Droktulft dwudziestego wieku
70 komentarzy Published 25 sierpnia 2009    |
Paulus Diaconus, czyli Diakon Paweł, był benedyktyńskim mnichem z Monte Cassino. W VIII wieku po Chrystusie napisał słynną Historię Longobardów, bo sam – jak i oni – był barbarzyńcą, a jego germańskie imię brzmiało Warnefred. Historia ludów, które zniszczyły zachodnie cesarstwo i podbiły Italię, była jego własną historią, w przeciwieństwie do historii Rzymu, równie mu obcej, co historia Bizancjum jest obca dla Otomańskich Turków. Longobardowie byli niewielkim germańskim plemieniem Winnilów, których przerażeni ich wyglądem mieszkańcy Italii nazywali „długobrodymi”. Winnilowie podbili i osiedlili się w części północnych Włoch, która od nich przejęła nazwę Longobardii, co było jednak zbyt trudnym słowem dla prymitywnych barbarzyńców, więc uprościli je na Lombardię. To w Lombardii właśnie zrodzić się później miały pierwsze banki, coś im zatem zostało z ich barbarzyństwa (związek ten zachowała jeszcze dawna polszczyzna, ciut lepsza niż dzisiejsza: lombard znaczyło tyle, co instytucja kredytowa czy wręcz lichwiarska).
Nie będzie nas jednak zajmować, skądinąd ze wszech miar fascynująca, historia włoskiej lichwy, ani nawet nie mniej romantyczne dzieje barbarzyńskich podbojów. W zamian chciałbym przywołać postać zachowaną dla potomności przez Diakona Pawła, postać longobardzkiego wojownika imieniem Droktulft. Ów Droktulft nie był Longobardem, pochodził z plemienia Suavi czyli po prostu ze Szwabów. Był potężnego wzrostu i strasznego wyglądu (terribilis visu facies), więc jak to wśród barbarzyńców bywa, dorobił się sławy pośród swych nowych współplemieńców. Król Authari mianował go nawet dowódcą albo księciem (dux). Ale oto nasz przerażający Droktulft przeszedł na stronę Rzymian i postanowił walczyć wraz z obrońcami Rawenny przeciw straszliwym najeźdźcom. Powody jego dezercji nie są bliżej znane, ale kiedy Droktulft padł, wdzięczni mieszkańcy Rawenny wyryli na jego grobie słynne epitafium, sławiące wojownika o „straszliwym wejrzeniu i łagodnym sercu”.
O Droktulfcie wspomina marginalnie Gibbon w swym Upadku cesarstwa rzymskiego. Jednak najbardziej znana jest niewątpliwie wzmianka o nim w opowiadaniu Borgesa pt. Historia wojownika i branki. Borges zdołał wyciągnąć z historii longobardzkiego woja optymistyczne wnioski:
„Nie był zdrajcą (zdrajcy nie inspirują na ogół pobożnych epitafiów); był natchnionym, nawróconym. Po upływie kilku pokoleń Longobardowie, którzy potępili odstępcę, postąpili jak on: stali się Italami, Lombardami i być może ktoś z ich krwi – Aldiger – mógł spłodzić tych, którzy spłodzili Dantego Alighieri.”
A więc Droktulfta „było za grobem zwycięstwo”, czy tak? Zdaniem Borgesa, Droktulft przeszedł „na stronę kultury”, instynktownie odczuł bowiem (odczuł, raczej niż pojął) wyższość rzymskiego porządku nad barbarzyńskim chaosem. Wbrew Borgesowi, słusznym wydaje mi się raczej twierdzenie, że rzymska kultura przegrała z kretesem wobec zalewu barbarzyństwa i niezależnie od mylącej nazwy epoki Renesansu, która nastąpić miała po kilkuset latach, to, co się wówczas odrodziło, to nie był chrześcijański Rzym. Włochy nie były i nie są w jakimkolwiek sensie spadkobiercą Rzymu, a tym bardziej spadkobiercą antyku. Kiedy w kilkaset lat po bestialskim podboju, z biednych, małych, powaśnionych, pogrążonych w chaosie, nieokrzesanych „królestw” zachodniej Europy, wyruszyły na Wschód wyprawy krzyżowe, to Bizantyjczycy nie bez podstaw nazywali je „najazdami barbarzyńców”. Nie, do Droktulfta nie należało „za grobem zwycięstwo” (niezależnie niewątpliwych osiągnięć wysokiego Średniowiecza).
Rozmyślałem ostatnio o straszliwym germańskim wojowniku, które oddał życie w walce z barbarzyństwem, w związku z tragiczną postacią Anatolija Golicyna. Wiemy o nim trochę więcej niż o Droktulfcie, choć pozostaje tajemniczą postacią.
15 grudnia 1961 roku podczas gwałtownej zadymki śnieżnej w amerykańskiej ambasadzie w Helsinkach pojawił się przysadzisty mężczyzna w nieokreślonym wieku. Przedstawił się jako konsul sowiecki i poprosił o rozmowę z Frankiem Fribergiem. Friberg był rezydentem CIA w Helsinkach i w teorii sowiecki dyplomata nie powinien znać jego nazwiska. Golicyn zażądał natychmiastowego przerzucenia go do Ameryki wraz z żoną i córką. Na pytanie, czy nie zechciałby działać jako amerykański kret w kgb, odparł bez uśmiechu, że jeśli wróci do sowieckiej ambasady, to zostanie zamordowany, ponieważ kgb dowie się o jego wizycie. Oczywista implikacja tego stwierdzenia nie mogła umknąć uwagi oficera CIA. Współcześni barbarzyńcy mieli swoje wtyczki w oblężonej Rawennie.
Golicyn znalazł się po paru dniach w Frankfurcie i tam rozpoczęły się wielogodzinne przesłuchania. Przeszedł wszystkie próby wykrywacza kłamstw, jego zeznania poddane były rygorystycznym sprawdzianom i w końcu uznano, że może jechać do Ameryki. Dopiero tam Golicyn zadziwił agentów CIA swą znajomością ściśle tajnych dokumentów NATO. Twierdził na przykład, iż kgb zamawia dokumenty, używając ich autentycznych kodów i otrzymuje kopie z Francji w ciągu 72 godzin. Prezydent Kennedy poinformował o tym De Gaulle’a. Francuzi przesłuchiwali Golicyna przez dwa tygodnie i doszli do wniosku, że sowiecki kret operował w najwyższych władzach Republiki. Jednym z francuskich oficerów był Philippe de Thiraud de Vosjoli, który był początkowo zdania, że rewelacje Golicyna są sowiecką prowokacją obliczoną na sparaliżowanie francuskiego wywiadu. Golicyn podał wówczas listę pytań na temat amerykańskiego programu rakietowego, które kgb zamierza zadać swym francuskim podopiecznym. Po jakimś czasie De Vosjoli otrzymał z Paryża rozkaz uzyskania informacji na temat amerykańskich rakiet balistycznych, wobec czego z miejsca ostrzegł swych zwierzchników, że wewnątrz francuskich służb wywiadowczych operuje sowiecka siatka. W odpowiedzi otrzymał wezwanie do natychmiastowego powrotu. De Vosjoli pozostaje do dziś, o ile mi wiadomo, jedynym francuskim oficerem, który poprosił o azyl polityczny w Stanach Zjednoczonych. Dano mu nowe nazwisko i musiał się ukrywać przez lata. Jak widać, współcześni Rzymianie nie mają jasności, kto jest ich prawdziwym wrogiem.
Golicyn tymczasem zaczynał mieć dość swych opiekunów z CIA. Pytany w kółko o nazwiska agentów kgb, tracił cierpliwość i żądał rozmów na wyższym poziomie, na temat strategicznych planów kgb, bo jakie znaczenie mają nazwiska agentów, które mogą być zmienione wielokrotnie, gdy CIA nie rozumie celów kgb? CIA także miała dość Golicyna, więc z chęcią zgodziła się na jego wyjazd do Londynu. Czy można sobie wyobrazić obrońców Rawenny odsyłających Droktulfta do Neapolu?
W Zjednoczonym Królestwie Golicynem zajęli się oficerowie kontrwywiadu: Arthur Martin, Stephen de Mowbray i Peter Wright. Golicyn był w stanie zacytować z pamięci tajny raport napisany bodaj przez Wrighta a przeznaczony wyłącznie dla kilku szefów MI5. Dochodzenie zawęziło listę podejrzanych do dwóch nazwisk: Sir Roger Hollis i Graham Mitchell, czyli dyrektor i zastępca szefa MI5. De Mowbray postanowił udać się z tymi podejrzeniami do polityków i został zmuszony do rezygnacji. Pozostali dwaj zgodzili się zatuszować podejrzenia, ale postanowili prowadzić dochodzenia dalej, co w wiele lat później doprowadziło do publikacji książki Wrighta pt. Spycatcher. Wright jednoznacznie oskarżył Hollisa, ale sam prędko został oskarżony o próbę odwrócenia uwagi od prawdziwego kreta, a swego bliskiego przyjaciela, Nathaniela Rothschilda. Innymi słowy, Rawenna była tak naszpikowana zdrajcami, że nasz Droktulft demaskował ich wobec innych zdrajców bądź ich najbliższych przyjaciół.
Martin skontaktował się wówczas z szefem amerykańskiego kontrwywiadu, Jamesem Angletonem. Angleton zgodził się, że Golicyn powinien wrócić do Ameryki i znaleźć się pod opieką kontrwywiadu. W lipcu 1963 roku Martin zorganizował przeciek do prasy na temat sowieckiego uciekiniera nazwiskiem „Dolitson”. Notka w Daily Telegraph miała spodziewany efekt, Golicyn uznał, że jest spalony w Wielkiej Brytanii, podczas gdy Angleton mógł mu zaoferować pełne bezpieczeństwo w Ameryce.
Angleton postanowił w pierwszym rzędzie zdobyć zaufanie swego barbarzyńcy, doprowadził m.in. do spotkania z Robertem Kennedym, ale przede wszystkim zapewnił Golicyna, iż interesuje go głównie „logika sowieckiej penetracji”. Golicyn z miejsca zaproponował zorganizowanie nowej agencji kontrwywiadowczej, ponieważ CIA była jego zdaniem podkopana przez zbyt wielu kretów. Rzecz jasna, Golicyn nie mógł wiedzieć, że nie było żadnej szansy na taką agencję, że interesy CIA będą bronione, nie tylko przez umieszczonych w niej sowieckich agentów. Zainteresowanie okazane przez Angletona i jego oczywista chęć zrozumienia „sowieckiej logiki” były jednak obiecujące. W oczach amerykańskiego agenta, celem operacji wywiadowczych było zdobycie informacji, a zatem nasączenie służb wywiadowczych przeciwnika własnymi agentami wydawało się zbytkiem, bez którego można żyć. Golicyn tłumaczył, że penetracja była dla sowietów koniecznym warunkiem systemu dezinformacji i prowokacji. Zadaniem kretów było bowiem coś więcej niż dostarczanie dokumentów. O wiele ważniejsze było ciągłe zdawanie sprawy z tego, w jaki sposób zachodnie agencje interpretowały podany sobie materiał. Dopiero znając ich metodologię, ich struktury, podziały i dyskusje, mogło kgb podsuwać materiały, które podtrzymywały jeden punkt widzenia, a osłabiały pozycję przeciwną. W ten sposób poprzez wieloletnią grę w kotka i myszkę, sowieci zdołali z czasem obrócić agencje wywiadowcze w nieświadome narzędzia swej polityki. Golicyn podawał przykłady: od lat toczyła się wśród amerykańskich strategów dyskusja czy blok sowiecki należy traktować jako monolit, czy też zróżnicowanie polityki pod adresem członków bloku może powiększyć różnice pomiędzy nimi, a tym samym stworzyć szczeliny w bloku? Czy sowieckie kierownictwo jest zgodnie działającym kolektywem, czy raczej jest polem walki o władzę? Szelepin, świadom tych debat, podawał zachodnim służbom wywiadowczym dane, dowodzące rosnących różnic pomiędzy członkami bloku oraz dowody świadczące o bezustannej walce o władzę. W ten sposób mógł manipulować nie tylko agencjami wywiadowczymi, ale najwyższymi politycznymi organami państw zachodnich.
Dla człowieka pokroju Angletona, uformowanego podczas wojny w bezwzględnym konflikcie z niemieckim wywiadem, przeistoczenie kgb w organizację oddaną dezinformacji było trudne do pojęcia. Barbarzyńca musiał zatem nauczyć go historii sowieckiej czeki, a zwłaszcza wprowadzić go w szczegóły osławionej operacji pod kryptonimem „Trust”. Pod koniec lat 50., opowiadał dalej Golicyn, Aleksandr Szelepin otrzymał misję przekształcenia kgb w organizację oddaną strategicznej dezinformacji. Szelepin poddał kgb wewnętrznej reorganizacji, o czym CIA nie miało dotąd pojęcia.
Kiedy Angleton przedstawił wyniki swej pracy szefom CIA i FBI, napotkał na zrozumiałą wrogość. Zrozumiałą, ponieważ rewelacje Golicyna poddawały w wątpliwość wszystkie osiągnięcia obu agencji. FBI była dumna z dwóch nowych kretów o kryptonimach „Top Hat” i „Fedora”, których autentyczność jest kwestionowana do dziś. Zamiast jednak powątpiewać w rozsądek współczesnych Rzymian, przyznajmy, że Golicyn stawiał zachodnie służby wywiadowcze w niesłychanie trudnej sytuacji, bowiem nawet przyjąwszy jego hipotezę, powinni z miejsca ją zanegować jako potencjalną dezinformację. Co gorsza, zgodnie z zapowiedziami Golicyna, pojawili się kolejni uciekinierzy z sowietów, którzy stawiali jego rewelacje pod znakiem zapytania. Alternatywa „Golicyn czy Nosenko?” leży w samym sercu tragedii Droktulfta XX wieku, ale będziemy musieli zająć się nią osobno.
Szef FBI, J. Edgar Hoover, nazwał Golicyna „prowokatorem i agentem sowieckiej penetracji”. W latach 70. postawiono przed Angletonem i jego „sowieckim agentem” zasadnicze pytanie: czy nowa metodologia proponowana przez Golicyna, może być użyta dla odróżnienia prawdziwej informacji od dezinformacji? Odpowiedzi Golicyna były niczym więcej niż ekstrapolacją na podstawie faktów poznanych przed ucieczką, interpretacją raczej niż „porządną robotą wywiadowczą”. I tak, szef CIA Richard Helms, sformułował rozróżnienie pomiędzy pierwszymi rewelacjami Golicyna, a jego późniejszymi rzekomymi spekulacjami. Powstało wówczas określenie, które odtąd powtarzane będzie przez historyków zachodniego wywiadu: vintage Golitsyn, co da się luźno przełożyć jako „klasyczny Golicyn”, na oznaczenie owego wstępnego okresu. Angletona wkrótce zwolniono, a Golicyna odsunięto.
Nowy Droktulft musiał więc walczyć przeciw Rzymianom, żeby móc ich bronić przed barbarzyńskim zalewem. Okazało się bowiem, że nie tylko naszpikowani są wtyczkami, ale nie widzą w ogóle wroga pod murami Rawenny. Golicyn nie poddał się jednak i w 1984 roku sformułował swą „nową metodologię” w książce Nowe kłamstwa w miejsce starych. Zapowiedział w niej między innymi, że Solidarność stworzy rząd w prlu, że do władzy w sowietach dojdzie „ktoś w rodzaju sowieckiego Dubczeka”, że spodziewać się można upadku muru berlińskiego. W świetle późniejszych wydarzeń nazwano go czcicielem spiskowej wersji historii…
„Natchniony i nawrócony” do przejścia na stracone pozycje, Droktulft poległ w obronie kultury zapewne bez żalu. Tragedia Golicyna polega na tym, że Zachód nie reprezentuje już kultury, i że nie ma najmniejszej ochoty bronić się przed sowieckim barbaryzmem. Golicyn nie otrzyma wzniosłego epitafium od wdzięcznych obrońców. Nie, raczej usłyszy w zamian o paranoi i „węszeniu spisków”, o nieodpowiedzialnych spekulacjach na temat globalnych planów sowieckich, gdy cały świat woli wierzyć, że komunizm upadł i nie ma już barbarzyńskich hord pod murami Rawenny.
Prześlij znajomemu
Szanowny Panie,
Swoim znakomitym tekstem przypomniał mi Pan moje własne doświadczenia (może lepiej nazwałbym je – obserwacjami) z długiego pobytu w schyłkowym Zwiazku Sowieckim i – następnie – kilku państwach powstałych w rezultacie jego rozpadu (natychmiast się zawahałem, czy aby użyłem właściwego słowa, ale niech tam…).
Przez kilka (kluczowych przecież) lat obserwowałem jawnych i tajnych funkcjonariuszy Ravenny przybywajacych do barbarzyńców obserwować, analizować, opisywać, a nawet – zapewne – usiłować administrować kryzysem upadającej Barbarii. Nie kończący się korowód raweńskich polityków, politologów, historyków, dyplomatów, biznesmenów, analityków, geopollityków i geostrategów gościł w ostatnich latach pierestrojki i pierwszych latach postsowieckiego porządku w Moskwie i stolicach nowych republik-państw. Bez wątpienia, lwią część tej gromadki stanowili ludzie służb, przebrani w rozmaite, choć przecież rutynowe kostiumy. Spec-służby Barbarii przyjmowały ich chętnie, częstokroć organizujac medialne spektakle (dyskusje panelowe, konferencje, burze mózgów, itp.), w których wyspecjalizowani funkcjonariusze (też – oczywiście – politolodzy, historycy, analitycy, itp.) prezentowali raweńczykom źródła, założenia, etapy i cele transformacji obszaru sowieckiego i – nastepnie – postsowieckiego, ready-to-buy-and-wear analizy i modele interpretacyjne, słowem – zabudowywali im wyobraźnię i sterowali mechanizmami ich percepcji. Zawodowa rutyna, możnaby powiedzieć
Dla postronnego (??) obserwatora były to jednak spektakle smutne, choć pouczające. Czasem gorzko-śmieszne. Pokazywały – z jednej strony – całkowity, porażający, wrecz kompromitujący brak wiedzy raweńczyków o Barbarii, o jej specyficznej historii, o specyficznym ładzie społecznym, szczególnych mechanizmach rządzących procesami życia społecznego, zachowaniach i postawach politycznych i w ogóle o tym wszystkim, co jest niezbędne, aby rozpoznać rzeczywistość. Nazywając rzeczy bez ogródek – aby ustalić kwestie podstawową: czy jest to świat wrogi, czy przyjazny.
Z drugiej strony mieliśmy świetnie wykształconych agentów Barbarii, o manierach rzymskich patrycjuszy, bezbłędnie władających raweńską odmianą łaciny, którzy z kamiennym spokojem obnażali brak profesjonalizmu swoich gości, zaś swoje cele realizowali bez wysiłku i z widoczna przyjemnością.
Powie Pan, że to tylko wymiar medialny, którego najlepsi agenci Rawenny unikali. Albo, że ci wysyłani na medialne spektakle to najczęściej berk-baiting. Żebyż tak było…
W rzeczywistości, wiele ważnych (lub traktowanych jako ważne) rawenskich koncepcji i planów operacyjnych wobec Barbarii zbudowane było niemal na tejże Barbarii „zamówienie”. Obraz poskomunistycznego świata Raweńczyków został niemal w całości skontruowany przez służby Barbarii, a – co gorsze – także ich percepcyjna i analityczna perspektywa, jaka nie pozwala na inny ogląd świata, niż ten zaprogramowany.
Pozdrawiam,
Drogi Panie Zeppo,
Dobrze powiedziane. Proszę sobie wyobrazić gorycz i śmiech, obserwującego tamte lata Golicyna? Na Syberii jest dziś pewnie mniej socjalizmu niż w Wielkiej Brytanii, ale to nie ma wielkiego znaczenia, bo Wielka Brytania MOGŁABY się jeszcze bronić przed tym zalewem, ale nie chce, a Syberia może by i chciała, ale nie może.
Zaraza jakaś czy co?
Drogi Panie Michale,
Gwoli ścisłości: Syberia, jak również rosyjski Daleki Wschód, Kaukaz, Ukraina, Pribałtyka MOGĄ się bronić przed nowymi mutacjami komunizmu. Tyle że próba obrony, zwłaszcza niezorganizowana i jako taka z kiepskim „recon’em” zostanie albo stłumiona, albo rozegrana (co jest opcją skuteczniejszą, niż stłumienie) przez sowieciarzy.
Polska nie chce się bronić – pomimo powszechnej świadomości, że to, co powstało w 1989 roku jest kontynuacją PRL-u. Ludzie po prostu przyjmują zastaną rzeczywistość jako „stan naturalny”. „Nie może” , gdyż prócz wyżej wymienionej postawy na straży systemu stoją jego instytucjonalne „bezpieczniki” (określenie autorstwa Józefa Darskiego).
Zaraza ? A może dokładniej – inwazja Obcych (z tej samej planety – proszę bynajmniej nie redukować do np. islamizacji) ? Upadek cywilizacji, jaki obserwujemy, jego charakter i przebieg kojarzy mi się z filmem „The Body Snatchers”.
Panie Ryszardzie,
Czy ma Pan na myśli Invasion of the Body Snatchers, Dona Siegela z 1956 roku, czy raczej „remake” z 1978 roku z Donaldem Sutherlandem, czy też film pt. Body Snatchers z 1993 roku? Nie widziałem żadnego z nich, ale jeśli ma się to przyczynić do wzniesienia mego rozumienia komunizmu na wyższy poziom, to jestem gotów poddać się wszystkiemu.
Semantyka słowa „mogłaby”, wydaje mi się nadzwyczaj ważna. Proszę zwrócić uwagę na kontekst, w jakim operujemy: mówimy przecież o Golicynie. Istotą koncepcji Golicyna, jeśli wolno mi ją tak skrótowo nakreślić, jest teza, że fałszywa liberalizacja w prlu, demoludach, właściwych sowietach, ale także w chrl, przeprowadzona jest po to, by rozlać zarazę bez przeszkód na Zachodzie. Użyłem określenia „Syberia” jako symbolu wszystkich ziem poddanych tej fałszywej liberalizacji. W tym sensie, ma Pan rację, Syberia MOŻE się bronić, ale tylko nieskutecznie, stąd moje określenie „chciałaby, ale nie może”. Pańskie „może” dotyczy tu logicznej możliwości BRONIENIA się, a moje „nie może” praktycznej niemożności OBRONIENIA się. Ta praktyczna niemożność wynika chyba z istoty procesu, w którym liberalizacja może być posunięta tylko tak daleko, aż ta praktyczna niemożność nie zostanie naruszona. W prlowskich realiach to się nazywa „czerwoną krechą”; ilekroć ktoś się do niej zbliża, układ tkwiący w sercu rzeczywistości – o, pardon, lepiej powiedzieć łżeczywistości – prlu bis dokonuje subtelnych zmian. Określenie „instytucjonalne bezpieczniki” wydaje mi się bardzo trafne.
Chodzi mi właśnie o remake z 1978 z Donaldem Sutherlandem, Jeffem Goldbloomem i Leonardem Nimoyem. Ja również nie widziałem filmu z 1956, natomiast remake z 1993 jest w porównaniu z tym z 1978 jakby „wykastrowany”; zrobiono z niego skrzyżowanie „horrorzydła” (że tak powiem) z love story.
Co ciekawe, film z 1956 miał być wykorzystywany jako element „orkiestry” propagandowej przeciwko antykomunistom.
Obcy przybyli pod postacią „larwalną” przypominającą niespotykane w San Francisco rośliny. Jako takie są właśnie postrzegane przez urzędników z CDC. Atakują ludzi w czasie snu, tworząc „klony” czy „replikantów”, w zasadzie nie różniących się od ludzkich oryginałów pod względem fizjologicznym. Ale ci replikanci nie mają – trywializując – tego „czegoś”, co czyni człowieka człowiekiem.
Wiedząc, że ludzie zaczynają zauważać, że coś jest „nie tak”, opanowali nieświadome co do prawdziwej ich natury CDC, a z czasem policję, władze stanowe i federalne. A co równie ważne, tą część elity, która w zlaicyzowanym świecie zachodu stała się substytutem stanu kapłańskiego – „książkowo-gazetowych psychologów”, z których jeden skutecznie wmawia ludziom, że nic się nie dzieje, „takie czasy”, więc… mogą spać spokojnie.
Cyt. : „W prlowskich realiach to się nazywa “czerwoną krechą”; ilekroć ktoś się do niej zbliża, układ tkwiący w sercu rzeczywistości – o, pardon, lepiej powiedzieć łżeczywistości – prlu bis dokonuje subtelnych zmian. Określenie “instytucjonalne bezpieczniki” wydaje mi się bardzo trafne.”
Tak właśnie jest, pełna zgoda z tezą, jaką Pan Dariusz zawarł we wstępie książki. Teraz te zmiany, a w zasadzie ich utrwalanie stają się coraz mniej subtelne; lepiej dla rodzimych ukrytych struktur komunizmu, ich kooptantów i progenitury wprowadzić odpowiednie ustawy, zmienić konstytucję (bo konstytucję kwaśniewską można interpretować dowolnie, także na niekorzyść „kwaśniewskich”, jakkolwiek to gniot) scentralizować służby specjalne, nadać ABW uprawnienia podobne do tych, które ma KGB-FSB. „A niby po co jakiś Olszewski, Kaczyński (w dwóch osobach), Cenckiewicz et consortes mają nam bruździć i nie dawać spać po nocach ?”
Trzeba rozwalić KDT, który kupcy zbudowali za swoje, by na miejscu postawić „muzeum sztuki nowoczesnej” (z ch*jami na krzyżu jako eksponatami), a obronę kupców przedstawić we wszystkich stacjach od lewa do prawa jako ekscesy chuliganów z Legii W-wa. Potem możemy posłuchać ludzi takich samych jak ci kupcy, którzy rację przyznają preziowej Warszawy i współczesnym zomowcom, a potępiają „zadymiarzy”, „bandytów” i „prywaciarzy”.
Swoją drogą, w tej „łżeczywistości” rządy, które sformowano w 1991 i 2005 wydają się być „wypadkami przy pracy”, czy tez niedociągnięciami tychże bezpieczników.
Tutaj artykuł Darskiego: http://www.abcnet.com.pl/node/992
Ja bym raczej powiedział, że Olszewscy, Kaczyńscy i kto tam jeszcze, nie są żadnymi wpadkami przy pracy ani niedociągnięciami, bo nie było nigdy żadnego realnego zagrożenia dla układu, m.in dlatego, że wszyscy uznawali istotnie iiirp jako Wolną, choć niedoskonałą, Polskę. (Taka nb. była główna teza naszego Listu otwartego do Antoniego Macierewicza, czego nikt zdaje się nie zrozumiał.)
O żadnych niedociągnięciach nie było tu więc mowy. Były to raczej konieczne posunięcia dla podtrzymania fikcji „wolności i państwowej suwerenności”.
Postrzeganie „III RP” jako Wolnej Polski jest jednym z dwóch najważniejszych błędów – zarówno Olszewskiego, jak i Kaczyńskich. Nie mają czegoś, co z angielska zwie się „big picture”, mechanizmy funkcjonowania neokomunizmu (nie post-) postrzegają jako osobne i odizolowane.
Ponadto – zwłaszcza Ci ostatni – zdają się być niewolnikami własnych wartości; nawet przyjmując w/w błędne założenie, jedyną metodą zniszczenia ukrytych struktur jest przewrót dokonany przez wojsko albo bardzo dobrze wyszkoloną i zorganizowaną formację paramilitarną (przy stopniu komunizacji WP), przy korzystnym układzie – nazwę to trochę niezgrabnie -geostrategicznym; w Białym Domu musiałby zasiadać co najmniej ktoś na miarę Reagana albo GWB (od biedy) a nie Obama (jak nie jest komunistą, to co najmniej bucem, za przeproszeniem).
O przewrocie Kaczyński chyba nawet bałby się pomyśleć.
„…Były to raczej konieczne posunięcia dla podtrzymania fikcji “wolności i państwowej suwerenności…”
Bez wątpienia. Mit bohaterskiego „zjednoczenia prawicy” przez Olszewskiego, Parysa, Macierewicza, Najdera i Cywińskiego (i innych, oczywiście; i innych) – aby dokonała „prawdziwego wyzwolenia kraju” dosyć dawno się skutecznie skompromitował. Zaś naiwna wiara, iżby układ miał „przeoczyć” powstanie PiS-u i „nie dostrzegł” politycznej i społecznej niszy, w której wyrasta śmiertelne dlań zagrożenie – nie przystoi rozumnym ludziom.
Lepiej (zwłaszcza dla zdrowia psychicznego) założyć, że te dwa incydenty były właśnie niezbędnymi elementami gry. Przecież, aby istniało dobro, konieczne jest istnienie zła.
Panowie,
Przyglądam się powyższym komentarzom z największym zainteresowaniem – rzadka okazja posłuchać sensownej wymiany myśli na tematy polityczne (i to z udziałem więcej niż dwóch osób – przynajmniej w ciągu 20 ostatnich lat).
Pozwólcie, że wtrącę swoje trzy grosze.
Pan, Panie Ryszardzie, raczył napisać: „Polska nie chce się bronić – pomimo powszechnej świadomości, że to, co powstało w 1989 roku jest kontynuacją PRL-u.” W związku z tym pytanie: czy rzeczywiście myśli Pan, że jest aż tak dobrze, że taki jest stan świadomości choćby tylko większej części mieszkańców peerelu? Pytam bardzo poważnie, ponieważ, jak mi się zdaje, praktycznie nie było i nie ma (zresztą, gdzieżby miała być) dyskusji na temat stanu umysłowego rodaków, a że warto choćby przez chwilę się nad tym zastanowić nie muszę pewnie uzasadniać.
Na początek nie będą krył, że jestem jak najdalszy od równie optymistycznej tezy… Nie tylko nie ma „powszechnej świadomości”, ale bodaj nawet myślenia (nie tylko zresztą na ten konkretny temat).
Michał, napisałeś coś co mnie niesłychanie zainteresowało, mianowicie: „Istotą koncepcji Golicyna, jeśli wolno mi ją tak skrótowo nakreślić, jest teza, że fałszywa liberalizacja w prlu, demoludach, właściwych sowietach, ale także w chrl, przeprowadzona jest po to, by rozlać zarazę bez przeszkód na Zachodzie.” Nie będę, rzecz jasna, dyskutować, bo to wydaje mi się całkiem jasne. Ciekaw jednak jestem czy potrafisz swoje zdanie podeprzeć jakimś fragmentem (bez zbędnego szukania, oczywiście)… mnie się zdaje, że w „New Lies…” coś takiego nie pada. Może w „Deception…”, jego drugiej książce, o wiele mniej „popularnej”?
Panie Zeppo, doskonale, jak mi się, zdaje ujmuje Pan pewne zagadnienia (choćby w ostatnim komentarzu). Nie mogę się jednak wyzbyć pewnej wątpliwości. Pisze Pan: „Mit bohaterskiego “zjednoczenia prawicy” przez Olszewskiego, Parysa, Macierewicza, Najdera i Cywińskiego (i innych, oczywiście; i innych) – aby dokonała “prawdziwego wyzwolenia kraju” dosyć dawno się skutecznie skompromitował.” Czyż rzeczywiście? Czy potrafi Pan wskazać (pośród swoich znajomych chociażby) choć z pół tuzina ludzi, którzy wcześniej popierali Olszewskiego and co…, a teraz się tego wstydzą i publicznie ów wstyd deklarują?
Czy nie tak należałoby rozumieć „skuteczną kompromitację”?
Panie Ryszardzie,
„Przewrót”? O żadnym przewrocie, wojskowym czy innym, zmierzającym do zniesienia prlu nr 2 mowy nawet być nie może, ze wzglądu na te „bezpieczniki”, o których była mowa wyżej.
Panie Zeppo,
W moim głębokim przekonaniu, rząd Olszewskiego i próby lustracji, a także choć w o wiele mniejszym stopniu, rządy Kaczyńskich, były niczym więcej jak listkiem figowym, przykrywającym bolszewicką sromotę prlu. Próbowano uczynić taki listek figowy także z twórczości największego polskiego antykomunisty, Józefa Mackiewicza, ale na szczęście ktoś uczciwy stoi na straży jego spuścizny.
Darek,
Nie, nie potrafię podeprzeć takiej interpretacji cytatami. Przynajmniej w tym sensie, że Golicyn chyba wprost tego nie mówi, czyli to jest tylko interpretacja. Co rzekłszy, taka niewypowiedziana konkluzja (albo raczej wykładnia) zawiera się w tezach obu książek. Jest to zatem wedle średniowiecznej recepty, interpretacja niesprzeczna z tekstem.
Szanowny Panie Dariuszu,
Nie, nie! Nie taki rodzaj kompromitacji mam na myśli. Nie taki, który wywołuje wstyd za ludzi i ich działania. Jestem jak najdalszy od takich uczuć wobec wielu przyzwoitych i rozumnych ludzi z ówczesnego otoczenia Olszewskiego. Z nim samym włącznie.
Kiedy piszę o skutecznej kompromitacji tego środowiska (tych środowisk), to myślę o tym, że spod prawicowego sztafażu szybko wyjrzała socjalistyczna rzeczywistość. I dla niemałej części politycznej publiczności, która w dobrej wierze przyjmowała deklarowaną prawicowość kręgu Olszewskiego (bo przecież wielu wspierajacych ten rząd miało prawo po prostu nie wiedzieć o socjalistycznej proweniencji jego liderów) termin „polska prawica” stał się odtąd pojęciem skompromitowanym, a jej politycznym eksponentom już było znacznie trudniej przywdziewać prawicowe kostiumy. To dotyczy także braci Kaczyńskich, bezskutecznie usiłujacych pretendować do miana „prawicy”.
I do obu Szanownych Panów, Dariusza i Michała:
Zdaje mi się, że wspominaną przez Panów golicynowską „koncepcję fałszywej liberalizacji” można opatrzyć stosownym cytatem z „Nowych kłamstw”. Mam przed sobą polskie wydanie książki z 2007, gdzie w części II, rozdz. 14, podrozdział: Wpływ ideologii, Golicyn tak pisze o liberalizacji „wizerunkowej” (s.180-181):
„Nową formułę należy postrzegać jako część starań, obliczonych na rozszerzenie politycznej bazy Partii i wzmocnienie jej wpływów, co jednak nie miało na celu osłabienia roli ideologii. Zmiany miały sie dokonać poprzez stworzenie bardziej umiarkowanego wizerunku Partii i rezygnację z radykalizmu. KPZR zachowywała jednak monopol władzy, doktryny, poglądów. (…) Wszystkie działania w państwie i na zewnątrz są prowadzone w pośrednim lub bezpośrednim nawiązaniu do zasad leninizmu. W jeszcze mniejszym stopniu oparcie w faktach ma poczucie, że sowieccy przywódcy i członkowie Partii przywiązują mniejszą wagę do motywacji ideologicznej oraz odeszli od rewolucjonizmu w stronę reformizmu i rewizjonizmu. Mimo, że zmiany wprowadzone po 1958 roku były częściowo wymuszone naciskami niezadowolonej ludności, wśród której wpływy ideologii znacznie zmalały, mieściły się one w ramach celów polityki dlugofalowej, na ktorej realizacje zdecydowali sie wszyscy przywódcy komunistyczni.”
I fragment najważniejszy:
„Przywódcy partyjni nowego pokolenia, tacy jak Szelepin, Poljanskij, czy Andropow nie byli i nie są rewizjonistami, ani też tzw. „młodoturkami” [tj. nastawionymi na reformy zawodowymi oficerami], jak ich nazwali niektórzy zachodni komentatorzy.(…)Są oni gorliwymi rewolucjonistami, oddanymi ideologii Lenina i są gotowi przejąć odpowiedzialność za losy rewolucji bolszewickiej od starszego pokolenia (…) W sowieckim kierownictwie nie ma liberałów, działaczy umiarkowanych, czy konserwatystów. Są tylko komuniści, ktorych działania podyktowane są wymaganiami polityki długofalowej. Publicznie mogą przybierać twarz liberałów albo stalinistów, ale tylko wtedy, gdy wymaga tego od nich prezydium partii i interes doktrynalny.”
Sapienti sat.
Tak, ale z tych cytatów nie wynika wprost, że „fałszywa liberalizacja przeprowadzana jest po to, by rozlać zarazę bez przeszkód na Zachodzie”. Jeśli dobrze rozumiem, to Darek pytał, czy tak określony cel jest jasno postawiony u Golicyna. O ile pamiętam, nie jest. Ale być może należałoby uważnie przestudiować obie książki raz jeszcze.
O ile pamiętam, Golicyn postawił omawianą tezę (o upgrade’owaniu komunizmu w celu opanowania, a przynajmniej neutralizacji Zachodu) omawiając poglądy Sacharowa, w „Nowych kłamstwach…”.
Drogi Panie Dariuszu: Być może się zagalopowałem i postawiłem za daleko idącą, ogólną tezę, nadużywając skrótu myślowego. Pisząc o świadomości tego, że „III RP” jest kontynuacją PRL miałem na myśli przede wszystkim dyskurs potoczny – przejawiający się w stwierdzeniach typu „taka a siaka firma to >>komuna
oj, „wcięło” mi część komentarza w czasie wysyłania, oto ciąg dalszy:
…”w takim to a takim urzędzie jest komuna” i tym podobne.
Tu widać, że „zwykli ludzie” widzą poszczególne „puzzle”, ale nie potrafią ich poskładać w całość. Albo i nie chcą – trzeba wszak robić karierę w kraju, w którym głównym rozgrywającym jest „struktura ukryta komunizmu”. Jak Pan to ujął: „trudno być prawiczkiem wśród gwałcicieli”. I po co – myśli czy to „zwykły” człowiek, czy absolwent politologii, dziennikarstwa, prawa itd. – porywać się z motyką na słońce? Po co być „frajerem”, jak Darski czy Chmielowska ? Po co być „wioskowym głupkiem” jak Zyzak ?
Drogi Panie Ryszardzie,
Obejrzałem „Invasion of the Body Snatchers” Philipa Kaufmana z 1978 roku. Pauline Kael, krytyk, którego poważam, uważała go za najlepszy film w tym gatunku, ale pewien starszy pan, którego poważam jeszcze bardziej, a który czasami pisuje na wp pod pseudonimem „Stary chrzan”, powiedział mi, że to „lewacki bzdet”. Mam ochotę zgodzić się z wszystkimi trzema opiniami, co jest dla mnie stanem zupełnie niespotykanym.
Kael miała na myśli formalną stronę, budowanie napięcia poprzez wzmaganie poczucia osaczenia, ale tego rodzaju ‚dreszczowce’, są najlepsze, gdy opierają się na niepewności widza: czy to, co widzi bohater jest prawdą, czy paranoją? Hitchcock grał na takiej niepewności, jak Heifetz na skrzypeczkach, ale chyba najlepszym przykładem takiego filmu jest „Rosemary’s Baby” Polańskiego. Film, już nie ocierający się o szmirę, ale zupełnie wprost żenująco kiczowaty, który jednocześnie z narracyjengo punktu widzenia jest prawie arcydziełem.
Zrozumiałem od razu, co miał na myśli Chrzan, kiedy postać grana przez Sutherlanda podaje jako przykłady szaleństwa, bądź dziwnego zachowania, popieranie partii republikańskiej… Rozumiem jednak także Pańską analogię. W pewien paradoksalny sposób zaraza bolszewizmu jest atoli znacznie gorsza od inwazji z filmu. Obcy opanowują Ziemię i na tym kończy się historia ludzkości; te organizmy nie stworzą ludzkiej kultury, nie będą budować katedr ani słuchać symfonii, nie będą czytać Sandora Maraia ani oglądać filmów o inwazji z kosmosu.
Sowietyzacja dlatego między innymi jest tak przerażająca, że „nowy człowiek”, homo sovieticus, może pozornie działać w ten sam sposób, co homo sapiens. Będzie kochał i mordował, kradł i poświęcał się, będzie pełen zawiści albo wielkoduszności. Będzie mógł zachwycać się nad kwartetem smyczkowym Szostakowicza albo pieśniami Wysockiego, ale jednocześnie będzie maszerował w nogę – kto tam znowu rusza prawą?! – i skandował wraz z tłuszczą, że biały sufit jest zupełnie czarny.
Odkąd sowieciarze zdali sobie sprawę, iż sukcesy sowietyzacji są tak ogromne, że żadna „liberalizacja” nie zagraża ich władzy, to mogli sobie pozwolić na pierestrojki itp. Na tym polega chyba tajemnica fałszywej liberalizacji z lat 1989-91. Dawniej musieli kontrolować sprzedaż każdej główki kapusty, a teraz mogli uwolnić czarny rynek, nazwać to „kapitalizmem”, zrobić pieniądze, i przy tym wszystkim zachować władzę. To jednak, samo przez się, nie wydaje się być celem planistów z Kremla, bo co ich w końcu może obchodzić, jak się żyje prlowskiemu kacykowi?
Drogi Panie Zeppo,
Gdy pisze Pan o przyzwoitych i rozumnych ludziach z otoczenia Olszewskiego, chciałbym się chętnie z tą opinią zgodzić, ale niestety nie mogę. Nie rozmawiamy przecież o ich sposobie prowadzenia się w życiu prywatnym. Przynajmniej część tych panów (z całą pewnością nie wszyscy) zdawali sobie doskonale sprawę z fasadowości „przemian” 89 roku, nie mieli złudzeń, że to komunistyczna prowokacja, że Wałęsa to Wałęsa, byli wśród nich i tacy, którzy doskonale znali Golicyna i wiedzieli, że ma rację.
Zatem, jeśli idzie o rozum i przyzwoitość, mamy do wyboru dwie opcje: albo liczyli na to, że uda im się przechytrzyć komunistycznego przeciwnika i przejąć władzę (czyli, może i byli przyzwoici, ale nader bezrozumni); albo też doskonale wiedzieli co się święci, dlatego postanowili przyłączyć się do biegu historii, przydając sobie przy okazji twarzową antykomunistyczną gębę (przewidując, że i taka opcja w obrębie prowokacji będzie potrzebna). Pewnie kolejne warianty można by długo mnożyć. Zestawienie w gatunku: przyzwoici i rozumni jest w każdym razie dla mnie nie do przyjęcia (pozostawiając już całkiem na boku ogrom szkód, które wyrządzili…).
Michał, masz rację – chodziło mi o jasne określenie celu, który Ty przypisałeś Golicynowi. Otóż istotnie, wygląda na to, że nigdzie tak nie napisał, nie licząc być może podtytułu do jego drugiej książki „The Perestroika Deception.” Brzmi on następująco: „Globalny ześlizg w kierunku drugiej październikowej rewolucji.” Nie da się ukryć, że jest dostatecznie wymowny w kontekście naszej rozmowy. (Choć z drugiej strony, istnieć może obawa, że podtytuł jest dziełem wydawcy).
Drogi Panie Ryszardzie,
W takim ujęciu „dyskursu potocznego” ma Pan bez wątpienia rację. Sam obserwuję podobne zjawisko praktycznie na każdym kroku. Zastanawiam się często jak to możliwe? Czy wolno zakładać, że 40 mln obywateli (w skali bloku, globu etc. znacznie więcej) cierpi na rozdwojenie jaźni? Może Pan ma rację, że tak jak po prostu wygodniej. Jest, bez wątpienia. Bardziej komfortowo jest jednak nie zadawać sobie z niczego sprawy i żyć sobie wedle modelu opisanego ciut wyżej przez Michała.
Zamiast komentarza :
Do KOGO, zdaniem dyskutujących Panów, należy RZECZYWISTA WLADZA we wspólczesnym Świecie, w którym „ŁAD” społeczny oparty jest na prymacie pieniądza?
ps
Odpowiedź poprawna nie jest banalną.
Odpowiedź poprawna raczej nie bywa banalna, podobnie zresztą jak sama prawda, o której w rzadkich jedynie przypadkach możemy zaryzykować twierdzenie, że ją znamy, czy raczej – że jesteśmy na jej tropie.
W przypadku pytania, do kogo należy „rzeczywista władza” we współczesnym świecie (jak rozumiem pytanie zakłada istnienie jakiegoś jednego dzierżącego podmiotu) osobiście odpowiedzi nie znam, zakładam jedynie, że osobnikami najbliższymi osiągnięcia tego celu, są ci, którzy sztukę zdobywania, poszerzania i utrzymywania władzy rozwinęli w stopniu najwyższym; z grubsza biorąc spadkobiercy „Manifestu komunistycznego” Marksa i Engelsa, który to manifest jest od jakich stu lat metodycznie, punkt po punkcie, realizowany, może z wykluczeniem „wspólności kobiet”, choć i ta kwestia mogłaby się okazać dyskusyjna.
Jeśli zaś idzie o tezę, którą Pan arbitralnie stawia, mianowicie, że „ład społeczny oparty jest na prymacie pieniądza”, z pewnego gatunku przykrością, ale jednak, muszę się nie zgodzić… nie pieniądz tu decyduje, ale dyscyplina i spolegliwość (niech nawet będzie, że „obywatelska”) wobec coraz to bardziej totalitarnych w charakterze zakazów i nakazów bolszewickiej władzy… Pieniędzy może Pan nawet i nie mieć, ważne aby uważnie wsłuchiwał się w głos swojego… nie – nie sumienia – urzędnika.
Nie byłoby jeszcze tak całkiem źle, gdyby to pieniądze były największą pasją tego świata… niestety zdecydowanie góruje w tym punkcie żądza władzy.
Pan, co prawda, z przykrością nie może się zgodzić ze mną w kwestii, której nie wyraziłem za to ja, z przyjemnością, zgadzam się z Panem w kwestii, którą Pan wyraził.
Napisałem w post scriptum, że odpowiedż poprawna nie jest banalną.
Inaczej, w Świecie, w którym „ŁAD” społeczny oparty jest o prymat pieniądza, pieniadz nie może być, ze swojej istoty, władcą. To oczywiste i dlatego banalne.
Przekonanym, że we współczesnym Świecie istnieją, pozornie różne, podmioty dzierżące rzeczywistą władzę.
Pytałem czy znają Panowie ich nazwę.
Przyznam, że nie do końca chwytam istotę rzeczy. Czy twierdzi Pan, że istnieją różne podmioty „trzymające władzę”, „pozornie różne”, a w rzeczywistości jednakowe? Czy, że jest tylko jeden taki podmiot, „pozornie wieloraki”? Jeden, ale wyposażony w wiele nazw? Twarzy? Uniwersalny podmiot? Czy dobrze rozumiem? Taki podmiot, który podszywa się pod inne, z pozoru równie zbrodnicze, ale tak naprawdę – w zestawieniu – pozbawione znaczenia?
Moim zdaniem, istnieją różne podmioty „trzymające władzę”, „pozornie różne”, a w rzeczywistości jednakowe.
Rozumiem. A czy mają jakąś nazwę? Nazwy?
Potocznie nazywane są służbami specjalnymi (ss)
Dodam jeszcze, że, moi zdaniem „sovietski barbaryzm” to nic innego jak cugle kontrolujace jednocześnie śmierć cywilizacji śródziemnomorskiej i narodziny nowej o charakterze globalnym, opartej nadal o prymat pieniadzą z jednoczesnym dyktatem oświeceniowego Rozumu ze wszystkimi skutkami społecznymi.
Nie mogę się, niestety, z Panem zgodzić.
Po pierwsze „służby specjalne” nie mogą „trzymać władzy”. To wbrew logice. „Służby” nie są od rządzenia… naturą „służby” jest służenie, a czy można służyć sobie? Raczej chyba innym, zgodzi się Pan? Myślę, że nieco Pan przecenia rolę, jaką owe „służby” odgrywają.
Całkiem odwrotnie byłbym skłonny interpretować drugi człon Pana wypowiedzi – ten o „sowieckim barbaryzmie”, „prymacie pieniądza” i „oświeceniowym Rozumie”… Zdaje mi się (proszę mnie łaskawie poprawić, jeśli jestem w błędzie), że skłania się Pan ku temu, aby traktować bolszewizm jako coś w rodzaju narzędzia w rękach bliżej niezidentyfikowanych, tajemnych mocy… czy tak? Myślę, że tym razem przecenia Pan znaczenie owych ukrytych sił.
Również nie mogę się, niestety, z Panem zgodzić.
Logika nie ma tu nic do rzeczy.
Pełnia władzy nad ludźmi należy do grup posiadających odpowiednio duże środki pieniężne, wole posiadania władzy i co niezmiernie ważne, dysponujacych ludźmi dla, których życie innych i własne nie przedstawia poważnej ( brak mi precyzyjnego określenia) wartości.
Te cechy posiadają mafia i ss. Ludzie z finansjery drżą na ogół o życie własne.
Do drugiej części Panskiego wywodu nie potrafię się ustosunkować dopóki nie poznam co kryje się pod Pańskim rozumieniem określenia „bolszewizm”.
Czy to równoznaczne z określeniem „leninizm”?
Logika zawsze ma znaczenie, niezależnie od sytuacji i kontekstu, ale domyślam się chyba do czego Pan zmierza. W danym przypadku pod pojęciem „służby” ma Pan na myśli co innego, czynnik – powiedzmy – decyzyjny i suwerenny w swoich postanowieniach i działaniach. Tak, oczywiście, być może… a nawet, bardzo rzadko (ale jednak) bywa w historii, że „służby” ocierają się w jakiejś mierze o przywilej (?) sprawowania władzy. Warunek podstawowy – władza musi przez moment leżeć na ulicy, wówczas „służby” ją podejmują i… przekazują wytypowanej przez siebie osobie – nowemu „władcy”. Nigdy „służby” nie sprawują władzy na własną rękę, ja w każdym razie o podobnym przypadku nie słyszałem.
Jeśli idzie o kolejnego, typowanego przez Pana, przedstawiciela władzy: mafię – czy potrafi Pan podać choćby jeden przykład kiedy to mafia zapanowała realnie nad jakimś terytorium, społeczeństwem, krajem, a jej władza ani nie miała liczącej się konkurencji, ani też przez nikogo nie była poważnie podważana? Czy kiedykolwiek, gdziekolwiek mafia stanowiła taką władzę, która decyduje o wojnie i pokoju, o tym ile środków zagarnąć danego roku z portmonetki obywatela, jakiej grupie poddanych i za co nabijać pałką po hemoroidach? Nie mówimy chyba o władzy nad nadmorską smażalnią kurczaków, ani ulicznym straganem, na którym prowadzony jest handel jarzyną?
Czy „bolszewizm” jest tożsamy z „leninizmem”? Nie do końca, ale na potrzeby tej rozmowy możemy chyba przyjąć tego rodzaju założenie.
Zacznijmy od końca:
– Jeśli „leninizm” = „bolszewizm” to skłaniam się ku temu, aby traktować bolszewizm jako coś w rodzaju bardzo efektywnego narzędzia – cugli sprawujacych piecze nad śmiercią „naszej” cywilizacji i jednocześnie kontrolujących powstawanie nowej, w której jedynym władcą będzie ów oświeceniowy Rozum ustanawiający Prawo, któremu podlegać będą formalnie wszyscy a nieformalnie nie podlegać mu będą ludzie prawdziwej władzy czyli zjednoczone, na szczytach, ośrodki władzy mafijnej z ss.
Mówiąc inaczej, „komunizm” będzie realizowany w Świecie nadal wg. receptury Lenina – „leninizmu” ale rolę klasy robotniczej przejmie, zmanipulowane przez system powszechnej edukacji i propagandę, tzw. wolne, obywatelskie społeczeństwo.
Kapitalizm, zgodnie z marksizmem, zostanie, drogą powolnych przemian w ludzkiej mentalności- rezygnacja z fetyszu własności prywatnej – zastapiony ideą wyrażoną przez Sw. Pawła w Dziejach Apostolskich. Tak wieszczę
Prosił Pan o przykład, oto on: Byłe Kraje Demokracji Ludowej i … USA
ps
Co do logiki to nie ma Pan racji. Prawdziwa logika to coś co nie daje się wyrazić w żadnym języku ponieważ „sprzęg” – modus ponendo ponens nie należy do żadnego języka.
Mówiąc prościej: logika to zdolność do myślenia na bardzo wysokim poziomie abstrakcji.
Władza, ss, mafia to nie abstrakcja.
Nie. Logika to prawo myślenia, a nie żadna zdolność. „Poza logiką jest tylko bełkot.”
Panie Michale o logice największe pojęcie mają logicy i filozofowie. Prosze zajrzec do pracy Prof. Ajdukiewicza „Zarys logiki” lub, lepiej, do prac Prof. I.M. Bocheńskiego- logika i sovietologa o sławie światowej.
ps
Pozdrawiam.
pss
Czy to logiczne?
Nie wiem, jak dziękować za te rekomendacje, ale cytat powyżej jest właśnie z ojca Bocheńskiego…….
Wybaczy Pan, ale będę tym razem nieco okrutny i pozostawię Panu kwestię logiki do wyjaśnienia z panem Michałem, choć po prawdzie nie bardzo teraz wiem, jak prowadzić dalej naszą rozmowę w sposób dyskursywny. Ale spróbuję.
Przyjrzyjmy się przez moment pojęciu „mafii”. Co my tu mamy? Hierarchiczną strukturę, przestępczy charakter (całkiem interesująco… ), ubieganie się o wpływy w świecie polityki (ździebko mało jak na „dzierżyciela władzy”, prawda!), organizację działającą na styku dwóch światów – świata przestępczego i świata polityki (kompletnie niesatysfakcjonująco).
Etymologicznie (uznaje Pan etymologię?) słowo „mafia” także nieco rozczarowuje – mafia miała pierwotnie oznaczać schronienie… Bieda ze schronieniem taka, że szukają go na ogół słabsi, przynajmniej słabsi od… (domyśla się Pan od kogo), którzy nawet we własnym pojęciu zrobili coś złego, za co należy się kara… Nazywając rzecz po imieniu – „mięczaki”. Nie rzecz jasna takie „mięczaki”, co to boją się przypalić staruszkę żelazkiem, albo porwać kogo z rodziny zamożnego biznesmena, ale jednak… „mięczaki”, mierząc ich poczynania i rozterki miarą, jaką stosuje się wobec rządców świata, despotów, tyranów, zdobywców i masowych morderców, jakichś tam aleksandrów, napoleonów, hitlerów, że o plejadzie bolszewików nie wspomnę.
Blado to jakoś wygląda. Myślę, że nawet Michael, Michael Corleone rzecz jasna, bohater popularnego filmowego tasiemca (sekłela?) zakazałby stosowania wobec siebie określenia „mafioso”, gdyby już był – przypadkiem – został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Nie dlatego, żeby brzmiało to odrobinę śmiesznie (a brzmiałoby prawda?), ale dlatego, że byłoby nieadekwatne do zajmowanej pozycji.
Nadal nie bardzo rozumiem, dlaczego upiera się Pan przy stosowaniu tak wątłych pojęć jak „służby” czy „mafia”, chyba… że to metafory, kryjące pod swoim „wentylnym” charakterem… pojęcia o zdecydowanie większej mocy i treści…?
Panie Michale ! Niechaj Pan nie dziękuje lecz uważniej czyta Bocheńskiego i …mnie.
Staram się w miarę moich skromnych możliwości czytać uważnie. Napisał Pan: „logika to zdolność do myślenia na bardzo wysokim poziomie abstrakcji,” i nadal twierdzę, że to zdanie jest niesłuszne, z powodów podanych powyżej.
Drogi Panie Dariuszu !
Etymologia to jeden ze składników logiki. Pisałem poprzednio, że logika „nie ma tu nic do rzeczy”, nie ma nic do rzeczy w temacie (Bolek) „rzeczywista władza”, ss i mafia.
We współczesnym Świecie, podobnie jak i dawniej prawo ustanawiane przez formalnego wladce obowiązuje wszystkich za wyjątkiem władcy.
Działać skutecznie ponad prawem mogą „dzisiaj” mafie i ss. Władza polityczna pełni role atrapy za którą ukryte są obie „metafory”.
Tak widzę zorganizowany świat cywilizacji euroatlantyckiej.
Panie Michale!
Z przykrością podtrzymuje to co napisałem uprzednio:
” Prawdziwa logika to coś co nie daje się wyrazić w żadnym języku ponieważ „sprzęg” – modus ponendo ponens nie należy do żadnego języka.
Mówiąc prościej: logika to zdolność do myślenia na bardzo wysokim poziomie abstrakcji.”
Dodam tylko, że jest to również opinia I.M Bocheńskiego.
Zapytam czy można myśleć nielogicznie znając „prawa logiki”?
Nie proszę o szybką odpowiedź.
Pozdrawiam.
Przerwa na drugi 1/2 finał turnieju Wimbledowskiego.
Przepraszam.
No, proszę, czy to nie dobry przykład niesprawiedliwości tego świata. Są tacy, co sobie mogą oglądać Nadala z Murrayem.
Ale do rzeczy… sprowadza Pan rzecz do absurdu, twierdząc, że logika, etymologia etc… nie mają tu zastosowania – to właściwie dyskwalifikujące dla tej dyskusji…, chyba że to z Pana strony tylko żarty… Aaaa, to co innego, „dobry żart… zawsze coś tam pewnie wart… pytanie tylko, czy ten… dobry?
Upiera się Pan przy terminach, które moim zdaniem jedynie pomniejszają wroga… zaciemniają przy tym obraz tak dalece, że nie sposób już czegokolwiek w tym mroku dostrzec…
Weźmy jakiś przykład, np. sowiecką Rosję. Pewnie według Pana sprawują tam władzę „służby” oraz „mafia”, wedle uznania – „służby” na usługach „mafii” lub też odwrotnie. Jedne i drugie (pozostawmy na boku w jakim wzajemnym układzie) przejęły lwią część gospodarki, administrację, powstałe partie polityczne, sądownictwo (jeśli można je tak nazwać) i dzierżą tę władzę, robiąc krociowe interesy i kpiąc sobie z obywateli… z marionetkami pokroju putinów i miedwiediewów u szczytu, czy tak?
Jeśli tak, gdzież tutaj miejsce na wielki plan „bolszewizacji świata” (Pan, zdaje się, używa nieco odmiennej poetyki), co z pierestrojką i z Gorbaczowem, długofalową strategią, zadekretowanym na XXVIII zjeździe kpzs w 1990 kontrolowanym rozczłonkowaniem imperium, co z operetkowym moskiewskim puczem, upadkiem związku sowieckiego w białoruskim lesie… po cóż to wszystko? Żeby kilku pułkownikom kgb i paru żulom żyło się lepiej?
Coś mi się nie zdaje.
Nadal przegrał. Tego oczekiwała większość ludzi interesujących się tenisem ziemnym.
Większość ludzi pragnie oglądać walkę Nadala z Djokowicem.
Nasza rozmowa przypominać zaczyna rozmowę inteligentnego i oczytanego dziecka z doświadczonym życiowo absolwentem WKMiL.
Zapytałem Panów do kogo należy rzeczywista władza na tym najpiękniejszym ze Światów i zapewne najlepszym. Odpowiedzi nie otrzymałem. Podzieliłem się z Panami swoimi przypuszczeniami na ten temat.Wydaje się ona Panom być „nielogiczną” i co ważniejsze nie mającą potwierdzenia w otaczającej nas rzeczywistości.
Odpowiedzi jednak nadal nie otrzymałem.
Z przykrością zawiadamiam Panów, że moim zdaniem we wszystkich sprzecznych ( ss i mafia jako ośrodki władzy, istota logiki, leninizm jako perfekcyjne narzędzie do ziszczenia podstawowych tez Marksa) kwestiach rację mam ja.
ps
Nie wiem czy Panowie wiedzą, że w czasach CCCP właśnie filozofia i logika była oczkiem w głowie władzy radzieckiej.
Oczywiście nie ma ten fakt żadnego związku z naszą rozmową.
Drodzy Panowie,
Z chaotycznych wypowiedzi P. „Homo sovieticus” (Rany, skąd ten masochizm???) można jednak wyciągnąć ziarna prawdy. Bo czy komunizm (rozumiany jako organizacja) nie jest mafią? Oczywiście jest to pewne uproszczenie, rażące choćby dlatego, że mafie włoskie to Wersal w porównaniu z bolszewikami od Lenina do Putina.
Twierdzenie (prognoza? Próba prognozy?) o „władzy oświeconego umysłu” jest absurdem, jeśli by je brać dosłownie – bo przecież za każdym systemem władzy stoją konkretni ludzie i konkretne organizacje. Jednak czy komunizm nie jest jednym ze zgniłych i spleśniałych owoców epoki Oświecenia i dalej, nihilizmu?
I czy nie jest tak, że obecnie komuniści posługują się „władzą pieniądza” i ekspansją ekonomiczną?
Panie Homososiu,
Po pierwsze, powtórzenie tych samych słów bez jakiegokolwiek ich uzasadnienia jest śmieszne.
Po drugie, zasada modus ponens nie ma tu żadnego zastosowania.
Po trzecie, czy byłby Pan łaskaw wykazać mi, w jaki sposób zasada MP wyraża tę samą treść, co Pańskie dość apodyktycznie wyrażone: „logika to zdolność do myślenia na bardzo wysokim poziomie abstrakcji.”
Po czwarte, owszem można myśleć nielogicznie, znając prawa logiki, czego Pan może nawet niechcący dowieść (tylko nie wiem, czy rzeczywiście zna Pan prawa logiki, bo powtarzanie formułek, to jeszcze nie wiedza).
Po piąte, Nadal wygrał, a nie przegrał. Niestety. Ale mniejsza o moje osobiste preferencje, ciekawsze, że tu, w Podziemiu, pisze Pan „większość ludzi pragnie oglądać walkę…” Czy zechce Pan określić, jaka metoda myślenia doporowadziła Pan do takiej konkluzji? Czyżby indukował Pan taką supozycję?! Tut, tut…
Panie Homosowietikusie,
Nasza rozmowa, przypomina przypadkowe zetknięcie się dwóch jegomości na przystanku autobusowym, z czego jeden (ten o niesprecyzowanej tożsamości) mocno zawiany i bełkoczący. Czy takim personom wolno na wszystko pozwalać? Obawiam się, że nie. Póki zabierze Pan znowu głos, proszę się dobrze wyspać.
Panie Jaszczurze,
Niestety, nie mogę się zgodzić w kwestii mafii. Mogą istnieć (i pewnie istnieją) liczne podobieństwa w sferze obyczajowości, z mordami, z czystkami włącznie… zdecydowanie ważniejsze są jednak różnice jakie zachodzą pomiędzy mafią i bolszewizmem… jeśli idzie o zakres działania i cele przede wszystkim… Tym bardziej mi się to wydaje istotne im więcej słyszę o wszechmocy kgb na usługach rosyjskiej mafii. Dla mnie to nie jest po prostu uproszczenie komentatorów, ale dezinformacja w czystej postaci.
O spleśniałych owocach Oświecenia długo by mówić… zdaje się niemal wszystko, co współcześnie obserwujemy od nich pochodzi, ale to temat na zdecydowanie inną okazję.
Panie Jaszczurze,
Komunizm posługuje się wszystkimi możliwymi metodami, technikami, zabiegami. Bierze wzór z mafii, ale także ze Świętego Kościoła Katolickiego, przejmie każdą procedurę, każdy pomysł weźmie za swój własny, jeśli tylko da się go wykorzystać dla własnych celów. Władza pieniądza (cokolwiek to oznacza), ekspansja ekonomiczna, ekspansja militarna, szantaż, morderstwo, zastraszanie jednostek, masowy terror – żadnej z tych czynności nie wymyślili bolszewicy. Oni tylko zebrali te od dawien dawna istniejące elementy i stworzyli z nich Metodę.
Pamięta Pan, dyskutowaliśmy o tym przy okazji mego „Smutno mi, Boże…”
Panie Dariuszu,
Powiada Pan, że postrzeganie współczesnej Rosji Sowieckiej jako oligarchicznej „mafiokracji” to efekt akcji dezinformacyjnej? To bardzo możliwe – inaczej patrzy się na twór rzekomo rządzony przez „mafię” w literalnym tego słowa rozumieniu (na dodatek z zapijaczoną armią, posługującą się zardzewiałym sprzętem), której celem jest rzekomo to, by – jak Pan pisał – paru żulom i czekistom żyło się lepiej. Inaczej zaś – na struktury, których celem jest władza światowa i którzy dla tegoż osiągnięcia są w stanie użyć każdego środka, nawet takiego, który dla wolnego świata wydaje się „brutalny”, „nieekonomiczny” czy zgoła przekraczający percepcję.
I tu dochodzimy do tego, że jeżeli mamy do czynienia z dezinformacją, to bazuje ona niezrozumieniu sowietów, które znowuż wynika z pewnej konkretnej przypadłości typowej zwłaszcza dla człowieka (post)cywilizacji Zachodu…
Panie Michale, doskonale tę dyskusję pamiętam! Jak i inne na ten właśnie temat (m.in. u mnie, nie chwaląc się) i… grymasy P. Paczkowskiego o rzekomej supozycji tutaj „jedynej słusznej definicji komunizmu”, czy jakoś tak…
Aaaa, pan Paczkowski… wyczytałem gdzieś ostatnio, że to wielki znawca Józefa Mackiewicza.
… źle pamiętałem! Okazuje się, że „to uznany wiebiciel Józefa Mackiewicza”.
Panie Michale, Panie Dariuszu!
Napisałem, dyskutując czym jest logika, co następuje:
„Nadal przegrał. Tego oczekiwała większość ludzi interesujących się tenisem ziemnym.
Większość ludzi pragnie oglądać walkę Nadala z Djokowicem.”
Żaden z Panów nie dostrzegł, że te trzy zdania świetnie ilustrują jedno z podstawowych praw logiki jaką jest „zasada niesprzeczności”.
Skoro bowiem Nadal przegrał to nie może wystąpić w finale( walczyć z Djokovicem) czego oczekuje ta sama większość ludzi, która oczekiwałą porażki Nadala.
Dodam, że do FINAŁU kwalifikują się ZWYCIĘZCY 1/2 finału.
Z pewnego rodzaju przykrością kończyć więc muszę rozmowę z Panami na temat logiki.
Jeśli natomiast chodzi o rzeczywistą władzę to w tej materii wszyscy Panowie przyznali mi rację z tą róznicą , że jedynie Pan Jaszczur przyznał ją półswiadomie a Panowie Dariusz i Michał zupełnie nieswiadomie.
Powyższe wynika z logicznej analizy tekstów , które napisali na ten temat.
Pozdrawiam serdecznie i obiecuję, że jeśli Gospodarz strony pozwoli będę wpadał tu od czasu do czasu i bełkotliwą pisaniną podpowiadał Panom drogę (tao) do lepszego zrozumienia rzeczywistości, w której przyszło nam żyć.
Z poważanie homosovieticus
ps
Nazywam się homosovieticus a nie „homo sovieticus” ani żaden „Homosoś”.
Czu o bon tonie mają Panowie podobną wiedzę jak o logice?
Drogi Panie,
Jestem niezmiernie wdzięczny za puczenie, za podpowiadanie drogi, czy nawet Drogi, za lekcję manier, za wykład… hmmm, zasad gry w tenisa? Dzięki Panu wiem teraz, że to nie był tenis na trawie (lawn tennis) tylko tenis ziemny (clay court tennis) – dziękuję. Zostałem nareszcie uświadomiony, że Nadal przegrał (Bogu niech będą dzięki), gdy ja myślałem oglądając mecz, że wygrał. Objawił mi Pan także, że do finału wchodzą zwycięzcy półfinałów – nie wiem, jak Panu dziękować. Wreszcie dowiedziałem się, czego pragnie mityczna większość.
Nie wiem tylko nadal (nie mylić z Nadalem, który przegrał, wygrywając, co na pewni jest logiczne i w dobrym tonie), jak Pan do tego doszedł. Jaka logiczna operacja doprowadziła Pana do tych wniosków? Jaka logiczna analiza, i których tekstów, prowadzi Pana do obnażenia naszej haniebnej nieświadomości?
„Uznany wielbiciel” , ależ przepiękny tytuł! Ale wkradł mi się niepokój – uznany przez kogo?
A tak w kwestii formalnej. Słowo „logika” bywa używane w wielu znaczeniach, najbliższe λόγος, jest rozumienie jej jako analizy języka i czynności badawczych (rozumowanie, definiowanie etc.) w celu poznania reguł umożliwiających ich najskuteczniejsze wykonywanie. Oczywiście jest nauką, i to nauka dedukcyjną przedstawianą obok matematyki, ale również jako wchodząca w jej skład. Na pewno nie jest „zdolnością”, choć niewątpliwie zdolności charakterystyczne dla „typów matematycznych” są do jej studiowania niezbędne.
Zaś „modus ponendo ponens ” to… łacina! Ale tę tautologię możemy, jak najbardziej napisać ,w uniwersalnym języku (sic!) formalnej teorii mnogości: [(p ⇒ q)∧p) ⇒q]. I podczas gdy ludzie mają awersję do języków formalnych („Principia Mathematica” Russella i Whiteheada zostały uznane za wybitny przykład nieczytelnego arcydzieła) to komputery świetnie na nich prosperują!
Panie Jaszczurze,
„Niezrozumienie sowietów”, o którym Pan wspomniał to oczywiście temat niezmiernie ciekawy, pewnie dlatego, że nie bardzo wiadomo jak ten mechanizm działa, że trudno znaleźć w tej materii wyczerpującą odpowiedź. Dlatego pewnie pozostanie ciekawy jeszcze na bardzo długo…
Pisze Pan o przypadłościach człowieka z „(post)cywilizacji Zachodu”. Gdyby Pan zechciał nieco rozwinąć swoją myśl – nie chciałbym rozpoczynać rozmowy, być może nie do końca dobrze Pana rozumiejąc.
Póki co, mam jednak coraz większe wątpliwości czy to „niezrozumienie”, o którym Pan wspomina, o którym sam pewnie też gdzieś tam pisałem, jest „niezrozumieniem” rzeczywistym czy może bardziej (z prośbą do Greków o wybaczenie, jeśli to przypadkowo czytają)… „udawaniem Greka”.
Cóż takiego mogłoby stać na przeszkodzie takiego „zrozumienia”? Osobiście nie dostrzegam żadnej poważniejszej bariery. Co więcej, dotychczasowe doświadczenia historyczne czy po prostu – praktyka życia dowodzą, że nawet najmniej rozgarnięty obywatel kraju opanowanego świeżo przez bolszewików już nazajutrz po tym jakże smutnym wydarzeniu wie doskonale jak się zachowywać, jak postępować, ba… jak się ubrać nawet. Skoro szary obywatel może te rzeczy w mig rozczytać, dlaczego nie mieliby tego potrafić ludzie odpowiedzialni za światową politykę? Czy koniecznie trzeba wdepnąć w bagno, żeby uświadomić sobie jego istnienie?
Być może najlogiczniejszym wyjaśnieniem owego „niezrozumienia” jest po prostu zamiłowanie do wygody, przywiązanie do komfortu, zarówno w sferze globalnej polityki jak i przyziemnej prozy życia… Wygodnie jest nie dostrzegać postępowania zbrodniarza, gdy zbrodniarz wygląda groźnie, gdy może się do tego okazać pomocny, czasem nawet bardzo przydatny, gdy – co niezmiernie istotne – zbrodniarz bardzo się stara o zachowanie pozorów, że zbrodniarzem nie jest… Z takim zbrodniarzem można się i spotkać, i ubić interes, i wypić po kielichu koniaku, potańcować…, a szarym świtem, gdy resztki alkoholu szumieć będą jeszcze w głowie, pomyśleć nad tym, jak by tu naszego zbrodniarza nieco podkolorować.
Drogi i Szanowny Panie Amalryku,
Logika jest z pewnością nauką. Nauką, do której znajomości nie pretenduję. Kiedy jednak ojciec Bocheński wypowiadał swoje słynne „poza logiką jest tylko bełkot”, to nie miał przecie na myśli, że poza „nauką” logiki wszystko jest pozbawione sensu. Miał na myśli raczej, że logika jest prawem myślenia, formą rozumowania. Rozumowanie niezgodne z tymi prawami nie jest „logiczne”, a więc dla przykładu, trudne bądź niemożliwe do przekazania. Rzecz jasna rozmaite formy wypowiedzi artystycznej kierować się mogą swoją własną „logiką”, która z powszechnymi prawami rozumowania nie ma wiele wspólnego, ale też cele tych wypowiedzi są inne.
Kiedy więc domagamy się „logiki” od naszych interlokutorów, to żądamy od nich, aby wypowiadali swoje myśli zgodnie z pewnymi regułami. Gdy oczekujemy logiki od postaw lub stanowisk politycznych, to mamy chyba na myśli, żeby poszczególne elementy danej postawy nie były ze sobą sprzeczne. Żeby nie być gołosłownym: wyrzekanie na prl nr 2 i głosowanie w prlowskich wyborach jest „nielogiczne”, choć nie ma to przecież wiele wspólnego z logiką jako nauką.
Domyslam sie, że „logika”, jak się ją w tym kontekście rozumie, odnosi sie do fundamentalnych praw rozumu i jest podstawą naszych prób zrozumienia świata.
Ale nie ma tu sprzeczności z logiką jako nauką, pojęcie logiki jako „nauki” jest, w pewnym sensie, szersze.
(A tak na marginesie; gdy pierwotnie utożsamiano logikę z teorią mnogości, powstał „program logicystyczny” (szkoła Fregego i Russella) podejmujacy próbę zredukowania całej matematyki do teorii mnogości. Niestety odkrycie sprzeczności w samej teorii mnogości (nazwanych, bardziej elegancko, „antynomiami”) spowodowało porzucenie tego programu. Z kolejnym ,formalistycznym, programem Hilberta „rozprawił się” genialny Goedel, i tak znalezienie bezpiecznych podstaw dla matematyki się, niestety, nie powiodło. Ale wiemy przynajmniej, że pojęcie dowodliwości jest słabsze niż pojęcie prawdziwości, a i samego pojęcia „prawdy dla [danego języka] nie mozna zdefiniowac w nim samym”. Ale poza metodą dedukcyjną, niestety, nie mamy zadnej innej…)
Wyjaśniam Panom Michałowi, Amalrykowi i Dariuszowi że :
– pisząc o tym czym jest logika opierałem się na opini uznanego Autorytetu jakim był Prof.I.M.Bocheński. Oto wybrane cytaty na tem temat:
…”… co to znaczy logika w ścisłym tego słowa znaczeniu.Powiedziałbym,że jest to ZDOLNOŚĆ (podkreśenie moje) do poruszania, do operowania myśleniem na bardzo wysokim poziomie abstrakcji.Logika jest najbardziej oderwaną dyscypliną, jaka możemy sobie wyobrazić, bardziej nawet niż matematyka.”…
i dalej:
…” Co to jest własciwie logika? Weżmy sprzęg( czyli tryb). Sprzęg to jest wyrażenie polskie, które nie odpowiednika w żadnym języku europejskim, wynalazł je zdaje się Łukasiewicz. Sprzeg logiczny zwany modus ponendo ponens: jeślip to q, otóż p więc q. Ten sprzęg występuje w systemach logicznych spisanych w języku obiektywnym pierwszego stopnia. Aby taki system zaksjomatyzować, trzeba użyć tzw. „dyrektywy odrywania”: jeżeli z jednej strony mamy-jeżeli p to q- i mamy z drugiej strony p to możemy dołączyć do systemu q.Ta dyrektywa jest niczym innymjak tym samym modus ponendo pones wyrazonym w języku drugiego stopnia. Ona może z kolei być włączona do jakiegoś jeszcze wyzszego systemu, w którym będzie trzeci sprzęg, wyrażony w języku trzeciego stopnia.Doszedłem do przekonania,ze autentyczna logika to jest to, co owym wszystkim poziomom wspólne, a to coś nie da się wyrazic wogóle, bo pisać można tylko w określonym języku a sam sprzęg nie należy do żadnego.”…
Specjalnie dla Pana Michała :
Na pytanie jak rozumiec twierdzenie ojca,że poza logiką jesttylko nonsens, Prof. Bocheński odpowiedział tak:
” Dla mnie potóra nie odpowiada prawom logikijest sprzeczna”Kazda mowa, kza logiką jest tylko sprzecznośc.”
Przepraszam dodając, że Prof. Bocheński nie miał „wielkiego mniemania” o logiczności wywpowiedzi tzw. humanistów. Zarzucał im, mówiąc naszym, potocznym jezykiem, BICIE PIANY.
Czy Panów ta opinia nie dotyczy?
Moim zdaniem, dotyczy.
ps
Podchmielonym będac bełkotliwie wyjaśniłem Panom, mam przynajmniej taką nadzieję, że pisząc coś o logice i nie tylko, należy rozumieć co się pisze.
Rozumieć nie jest tożsame z wiedziec czy pamiętać.
Pozdrawiam
pss
Tao do rozumienia rzeczywostości nie jest drogą wskazywaną przez media, politykę czy tzw. nauki humanistyczno-społeczne.
Przepraszam za nieumyślne zniekształcenie odpowiedzi Prof. Bochenskiego przeznaczonej dla Pana Michała.
Oto własciwa forma wypowiedzi Prof. Bocheńskiego:
” Dla mnie poza logiką jest tylko sprzecznośc. Kazda mowa, która nie odpowiada prawom logik, jest sprzeczna.”
Czy pisanina Panów odpowiada prawom logiki czy nie, niechaj pozostanie jeszcze kwesią do WYJASNIENIA.
Wyjaśniam Panom Michałowi, Almarykowi i Dariuszowi że :
– pisząc o tym czym jest logika opierałem się na opini uznanego Autorytetu jakim był Prof.I.M.Bocheński.Oto wybrane cytaty na tem temat:
…”… co to znaczy logika w ścisłym tego słowa znaczeniu.Powiedziałbym,że jest to ZDOLNOŚĆ (podkreśenie moje) do poruszania, do operowania myśleniem na bardzo wysokim poziomie abstrakcji.Logika jest najbardziej oderwaną dyscypliną, jaka możemy sobie wyobrazić, bardziej nawet niż matematyka.”…
i dalej …” Co to jest własciwie logika? Weżmy sprzęg( czyli tryb). Sprzęg to jest wyrażenie polskie, które nie odpowiednika w żadnym języku europejskim, wynalazł je zdaje się Łukasiewicz. Sprzeg logiczny zwany modus ponendo ponens: jeślip to q, otóż p więc q. Ten sprzęg występuje w systemach logicznych spisanych w języku obiektywnym pierwszego stopnia. Aby taki system zaksjomatyzować, trzeba użyć tzw. „dyrektywy odrywania”: jeżeli z jednej strony mamy-jeżeli p to q- i mamy z drugiej strony p to możemy dołączyć do systemu q.Ta dyrektywa jest niczym innymjak tym samym modus ponendo pones wyrazonym w języku drugiego stopnia. Ona może z kolei być włączona do jakiegoś jeszcze wyzszego systemu, w którym będzie trzeci sprzęg, wyrażony w języku trzeciego stopnia.Doszedłem do przekonania,ze autentyczna logika to jest to, co owym wszystkim poziomom wspólne, a to coś nie da się wyrazic wogóle, bo pisać można tylko w określonym języku a sam sprzęg nie należy do żadnego.”…
Specjalnie dla Pana Michała :
Na pytanie jak rozumiec twierdzenie ojca,że poza logiką jesttylko nonsens, Prof. Bocheński odpowiedział tak:
” Dla mnie potóra nie odpowiada prawom logikijest sprzeczna”Kazda mowa, kza logiką jest tylko sprzecznośc.”
Panie Dariuszu,
Tych przyczyn niezrozumienia (albo „niezrozumienia”) sowietów – w wolnym jeszcze świecie, a zwłaszcza w establishmencie – jest kilka. Ma Pan rację wskazując na chęć ubicia geszeftu z sowieciarzami, czy konformizm.
Natomiast pisząc o „przypadłościach postcywilizacji zachodu” miałem na myśli postrzeganie komunistów przez pryzmat zachodnich kryteriów politycznych, i to w bardzo szerokim znaczeniu tego słowa. Napomknąłem zresztą o tym u siebie: http://jaszczur09.blogspot.com/2010/11/woko-teorii-komunizmu-ciag-dalszy.html , że nie wspomnę o dyskusji na Pańskiej stronie z Panem Danielem Paczkowskim.
Konkretne przykłady? Przekonanie o tym, że Rosja Sowiecka nie jest zdolna do prowadzenia wojen na skalę totalną, bo ma bardzo słabą gospodarkę, bo niż demograficzny, bo podstawą wyżywienia rosyjsko-sowieckiego żołnierza jest CH3OH itp. Przekonanie o tym, że ChRL zliberalizują z czasem, pod wpływem rzekomego urynkowienia gospodarki, cały system polityczny.
Podobne błędy popełnili wybitni antykomuniści, tacy jak Reagan i Thatcher; o pierwszym zdaje się pisał Nyquist, o drugim – Christopher Story i Golicyn w swojej drugiej książce.
Zawsze warto uściślić pojęcia jakimi w rozmowie operujemy (o ile chcemy być zrozumiani).
Dziedzictwem pozytywizmu logicznego jest filozofia analityczna, i jej nurty, która koncentruje się na analizie znaczenia, przy czym istotnym jej narzędziem jest właśnie logika. Wychodzi się tu z założenia że skoro logiczna struktura matematyki jest rozumiana najlepiej, to i filozofia matematyki jest najbardziej zaawansowana dziedziną filozofii. W ślad za pozytywizmem logicznym sama matematyka nie jest postrzegana jako nauka, ponieważ nie ma swojego przedmiotu, ale jako język dla innych nauk.
[Oczywiście dla matematyka, matematyka jest rzeczywistością obiektywną (zewnętrzną wobec świadomości każdej osoby) i idealną (w sensie-nie fizyczną). Jest zarazem najsilniejszym dowodem istnienia takiej idealnej rzeczywistości.]
Nonsens dla logika to ciąg wyrazów zbudowanych niezgodnie z regułami składni języka (niespójny syntaktycznie), potocznie – bełkot. Z kolei logicy raczej wyraźnie odróżniają od nonsensu absurd jako „wypowiedź wewnętrznie sprzeczną” i dla nich żaden absurd nie jest nonsensem.
Drogi Jaszczurze,
CH3OH, mógłby być podstawą wyżywienia sowieckiego żołnierza, ale „ino raz”! (Nawet człowiek radziecki nie potrafi, jeszcze, przyswoić CH3OH „słusznych” dawek metanolu.)
homosovieticus podchmielony jest stworzeniem groźnym. Jak człowiek sowiecki se chlapnie, to wtedy wszystko jest możliwe: potrafi zmienić bieg rzek, nawet trudny kunszt baletu najlepiej posiądzie na planecie tej, a co mu tam „bełkotliwie wyjaśnić, że pisząc coś o logice i nie tylko, należy rozumieć co się pisze”. Dla człowieka sowieckiego na bani – to mięta. Tylko dlaczego mieszać w ten zsowietyzowany bełkot ojca Bocheńskiego? A fe…
Panie Michale
Myli się Pan gruntownie. To homosovieticus trzeżwy jest groźnym. Podchmielony staje się nostalgicznym romantykiem.
ps
Brak zrozumienia wynika z tąd, że Panowie posługują się kryptojęzykiem i z polskimi wyrazami łączą znaczenia inne niż zwykłe.
Polecam przestudiować Sprache und Sinn” w „Erkenntnis” IV, z 1934 str. 100-138.
Od tych wszystkich pleceń już mi się w głowie kręci. Czy poleci mi Pan także prlowski słownik ortograficzny?
Słownika ortograficznego nie polecam nawet największym bufonom. Bufonom polecam przywiązywanie większej uwagi do treści zdania niż do jego graficznej formy.
ps
St. Witkiewicz nie tylko by namalował Pański portret ale równie po pysku natrzaskał za intelektualną przeciętność.
Szanowny Panie,
Jestem w stanie Panu wybaczyć, że jest Pan człowiekiem sowieckim, bo wykazuje Pan uroczą i rzadką świadomość swej ułomności. W końcu lepsi od Pana, np. profesor Kotarbiński, byli zsowietyzowani, ale nie zdawali sobie z tego sprawy. Natomiast, że się Pan nie nauczył w prlu pisać po polsku, to już jest tylko Pańska wina, bo w końcu niejeden bolszewik mówił po polsku składnie, ba, niektórzy nawet nawet pięknie, choćby Julian Tuwim. Niechże więc Pan przestanie się ośmieszać, bo to nawet anonimowym ludziom sowieckim nie przystaje.
Jeszcze raz Panu dziękuję za wszystkie te pouczenia i polecenia – to zupełnie w stylu bolszewickiej jaczejki – i mogę Pana zapewnić, że jeśli Pan uznał mnie w swej łaskawości za intelektualną miernotę, to przyjmuję ten wyrok z całą pokorą, pomimo że sprowadza się raczej do zbioru inwektyw niż do uzasadnionej opinii.
Nie pisać po Polsku powinien, w pierwszym rzędzie polski patriota, ale MYŚLEC jak np. Norwid a nie Michnik.
Też polecam.
Nie było abioru inwektyw. Nie było żadnej nawet inwektywy.Były pouczenia w stylu jaczejki.
Więcej Norwida mniej Michnika. Wiecek Herberta mniej Machejki.
„Polak w Polaku olbrzym, a człowiek w Polaku karzeł.” Czyżby to Michnik? Tylko to nie o Panu, bo Norwid nie pisywał o homososach.
Tak czy owak, tu jest Podziemie, tu się nie przyjmuje poleceń od bolszewickich jaczejek, ani czytuje panamichnikowych bolszewickich bredni, tylko śmieje się z nich wszystkich razem do rozpuku. (Zważywszy, że powyższe zdanie, w przeciwieństwie do Pańskich wypowiedzi, jest napisane po polsku, a nie po polskiemu, proponuję, żeby Pan udał się do swojej jaczejki po dalsze instrukcje.)
Powiedziano mi nękaj dalej. Tak Norwid nie napisał.Napisał natomiast, że pracować trzeba w pocie czoła a nie w pocie tłustych paluszków stukających w klawiaturę kompa.
Lubię Norwida. Wiecznie aktualny. Choćby wiersz „Przepis na powieść warszawską” wydawaną, oczywista, w Podziemiu III-ciej RP.