Banda czterech czyli druga sprawa Mackiewicza
2 komentarzy Published 16 września 2008    |
Jak powszechnie wiadomo, Józef Mackiewicz był wybitnym znawcą zbrodni katyńskiej. Opracował na zlecenie Biura Studiów II korpusu, oryginalny tekst tomu Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów. Następnie napisał „bardziej potoczystą wersję własnej książki” pt. Zbrodnia w lesie katyńskim, która ukazała się w wielu językach świata. Poświęcił Katyniowi z górą 50 artykułów, listów i notatek (na marginesie, opracowanie J Trznadla pt. Katyń, Warszawa 1997, podaje wybór niektórych tekstów z „Katyniem” w tytule jako bibliografię publikacji katyńskich). W znacznej części swoich wypowiedzi na temat zbrodni katyńskiej, Mackiewicz koncentrował się na obnażaniu fałszywości sowieckiej wersji wydarzeń, a także na fałszu rzekomo „nowych” dowodów, na obalaniu wciąż pojawiających się „nowych” hipotez. Sprawcy zbrodni byli od dawna znani ponad wszelką wątpliwość i zamieszanie wokół Katynia było im na rękę.
W 1947 roku, pisał w artykule Ostrożnie z wiadomościami o Katyniu w Lwowie i Wilnie:
„Czynniki sowieckie, słusznie oceniając sytuację, postanowiły za wszelką cenę nie dopuścić, aby poszlaki przeistoczyły się w dowody. W tym celu, począwszy do momentu wykrycia zbrodni, to znaczy od roku 1943, umyślnie wytwarzały wokół sprawy Katynia chaos, wprowadzając własne, ale jednocześnie popierając wszystkie inne wersje, podsycając je i rozdmuchując te spośród nich zwłaszcza, które się na wzajem wykluczały, przeciwstawiały, przeczyły jedna drugiej itd. W ten sposób, ludzie, którzyby chcieli dojść prawdy, zaplątywali się w sieć nieraz najbardziej bzdurnych relacji, a w rezultacie szeroka opinja publiczna nabierała przekonania, że: ‘Sprawa daleka jest jeszcze od ostatecznego jej wyświetlenia…’. Właśnie o wywołanie takiego wrażenia chodzi bolszewikom najbardziej.”
Mackiewicz twierdził z naciskiem, że nie wolno wdawać się w polemiki z bolszewicką propagandą, bo już sama próba przekonania jest niebezpiecznym kompromisem:
„Propagandy bolszewickiej ani przelicytować, ani przekonać nie można. A każda nawet próba w tym kierunku jest niebezpiecznym kompromisem, który może doprowadzić na krawędź równi pochyłej. (…) Bolszewicy powiedzieć mogą absolutnie wszystko, co chcą, i żadne dowody ani argumenty nie są im potrzebne. (…) Propagandy tego rodzaju nie obowiązują żadne logiczne, bodaj najprymitywniejsze rygory.” Pierwsza bolszewicka książka o Katyniu, (Wiadomości 28/1952)
W artykule Tajemnica szwedzkiego dossier (Wiadomości, 41/1949) wskazuje, jak zacytowanie najbłahszej, bezwartościowej wzmianki, nadaje jej walor źródła:
„Przeciwko ujawnieniu prawdy działa z jednej strony sprzysiężenie kłamstwa sowieckiego, któremu istotnie odpowiada milczenie na Zachodzie, ale też inne sprzysiężenie, mianowicie ludzi mącących wodę, a przez to świadomie lub nieświadomie działających również na korzyść sprawców zbrodni, którym zależy na ukryciu prawdy.”
W kolejnym artykule, tym razem napisanym z górą ćwierć wieku później, Tajemnica Archiwum Mińskiego NKWD (Wiadomości 35/1975) wraca do tego samego tematu:
„Jasność ‘Sprawy Katynia’ zaciemnia nie tylko błąkająca się po gazetach świata fałszywa liczba trupów znalezionych w Katyniu, ale też chroniczne ‘rewelacje’ różnych amatorów-oszustów. Skwapliwa naiwność, z jaką drukowane są te fałsze, znakomicie sprzyja myleniu, i wprowadza w błąd opinię publiczną.”
„Naturalnie łatwo byłoby wystąpić z tezą, że wszystkie te fałszerstwa, stwarzające wokół Katynia atmosferę chaosu i sprzeczności, kierowane są centralnie przez jakąś prowokacyjną instancję sowiecką. Ale przekonany jestem, że tak nie jest. Znając słabość ludzką do łowienia ryb w zamąconej wodzie, do ważniactwa, do osobistego rozgłosu, tłumaczą się one w sposób bardziej prosty i naturalny. Choć niewątpliwie działają na korzyść sowiecką i mogą czynić wrażenie prowokacji.”
„Zaprzeczenie stwarza jedynie sporność sprawy” – tłumaczył Tadeusz Zakrzewski w Drodze donikąd i Mackiewicz starał się trzymać tej zasady. Jestem głęboko przekonany, że z tego właśnie powodu ograniczał do absolutnego minimum swoje wypowiedzi w tzw. „sprawie Mackiewicza”. Nie było nigdy żadnej sprawy, istniała wyłącznie „fama”, która rozpoczęła się od osobistych niechęci pomiędzy środowiskami dwóch wileńskich gazet: Słowa i Kuriera Wileńskiego. Pisał o tym znakomicie Wacław Lewandowski we wstępie do Wileńskiej powieści kryminalnej, więc nie będę tego tu powtarzał. Dość powiedzieć, że samozwańcza „elita wileńska”, wyśmiewana przez Słowo, przerodziła się z czasem w Biuro Informacji i Propagandy AK, i tak jak postawiła przed „sądem obywatelskim” karykaturzystę Słowa, podobnie pragnęła postawić „pod pręgierzem” Józefa Mackiewicza, zarówno podczas wojny w Wilnie, jak na emigracji. Żeby nie wyjść na idiotów, musieli oskarżyciele mącić wodę latami, bezustannie – ale nie udało się. Wyszli na idiotów. Zapisano już tysiące stron na temat rzekomej „sprawy Mackiewicza”, a żadnej sprawy nie ma. Jestem nawet zdania, po przeczytaniu materiału zebranego przez Boleckiego, że AK nigdy nie wydała na Mackiewicza wyroku śmierci (pisałem o tym obszerniej tu).
Ale po co w takim razie przywołuję sprawę Katynia? Jest przecież jasna. Po co przypominam tzw. „sprawę Mackiewicza”, skoro w moim przekonaniu nie istnieje? Czyż nie przyczyniam się w ten sposób do dalszego mącenia przejrzystej wody, żeby zasiąść z wędką w ręku i zaspokoić ludzką słabość? Czynię to dlatego, żeby wskazać na pewną analogię z „drugą sprawą Mackiewicza”, tj. od lat trwającą nagonką na prawowitego wydawcę spuścizny pisarza, panią Ninę Karsov. Prym w nagonce wiodło początkowo czterech publicystów: Orłoś, Odojewski, Trznadel i Eberhardt, ale ostatnimi czasy Orłoś, być może zażenowany antysemickimi podtekstami napaści, mniej zabierał głos. Nie obawiajmy się jednak, dość jest w Polsce antysemitów, którzy z chęcią zastąpią Orłosia w „bandzie czterech”!
Woda „drugiej sprawy Mackiewicza” jest zupełnie klarowna. Tak samo jak w wypadku mordu katyńskiego, nie może być żadnych wątpliwości, co do stanu faktycznego; tak samo jak w sprawie rzekomej kolaboracji Mackiewicza, trzeba się natrudzić, żeby zmącić przejrzyste wody faktów. „Sprawa” wygląda tak: Józef Mackiewicz przekazał prawa autorskie swej żonie, a Barbara Toporska wieloletniemu wydawcy dzieł obojga, Ninie Karsov. A zatem w 1985 roku prawa przeszły w ręce wydawcy – zdawałoby się, nic w tym nadzwyczajnego – ale też nikt inny ich nie chciał. Mackiewicz był nadal trefny, nielubiany na emigracji (warto tu przypomnieć relacje z pogrzebu!), nieznany w prlu, torpedowany przez tuzów podziemia zdominowanego przez lewicę. A jednak w ciągu najbliższych paru lat, rozpoczął się osławiony „festiwal wydawniczy” Mackiewicza, kiedy to wydawnictwa podziemne nie mogły nadążyć z zaspokojeniem zapotrzebowania na jego książki. Tak się składa, że ja także wydawałem Józefa Mackiewicza w podziemiu i, o ile pamięć mnie nie myli, to Halina Mackiewiczówna nie miała z tym nic wspólnego. Zarówno książki (jak konkretna pomoc w postaci sprzętu) przychodziły do nas z Londynu, od Wydawnictwa Kontra. Nie wiedzieliśmy wówczas, że pomoc ta pochodzi z własnej kieszeni wydawcy, ale wiedzieliśmy doskonale, że nie my jedyni taką pomoc otrzymaliśmy. Po 1989 roku nagle nie trzeba było dokładać – a może nawet dałoby się zarobić – i wtedy dopiero pojawili się konkurenci do praw. Sprawa była jasna, należało więc najpierw zmącić przejrzyste wody. Pojawiła się zatem seria mętnych wypowiedzi ze strony bandy czterech, że Józef Mackiewicz nic tylko czekał na Magdalenkę; że przewidział upadek komunizmu w rozmowach między koncesjonowaną opozycją i tajną policją; że ludzie pokroju Mazowieckiego, Michnika czy Wałęsy mogli stworzyć coś, co Mackiewicz nazwałby Wolną Polską. Można i tak wielbić pisarza.
„Znając słabość ludzką do łowienia ryb w zmąconej wodzie, do ważniactwa, do osobistego rozgłosu” (żeby raz jeszcze przywołać słowa Mackiewicza), a przy jednoczesnym braku jakichkolwiek rzeczowych zarzutów przeciwko wydawcy oraz jednoczesnej nieukrywanej antypatii do prawowitej właścicielki praw autorskich, „ważniacy” z bandy czterech musieli prędko wystąpić z jakimś oskarżeniem, niemniej groteskowym niż insynuacje pod adresem Mackiewicza. I tak otrzymaliśmy: „Karsov zabiła pisarza!” Nie zamierzam honorować bandy czterech polemiką. Uczynił to przed laty Bolecki w Tygodniku Powszechnym (34/00) w artykule pt. Józef Mackiewicz – pisarz przemilczany, gdzie rozprawił się z absurdalnym zarzutem „blokowania Mackiewicza”, z rzekomą „nieobecnością” pisarza. Wskazał także, iż zamiast debaty nad spuścizną autora Zwycięstwa prowokacji, Odojewski, Eberhardt et al. wolą debatować niepodważalne prawa autorskie. Wydaje mi się jednak, że Bolecki nie docenił, prawdziwych motywów bandy czterech. Oddajmy mu głos: „W tekstach Włodzimierza Odojewskiego powracają opinie i argumenty zawarte w publikacjach Grzegorza Eberhardta (przede wszystkim w artykule Zbyt długa nieobecność, Rzeczpospolita z 3-4 VII 1999). Eberhardt z kolei powtarzał podobny pogląd Jacka Trznadla (wyrażony przed laty na łamach Życia Warszawy)” –widzimy tu mechanizm sprzężenia zwrotnego: podnoszenie najbłahszych idiotyzmów do waloru źródła czyli „jeśli powtórzyć kłamstwo wiele razy, to wielu uwierzy”.
Sama nagonka nigdy nie zaspokaja naganiaczy, ale mieli przecież do czynienia z prawomocnym testamentem. Jak obalić testament Barbary Toporskiej? A ot, dlaczegóż by nie zasugerować, że Józef Mackiewicz, dla którego prawda była wszystkim, kłamał całe życie, bo Barbara Toporska nie była jego żoną. Można i tak dbać o pamięć pisarza, którego się rzekomo wielbi.
Nikt nie położył tyle zasług dla ochrony dzieła Józefa Mackiewicza, co Nina Karsov. Nikt nie włożył tyle wysiłku w szukanie jego tekstów dosłownie na czterech kontynentach, w drobiazgowe sprawdzanie każdego szczegółu bibliograficznego zapisu. Nina Karsov odkryła teksty Mackiewicza, o których istnieniu sam autor zapomniał, odnalazła broszury Prawda w oczy nie kole i Optymizm nie zastąpi nam Polski powszechnie uważane za zaginione. Wydanie Buntu rojstów jest rewelacją dla każdego miłośnika Mackiewiczowskiej prozy. I cóż ją spotyka? „Bolszewicy powiedzieć mogą absolutnie wszystko, co chcą, i żadne dowody ani argumenty nie są im potrzebne” – do tej recepty stosuje się banda czterech. Opluwanie, obrzucanie wyzwiskami w prlowskiej prasie, chamskie insynuacje – zupełnie tak samo jak w pierwszej sprawie Mackiewicza.
Bo i cóż takie drobiazgi jak odnalezienie zaginionych książek, mogą obchodzić wielbicieli twórczości Mackiewicza?! Nie, lepiej mącić wodę dalej i – czasami mętnie, a niekiedy zupełnie wprost – zasugerować, że skoro Nina Karsov jest „spokrewniona” z Adamem Michnikiem, to musi być jego tajnym agentem. Michnik jest komunistą, to nie ulega kwestii. Michnik zwalczał Mackiewicza, to jest niewątpliwe. Michnik nazwał Józefa Mackiewicza „zoologicznym antykomunistą”, co w moim przekonaniu ubawiłoby Mackiewicza setnie, bo i co mu mogły szkodzić epitety ze strony bolszewików. Jest wystarczająco wiele powodów, żeby występować przeciw Michnikowi, ale w prlu bis jest on przedmiotem napaści nie ze względu na swą działalność, ale z powodu swego pochodzenia – a to jest poniżej krytyki. Natomiast wytykanie związku powinowactwa (bo nie pokrewieństwa) pomiędzy nim a Niną Karsov jest wyłącznie kolejnym przykładem mącenia przejrzystych wód. Nie ma żadnego związku, bo jaki może być związek pomiędzy komunistą a antykomunistą? Józef Mackiewicz zerwał stosunki ze swym rodzonym bratem, ponieważ uważał go za zdrajcę. Cokolwiek by myśleć o Cacie, to nie był on bolszewikiem! Czy jednak postępowanie Cata miałoby rzucać cień na postawę Józefa, dlatego tylko, że byli spokrewnieni?! Wedle logiki stosowanej przez bandę czterech, najwyraźniej tak.
Rzecz jasna, nikt nie może wiedzieć, co myślałby Józef Mackiewicz dziś albo w roku 1989. Jednakże hipoteza, że nie chciałby mieć nic do czynienia z „Polską” Mazowieckich i Michników, z pokątnymi układami, jest niesprzeczna z jego myślą. Bardzo być może, iż da się stworzyć inne hipotezy równie niesprzeczne, ale ja nie potrafię. Przeczytałem prawie wszystko, co wyszło spod jego pióra i nie widzę możliwości, żeby człowiek, który pisał w 1982 roku: „Dość tego bratania się z komunistami, tej zabawy we wzajemne porozumienie” – mógł uznać bękarta okrągłego stołu za państwo polskie. Jakkolwiek by było, dla pisarzy takich, jak Józef Mackiewicz i Barbara Toporska, prawa autorskie miały wartość moralną i żadne komercjalne kombinacje nie przeszłyby im nawet przez myśl. Ponad pół życia spędzili w ubóstwie, bo woleli mówić to, co myśleli i głodować, raczej niż padać na klęczki przed polityczną koniunkturą. Barbara Toporska uznała kiedyś za obraźliwe, iż nikt nie zechciałby ich aresztować, gdyby wrócili oboje do prlu. To byli ludzie bezkompromisowi. Bezkompromisowość jest postawą przede wszystkim moralną. Ich stanowisko polityczne było wyłącznie tej moralnej postawy konsekwencją.
A teraz osoba, którą oboje obdarzyli zaufaniem i obarczyli moralną odpowiedzialnością za losy ich dzieł, jest przedmiotem najbardziej jadowitych napaści, obrzucana wyzwiskami żywcem wyjętymi z bolszewickiego słownika i zupełnie wprost oskarżana o agenturalność. Tak samo odsądzano od czci i wiary samego Mackiewicza. Tak właśnie wyglądała nagonka Wrońskiego i Lorentza, Korbońskiego i Nowaka, Pomiana i autorów Pod pręgierzem, i dlatego właśnie nazywam to drugą sprawą Mackiewicza. Mącili wody przez lata, ale w końcu wyszli na idiotów. I tak samo będzie z bandą czterech.
Kocio Jeleński, który nigdy nie był bliski Mackiewiczowi – ani ideowo, ani osobiście – pisał w Kulturze w 1957 roku podczas jednego z licznych nasileń nagonki o tym, jak nonkonformiści w rodzaju Józefa Mackiewicza, „oskarżani przez szeptaną propagandę na emigracji i w Polsce”, są „zdani na nagonkę soc- i polrealizmu”. Miejsce uczciwego człowieka w takiej sytuacji może być tylko po jednej stronie – po stronie ściganego, a przeciw sforze ujadających psów.
Prześlij znajomemu
Mam jedno tylko pytanie, czy istnieją możliwości zakupu książek i innych dzieł śp. Józefa Mackiewicza na terenie Prl-bis, czy jak twierdzą opisywani wyżej, nie ma takich możliwości.
Tak. Istnieje taka możliwość, choć na pewno nie we wszystkich księgarniach. Józef Mackiewicz wciąż nie jest popularny. Z łatwością można nabyć każdy z 18 tomów (większość w kilku edycjach), choćby przy pomocy księgarni internetowych. Jeden z tytułów jest dostępny także w wersji głosowej – pobranie odpowiednich plików jest darmowe.