Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Doszliśmy do rozstajnych dróg w rozważaniach nad profetyzmem Fiodora Dostojewskiego.  Będziemy więc musieli zrobić objezdkę (jakby powiedziano przed wojną na wschodnich obszarach Rzeczypospolitej): spojrzeć na sprawę Karakozowa z kilku punktów widzenia, gdzie przewodnikiem będzie nam Claudia Verhoeven, i przyjrzeć się zdumiewającym paralelom między sprawą Pietraszewców, w której Dostojewski otrzymał wyrok śmierci, a sprawą Karakozowa; ale zanim się tym zajmiemy, dokonamy przeglądu strasznego spadku pozostawionego nam przez rosyjskich zamachowców, iluminowanych przez wzniosłe idee i najlepsze intencje, a zatem wyskoczymy naprzód w czasie, zanim powrócimy do Karakozowa.

Terroryzm wywodzi się z okresu Rządów Terroru podczas rewolucji antyfrancuskiej.  W celu zastraszenia wszystkich potencjalnych przeciwników – rojalistów, reakcjonistów i arystokratów, na równi z nieprzyjaznymi rewolucjonistami – jakobini rozpoczęli kampanię brutalnych prześladowań i egzekucji.  Robespierre nazwał terror „sprawiedliwością – szybką, surową i nieugiętą”, i do takiego ujęcia skłaniali się odtąd wszyscy rewolucjoniści: terror jest dziejową koniecznością, wyeliminowanie niepożądanych jednostek jest warunkiem postępu.  Już z tych niemiłych złego początków widać, że należy rozróżnić między terrorem państwowym, nawet wówczas, gdy stosowany jest przez pseudo-państwowe instytucje rewolucyjne, i terroryzmem.  Ten drugi jest aktem skierowanym przeciw państwu, przez grupy pozbawione władzy, które chcą obalić państwo i wprowadzić państwowy terror.  Jest to wprawdzie rozróżnienie arbitralne, ale jasne.

Nieodżałowany Roberto Calasso dokonał innego rozdziału, na „terrorystów i turystów”.  Pisałem o tym obszerniej tu https://wydawnictwopodziemne.com/2021/04/21/lepki-syrop-esencji-czyli-swiat-ktory-strach-nazwac/ . Turystami na tym padole łez są sekularyści.  Wobec wierzących, są jak turysta wobec autochtona – są przelotnie zaciekawieni.  Terroryści natomiast, są zaintrygowani na stałe.  Ich zaangażowanie przybiera dwie postaci: fanatyzmu religijnego (głównie islamskiego) i walczącego sekularyzmu, który Calasso wywodzi od Nieczajewa.  Terroryzm islamski nienawidzi sekularnego świata, oba wszakże wydają się opierać na przymusie zabijania, na zabijaniu przelotnie zaciekawionych, a tym samym, przypadkowych ofiar, w celu uszczęśliwienia.  Punkt 22 Katechizmu rewolucjonisty Nieczajewa, brzmi:

Towarzysze nie mają żadnego innego celu prócz pełnego wyzwolenia i szczęścia narodu, czyli ludu roboczego.  Ale, przekonani o tym, że owo wyzwolenie i osiągnięcie tego szczęścia możliwe jest tylko drogą miażdżącej rewolucji ludowej, towarzysze wszystkimi siłami i środkami będą przyczyniać się do rozwoju i ujawniania tych nieszczęść i bied, które powinny w końcu wyprowadzić lud z cierpliwości i pchnąć go do powszechnego powstania.

Jak zobaczymy, Karakozow był bezpośrednią inspiracją tego bełkotu.  Pragnę jednak zawęzić przedmiot mych rozważań do jednego tylko aspektu terroryzmu: do politycznego zamachu czyli terroru indywidualnego, który wywieść można bezpośrednio od Karakozowa.

Narodnowolcy i anarchiści, potem Organizacja Bojowa eserów i pomniejsze ugrupowania rosyjskie, dokonały nieprawdopodobnej ilości zamachów.  Orlando Figes szacuje, że w ostatnich 20 latach przed upadkiem Rosji, 17 tysięcy ludzi zostało zabitych lub rannych w takich atakach.  Ale najsławniejszy zamach – zabójstwo Arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie – który miał najpoważniejszy wpływ na rozwój wydarzeń, nie miał nic wspólnego z Rosją.  Ten sławny akt nie był wcale dziełem oszalałej jednostki, ale zamachem państwa ościennego na następcę tronu Austro-Węgier, i jako taki, był kulminacją kampanii zabójstw politycznych na Bałkanach.  Podczas Wielkiej Wojny, byliśmy jeszcze świadkami staroświeckiego zabójstwa Rasputina, ale odtąd skrytobójcze morderstwa jednostek stały się domeną powstałych na gruzach imperiów, suwerennych państw, na równi z organizacjami terrorystycznymi.  Państwa mordowały całkowicie poza prawem i nawet wbrew prawu, na mocy raison d’état (udział brytyjskich agentów w zamachu na Rasputina jest jednym z pierwszych tego przykładów), a terroryści dla zaspokojenia rewolucyjnej sprawiedliwości.  Ta licytacja rozpoczęła festiwal indywidualnego terroru, trwający do dziś.  Począwszy od lat 20. XX stulecia, aparaty państwowe próbowały odpowiedzieć na rewolucyjny monopol gwałtu, zabójstwami kłopotliwych jednostek, najpierw na swych własnych terytoriach, ale coraz częściej, także poza własnymi granicami.  Klasyczna amerykańska definicja słowa assassination brzmi: the deliberate, extra-legal killing of an individual for political purposes (celowe, pozaprawne zabójstwo jednostki w celach politycznych). [1]

Rewolucje w Rosji, na Węgrzech i w Niemczech stworzyły warunki dla rozplenienia się plagi zamachów wet-za-wet, jednak prawdziwym teatrem indywidualnego terroryzmu było wówczas Imperium Brytyjskie.  Zamachy w Indiach rozpoczęły się jeszcze przed Wielką Wojną, dokonywali ich hinduscy ekstremiści, oburzeni, że władze nie rozpoznawały ich kastowej wyższości.  Mordowali brytyjskich oficjeli i hinduskich urzędników.  Dziś fetowani są jako narodowi bohaterzy, choć obce im było narodowe wyzwolenie.  Jedno z dochodzeń wykryło 18 komórek terrorystycznych oddanych wyłącznie zabójstwom.  W Egipcie pan-islamiści mordowali umiarkowanych polityków egipskich i urzędników brytyjskich.  Placówka w Egipcie uważana była za karną zsyłkę, ale rzecz jasna, nie tak niebezpieczną, jak stanowisko rządowe w Irlandii.  Pierwotnie, jedynym celem IRA Michaela Collinsa, były zabójstwa policjantów i oficerów brytyjskiego wywiadu.  W ciągu kilku miesięcy zamordowali 15 policjantów.  Odpowiedź Brytyjczyków była inna niż w Indiach: sformowano nieoficjalne „szwadrony śmierci”, przeznaczone do tropienia i mordowania członków IRA.  W praktyce, był to terror wobec przypadkowych ofiar.  Po podpisaniu rozejmu, Collins został zamordowany przez odłam IRA, wrogi jego „ugodowości”.  Kolejnym teatrem zabójstw była Palestyna, gdzie Brytyjczyków mordowali żydowscy osadnicy i ich palestyńscy wrogowie.  W 1933 roku minister Hoare mówił w Oxford Union o pladze zabójstw politycznych – był to pierwszy wypadek, że mówca w Uniwersytecie miał zbrojną eskortę.

Ameryka była zawsze polem brutalnych rozgrywek politycznych, ale ilość zamordowanych polityków była niczym w porównaniu z Meksykiem i republikami Ameryki Łacińskiej.  Mordowano satanicznych prezydentów i charyzmatycznych buntowników, jak Zapata i Villa; nawet partia katolicka miała swą skrytobójczą komórkę.  Geograficzna bliskość miała ten oczywisty skutek, że przemoc rozlewała się do Stanów Zjednoczonych, gdzie mordowano usuniętych polityków latynoskich.  Prezydent Wilson, w obawie przed zagrożeniem niemieckim, zapoczątkował przesadną obstawę osoby prezydenta w 1917 roku – jego orszak chroniony był przez 32 agentów Secret Service, 28 żołnierzy, 50 policjantów plus nieznaną liczbę tajniaków.  Calvin Coolidge próbował zredukować obstawę, ale prędko powrócono do liczb użytych podczas inauguracji Wilsona.  Odkąd w 1932 dokonano w Miami zamachu na prezydenta-elekta, Roosevelta, Secret Service zajął dominującą rolę w ochronie, coraz bardziej odcinając polityków demokratycznych od elektoratu.  (Cóż za kontrast z carem Aleksandrem i Karakozowem!)  Do dziś niejasne pozostaje jednak zabójstwo Huey Longa, jedynego potencjalnego oponenta Roosevelta w wyborach 1936.

1 listopada 1950, kiedy Truman rozważał użycie bomby wodorowej w Korei, dwóch portorykańskich nacjonalistów próbowało wtargnąć do Blair House, gdzie prezydent mieszkał podczas remontu Białego Domu.  CIA i Secret Service oczekiwało ataku ze strony komunistów, ale nikt nie podejrzewał Portorykańczyków o planowanie zamachu.

Kolejną sceną mordów były Chiny i Japonia.  Współczesny dziennikarz nazwał sytuację w obu krajach w połowie lat 30. „sprawowaniem władzy poprzez zabójcze zamachy” (Government by Assassination).  Komuniści chińscy mordowali Japończyków, niezależnych kacyków i ludzi z Kuomintangu.  Koreańscy nacjonaliści mordowali Japończyków, Czang Kaj-szek mordował swoich konkurentów, a Japończycy mordowali się nawzajem.  Oprócz nich operowali tam anarchiści, gangsterzy i cała sub-kultura profesjonalnie oddana zabójstwu.  Oba kraje posiadały słabo rozwinięte struktury państwowe, i silne tradycje militarystyczne.  Spośród tysięcy (dosłownie) mordów politycznych, zabójstwo Starego Marszałka, Zhang Zuolina, władcy Mandżurii, miało najpoważniejsze konsekwencje.  Marszałek lawirował umiejętnie między sowietami i Japończykami, Kuomintangiem, komunistami i agentami brytyjskiego wywiadu, utrzymując względną niezależność Mandżurii z poparciem Japonii.  Jego zabójstwo miało podobny wpływ do Sarajewa, rozwiązało ręce wszystkim graczom i rozpętało piekło.  Ku wielkiemu zdziwieniu stron, zamachu dokonała armia japońska, a ściślej, tajne koło oficerskie oddane całkowicie politycznym zabójstwom (kolejna analogia do serbskiej Czarnej Ręki, która stała za Principem w Sarajewie).  Jedno z takich kółek, o czarującej nazwie, Towarzystwo Kwitnącej Wiśni, postawiło sobie za cel, wymordowanie japońskiej klasy rządzącej, by oczyścić pole dla cesarza i wojska.  Zabójcy nie zdołali wprawdzie osiągnąć celu, ale skutecznie podważyli fundamenty struktur państwowych Japonii.

Czang Kaj-szek tymczasem, stworzył organizację do zadań specjalnych, znaną jako Błękitne Koszule, a w niej zakonspirowaną jednostkę zabójców.  Druga grupa morderców Czanga operowała wewnątrz Militarnego Biura Statystycznego.  Szef Kuomintangu wygrywał jednych przeciw drugim, gdy w tym samym czasie najgroźniejsza grupa skrytobójcza w Chinach, pod nazwą „Korpusu Hycli”, prowadzona była przez tow. Czu En-laja.  Mordowali najpierw swych towarzyszy, ale z czasem przerzucili się na zabijanie tzw. kolaborantów, czyli policjantów, urzędników, zarządców fabryk itp.  W 1937 roku Szanghaj był „światową stolicą politycznego zabójstwa”.  Poruszanie się po ogromnej konglomeracji było niebezpieczne.  Ryksza stała się przedmiotem żartów: aż tylu pasażerów tego niepozornego środka transportu spotkała nagła śmierć.  Wszystkie strony entuzjastycznie przyjęły morderstwo polityczne jako środek walki, ale tylko komuniści wyzyskali chaos.  Azjatyccy zabójcy mieli dziwny wpływ na resztę świata.  Ich uroczyste podejście do rytuału zabójstwa, ich dobrowolne i ceremonialne poświęcenie własnej osoby, uczyniło bardziej możliwym do przyjęcia koncept „honorowego mordercy”, którego źródeł szukać można już u Karakozowa (a póżniej Kaliajewa).  W XIX wieku idea ta nie miała oddźwięku poza kołami rewolucyjnymi, jak zobaczymy w analizie powieści Conrada o rosyjskich terrorystach.

W Europie nie było aż tak źle jak w Szanghaju, ale dobrze nie było.  Ludzie Franco patrzyli początkowo na nazistów jako „morderców i pederastów”.  Wielu europejskich polityków uważało zabójstwo polityczne za „obce zachodniej psychice”… niestety prędko nawrócili się na nową wiarę.

Totalitarne systemy specjalizują się w masowym terrorze, ale nie mają nic przeciwko pozbyciu się indywiduów, zwłaszcza tych, którzy gotowi byliby do nich strzelać.  Simon Ball zwraca uwagę na inny aspekt: totalitaryści wykorzystują zabójstwa polityczne, ponieważ lubują się w klasycznie paranoicznej narracji ofiary, wynosząc poległych towarzyszy na piedestał jako męczenników za sprawę.  Co więcej, Stalin lubił stawiać się w roli ofiary imperialistów, trockistów, rewizjonistów i reakcjonistów, a Hitler był zawsze ofiarą międzynarodowego żydostwa.  Stalin wykorzystał dla własnych celów zabójstwo Wojkowa w Warszawie, podobnie jak bardzo podejrzany mord Kirowa.  Nie inaczej postąpił Hitler.  7 listopada 1938 Herszel Grynszpan zastrzelił w Paryżu sekretarza ambasady niemieckiej, von Ratha, a Kristallnacht odbyła się w nocy z 9 na 10 listopada.

Nie znaczy to jednak wcale, by totalitaryści unikali zabijania.  Stalin miał Sudopłatowa i jego oddział do specjalnych poruczeń, który szczycił się zabójstwem Trockiego, Krywickiego i wielu, wielu innych.  Mussolini miał swoją Ceka del Viminale, szwadron śmierci wzorowany na czekistach.  Nacjonaliści uwielbiają terror – mordowali Żydzi i Ukraińcy, Serbowie i Chorwaci, Węgrzy i Rumuni.  Zatrzymajmy się na chwilę dla nabrania oddechu pośród tej powodzi politycznych zabójstw.

Jak można bronić prawa do mordu?  W 1895 roku, Auberon Herbert, którego potomek ufundował po latach Nagrodę Wiadomości, napisał sążnisty esej pt. Ethics of Dynamite („Etyka dynamitu”). [2] Rozważał w nim dwie możliwe wizje terroryzmu.  Zabójca widziany jako „hiena, odrażający złoczyńca, powodowany nienawiścią i żądzą rozgłosu” lub jako Robin Hood, który ma przed oczami tylko protest przeciw niesprawiedliwości.  Uznał wówczas nadanie moralnej wartości mordercom jako groźbę dla ludzkości i konkludował:

Tylko w jeden sposób można trwale rozbroić zamachowca – porzucając machinę siły i przyzwyczajając ludzi do wiary w błogosławioną broń rozumu, perswazji i służby z własnej nieprzymuszonej woli.  Stworzyliśmy moralność dynamitu; teraz musimy go moralnie rozbroić.

Podobną myśl wyraził Dostojewski, pytając, jak zwalczać nihilistów bez wolności słowa!  Może w szczęsnej Rosji, pod carskim knutem, byłoby to jeszcze możliwe, ale czy było możliwe u progu II wojny?  Anglosascy zwolennicy politycznego zabójstwa wystąpili z nowym usprawiedliwieniem: „etyka mordu jest etyką wojny”, mówił narrator mało znanej powieści z 1939 roku.  I to usprawiedliwienie zwyciężyło.  Do tego momentu w historii, zabójstwo uważane było za polityczną porażkę, za oznakę słabości, i poważni politycy nie chcieli brudzić sobie rąk.  Churchill pogardzał „metodami pigmejów”, ale tylko do czasu.  Nagle „niekonwencjonalne metody prowadzenia wojny”, stały się dziwnie konwencjonalne.  Zamordowanie Hitlera było grą wartą świeczki i nowo formowane „siły specjalne” raźno brały się do planowania.  Brytyjska SOE poprosiła o akta przesłuchań Krywickiego, by móc pobierać nauki z sowieckich metod…  Amerykańska OSS stosowała mord jako akt sabotażu.

Zamach na Heydricha w Pradze wywołał potworne represje, włącznie z niesławną masakrą w Lidicach; na zabójstwo Hotza w Nantes, Niemcy odpowiedzieli masowymi egzekucjami; nie inaczej było w Warszawie, po zamachu na Kutscherę.  Najbardziej „honorowy” ze wszystkich zamachów, spisek von Stauffenberga, wywołał represje na taką skalę, że Amerykanie wyrażali obawy, iż wymordowano przyszłą kadrę wolnych Niemiec.

Indywidualny terror nie zmienił historii II wojny, ale uczynił zabójstwo normalnym.  „Honorowy zabójca” wszedł oficjalnie na scenę i już niedługo miał przybrać atrakcyjną postać Jamesa Bonda i setek podobnych mu morderców.  Niezliczone filmy gloryfikują zawodowych morderców, od konfekcji w rodzaju Kill Bill do poważnych dzieł, jak No Country for Old Man czy In Bruges.

Wojna uświęciła zabójców.  Owionął ich aromat kadzidła i stali się bohaterami narodowymi.  Mordercy z Irgun i Gangu Sterna zostali z czasem poważanymi politykami w Izraelu.  Imperium Brytyjskie rozpadało się przy akompaniamencie strzałów rewolwerowych i wybuchających bomb.  Poza Irlandią, Brytyjczycy byli skłonni ignorować zamachy i nie dociekać zbyt głęboko, kto za nimi stał.  Jeden po drugim – Aung San, Gandhi i Ali Chan – antykolonialni przywódcy byli mordowani, nie przez kolonialistów, ale przez swych konkurentów.

Nie Londyn, a Paryż był kolonialną metropolią najbardziej wystawioną na skrytobójcze kule choć, ściśle rzecz biorąc, Algieria nie była nawet kolonią.  Mordercza kampania przeciw francuskim osadnikom w Algierii, wywołała brutalną kontrofensywę sił specjalnych.  Francuska biurokracja zachowała listę płatnych zabójców i ich wyczynów w latach 56-58 (czyli do dojścia do władzy De Gaulle’a, który utajnił biurokrację, ale kontynuował zabójstwa).  SDECE mordowała algierskich terrorystów i ich sympatyków, polityków i handlarzy bronią; działała w Algierii i w Tunisie, we Francji i w Niemczech.  Jednocześnie, członkowie grup wyzwoleńczych mordowali się nawzajem.  (Jak zwykle, front wyzwolenia narodowego nienawidził algierskiego ruchu narodowego bardziej niż Francuzów.)  Tymczasem we Francji, chęć wycofania się z Algierii, uczyniła De Gaulle’a celem zamachów OAS.  Wystawiony na zagrożenie z dwóch stron, otwarł negocjacje z algierskimi terrorystami i skierował swych państwowych zabójców przeciw OAS.

W klasycznej wykładni, państwo jest legalizacją przemocy.  Jeśli tak, to czy państwo, które ucieka się do zamachów skrytobójczych, nie ulega auto-delegitymizacji?  Państwo ma monopol na przemoc, ponieważ dokonuje gwałtów na mocy prawa.  Terroryzm podważa monopol, narusza wyłączność państwa w tej dziedzinie.  Atoli gdy państwo używa przemocy poza prawem, podważa moralne podstawy swego monopolu i podważa zręby swego istnienia.  Staje się pseudo-państwem na wzór sowietów.  Z tymi problemami borykali się po wojnie wszyscy, ale najbardziej politycy amerykańscy.

CIA nie siliła się nawet na zatajanie swego programu morderstw, ale zabójstwa obu Kennedych i Martina Luthera Kinga, zmieniły tę perspektywę.  Ball ma chyba rację, gdy twierdzi, że „konspiracyjne skłonności w osobowościach” Kennedyego, Johnsona i Nixona, wyjaśniają amerykański problem z politycznym zabójstwem.  Jednak spiskowe tendencje nie tłumaczą nieudolności, a taka była zasadnicza charakterystyka operacji CIA.  Mario Vargas opisał niesławne zamachy w Gwatemali i ich straszne konsekwencje, podobnie zresztą, jak najgłośniejsze być może zabójstwo prezydenta Dominikany, Trujillo, w dwóch bardzo dobrych powieściach.

Niedołężność amerykańskich zabójców spowodowała introspekcję, która doprowadziła do kryzysu lat 70., ale głównie dotyczyła dylematu: zapisywać czy nie zapisywać? – a nie: mordować czy nie?  W latach 70. Demokraci lubili zajmować moralną pozycję wobec amerykańskiego programu skrytobójczego, ale Ball jest zdania, że w XX wieku nikt nie dorównał Kennedyemu i Johnsonowi w skali państwowych zabójstw.  Do 1969 11 tysięcy siedemset osób zostało zamordowanych w przez CIA w kampanii indywidualnego terroru w Wietnamie.  W 1976 Ford oficjalnie zakazał zabójstw politycznych.  Kissinger nazwał to „aktem szaleństwa i narodowego upokorzenia”.

Tymczasem sowieci mordowali bez żadnych zahamowań, o czym dowiadywaliśmy się niemal wyłącznie post factum, od dezerterów, Chochłowa, Światły, Golicyna i innych.  Coraz częściej używali trucizn i wyrafinowanych metod ich aplikacji.

Terroryści jak zwykle koncentrowali się na obsesyjnym poczuciu krzywdy i na słabych punktach w ochronie ich celów.  Najsławniejszym tego typu atakiem jest napaść Palestyńczyków na reprezentację Izraela na Olimpiadzie monachijskiej.  CIA przyznała, że o istnieniu frakcji palestyńskich terrorystów dowiedzieli się dopiero z artykułu w Spectatorze z 1972.  Brytyjczycy obawiali się Mossadu bardziej niż Fatah, i długo nie mogli uwierzyć, że Markow został naprawdę zamordowany przy pomocy parasola na moście Waterloo.

Saddam i Assad używali zabójstw, a Kadafi zdołał nawet uzbroić IRA, dzięki czemu Irlandczycy mogli dodać do zabójstw przechodniów na ulicach Belfastu, zamachy na dużą skalę: od Lorda Mountbattena, przez wielu ministrów brytyjskich, do zamachu na Thatcher w Brighton.  Brytyjczycy nie pozostali dłużni i SAS zlikwidowała wielu terrorystów Skrzydła Tymczasowych IRA.

Ilość zamachów była tak ogromna, że ochrona ministrów stała się codziennością.  Ambasadorzy i urzędnicy ambasad byli celami zamachów, sędziowie i przemysłowcy.  Z drugiej strony, osobista ochrona stała się symbolem statusu, zupełnie inaczej niż za czasów cesarzy.  Powstała w ten sposób nowa klasa polityczna, VVIP, „Bardzo, Bardzo Ważnych Ludzi”, którzy obserwują świat z okien prywatnych samolotów i limuzyn, otoczeni gorylami z ochrony, jak szefowie mafii.  Jakkolwiek odlegli są ci VVIP od cara Aleksandra, przechadzającego się w Ogrodzie Letnim, to jednak korzenie w sprawie Karakozowa są łatwe do dostrzeżenia w sprawie Kennedyego czy zamachu na Papieża: fanatyczny szaleniec czy spisek?  I jak temu zapobiec?

XXI wiek przyniósł zwiększenie indywidualnego terroru.  Coraz rzadziej są to zamachy, nazwijmy to tak, „osobiste”.  Amerykanie powrócili do koncepcji politycznego zabójstwa, przy pomocy kazuistycznego argumentu, że assassination denotuje wyłącznie „nielegalne zabójstwo”.  Dla spacyfikowania amerykańskiego elektoratu, domagającego się krwawego odwetu za masakrę 9/11, stworzono Task Force 714, do walki antyinsurekcyjnej poprzez pętlę zadań pod kryptonimem 3FEA „znaleźć-załatwić-zabić-wykorzystać-analizować”.  Warto zwrócić uwagę, że analizować mieli po zabójstwie, a nie przed.  Mord polityczny miał tu być częścią szerszej taktyki, a zamach zastąpiony został przez atak rakietowy (początkowo z myśliwców, jak w wypadku Zarqawi, później coraz częściej ze zdalnie sterowanych dronów).

Gdzie indziej politycy padali jak muchy.  Hariri w Bejrucie, Butto w Rawalpindi, większość polityków czeczeńskich i afgańskich, wszyscy zginęli w zamachach.  Putin mordował dziennikarzy (Politkowska) i uciekinierów (Litwinienko), a Obama kogo popadło.  W ciągu pierwszych siedmiu lat jego świętoszkowatej prezydentury, Amerykanie zlikwidowali 1500 wrogów w 473 atakach dronów.  Wojny na Ukrainie i Bliskim Wschodzie zwiększyły plon zabójczych zamachów.  Amerykańskiej lewicy zabrakło argumentów, więc uciekła się do kul.

Czy taki był sen Raskolnikowa?  Czy taki koszmar przewidywał Dostojewski?

Czy zabójstwo w odwecie za mord załatwia sprawę?  Czy zabójstwo prewencyjne, rzekomo zapobiegające morderstwu, spełnia swą rolę?  Czy też raczej nakręca diaboliczny młyn mordu i sprowadza państwa do poziomu mafii.

Mogłoby się zdawać, że kardynalnym argumentem przeciw politycznemu zabójstwu jest możliwość odwetu.  To błąd.  Każda akcja wywołuje reakcję – zasada ta obowiązuje w fizyce podobnie jak w polityce.  Nie wolno odrzucać słusznego posunięcia tylko dlatego, że może ono wywołać odwet.  Indywidualny terror jest moralnie odpychający, a nie utylitarnie błędny.  Co nie zmienia faktu, że zabójstwa polityczne z rzadka tylko osiągają pożądane cele polityczne.

Izrael wydaje się przecie uprawniony w swej kampanii terroru wobec przywódców Iranu, Hamas i Hezbollah, czyli organizacji całkowicie oddanych anihilacji żydowskiego państwa.  Legitymizacja tych zamachów wywodzi się ze stanu wojny.

Indywidualny terror szuka na ogół usprawiedliwienia w „stanie wojny”, bo na wojnie się zabija.  Dla przykładu, Żydowi wolno było zamordować przedstawiciela III Rzeszy lub Szymona Petlurę, bo Niemcy i Ukraińcy byli w stanie wojny z Żydami.  Niestety, odkąd nikt już oficjalnie nie wypowiada wojny, można w ten sposób uzasadniać dowolne ekscesy.  Najwęższa grupa, skupiona wokół najdrobniejszej bolączki, może ogłosić się w stanie wojny ze światem, co przecież nie jest wystarczającym uzasadnieniem rozlewu krwi.

***

W charakterze dygresji post scriptum, chciałbym dotknąć problemu omawianego już na naszej witrynie, choć nie związanego z Dostojewskim.  Otóż Józef Mackiewicz zalecał terror indywidualny jako metodę obalenia komunizmu, z czym nie mogę się zgodzić.

W liście do Sergiusza Woyciechowskiego z 1976 (tom 36 Dzieł), Mackiewicz pisał o podstawowej zasadzie, że „komunizm może być obalony tylko siłą”.  Dopiero przyjąwszy tę zasadę, możemy zastanawiać się nad metodami walki.

Osobiście, gdyby Pan mnie zapytał, wypowiedziałbym się za indywidualnym terrorem.

Wydaje mi się, że w tym jednym wypadku Mackiewicz się mylił.  Indywidualny terror byłby równie moralnie naganny, co nieskuteczny.

________

1 Większość materii faktów w moim przeglądzie historii politycznego zabójstwa, pochodzi z książki: Simon Ball, Death to Order. A Modern History of Assassination, Yale University Press, 2025

2 Auberon Herbert, The Ethics of Dynamite, Contemporary Review (May 1894), vol. LXV, January-June 1894, pp. 667-87.  Esej można znaleźć w całości tu: http://davidmhart.com/liberty/EnglishClassicalLiberals/Herbert/1894-EthicsDynamite/index.html



Prześlij znajomemu

12 Komentarz(e/y) do “Sen Raskolnikowa Część VIII”

  1. 1 Jacek

    Panie Michale,

    Cykl o Dostojewskim jest fascynujący. Powiązania , inspiracje literackie i światopoglądowe pisarza, które Pan tropi, tworzą niesamowity obraz. Dzięki temu można dostrzec pełniejsze spektrum poszukiwań tego niezwykłego twórcy. Nie jestem krytykiem literackim, ani znawcą Dostojewskiego, ale czasem wracam do „Zbrodni i kary” i dzięki Pańskim analizom, mogę spojrzeć na Raskolnikowa, Marmieładowa, Sonię i pozostałe postaci, przez pryzmat tych właśnie inspiracji, które Dostojewski umiał tak fenomenalnie przekuć na literackie tworzywo.

    Pisze Pan, że jego powieści można czytać, jak kryminały, psychologiczne analizy, albo odbierać na czysto osobistym planie. Na tym chyba polega magia mistrzowskiej literatury, że powstają dzieła o uniwersalnych walorach, wykraczające poza schemat gatunku, z którego się wywodzą. Ten magiczny pierwiastek literacki potrafili kreować Szekspir, Chandler, Lem, Philip K. Dick, Gogol, każdy na swój niepowtarzalny sposób. Szkoda, że literatura, a powieść w szczególności odchodzą powoli, acz nieuchronnie do lamusa, a jej miejsce zajmuje przekaz audiowizualny. Ale cóż, wszystko się kiedyś kończy…

    Mam pytanie odnośnie powyższego artykułu. Pisze Pan, że Vargas Llosa opisał zabójstwo Trujillo w Dominikanie, w dwóch powieściach. Domyślam się, że jedna to „Święto kozła”. A druga powieść?

  2. 2 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Dziękuję za dobre słowo.

    Wydaje mi się, że zamieranie czytelnictwa, aczkolwiek nie nieuchronne (bo nie ma powodu, żeby tak było), jest czymś, z czym literatura musi sobie poradzić i zapewne sobie poradzi. Rynek, pozostawiony sam sobie, bez wtrętów propagandy, pozostawia tylko to, co najlepsze. Rzecz jasna, owo „bez wtrętów” jest tu kluczowe.

    Co rzekłszy, w samej diagnozie ma Pan absolutnie rację: nie czytają nawet studenci na uniwersytetach, więc czego się spodziewać po szerokiej publiczności? Ale konsekwentnie, jak powiedział Wojciech Młynarski (którego Darek tak bardzo nie poważa), „róbmy swoje!”

    Co do Vargasa – bo „Llosa”, to zaledwie nazwisko jego matki – to najwyraźniej źle się wyraziłem. Napisał on dwie książki o latynoskich zabójstwach politycznych. Jedną jest wspomniana przez Pana powieść o zabójstwie Trujilo w Dominikanie. Proszę jednak zwrócić uwagę, że w tej powieści Trujillo zastanawia się przez krótką chwilę, czy nie zlekceważył lewicowych odchyleń i kubańskich kontaktów Abbesa (choć Vargas nie rozwija tego wątku). Zważywszy dalszą karierę Abbesa – pracował dla Papa Doc Duvaliera – wydaje mi się możliwe, że krwawy Johnny był agentem Castro.

    Drugą powieścią są „Ciężkie czasy” z 2019 (chyba jakoś inaczej po polsku), gdzie niemal głównym bohaterem jest Abbes. Vargas przeszedł rzekomo od komunizmu do prawicy, ale wydaje mi się, że pod koniec życia powrócił ciupasem na lewo, bo ta powieść pozostawia wrażenie lewactwa o wiele bardziej skrajnego niż sarkastyczny dystans w „Koźle”.

    Rewolucja w Gwatemali opisana jest wyłącznie w terminach modernizacji i wyciągnięcia Indian z epoki kamiennej, a kontrrewolucyjna reakcja jako „powrót do kolonialnych czasów, gdy Inkwizycja zachowywała ortodoksję przy pomocy krwi i ognia”. Kontrrewolucjoniści palą książki, torturują niewinnych, gdy nic takiego (wg Vargasa) nie miało miejsca w poprzedzającej rewolucji. Tymczasem on sam opisuje, jak przywódcy związkowi przysięgają, że to nie oni organizują bojówki, które zabierają ziemię właścicielom, podczas gdy są dowody, że związki rozdawały maczety i pałki, i posyłały tłuszczę na podbój. Najzabawniejsze jest zdziwienie bohaterów, że „demokratyczna Ameryka jest przeciwna demokracji w Ameryce Środkowej”.

    W ujęciu Vargasa, nie było nigdy komunizmu w Gwatemali, to był tylko wymysł PR guru, niejakiego Bernaysa, szefa propagandy wszechpotężnej firmy eksportującej banany do Ameryki, United Fruits. Dla uratowania firmy bananowej przed podatkami, Bernays stworzył bananowe republiki, a zagrożenie komunistyczne nigdy nie istniało.

    Można i tak. Ale to nadal bardzo dobra powieść.

  3. 3 Jacek

    Panie Michale,

    To jest ciekawa kwestia, czy literatura, jako forma przekazu, obroni się w konfrontacji ze zmianami technologicznymi. Być może będzie, jak Pan mówi, że przetrwa to starcie. Ale może też podzielić los malarstwa po wynalezieniu fotografii. Kunszt malarzy utrwalających rzeczywistość, którzy specjalizowali się w obserwacji barw, kształtów, światłocienia, został posłany na wysypisko historii. Ta forma sztuki już nigdy nie podniosła się po tym zderzeniu. Potem były tylko kuglarskie sztuczki z abstrakcjonizmem, nowoczesne malarstwo stało się już tylko edenem miernot i hochsztaplerów, jak kiedyś zauważył Łysiak.

    Z literaturą może stać się podobnie, chociaż technologie cyfrowe nie oferują przecież lepszych jakościowo, pogłębionych treści. Wręcz przeciwnie, prymitywny, masowy przekaz degeneruje zdolności poznawcze odbiorcy, tresując go w przyswajaniu coraz krótszego impulsu danych, zabijając umiejętność skupienia uwagi na dłuższych formach. To w znikomym, a w każdym razie dużo mniejszym stopniu dotyczy pokoleń wychowanych w erze przedcyfrowej, ale pokolenia dorastające współcześnie już raczej słowem pisanym nie będą umiały się posługiwać. Jak będzie w rzeczywistości, czas pokaże.

    Jeśli chodzi o Trujillo, to jest jeszcze jedna powieść opisująca zamach na jego władzę. To „Cuidad Trujillo” Andrzeja Wydrzyńskiego. Nie czytałem , ale słyszałem o niej wiele pochlebnych opinii. Pański artykuł przypomniał mi o tym tytule, może w końcu sięgnę po niego.

    A propos terroru i zabójstw politycznych, które Pan opisuje, przypomniała mi się jeszcze jedna postać, która ideowo wprost wywodzi się z rosyjskich zamachowców, walczących z dawną Rosją. To iIicz Ramirez Sanchez, znany jako Carlos i Szakal. Destrukcję cywilizacji łacińskiej i komunistyczną ideologię wyniósł z domu rodzinnego, a w dorosłym życiu konsekwentnie podążał tą drogą. To chyba najsłynniejszy terrorysta XX wieku, chociaż jego skuteczność i profesjonalizm to w dużej mierze mit, wykreowany przez dziennikarzy w latach 70-tych. Jako cyngiel Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny zasłynął kilkoma spektakularnymi akcjami. Niewiele brakowało, a wziąłby udział w porwaniu samolotu Air France w 1976. Podobno odmówił jednak udziału w tej operacji, co prawdopodobnie uratowało mu życie, bo jej finałem był słynny rajd na Entebbe w wykonaniu izraelskiego Sayeret Matkal. Carlos vel Szakal ostatecznie został złapany i osądzony przez Francuzów i do dziś gnije w więzieniu. Ta postać też została uwieczniona w literaturze. W „Tożsamości Bourne a” Roberta Ludluma, tytułowy bohater podszywa się właśnie pod Szakala, chcąc go wywabić z kryjówki, a cała fabuła kreci się wokół tego właśnie wątku.

  4. 4 michał

    Panie Jacku,

    Ilicz el Chacal jest wspomniany powyżej tylko marginalnie (bez wymienienia go z rodu-plemienia), wyłącznie w kontekście palestyńskich rozłamów, których ani CIA, ani MI6 nie były świadome. PFLP i tzw. czarny wrzesień, to m.in. on. Nie miałem pojęcia, że był inspiracją (czy raczej występuje?) dla Bourne’a.

    Co do przyszłości literatury, to nadzieja jako cnota chrześcijańska, nie powinna być mylona z bezbożnym optymizmem. Jestem pesymistą. Także gdy chodzi o przyszłość literatury. Ale…

    Mnie w końcu zupełnie nie interesuje masowy odbiór, bo cokolwiek robią masy jest bez znaczenia. Masowo produkuje się np. książki o tym, że płeć jest kwestią indywidualnego wyboru, a nie biologii. Tego rzecz jasna, nikt nie czyta, ale niechby i czytali! Przecież nie zmieni to na jotę biologicznych faktów. Kiedyś bestsellerem w Londynie była „Krótka historia czasu”, Hawkinga. Ludzie to kupowali, ale nikt nie czytał. Potem czytali ileś tam odcieni szarości, a dzisiaj na liście bestsellerów jest taka np. pozycja: „Tart: Misadventures of an Anonymous Chef”, autorstwa kogoś, kto się zowie „Slutty Cheff”… Zapewniam Pana, że kiedy już nikt nie będzie pamiętał wypocin „rozwiązłej kucharki” ani odcieni szarości, ludzie będą nadal czytali Goethego, Byrona, Dostojewskiego czy Mackiewicza. Będą to wprawdzie pojedynczy ludzie, podobnie jak dzisiaj, podobnie jak zawsze. I taka przyszłość literaturze powinna wystarczyć. Jeden inteligentny czytelnik. To wszystko.

    Ciekawe, co Pan mówi o malarstwie, ale czy ja wiem, czy mogę się z tym zgodzić? Abstrakcyjne malarstwo może być najwyższej klasy. Może być, podkreślam, bo rzadko bywa. Kuglarstwa w nim wiele, ale jak z literaturą, tak jest ze wszystkim. A pośród masy chłamu nagle pojawia się De Kooning albo Pollock. Czy to nie wystarczy? A że oni nikogo nie obchodzą? To też prawda.

    Jak Pan widzi, pozostaję elitarystą bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Jedyne, co mnie w tym martwi, to przejęcie terminu „elita” przez miałkich lewaków z ich pojęciami „elit kierowniczych” lub „opiniotwórczych” – tfu! Co za koszmar! Otwarcie pragnąć tworzyć opinie innych, którzy sami nie potrafią sformułować, co myślą, więc muszą przyjąć opinie cudze. I jak takie pseudo-opinie mogą mieć jaakiekolwiek znaczenie?

  5. 5 Jacek

    Panie Michale,

    Skupianie się na jednostkach i ignorowanie mas, to jest jakaś metoda. Oczywiście, że Dostojewski pozostanie w pamięci, dzięki jakości swojego pisarstwa, a wypociny, o których Pan wspomina, zginą w pomroce dziejów. Zastanawiam się tylko, czy literatura, a właściwie jej odbiorcy, staną się rodzajem intelektualnego getta, tyleż elitarnego ( w pierwotnym tego słowa znaczeniu), co nielicznego. Ale może tak było zawsze, jak Pan pisze i ekspansja nowych technologii niczego tu nie zmieni…

  6. 6 michał

    Panie Jacku,

    Czy nazwałby Pan czytelników Dantego we Florencji w XIV wieku, gettem? A czytelników Beniowskiego w XIX-wiecznej Polsce? Czy to było getto? Mickiewicz może i pragnął dożyć tej pociechy, by jego księgi zbłądziły pod strzechy, ale czy nie trafniejsza jest myśl Witkacego? Nie sądził, by jego utwory dotarły pod strzechy, bo już żadnych strzech nie będzie – nie będzie z tego żadnej uciechy i tylko gówno równomiernie rozpełznie się wszędzie. No, i rozpełzło się. A książki dotarły do prlowskich blokowisk, gdzie pozostały radośnie nie czytane, ale czy ci nieliczni, którzy czytali w prlu Witkacego, gdy wybuchła nagle na niego moda w latach 70., stali się rodzajem intelektualnego getta?

    To nie jest retoryczne pytanie. Ja autentycznie nie wiem. Może to i było swoiste getto.

    Ale przyszła mi do głowy taka rzecz. Historia jest w takim samym pohańbieniu, jak literatura. W kraju, w którym mieszkam, jeszcze 50 lat temu, uczono dzieci o mowie króla Henryka pod Agincourt albo o ostatnich słowach Nelsona. Dzisiaj uczy się ich, że Imperium Brytyjskie było skazą na dziejach świata. A zatem chłopcy i dziewczęta, którzy znali na pamięć słowa Nelsona, stworzyli świat, w którym żyjemy. Innymi słowy, jakie to ma w końcu znaczenie?

    Osobiście, wolałbym, żeby uczono w szkołach prawdziwej historii i najlepszej literatury, ale ten jeden inteligentny czytelnik, o którego nam chodzi, dotrze do prawdy niezależnie od tego, jakiej propagandy będą go uczyć w szkole.

    Żeby nie być gołosłownym. Przeczytałem „Kontrę” niejakiego Józefa Mackiewicza, na samym początku stanu wojennego i wydało mi się to grafomanią. A mając lat kilkanaście, miałem lewicowe poglądy. Nadal utrzymuję, że nie ma w tym nic złego. ale byłoby w tym coś złego, gdybym krytycznie pozostał przy takich nonsensach.

    Natomiast co do nowych technologii…

  7. 7 Jacek

    Panie Michale,

    Pisarze, o których Pan wspomina tworzyli w epokach, kiedy słowo pisane było sposobem komunikacji elit. Czytelnicy Słowackiego, czy Mickiewicza byli więc wtedy chyba bardziej elitą, niż gettem, bo ja wiem? Skoro umiejętność czytania i pisania była raczej rzadkością, to ci, którzy ją posiedli stanowili swego rodzaju awangardę, do której pozostali aspirowali. Tak mi się wydaje.

    Dziś słowo pisane, z wielu powodów, wśród których rewolucja cyfrowa odgrywa główną rolę, staje się przestarzałą formą komunikacji. Dzieje się tak chyba z czysto utylitarnych względów. Obrazem i dźwiękiem dużo łatwiej jest manipulować umysłami i szerzyć propagandę, niż książką, powieścią, wierszem, czy poematem. Ważnym czynnikiem jest tu też tempo zmian. To nie jest proces rozciągnięty na kilka pokoleń, to się wydarza w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Nośniki treści, narzędzia ich powielania, kopiowania, udostępniania, stają się ważniejsze, niż sama treść. O ile w ogóle można jeszcze mówić o jakiejś treści, bo jest to raczej szum informacyjny, z którego ciężko wyłowić jakiś rzeczowy przekaz. Nawet zakładając, że ktoś by się zdobył na wysiłek poszukiwań. Ten proces musi odcisnąć się jakoś na odbiorcy. Ja niestety nie mam odpowiednich kwalifikacji, żeby to precyzyjnie opisać, czy przewidzieć kierunki rozwoju (czy raczej degeneracji), ale same zmiany są widoczne nawet i dla mnie, amatora.

    Natomiast Pański przykład z „Kontrą” jest, mimo powyższego, krzepiący, bo dowodzi, że słowo pisane ma moc i może kształtować jednostki. Jestem autentycznie ciekaw, jak ten proces wypierania słowa obrazem i dźwiękiem się dalej potoczy. Czy literatura zostanie zepchnięta na boczny tor i stanie się skansenem, czy jednak się obroni?

  8. 8 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Mnie się wydaje, że autentyczna elita nigdy nie przeradza się w getto. Współczesne nam elity lewicowe (nie mam pojęcia dlaczego nazywane „liberalnymi”, bo są śmiertelnymi wrogami innych punktów widzenia) mają tyle pogardy dla „reszty”, dla „ludu”, czyli dla Pana i dla mnie, że być może przeradzają się w odcięte getta. Słyszę, że w prlu ludzie nienawidzą i gardzą tymi, którzy ośmielą się krytykować niunię. Tutaj dowodzą wciąż, że tylko ludzie niewykształceni głosowali za odejściem od niuni. Nie chcą rozmawiać z takimi ludźmi, chcą słyszeć tylko potwierdzenie swoich opinii – a więc getto…

    W lepszych czasach, ludzie komunikowali się na pismie: pisali listy, które czytamy dziś, jak najlepszą literaturę. Czy ktoś będzie w przyszłości czytał tweets albo txts? Ma pan oczywizda rację, że łatwiej się pisze txt niż list, łatwiej manipuluje na X niż artykułem w gazecie, łatwiej szerzy propagandę przez shit-face-book-czy-jak-mu-tam niż przez poemat – ale na ile ma to znaczenie? Sądzę, że ludzie będą nadal pisać wiersze i pisać powieści, bo to wyrasta z wewnętrznej potrzeby, a nie z zapotrzebowania społecznego. Ale ma Pan rację, że coraz mniej ludzi to czyta.

    Gdzie się z Panem nie zgadzam, choć może nie rozumiem, to że „nośniki treści, narzędzia ich powielania, kopiowania, udostępniania, stają się ważniejsze, niż sama treść”. Czy wp jest ważniejsze, niż to co Pan tu pisze? Czy chrlowski tiktok jest ważniejszy niż podane na nim krótkie video, jak Benavidez znokautował Yarde’a? Ale może Pana źle rozumiem.

    Mój ulubiony filozof twierdził, że historia zawsze toczy się szerokim, krwawym nurtem, ale obok tej rzeki potworności płynie krystalicznie czysty strumyczek ludzkiej myśli, godnej ludzkiej twórczości, i tym cieniutkim nurtem zawsze warto płynąć. Czy to jest boczny tor? Tak, prawdopodobnie. Ale o ileż ważniejszy od tej krwawej autostrady. Czy skansen? Hmm, do skansenu przychodzą „przelotnie zaciekawieni” turyści, którzy są mięsem armatnim dla terrorystów. Nie sądzi Pan?

  9. 9 Jacek

    Panie Michale,

    Odnośnie nośników treści, miałem na myśli sztucznie kreowane przez tzw bigtech potrzeb i podsuwanie metod ich zaspokajania. Facebook i smartphone są tego zjawiska przykładem. Podsycanie chęci uczestniczenia w jakimś medium społecznościowym, nawet w przypadku, kiedy użytkownik nie ma nic w nim do powiedzenia, jest według mnie stawianiem na nośnik , ponad treścią. Umożliwianie półanalfabetom wypowiadania się na tik tokach, facebookach, itp., jest klasycznym przykładem przerostu formy nad treścią.

  10. 10 michał

    Panie Jacku,

    Wyznaję, że moje stanowisko w tej sprawie jest prostsze, aż do punktu, w którym obawiam się, staje się prostackie. Internet w różnych swoich wcieleniach jest zaledwie narzędziem, jak młotek: można go użyć, by wbić gwóźdź, albo żeby zabić człowieka. A może inaczej: internet jest szerokim gościńcem, po którym można spacerować, ale którym także płynie ściek; można nim jechać wytworną karetą (np. wp, cha, cha) albo pędzić rakietą; podążać w ścisku autobusem, albo powolutku rozchwierutaną rykszą. To wszystko wehikuły i jako takie nie mają wartości – nie ceny, ale aksjologicznej wartości – są „moralnie neutralne”, jak by to powiedzieli ludzie z innego, lepszego świata, sprzed stu lat. Ale przedmiot przebywania na tym gościńcu, powód, dla którego się tu znaleźliśmy, już nie jest neutralny. Można chcieć się taplać w tym ścieku, można także pędzić na złamanie karku dla propagandowych zysków; można łżeć, by wcisnąć komuś buble; można wreszcie w ścisku podążać za innymi, jak stado baranów, tam, gdzie najwięcej klikają.

    Nie widzę w tym jednak rozróżnienia między formą a treścią. Forma propagandy może być wspaniała, wystarczy spojrzeć na bolszewickie filmy Eisensteina lub na nazistowskie filmy Leni Riefenstahl. Ale nie ma to przecież nic wspólnego z nośnikiem (czyli w ich wypadku z kinem), który pozostaje obojętny, neutralny, ambiwalentny. Wracając do mojego gościńca, można nim jechać w zbożnych celach, więc nie zamykajmy ruchu tylko dlatego, że jakiś nikczemnik używa go dla rozboju. Nie potępiajmy go w czambuł, ponieważ tym samym gościńcem płynie ściek.

    Zaczęliśmy od tego, czy literatura może przeżyć technologiczne nowości, a doszliśmy do analfabetów. Ale czy jest możliwe, żeby literatura była zagrożona beczeniem baranów? Jeśli analfabeta ma możliwość się wypowiedzieć, niech się wypowiada, co mnie do tego? A nuż powie coś ciekawego. Na razie jeszcze nie każą tego słuchać. A że ktoś tu podsyca chęć analfabety do wypowiedzenia się, to też jego prywatna sprawa.

    A teraz pytanie do Pana. Zostawmy na boku wp, jako dość nietypową przestrzeń. Udało mi się czytać na internecie znakomite artykuły i ciekawe, pouczające dyskusje. Dostęp do nich jest otwarty, ale sam ich poziom dyktuje niejaką elitarność takich poletek. Czy zaklasyfikowałby je Pan jako „getta”? Pisał Pan tu kiedyś o niebezpieczeństwie getta (https://wydawnictwopodziemne.com/2012/02/25/in-the-ghetto/). I rozgorzała wówczas dyskusja, głównie z nieodżałowanym Panem Andrzejem – Panie świeć nad jego duszą. Była to chyba dyskusja „elitarna”, nie zainteresowała wtedy szerszych kręgów i nie zaciekawi w przyszłości. Ale czy to jest getto?

    Po raz któryś podkreślę, że to nie są pytania retoryczne. Czekam Pańskiej odpowiedzi. – Jak wyroku…

  11. 11 Jacek

    Panie Michale,

    Ale wyciągnął Pan znalezisko…

    Grupy, czy środowiska, o których Pan pisze, są według mnie, czymś w rodzaju enklawy, wśród internetowego, masowego ścieku. Zastanawiam się, czy jest to jakieś wyjątkowe zjawisko, wykreowane w dobie cyfrowej, czy raczej stanowi pewien standard, typową sytuację w każdej ludzkiej populacji, a Internet tylko wyostrzył, uwypuklił jej obraz. Pewnie zawsze tak było, że jednostki o pewnych, nietypowych, rzadkich cechach, umiejętnościach, zainteresowaniach, skupiają się wokół siebie, w pewnym stopniu zamykając się we własnym kręgu. Jeśli treści, jakie między sobą wymieniają, obyczaje, wytwory rąk, lub umysłów, są dostępne dla osób postronnych, to tworzy się w ten sposób taka właśnie enklawa, o, siłą rzeczy, elitarnym charakterze. Ale otwartość, ogólna dostępność generowanych przez nią treści może wpływać i najprawdopodobniej jakoś wpływa na świat wobec niej zewnętrzny. Getto powstaje chyba wtedy, kiedy taka społeczność izoluje się, bądź jest izolowana od świata zewnętrznego i żadne treści nie wydostają się poza tę grupę osób.

    Obawy, dotyczące środowiska WP, które wyrażałem pisząc przypomniany przez Pana artykuł się nie sprawdziły. Treści tutaj publikowane są ogólnie dostępne i zapewne jakoś oddziałują na świat zewnętrzny, chociaż ten wpływ nie jest widoczny na pierwszy rzut oka. Nie można tu więc mówić o getcie.

    Samo zjawisko tworzenia się takich enklaw, środowisk ludzi poświęcających czas i energię jakiejś dziedzinie życia, jest czymś zupełnie naturalnym i często jest swoistym generatorem niezwykłych, unikalnych dzieł ludzkiego umysłu.

    Internet jest oczywiście tylko narzędziem, dającym nowe możliwości, ale podział rynku pomiędzy dwóch, trzech wielkich graczy w tej branży, powoduje, że dawny Internet, sprzed piętnastu, dwudziestu lat, który był symbolem wolności słowa, już praktycznie nie istnieje. W przypadku WP to zjawisko jest może mniej istotne, ale są witryny, które big tech zabija. A taki facebook, czy youtube na przykład, jest skutecznym narzędziem cenzury, co w zasadzie uniemożliwia wolną wymianę myśli.

    Ale to temat na inną dyskusję.

  12. 12 michał

    Ach, zaraz znalezisko!… To jest tutaj, u nas, nasze. To nie było w innej epoce, ale całkiem niedawno.

    Nie chodziło mi jednak wcale o wp, przynajmniej początkowo, bo jak mówiłem wcześniej, to jest chyba wyjątkowy wypadek. Czy wp przeżyje, to jest zupełnie inna historia. Moje pytanie dotyczyło tej cechy odcięcia, o której tak trafnie Pan napisał: elitarność siłą rzeczy, a nie jako cel. Enklawa kojarzy mi się dobrze, na przykład z zatoką i przystanią, schronieniem, ostoją, zaciszem, może nawet schronem. Każde z tych pojęć zawiera wprawdzie w sobie element odgrodzenia się, ale nie ma negatywnych konotacji getta.

    Nie pamiętam już teraz, czy to Pan, czy ktoś inny (może p. Gniewoj) użył w jakiejś dyskusji słowa „skansen”… Tu znowu konotacje są wieloznaczne, ale ciekawe. Być może będą nas kiedyś pokazywać jako ciekawostkę, że tak kiedyś myślano, i będą się ludzie dziwować, jak to w skansenie.

    Może jeszcze lepiej, powinniśmy się stać rezerwatem. Tylko że w rezerwatach, eksponaty na ogół pozostawione są same sobie, żyją wedle swoich praw i robią, co chcą – prawie.

    Jeżeli o mnie chodzi, to coraz chętniej znalazłbym się w takim reakcyjnym rezerwacie.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Wysyłka gratis!

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej! Wydanie II
Wydanie zawiera fragmenty Dzienników George’a Racey’a Jordana.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.