Michał Bąkowski
30 comments Published 8 August 2011    |
- Cycles
- Składany komunizm
- Żuraw i landrynka
- Polski październik i okrągły stół
- Hmong znaczy wolny
- Antykomunizm którego nie ma
- Piszcie do mnie na Berdyczów
- Golicyn Nosenko i kilka drobiazgów
- Józef Mackiewicz i cenzura
- Operation Unthinkable
- Pisarz dla dorosłych w Pacanowie
- Bolo Liquidation Club
- Powstanie węgierskie
- Mackiewicz i Suworow
- Głód wiedzy o Hołodomorze
- Wszystko jest połączone
- Nasz człowiek – Gordijewski
- Niech biega w kukukrydzę…
- Lot nad kukułczym gniazdem
- Józef Mackiewicz idzie na wojnę
- Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”
- Benia Dniepropietrowski
- Za lub przeciw kontrrewolucji
- NOP czyli Nowa Ochrona Przyrody
- Listy z Niedorzecza
- „Niespodziewany koniec lata”
W kwestii formalnej:
“Z oczywistych względów enkawudziści nie mogli mordować ofiar nad otwartymi dołami, jak czyniono to choćby w Katyniu.”
„W Katyniu, jak wiadomo, strzelano w głowę z pistoletu automatycznego kal. 7,6 kulą opancerzoną, a więc nie tylko większych rozmiarów, ale od razu przebijającą czaszkę…”
No więc; W Katyniu najprawdopodobniej nie mordowano grupowo Polaków nad otwartymi dołami, lecz pojedynczo w piwnicy znajdującej się na terenie owego “ośrodka” nkwd willi.
Po tylu latach intensywnych mordów w nkwd istniały już zespoły wyspecjalizowane w masowych, sprawnych mordach jednym strzałem. Strzał w potylicę powodował strzaskanie kręgu szyjnego, przerwanie rdzenia kręgowego z wyjściem kuli przez jamę ustną z minimalnym krwawieniem i natychmiastowym zgonem.
Najprawdopodobniej oprawcy strzelali z Walther’ów PPK na nabój 7,65 Browning. Zaletą tej broni jest mała waga (załadowana waży ok 0,5kG) co jest istotne przy wielogodzinnym sprawnym mordowaniu kilkuset ludzi, ze względu na wytrzymałość nadgarstka oprawcy. Na dodatek jest to broń solidna, niezawodna, o stosunkowo małej (ok 180J) energii początkowej pocisku (gdyż strzela zamkiem swobodnym) co eliminuje ryzyko rykoszetowania pocisku w zamkniętym pomieszczeniu.
“Kula opancerzona” to tzw amunicja pełnopłaszczowa (ang. FMJ; Full Metal Jacket) bardzo rozpowszechniona i jedyna dopuszczona przez Konwencje haskie z 1899r w konfliktach zbrojnych. Pocisk (najczęściej ołowiany) jest pokryty w całości “płaszczem” z platerowanej miedzią stali. Zaletą tego pocisku jest stosunkowo mały kanał chwilowy profilu rany postrzałowej, w przeciwieństwie do amunicji bezpłaszczowej, która “grzybkuje” (tzn. rozpłaszcza się przyjmując kształt zbliżony do grzybka właśnie) czyniąc “spustoszenie” w ciele ofiary i najczęściej w nim pozostając.
Jeszcze jedno. W swym amunicyno-pistoletowo-postrzałowym zapale zapomniałem o głównym wątku.
“…surrealistyczny obraz świata propagowany przez komisję ścigania zbrodni przeciwko narodowi polskiemu…” – Surrealistyczna to jest nazwa tej szacownej komisji. A kogóż to, z tych rozlicznych zbrodniarzy, to urzędnicze gremium doścignęło? Surrealizm z pogranicza absurdu, bolszewicy sami generują instytucje, które pracowicie zajmują się “ściganiem” ich zbrodni; różne tam “Komisje Mazura” etc – poezja!
No i antysowiecki wywiad. Ciemność, widzę ciemność! Skala donosicielstwa, które w komunizmie urasta do podstawowej cnoty obywatelskiej, połączona z wszechobecnym wielopostaciowym terrorem, praktycznie całkowicie uszczelnia przed wywiadowczą penetracją ten “inny świat”. Wszystkie wartościowe informacje, jakie udawało się szczątkom “wolnego świata” pozyskać, pochodziły od czekistowskich dezerterów. A te legendy o polskiej dwójce… Ech! Raczej popatrzmy może na skalę jej infiltracji przez bolszewię, zamiast odpływać w krainę ułudy. Ale kto nas słucha?
Drogi Panie Amalryku,
Chylę czoła przed Pańską wiedzą kryminologiczną. Nie jestem kryminologiem, ani ekspertem od mordowania ludzi, ale wydaje mi się, że Pańskie stanowcze twierdzenia co do metod mordu stosowanych w Katyniu, nie są do końca uzasadnione. Z dostępnych mi źródeł wynika, że przynajmniej część ofiar zamordowano w Katyniu nad grobami. Pański opis zdaje się dotyczyć mordów w Twerze (Kalininie) i Charkowie, co tylko potwierdza domniemania Mackiewicza, że inne metody stosowano w miastach, a inne w lesie. To w Twerze właśnie, Wasilij Błochin, jeden z największych zbrodniarzy, jakiego ziemia nosiła, którego nazwisko jest niesłusznie zapomniane, dokonał swego niesławnego “rekordu”, zabijając 7 tysięcy jeńców w ciągu 28 dni, każdego strzałem w tył głowy, wielu własnoręcznie. Dowodów na to, że w Katyniu mordowano także nad dołami, jest wiele, choćby rozliczne łuski znalezione w grobach, czy kule które utkwiły w ciałach już martwych oficerów, po przejściu przez czaszkę innego (mowa o tym w oryginalnym Raporcie Międzynarodowej Komisji).
A teraz do “komisyjnego ścigania zbrodni”… Jestem ostatni, żeby bronić komisji ścigania zbrodni przeciw jakimkolwiek narodom, ale logicznie rzecz biorąc, można “ścigać” ,nikogo jeszcze nie doścignąwszy. A zatem fakt, że nikogo ta komisja nie doścignęła, to nie jest jeszcze koniec świata. Ale to drobiazg. Niedługo pewnie będzie to gremium mnie ścigać, bo jestem zdecydowanie przeciwko ściganiu zbrodni przeciw narodom. Polskie słowo “ludobójstwo” oddaje prawidłowo sens tego, co robił Stalin. Zabijał “lud”, “ludzi”, podczas gdy angielskie “genocide” czy francuskie “génocide” oddaje właśnie zabijanie tylko pewnego typu ludzi, pewnej grupy, co doskonale opisuje masakry w Rwandzie, ale nie jest adekwatne wobec sowieckiego ludobójstwa.
Tym większa szkoda, że dysponując tak trafnym terminem, Polacy zawężają jego znaczenie.
A Dwójka? Mój Boże, płakać się chce, kiedy się czyta o ich nieudolności.
“Chylę czoła przed Pańską wiedzą kryminologiczną.” – No! Bez żartów! Wiedza zaiste powalająca. Ale przypadek Błochina wyraźnie pokazuje nam na jakich to specjalistów wysokiej klasy w czeka występowało nieustanne zapotrzebowanie – w końcu trwał w wierchuszce nkwd i za Jagody, i za Jeżowa, i za Berii.
Tak! Ten pocieszny plemienny trybalizm to istna woda na młyn towarzyszy – zresztą na nim fiknął właśnie widowiskowego kozła sam Aryjczyk z Dolnej Austrii.
Błochin wykonywał prawdopodobnie swą czarną robotę dla Stalina jeszcze przed Jagodą, zwłaszcza że Mienżyński bardziej interesował się swą perską poezją niż gpu (przynajmniej ostensywnie).
Ale jeśli na “pociesznym plemiennym trybalizmie” fiknął kozła Hitler, to co powiedzieć o (niepociesznym) plemiennym trybalizmie panującym w prlu?
Dobry wieczór.
“plemienny trybalizm”… czyli trybalny trybalizm albo plemienny plemiennizm:)
Cha, cha, otóż to. Masło maślane nacjonalizmu, z którego nie możemy się wykałapućkać.
No więc fuerer 1000 letniej Rzeszy fiknął kozła na trybalnym volksiźmie gdyż miał apetyt ponad mozliwości trawienne swego tribus’a. W gnilnym mikroklimaciku peerelu nikomu takie zapędy nawet na myśl nie przyjdą!
Nie wiem, jak to rozumieć.
Hitler był bolszewik, ale bolszewik narodowy, więc ograniczony. Zgoda. Gdy tymczasem w prlu bolszewicy są tylko pozornie narodowi, dla otumanienia pospólstwa, które przełyka ich nacjonalizm z ochotą. Czy tak?
Wszak Pan wie lepiej ode mnie że bolszewicy eksploatują śpiewkę narodową ile wlezie jeżeli im się to tylko kalkuluje. Ale bez sentymentu wywalą go ( tzn.nacjonalizm) na śmietnik jak dziurawy kalosz…
Tak, w całej rozciągłości. Jak Pan napisał w innym miejscu, “narodowa” ta śpiewka jest tylko w formie. A kiedy staje się narodowa także w treści, to nie może wiele bolszewikom zaszkodzić.
Według definicja ludobójstwa (owszem, jedyną słuszną treśc zaaprobował Stalin) zabijanie części grup etnicznych lub religijnych lub narodowych (ale nie politycznych) jest ludobójstwem, operacja polska była aktem ludobójstwa większego przedstawienia czyli ogółu operacji narodowościowych, największym i pierwszym z nich. Szacunki Ellmana wkładam między bajki, bo narodowośc była wtedy rozumiana całkiem inaczej i nie sposób jasno stwierdzic, stosujac współczesne definiowanie tego kto był Polakiem a kto Białorusinem jeśli obydwaj mówili o sobie, że są tutejsi.
Z nazwiskami było tak, ze czasm NKWD brało książke telefoniczną i wyłapywało tych, których nazwisko miało polskie brzmnienie. Aresztowano też nie Polaków – głównie za kontakty z Polakami. wszystkie operacje narodowościowe, były operacjami przeciwko narodom zgodnie z marzeniem o stworzeniu homo sovieticus. W latach 20 mniejszosci mialy mnostwo przywilejow itd, nie dało to zamierzonego efektu więc postanowiono ich wytępic, żeby Ci co przezyją jednak się zsowietyzowali lub chociaż bali się przyznac do swojej odmiennosc. operacje narodowosciowe lat 36-38 są ludobójstwem i to w świetle konwencji z 48! jednak są z jakiś przyczyn zapomniane, często pojawiają się książki artykuły, ale ten mem widac nie jest dośc żywotny.
ps sorry za literówki ale piszę na jakiejś mini klawiaturce
Szanowny Panie,
Czy byłby Pan tak dobry i wskazał źródło wiadomości o użyciu książek telefonicznych w poszukiwaniu nazwisk polskich? Takie zastosowanie spisów nazwisk byłoby osiągnięciem nawet dla nkwd (czy nie raczej gpu?), ponieważ w krajach takich jak Rosja i Polska nazwiska mieszały się przez wieki. Np. rosyjski poeta nazywać się może Żukowski, gdy Szeremietiew to słynna rosyjska rodzina….
Po drugie, pisze Pan dość apodyktycznie, że “jedyną słuszną treśc zaaprobował Stalin”. Czy byłby Pan łaskaw to rozwinąć? Czy dobrze rozumiem, że Pańskim zdaniem jest ludobójstwem mordowanie ze względu na rasę, ale nie ze względu na klasę? Czy tak? Mordować, bo Polak albo Żyd, to jest ludobójstwo, ale wytłuc bogaczy, to służba na rzecz ludzkości – czy tak?
Co do rozumienia operacji polskiej nie mogę się z Panem zgodzić, ale napisałem tekst w pięciu długich częściach, żeby wyłożyć swoje stanowisko w tej sprawie, nie bardzo więc wiem, jak odnieść się do Pańskiej pozycji, bo nie widzę dla niej żadnego uzasadnienia.
Ellman rzeczywiście nie ma racji, ale chyba nie z powodów przez Pana wyłożonych. Niestety, jeszcze bardziej nie mają racji redaktorzy ipnowskiego tomu, ale to jest wyraźnie wyjaśnione powyżej.
Panie Krzysztofie!
Ludobójstwo to “klasyczny” modus operandi bolszewi, i nie ma ono żadnego wyróżnika narodowościowego. Celem nie jest też zaspokojenie jakiś sadystycznych immanentnych potrzeb bolszewików lecz uzyskanie powszechnej akceptacji na sprawowanie przez nich władzy – ale wówczas to mamy już w zasadzie do czynienia z ukompletowanym człowiekiem radzieckim, więc masowe mordy nie są koniecznością.(Zaś tymi wszystkimi definicjami autorstwa oenzetowskich bolszewików to może Pan śmiało rzucić za psem !)
Człowiek sowiecki nie jest marzeniem bolszewików. Przynajmniej nie ostatecznym. Ich celem jest pełna władza na całym świecie a do tego potrzebują człowieka im podporządkowanego. Pełna władza zaś oznacza dla nich możliwość urzeczywistnienia ich utopii.
Założenie że celem bolszewików/sowieciarzy/komunistów itp. jest człowiek to często popełniany błąd. Celem jest całkowita władza nad światem, a złamanie wolnego ducha w człowieku jest etapem na tej drodze.
To nie jest przeszła historia to także teraźniejszość.
Ba! Oto jest pytanie: czy stworzyć należy homososa, by móc pozostać przy władzy? Czy też pozostać trzeba przy władzy, by móc przerobić człowieka? Innymi słowy, czy sowietyzacja jest środkiem, a celem władza? Czy też celem jest wykucie nowego człowieka, a koniecznna po temu jest władza?
Panie Michale,
Moim zdaniem celem ostatecznym jest władza. Homo sovieticus jest typem ludzkim, który będąc w doskonałym stanie zniewolenia (utożsamienie się ze swoim oprawcą – pełna akceptacja niewoli i wola wspierania go), gwarantuje brak sprzeciwu w realizacji bolszewickiej “religii”. Realizacji, która ma dowieść zupełnej słuszności i pełnego potwierdzenia bolszewickich “założeń naukowych”. “Założenia” te są także praktykowane w trakcie procesu “hartowania” człowieka sowieckiego, co jak sądzę, może stanowić dla bolszewików dwojaki cel pośredni: stopniowego (szybszego) zniewalania oraz stopniowego (szybszego) zdobywania nowych obszarów władzy.
Podobnie jest w sektach, warunkiem realizacji “religii” sekty jest pełne podporządkowanie się jej członków.
Panie Andrzeju,
Rozumiem, ale mnie to do końca nie przekonywa. O ile się nie mylę, wyraziłem podobne do Pańskiego przekonanie w “Votum separatum”, choć być może z mniejszą emfazą.
Diabelska para – władza i sowietyzacja – wydają mi się nierozerwalnymi ogniwami bolszewickiego łańcucha. Bez jednego drugie nie jest możliwe, warunkują się wzajemnie i potęgują. Leżą razem w sercu bolszewickiej Metody. Ale jednocześnie władza jest pojęciem prostszym, łatwiejszym do zdefiniowania i uchwycenia, więc dlatego byłbym skłonny przyznać jej pierwszeństwo.
Panie Michale,
Bez wątpienia sowietyzacja i władza to “siostry syjamskie” bolszewickiej machiny zniewalania świata.
Czy jednak bolszewicy nie dali i nie dają dowodów na to, że ich żądza władzy nie ogranicza się jedynie do rodzaju ludzkiego? Czy ich “doktryna” i praktyka dotyczy tylko społeczności ludzkich? Nie mieli i nie mają żadnych zahamowań w kwestii esploatacji i dewastacji Ziemi czy nawet jej częściowego zniszczenia jeśli uznają to za potrzebne. “globalne ocipienie” (proszę o wybaczenie jeśli przekraczam dopuszczalną na witrynie granicę wulgaryzmów ale tak to właśnie określam) jest tylko jedną z “pałek”, marzędziem sowietyzacji. Kiedy spełni swoją rolę zostanie odstawione na bok lub zmodyfikowane do realizacji innych celów.
Wobec tego czy celem jest tylko “nowy człowiek” i nieograniczona władza nad nim? Czy może to być coś więcej? Także jego środowisko życia, cała nasza planeta? Czy nie to jest celem bolszewickiego “zbawienia świata”? Czy ta stara/nowa doktryna nie “modernizuje się” na naszych oczach? Jeśli tak jest to ten prymat władzy sam się definiuje.
“Zatem rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na wyobrażenie nasze, według podobieństwa naszego; a niech panuje nad rybami morskimi, i nad ptactwem niebieskim, i nad zwierzęty, i nad wszystką ziemią, i nad wszelkim płazem, płazającym się po ziemi.”
Panie Andrzeju,
Nie wiem, czy mogę się z Panem zgodzić. Czy rzeczywiście pragną bolszewicy rozciągnąć swą doktrynę poza społeczność ludzką? Człowiek jest panem natury, wedle prawa naturalnego ma jej używać dla swojego pożytku, nie wolno mu zatem jej niszczyć bez powodu. Ma wobec niej obowiązki, z czego nie wynika jednak wcale, że natura ma “prawa”, np. że istnieją jakiekolwiek “prawa zwierząt”.
Eksploatacja natury jest stara jak świat, stara jak człowiek i stara jak grzech. Tak jak powiedziano nam nie zabijaj, a zabijamy; nie kradnij, a kradniemy.
Zmierzam do tego, że władza nad zsowietyzowanym człowiekiem zupełnie wystarczy dla sprawowania władzy nad naturą. Nie widzę potrzeby modernizacji doktryny.
Panie Michale,
OK. Możliwe, że zbytnio “puściłem wodze” choć w dalszym ciągu uważam, że bolszewicy mają większe zamiary niż “tylko” “zarządzanie zasobami ludzkimi” (tfu!).
Ale tak czy siak, pytanie zasadnicze to: czy sowietyzuje się ludzi aby mieć władzę czy też zdobywa się władzę aby sowietyzować ludzi?
Dawno temu bolszewicy ogłosili że władza sowiecka plus “postęp” daje w efekcie “komunistyczny raj”. Czyli, sama władza bez sowietyzacji nie definiuje ich celu, tak samo jak sowietyzacja bez władzy też go nie definiuje. Władza i sowietyzacja są zatem dla nich nierozłączne i przynajmniej na tym samym poziomie. Jednakże posiadanie niewolników bez władzy nad nimi nie wydaje mi się sensowne. Może w tym tkwi sedno sprawy?
A czy oni czasami nie ogłosili, że komunizm = władza rad + elektryfikacja? To mi się wydaje przekonujące, ponieważ wynika z tego jasno, że elektryfikacja = komunizm – władza rad.
To mi się wydaje przekonujące, ponieważ wynika z tego jasno, że elektryfikacja = komunizm – władza rad.
————————————————————————————————————–
No proszę! Tak to elementarna algebra okazuje się pomocną w analizie bolszewizmu!
Ale, z drugiej strony jako że odjemnik już od stycznia 1918 (po rozpędzeniu sowietów przez Lenina) był równy zeru – to “coś w tym jest”, no i mamy perspektywę niewesołą…
To był oczywiście żart, ale on ma sens wówczas, gdy “elektryfikacja” jest symbolem postępu, a “władza rad” to nie władza deputatów robotniczych i chłopskich, ale sowieckaja włast’. Wtedy jeśli od komunizmu odjąć sowiecką władzę (czyli jego istotę), to można mieć jakąkowliek szansę na materialny postęp.
Elementarna algebra zawsze przydaje się w rozumieniu bolszewizmu. Pamięta Pan na pewno przykład używany (chyba) przez Bukowskiego: w normalnej polityce, działają różne siły, które są jak wielkości w arytmetyce; jeśli je dodać, odjąć lub podzielić, to otrzyma się inną znaną wielkość. Bolszewizm natomiast nie należy do normalnej polityki, jest jak zero albo nieskończoność w algebrze, więc nie wiadomo dokładnie, co się otrzyma w wyniku jakiejkolwiek interakcji.
“…(chyba) przez Bukowskiego…” – tak to metafora autorstwa tego co to;
Pamieniali uligana, na Luisa Korwalana.
Gdzie najti takuju blat’, sztob na Lońku pamieniat’!
A bolszewizm, jeżeli już się mam trzymać tej arytmetycznej metafory, to kojarzy mi się głównie z zerem; zdecydowanie z zerem!
Tak, zerem, ale czy to nie straszne być wystrychniętym na dudka przez zero? Co to mówi o nas?
O nas jak o nas, wszak czyż nie nec Hercules contra plures. “Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą.”
Zaiste. Wchodźcie przez ciasną bramę.
Ale jakże nie odnosić tego do nas samych?? Jeśli bolszewicy są zerami – a są! – to tylko tym gorzej o nas świadczy, że nie możemy sobie z nimi poradzić. Jeśli bolszewizm jest zerem – moralnym i każdym innym – to co to mówi o nas, którzy cierpimy pod bolszewickim knutem. Przynajmniej niektórzy cierpią, a inni szczęśliwi nazywają bolszewicki twór wolną Polską. Tfu!
Zaiste chce Pan powiedzieć, że moralna i intelektualna nędza jest już całkowicie wystarczjącą gwarancją klęski w doczesnej rzeczywistości? I że te przymioty w nadmiarze występujące u bolszewików dopiero świadczą wprost o skali naszej mizerii? Czy to nie lrozumowanie żywcem z Diogenesa?
(Wiwatujący tłum niesie mistrza zapasów. Trafiają na Diogenesa. Filozof wstrzymuje pochód. “A więc wygrałeś?” – pyta. “Tak” – odpowiada zapaśnik. “A lepsi od ciebie byli ci przeciwnicy, czy gorsi?” “Jasne, że gorsi – mistrz się obrusza. – Przecież ich pokonałem.” Diogenes patrzy z politowaniem: “I z czego się cieszysz, głupcze? Że pokonałeś słabszych?”)
Diogenes oczywiście miał rację. Ale my nie pokonaliśmy bolszewików, więc ich moralna i każda inna nędza (z wyjątkiem strategicznej sprawności, w którą wyposaża ich leninowska Metoda) nie najlepiej świadczy o nas.