Pan Prezes i wcielenia prlu
7 komentarzy Published 31 sierpnia 2008    |
„Jako konserwatysta – jestem państwowcem i popieram Państwo Polskie w jakiejkolwiek formie by istniało: I RP, II RP, Księstwo Warszawskie, PRL, III RP. A to dlatego, że byt ułomny jest zawsze czymś lepszym niż niebyt państwowy. Są formy polityczne bliższe bytu i dalsze – PRL jest bardzo odległa. Mimo to jest to jakaś formuła państwowości polskiej, mająca w dodatku historyczną tendencję do poszerzania wewnętrznej autonomii względem ZSRR (porównajmy rok 1952 a 1988).
Czy ja legitymizuję PRL? Jeśli dokonamy rozróżnienia tego, co jest legalne (zgodne z porządkiem ustawowym), a legitymowalne (uznanym za prawowite przez obywateli), to PRL było legalne, ale pozbawione legitymowalności. Tym niemniej było okaleczoną formą państwowości polskiej. Rzadko zdarza mi się zgadzać z Heglem, ale on miał trafną myśl: „wszystko co istnieje jest racjonalne”. PRL jest faktem z którym nie możemy polemizować. Ludzie, którzy udają, że to jakaś czarna dziura w naszej historii abstrahują od tego, co istniało, a więc są nieracjonalni. Jeśli się głosi, że PRL nie istniało, to należałoby wypuścić z więzień wszystkich skazanych przed 1989 rokiem, gdyż są ‘nielegalnie’ więzieni.”
Tak nam wyrąbał pan Prezes Klubu Konserwatywno-Monarchistycznego, Adam Wielomski, w wywiadzie udzielonym Adamowi Pankowi (http://konserwatyzm.salon24.pl/89304,index.html ). Pan Prezes urasta szybko do rozmiarów bête noir prlowskiej prawicy – przynajmniej w moich oczach. Prezes oczywiście nie zwracał się wcale do nas, do Wydawnictwa Podziemnego, bo gdzież mu tam schodzić do podziemia! Trudno mi jednak nie brać tego do siebie, bo jakkolwiek nie byłbym sformułował mego stanowiska w kwestii prlu tak jak Prezes, to odmawiam temu tworowi godności państwa polskiego. Uważając się za człowieka racjonalnego, muszę zatem spróbować bronić racjonalności mojego stanowiska albo natychmiast i bez zastrzeżeń zmienić zdanie, przyznać rację Prezesowi i uznać prl za państwo polskie.
Zacznijmy od końca panaprezesowej tyrady. W moim przekonaniu, zerwanie ciągłości państwowej, powinno koniecznie łączyć się z jakimś aktem prawnym, który uznaje (bądź odrzuca) akty dokonane w poprzedniej jurysdykcji. Fakt, że żadnych więźniów nie wypuszczono w 1989 roku jest tylko kolejnym dowodem na nieprzerwaną ciągłość państwową pomiędzy prlem i prlem bis. Każdy skazany w systemie prawnym prlu był oczywiście skazany nielegalnie, co nie zmienia postaci rzeczy, że mógł być skazany sprawiedliwie. Gdyby w 1989 roku rzeczywiście powstało nowe państwo, to nowy system prawny uporać by się musiał z tym problemem. Jednakże Prezes myli się, utrzymując, iż nieuznawanie prlu sprowadza się do „abstrahowania od realnego istnienia”. Ejże, panie Prezesie! Nikt, kto doznał istnienia prlu na własnej skórze, nie twierdził, o ile wiem, że toto nie istniało. Bohaterowie ginący w kazamatach bezpieki w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, nie zginęli w męczarniach zadanych przez czarną dziurę. Ci wszyscy zastraszeni, zagłodzeni, czy choćby tylko znudzeni potworną „realnością”, tego co Prezes nazywa „państwem polskim”, nie mieli wątpliwości co do istnienia prlu, choć z pewnością kwestionowaliby racjonalność prlu. To nie „istnienia” odmawialiśmy temu dziwnemu tworowi, ale podstawowych cech „państwowości”, a tym bardziej cech państwowości polskiej. Powoływanie się w takim kontekście na Hegla jest równie śmieszne, co nietrafne, bo oczywiście nie wszystko co istnieje, musi być racjonalne, czego istnienie komunistycznych pseudo-państw w rodzaju prlu czy enerdowa jest tylko jednym z rozlicznych przykładów. Racjonalność nie jest bowiem cechą rzeczywistości, ale cechą myśli. To poznający podmiot wnosi do rzeczywistości wymóg racjonalności, ale to co jest – jest, niezależnie od naszego poznania i jego wymogów. Istnienie jest całkowicie obojętne na Hegla, na mnie, a nawet na Prezesa. No, chyba że myśl Prezesa ma moc sprawczą, a wtedy wszyscy jesteśmy tylko igraszkami prezesowej świadomości.
Pan Prezes próbuje dalej dokonać czegoś, co wydaje mu się jasnym rozróżnieniem, ale w zamian zsuwa się w kompletny nonsens: „Jeśli dokonamy rozróżnienia tego, co jest legalne (zgodne z porządkiem ustawowym), a legitymowalne (uznanym za prawowite przez obywateli), to PRL było legalne, ale pozbawione legitymowalności.” [gramatyka prezesowa] Rzeczywistość była jednak inna: ogromna większość obywateli prlu (a nawet wielka część „niepodległościowej” emigracji) uważała prl za prawowite państwo polskie, uznawała jego struktury (pseudo)państwowe, jego granice (zwłaszcza tę na Odrze i Nysie), kibicowała jego sportowcom, brała udział w jego wyborach itd., więc skąd nagle ten „brak legitymowalności”? Wedle kryterium Prezesa prl byłby ściśle biorąc „legitymowalny”. Ale też „legitymowalność” jest kryterium wymyślonym przez Prezesa zupełnie ad hoc, dla wygody argumentacji. Poddani prlu rozpoznawali po prostu twardą rzeczywistość, np. odmowa udziału w wyborach miała rzekomo utrudnić otrzymanie paszportu, więc głosowali, przez co w żaden sposób nie udzielali prawomocnej legitymacji bolszewickim władzom. Widać już, że pozornie czarno-białe rozróżnienie zaproponowane przez Prezesa do niczego się nie nadaje, bo po pierwsze, według jego własnego kryterium „uznania za prawowite”, prl był „legitymowalny”, a po drugie, nie dawało mu to żadnej prawowitej legitymacji. I tak doszliśmy do trzeciego i najważniejszego punktu, a mianowicie, że prl był „legalny” w tym sensie, że „zgodny z porządkiem ustawowym”. Czy prlowscy konserwatyści czują się zwolnieni z wymogów logiki? Prezesie! To jest bełkot! Jeżeli przejmę jutro władzę w Klubie Zachowawczo-Monarchicznym, wsadzę Prezesa do ciupy, zagonię wszystkich członków na wiec, postawię mięśniaków przy drzwiach i nie wypuszczę nikogo, aż nie zgodzą się zmienić konstytucji Klubu na taką, która uprawomocni moją świeżo zdobytą władzę – to czy moje postępowanie stanie się przez to „legalne”?! Wstyd doprawdy nawet mówić takie rzeczy. Czy „Prezes legitymuje prl”? A cóż innego Prezes robi? Jedyne usprawiedliwienie byłbym skłonny widzieć w tym, że Prezes legitymuje nadzwyczaj nieudolnie, co jest jakimś błogosławieństwem.
Prawdziwe przyczyny takiego stanowiska wobec prlu, widzimy w pierwszym akapicie, gdzie Prezes głosi urbi et orbi: „Jako konserwatysta – jestem państwowcem i popieram Państwo Polskie w jakiejkolwiek formie by istniało.”
To jest postawa, którą Józef Mackiewicz nazywał polrealizmem. Państwo – „byle-polskie”; kultura – byle-polska. To co polskie, jest dobre samo przez się, w sposób podstawowy, niedefiniowalny, absolutny i obiektywny, bo polskie, „w jakiejkolwiek formie by istniało”. Oczywiście trudno z takim stanowiskiem polemizować, bo jest z gruntu nieracjonalne. Zabawne, że Prezes zarzuca irracjonalizm swym oponentom, tym zwłaszcza, którzy, widząc zło prlu, odmawiają mu statusu państwa polskiego.
Dochodzę do przekonania, że Prezes wyszedł żywcem z kart Drogi donikąd. Prezes jest Marią Zwolińską, kierowniczką szkoły ludowej, która domaga się, żeby w jej szkole sowieckie slogany, sławiące mądrość Stalina, były pisane po polsku. Prezes jest Konradem, który poucza Pawła:
„Dość, dość, mój drogi, tej donkiszoterii. Trzeba się wreszcie nauczyć myśleć trochę realniej i brać rzeczy istotne pod uwagę, a nie ciągle spoglądać przez różowe szkła romantyzmu. My zwłaszcza jesteśmy narodem nieuleczalnie chorym na najstraszliwszą chorobę, bo samobójstwa. Tak też o nas inni sądzą, i dlatego lekceważą. Raz skończyć z tymi szarżami kawaleryjskimi, z przelewami krwi pour le roi de Prusse, z tym porywaniem się z motyką na słońce.
Paweł mimo woli wtrącił nietaktownie:
– Czyżbyś miał na myśli ‘słońce konstytucji stalinowskiej’…”
Ten sam Konrad próbuje potem przekonać enkawudzistów, że „w niedługim czasie staną ramię przy ramieniu przeciw Niemcom”. Zupełnie tak samo Prezes chce dziś sojuszu z Rosją, bo „pod jej skrzydłami można budować kraj autentycznie konserwatywny”. Na co odpowiedź ze strony czekistów rządzących dzisiejszą „Rosją” będzie taka sama: najpierw trzasnąć pięścią w zęby, a potem: „– Nu, a teraz nazwiska!” – bo im nie potrzeba pośredników do narodu ani sojuszników. W Nie trzeba głośno mówić tenże Konrad widzi już wojnę przeciw Niemcom jako „wojnę świętą, która usprawiedliwia nawet hekatombę ofiar, jaką ponieśliśmy dotychczas…” „– O tacy, to gorsi od zarazy” – oceni go później Henryk.
Realizm polityczny nie może prowadzić do uznania każdego bytu państwo-podobnego za państwo polskie. Nie może się tego domagać także prawdziwy patriotyzm, wyłącznie jego skrzywiona, polrealistyczna wersja. A już z całą pewnością prawdziwy konserwatyzm nie może wieść do uznania prlu za państwo polskie, bo zachowawczość dotyczy wartości, a nie zachowania status quo.
Prześlij znajomemu
Panie Michale,
znane są objawy choroby, znany jest mechanizm jej działania. Jestem laikiem, ale mechanizm nie wygląda na zbyt skomplikowany.
MUSI być równie proste i równie skutecznie działające antidotum, nieprawdaż?
Wszystkim przymykającym oko na „pewne” defekty tak PRL jak i PRL-bis (ewentualnie IIIRP żeby określenie było bardziej strawne) polecam rozdział WIELKI TRYUMF KOMUNISTYCZNEGO NACJONALIZMU, „Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy”, J. Mackiewicza. Żeby zachęcić do lektury fragmenty:
„Narodowy komunizm odwołuje się formalnie do uczuć narodowych, do patriotyzmu. Ale także do narodowego ‚realizmu’, ‚neopozytywizmu’, ‚pragmatyzmu’ etc. Wynalazcą jego jest Lenin. […] Lenin był doskonałym znawcą psychiki masowej. Dał opanowanym przez komunizm narodom – ich Formę Narodową. […] Narody te (Białoruś i Ukraina w czasach NEPu) zaprzestały oporu przeciwko komunizmowi, i uznały, że utrzymanie narodowo-językowej formy ich krajów jest rzeczą w tym stadium najważniejszą: komunizm nie jest taki straszny […].
[…] powtórzony on (narodowy komunizm) został […] do opanowania po drugiej wojnie ‚republik ludowych’ i ‚demokratycznych. […].
‚Realiści’ nacjonalistyczni w ‚suwerennych’ republikach ‚ludowych’, jak Czechosłowacji, Polsce i in. uznali, że komunizm nie jest tak zły, byle był tylko ‚czeski’, ‚polski’ itd.
[…] następowało – jak np. w PRL – pogłębienie ‘polonizacji’. Zwłaszcza w nazewnictwie wypierającej każdy ślad obcej naleciałości, a szczególnie tak obawianej rusyfikacji; w sloganach patriotycznych; w historycznym wielbieniu /byle z pominięciem elementów ‘antysocjalistycznych’/ etc. Wszystko co polskie jest dobre, a więc i komunizm polski winien być dobry.”
Bardzo dobre wyjątki! Szkoda, że pisze Pan swoje komentarze pod starymi tekstami, do których rzadko kto zagląda.
A co do antidotum… Jeśli jest rzeczywiście tak proste, to nikt go nie stosuje. Może dlatego, że wolą być zarażeni. Jak pisał pan Julek w komentarzach pod artykułem o polskim patriotyzmie, wolą być częścią grupy, w gromadzie bezpieczniej.
Ale gromady są bez znaczenia. Łaska tłumu jest o wiele bardziej płocha niż łaska pańska, co na pstrym koniu jeździła. Łaska tłumu jest latawicą lekkich obyczajów i puszcza się to z jednym, to z drugim. Nie trzeba zbyt o nią dbać.
Dziękuję za uznanie, oczywistą rzeczą jest, że zdecydowanie bardziej należy się ono autorowi całości.
Może razem z Metodą opisaną przez Szymona Szechtera a przywołaną przez Mackiewicza w tej samej książce w rozdziale „Człowiek ‚tam'” powstałby przyczynek do nowego artykułu Pana pióra?
Odnośnie kolejnych akapitów byłbym niezmiernie rad gdyby zajrzał Pan do „Dałoj” Pana Dariusza i dał się namówić na odrobinę szaleństwa odpowiadając na moje pytanie zapisane pod artykułem.
A dlaczego nie Pańskiego pióra?
Proszę wybaczyć, że tutaj ale czas nagli i byłoby właściwie…
Do rzeczy: W tekście sprzed wielu lat, który traktował o książce Dariusza Rohnki Wielkie arrangement, pada takie oto zdanie: „Posągowa postać peerelowskiego katolicyzmu, kardynał Wyszyński, nie stronił od kolaboracji z komunizmem jeszcze za życia Piusa XII. Wzywał do głosowania na komunistów, narzucał politycznej emigracji duszpasterzy, nie cofnął się nawet przed nazwaniem peerelowskiego potworka Wolną Polską”. Ja to wiem i zgadzam się ale gdzie doszukać się źródeł? Przetrząsam sieć na darmo. Czy ktoś z Szanownych Państwa mógłby wskazać?
Dziękuję
Drogi Panie Zbigniewie,
Z pewnością najlepiej odpowie Panu Darek, ale u niego kiepsko z czasem.
Internet nie jest dobrym źródłem wiedzy. Spójrzmy najpierw na daty, które można nawet ustalić na podstawie tak zawodnej wiki: Papież Pius XII zmarł w 1958 roku, tymczasem Prymas Stefan Wyszyński zasiadł do rozmów z bolszewickim rządem w lecie 1949. Tzw. „porozumienie Episkopatu z rządem” zawierało m.in. taki punkt:
„Kościół katolicki, potępiając zgodnie ze swymi założeniami każdą zbrodnię, zwalczać będzie również zbrodniczą działalność band podziemia oraz będzie piętnował i karał konsekwencjami kanonicznymi duchownych, winnych udziału w jakiejkolwiek akcji podziemnej i antypaństwowej.”
Trudno zatem przeczyć, że Wyszyński współpracował z kompartią w ujarzmieniu Polski. Można wszakże utrzymywać sensownie, że była to polityczna gra, i tak utrzymują bardziej rozgarnięci wśród jego zwolenników, ale nie można twierdzić, że Pius XII tę grę popierał, bo było odwrotnie.
Jeżeli mnie pamięć nie myli, to Peter Raina napisał chyba coś na ten temat. Książka skupiała się zdaje się na postaci Piaseckiego i wciągnięciu jego publikacji na watykański Index rzeczy zakazanych. Nie wiem więcej, bo książki Rainy nie czytałem. Piasecki był rzecz jasna jednym z organizatorów rozmów w 49 roku.
Panie Zbigniewie,
Wyszyński jako hierarcha o wyjątkowej charyzmie i znaczeniu ma poważnych „hagiografów”, a wszystkie wypowiedziane przez niego publicznie słowa są z pewnością opublikowane. M. in. List pasterski z końca 1968 roku, w którym raczył nazwać peerel „Wolną Polską” (w sposób wyjątkowo obrazoburczy).
W przypadku wyborów do komunistycznego sejmu z 1957 istnieje z pewnością także ogromna ilość opracowań. Sądzę, że wystarczy sięgnąć po dowolny tytuł (żadnego nie podam z pamięci). Episkopat, a więc w praktyce Wyszyński, wzywali nie tylko do udziału w wyborach, ale także do głosowania bez skreśleń na jedyną listę „wyborczą” frontu jedności narodu (czy jak to to się nazywało). „Hagiografowie” twierdzą, że Prymas ulegał w znaczącym stopniu październikowym złudzeniom… tak paplać można zawsze. Dosłowną treść epistoły znajdzie Pan z łatwością w sieci.
Determinacja Wyszyńskiego jeśli idzie o przejęcie władzy nad duchowieństwem emigracyjnym zdaje mi się przesądzać sprawę jego faktycznych intencji. W swoim czasie, a więc w latach 60. pisali o tym publicznie chyba tylko Józefa Mackiewicz i Barbara Toporska. Wyszyński bardzo zadbał o to, żeby skutecznie przejąć władzę nad tym duszpasterstwem. Przy okazji doprowadził też do marginalizacji roli Kazimierza Papée, ostatniego Ambasadora Rzeczpospolitej przy Stolicy Apostolskiej. Barbara Toporska dostała za swój tekst ogromną ilość listownych pochwał, m. in. od prezydenta Augusta Zaleskiego… za odwagę! Niebywałe.
Wyszyński, którego beatyfikacja ma nastąpić w najbliższą niedzielę, podpadał pod dekret Piusa XII z 1949 roku, nakładający ekskomunikę na wszystkich, którzy zdecydują się na współpracę z komunistami. Mamy tu więc niejaki paradoks w osobie purpurata wykluczonego (tylko wedle dekretu) z Kościoła, znajdującego się obecnie na drodze ku wielkiemu wyróżnieniu. Tak to wygląda z punktu widzenia świeckiego laika, którym jestem.