Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Prorok czyli jak jaja pouczają kury

I On ustanowił jednych apostołami, innych prorokami, innych ewangelistami, innych pasterzami i nauczycielami, aby przysposobili świętych do wykonywania posługi.

Ef 4, 11-12

Głównym przedmiotem niniejszych rozważań będzie profetyczny aspekt twórczości Dostojewskiego, z którym ściśle wiąże się rola snów w tym pisarstwie.  Już za życia okrzyknięto pisarza prorokiem.  Jego mowa o Puszkinie wygłoszona w czerwcu 1880 podczas uroczystości odsłonięcia pomnika poety w Moskwie, miała piorunujący wpływ na słuchaczy.  Przerywano mu wielokrotnie hucznymi owacjami, okrzyki „Prorok!” słychać było zewsząd.  Obserwatorzy porównywali reakcję słuchaczy do religijnej ekstazy.  Nieznajomi padali sobie w objęcia, damy dostawały ataków nerwowych.  Rozanieleni słuchacze wtargnęli na scenę po zakończeniu prelekcji i oblegli pisarza, całując go po rękach.  Jakiś młodzieniec zemdlał z wzruszenia; dwaj rozentuzjazmowani staruszkowie nazwali go „Świętym, Prorokiem”, ponieważ zdołał ich pojednać po dwudziestu latach kłótni.  Kolejny mówca, Iwan Aksakow, oznajmił, że Dostojewski powiedział wszystko, co należało powiedzieć o Puszkinie.  Turgieniew, którego Fiodor ośmieszył pod postacią Karmazinowa w Biesach, podszedł, by osobiście mu pogratulować.  W świetle tej Mowy, wszelkie rozdźwięki między słowianofilami i okcydentalistami wydawały się nieporozumieniem i nastąpić miała wszechjednocząca zgoda rosyjskiego ducha.  Zakrawa to na przypadek masowej histerii.

Zdaniem Gleba Uspieńskiego, który był obecny w sali Resursy Szlacheckiej, sens przemówienia sprowadzał się do tego, że „Puszkin, jako człowiek i jako poeta, jest najoryginalniejszym i najdoskonalszym wyrazicielem wszystkich cech rosyjskiego ducha”.  Ale już nazajutrz, przeczytawszy mowę w prasie, tenże Uspieński miał wątpliwości co do jej sensu.  Prędko wywiązała się burzliwa polemika na jej temat, jak to bywało pod carskim knutem pośród zakneblowanych literatów, cierpiących w obcęgach żandarmskiej cenzury.

Dostojewski nigdy nie stronił od publicznej dyskusji, uważał nawet osobiste wycieczki w toku jej prowadzenia za konieczne dla wypracowania i rozwinięcia idei, toteż z zapałem wziął w niej udział.  W tej akurat polemice na temat swej Mowy był wyjątkowo brutalny i nie zamierzał brać jeńców:

No a wy, nasi Europejczycy, na czym się oprzecie, w jaki sposób się zgodzicie?  Tylko w taki, że siądziecie obok siebie.  A ile, ileż się u nas namnożyło teraz gadaczy?  Jakby się w samej rzeczy przygotowywali.  Siądzie nieraz przed nami taki postępowy i pouczający jegomość i zacznie mówić: bez początku to, bez końca, wszystko zbite i skłębione do cna.  Mówi z półtorej godziny, i to tak słodko i gładko, jakby ptaszek śpiewał.  Zastanawia się człowiek: czy on mądry, czy jakiś dziwny? – i nie może rozstrzygnąć.  Każde słowo, zdawałoby się, zrozumiałe i jasne, a z całości nic się nie da zrozumieć.  Czy jaja będą odtąd kurę pouczać, czy też kura będzie po dawnemu siedzieć na jajkach – nic z tego nie pojmiesz, widzisz tylko, że wymowna kura zamiast jajek znosi bzdury.

I tak, powszechne pojednanie, nie nastąpiło.  (Okazuje się także, iż przemądrzały lewacki bełkot dzisiejszej młodzieży, to nie nowość, ale nawiązanie i kontynuacja.  Nie po raz ostatni w tych rozważaniach narzuca się wniosek, że Fiodor Dostojewski pisał o nas, o naszej współczesności.)

Przemówienie czytane dziś, rozczarowuje, i trudno doprawdy pojąć, co wywołało tak histeryczną reakcję.  Zawiera jednak wiele interesujących wskazówek dla medytacji na temat profetyzmu.  Już w pierwszych słowach prelegent nazwał Puszkina „proroczym zjawiskiem ducha rosyjskiego”.

Jego zjawienie się mocno sprzyja oświetleniu naszej ciemnej drogi nowym światłem przewodnim.  W tym właśnie sensie jest Puszkin proroctwem i wytyczną.

Teza Dostojewskiego ma trzy ostrza, jak trójząb: Puszkin pierwszy dojrzał bolesne oderwanie inteligencji rosyjskiej od ludu; w ludzie rosyjskim znalazł piękno, nie wyłączając Tatiany, która ma być „apoteozą Rosjanki”; on pierwszy zauważył cechę duszy rosyjskiej, która potrafi zaabsorbować geniusz obcych kultur („przyjaźnie, nie czyniąc rozróżnień plemiennych”) i „zawrzeć w sobie ideę ogólnoludzkiego zjednoczenia”.  Innymi słowy, Dostojewski projektował na Puszkina swoją własną ideologię „spójni duchowej” i „wszechjednoczącego ducha” rosyjskiego ludu, wyrosłego z „ruskiej gleby”.  Słuchacze dostrzegli w tym nadzieję na pogodzenie słowianofilów z okcydentalistami – gdyż przyjazne przyjęcie tego, co obce, leży w naturze duszy rosyjskiej – ale czytelnicy tekstu byli bardziej sceptyczni.

Być może rację miał Stanisław Cat-Mackiewicz, pisząc:

Czytając to przemówienie, czujemy się obecni przy poczęciu i połogu wielkiej idei.  Ojcem jej jest iluzja, matką – anachronizm rozumowania i anachronizm historyczny.  Tak zresztą jest przeważnie z wszystkimi wielkimi ideami, które zmieniały się w rządach nad ludzkością; wszystkie rodziły się z autohipnozy ich twórcy i z hipnozy tłumów, na które oddziaływały.

Cat, jak to ma w zwyczaju, nie mówi wprost, jaką ideę ma na myśli, ale możemy się domyślać, że chodzi o mesjanizm rosyjski.  Trafnie podsumował to Uspieński, drwiąc na temat „powszechnego ukojenia ludzkości przez rosyjskiego cierpiętnika”.  Jeżeli do tego ma się sprowadzać profetyzm Dostojewskiego, to lepiej porzucić „Sen Raskolnikowa” i zająć się bardziej intratnym spożytkowaniem czasu.

Dostojewski opublikował swą Mowę w Dzienniku pisarza, gdzie opatrzył ją wstępem i obszerną polemiką w czterech częściach, napisaną w najostrzejszym tonie (którego przykład podałem już powyżej).  We wstępie daje wszakże próbki tego, co nazywam profetycznym aspektem jego twórczości.  Rozwija na przykład zdanie z przemówienia, że „nasz ubogi kraj może powie w końcu nowe słowo światu”.  W toku wywodów odrzuca potrzebę przyjęcia „zachwianego i zarażonego ustroju obywatelskiego” z Europy i wysuwa konieczność rozwoju narodu „własnymi organicznymi siłami”.  Po czym, jako ilustrację stosunku liberałów do ludu, przytacza anegdotę:

„Na to naród nie pozwoli!” – powiedział w związku z czymś pewien jegomość pewnemu zażartemu okcydentaliście.  „Więc należy zlikwidować naród!” – odrzekł okcydentalista spokojnie i dostojnie.

Okcydentalistą z tej anegdoty mógłby być Wołodia Uljanow (oczywiście nie dosłownie, bo w momencie wygłoszenia Mowy przez Dostojewskiego, przyszły kat Rosji miał zaledwie 10 lat).  Dynamicznie się rozwijająca i wcale nie uboga Rosja, rzeczywiście wypowiedziała „nowe słowo światu”.  Tym nowym słowem była likwidacja narodu, który bez najstraszniejszego terroru nie zezwoliłby na hańbę bolszewizmu.  Dostojewski przedstawił nawet metody, jakimi posłużyć się mieli synowie zażartych okcydentalistów-nihilistów.  Nakażą ludowi odrzucić przeszłość i przekląć ją:

…wstydzić się dawnych łapci i kwasu, wstydzić się swoich dawnych pieśni, i chociaż jest wśród nich kilka pięknych i harmonijnych, mimo to zmusimy ich do śpiewania rymowanych wodewili, choćbyście pękli ze złości.  Słowem w zbożnym celu podziałamy wszelkimi możliwymi środkami przede wszystkim na słabe strony charakteru, jak to było i z nami, a wtedy lud będzie nasz. [podkr. moje]

(Mówiąc nawiasem, to dlatego właśnie tak bardzo się mylą ci, którzy nazywają dzisiejszy sowiecki twór mianem „Rosji” – Rosja została bezlitośnie zlikwidowana.)  W jego oczach, rosyjski „demokrata jest często arystokratą i w ostatecznym rozrachunku prawie zawsze służy wszystkiemu, co tłumi siłę ludową i kończy się pańszczyzną”. [podkr. moje]  Pańszczyzna jako punkt dojścia dla demokratów jest mrożąco akuratną wizją przyszłości.  Rozwinie ją Szygaliow w Biesach, w postaci koncepcji „nieograniczonej wolności, która wiedzie do nieograniczonego despotyzmu”, ale tym zajmiemy się osobno.

Otóż twórczość Dostojewskiego pełna jest takich, niekiedy bezwiednie rzuconych zdań – obok jasnych wizji i świadomie malowanych obrazów przyszłości – które dopiero z czasem mogą być ocenione jako przejawy profetyzmu, jak gdyby w jakimś błysku metafizycznej światłości ich autor „widział” przyszłość.  Kiedy Dostojewski otwarcie przywdziewa szaty proroka, pozostaję sceptyczny; gdy mówi „słyszę, przeczuwam, co nadchodzi”, nie jestem przekonany; gdy wyznaje, że „widzi przyszłość”, ogarniają mnie wątpliwości.  Jak powiedział Władymir Nabokow, „nie mam ucha, choć ubolewam nad tym, do Dostojewskiego-Proroka”.  Jednak nawet w takich wypadkach, gdy otwarcie przyjmował pozę proroczą, potrafił wykazać się zdumiewającą dalekowzrocznością.  Na przykład, przepowiadając upadek Europy, erozję „instytucji Europy, teraz całkowicie pogańskiej”, i polityczną wojnę, która doprowadzi do ruiny i „milionów głodnych gąb – nieszczęsnych proletariuszy”.  Oczekiwał katastrofy „jeszcze w naszym stuleciu”, pomylił się więc zaledwie o 14 lat.

W innych wypadkach udawało mu się wznieść ponad wydarzenia i dostrzec w nich coś więcej niż signum temporis – a tyle potrafimy spostrzegać prawie wszyscy – widział bowiem znak tego, co nadchodzi.  To nie znaczy, że Dostojewski postępował tak, jak nam przed laty nakazywał na wp JR Nyquist („Pan Bąkowski widzi i ocenia świat takim jakim jest w tej chwili.  Być może jednak powinien to robić w oparciu o to co nadciąga, co jest nie do uniknięcia.”).  Nie, wielki rosyjski pisarz nie patrzył na swą teraźniejszość poprzez pryzmat nieznanej i niepewnej przyszłości.  Większość ludzi myślących potrafi wyekstrahować z opisywanej rzeczywistości pewne elementy dla niej charakterystyczne, i Dostojewski robił to lepiej niż inni, ale nie w tym leżał jego profetyczny dar widzenia.

„Widzący” obecni byli w wielu kulturach.  Przepowiednie miały decydujący wpływ na przebieg wydarzeń w greckich mitach, a wróżbici otoczeni byli powszechnym, choć często niechętnym, szacunkiem.  Dar jasnowidzenia bywał widziany jako przekleństwo, niekiedy darowany przez bogów jako zadośćuczynienie za utratę wzroku.  Ciekawą odmianą wieszczków są rishi w mitologii hinduskiej.  Są to duchy, których zadaniem jest pilnować porządku świata, a nawet ingerować, gdy kosmos się degeneruje.  Rishi miał wahać się między gniewem i żądzą, tymczasem dla starotestamentalnych proroków żądza była tylko przedmiotem potępienia, gdy gniew był ich monetą obiegową.  Pilnowanie u rishi zbyt często przeradzało się w podglądanie.  Rishi jest więc czym innym niż prorok.  Jego pozycja jest dwuznaczna, widząc, obserwuje, pilnuje i – podgląda.  Szereg niedostrzegalnych przemian, które zmieniają sens działania.  Widzi – patrzy – podgląda, ale także dogląda i stróżuje.  Obok dostojnego pielęgnowania i piastowania, czatowanie, czyhanie, a nawet szpiegowanie.  Nie na darmo przywołuję rishi, ponieważ wszystkie te elementy, owe niespodziewane aspekty „widzenia”, znajdujemy w twórczości Dostojewskiego.

Ale najważniejsi byli, rzecz jasna, starotestamentalni prorocy, którzy walczyli nieubłaganie z fałszywymi idolami, ze złotym cielcem, ze zdradą narodu wybranego, z hołdem dla Baala.  I w większości przypłacili to życiem.  Zachariasz jest jedynym prorokiem, którego zabójstwo jest opisane w Biblii, ale tradycja przekazuje, że Amos został zatłuczony, Micheasz wrzucony do dołu, Izajasz przepiłowany żywcem na pół, Jeremiasz ukamienowany i Ezekiel zabity w nieokreślony sposób – każdy z nich zamordowany przez Izraelitów, którym nieśli Słowo Boże jako narodowi wybranemu.

Proroctwo jest charyzmatem danym tylko nielicznym wybranym, łaską darmo daną, jak mówi Akwinata.  Prorocy znają to, co jest odległe i niedostępne, wznoszą swój umysł, dzięki czemu doznają objawienia, które usuwa zasłonę ciemności i niewiedzy.  Wielki Święty nie mówił tu o przeczuciach i niejasnych obawach, ale o „wydarciu głębinom tajników”, wedle słów Hioba; nie miał na myśli przewidywania, tej niedoskonałej operacji myślowej, ale natchnienie Boże przejawione w „wyciśniętym znaku Bożej wszechwiedzy”.  Dar proroctwa nie jest doskonałością duszy, nie można się nim posługiwać według woli; prorok nie może odłożyć swego daru, bo chce właśnie pójść na bibkę.  Jest w zamian światłem, które „przekracza siły przyrodzonego rozumu”.  „Ujawnienie dokonujące się dzięki jakiemuś światłu, może się rozciągać na wszystko, co podpada pod to światło.”  A zatem proroctwo nie musi dotyczyć wyłącznie przyszłości, oświetla bowiem także teraźniejszość proroka i przeszłość.  Święty Tomasz był zdania, że prorok nie musi być zawsze świadom różnicy między tym, co mu objawiono, a tym, co „poznaje w stanie uniesienia”.  Jak zobaczymy, jest to rozróżnienie bardzo ważne w wypadku „świeckiego proroka”, zwłaszcza, że Doktor Anielski przyznaje także możliwość przewidywania naturalnego (nie-profetycznego) przyszłych wydarzeń.

Ostatnim scholastycznym punktem będzie, zdumiewające na swój sposób, przyznanie roli snów w poznaniu profetycznym.  Na jawie bowiem, dusza „jest zajęta zewnętrznymi sprawami cielesnymi”, jest więc mniej podatna na odbieranie subtelnych bodźców duchowych, niż we śnie.  Jak już mówiłem, rolą snu zamierzam zająć się osobno, podkreślę jednak, że zarówno duchowa postawa Fiodora Dostojewskiego, jak i jego fizyczne uwarunkowania były tego rodzaju, że sprzyjały „mistycznemu nastawieniu”, które stawiane jest często jako zarzut wobec jego twórczości, pod nazwą „dostojewszczyzny”.  Najważniejsi dwaj krytycy tego fenomenu – a Joseph Conrad i Władymir Nabokow zasługują na osobne potraktowanie – nie znoszą owego mistycyzmu, ale godzi się w tym miejscu zatrzymać przy zjawisku dostojewszczyzny.

Stanisław Cat-Mackiewicz określił to pojęcie, dość zagadkowo, jako „środowisko ludzi stojących na granicy obłędu, nie umiejących opanować swych namiętności szaleńczych lub dziwacznych”; jego zdaniem, spotykamy u pisarza ludzi, „stojących jedną nogą w domu wariatów, fantastów, dziwaków, awanturników”.  Trafniejsze jest twierdzenie Cata, że Dostojewski portretował żywych i skomplikowanych ludzi, a nie typy powieściowe, był „Goyą literatury”.  W środowisku Dostojewskiego było z pewnością wiele postaci ludzi szalonych, zwariowanych nie mniej niż Mitia Karamazow.  Szkolny przyjaciel czytywał swoim chłopom Ewangelię – po pijanemu.  Pietraszewski, z którym razem skazano Dostojewskiego na śmierć, był tak nieprawdopodobnym typem dostojewszczyzny, że „sam Dostojewski nie ośmielił się umieścić go w żadnym ze swych utworów”.  Mimo to, moim zdaniem, Cat się mylił.  Rzecz nie w środowisku, ale w nastroju.

Ci, którzy używają terminu „dostojewszczyzna”, pragną chyba określić tym mianem atmosferę dzieł pisarza.  Stereotypowo histeryczny sentymentalizm i chorobliwie rozedrgana egzaltacja – taki rzekomo ma być nastrój w jego powieściach.  Nabokow pisał wręcz o „mistycznej ornamentacji w szepcie kłamliwej pokory i pijackiej inkantacji przysłówków”, ale krytycy nie doceniali, w moim przekonaniu, humoru Dostojewskiego.  Nie mam tu na myśli satyrycznych arcydzieł, jak Bobok czy Sen wujaszka, ale pokłady komizmu w Zbrodni i karze lub Biesach.  Stary Wierchowieński i Lembke, Lebiadkin i Marmieładow, Razumichin i Porfiry są przede wszystkim postaciami komicznymi.  Nawet diaboliczny Swidrygajłow bywa zabawny: podobnie jak Porfiry, rzadko mówi, co myśli, i obaj bawią się świetnie kosztem chorobliwie napiętego Rodii.

Osobiście, staram się unikać terminu „dostojewszczyzna”, ponieważ nie wiem dokładnie, co oznacza, i mierzi mnie stereotypowe nadużywanie go wobec pisarza.  Mimo to, dostrzegam w nim dwa odrębne znaczenia, możliwie nie pozbawione zupełnie sensu.  Mam tu na myśli w pierwszym rzędzie borykanie się z „przeklętymi problemami”, z tajemnicami zrębów ludzkiej egzystencji; mężne spojrzenie w otchłań dobra i zła; świadomość na skraju obłędu i udrękę myśli.  Drugie znaczenie dotyczy skandalu jako narracyjnego narzędzia.

Siła skandalu, polega na kontraście z ideałem, na zgrzytliwym odejściu od idealnych wzorców zachowania, od konwenansów.  Zarówno skandal, jak i kontrast, wywołują szok, poprzez wzbudzenie tęsknoty do ideału, do przyjętych form.  Skandal daje efekt, posuwa narrację naprzód, objawia cechy bohaterów, których nie widzielibyśmy w żadnej innej sytuacji.  Nie od dziś wiadomo, że zgorszenie jest najlepszym narzędziem diabła, ale skandale są tyleż nieuniknione, co potrzebne – skandal jest czymś w rodzaju prowokacji (często niezamierzonej).  Dostojewski jest mistrzem w tworzeniu takich sytuacji.  Trudno zdefiniować te sceny.  Jest w nich zawsze coś niewłaściwego, nie licującego z decorum, coś zasadniczo niestosownego.  Tytuł jednego z rozdziałów Braci Karamazow brzmi „Nieprzyzwoite zebranie” i jest w tym może kwintesencja skandalu.  Bachtin szczegółowo rozważa takie sceny, ale jego analiza koncentruje się na menippeicznym charakterze całej twórczości Dostojewskiego.  Skazany na mą własną definicję, nazwałbym te sytuacje publiczną kompromitacją.  Są to sceny gorszące, sytuacje, wywołujące ogólne oburzenie i powszechne zgorszenie.  Karnawałowy kontrast wiedzie tu wprost do detronizacji, do gwałtownego poniżenia uprzednio wywyższonych – i na odwrót.  Stypa u Marmieładowych w Zbrodni i karze, zdumiewająca scena w salonie Barbary Pietrownej w Biesach, imieniny Nastazji Filipowny – takie sceny są nie do pomyślenia w powieściach Tołstoja czy Turgieniewa, jak słusznie zauważa Bachtin.

Sceny tego rodzaju obecne są niemal we wszystkich jego dziełach.  Zalążek skandalu jest już w najwcześniejszych opowiadaniach, w Dziewięciu listach, w Procharczynie i Połzunkowie, w kapitalnej, skandalicznej scenie w Gospodyni, gdy Katarzyna dyryguje swymi dwoma kochankami, nalewa im wódki, każe sobie wróżyć; oczywiście w komicznym Mężu pod łóżkiem; można się nawet dopatrzeć śladów skandalu w Słabym sercu i w Choince i ślubie.  Cały Sobowtór na skandalu stoi, podobnie jak Sen wujaszka.  W perełce satyry, jaką jest Paskudna historia, wytworny, wysoki urzędnik państwowy, Iwan Ilicz Pralinski, pełen wzniosłych uczuć i „nowych” idej, znajduje się przypadkiem na weselu swego podwładnego, upija się powoli i mówi, czego nie chce powiedzieć.  Szarpany sprzecznymi uczuciami, znajduje się równocześnie w szponach brawurowej śmiałości i mrożącego lęku, co też ludzie pomyślą.  Patrzy na „lud” z dobrodusznością wyrozumiałego pana i z bezustanną podejrzliwością.  Pragnie ich poinformować, z jaką łatwością zniża się do nich, jak mile protekcjonalny potrafi być wobec prostych ludzi, jak bardzo jest liberalny, nowoczesny i hu-humanitarny.  Ale – lud też się napił.  Najpierw są nieśmiali, zdumieni, skrępowani i niechętni, ale z czasem „wyemancypowali się” z niesłychaną nagłością.  Jest w tym humorystycznym opowiadaniu przedsmak nadciągającej zawieruchy.

Dostojewszczyzna nie zasługiwałaby na tyle miejsca, gdyby nie był to termin aż tak haniebnie nadużywany, ale profetyzm jest godzien uwagi.

Zimowe notatki

O rosyjskim ludzie i o przyszłości, o strasznej wizji Kryształowego Pałacu i o prawdziwym sensie braterstwa, pisał Dostojewski na długo przed Mową o Puszkinie.  Sformułował te myśli po raz pierwszy w mało znanym eseju, wydawanym następnie w książce pt. Zimowe notatki o wrażeniach z lata.  Jest to w istocie książeczka przełomowa.  To od niej, a nie od sławnych Notatek z podziemia, rozpoczyna się najbardziej owocna faza jego twórczości.  Kyril FitzLyon uważa, że Zimowe notatki nie zasługują na status Kopciuszka w bibliografii pisarza, ale powinny być w zamian postrzegane jako „poczwarka, z której rozwinęły się arcydzieła Biesów, Zbrodni i kary i Braci Karamazow”.  Wielki Inkwizytor i ojciec Zosima, Kiriłłow i Człowiek Podziemny, czerpią pełnymi garściami ze skarbnicy Letnich wrażeń.

W lecie 1862 roku, zgnębiony nieszczęśliwym małżeństwem i poważną chorobą żony, Fiodor Dostojewski wyruszył do Europy, licząc na konsultacje z paryskim specjalistą od epilepsji.  Odwiedził Niemcy, Francję, Anglię, Szwajcarię i Włochy.  Wyjechał pełen naiwnych oczekiwań, wrócił rozczarowany, ale także do głębi poruszony tym, co zobaczył.

Kilkanaście lat temu opublikowano nowo odkryte dokumenty, wskazujące, że Dostojewski spotkał się w Londynie z Dickensem.  Było to misterne akademickie oszustwo.  Natomiast autentycznie spotykał się z Herzenem, pod czujnym okiem agentów Trzeciego Oddziału.  Zdołał się także pokłócić we Włoszech ze swym bliskim przyjacielem, krytykiem, Nikołajem Strachowem, na temat tak bliski jego sercu czyli „czy dwa plus dwa zawsze równa się cztery?”  Strachow utrzymywał przekonująco, że zgraja nihilistów, socjalistów i radykałów musi ponosić pełną odpowiedzialność za straszne konsekwencje ich idej, podczas gdy Dostojewski kładł nacisk na ich dobre intencje, które będąc znane Bogu, są zalążkiem Zbawienia ich dusz, a zatem dwa plus dwa może się równać pięć…

Dostojewski nazwał trzeci rozdział „zbytecznym”, ale nic w nim nie widzę zbędnego, to jest wielka tyrada.  Diatryba na temat Rosji i Europy.  Autor opisuje nurt swych myśli w czasie długiej podróży pociągiem do Paryża, „coś w rodzaju kontemplacji, arbitralne pojęcia, a nawet marzenia na jawie”.  Czy odważę się powiedzieć „strumień świadomości”?  Strumień świadomości zbyt łatwo przeradza się w bełkotliwy potok słów, tymczasem zbyteczny rozdział jest dowcipny i dobrze skonstruowany, błyskotliwie inteligentny, pełen erudycji i paradoksów, jak w wykonaniu jakiegoś pustego, światowego fircyka, ale jednocześnie – tak, zupełnie równocześnie – w tym jest głębia i ból, i skręt kiszek.  „Jeżeli mamy być wszyscy razem,” mówi pod adresem wyimaginowanego rozmówcy na temat kontaktów „z ludem”, „to bądźmy wszyscy razem, a jeśli chcemy być wyniośli, to pozostańmy zupełnie wyniośli”.  Przeciwstawia współczesne sobie chłopomaństwo rosyjskich inteligentów, dawnej sytuacji ziemian rosyjskich, którzy owszem, ćwiczyli knutem chłopa, a bywało chodzili w perukach i zachodnich ubraniach, ale należeli całkowicie do ziemi; tkwili w swej roli panów, ale byli „razem” ze swymi chłopami.  Europeizacja Rosji zmieniła formy i całkowicie oderwała ziemian od chłopstwa: chłopi nie rozumieją inteligencji, a inteligencja patrzy na chłopów z wysokości, o której nie śniłoby się dawnym arystokratom.  Skoro kultura jest kwestią edukacji, to wystarczy przeczytać parę książek i wszyscy będą Europejczykami.  Inteligencja wyśmiewa się z barbarzyństwa ludu wobec zeuropeizowanych warstw wyższych, zapominając o głębokim amoralizmie i barbaryzmie, które zżerają ich pańskie dusze.

Cóż więc takiego dostrzegł pisarz w Europie, że począł odwoływać się do starotestamentalnych obrazów, do bałwochwalczych hołdów dla Baala?



Prześlij znajomemu

2 Komentarz(e/y) do “Sen Raskolnikowa Część II”

  1. 1 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Ktoś, dawno temu, przekonywał mnie o bezcelowości snucia prognoz. Chodziło zdaje się o politykę. Ów osobnik nie przekonał mnie, dlatego dywagowanie na temat tego, co będzie, pozostało, jak było, moim osobistym… przyzwyczajeniem. Do przewidywania, zdrowego, opartego na dostępnej nam, niedoskonałej wiedzy o przeszłości, przywiązują ogromne znaczenie. Jest znaczącym elementem procesu myślowego, fałdującym niestrudzenie zwoje mózgowe, współbudującym maszynerię refleksji. Przewidywanie niekiedy wiedzie nas ku prawdzie, niekiedy zawodzi. Jeżeli wspominam tu o tym procederze, to dlatego głównie, że staje w istotnej opozycji do proroctwa, daru przewidywania, profetyzmu. W najlapidarniejszym skrócie: prognoza może być omylna (i często taką jest) w 50%, proroctwo domaga się spełnienia.

    Klasycznym przedstawicielem profetyzmu był dla mnie Zdziechowski, który przez króciutki „Sezon” dwudziestolecia przepowiadał nieuchronną katastrofę bolszewizmu. Pokładał, co prawda wiarę, w możliwość walki z diaboliczną zarazą, choćby w wykładzie dla młodzieży, wygłoszonym w połowie lat 20., walki, nie tylko w wymiarze metafizycznym ale również ziemskim, fizycznym…; pozostawiał uchyloną furtkę dla triumfu dobra, ale czy nie na tym bodaj polega rola mądrego proroctwa?

    Z Dostojem było inaczej, przynajmniej w moim osobistym odbiorze jego dzieł jako czytelnika. Nie zapowiadał wprost bolszewickiej katastrofy. Podobnie jak Zdziechowski, pokładał wiarę w moc chrześcijaństwa, kultywowanego przez człowieka, ale to przekonanie u niego było o wiele silniejsze niż u „najkulturalniejszego człowieka” na globie. Największy zbrodniarz, quasi-Napoleon, Raskolnikow, szuka odkupienia i w tym poszukiwaniu skłania się ku wierze, niechętnie, z ociąganiem… i nie wiemy do końca czym skończyło się u niego „stopniowe przechodzenie z jednego świata w drugi”. Mogłoby to się stać tematem nowej powieści — pisał Dostojewski.

    „Idiota”, „Biesy”, „Bracia…” są to powieści przepełnione skandalami, o których piszesz z wielką znajomością rzeczy. Z pozoru ich rolą jest bezczelne zakłócanie miru, w istocie chodzi o dekonstrukcję „ładu społecznego”, burzenie kształtowanej przez setki (może tysiące) pokoleń kultury, fenomenu nazywanego przez Burke’a „zadawnieniem”. W „Idiocie” znaleźć można obłędnie aktualne dla naszej współczesności scysje, nieprawdopodobne. Wymowa owych skandali zahacza czytelnie o dorobek myślowy typów w gatunku Marksów, Bakuninów, innych Proudhonów, z konieczną krztyną nihilizmu w pomieszaniu z ateizmem.

    Dostojewski miał z pewnością wielu pilnych, wśród bolszewików, czytelników, a jego dzieło zdaje się być zapowiedzią największej w dziejach katastrofy, jaka nas dotknęła, dotyka i — zapewne — dotykać rychło nie przestanie.

    Czy jednak można uznać Dostojewskiego aż za proroka, mistrza profetyzmu?
    Czy nie opisywał jedynie najniebezpieczniejszej z możliwych do obrania dróg?

  2. 2 michał

    Darek,

    Ktoś? Ten ktoś musi być nadzwyczajnym człowiekiem, wnikliwym, inteligentnym, zmyślnym, mądrym, utalentowanym i przebiegłym. Chętnie bym poznał. Prognozy są chyba nie tyle bezcelowe, bo oczywiście mogą się przydać, co niepewne. Wszyscy zabawiamy się przewidywaniem, bo tak działa dociekliwa inteligencja. Przechodząc obok budowy, myślę, co też oni tu budują? A dlaczego tak? Po co rozwalają beton, który właśnie wylali? Itd. To jest spekulacja, za którą bolszewicy rozstrzeliwali na miejscu, ale pokaż mi inteligentnego człowieka, który się w nią nie angażuje (niekoniecznie na temat budowy…). Co rzekłszy, nie mamy oczywiście ŻADNEJ wiedzy na temat przyszłości, a wnioskować z PRZESZŁOŚCI na temat PRZYSZŁOŚCI jest nieporozumieniem. (Sądzę, że masz na myśli doświadczenie, które nazywasz tu myląco przeszłością. Nabokow trafnie nazywał teraźniejszość Błyskiem między dwoma ścianami ciemności.)

    Zabawne, że aż tak różnie odczytujemy Zdziechowskiego. W moich oczach – choć broń Boże, nie upieram się przy tym – Zdziechowski przepowiadał raczej nieuchronny upadek samobolszewizującej się Polski, niż katastrofę bolszewii. Oczekiwał niestety tego, co się wydarzyło.

    Wizja Dostojewskiego wydaje mi się niemal odwrotna. On oczekiwał, że wierny lud Świętej Rusi uratuje całą ludzkość przed demonami, które zamieszkają w świniach i bezwolnie rzucą się w przepaść. – Ale o tym będę pisał w dalszych częściach mego cyklu. Podobnie zresztą, inaczej niż Ty widzę postać Raskolnikowa, ale i o tym kiedy indziej.

    Nie jestem na razie przekonany, co do porównania z Burke’iem. Czy możesz to rozwinąć? Nie wyczerpałem, rzecz jasna, roli skandalu w technice narracyjnej Dostojewskiego, a dalej, roli skandalu w jego pisarstwie w ogóle, ponieważ to leży zaledwie marginalnie w głównym zakresie moich zainteresowań w tym cyklu. Jest to jednak fascynujący temat, jak wszystko co się wiąże z Dostojewskim, więc chętnie się dowiem więcej na temat „zadawnienia”.

    O ile wiem, Dostojewski nie był w ogóle popularny wśród bolszewików. Był dla nich o wiele za bardzo reakcyjny, konserwatywny, wierzący, tradycyjny – był dla nich wrogiem na każdym planie. Zdaje mi się, że Stalin w ogóle zakazał jego dzieł w sowietach, ale musiałbym to sprawdzić.

    Niestety nie rozumiem ostatnich dwóch zdań Twego komentarza. Ani go nie uznałem prorokiem, ani mistrzem profetyzmu, więc coś źle rozumiem. I o jaką niebezpieczną drogę Ci idzie? Jechałem parę dni temu w nocy, wijącą się wiejską drogą w hrabstwie Kent. Droga była ciemna, kręta, pełna zdradliwych dziur i niebezpieczna – więc bardzo miło było nią pędzić z wielką prędkością. Czyżbyś to właśnie miał na myśli?

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.