Głupcy czy kanalie? – czyli ostrożnie z „rewelacjami” Klecla
38 komentarzy Published 10 września 2010    | 
Muszę rozpocząć od osobistego wyznania, co nigdy nie jest dobrą taktyką. Józef Mackiewicz odmienił moje życie. Gdyby nie lektura tego nadzwyczajnego pisarza moje losy potoczyłyby się inaczej. Zwycięstwo prowokacji czytałem po raz pierwszy w prlu z wypiekami na twarzy; czytałem kserokopię, która na stronie tytułowej miała już ledwo widoczne po wielokrotnym kopiowaniu stemple: Biblioteka MSW – nie wolno kopiować. Gdybym nie był poznał pism Mackiewicza w mętnych i smętnych czasach stanu wojennego, tkwiłbym – być może do dziś – w czymś co Mackiewicz nazywał polrealizmem. Powtarzałbym nadal, jak papuga, utarte mądrości tego, co w Polsce nazywa się „myślą polityczną”, a co ani z myśleniem, ani z polityką nie ma naprawdę nic wspólnego, jest w zamian wiecznym obracaniem w kółko tych samych fałszywych przesłanek z odmiennym rozłożeniem akcentów. Opowiadałbym w koło Macieju o „Rosji”, której odwieczny duch ma się rzekomo przejawiać w sowietach. Uważałbym prl za państwo, jakkolwiek niedoskonałe, to jednak polskie. Przyjąłbym zapewne Magdalenkę i jej rycerzy okrągłego stołu z całym dobrodziejstwem inwentarza, wedle uświęconej formuły tak trafnie wyrażonej przez Mackiewicza w Drodze donikąd: „No, bo jakże inaczej?” Cieszyłbym się, że „w moim kraju obalono komunizm”, że ukoronowano orła, że był „nasz premier – wasz prezydent”. Opowiadałbym zapewne do dziś niestworzone androny o „bohaterskim oporze Polaków wobec sowieckiego najeźdźcy”. I tak dalej. Ale – Bogu dziękować – czytałem Mackiewicza. A przeczytawszy i potraktowawszy z powagą, nie wypadało mi więcej pleść trzy po trzy o oporze, skoro prawie żadnego oporu wobec bolszewii w Polsce nie było. Nie mogłem nadal bredzić o roli Kościoła w walce z bezbożnym komunizmem, skoro Episkopat potępił i wyklął tych nielicznych, co taki opór stawiali. Jeśli zatem Mackiewicz odmienił moje życie, to mam wobec niego dług wdzięczności. Z tego oczywiście nie wynika wcale, że trzeba pisać o nim na klęczkach, ale też o nikim i o niczym nie należy. W tym atoli wypadku byłoby to przede wszystkim nie-mackiewiczowskie, a może wręcz anty-mackiewiczowskie.
Pojęcie służby nie jest dziś w modzie. W zglajchszaltowanej dzisiejszości nie ma miejsca dla służenia. A ja myślę, że w służbie jest godność. Służba z własnej nieprzymuszonej woli, służba pozbawiona służalczości, nie wyzuta z krytycyzmu pielęgnacja tego, co piękne i dobre, bez żadnych utylitarnych celów – wydaje mi się ze wszech miar godną działalnością. A zatem w miarę mych skromnych możliwości, służę z wielką radością i niesłabnącym zapałem, dziełu uchronienia pism Józefa Mackiewicza przed zagładą i zapomnieniem. To jest drobiazg wobec długu zaciągniętego u wielkiego pisarza.
Nie jestem wydawcą, mogę więc co najwyżej służyć pomocą największemu znawcy dzieła Mackiewicza, jedynemu prawowitemu wydawcy jego pism – pani Ninie Karsov. Moja służba ogranicza się do prac pomocniczych, do dochodzeń czasami niemal detektywistycznych – czy artykuł podpisany J.M. rzeczywiście wyszedł spod pióra Józefa Mackiewicza? czy esej sygnowany zupełnie nieznanym dotąd kryptonimem mógł być naprawdę jego? – ale najczęściej sprowadza się do poszukiwań w bibliotekach i do bezustannego sprawdzania drobnych elementów zapisu bibliograficznego. Te drobiazgi mogą się wydawać bez znaczenia, a jednak każdy, kto spędził choćby pół dnia w jakiejkolwiek bibliotece, wie, że niedokładny adres bibliograficzny jest przekleństwem.
Od prawie ćwierć wieku biorę udział w poszukiwaniach tekstów Mackiewicza – a także tekstów jego żony, Barbary Toporskiej, bo to też pióro znakomite – organizowanych niestrudzenie przez Ninę Karsov. Nic więc dziwnego, że odnalezienie „nowego” tekstu zawsze sprawia mi ogromną radość. Jest zupełnie zrozumiałe, że ilekroć natknę się na wzmiankę o nieznanym mi dotąd artykule Mackiewicza, chcę go z miejsca odnaleźć, przeczytać, włączyć do bibliografii – ocalić od zapomnienia. Niestety od wielu lat napotykam tak straszne niechlujstwo w podawaniu zapisów bibliograficznych, że nie wiem już czasami czy nie traktuję mackiewiczologów z powagą, na którą nie zasługują. Co jednak począć, kiedy jakiś akademik od siedmiu boleści podaje, że w numerze 9 Kultury z roku 1974, na s. 164-166, jest list Mackiewicza do Redakcji? Trzeba naturalnie zajrzeć do owego zeszytu Kultury i stwierdzić naocznie, że taki list nie istnieje. Bolesnym akademikiem był w tym wypadku Trznadel, co jest bez znaczenia, bo takowych jest multum. Oczywiście, można mi wytknąć, że pomyłki zdarzyć się mogą każdemu, i że więcej niż jedna zdarzyła się mnie samemu (co jest niewątpliwie zgodne z prawdą), ale pomyłki powinno się prostować, a mackiewiczolodzy, zwłaszcza ci z bandy czterech, są ponad sprostowania.
Rzecz jasna, moje przeżycia związane ze sprawdzaniem cudzych błędów są pozbawione jakiejkolwiek wagi, toteż nie wspominałbym o tym nawet, gdyby nie „rewelacje” Klecla, który opublikował w Biuletynie IPN nr 4 (111) 2010 [1], artykuł pt. Pisarze ścigani za Katyń. Nie mam w zwyczaju czytywać prlowskich biuletynów, toteż nie zauważyłbym tego tekstu, gdyby nie zacytował go Aleksander Ścios [2]. Trudno, pisząc o Katyniu i pisarzach z nim związanych, nie wspomnieć o Mackiewiczu, toteż Klecel cytuje w swoim tekście artykuł Mackiewicza pt. Sowiety – państwem doskonałej zbrodni. Nie znam takiego tytułu, przykuwa on więc moją uwagę. Prędko jednak okazuje się, że nie znam tego tytułu, ponieważ taki tekst nie istnieje. Adres podany przez Klecla, skierowuje do artykułu pt. Czego jeszcze nie wiemy o Katyniu? [Nadtytuł:] W osiemnastą rocznicę zbrodni, Dodatek Tygodniowy Ostatnich Wiadomości, nr 16 (482) 1958, s. 1-2 (za ten adres biorę pełną odpowiedzialność). Dwa cytaty kleclowe pochodzą z podrozdziału zatytułowanego Sowiety – państwem „doskonałej” zbrodni (nawet fałszywego tytułu nie zdołał więc podać prawidłowo…) Poprosiłem Ściosa o sprostowanie adresu, gdyż więcej ludzi, jak sądzę, czytuje Ściosa niż Klecla, ale nie raczył obdarzyć mnie łaską odpowiedzi. Pierwsze zdanie Mackiewicza cytowane przez Klecla brzmi następująco: „Ktoś z boku mógłby powiedzieć: czy to takie ważne?” O ironio! Oczywiście z pewnej perspektywy, nic nie jest ważne, bo czymże jest zapis bibliograficzny wobec, powiedzmy, perspektywy Zbawienia? Ale takie rzeczy nabierają bardziej złowrogiego znaczenia w kontekście.
Przypisywano Mackiewiczowi na przykład – w nie tak odległej przeszłości – autorstwo takich arcydzieł jak Burza nad lasem i Niedole Anny, i nie były to wcale niewinne pomyłki, o czym pisał wyczerpująco Tomasz Kornaś. W tym jednak wypadku nie idzie o wysuwanie bezpodstawnych oskarżeń pod adresem Mackiewicza; tym razem kontekst jest inny. Przyjrzyjmy się zatem kleclowym „rewelacjom”.
W tym samym artykule Klecel powołuje się na inny tekst Mackiewicza pt. Za pomocą triku zasłonić masakrę katyńską. Każdy uważny czytelnik Mackiewiczowskiej prozy będzie z miejsca podejrzliwy, bo autor Drogi donikąd nie pisywał taką polszczyzną. Sceptycyzm w tym wypadku jak najbardziej uzasadniony, bo też próżno szukać takiego artykułu w Mackiewiczowskiej bibliografii. Klecel powołuje się (bez podania adresu bądź źródła) na niezręczny przekład niemieckiego tekstu z Münchner Merkur pt. Trick soll Massaker von Katyn verdraengen. Przekład jest pióra Trznadla i zamieszczony został w jego bezprawnie wydanym tomie. I tu jest pies pogrzebany. Klecel, który nie umie przytoczyć prawidłowo tytułu cytowanego tekstu, uważa się za uprawnionego do napadania na prawowitego wydawcę Mackiewicza.
Tekst o Katyniu i pisarzach jest znamienny, bo pokazuje ogrom konfuzji prlowskich publicystów wobec sprawy katyńskiego mordu. Klecel zupełnie się zakałapućkał, opisując ubeckie „dochodzenie” w sprawie Goetla i Skiwskiego, i ich wypowiedzi na temat Katynia. W swej szkolarskiej naiwności przytacza „zeznania” Dąbrowskiej, Miłosza, Andrzejewskiego i innych (wielu innych, w rzeczywistości śmietanki polskiej literatury), wobec bolszewickich prokuratorów. Klecel cytuje – jak się wydaje z zupełną powagą – słowa rozgoryczonego oburzenia Dąbrowskiej wyrażone pod adresem Skiwskiego, ale wywołanego „plugawą napaścią Kuźnicy” na „wielką pisarkę”, nie dostrzegając w ogóle, że cytuje słowa zdrajcy. Dąbrowska bowiem witała najpierw czerwonoarmiejców jako wyzwolicieli, potem rzucała wygodne epitety na innych, by wreszcie oburzać się, gdy bolszewicka propaganda obróciła się przeciw niej samej. Mamy tu w zalążku pełną metodę tworzenia „koncesjonowanej opozycji”. Nie inaczej będzie później z Jasienicą, z Kuroniem i Michnikiem – napaść na poputczika czyni zeń „opozycjonistę” i nadaje mu pewien cień legitymacji w oczach naiwnych.
Klecel przywołuje także słowa Andrzejewskiego, który taką formułuje obronę Goetla w swych „zeznaniach”: „Udział Goetla w sprawie katyńskiej nie był aktem złej woli. Był błędem, omyłką człowieka, który będąc znakomitym pisarzem, nigdy nie posiadał sensownego instynktu politycznego.” Znamienne słowa: „nie miał instynktu politycznego”, nie potrafił ustawić się, wywęszyć skąd wiatr wieje, wyniuchać nadchodzącej koniunktury, łgać w żywe oczy, że to nie bolszewicy dokonali masakry katyńskiej. Nie obchodzi mnie w tej chwili, co i dlaczego mówili w 1945 roku przesłuchiwani przez bezpiekę pisarze, nie mnie rzucać kamieniem w ludzi zastraszonych, nawet jeżeli bali się głównie utraty przywilejów. Interesuje mnie w zamian kociokwik w głowie Klecla. Zauważa on z nadzwyczajną wnikliwością, że pisarze jawnie kolaborujący z sowiecką okupacją w latach 1939-1941 we Lwowie bardziej byli krytyczni pod adresem Goetla, ale nie dostrzega ich kolaboracji z bolszewickim najeźdźcą w 1945 roku. Klecel bierze za dobrą monetę androny poputczików i tłumaczy nam, maluczkim prostaczkom, że „tacy świadkowie wierzyli w 1945 roku całkowicie w propagandę sowiecką, uważając ją za niepodważalną prawdę”. Cytuje bolszewika Kruczkowskiego i jego wypociny na temat jeńców w niemieckim Oflagu. Mogę zapewnić Klecla osobiście, że Kruczkowski bredził jak Piekarski na mękach, bo mój rodzony ojciec był z nim razem w tym samym obozie i tak samo jak wszyscy inni oficerowie nie miał żadnych wątpliwości, kto był odpowiedzialny za katyńską zbrodnię.
Ale też żadne osobiste zapewnienia nie będą mieć wpływu na Klecla, ponieważ jest on ofiarą swoich własnych założeń. Pisze o Józefie Mackiewiczu, ale najwyraźniej go nie czytał. Dla czytelnika obeznanego ze Zwycięstwem prowokacji jest bowiem jasne, że nie wolno wdawać się w polemikę z bolszewicką propagandą; jest oczywiste, że wszystkie bez wyjątku wypowiedzi na temat Katynia, na które dozwolono w zasięgu bolszewickiej kontroli, należały do agit-prop. Nie sposób nie popaść w zamieszanie w stylu kleclowego, bez jasnego myślenia, jakie proponuje nam Mackiewicz:
„Pytaniem zasadniczym, nadrzędnym, którego nikt nie chce stawiać w sposób właśnie kanciasty, jest: czy mamy walczyć z wrogiem i najeźdźcą, czy nie? Dopiero odpowiedź na to pytanie nadrzędne, doprowadzić nas może do pytań podrzędnych: z kim? jak? i kiedy? […]
Przez walkę z wrogiem, rozumiem walkę otwartą, a nie, pełną cykających niedomówień, jaką się uprawia dziś. Stan wojny z najeźdźcą nie znaczy, jak go chcą niektórzy ośmieszyć, porywania się z kłonicą na bombę atomową. Ale znaczy tego rodzaju postawę moralną, któraby wpływała hamująco na spadek po równi pochyłej, po której toczy się w tej chwili cały naród. Tej właśnie równi pochyłej, spowodowanej przez pewne środowiska na emigracji i w kraju, której dziś, dla zatuszowania swej odpowiedzialności, nadają niewinne miano: przemiany społeczno-polityczne! – Nie wyobrażam sobie bowiem, jak można na dłuższą metę wychowywać naród politycznie, bez przeprowadzenia kanciastej granicy pomiędzy pojęciami tak prymitywnymi jak: sojusznik i najeźdźca, wierny i zdrajca, swój a obcy, czy wrogi agent. Tymczasem wiemy z praktyki, że granica tych pojęć się zaciera. Zaciera z każdym dniem bardziej. A t.zw. opozycja w Polsce, która agenta moskiewskiego Bieruta, nazywa Panem Prezydentem Rzeczypospolitej, okupację sowiecką Odrodzoną Polską, a kraje zabrane przez bolszewików dla celów strategji politycznej Ziemiami Odzyskanymi – jest tej zatartej granicy najbardziej klasyczną linją styczną.” [3]
Klecel jest ofiarą tego samego zacierania pojęć, tego samego ześlizgu po równi pochyłej, co oczywiście nie byłoby wielkim problemem, gdyż byłby w dobrym towarzystwie. Kłopot zaczyna się dopiero wówczas, gdy Klecel pragnie zabierać głos na temat tegoż Mackiewicza; mało tego, gdy dołącza swój skądinąd mało istotny głos do najordynarniejszych napaści na Ninę Karsov, która jako jedna z niewielu na całym świecie próbuje jeszcze zachować owe kanciaste rozróżnienia, która odmawia zsuwania się po równi pochyłej kompromisu z prlem bis.
Co ma do powiedzenia Klecel o Mackiewiczu? Nic. Za to wiele o Ninie Karsov. Mamy więc tradycyjne już narzekania: dlaczego Sprawa mordu katyńskiego ukazała się dopiero jako 19 tom Dzieł? Wydawałoby się, że wystarczy przeczytać słowo wstępne Od Wydawcy, żeby móc nie stawiać aż tak głupkowatego pytania, ale wtedy należałoby zrezygnować ze smakowitych insynuacji, w których z taką rozkoszą taplają się zwolennicy drugiej sprawy Mackiewicza. Klecel przechodzi jednak wszelką miarę niedorzeczności, kiedy kwestionuje polski tytuł nadany książce przez Kontrę. Na wszelki wypadek przytoczę jego słowa, bo są pomnikiem bezmózgowia:
„Tak powstała książka przełożona zaraz na angielski pt. Katyń Wood Murders – Mordercy z Lasu Katyńskiego. Jej polski maszynopis zachował się tylko w Instytucie Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku. Książka wydana obecnie przez Kontrę to właśnie druga, a nie pierwsza książka o Katyniu – Katyń Wood Murders. Dlaczego Nina Karsov robi zamieszanie, samowolnie zmieniając jej tytuł, wprowadza własny i opatruje książkę nieprawdziwym, reklamowym podtytułem. Tłumaczy, że w maszynopisie nie było tytułu, wystarczyłby jednak przekład tytułu angielskiego, który na pewno akceptował autor i pod tym tytułem książka funkcjonowała przez lata.” [4]
Nie po raz pierwszy – i na pewno nie ostatni – głupcy się ośmieszają, bo oczywiście tytuł Katyń Wood Murders nie oznacza wcale morderców (murdeRErs), ale morderstwa. W języku polskim, słowo „mord” brzmi w liczbie mnogiej „mordy”, co (czego Klecel pewnie nie jest świadom, bo o tym uczą dopiero w szkole podstawowej) jest dwuznaczne; gdyby zatem Kontra stosowała się do zaleceń kleclowych, to dosłowny przekład brzmiałby „Mordy lasu katyńskiego”, co byłoby może komiczne, ale nie mniej przez to idiotyczne. Nie oczekujmy jednakże od Klecla wyczucia dla polszczyzny, o nie. Czego można się spodziewać od kogoś, kto nie potrafi dokonać kanciastego odróżnienia pomiędzy komunistą Michnikiem i antykomunistką Niną Karsov? W tym samym tekście znajdujemy taką np. uwagę:
„Mackiewicz i jego twórczość nie mają szczęścia. Piętnowany jako antykomunista w PRL, bywał też nazywany zoologicznym antykomunistą po 1989 roku.”
Zarówno bolszewicy pierwszego prlu, jak i bolszewicka elita dzisiejszego prlu bis, wszyscy ci Kleclowie i Michnikowie mogą sobie „piętnować” i Mackiewicza i Ninę Karsov dowolnymi mianami. W oczach nas, antykomunistów, takie „piętno” jest znakiem chwały, a nie hańby, powodem do dumy, a nie do załamywania rąk nad „brakiem szczęścia”. Kiedy ktoś należący bez reszty do prlu, jak Jasienica, napadał na Mackiewicza na obstalunek politbiura, to niby czego innego było się spodziewać od wroga? Być napiętnowanym przez Cyrankiewicza i Michnika, jak się zdarzało Mackiewiczowi, jest równie chwalebne, co być napiętnowanym przez Kleclów, Trznadlów, Eberhardtów i wszystkich apologetów prlu nr 2 razem wziętych. Toteż Mackiewicz nie uważał, że nie miał szczęścia, kiedy był piętnowany przez bolszewików jako wróg, nie czuł się dotknięty, że go nie chcą w prlu publikować, wręcz przeciwnie, czułby się spostponowany dopiero tym, że w dzisiejszym prlu chcą, bo nie po drodze mu było z poputczikami, bo nie życzył sobie siadania do okrągłych stołów, ale przepędzenia tej zarazy won!
Klecel wspomina o „rehabilitacji” Ferdynanda Goetla w 1989, po czym dodaje: „Józef Mackiewicz nie doczekał, o ile wiem, takiej rehabilitacji. Przeciwnie, nadal w duchu PRL pomawiano go, jeśli już nie o kłamstwo katyńskie przeciw Związkowi Radzieckiemu, to to, że jest zoologicznym antykomunistą albo kolaborantem niemieckim. Piętno kolaboracji nie zostało z niego zdjęte, tak jak nie zostało przydane polskim pisarzom sowieckim ze Lwowa, którzy zasłużyli się po wojnie w oficjalnej kolaboracji na rzecz Polski Ludowej, w budowie komunizmu i socrealizmu, w ideologicznej przemianie kraju w ojczyznę sowiecką, w propagowanie lub przystosowanie do kłamstwa o Katyniu. Piętno Katynia i zarazem kolaboracji naznacza Mackiewicza do dziś, tak jak do dziś nie została rozliczona zbrodnia katyńska ani komunizm Polski Ludowej.”
„Rehabilitacja” jest pojęciem czysto bolszewickim, czego Klecel zrozumieć najwyraźniej nie potrafi. System tak przeniknięty bezprawiem jak komunizm, potrzebuje bezustannej odnowy, domaga się odgrywania komedii samokrytyki i naprawy, ustawicznego piętnowania i stawiania pod pręgierzem, po to tylko by móc „odkłamać i rehabilitować”. Spektakl „rehabilitacji ofiar” jest koniecznym elementem tej komedii. Jak celnie zauważył Anatolij Golicyn, w 1968 roku w Pradze Dubcek dekorował zrehabilitowane ofiary „stalinizmu” orderem Gottwalda, który był osobiście odpowiedzialny za rzekomo „stalinowskie” prześladowania. „Rehabilitacja” Goetla w prlu nr 2 jest niestety tej samej natury. Natomiast słowa „piętno Katynia i kolaboracji naznacza Mackiewicza do dziś” są tak szokująco idiotyczne, że wypowiedziane być mogły tylko przez kompletnego głupca albo przez – kanalię.
Głupcy czy kanalie?
Jest w Drodze donikąd znakomita scena, kiedy spotykają się w kawiarni byli przyjaciele Paweł i Karol. Do niedawna obaj przekonani antykomuniści dzielili niedole piłowania drzewa inteligenckimi rękami, ale Karol porzucił kontestację i począł wykładać marksizm-leninizm. Spotkanie w kawiarni było napięte, ale kiedy Karol próbował kulturalnie wytłumaczyć byłemu przyjacielowi swoje nowe przekonania, swój entuzjazm dla „socjalistycznej drogi rozwoju”, to Paweł „patrząc wprost w twarz Karola, powiedział z naciskiem: – Kanalia.”
Bywalcy kawiarni patrzyli na Pawła z niesmakiem, bo przecie nieładnie tak mówić, ale w ustach Pawła – a także pod piórem Józefa Mackiewicza – to nie była „połajanka”, tylko ścisłe określenie faktycznego stanu rzeczy. Przyznaję się do zasadniczych wątpliwości co do tego, czy cała banda czterech (która najwięcej zasłużyła się dla powstania drugiej sprawy Mackiewicza czyli wieloletniej nagonki na jedynego prawowitego wydawcę jego pism), ale także autorzy tacy jak Reda, Klecel czy Sziler-Czartoryski, to zwykli głupcy, jak mogłoby się wydawać po przeczytaniu ich bełkotu, czy raczej – kanalie. Oczywiście wystarczy spojrzeć na Eberhardta w filmie Errata do biografii, żeby skłonić się ku przekonaniu, że z dwojga złego pewnie jednak nie kanalia… Z rozbrajającą szczerością biedaczek przyznaje się do ułomności: „– Logicznie nie da rady zrozumieć” oświadczenia Niny Karsov, powiada biedaczyna, podczas gdy na „jego pięknej twarzy demona” (że pozwolę sobie przytoczyć cytowane tu już niegdyś nieśmiertelne dzieło Walerego G.) maluje się wysiłek intelektualny przedszkolaka, który próbuje bezskutecznie objąć niezgłębioną enigmę zasad gry w berka.
Mappa mundi całej tej nieszczęsnej „sprawy” wygląda jakoś tak: po jednej stronie wielkiej rzeki, jaką jest dzieło Józefa Mackiewicza, stoi samotnie Nina Karsov i usiłuje w niezwykle trudnych warunkach bronić tej spuścizny przed zapomnieniem, odnaleźć zaginione, ocalić co się da przed zakusami najnowszego wcielenia prlu; a z drugiej strony stoi banda głupców, którzy robią wszystko, by podkopać grunt, na którym stoi jedyny prawowity wydawca Mackiewicza. Nie mają nic do powiedzenia ad meritum, ale wiele ad personam. Nie podejmują dyskusji na temat pisarza, którego rzekomo cenią. Unikają jak ognia, aktualności jego publicystyki, bo jeśli Mackiewicz ma coś do powiedzenia o współczesności – a przecież ma! – to wtedy ich własna pozycja apologetów prlu bis jest nie do utrzymania. Jedyne co mają do powiedzenia, to insynuacje na temat koneksji rodzinnych Niny Karsov i narzekania na kolejność tomów w monumentalnym wydaniu Dzieł.
Skoro zacząłem od konfesjonału, to mogę też na wyznaniach skończyć. Otóż ja po prostu wymiękam, kiedy czytam banialuki tych ludzi. Powtarzanie w kółko tych samych bredni o powinowactwie pomiędzy Niną Karsov a Adamem Michnikiem nie uczyni ich bardziej powabnymi, niż kiedy Reda bezmyślnie bredził na temat ich rzekomego pokrewieństwa, więc widząc raz jeszcze te same dyrdymały popadam w stupor, zniechęcenie mnie ogarnia, powszechna niemożność zagraża i już więcej nie mogę, jak gdyby mnie upupiali nie tylko Bladaczka i Syfon, ale i Pimko z Kopyrdą na wyprzódki. I tak się wiję pod brzemieniem Klecla i Szilera, bandy czterech i wszechogarniającego otępienia, ale już nie chcę więcej. Tylko wstaję i wychodzę, jak nie przymierzając Maklakiewicz w Rejsie.
________
- Nie mogę brać odpowiedzialności za akuratność tego zapisu, ponieważ, jak już mówiłem, nie czytuję prlowskich pisemek, podaję ten adres i cytuję fragmenty z artykułu Klecla za witryną http://www.tylkoprawda.akcja.pl/ , na której polegać z pewnością nie wolno, ale to już odrębny temat.
- Wzór zbrodni, http://bezdekretu.blogspot.com/2010/07/wzor-zbrodni.html
- Dlaczego nie mogę wziąść udziału w Ankiecie, por. Nudis verbis, Londyn 2003, s. 392-394. Zachowuję rozmyślnie archaiczną pisownię oryginału publikowanego w nr 43 Lwowa i Wilna z 1947 roku, dla podkreślenia, jak dawno już poglądy Mackiewicza były w absolutnej mniejszości.
- Mackiewicz a Katyń, http://www.tylkoprawda.akcja.pl/
Prześlij znajomemu
Szanowny Panie Michale,
… nie ma nieba na ziemi…
Nie jestem specjalistą. Nie jestem erudytą. Jestem dyletantem. Wydaje mi się, że szkoda czasu na bandę czworga, na ten cały peerelbis. Łby pochylmy i módlmy się do jedynego Boga. Tacy herosi (tak, tak.. herosi) jak Józef Mackiewicz prawie nie istnieją. Przynajmniej, nie widać ich w sferze wirtualnej. Ale jakoś łatwiej się żyje w tym peerelu tutaj, kiedy się wie, że Mackiewicz był na tym świecie, chodził po nim, pisał, myślał… Smutno, ale nie beznadziejnie. Chciałem Panu coś tam wytknąć, ale za bardzo się wzruszyłem. Proszę pozdrowić Panią Ninę Karsov i przekazać, że bardzo dużo zrobiła dla nas. Jak tu nie być zbyt patetycznym? Najpierw chciałem Pana zbesztać za zbyt ostre słowa, ale zaraz się opanowałem… Ma Pan rację. To wszystko są jakieś interesiki, uwikłania, może powikłania po czymś… Rzeczywiście: żadnej myśli na temat twórczości Mackiewicza, żadnej polemiki, rozmowy NA TEMAT. To obezwładnia…
Drogi Panie Tomaszu,
Proszę koniecznie besztać i czem prędzej wytykać, bo wiem, że od Pana to będzie besztanie do rzeczy i wytykanie ad rem. Zbyt ostre słowa? Zapewne. Powyższa wersja jest bardzo złagodzona, proszę mi wierzyć. Jest jednak taka a nie inna, bo nikt nie chce na ten temat mówić, bo wszyscy ci Trznadle i Klecle pitolą swoje głodne kawałki bez ładu i składu i nikt nie piśnie nawet słowem, że tak nie można, że to jest nieprzyzwoite, że to jest skandal. Ci ludzie nie mają nic do powiedzenia na temat Mackiewicza, bo albo go w ogóle nie czytali, albo zupełnie nie zroumieli. Napadają natomiast na jedyną osobę, która zrobiła coś dla dzieła Mackiewicza, bo tak im jest wygodnie.
Tfu!
Panie Michale,
U takich ludzi jak czterej bandyci zawsze pobrzmiewa fałszywa nuta troski o dobro ogółu. Oczywiście, oni mają to dobro na względzie, natomiast Nina Karsov myśli tylko o przyziemnych korzyściach, albo wręcz jest demonem – heroldem jakichś ciemnych sił (w domyśle: sowieckim agentem mającym na celu ograniczanie percepcji Mackiewicza w Polsce i na świecie). Chłopaki zrobili by to wszystko lepiej i szlachetniej. Dlatego nie słyszałem, żeby ktokolwiek w Polsce poddawał w wątpliwość idiotyczność tej całej sprawy z prawami autorskimi: jakiś list, którego nie ma, jakaś rozmowa przeciwko oczywistej prawdzie testamentów Mackiewicza i potem jego żony. I teraz wniosek: dlaczego panowie nie zorganizują ogólnonarodowej zbiórki na pomoc dla wydawnictwa Kontra? Pomoc potrzebną do sfinansowania tej całej raczej nie dochodowej działalności. Przecież, jak widzieliśmy, energii im nie brak. Mogli by zebrać gotówkę na tłumaczenia i przede wszystkim wydanie tych dzieł. Nie, nie… tutaj wyraźnie widać, że nie o to chodzi. Dlatego szkoda naszego czasu. Sam broniłem się przed uznaniem oczywistej prawdy nt. peerelu bis. Pamięta Pan moje listy? Jednocześnie wiedziałem i nie wiedziałem. Ale zawsze wracałem na tę stronę, zawsze wracam do Mackiewicza. Oprócz tego gram na skrzypcach. Podobno to dobrze wpływa na pracę mózgu, więc są trzy rzeczy, które nie pozwalają mi zgłupieć: WP, Mackiewicz i skrzypce… Pozdrawiam gorąco!
PS. Nie zbeształem Pana, bo stwierdziłem, że nie ma za co. Cenię Pana za myśl i za „dziecięcą” bezpośredniość, (pozytywną), którą łatwo pomylić z brakiem kultury. Bo w peerelu bis wszystko jest takie kulturalne…
Drogi Panie Tomaszu,
Mackiewicz, skrzypce i Podziemie! Zaiste.
Nikt mi dotąd nie „zarzucał” dzięcięcej bezpośredniości, poczytuję to sobie za komplement. Ale jeśli komukolwiek przyszło do głowy mylić tę bezpośredniość z brakiem kultury, to powiem, że brakiem kultury jest MILCZENIE W OBLICZU BEZPRZYKŁADNEJ NAGONKI NA UCZCIWEGO CZŁOWIEKA. Nie sposób przecież zarzucać braku kultury prowodyrom tej nagonki, nie dlatego wcale, że w prlu wszystko jest takie kulturne, ale raczej dlatego, że równie dobrze można zarzucać wieprzom, że się taplają w swoich własnych odchodach. Natomiast uczciwi ludzie, którzy patrzą na ten skandal i milczą, powinni w moim przekonaniu zastanowić się nad swoim potępowaniem.
Bardzo często uczciwi ludzie dają się złapać na takie „argumenty” jak ten, że Nina Karsov utrudnia wydawanie tłumaczeń, i że książki Kontry są niedostępne w Polsce. Ja też się na to dałem nabrać. Niestety, czasami nie staje rozumku… I dalej już leci z górki. Natomiast reszta jest po prostu nieuczciwa. Przez pewien czas miałem takie poczucie krzywdy, że największy polski pisarz jest mało znany albo lekceważony. Że różne kreatury z noblami lub bez łażą po tym świecie i kosztują słodyczy życia a nasz Mackiewicz nieobecny… To są powikłania po komunizmie i po indoktrynacji „demokratyczno-opozycyjnej”: wszystko, co wartościowe trzeba od razu zaaplikować szerokim masom. Okropne! Nie, nie..
Mądrość i prawda chodzą wąskimi ścieżkami. Mieszkają w skromnych pokoikach, dorabiają podnoszeniem oczek i wiecznie są narażeni na knucie różnych kanalii.
Wracając do meritum: to stara sowiecka metoda – skłócać cały czas, niestrudzenie, szczuć jednych na drugich.
A zatem głupcy czy kanalie?
Głupcy przemieszani z kanaliami. Po prostu. Czytał Pan Montaż Wołkowa? Jeżeli nie, to warto przeczytać. Dość dobra powieść. I bardzo ciekawa.
Panie Michale, nie warto się zajmować kanaliami. Lepiej Mackiewiczem.
Mackiewicz jest dla oportunisty ciężkostrawnym daniem. Mackiewicz strzela jakby z karabinu maszynowego: Piłsudski, Kościól, patriotyczny opór polskiego społeczeństwa. Bez litości to się wszystko zwala na takiego biedaka i co on ma robić? Myślę, że to wszystko, co dla nas jest ważne, inspirujące, ciekawe dla wielu jest „NIEDOZAAKCEPTOWANIA”. Ciągle trzeba coś rewidować, zmieniać, myśleć, przyznawać się do błędu. Trzeba ciągle być pod prąd. Prościej klepać okrągłe zdanka w tv czy w sieci czy w gazetach. Tam nie ma miejsca dla Mackiewicza po prostu. Jest miejsca dla różnych spraw Mackiewicza. Zamiast jego myśli. Straszliwe miernoty kształtują tę polską „myśl”. Pisał Pan kiedyś o tym, że wszędzie są takie rowy biegnące do siebie równolegle i nic się nie krzyżuje. Mam też takie poczucie. To nie jest przypadek. To sprawnie działający mechanizm.
A kogo Pan uważa za uczciwego, co milczy? Zresztą to sprzeczność. Jeżeli uczciwy, to milczy jak grób albo mówi tylko prawdę.
Oczywiście nie warto tracić słów na takich ludzi, dlatego robimy to tutaj nader rzadko, tylko wówczas, kiedy już po prostu nie można inaczej.
Oczywiście należy pochylić się nad Mackiewiczem, ponieważ jak każdy wielki pisarz, zmusza do myślenia. Nie ma dla niego miejsca w prlowskich środkach musowego przykazu, to jasne. Tym bardziej irytujący są ludzie pokroju Klecla, którzy cytują, nie rozumiejąc, powołują się, nie przeczytawszy, i wreszcie w swoim mniemaniu „występują w obronie” Mackiewicza. Jeśli ich postępowanie jest częścią sprawnie działającego mechanizmu, to w takim razie mamy do czynienia z kanaliami. Ale jeśli to tylko głupcy, to nie są przez to mniej groźni.
Sam Mackiewicz pisał o tym tak:
„W najwcześniejszym dzieciństwie mieszkałem z rodzicami w St. Petersburgu. I bardzo nie lubiałem, jak mnie czesano. Wtedy, pamiętam, mówiła do mnie bona:
– Zobaczysz, zalęgną się u ciebie na głowie weszki.
– No to i co! – odpowiadałem krnąbrnie.
– A to, że jak ich będzie dużo – mówiła – ukręcą sznur i wciągną ciebie do Newy.”
Właśnie zadałem sobie trud i zacząłem czytać tekst Klecaka (to bardziej adekwatne) na stronie tylkoprawda. Tego nie da się czytać. Potworność! Panie Michale, Pan jest zbyt delikatny! Toż to kanalia nad kanalie. Bestia, bolszewik zawszony! Co za tekst… Jeszcze nie skończyłem czytać. Zagotowało się we mnie. Tytuł wielce adekwatny do treści.. Faktycznie groźne. Dokończę czytać i się odezwę. Teraz Pana rozumiem. Jednak będzie besztanie: pański tekst jest za mało jasny. Dopiero lektura tego drania daje pełny obraz… Zaraz wracam
Rzeczywiście, można zwątpić. Mam wrażenie, że facet dostał zlecenie na te teksty. Produkuje tego dość sporo. Wszystko to marna pisanina. Puszy się biedaczysko, sadzi jak mędrzec. Kanalia. Wyrobnik. Nie siedzę w tym bajzlu, ale wygląda mi to na celowe rozkręcanie jakiejś „sprawy”.
Proszę darować niejasności. Nie próbowałem ani zdawać sprawy z tego, co napisał, ani tego analizować (jak Pan widzi, nie bardzo jest co analizować). Usiłowałem tylko niezgrabnie wyrazić oburzenie na tego rodzaju produkcje i zastanowić się z jednej strony, do czego to prowadzi, a z drugiej – skąd się bierze.
Każdy ma prawo do pomyłek, ale tu intencja jest tak podła, że trudno wybaczyć błąd. Każdy ma prawo nie znać angielskiego, tylko po co w takim razie wytykać rzekome błędy tym, co znają? Otóż po to chyba, żeby mącić wodę.
Bolszewicka metoda: odwracać uwagę od meritum poprzez tworzenie sporu o coś co meritum nie jest.
Tak, to prawda. Ale w takim razie wychodzi na to, że nie tacy z nich głupcy.
Myślę, że jest więcej odcieni: kanalie, drobni wyrobnicy podczepiający się pod tego typu spory, leniuchy intelektualne, głupcy w różnym stopniu głupi. Oczywiście sprowadza się to generalnie do tych dwóch kategorii. Dochodzi do tego kompletny brak szerokiego oddechu. Wszystko jest przytrzymywane zbyt niskim sufitem. Trzeba się poruszać będąc skurczonym, w jakiejś pokracznej pozycji. Ci ludzie nie patrzą w niebo i lecące obłoki. Nie oddychają pełną piersią. I ciągle ta sama mantra na temat cudu, który miałby się stać po odebraniu Ninie Karsov praw: oto milionowe nakłady dzieł Mackiewicza trafiają pod strzechy, tłumaczenia na wszystkie języki świata… W czasie rozmów z kilkoma osobami pytałem o WP. Dziwne zachowanie, jakieś zmieszanie na twarzach… -Tak, tak, coś tam kiedyś widziałem, ale nie pamiętam. Mam wrażenie, że ludzie się boją stawiać kropkę nad i. Prawdopodobnie powody tych obaw są zróżnicowane: sowiecka mentalność, naciski, ograniczenia intelektualne. Najważniejszy powód to nieuczciwość intelektualna. Łatwiej jest tkwić w bagienku pozornych polemik.
Nie odpowiedział mi Pan na pytanie: którzy to, ci uczciwi, którzy milczą.
Pozdrawiam
Drogi Panie Tomaszu,
Odcienie są zawsze, te wszystkie typy i „typy”, ale pytanie dotyczyło Klecla i innych: głupcy to czy kanalie? Jeśli wiedzą, co robią i to wszystko tylko bolszewicka metoda, to mamy do czynienia z kanaliami, ale jeśli sa tak durni, że nie pojmują, co robią, wtedy to tylko głupcy.
Nie mam pojęcia, kto jest uczciwy i milczy. Skąd mogę wiedzieć takie rzeczy? Wiem, że są w prlu uczciwi ludzie, ale widzę tępe milczenie w kwestii, o której mówimy. Oprócz Boleckiego i Lewandowskiego nikt nie zabrał głosu. Jak to rozumieć?
Szanowny Panie Michale,
„Oprócz Boleckiego i Lewandowskiego nikt nie zabrał głosu. Jak to rozumieć?”
Odpowiedź Pan znajdzie tutaj: http://mira888.salon24.pl/160091,jozef-mackiewicz-wciaz-uwieziony. Chodzi o ilość i jakość komentarzy pod tekstem tej pani. Są adekwatne do jakości tekstu.
Oczywiście nikt nie zwrócił uwagi na obrzydliwe nadużycie: oto mamy 2 tony pięknego donosu na temat rodziny Szechterów, na koniec kilka zdań na temat Szymona Szechtera i Niny Karsov. Dalej nie mogłem czytać. Może później się przemogę. Wszystko podlane subtelnym antysemickim sosikiem. I tu mamy, oczywiście przykład świadomej podłości.
Wracając do pytania. Ta ilość wpisów może świadczyć o tym, że Mackiewiczem na serio mało kto się interesuje. Z tego wypływa następny wniosek: należy pisać o sprawach Mackiewicza, bo wtedy zinteresowanie murowane! Pomieszać to z Michnikiem i jeszcze kimś tam i już „Eintopf” gotowy. Każdy znajdzie coś ulubionego.
Kanalie, Panie Michale, kanalie…
Nie, nie, nie… Nie mogę tego czytać. Szkoda czasu na to. Świat się kończy. Bolecki, Bąkowski, Lewandowski… jesteście rozbitkami. Idzie nowe i rozwala wszystko.
Biorę się za Golicyna i za Siemaszkę.
Drogi Panie Tomaszu,
Już chciałem Panu przesłać link (albo linkę) do dość zabawnej „dyskusji” z tą Kruszewską, ale ma Pan rację, że nie warto na to marnować czasu.
Wracając natomiast do tytułowego problematu – głupcy czy kanalie? – to Klecel w porównaniu z taką Kruszewską wychodzi na intelektualistę…
Panowie, przesadzacie. Zamiast wieszać psy na tym Kleciku należy polecić mu dobrą lekturę, bo to nie żadna kanalia, tylko człowiek nieświadomy. Zamówili u doktorka artykuł i napisał co wiedział. Niech przeczyta „Nie kocha się pomników” i parę artykułów Mackiewiczów to z pewnością zrozumie, że Szechter Szechterowi nierówny, że Szymon wybrał los tułacza-emigranta antykomunisty i znając „metodę” od podszewki starał się ukazać jej mechanizmy. Pani Nina zaś słusznie postępuje chroniąc dorobek Mistrza przed zakusami Złego.
A jeżeli nie zrozumie, to już problem jego i uczelni „kardynała tysiąclecia”, na której wykłada literaturę polską[!].
Drogi Panie Marku,
Znaczy, głupiec? Ale jeśli nieświadom, nie wie, co mówi, nie czytał i w ogóle nie czytaty-nie pisaty, to dlaczego zabiera głos? Jeśli nie rozumie trzech słów po angielsku, to po co poprawia tych, co rozumieją i trudności przekładu nie są im obce? Nie mówię już w ogóle o Mackiewiczu, którego najwyraźniej nie czytał. Skoro zatem tak zupełnie nie nadaje się do zabierania głosu, a posuwa się to wysuwania oskarżeń pod adresem ludzi, którym nie godzien jest zawiązać sznurowadeł, to czy nie jest czymś gorszym niż tylko głupcem?
Ja po prostu nie wiem.
Klecel może nadaje się do wykładania literatury prlowskiej, ale pewnie bardziej do wykładania podłóg, chociaż do tego trzeba pewnych umiejętności.
To nie żart, we wspomnianym biuletynie przedstawiono autorów. Fragment dotyczący wspomnianego brzmi: „Marek Klecel – dr n. hum., wykładowca literatury polskiej XX w. na UKSW, publicysta, wydawca”. Czyli uniwersytet „niezłomnego kardynała tysiąclecia”, który prl określał mianem „wolnej ojczyzny”. Kleciki idą w jego ślady…
Ani mi w głowie nie postało, że to żart. Mówi Pan jednak, że „to nie żadna kanalia, tylko człowiek nieświadomy”. Czy ja wiem? Redukowanie Józefa Mackiewicza do takiego rozmiaru, żeby można go pomieścić w przegniłej, przydrożnej kapliczce polrealizmu, żeby już nie męczył wyrzutami sumienia.
Czy to jest robota głupców czy kanalii?
Pewnie jednych i drugich, ale z przewagą tych pierwszych, bo niewiedza na temat Mackiewicza jest niestety powszechna. I doktór czy nie doktór, po co ma trwonić czas na poszukiwanie prawdy. Artykuły pisze się „szybko, szybko i byle jak”. I tak właśnie klecą Kleciki. Czy to kanalia skleciła poniższe zdanie:
„Za te artykuły konspiracyjny sąd AK wydał na Mackiewicza wyrok śmierci, zawieszony, być może, z powodu jego późniejszego wyjazdu do Katynia i czwartego artykułu w tejże gazecie, czy ściślej, wywiadu, jakiego udzielił pisarz, zdając sprawę z tego, co zobaczył w Katyniu.”
Czyli wydano wyrok za artykuły, po czym go zawieszono, bo przewidywano, że Niemcy poproszą skazanego, aby wybrał się do Katynia i napisał kolejny artykuł…
Kolejny cytat:
„Zawsze pojawia się w tle dwuznaczność i podejrzenie: dobrze, ale kolaborant, słusznie, ale antykomunista. Ta opinia ciągnie się za Mackiewiczem również po roku 1989. Zdołała stłumić, osłabić, ograniczyć zainteresowanie jego twórczością, świadectwem, przesłaniem historycznym, a i politycznym.”
Czyli nie razi Mackiewicz-antykomunista, a Mackiewicz-kolaborant. To ciekawe, bo dotychczas myślałem, że to właśnie antykomunizm czyni Mackiewicza ciężkostrawnym dla prlowskich badaczy. Klecikom słowo Mackiewicz kojarzy się ze słowem kolaboracja (wyrzuty sumienia?).
Deliberuje więc Klecik o kolaboracji:
„Piętno Katynia i zarazem kolaboracji naznacza Mackiewicza do dziś, tak jak do dziś nie została rozliczona Zbrodnia Katyńska ani komunizm Polski Ludowej.”
Panie Michale, czy kanalia mogła sklecić takie zdanie? Chyba nie. Wyklecił je Klecik.
Drogi Panie Marku,
Tak, myślę, że kanalia spokojnie mogłaby wypowiedzieć takie słowa.
Może spróbuję przeformułować mój tytułowy dylemat. Ktoś kiedyś napisał słusznie, że zło, z jakim mamy do czynienia w codziennym życiu, nie jest matafizycznego, diabolicznego gatunku: nie diabeł tylko świnia.
Innymi słowy, niezależnie od tego, czy to kanalie pełne złych intencji, czy tylko nieświadomi głupcy, w obu wypadkach, to tylko świnie. Płaskość tego wszystkiego, potworna głupota, szokująca ignorancja połączona z arogancją, co dech zapiera w piersi – wszystko to razem składa się na obraz czasów, w których przyszło nam żyć. Żyjemy bowiem w czasach, kiedy już „świństwo równomiernie rozpełzło się wszędzie”, zgodnie z przepowiednią Witkacego.
nic dodać, nic ująć….
Moje trzy grosze: dochodzi jeszcze to, że tego typu przeciętne osoby, dzięki takiej i podobnej pisaninie chodzą w glorii znawców, opozycjonistów, kaolickich intelektualistów, szlachetnych naukowców…. nie chce mi się wymyślać dalej. Klecel na pewno jest antyunijny, antycośtamjeszcze i niewiadomoco. Nie ma nic do powiedzenia, a mówi i ktoś to drukuje. Drukuje np. Gazeta Polska i te wszystkie kłamstwa idą w świat. Klecel przekartkował Eberhardta, szybko przeleciał wzrokiem po stronie Trznadla i już wiedział, co trzeba pisać. Ale my, zamiast pitolić tutaj trzypotrzy, powinniśmy napisać do GP i prostować te bzdury.
Teraz znalazłem jeszcze jeden tekst z GP. Marian Miszalski. To jest już kampania… Klecel przy nim to aniołek. Zdecydowanie podtrzymuję: kanalie. Żadni tam głupcy! Zdradza ich ten bolszewicki sposób „argumentacji”. Cel jest jeden: nie dopuścić do rozmowy o tym, co ważne, o czym pisał Mackiewicz.
Gdy przeczytalam artykul Klecela „Pisarze ścigani za Katyń”, pomyslalam „raczej glupiec”. Ale po przeczytaniu jego artykulu „Mackiewicz a Katyń”, nie mam watpliwosci – to i glupiec i kanalia.
I w dodatku uparta kanalia – ciagle z uporem maniaka powtarza ze angielskie slowo „murders” znaczy „mordercy”. Ktos przeciez musial mu powiedziec ze „mordercy” to „murderers”, ale widocznie im nie wierzy. Patologia.
Takie drobiazgi jak murders, czy murderers nie mają żadnego znaczenia. Liczy się efekt: potworna żydówka, spowinowacona z Michnikiem blokuje dostęp do twórczości Mackiewicza. Manipulacja od początku do końca. Fakty się nie liczą. Mackiewicz się nie liczy. Powtarzam: chodzi o zagłuszenie prawdziwego problemu, jakim jest brak suwerenności Polski. Chodzi również o to, żeby nie mówić o ludziach i instytucjach, które są w to wszystko zaangażowane. Zauważcie, że takie różne Klecaki, owszem, wspomną coś nt. braku suwerenności, ale zaraz potem leci poemat prozą na temat straszliwych win Niny Karsov i różne inne historyjki.
Panie Tomaszu,
Drobiazgi nie mają znaczenia, ale składają się na całość. Pomimo horrendalnej ignorancji, ci ludzie uważają za stosowne wyrażać swoje pożal się Boże „opinie”.
Pisze Pan, że to już kampania. To jest ni mniej nie więcej tylko nagonka, która trwa od lat.
Natomiast co do prostowania bzdur w prlowskich gazetkach, to wydawałoby mi się syzyfową pracą, ale na szczęście dla mnie, ja w prlowskich pisemkach nie zamierzam zabierać głosu.
Szanowni Panowie,
Przyglądam się od pewnego czasu dyskusji i wychwyciłem jedną tezę Pana Tomasza, nad którą się zastanowiłem i poczułem zmuszony się z tą tezą zgodzić: całe to peerelowskie obsobaczanie Niny Karsov to zorganizowana, zorkiestrowana operacja, mająca odwrócić uwagę od samej twórczości Mackiewicza, a zmanipulować odbiorcę poprzez skupienie go na dezinformacyjnych bredniach.
Jest pewna wspólna cecha dyskutowanych tutaj „egzegez” [sic!] Mackiewicza: mimo tytułu artykułu sugerującego recenzję czy streszczenie jakiejś jego książki, lwia część jest o tym, jak to „krewna” Michników utrudnia dostęp do dzieł Mackiewicza. Tak jest na przykład z artykułem Klecla. Czytałem go już kiedyś. Myślałem, że będzie na temat, a w miarę brnięcia przez tekst, stwierdziłem, że takich rzeczy po prostu nie da się czytać na trzeźwo. Późno było, sklep zamknięty, więc dałem sobie na luz.
Swoją drogą przykre jest to, że kłamstwa o Ninie Karsov są rozpowszechniane w skądinąd dobrych gazetach („GP”), przez dobrych skądinąd publicystów czy blogerów.
Niestety, jedynymi wyjątkami – oprócz Panów – są ludzie z Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej i LDP”N”, czy wspomniany wyżej (chyba przez P. Marka) Bolecki.
Panie Michale, zapytał mnie Pan, dlaczego tak łagodnie potraktowałem jednego z komentatorów u siebie na blogu, gdy zahaczyło właśnie o Mackiewicza. Otóż dlatego, że ci ludzie nie wiedzą, co czynią; że wdają się w Volkoff’skie „pudła rezonansowe”. W sytuacji, gdy w dyskursie dominuje wierutne kłamstwo.
Przeczytałem drugi artykuł Klecika („Mackiewicz a Katyń”) i przyznaję wam rację – to głupiec, kanalia, a przede wszystkim kundel szczuty na Ninę Karsov. W pojedynkę byłby niegroźny, bo o Mackiewiczu niewiele wie i bredzi niemiłosiernie.
Przykładowo w cytowanym wyżej artykule wyraził przypuszczenie, że wydany na Mackiewicza wyrok mógł zostać zawieszony ze względu na wywiad udzielony przez pisarza „Gońcowi Codziennemu” po powrocie z Katynia. Z kolei w drugim artykule stwierdził, że wyrok wydano właśnie z powodu udzielenia tegoż wywiadu:
„Prawda o tym, kto dokonał mordu katyńskiego, była dla nich oczywista. Mackiewicz ogłosił ją zaraz w wileńskiej gazecie „Goniec Codzienny”, prawda, że wydawanej przez Niemców, co uznano za kolaborację i wydano na niego wyrok śmierci. Odtąd pisarz był w różny i często zaskakujący sposób prześladowany za głoszenie prawdy o Katyniu.”
Drogi Panie Jaszczurze,
Nie pytałem Pana wcale, dlaczego był Pan łagodny. Wręcz odwrotnie, moje słowa brzmiały: „bardzo mi się podobało, jak sympatycznie i kulturalnie potraktował Pan jakiegoś durnia na którymś ze swoich blogów, na co on odparł, „hm, będę musiał to przemyśleć” – to znaczy dotąd bałwan powtarzał jak papuga, nie mając o niczym pojęcia!”
Mnie się podoba Pana podejście, ja po prostu nie mam do tego cierpliwości. To wszystko.
Drogi Panie Marku,
Jak na pewno Pan wie, w moim przekonaniu, żaden wyrok nigdy nie zapadł. Pisałem o tym na tej stronie.
Wokół tej fikcji „wyroku” toczyła się tzw. sprawa Mackiewicza. Analogicznie, wokół fikcji tworzonej przez Trznadla, Eberhardta, Odojewskiego i Orłosia (czyli oryginalną band e czterech), ale także Redę, Kruszewską, Klecla, Masłonia i wielu, wielu innych, skupia się „druga sprawa Mackiewicza”, czyli nagonka w prlowskiej prasie na rzetelnego wydawcę Dzieł Mackiewicza. Oczywiście Klecel niczego nie dodał, ale też czy czegoś innego spodziewaliśmy się od Klecla?
Tomasz,
Takie drobiazgi jak murders, czy murderers nie mają żadnego znaczenia.
Moim zdaniem maja. Wielu ludzi moze zaniechac lektury ksiazki Mackiewicza myslac, ze poswiecona jest ona zyciorysom pracownikow NKWD. A tymczasem Mackiewicz nic nie pisze o zadnych „mordercach” (z jakiegokolwiek lasku), tylko o samej zbrodni, jej ofiarach i o klamstwach komunistycznej propagandy. Osoby, ktore daly tej ksiazce zly tytul nie tylko nie znaja angielskiego, ale na dodatek nigdy uwaznie nie przeczytaly ksiazki Mackiewicza, bo gdyby przeczytaly, to od razu zdalyby sobie sprawe ze tytul „Mordercy” nie ma najmniejszego sensu – ON NIE OPISUJE TRESCI KSIAZKI.
Droga Soniu,
Tak się składa, że ja się w zupełności z Tobą zgadzam, co do znaczenia takich drobiazgów, ale chyba jednak niezupełnie z tego powodu, jaki wspominasz. Klecel napisał tak:
„Tak powstała książka przełożona zaraz na angielski pt. Katyń Wood Murders – Mordercy z Lasu Katyńskiego. Jej polski maszynopis zachował się tylko w Instytucie Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku. Książka wydana obecnie przez Kontrę to właśnie druga, a nie pierwsza książka o Katyniu – Katyń Wood Murders. Dlaczego Nina Karsov robi zamieszanie, samowolnie zmieniając jej tytuł, wprowadza własny i opatruje książkę nieprawdziwym, reklamowym podtytułem.”
On nie nadał tej książce takiego tytułu, bo na szczęście nie jest w jego władzy nadać cokolwiek. Jego zbrodnią jest, bezmyślne zarzucanie błędu komuś, kto wkłada w takie rzeczy bardzo wiele przemyśleń i podejmuje decyzje z rozwagą. Ponieważ manuskrypt nie ma strony tytułowej, nie wiemy, jaki tytuł nadał polskiej wersji sam Mackiewicz. Wydawca pisze o tym szczegółowo we Wstępie, zarzut „samowoli” (sic!) i robienia zamieszania jest więc najzupełnije idiotyczny. Ale okraszenie tego zarzutu absurdalnym pomieszaniem angielskich słów „murder” i „murderer” jest chyba oznaką debilizmu.
A może trzeba się z nich po prostu śmiać?
„A może trzeba się z nich po prostu śmiać?”
Tak, Panie Michale. Psy szczekają, a reakcja jedzie dalej.
Kundle z drogi. Alleluja i do przodu!