Różne są oblicza wojny. Może być klasyczna, prowadzona z użyciem mniej lub bardziej wymyślnych narzędzi; wojna prowadzona na linii frontu i poza jego obszarem; wojna totalna, której bezwolnym uczestnikiem staje się ludność cywilna. Bywają wojny dyplomatyczne, propagandowe, celne, także ideologiczne. Taką była na przykład zimna wojna. Niezależnie od występujących między nimi różnic, można określić dla nich wspólne prawidła – wszystkie mają swoich generałów i żołnierzy, walczące strony; armie mają swoją strukturę, hierarchię, ściśle określone wewnętrzne reguły; liczy się zwycięstwo, osiągane niekiedy w ciągu kilku minut, dni, miesięcy, czasem lat. Mają, co być może najważniejsze, jeszcze jedną charakterystyczną cechę – są jawne. O istnieniu wojny wiedzą obie walczące strony – zarówno agresor, jak i napadnięty.
Jest jednak jeszcze inny typ wojny, odmienny rodzaj wojennej rozgrywki. Nie obliczonej ani na rychły triumf, ani na łatwe zwycięstwo. Aby ją prowadzić nie są potrzebne struktury, kadry, dowódcy i żołnierze. Nikt nikomu nie wydaje rozkazów, przynajmniej nie sposób dostrzec podobnego procederu. Nikt nikogo nie pogania, choć czas, a raczej jego upływ ma kolosalne znaczenie. Co ciekawe, tylko bardzo nieliczni wiedzą o jej istnieniu. Celem tej wojny nie są terytoria, ani dobra materialne, ani też władza w potocznym rozumieniu. Gra toczy się o coś znacznie mniej uchwytnego, choć nierównie bardziej cennego. To wojna kulturowa, wojna o świadomość, o sposób postrzegania rzeczywistości przez każdego pojedynczego człowieka, o jego pamięć i sposób myślenia.
Ogólne ramy tej wojny, wojny jakiej do tej pory jeszcze nie było, wytyczył włoski filozof i komunista, Antonio Gramsci, formułując w zaciszu więziennej celi podstawowe zasady: walki o hegemonię i marszu poprzez instytucje. Zadziwiające, że twórca tak oryginalnej, żywotnej idei, która zaczyna dominować myślenie elit politycznych i intelektualnych, pozostaje kompletnie anonimowy dla szerszej publiczności. Gramsci i jego idea nie jest dla maluczkich. Sformułowane przez niego zasady królują na salonach, choć po prawdzie niewiele na ten temat wiadomo. Podobno Raisa Gorbaczow, żona twórcy pierestrojki, była żarliwą wyznawczynią jego nauk, ale może to tylko plotka. O żywotności gramscianizmu można przekonać się wyłącznie pośrednio, studiując z uwagą tendencje obecne w kulturze masowej, polityce, sztuce i na uniwersytetach. Jest okazja aby tym ostatnim przyjrzeć się ze szczególną uwagą.
Sposobność taką stwarza książka Davida Horowitza, Profesorowie. Stu najbardziej niebezpiecznych akademików w Ameryce. Horowitz niegdyś, w latach 60. żarliwy komunista i działacz polityczny, który jak mało kto w Ameryce zna swoje dawne środowisko, od kilkudziesięciu lat tropi przejawy komunistycznej aktywności i ideologii. Nieprzypadkowo jego wybór padł na amerykańskie uniwersytety, które obok szeroko pojętej kultury masowej oraz mediów należą do obszaru, gdzie komunistyczna idea rozwija się najłatwiej, znajdując rzesze wiernych wyznawców i propagandzistów. Jest przy tym wymarzonym miejscem do rozwijania haseł ukutych dziesiątki lat temu przez Antonio Gramsciego.
Horowitz nie dostarcza pełnego wykładu zjawiska, o którym opowiada książka. Nie znajdziemy u niego jasnej odpowiedzi, skąd na amerykańskich uniwersytetach tylu wyznawców Marksa i Engelsa, Lenina i Mao, gdzie szukać genezy antyamerykanizmu, jawnej sympatii kierowanej pod adresem arabskich terrorystów i wrogów izraelskiego państwa. Z licznych (ponad 100) zamieszczonych w książce biogramów amerykańskich profesorów można się jednak domyślać, gdzie sięgają korzenie współczesnego amerykańskiego komunizmu – to lata 60., które dla bardzo wielu dzisiejszych akademików były lekcją bezrozumnego buntu przemieszanego z politycznym koniunkturalizmem, także nienawiści do własnego kraju i kapitalizmu. Ówcześni „buntownicy”, zwolennicy heroiny, haszyszu, opium czy innego lsd, piewcy pacyfy i komuny, miłości i Związku Sowieckiego, dzięki prostej zasadzie przemiany pokoleniowej stali się dziś wykładowcami, pedagogami, nauczycielami młodego amerykańskiego pokolenia, wcielając w życie reguły określone przez włoskiego komunistę.
Horowitz ilustruje stawiane tezy bardzo licznymi, niekiedy wręcz drastycznymi przykładami z działalności amerykańskich akademików. Przedstawia ich poglądy oraz idee polityczne i społeczne, które usiłują wcielić w życie. Jak sam stwierdza, celem książki nie jest krytyka poszczególnych postaw ideowych, ale obrona akademickich standardów, z których najważniejszy, elementarny dotyczy zachowania obiektywizmu wykładu. Profesor, zdaniem Horowitza, ma nie tylko przywilej wygłaszania własnych idei, ale również obowiązek referowania odmiennych niż jego własne poglądów. Tymczasem profesorowie nie tylko „zapominają” o tym obowiązku, ale także poddają studentów bezwzględnej indoktrynacji, zmuszając ich do powtarzania poglądów i idei zasłyszanych podczas wykładów, lub też nakłaniając ich do podjęcia aktywności politycznej o ściśle określonym zabarwieniu ideowym. Krótka prezentacja kilku przykładów pozwoli unaocznić rangę i skalę problemu.
Do grona najbardziej kontrowersyjnych postaci, z racji nie tyle prezentowanych opinii, co stosowanego języka, należy bez wątpienia profesor Nicolas de Genova, który w dziesięć lat po tragicznych wydarzeniach w Somalii w roku 1993, w których śmierć poniosło 18 amerykańskich żołnierzy, przed audytorium trzech tysięcy studentów Uniwersytetu Columbia wzywał do „miliona Mogadiszów”. „Amerykański patriotyzm – głosił przy tej samej okazji de Genova – jest nierozerwalnie związany z pojęciami wojny imperialnej i białej supremacji…. Amerykańska flaga jest sztandarem władzy okupacyjnej. Prawdziwymi bohaterami są ci, którzy starają się pokonać amerykańskie wojska.” Innym, niemniej wstrząsającym przykładem antyamerykańskiej retoryki jest wypowiedź profesora Warda Churchilla, nazywającego ofiary 11 września „małymi Eichmannami”, którzy zasłużyli na swój los. Wedle Churchilla Ameryka jest jak hitlerowskie Niemcy, naród który wykorzystano do eksterminacji mniejszości. Amerykańska maszyna kapitalistycznej gospodarki doprowadzała i doprowadza do śmierci głodowej ludzi na całym świecie. To wszystko, zdaniem Churchilla, odbywa się przy niewątpliwym udziale „cywili” zaangażowanych w kapitalistyczną gospodarkę, takich jak pracownicy World Trade Center, podobnych do Eichmanna małych trybików, bez udziału których proceder masowego mordu nie miałby racji bytu.
O ile mniej lub bardziej ekscentryczne wypowiedzi akademickich radykałów mogą zaskakiwać, o tyle rzeczywiście niebezpieczna jest mozolna praca indoktrynacyjna i propagandowa, obecna na amerykańskich uniwersytetach, na których w dużej mierze rządzi ideologia marksistowska i bolszewizm. Jednym z profesorów lansujących tego rodzaju model nauczania jest Grover Furr, według którego doprowadzenie przez Stany Zjednoczone do rozpadu Związku Sowieckiego było „moralnie naganne”. Zdaniem tego nauczyciela literatury angielskiej „to czego potrzebują amerykańskie uniwersytety, i na czym bardzo by skorzystały, to więcej marksizmu, radykalizmy, lewackości – wszystkich terminów wiązanych zwykle z ludźmi walczącymi przeciwko wyzyskowi, rasizmowi, seksizmowi i kapitalizmowi.” Podczas jednego ze swoich publicznych wystąpień wypowiedział takie oto sentencje: „W moim przekonaniu Stalin jest oczerniany ponieważ podczas jego rządów w Związku Sowieckim wyzyskiwacze na całym świecie mieli powody do obaw! Stąd moje przywiązanie do postaci Stalina i ruchu komunistycznego jego epoki.” „To czego potrzebuje zdecydowana większość ludzkości naszych czasów to rodzaj międzynarodówki [międzynarodówki komunistycznej] w celu koordynowania walki z wyzyskiwaczami – takimi jak MFW, Bank Światowy, Exxon i Reebok, USA i Francja oraz inne rządy.” Kopia tego wykładu pojawiła się na akademickiej stronie internetowej, która stanowi obowiązkowe źródło informacji dla studentów profesora Furra.
Kolejny profesor, tym razem nauk politycznych, Harry Targ, jest członkiem jednej z frakcji partii komunistycznej. W jego optyce politycznej zarówno Stany Zjednoczone jak też inni przedstawiciele świata kapitalistycznego stanowią największe zagrożenie dla międzynarodowego bezpieczeństwa. Te i inne idee reprezentowane przez Targa stanowią bazę programową dla studentów nauk politycznych uczęszczających na Uniwersytet Purdue – jest to indoktrynacja w czystej marksistowskiej postaci, której celem jest nie tylko propagowanie komunistycznych „wartości”, ale także szkolenie młodych kadr radykalnych aktywistów. Lekcje mają niekiedy wymiar czysto praktyczny – Targ zabiera swoich studentów na Kubę, gdzie są poddawani „edukacji” na tamtejszym uniwersytecie, odwiedzają fabryki i gospodarstwa rolne, poznając tajniki marksistowskich pojęć, takich jak socjalistyczne środki produkcji.
Środowisko amerykańskich profesorów obejmuje również działaczy, których aktywność wykracza poza uprawianie bolszewickiej propagandy. Jedną z nich jest profesor prawa, Bernardine Dohrn, przez przeszło dekadę aktywna działaczka organizacji terrorystycznej, Weather Underground, co zresztą nie przeszkodziło jej bynajmniej w akademickiej karierze, mimo że nigdy nie odcięła się od swojej burzliwej przeszłości, a przeciwnie – wydaje się z niej szczególnie dumna. Podobny przypadek stanowi kariera Susan Rosenberg, która w 1984 roku została przyłapana z ogromnym ładunkiem materiałów wybuchowych. Skazana na 58 lat więzienia, została ułaskawiona przez prezydenta Clintona w ostatnich dniach jego prezydentury, aby po kilku latach znaleźć zajęcie na jednej z nowojorskich uczelni, Hamilton College, gdzie została przedstawiona nie tylko jako autorka książek, aktywistka, „nauczycielka, który ma do zaoferowania unikalną perspektywę”, ale także jako ofiara rządowych prześladowań, uwięziona ze względu na „działalność polityczną”. Skruchy nie odczuwa także profesor Bill Ayers, jeden z przywódców Weathermen w latach siedemdziesiątych, obecnie profesor nauczania początkowego na uniwersytecie Illinois, który żałuje jedynie (wypowiedź z 2001 roku), że wspólnie z kolegami i koleżankami nie podłożył więcej bomb, zamiast wykrzykiwać sentencje w rodzaju: „Zabijcie wszystkich bogatych. Zniszczcie ich samochody i mieszkania. Przynieście rewolucje do domu, zabijcie swoich rodziców.”
Bolszewicka propaganda i indoktrynacja rządzą niepodzielnie na wielu amerykańskich uniwersytetach, a posady nauczycieli akademickich, profesorów, nawet rektorów wpadają w ręce ludzi, którzy nie mają do zaoferowania nic poza szczególnym radykalizmem poglądów. Jedną z takich postaci jest Mary Frances Berry, profesor amerykańskiej myśli społecznej i historii na Uniwersytecie Pensylwania, w przeszłości przewodnicząca Organizacji Amerykańskich Historyków, a także rektorka Uniwersytetu Colorado, która poza książkami przepojonymi ideologią nie ma na swoim koncie żadnych tytułów o charakterze naukowym. Nader krytyczna wobec rozwiązań ustrojowych Stanów Zjednoczonych, Berry wskazuje na liczne jej zdaniem przewagi systemu komunistycznego, zarówno w wydaniu chińskim (w charakterze „biblii” nosi przy sobie Czerwoną książeczkę Mao) jak i sowieckim, które jej zdaniem nie są odpowiednio doceniane przez amerykańskie społeczeństwo. Człowiek o takich poglądach ma nie tylko znaczący wpływ na amerykańską młodzież, ale w dużym stopniu współdecyduje również o obsadzie naukowej na jednym z najważniejszych uniwersytetów.
Zaprezentowane powyżej profile kilku czy też kilkunastu amerykańskich profesorów to zaledwie drobny wycinek biogramów przygotowanych przez Horowitza i jego współpracowników, i zaledwie ułamkowa część całej amerykańskiej kadry profesorskiej. Stąd mogą stanowić jedynie próbę ilustracji przemian ideowych, jakie na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci zachodzą w amerykańskim środowisku akademickim. Powstać może pytanie na ile zaprezentowane w książce biogramy są reprezentatywne dla całego środowiska akademickiego. W jakim procencie składa się ono z marksistowskich radykałów, bolszewików, zwolenników metod terrorystycznych, piewców i obrońców komunistycznego totalitaryzmu, wrogów amerykańskiego systemu czy choćby tylko nawiedzonych rewolucyjnych feministek. Odpowiedź na to pytanie, z pozoru nader trudna, okazuje się w praktyce stosunkowo łatwa. Obowiązujący na amerykańskich uniwersytetach system rekrutacyjny opiera się na zasadzie kolegialności – o doborze kadr nie decydują pojedyncze osoby, ale specjalnie wybrane komitety zajmujące się selekcją. Wynika stąd prosty wniosek, że osoby, których poglądy nadto odbiegają od tych reprezentowanych przez konkretne środowisko akademickie mają minimalne szanse rekrutacji. Innymi słowy, gdyby idee Marksa, Lenina, Stalina, czy też Mao nie znajdowały zrozumienia wśród amerykańskich akademików, bohaterowie książki Horowitza mieliby poważne problemy ze znalezieniem pracy w obranych dziedzinach.
Prześlij znajomemu
Że ktoś o nazwisku Horovitz może niechęć do Izraela uważać za jeden z przejawów gramscizmu, to potrafię zrozumieć, ale dlaczego czyni tak Autor?
Zabawne. Po 12 latach od publikacji artykuł doczekał się pierwszego komentarza, i na dodatek w postaci myśli jakże wykwintnej.
Pan może to nazywać „wywintnoscia”, a ktos inny trafieniem byka w samo jądro. Robienie z byle czego Wersalu mnie nie bawi, perfumerii też, ale związku miedzy prawicjowością i gorącym uczuciem do Izraela jako żywo nie dostrzegam, co by o tym nie mówili amerykańscy… Wiadomo. Pan też? Czy może jednak raczy mi Pan jasno i wyraźnie odpowiedzieć, czy Pan dostrzega taki związek?
No, wie Pan. Wykazywanie, że amerykańskie lewactwo, zagnieżdżone na tamtejszych uniwersytetach, przejawia ideologiczną niechęć do izraelskiego państwa to wyważanie otwartych drzwi.
Zgoda, co do Wersalu. Pańska dociekliwość jest zgoła przeciwnej proweniencji.