowana była przez choć trochę uczciwych aparatczyków, nie zaś bandę notorycznych hochsztaplerów, musieliby sami siebie powsadzać do więzienia… z mocy ustanowionego przez się bezprawia.
Domyślam się wielkich rozterek. Ileż by dano, aby sowiecki związek raczył rozpadać się pod innym wezwaniem aniżeli komunistyczne. Jakże pięknie prezentowaliby się komisarze na czerwonym tle, pod górującym nad nimi żółtym młotem przeplecionym z sierpem? Pomyślisz może czytelniku, z aroganckim wzruszeniem ramion, jakież to mieć może znaczenie. Według mnie – ogromne. Bo czy można wykreować coś na miarę wieków, tysiącleci pod szyldami: zrównoważonego rozwoju, zielonego ładu, ze sloganami kultywującymi dewiację w ustach?! Jakże się to ma do łopotu szturmówki, czerwonej chusty na białym kołnierzyku, dumnego marszu przed trybuną wytrawnych komunistów, śmiałego skandowania jedynie słusznych proroctw? Nijak się ma, wypada blado. Nie tak wyglądały hasła wielkiej październikowej. Było w owych równie wiele hipokryzji co współcześnie, ale porywały, zawracały w głowach rozentuzjazmowanej tłuszczy.
Mamy komunizm bez komunistycznego emblematu, wyposażony w nowe, niewygodne, niechwytliwe ideologie, niezdolne do przekabacania mas. Komunizm sprawujący nierząd, ale nie panujący; raczej – prowizorycznie administrujący przejętym terytorium. Co się rzuca w oczy, to jego antycypowana tymczasowość, schyłkowość. Nikt raczej nie wróży temu tworowi długowieczności. Jakże odmienna pozycja w stosunku do wiecznotrwałego komunizmu moskiewskiego, o którym na pięć sekund przed nominalnym zgonem nikt nawet nie pomyślał, że może sczeznąć. Czy równie byle jaka konstrukcja da się utrzymać i jak długo? Czy wyobrażalne, że przetrwa choćby dekadę bez dodatkowych instrumentów? – totalitarnego zamordyzmu?
Nie jestem, przyznam, zdecydowany, gdzie współcześnie uplasować bolszewizm. Zdaje mi się ta antyidea rozproszona, ściśle – rozsiana, tak jak rozsiane bywają niektóre odmiany nowotworu. Te śmiercionośne fragmenty tkanek nie są widoczne gołym okiem, wiadomo jedynie, że konsekwentnie proliferują chorobę i śmierć. Gdy rozglądam się wokół, nie potrafię wskazać nawet jednego bolszewika. Nie manifestują, nie głoszą programów ani haseł, nie ubiegają się o stołki. Oni tylko są. I wiadomo, że są. Choć zdają się być pogrążeni w pół letargu.
Ta niezwykła w dziejach świata hibernacja nie dotyczy wyłącznie bliskiej zagranicy, ani sowieckich republik, także samej centrali. Putin, że zawrę w tym jednym słowie całą ideę współczesnej władzy sowieckiej, nie włada bolszewickim imperium jawnie. Bolszewickie panowanie jest zakamuflowane przed światem; skryte pod ahistorycznym anturażem, nawiązującym do symboliki powalonej przed stuleciem carskiej Rosji. Putin bez konfuzji bierze udział w prawosławnych obrzędach religijnych, także tych związanych z wielkimi historycznymi wydarzeniami, jak obchody z okazji chrztu Rusi, a charakterystyczny symbol wojny ukrainnej, dwukolorowa wstążka, nawiązuje bezpośrednio do ustanowionego w 1769 roku przez Katarzynę II Orderu Św. Jerzego. W konsekwencji, oblicze bolszewika, uwolnionego od kabotyńskiej ideologii klasycznego komunizmu pozostaje niewyraźne. Czy potrafi funkcjonować samoistnie? Bez zewnętrznych akcesoriów przyszywanej ideologii? Bez niedorzecznych sloganów w rodzaju dyktatury proletariatu? Czy do wyobrażenia jest bolszewizm w sosie własnym? Zło objawiające siebie jako zło? Terror bez przyczyny, motywu, uzasadnienia? W postaci czystej? Bez domieszki antyreligii komunizmu czy innego paskudztwa? Pod jakimi hasłami zaistnieć może bolszewizm wyzbyty ideologicznej nadbudowy?
Nie są to pytania retoryczne, na które znam (a przynajmniej zdaje mi się, że znam) odpowiedź. Wiem jedynie, że bolszewizm był nieodłącznym towarzyszem komunizmu. Stał za komunistycznym sukcesem. Od trzech dekad ich drogi, przynajmniej w Europie, rozeszły się. Czy powrócą do koncepcji wspólnego bytowania?
Bolszewizm wymaga ideologicznego wsparcia, koncepcji świata, zgodnie z którą mógłby uprawiać swój zbrodniczy proceder. Niszczenie dla samego niszczenia nie zdaje się być dostatecznie pociągające. A jednak, z jakiegoś powodu porzucił zgrabnie dopasowaną ideologię. Nie stało się tak przez zagapienie lub przypadek. To świadomy wybór. Czym motywowany?
Komunizm bez bolszewizmu radzi sobie nadzwyczajnie. Niekiedy zdawać się może, że jest tuż, niemal u kresu niełatwej drogi. Wdraża swoje surrealistyczne pomysły, jeden po drugim, bez wyraźnego oporu. Przeciwnie – z wyraźną dozą aprobaty. Człowiek w swojej omylnej, grzesznej naturze ceni anonimową bylejakość. Komunizm wyśmienicie zaspokaja te potrzeby. I mielibyśmy prostą drogę do świetlanej przyszłości, gdyby nie zasadniczy problem: w każdym stadzie zawsze znajdzie się kilka czarnych owiec, nieskłonnych do lizania butów rzeczywistości. Nie da się ich poskromić humanitarnymi metodami. Nieustająco będą brykać i zawsze istnieć będzie ryzyko, że poprowadzą stado w przepaść zapomnianej tradycji. Co wówczas? Czy sięgnięcie po sprawdzony model bolszewicko-komunistycznej symbiozy nie będzie najbardziej pożądanym rozwiązaniem?
Prześlij znajomemu
Normatywne użycie języka ma długą i chwalebną przeszłość. Bywało, wielki pisarz użyje jakiegoś słowa w znaczeniu, które nikomu wcześniej na myśl nie przyszło i odtąd wszystkie inne znaczenia zepchnięte zostają w cień. Jednak prawdziwy sens normatywnego podejścia jest inny. Bierze się oto termin notorycznie wieloznaczny i określa się go: niniejszym oświadczam, że będę używał tego a tego słowa w takim a takim znaczeniu. Nie przekreśla to innych znaczeń, ułatwia natomiast zrozumienie w ramach własnych założeń. Jeżeli zatem ktoś (tylko bez osobistych wycieczek, proszę!) zechciałby zdefiniować sławetnie niedefiniowalne pojęcia, byłby to zasadniczy krok naprzód, choćby dlatego, że mógłby się okazać punktem wyjścia dla dyskusji. Rozdzielenie syjamskich bliźniąt pojęciowych także zaliczyłbym do wielkich osiągnięć myślowych. Gdyby więc Darek powiedział coś w rodzaju: „kołomunizm będzie dla mnie znaczył K, a bolesławizm B”; albo: „w poniższych rozważaniach definiuję K tak, a B śmak”, to pokłoniłbym się nisko i nic nie powiedział. Ale Darek nie mówi niczego podobnego.
Darek mówi powyżej, że łączenie pojęć komunizmu i bolszewizmu jest „omylne”, że one „nigdy nie były równorzędne”. Problem w tym, że były. A jeżeli już teraz nie są, to głównie z tego powodu, że nikt już prawie – i to na całym świecie – nie używa dzisiaj określenia bolszewizm. Jest to dziś termin niemal wyłącznie o znaczeniu historycznym: bolszewicy, to wielcy rosyjscy rewolucjoniści, którzy obalili krwawy reżym cara, po czym sami zostali zniszczeni przez nowego cara – Stalina. A zatem nie tylko święci, ale także męczennicy za wolność, równość i demokrację.
Jakie więc definicje proponuje nam Darek, skoro tak oczywiste ma być rozłączenie bliźniaczych pojęć? (choć sam przyznaje w pewnym momencie, że nie jest ono tak oczywiste, jak próbuje to przedstawić…) Trzeba te definicje wyekstrahować, bo nie są łatwe do odnalezienia. „Komunizm, jako odpowiedzialny za teorię drastycznego modelowania świata, podległy był bolszewickiej praktyce totalnej destrukcji.” To brzmi obiecująco, tylko że elementy tego zdania zbyt łatwo dają się przestawić bez uszczerbku dla sensu; dla przykładu: bolszewizm jest odpowiedzialny za praktykę drastycznego modelowania świata i poddany był zawsze komunistycznej teorii totalnej destrukcji. Mniejsza jednak o drobiazgi, szukajmy definicji. „Bolszewizm, mający uchodzić za symbol głosu większości oznacza rządy znikomej mniejszości.” W czyich oczach bolszewizm uchodzi za symbol głosu większości, pozostaje dla mnie tajemnicą, ale czyżby komunizm nie oznaczał rządów wąskiej grupy? „Komunizm to ideologia upodlenia i anihilacji człowieka; zastąpienia go bezduszną, bezwolną, człekopodobną istotą.” To z kolei brzmi przekonująco, ale dalej: „Bolszewizm jako koncepcja destrukcji człowieka wgryzł się głęboko w komunistyczną ideologię, skutecznie ukrywając swoje niszczycielskie intencje”. Mnie się wydaje, że nigdy nawet nie próbował ukrywać swych niszczycielskich tendencji, ale zmilczę. Pytanie pozostaje: w czym tkwi „differentia specifica”, jak powiedzieliby scholastycy? Jaka jest ideologiczna różnica między „destrukcją człowieka” przez bolszewizm i „anihilacją człowieka” pod komunizmem? Co więcej, Darek sam potwierdza odczucie nierozdzielności, które na wstępie uznał za „jakże omylne wrażenie”, twierdząc, że bolszewizm: „stał się przewodnikiem komunizmu, kreując rodzaj nierozerwalnej symbiozy. Przez stulecie nie sposób było wyobrazić sobie idei komunizmu bez sprawczej roli bolszewickiej partii Lenina i jego następców. I w drugą stronę, nie do przyjęcia była idea bolszewicka, wyluzowana z marksowskiej ideologii komunizmu.”
Innymi słowy, nie ma nic „jakże omylnego” w potocznym odczuciu, że komunizm i bolszewizm to nierozłączni bracia syjamscy. Nie widać obiektywnych przyczyn dla rozdzielenia, oprócz subiektywnej chęci normatywnego porządkowania języka. A w tej chęci jako takiej, nie ma nic zdrożnego.
Osobiście, powtórzyłbym za pewną damą, że „brak definicji nie mąci w tym wypadku mego metodologicznego sumienia”. Natura komunizmu-bolszewizmu jest tego rodzaju, że wymyka się definicji. Ilekroć próbowano bliźniaków schwytać w kraty pojęciowe, to wymykali się i z zawadiackim rechotem parli dalej pod innym sztandarem. Kiedy np. złapano bolszewizm w naczynie pojęciowe „rewolucyjnego romantyzmu”, to komunizm mówił „akuku!” i rozpełzał się dalej; kiedy przyszpilono komunizm do idei „centralnie sterowanej gospodarki”, to bolszewizm śmiał się w kułak i hulał wśród ajatollachów. Przyparci do muru, syjamscy bracia przepoczwarzają się, ale pozostają nierozdzielni. Świetnie służy ich celom, że nie mają jednego oblicza. Ba! Nie mają nawet dwóch twarzy – bolszewickiej i komunistycznej – ale setki. Rozmaite i często sprzeczne. Przybierają gęby faszystów i feministek, lgbtqplusminus i tradycyjnych konserwatystów, muzułmańskich fundamentalistów i antyfaszystów, zzieleniałych półgłówków i wyleniałych Filistynów.
I could be brown, I could be blue, I could be violet sky
I could be hurtful, I could be purple, I could be anything you like
Jest pewien racjonalny rdzeń w Darkowym rozłączeniu nierozdzielnych bliźniąt, choć Darek nie mówi tego wprost. Bolszewizm ma być, w jego apodyktycznym podziale, odpowiedzialny za praktykę gwałtu i terroru, gdy komunizm jest czymś w rodzaju teorii, która triumfuje dziś na całym świecie. (Muszę na wszelki wypadek wytłumaczyć się z użycia słowa „apodyktyczny”. Oczywiście, każdy przykład normatywnego użycia języka jest apodyktyczny. W tym jednak wypadku, Darek nie nadaje jednego znaczenia terminom wieloznacznym, pozostając z szacunkiem dla utartego uzusu. Darek mówi w zamian, że błędnym jest łączenie, ponieważ zjawiska są obiektywnie rozłączne, więc i terminy należy rozdzielić. To właśnie wydaje mi się skrajnie arbitralnym posunięciem, gdy sam wskazuje na ich realną łączność.) Tu leżałaby możliwość normatywnego stanowiska: przyrzekam solennie, że odtąd będę nazywał bolszewizmem tylko… itd.
Odnoszę wrażenie, że można konsekwentnie używać terminów bolszewizm-komunizm zamiennie i pozostać przy przekonaniu, że komunizm nadal krąży po świecie jak widmo, zagląda do każdego zakamarka i rozkłada dusze ludzkie jak zaraza, a nie używa akurat terroru, bo nie zachodzi w tej chwili taka potrzeba.
PS. Jako interesujący przyczynek do zabawnej historii o interpretacji kiczu autorstwa Lennona (nie Lenina) przez prlowskiego komentatora, proponuję zajrzeć do historii porównywania tej tandety do manifestu w opisie Ebenezera Rojta: https://kompromitacje.blogspot.com/2024/07/imagine-jako-manifest-komunistyczny.html