Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Dariusz Rohnka


Ład demobolszewicki

Prawie każda rzeczywistość, aczkolwiek ma swoje niezmienne prawa,
zawsze niemal jest jednak niewiarygodna i nieprawdopodobna.

Fiodor Dostojewski

Gdy zaczynam pisać jest czwartek 14 sierpnia, 29 godzin przed wyczekiwanym spotkaniem Putin — Trump. Gdy zapiszę ostatnią frazę najpewniej będzie sobota, 16, kilka godzin po świtaniu. Przez ten czas powstrzymam się od przeglądania bieżących informacji z alaskijskiego Anchorage. Glob zatrzyma się dla mnie na niemal dwie doby. Nie będę w tym czasie antycypował efektów jutrzejszego wydarzenia. Zagłębię się w historię, by po raz kolejny zmierzyć się z pytaniem, czy owa nauka czegokolwiek nas uczy.

W przestrzeni medialnej pojawiło się wiele dociekań na temat jutrzejszego szczytu. Nie ma, co zrozumiałe, zgody w odniesieniu do wszelkich możliwych kontekstów. W jednym panuje jednomyślność: wiodącym tematem będzie pokój: pokój ponad wszystko; pokój roszczący pretensje do pozycji lidera w hierarchii wartości. Myślą tak o nim niewyłącznie głodni globalnego uznania politycy. Podobnie czyni (niemal) każdy: od dziennikarzy po papieży, od szeregowego aktywisty po prywatnego pasjonata wspólnego dobra. Wysoka ranga pokoju osadzona jest nie tylko w świecie współczesnym, ale także w historii: do pokoju (za wszelką cenę) dążył w Monachium brytyjski premier Neville Chamberlain; dla tego samego pokoju, z inicjatywy Rosji, na przełomie wieków XIX i XX, w złotej erze fin de siècle, zwołane zostały aż dwie konferencje w Hadze. Myślano, że nadchodzi oto czas bez wojen. Po ledwie kilku latach wybuchła Wielka, z jej maszynowymi karabinami, aeroplanami zrzucającymi bomby na ludność cywilną, z gazami bojowymi. Tak kończą próżne deklaracje, iluzoryczne nadzieje. Wojna jest integralną cząstką człowieczej natury i nic tego nie zmieni na tym najmarniejszym ze światów. Jedenastowieczny Pax Dei, stawiał sobie za cel ograniczenie cierpień bezbronnej ludności, ale nie eliminował idei wojny jako takiej. To samo można powiedzieć o chińskich obyczajach wojennych z połowy pierwszego tysiąclecia przed Chrystusem, i starszych:

Działania wojenne były zakazane w miesiącach przeznaczonych na sadzenie i żniwa. W bitwie zabraniano bicia starców oraz dalszego rażenia wroga, który już został ranny. Władca o ludzkim sercu nie „masakrował miast”, nie „zastawiał zasadzek na armie” ani nie „utrzymywał armii przez cały sezon”, ani też prawy książę nie posuwał się do podstępu…

Wojna imperialna poprzez kolejne dziesiątki wieków nie była tematem tabu. Spotykała się ze zrozumieniem kronikarzy i historyków. Sargon, Aszurbanipal, Aleksander, Karol, Napoleon, zajmowali się podbojem. Ani jeden z nich nie uprawiał ludobójstwa na miarę Lenina, Stalina, Hitlera lub Mao, niemniej żaden nie miał czystych rąk. Jak relacjonuje Swetoniusz w Żywotach Cezarów, gdy po zdobyciu Peruzji do jednego z największych cesarzy rzymskich, Oktawiana Augusta, podeszli gromadnie pokonani przeciwnicy prosząc o darowanie życia, ten odpowiedział z mrożącą prostotą: „trzeba umrzeć”. Spokój z jakim Oktawian mordował politycznych rywali, skutkował trwającym blisko 200 lat Pax Romanum, budową majestatu, ten zaś przekładał się na kondycję państwa, trwającego stulecia. I choć w konstrukcjach historiozoficznych zawsze powinna być przestrzeń na rozważania etyczne, to nie usus moralny buduje globalne imperia. Wie o tym przylatujący jutro na Alaskę Putin; czy zdaje sobie z tego sprawę jego rywal w geopolitycznym ringu, nie jestem pewien.

Podnosząc tę ostatnią wątpliwość, nie chodzi mi o Trumpa jako wyodrębnione z politycznego tłumu indywiduum, ale o polityków demokratycznego ustroju jako takich: żaden z nich nie miał predyspozycji do myślenia w perspektywie epok. W większości wypadków nie wybiegali poza kres własnej kadencji oraz walkę o ewentualne kilka kolejnych lat. Jednym z ciekawszych przykładów jest Nixon, w połowie lat 70., uprawiający niedorzeczną pingpongową dyplomację z czerwonymi Chinami. – Jeżeli przyjąć, że akurat on w wydatnej mierze przyczynił się do rozbudowy imperium, nie były to z pewnością Stany Zjednoczone. Niekwestionowana obecnie, globalna pozycja Stanów nie została osiągnięta w oparciu o świadome, przez dziesięciolecia budowane koncepcje polityczne. Objawiła się światu za sprawę dziejowych wypadków, ściśle: trzech monstrualnych katastrof: Wielkiej Wojny, do udziału w której USA zostały nakłonione za sprawą nieszczęśliwego trafu; II Wojny Światowej; agresywnego zachowania bolszewików w drugiej połowie XX wieku. W ten sposób zbudowały swoją niekwestionowaną pozycję. O ile jednak, w przypadku pierwszego punktu, amerykański wkład uznać należy za niewątpliwy sukces, o tyle w odniesieniu do pozostałych, nie zasługuje na pozytywną ocenę.

Po 1945 w obszarze militarnym Amerykanie odnotowali dwie klęski: w Korei (gdzie nie podjęli wyzwania otwartej wojny z komunizmem) i w Wietnamie. Do tego bilansu należałoby jeszcze zaliczyć liczne grzechy militarnego (lub militarno-politycznego) zaniechania: Chiny, Węgry, Kuba, Laos, Kambodża, liczne kraje afrykańskie. W obszarze politycznym lista jest o wiele dłuższa, godna wypełnić nie jeden, a przynajmniej tuzin artykułów. Ilustracją klęski może być dynamika postępujących po sobie zdarzeń w obrębie amerykańskich doktryn politycznych. Mieliśmy zatem niby konfrontacyjną, w istocie nader ostrożną, doktrynę powstrzymywania (w tym okresie ugruntowana została fikcja postanowień jałtańskich oraz klęska Czanga w Chinach). Po niej nastąpiła ambiwalentna doktryna Dullesa, zalecająca moralny sprzeciw wobec komunistycznej agresji z jednej strony, z drugiej deklarująca nieustającą potrzebę prowadzenia rozmów w klimacie „dobrej wiary”. Zdecydowanie bardziej konsekwentna była doktryna Burnhama, walki z komunistycznym zagrożeniem (wyzwalania lub „zwijania” komunizmu, wszędzie tam, gdzie zaistniała taka okazja). Niestety, w kilka lat po jej ogłoszeniu, jesienią 1956 sam jej autor nie sprostał zadaniu, dystansując się od koncepcji militarnego wsparcia Węgrów. Później było już tylko gorzej. W kontredansie polityki détente z polityką współistnienia w głowach amerykańskich polityków wyradzały się kolejne koncepcje: Nixona (nie będziemy odpowiedzialni za wszystko, nie zamierzamy płacić za sojuszników); Cartera (w odpowiedzi na zajęcie Afganistanu przez sowiety, zadeklarował odważnie, że nie odda kontroli nad Zatoką Perską!); Reagana (który mimo klarownej retoryki, nadto nieśmiało wspierał walczących z bronią w ręku antykomunistów). Ta sama doktryna Reagana miała spowodować jakoby upadek związku sowieckiego – największy polityczny miraż w dziejach świata. Ciekawe jak długo legenda ta zachowa miejsce w podręcznikach historii?

Efektem Pierwszej Wojny Światowej była dekompozycja starego świata, rozpad wielkich europejskich liberalnych monarchii. W gigantyczną próżnię po nich: społeczną, polityczną, kulturową, szerokim ściekiem wlała się idea demokratyczna pospołu z ideą bolszewicką, wraz z różnego gatunku koncepcjami pobocznymi, od autokracji poprzez faszyzm, po narodowy socjalizm. Europa, pępek świata, tonęła w szlamie ideologicznego paskudztwa. Wbrew utartej opinii, antagonizmy nie przebiegały po linii od skrajnego lewa po ekstremalne prawo. Lwia część partii, ruchów, ludzi zgromadzonych pod hałaśliwymi szyldami, opowiadała się za hipostazą sprawiedliwości społecznej, laicyzacją życia publicznego, omnipotencją państwa oraz last but not least – obligatoryjną edukacją wszystkich, niezależnie od wieku. Czy muszę dodawać, że tamta mentalność kształtuje również świat współczesny?

Powszechnie zapanował totalny kult demokracji lub, jeśli kto woli, kult totalnej demokracji, wszystko w imię rzekomej wolności, która w postaci sizalowej pętli zaciskała się (i zaciska nadal) na szyi człowieka. Najoględniejsza istota konfliktu sprowadzała się do zasadniczego wyboru pomiędzy tym co narodowe, a tym co internacjonalne. W połowie lat 30., w erze frontów ludowych, Hitler uznany został za potwora, ponieważ narzucał rygor, prześladował, więził, torturował i mordował w imię ciasnej wizji interesów niemieckich; w tym samym czasie nieporównanie bardziej unurzany we krwi Stalin cieszył się sympatią, przede wszystkim sfer intelektualnych, ponieważ roztaczał wizję szczęśliwej przyszłości. Potworność jego zbrodni odstręczała nielicznych. Nie przeszkadzała także specyficzna, monopartyjna koncepcja sowieckiej demokracji. Ten ostatni czynnik w sposób decydujący wpłynął na ukształtowanie się porządku, wojennego i powojennego.

Czy antykomunista może zostać najlepszym sojusznikiem bolszewizmu? Takie pytanie w odniesieniu do decyzji Churchilla, zawarcia aliansu ze Stalinem w czerwcu 1941, nurtowało mnie przez lata. Odpowiedź mam pokrętną: może, pod tym wszakże warunkiem, że jego antykomunizm nie jest pierwszej próby. To co czynił w czasie wojny wpisywało się prawowiernie w kanon brytyjskiej dyplomacji. Nie dziwi sprawność z jaką przekonał amerykańskiego kolegę do zawarcia Wielkiego Sojuszu. Karta Atlantycka, wraz z zaproszeniem do jej podpisania związku sowieckiego, okupującego niemal całą wschodnią Europę oraz jedną trzecią Azji, wywracała słowa na nice. Czy Roosevelt rozwijając niebanalnie szczodry program pomocy dla walczącego z Hitlerem Stalina, nie obawiał się konsekwencji swoich decyzji? Nic na to nie wskazuje. Nic także nie wiadomo na temat jego moralnych rozterek. Miliardy dolarów w postaci sprzętu, broni, amunicji, ubrań, żywności, także materiałów rozszczepialnych wraz z niezbędną dokumentacją do budowy bomby atomowej, trafiły w ręce władców najbardziej nieludzkiego systemu w dziejach globu. Po zdobyciu Berlina w 1945 znacząca część tego sprzętu posłużyła do ostatecznego ujarzmienia państw bałtyckich, Polski, całego bloku. Reszta pojechała na Daleki Wschód, aby dopomóc w wyzwalaniu dla komunizmu Chin i Korei.

Nie wszystko rozstrzyga się podczas działań wojennych. Wiele decyzji jest podejmowanych przy dyplomatycznych stołach. Podczas ostatniej wojny najważniejsze z nich zapadły w Jałcie. Mniej istotne, że gwałciły bez umiaru przepisy prawa międzynarodowego, ważniejsze, że zostały podjęte przez wszystkie strony w pełnej świadomości ich dalekosiężnych geostrategicznych konsekwencji. Na wojnie jak to na wojnie. Zawiera się sojusze niekiedy egzotyczne, niekiedy ociekające amoralnością. W lutym 1945 nie chodziło o udział w bitwach, zaangażowanie środków, strategię. Hitler, choć nie zdawał sobie jeszcze z tego w pełni sprawy, był już trupem. Japonia dogorywała. Zawarta w Jałcie umowa nie kształtowała oblicza wojny, bo ta przechodziła do historii. Ustalała pokojowe rozstrzygnięcie na powojenne dekady, i dłużej. Zachodnie demokracje świadomie przystępowały do sojuszu z totalitarnym związkiem sowieckim. Tak oto powstawał demobolszewicki ład.

Nic tak nie pieczętuje przyjaźni jak wspólnie dokonane przestępstwo. Ale Jałta nie była zwykłym bezprawiem. Była horrendalną zbrodnią. Cynicznie pozostawiając w swoich deklaracjach złudne nadzieje na odzyskanie podmiotowości podbitym przez bolszewików krajom, łudząc tamtejszych mieszkańców nadzieją przywrócenia ludzkiej tożsamości, w rzeczywistości odbierała im ostatni oręż, jakim mogli jeszcze dysponować: polityczny realizm. Czy jako mieszkaniec zainfekowanej bolszewizmem części świata mam współczuć, że odbierając nam prawo do realnej rzeczywistości, zniekształcili jej obraz także przed sobą?

James Angleton był jednym z nielicznych reprezentantów zachodniego świata, pojmującym istotę bolszewizmu. Rywalizację dwóch nie całkiem zbieżnych ze sobą światów, demokracji oraz demokracji ludowej, określał mianem labiryntu odbić. Świat pogrążał się w otchłań, wystawiany na fikcję błyskających w kaskadzie luster nierzeczywistości. O niebezpieczeństwie płynącym z drugiej strony przekonał się na własnej skórze u początków kariery: jego mentorem, powiernikiem, przyjacielem był Philby. Po ćwierćwiecznej służbie, po trwającej ponad dekadę współpracy z najważniejszym dezerterem z sowieckiego wywiadu, Anatolijem Golicynem, zmuszony został do odejścia. Ameryka straciła najlepszego ze swoich żołnierzy. I znacznie więcej: możliwość chronienia zasobów przed oczami i rękami wroga. W sensie nie tylko wywiadowczym, ale także politycznym – stała się głucha i ślepa. Dekadę później nastały w Moskwie nowe porządki: Gorbaczow i pierestrojka. Pozbawieni daru pojmowania rzeczywistości sowieckiej, decydenci Zachodu poczęli mówić o liberalizacji systemu. Na Gorbaczowa nabierali się wielcy: Thatcher, Reagan.

W czym tkwi istota pierestrojki? Post factum, a więc po rzekomym rozpadzie związku oraz bloku, uznano, że była to próba zreformowania popadającej w kryzys komunistycznej formacji ustrojowej. System walił się, gospodarka rozpadała, dlatego należało podjąć kroki zaradcze. Rzecznicy tej interpretacji zapomnieli, że konstrukcja sowieckiego antypaństwa od początku, od 1917, ani przez jeden historyczny moment nie była nakierowana na zaspakajanie potrzeb podległej ludności. Cechy typowe systemu to: głód, bieda, niedostatek. W przypadku buntów, strajków, rozruchów ulicznych, sięgano po siłę. Czyniono tak z przyzwoleniem Wolnego Świata, którego przedstawiciele skrupulatnie przestrzegali postanowień jałtańskich. Stąd, mimo relatywnie silnych nastrojów antykomunistycznych w Ameryce połowy lat 50., nie myślano o interwencji zbrojnej na Węgrzech. Znamienna w tym kontekście jest wypowiedź Cartera z czasów jego prezydentury, który stwierdził, że Ameryka nie podjęłaby żadnych działań zbrojnych przeciwko zsrs, nawet wówczas, gdyby ten, po śmierci Tito, postanowił zająć Jugosławię. Było to stanowisko konsekwentne, utrzymane w ramach jałtańskiego porządku oraz świeżo powstałej kbwe.

1991 nie oznaczał porzucenia pogrzebanego komunizmu jako modelu sprawowania władzy. Postanowiono jednak zrzucić ciążącą, oderwaną od rzeczywistości, ustrojową ideologię marksistowską. Zmieniono niektóre szyldy, hasła, twarze, komunistyczny modus operandi pozostał nienaruszony. Żadna z istniejących w związku sowieckim kluczowych instytucji władzy, nie licząc świadomie marginalizowanej samej partii komunistycznej, nie została poddana transformacji. Była to swoista kontrrewolucja bez kontrrewolucyjnych konsekwencji. Charakterystyczne, że zjawisko to nie ograniczyło się wyłącznie do republik, związanych z bolszewickim panowaniem od lat 20. dwudziestego wieku: Rosji, Ukrainy, Białorusi, Kazachstanu, Gruzji, Armenii, Mołdawii itd. Taki sam brak strukturalnych zmian dotyczył oderwanych od kremlowskiej macierzy krajów demokracji ludowej: Polski, Czechosłowacji, Węgier, pozostałych. Podstawowe resorty zostały zachowane w niezmienionym kształcie: administracja, sądownictwo, edukacja, milicja tajna i jawna, wojsko – we wszystkich tych obszarach wpływy zachowali ludzie od dziesięcioleci budujący podwaliny pod bolszewickie panowanie. Dziś Kreml nie kieruje gigantycznym obszarem Europy Środkowej i Wschodniej bezpośrednio: nie istnieje związek sowiecki w tradycyjnym kształcie; to samo dotyczy bloku krajów demokracji ludowej; zlikwidowano wspólne organizacje gospodarcze i wojskowe. A jednak, pozostały dalekosiężne wpływy, pozwalające na dowolne sterowanie polityką, dyplomacją, sferą wojskową. 14 krajów tego obszaru cieszy się aktualnie członkostwem w NATO. 14 niezreformowanych armii komunistycznych znalazło miejsce w strukturach wrogiej organizacji. Kadra dowódcza sprzed 1991, z natury rzeczy nie odgrywa w nich (formalnie!) kluczowej roli, ich zadania przejęli pieczołowicie dobrani następcy. Z pewnością nie wszyscy oni są zwolennikami kremlowskich porządków – nie ma powodu, aby popadać w skrajności. Istotne, że znaczący zakres komunistycznych wpływów pośród kadry dowódczej stawia pod znakiem zapytania bona fide nie tylko ich samych, ale także armii pozostających pod ich rozkazami.

W krótkim czasie powinniśmy stać się nie trzecią, a pierwszą armią NATO w Europie – zadeklarował Karol Nawrocki w trakcie uroczystości z okazji schizofrenicznych obchodów święta Wojska Polskiego.

Makabryczna perspektywa.

Bolszewicy pilnie studiowali Sztukę Wojenną Sun Tzu, z naczelnym przesłaniem tego dzieła, o pobiciu wroga bez użycia siły. Mao bardzo cenił intelektualny dorobek chińskiego stratega. Z pewnością jednak rozumiał, że nawet najlepszy wojenny fortel domaga się wsparcia w postaci armii. W tym kontekście 14 niezreformowanych ideowo, nigdy nie poddanych dekomunizacji armii układu warszawskiego w zachodnim sojuszu obronnym… to stado wałachów w murach Ilionu.

***

Przyczyny wybuchłego w 2022 konfliktu pozostają wciąż niejasne. Nie wiadomo, co spowodowało atak. Rzekomy bunt ukraińskich oligarchów, których potędze miałaby zagrażać kremlowska chciwość, nie jest przekonujący. Nie wytacza się tysięcy dział, aby utrącić kilku nawet bardzo potężnych ludzi. Po cóż zatem zaangażowano liczoną w setki tysięcy żołnierzy armię?

Krym – nie jest dobrą odpowiedzią. Przekazany, za sprawą Chruszczowa, ukraińskiej sowieckiej republice w 1954, stać się miał w przyszłości powodem głośnych sporów. Przyczyna cesji sprzed 70 lat pozostaje niejasna. Powoływano się na rzekomo wyjątkowo silne związki tego obszaru z gospodarką akurat sowieckiej Ukrainy. Brzmiało to trochę jak szyderstwo. Józef Mackiewicz zapisał, że decyzja ta świadczy o „niesłychanym lekceważeniu w stosunku do mieszkańców i ziemi.” Trudno się z tym w pełni zgodzić: dowolne żonglowanie terytoriami i zamieszkującą je ludnością należały od zawsze do standardowych popisów sowieckiej władzy. Retrospektywnie poczęto mówić, że powodem przekazania Krymu sowieckiej Ukrainie w 1954 była trzechsetletnia rocznica ugody perejasławskiej. Nie ma o tym mowy w dokumencie, ale to ciekawa koncepcja. – W wyniku ugody z 1654 Ukraina znalazła się pod protektoratem Rosji, a ta, zaledwie kilka miesięcy później rozpoczęła trzynastoletnią wojnę z Rzeczpospolitą. Tyle, że nie może być mowy o analogii. W przeciwieństwie do wieku XVII, nie ma dziś suwerennych: Rzeczypospolitej i Rosji.

Zaskakujące są także wydarzenia z 1994, które spowodowały pozostanie półwyspu przy Kijowie. Sowiecka Ukraina sprzeciwiła się bowiem roszczeniom Kremla, wywołując poważne napięcie. Czy ówczesna decyzja Kijowa mogła spowodować ruch Moskwy w postaci aneksji Krymu dwie dekady później. Mogła. Tyle, że aneksja strategicznie ważnego terytorium w 2014, nie objaśnia przyczyn wojny rozpoczętej w 2022. – Z jednym „ale”. W 2022 Kreml zaangażował ogromne siły. Wiele wskazywało na to, że pokona Kijów błyskawicznie. Tak się nie stało, a konflikt przerodził się w przewlekłe walki, wymagające od obu stron wydatkowania gigantycznych środków na rozbudowę armii, zaplecza, uzbrojenia. Po ponad trzech latach zmagań, a w kilka godzin po rozmowie Putin-Trump w alaskijskim Anchorage, których efektów – w chwili pisania tego tekstu – wciąż nie znam, mogę stwierdzić jedno: obie strony (kijowska i moskiewska) dysponują najlepiej (bo w warunkach nieustających walk) wyszkolonymi armiami świata. Nasuwa się pytanie nieuchronne: Czy może dojść wkrótce do zawarcia pokoju, a w konsekwencji – sojuszu?

Jedenaście lat temu, w 2014, moskiewska armia nie miała problemów z pokonaniem przeciwnika. Mimo zaangażowania skromnych sił, z łatwością zajęła Krym, część Donbasu. Nie miała problemu, bo po drugiej stronie nie było wroga do pokonania. Poddawał się gremialnie lub przechodził na ich stronę. Nie było absolutnie żadnych przeszkód do zajęcia znacznie większego terytorium. Obawy przed krytyką społeczności międzynarodowej, przed sankcjami, wypada pomiędzy bajki włożyć. Putin postrzegany był jako srogi rządca, ale nie przeszkadzało mu to w utrzymywaniu międzynarodowych kontaktów. Z Trumpem spotkał się w 2018. Co paradoksalnie, choć tylko hipotetycznie, mogło powstrzymać Moskwę, to właśnie – brak oporu, niemożność rozwinięcia konfliktu na wielką militarną skalę. Towarzysze zmuszeni byli zacząć ab ovo; usuwerennić medialnie sowieckiego sąsiada, natchnąć duchem oporu, unaocznić światu skalę antycypowanego konfliktu, dla kilku przykuwających uwagę filmowych migawek nająć hollywoodzkiego gwiazdora, poprowadzić ślamazarną kampanię wojenną… w trosce o wiarygodność.

Ta wojna może się okazać fatalną fikcją. Nie w znaczeniu braku militarnych działań, wręcz przeciwnie: jest gigantycznym poligonem, na którym, przy użyciu ostrej amunicji, szkoli się – być może – przyszła armia zdobywców. Jest fikcją w znaczeniu ideowym i politycznym. Dlatego, niezależnie od przebiegu rozmów w Anchorage, prędzej raczej niż później, dojdzie do owocnych ustaleń. Alaskijski szczyt z udziałem kremlowskiego bolszewika z jednej, amerykańskiego narcyza z drugiej strony, może ten proces wydatnie przyspieszyć, jako że w pojęciach nie tylko Białego Domu, wojna to tylko część globalnego biznesu.



Prześlij znajomemu


10 Komentarz(e/y) do “Ład demobolszewicki”

  1. 1 Jacek

    Darek,

    Piszesz:

    14 niezreformowanych armii komunistycznych znalazło miejsce w strukturach wrogiej organizacji. Kadra dowódcza sprzed 1991, z natury rzeczy nie odgrywa w nich (formalnie!) kluczowej roli, ich zadania przejęli pieczołowicie dobrani następcy. Z pewnością nie wszyscy oni są zwolennikami kremlowskich porządków – nie ma powodu, aby popadać w skrajności. Istotne, że znaczący zakres komunistycznych wpływów pośród kadry dowódczej stawia pod znakiem zapytania bona fide nie tylko ich samych, ale także armii pozostających pod ich rozkazami.

    Tak się przypadkiem składa, że pochylam się aktualnie nad dokładnie tym samym problemem. W jakiej skali sowieci przemycili swoją agenturę do NATO, wykorzystując przyjęcie byłych demoludowych armii do tej organizacji? Problem z odpowiedzią na to pytanie jest dość oczywisty – nie ma zbyt wielu wiarygodnych danych na ten temat. Jednak sama strategia Kremla w tej kwestii wydaje się jasna. Podrzucenie konia trojańskiego Amerykanom było z pewnością jednym z celów „upadku” komunizmu.

    To, co mnie najbardziej nurtuje w tej sytuacji, to reakcje samych Amerykanów na to zagrożenie. Tim Weiner w Dziedzictwie popiołów pisze o wielkiej zapaści wewnątrz CIA na początku lat 90-tych. Afera Aldricha Amesa zrujnowała morale i ujawniła kompletną niekompetencję agencji. Doświadczeni agencji operacyjni, po 1991 roku, odeszli ze służby, a ich następcy, kompletne żółtodzioby, nie byli w stanie prowadzić samodzielnie najprostszych operacji. 11 września 2001 był naturalną konsekwencją tego stanu rzeczy. Tu właśnie pojawia się pytanie o skalę działań Kremla na amerykańskim zapleczu. Herman Simm to pewnie jeden z wielu przypadków penetracji NATO przez sowiecki wywiad. Słynny „reset” Obamy w stosunkach z Moskwą z 2011 roku, też musiał mocno ułatwić SWR i GRU robotę. W tutejszych służbach widoczny był powrót starej gwardii, jeszcze z czasów II Zarządu Głównego, która szybko wymiotła „harcerzy” Macierewicza. Jak dziś wygląda sytuacja w CIA, to pewnie okaże się za parę lat. Narzuca się natomiast pytanie, jaką Trump ma orientację w strategicznych celach Kremla. Z jego chaotycznych działań można wnosić, ze nie ma żadnej. Naiwne próby odciągnięcia Moskwy od Chin jest tu najlepszym dowodem. Wygląda niestety na to, że sojusz chińsko-sowiecki rozgrywa Trumpa jak chce.

  2. 2 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Nie mamy żadnych twardych dowodów w odniesieniu do poczynań sowietów – wszystko opiera się na zdroworozsądkowych dywagacjach. To nic nowego – tak było od początku, od 1917. W przeciwieństwie do świata zachodniego, sowieci nie ujawniają najdrobniejszego skrawka własnego życia przed światem, chyba… dla żartu. – Skazani zatem jesteśmy na nieustające dywagacje, błądzenie po wyboistych poszlakach. Jedynie w ten sposób możemy dochodzić do chwiejnych przypuszczeń, np.:

    Po cóż było sowietom spuszczanie ze smyczy w pełni uzależnionych od centrum demokracji ludowych? Po cóż to samo uczyniono z niektórymi sowieckimi republikami? Odpowiedź może mieć wyłącznie wymiar strategiczny. Skoro nie sposób dociec korzyści gospodarczych, pozostają profity polityczne, militarne, w tym – wywiadowcze. Przy czym, biorąc pod uwagę całkowitą bezradność w trzecim aspekcie Zachodu… cele wywiadowcze mogą mieć zaledwie uboczny charakter.

    Nie znam Tima Wienera i jego „Dziedzictwa popiołów”, ale sięgnę po tę książkę nie tylko z czystej ciekawości. Interesuje mnie jak ludzie krytyczni wobec CIA oraz innych literek definiują słabość zachodniego wywiadu. Wedle mnie problem ma niewiele wspólnego z przyłapanymi agentami jak Ames czy Simm, ale dotyka zachodniego wywiadu jako całości. – Najpóźniej w 1991 roku przestali brać pod uwagę, że po drugiej stronie mają do czynienia ze śmiertelnym zagrożeniem. Ba, przestali dostrzegać, że w ogóle istnieje jakaś druga strona (poza faszystowskimi islamistycznymi terrorystami, rzecz jasna). Gdyby nie 2014, a tym bardziej 2022, w ogóle nie byłoby problemu. Sowieci musieli nieomal stanąć na głowę, żeby ponownie zasłużyć na status złego.

    Ale, jak napisałem wcześniej, wywiad to tylko pobocze. Gra toczy się o wiele wyższą stawką. Mam trudne do ścisłego umotywowania wrażenie, że peerelowski polityczny establishment na przykład, nieustająco zdaje sobie sprawę, że karta historii może się odwrócić w każdej chwili i… wróci stare. Miałem nieprzyjemność oglądania Tuska z Sikorskim w Moskwie, bodaj w 2007, podczas spotkania z Putinem, który w pierwszych słowach powitania zaproponował wprost rozbiór Ukrainy… – stulili uszy po sobie i nie wyrzekli jednego słowa. Uznali w ten sposób hierarchiczną nadrzędność kremlowskiego gospodarza.

    Powstrzymuję się od nadmiernego krytykowania Trumpa. Są obszary, szczególnie w pewnych aspektach polityki wewnętrznej, gdzie zdaje się być skuteczny, nawet bardzo. Ale czy rozumie cokolwiek ze świata geopolityki? Potrafi spacyfikować europejskich liderów, ale to doprawdy niewiele. Przedstawicieli alternatywnego świata nie rozumie i raczej nigdy nie pojmie. Nie jest wesoło. Tak, masz rację, sowieci i czerwoni Chińczycy radzą sobie wybornie.

    Może być tak, że Trump zrozumie wreszcie swoją słabość w tej rozgrywce, ale nie pojmie raczej z czego owa słabość wynika.

  3. 3 Jacek

    Darek,

    Weiner i jego „Dziedzictwo popiołów” nie jest jakoś bardzo wybitnym dziełem. Jest to rzecz pisana pod z góry ustaloną tezę o imperialnych ambicjach konserwatywnego establishmentu Ameryki. Angleton przedstawiony jest tam jako paranoik, widzący wszędzie sowieckich agentów, a o Golicynie jest dosłownie jedno, bardzo lekceważące zdanie. Jednak jest tam też sporo faktografii z historii Agencji i jeśli autor nie przesadza z własną interpretacją wydarzeń, robi się z tego ciekawa lektura.

    Piszesz o ewentualnych przewidywaniach peerelowskich kacyków co do powrotu starego. Ależ oczywiście, że ci wszyscy „prawdziwi Europejczycy”, który za pierwszego peerelu służyli Kremlowi, chętnie by się znów obrócili i nie mam wątpliwości, że jeśli sowieci tu osobiście wrócą, to tamci będą przed nimi klękać, jak swego czasu przed Breżniewem. Takie to „elity”.

    Natomiast, co do Trumpa, to moje osobiste wrażenie jest takie, że porusza się całkiem po omacku w kontaktach z komunistami. Przede wszystkim w ogóle nie dostrzega, że to komuniści. Nie ma żadnej strategii, żadnego klarownego obrazu wroga, nie wie nic o ich długofalowych celach. Wydaje mi się, że jest to efekt braku głębszej myśli politycznej w amerykańskich elitach. Przegnanie takich ludzi, jak Angleton skutkuje właśnie niemożnością rozpoznania współczesnych zagrożeń. Ale oczywiście Trump na swoim podwórku wykonał dobre ruchy, które, jeśli będą kontynuowane, mogą wyciągnąć Amerykę z lewackiego bagna.

    Pytanie, czy w Europie znajdzie się jakiś jego naśladowca?

  4. 4 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Co mogłoby przekonać Amerykanów, że migracja, genderyzm, niezrównoważony bilans handlowy to nie są ich najważniejsze egzystencjalne problemy? Ławrow w Anchorage z napisem: CCCP? Amerykanie ledwie skojarzyli dowcip, ale sekretarzowi Rubio spodobała się szata partnera. Putin nie krył dobrego nastroju, więc okrzyknął swojego ministra… „imperialistą”.

    Wniosek jaki się nieuchronnie nasuwa: czują się wyjątkowo pewni siebie. Wiedzą, że nie grozi im rychła demaskacja. I słusznie, bo Amerykanie za nic w świecie nie przyznają się do błędu, na którym zawiesili całą swoją globalną politykę ponad 3 dekady temu… i wciąż dyndają. Tak, widać, wolą.

    Dlaczegóż zresztą mieliby uznać istnienie związku sowieckiego, skoro z nie mniejszym przekonaniem ignorują obecność komunistycznych Chin? W tym ostatnim przypadku, to już doprawdy nie trzeba mocnego, ani żadnego wywiadu/kontrwywiadu – wystarczy czytać pekińską prasę, oglądać wystąpienia komunistycznych towarzyszy. Wszystko jest tam zapisane/powiedziane wołowymi literami.

    Nie. Amerykanie, w obawie przed prawdą, od której nie uciekną, postanowili odmrozić sobie uszy. Nie znana jest jedynie przyczyna. Bo przecież nie robią tego na złość antykomunistom, których na próżno szukać po rezerwatach. Co za tym stoi? Geopolityczna pycha? To by się nawet dobrze kojarzyło z Trumpem, który niczego nie rozumie, jeśli idzie o wielką politykę. Obawiam się – nie on jeden.

    Biorąc powyższe pod rozwagę, trudno doprawdy dziwić się tutejszej sprzedajnej elicie (sprzedajnej w znaczeniu eschatologicznym), że w każdej sekundzie swojego marnego żywota gotowa jest chylić grzbiet przed czubarykiem. W jednym jedynym obszarze przynależy do elity – wie, co w trawie piszczy. Szczwane te wszystkie lokalne kacyki.

    Kolejny Trump, w Europie, może się okazać jeszcze jednym druhem Putina.

  5. 5 Jacek

    Darek,

    Błędne rozpoznanie przeciwnika, skutkuje błędną polityką i prowadzi do porażki. Takim błędem była wspomniana wcześniej próba zastosowania tzw odwróconego Kissingera, czyli rozbicie sojuszu Moskwa-Pekin. Ale tu Trump już chyba się zorientował, że to był błąd. Pytanie, czy i jakie wnioski z tego wyciągnął. Przemówienie Putina po spotkaniu na Alasce sugeruje, że Amerykanie raczej jednak nie uczą się na własnych błędach.

    Swoją drogą, jakimś chichotem historii było wspomnienie Putina o owocnej współpracy sowiecko-amerykańskiej na lotniczej trasie ALSIB w ramach Leand-Leasu. Czy on nie sugerował, że to ma być wzór do naśladowania? Horror, horror…

    A jeśli chodzi o nadwiślańskie „elity”, to ich podatność na powiewy politycznego wiatru, będzie swego rodzaju stałą, constans, dopóki zdrada pozostanie bezkarna. Czują się całkowicie bezpieczni, bo nie ma żadnej siły politycznej, która mogłaby ich rozliczyć. Gdyby kilka kanalii postawić przed plutonem egzekucyjnym, pozostali trzy razy zastanowiliby się, zanim zaoferowaliby swoje usługi okupantom.

  6. 6 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Polityka idąca za Kissingerem, niezależnie od tego, czy postępująca wprost jego tropem stawiania na czerwone Chiny przeciw nienawistnej Moskwie, czy odwrotnie, to AD 2025 Himalaje politycznej i historycznej niekompetencji. Spotkanie na Alasce, w miejscu – jak czytałem – wskazanym przez stronę kremlowską jako optymalne, a więc niejako symboliczny nawrót do najlepszych stosunków z czasów wojny, to istotnie kompetencyjna katastrofa. Bierz jednak pod uwagę, że nie wszyscy czytali Czerwonych na szóstej, ani nawet Dzienników Jordana

    Oni nie mają najpewniej pojęcia z kim próbują rozmawiać. Putin, składający przed wizytą w Anchorage kwiaty pod pomnikiem symbolizującym sojusz obu krajów w Magadanie, chylący czekistowską głowę pod rzeźbą przedstawiającą uścisk dłoni dwóch pilotów, sowieckiego i amerykańskiego, to przy jankeskich baranach mędrzec. Trudno tu mówić o ludzkiej niekompetencji, raczej o ślepcach kroczących dziarskim kroku po oblodzonej grani w nieprzeniknionej mgle. Można by to odczytywać jako zachowanie niebywale zabawne, gdyby nie było jednocześnie koszmarem. Także naszym.

    Horror, tak – horror.

    Nie da się postawić nadwiślańskich, czy jakichkolwiek innych elit do pionu, póki nie nastąpi drastyczne zerwanie z kolejnymi próbami naprawienia sowieckiej rzeczywistości, w której tkwimy po uszy. Nie bardzo jednak wiadomo jak to sprokurować. Ludzie są słabi, bardzo słabi, dlatego wybierają najłatwiejszą drogę, półśrodki, prowadzące na manowce. Po prawdzie, trudno się od nich spodziewać więcej. Jedynym rozwiązaniem byłby wstrząs, który by ożywił umysły choć na krótki moment.

    Pytanie, jak taki wstrząs wywołać, wydaje mi się kluczowe.

  7. 7 Jacek

    Darek,

    Nie wiem, jakiego rodzaju wstrząs mógłby zburzyć narrację, która panuje niepodzielnie w umysłach mas od 35 lat. Siła tej propagandy jest tak wielka, że każda próba zwracania uwagi na jej niedorzeczność, kończy się wyśmianiem zwracającego. Nie wiem, czy w ogóle jest możliwe, żeby odkłamać tę fałszywą opowieść o upadku totalitarnego systemu i napisać ją na nowo, w oparciu o fakty. Przecież wiedza o tych faktach, jest powszechnie dostępna. I te poszczególne fakty, epizody, wątki, związanie ze słynną transformacją ustrojową, te wszystkie przekręty, FOZZy, Bolki, Oliny, Rywiny, itp., są chyba jednak powszechnie znane. Trudność polega na tym, że te puzzle nie układają się w powszechnej świadomości, w związek przyczynowo-skutkowy. Zresztą wiesz o tym lepiej ode mnie.

    Pytanie, co by się musiało wydarzyć, żeby te wszystkie elementy wskoczyły na właściwe miejsca i otworzyły oczy.

    Nie wiadomo, co dokładnie ustalono na Alasce. Niektórzy mówią o drugiej Jałcie. Być może, coś w tym jest. Trump położył krzyż na idiotach z UE, ignorując ich, lekceważąc i upokarzając i realizuje jakiś układ z Putinem, bez nieświadomych rzeczywistości pomagierów. Ale czy on sam jest świadomy rzeczywistości, w której funkcjonuje? Niestety, nic na to nie wskazuje. Jeśli Putin wymógł na nim jakieś ustępstwa na naszym podwórku, jeśli sowieci mieliby tu wrócić w postaci bardziej widzialnej, niż agentura wpływu, to może to stanowić jakiś wstrząs. Czy taki wstrząs przywróci rozsądek? I czy ten rozsądek nie będzie wtedy musztardą po obiedzie?
    To jeden z możliwych scenariuszy.

    Przeciwko tej wersji świadczą jednak pewne wcześniejsze ruchy Trumpa. Poparcie Nawrockiego przez Biały Dom, dało mu zwycięstwo i fotel prezydenta nad Wisłą. To by wskazywało, że Trump chce tu jednak mieć swój przyczółek i swoich sukinsynów, którzy będą realizowali amerykańskie interesy. A to stoi w sprzeczności z polityką dawania Putinowi całkowicie wolnej ręki w regionie.

    Ale Trump poparł Nawrockiego wiele tygodni temu, być może na Alasce kurs mu się już zmienił.

  8. 8 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Zacznijmy od poparcia Trumpa dla Nawrockiego i skąd mu to się wzięło? Otóż z podobieństw deklarowanych idei politycznych, walki z ideologicznymi fiołami, których wymieniać tu nie będę. Ponieważ normalni ludzie, niepokorni wobec narzucanej ideologizacji, niczego tak nie pragną jak pozbycia się tego szaleństwa won, obaj odnieśli pewnego rodzaju sukces – to znaczy, przekonali do siebie gawiedź. Tylko tyle. Nie dostrzegam głębszej myśli u Trumpa, powrotu do nobliwych zasad, a tym drugim – w ogóle nie zawracam sobie głowy.

    Trump chce mieć swoich ludzi wszędzie na świecie, to jasne, tyle że przy jego rozeznaniu, nie może w tej materii wiele osiągnąć. Jedyne co wiadomo na pewno, to to, że przyciąga do siebie pożałowania godnych pochlebców, ludzi, którzy dla zadowolenia pryncypała gotowi są na wszystko, a to nie wróży dobrze ani Ameryce, ani światu, o peerelu nie wspominając. Z tej perspektywy, wybór akurat Nawrockiego nijak się ma do dawania lub odbierania Putinowi czegokolwiek w regionie.

    Nawrocki reprezentuje (choć to nazbyt górnolotna fraza) tę opcję spolaryzowanej sztucznie jakieś 20 lat temu areny peerelu, która ma uchodzić za antyrosyjską (w żadnym razie – antysowiecką!). Ówczesny fikcyjny podział obejmował równo: stosunki wewnętrzne jak i zagraniczne – antyrosyjskość stronników braci Kaczyńskich została wywołana przez Kreml pod pozorem rzekomych zadrażnień w stosunkach handlowych. Przyszedł kwiecień 2010, katastrofa lotnicza i dalsze wysiłki umacniające nastroje antyrosyjskie przestały być potrzebne. Nakręcały się same. W 2015 zaserwowano zmianę władzy, na tę właśnie antyrosyjską. Była to, jak mniemam, zmiana wywołana działaniami służb. Czyje były to służby? Amerykańskie? Nie muszę Cię chyba przekonywać, że to koncepcja pozbawiona podstaw.

    Po cóż Kreml miałby instalować nad Wisłą administrację wrogą? Jedyne wyjaśnienie, w formie nietęgiej hipotezy, znajduję w przyszłej wojnie, 2022, gdy żaden inny kraj europejski, ale właśnie peerel, dążył do jak największego wciągnięcia świata, zachodnie Europy w szczególności, w działania wojenne… i zrobił to skutecznie (na miarę wątłych możliwości). Ciekawe, że obecnie ta właśnie opcja polityczna, w osobie Nawrockiego, ale nie tylko jego, jest o wiele bardziej powściągliwa z punktu pro ukraińskich działań czy deklaracji. Powody widzę trzy: wielką przyjaźń dla Ukrainy zawłaszczyła bez reszty unia europejska; lud tutejszy mocno jest zmęczony pomocą udzielaną sąsiadowi, nie okazującemu w zamian ani należytej wdzięczności, ani respektu; Trump stawia, mimo fochów i deklarowanych obiekcji, na przyjaźń z wielką Rosją, bo siedzący na Kremlu towarzysz jako jeden z bardzo nielicznych na świecie odpowiada mu rangą (nie sposób uprawiać wielkiej polityki z płotkami).

    Cóż może zaburzyć narrację, od 30 z górą lat płynącą peerelowskim rynsztokiem? Widmo wojny na horyzoncie? Chyba mamy już taki pejzaż za oknami, a efektów nie widać. Wciąż wykluwa się jakieś mniejsze zło, na które można z animuszem stawiać. Po roku, dwóch, pięciu, to mniejsze zło przekształca się w element systemu i znów da capo, odnajduje się kolejny zbawca ojczyzny.

    Widzę tylko jeden sposób – robić swoje – wytykać fikcję podobnych kalkulacji.
    Osiągnąć cokolwiek można wyłącznie poza systemem.

  9. 9 Jacek

    Darek,

    Wydaje mi się, że przyczyny poparcia Trumpa dla Nawrockiego miały odwrotną hierarchię, niż sugerujesz. Według mnie przede wszystkim zależało mu na rozstawieniu swoich pionków na szachownicy, zanim zasiądzie do rozmów z Putinem. Oczywiste jest tu pytanie, jakie i czy w ogóle, Nawrocki daje Trumpowi realne wsparcie w regionie. Mi osobiście trudno na nie odpowiedzieć. Czy Tusk byłby gorszym chłopcem na posyłki? Czy próbowałby jakoś sabotować amerykańskie posunięcia? Być może nie, ale, żeby rozstawiać Tuska po kątach, Trump musiałby się kontaktować z jego bezpośrednim zwierzchnikiem w Berlinie. Być może chodziło o uproszczenie logistyki i uniknięcie pośrednika w kontaktach z Warszawą. Ja to tak przynajmniej widzę.

    Zbieżności światopoglądowe i deklarowanie odrzucenia ideolo, było chyba drugorzędną kwestią.

    Czy zmiana rządów w 2015 roku była robotą sowietów, nie będę się spierał. Mało wiadomo na temat szczegółów tej operacji. Twoja teoria, ze było to przygotowanie przedpola dla wojny z 2022 roku jest prawdopodobna. Zresztą, mogło być też tak, że i CIA maczała w tym palce, tyle, że z całkiem innych pobudek. Byłaby to swego rodzaju nieświadoma współpraca Amerykanów, mimo woli działających na korzyść Kremla.

    Zmiana w postrzeganiu tzw transformacji ustrojowej może nastąpić w przypadku rozlania się konfliktu za linię Bugu i na kraje bałtyckie. Jeśli Trump da Putinowi wolną rękę, myślę, ze wtedy będzie larum. Oczywiście, na jakiekolwiek działanie będzie już za późno.

  10. 10 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Nie jest to na pewno problem, o który kopie warto kruszyć, wydaje mi się jednak, że Trump, jeśli szuka swoich ludzi w Europie i na świecie, czyni to według światopoglądowej zbieżności (światopoglądowej przez raczej małe „ś”). Dlatego mając do wyboru popieranego przez europejski kołchoz quasi komunistę z jednej strony, rzekomego prawicowca z drugiej… wybrał właśnie Nawrockiego. Wybiera tych, od których może oczekiwać umiarkowanej choćby lojalności. Tusk nie miał najmniejszych szans na zdobycie sympatii Trumpa nie dlatego, że swojego czasu celowa palcem w jego plecy, ale dlatego, że reprezentuje opcję, której amerykański prezydent nie bierze poważnie. Gardzi. Poza tym, Tusk jest skrajnie niewiarygodny. To człowiek skończony. O tym muszą wiedzieć Amerykanie, bo z pewnością słuchają, o czym szepcze się w Brukseli czy Berlinie.

    Zmiana rządów w 2015 z sowieckiej inspiracji to tylko hipoteza robocza, ale zdaje mi się najbardziej przekonująca. Ośmiorniczki nie były przypadkowe, chyba nikt w to nie wierzy. Ośmiorniczki doprowadziły do upadku Tuska z Sikorskim, i nie tylko ich… Pamiętasz, co wyczyniał wówczas niejaki Sienkiewicz na przykład? A kto mógł takie ośmiorniczki zaserwować? Przecież nie Jankesi. Ale, jak pisałem wcześniej, to tylko pewna koncepcja… planu szkicowanego przez Kreml.

    Gdy konflikt rozleje się za linię Bugu, nikomu nie przyjdzie do głowy trzeźwieć. Bardziej rozgarnięci spakują manatki i zwieją… tylko nie wiadomo dokąd. Pozostali będą się starali przywdziać maski kremlowskich lojalistów. Tak działa przerażenie – ujawnia się w atawistycznych odruchach nie-do-powstrzymania.

    Nie oczekujmy twardego stanowisko od ludzi, którzy przewegetowali kilkadziesiąt lat w półprawdzie. – Dla nich będzie za późno.

    Jedyna nadzieja w tym, że obudzą się wcześniej.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Wysyłka gratis!

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej! Wydanie II
Wydanie zawiera fragmenty Dzienników George’a Racey’a Jordana.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.