Jestem niezmiernie wdzięczny p. Jaszczurowi za jego artykuł o sowieckiej strategii, w którym podjął i ciekawie rozwinął mój naczelny wątek. Celem mojego tekstu pt. Szpalery autorytetów, było wskazanie, że sowiecka strategia pozostaje niezmienna, że wszystkie elementy działań kliki Putina mają swój pierwowzór w działalności i pismach kliki ojców bolszewizmu. Przytaczałem dla przykładu spór między Leninem i Stalinem w kwestii sowieckich stanów zjednoczonych Europy. Przypadkiem natrafiłem ostatnio na cytat z Trockiego z 1931 roku:
Dla nas, „narodowe wyzwolenie” Niemiec polega nie na wojnie z Zachodem, ale na proletariackiej rewolucji, obejmującej zarówno Środkową jak i Zachodnią Europę, i jednoczącej ją ze Wschodnią Europę w Sowieckie Stany Zjednoczone.
Kłótnie między bolszewickimi tytanami dotyczyły taktyki, metod, a nawet osobowości, ale rzadko strategicznych celów. Wszystkie trzy koncepcje zarysowane przez trzech sławnych bolszewików, rozważały najlepszy sposób zjednoczenia Europy, ale w każdym wypadku nadrzędny cel pozostawał ten sam: sowieckie stany zjednoczone w Europie.
Sam termin „strategia” jest niestety wieloznaczny. Pochodzi z teorii działań militarnych i jest często mylony z „taktyką”. W ogromnym uproszczeniu, stosunek taktyki do strategi, jest taki jak stosunek środków do celów. Strategia jest wyższym planem działania, bez wchodzenia w praktyczne szczegóły. Kiedy mówimy o sowieckiej strategii, to mówimy o politycznym planie, ale jest on w nieunikniony sposób związany z szeroko pojętym planem militarnym. Następujący fragment rozważań p. Jaszczura, jest dobrą ilustracją tej wieloznaczności i trudnej do uniknięcia konfuzji:
Warto w tym miejscu stwierdzić, że „bezpieczniki” w postaci Kaliningradu, Naddniestrza, Abchazji, Osetii Południowej, czy wreszcie Krymu (z elaboracją rakiet zdolnych przenosić głowice nuklearne i dosięgnąć Rumunii czy czarnomorskiego wybrzeża Turcji), Donbabwe i Ługandy mają – póki co – znaczenie nie tyle strategiczne i operacyjne, co psychologiczne. Chodzi przede wszystkim o zastraszenie demoliberalnego i pacyfistycznego Zachodu (zwłaszcza Europy) samą tylko możliwością użycia siły – czy to wywołania konfliktu lokalnego w centrum spokojnej Europy, czy to konfliktu na skalę światową.
Istnienie enklaw w postaci Transdniestrii czy Królewca ma w moim mniemaniu znaczenie strategiczne, w sensie operacyjnym, ale być może ważniejsze jest tu znaczenie polityczne. Przyjrzyjmy się sytuacji militarnej. Kurlandia, Inflanty, Liwonia – różnie nazywano te ziemie – były sceną wielu wojen, ponieważ zależnie od tego w czyich są rękach, wiszą jak wyciągnięta pięść nad przeciwnikiem. Należenie Estonii do NATO mogłoby więc słusznie niepokoić Kreml (nawet przyjąwszy istotnie obronny charakter sojuszu atlantyckiego), gdyby nie Królewiec. Podobnie (z wszelkimi geopolitycznymi wariacjami) ma się sprawa z innymi sowieckimi enklawami.
Posiadając tego rodzaju przyczółki, sowieckie przywództwo mogło sobie pozwolić na względny polityczny chaos na wschód od nich. Kiedy się posiada ogromną koncentrację broni w Królewcu, to państwa Bałtyckie tracą na znaczeniu militarnym, ale pociąga to za sobą konsekwencje polityczne. Można bowiem pozwolić sobie na uczynienie z Estonii „okna wystawowego liberalizacji”, naocznego dowodu, że komunizm upadł. Kontrolując Transdniestrię można sobie pozwolić na chaos na Ukrainie. Psychologia, o której tak trafnie pisze p. Jaszczur, wraz z potencjalnym elementem zastraszenia pacyfistów, wydaje mi się w tym wypadku zajmować odległe trzecie miejsce wobec ogromnych korzyści militarnych i politycznych, płynących z istnienia tych enklaw. W każdym razie ich istnienie jest istotnym czynnikiem w strategii Kremla.
Ukraina
Pan Jaszczur nie zgodził się z moją interpretacją wydarzeń na Ukrainie. W komentarzu z 24 lipca (na niniejszej stronie) napisał:
Moskwa realizuje tam „plan B”. Nie udało się stłumienie Majdanu ani interwencja zewnętrzna – głównie ze względu na próżność Janukowycza, który wolał nawet zostawić złote sracze i własne akty, nie podejmować twardych, czekistowskich decyzji i zrejterować do ojczyzny proletariatu.
Dlatego, w pewnym momencie sowieciarze zdecydowali, że po prostu podłączą się pod Majdan, a sednem planu z jednej strony jest destabilizacja poprzez „rebelię” w Donbasie i Rusi Zakarpackiej, z drugiej – jak piszesz – dalsze trwanie oligarchicznych uwikłań… Ale tam przynajmniej, ochotnicze bataliony ukraińskie realnie walczą z sowieckimi sołdatami…
Mam wrażenie, że autor wpadł tu w pułapkę nadinterpretacji. Dlaczego jest to plan B? Czym różni się on od planów od A do Z? Podstawowym pierwszym zabiegiem w sowieckiej strategii było zawsze wywołanie chaosu, „rozpętanie”, po to by móc następnie tym skuteczniej spętać. „Sednem planu jest destabilizacja”, pisze p. Jaszczur, z czym trudno się nie zgodzić, pamiętając wszakże, że mówimy o sowieckiej Ukrainie, która nigdy stabilna nie była, i w żadnym sensie nie była stabilna od 20 lat. Chaos może zawsze przybrać różne formy, może być nawet amorficzny – taka już natura chaosu. Ktokolwiek zatem pragnie wywołać chaos, z góry musi się zgodzić na to, że „ochotnicze bataliony ukraińskie realnie walczyć będą z sowieckimi sołdatami”. I cóż stąd? A czyż to pierwszy raz coś takiego się dzieje w obrębie sowieckiej prowokacji? Sowieciarze zawsze pragną wykorzystać swych najbardziej zaciętych wrogów dla swoich własnych celów. Najbardziej znanym przykładem takiego postępowania był Hitler, ale na zupełnie innym planie, nie inaczej miała się sprawa z Sołżenicynem.
Wektory strategii
Marksizm-leninizm jest doktryną polityki zagranicznej, ponieważ jego celem nadrzędnym jest zapanowanie komunizmu na całym globie. Wszystko – włącznie z polityką wewnętrzną sowietów – podporządkowane jest temu celowi. Od samego początku polityka Lenina i Trockiego była polityką globalną. Gra polityczna na Ukrainie jest częścią strategicznego planu sowieckiej Europy, a to z kolei częścią pokojowego planu Lenina: Pokój, to panowanie komunizmu na świecie. W takim razie nie ma chyba racji p. Jaszczur, że sowieckie enklawy są „instrumentem wywierania nacisku na Europę”. Nie. Są w zamian polisą ubezpieczeniową na wszelakij pożarnyj słuczaj, a pożary mogą wybuchnąć wszędzie, zwłaszcza gdy pozwala się dzieciom bawić zapałkami i rakietami typu „Buk”.
Co więcej, sowieckie enklawy nie wywierają żadnego nacisku na Europę, ponieważ rzadko kto o nich wie, zresztą nie tylko w Europie. Nazwa Transdniestrii wywołuje co najwyżej wzruszenie ramion albo skojarzenie z fikcyjnymi krainami z filmów Braci Marx.
Polityka globalna musi być wielostronna i wielokierunkowa, inaczej nie byłaby globalna. Pan Jaszczur zarzuca mi, że pominąłem koncepcję „świata wielobiegunowego”, całego mrowia organizacji i stowarzyszeń takich jak brics, cribs czy pricks. Ale po pierwsze, nie to było przedmiotem moich rozważań, a po drugie, nie przywiązywałbym aż tak wielkiej wagi do rozmaitych układów, umów, organizacji współpracy i wielostronnych traktatów uroczyście podpisywanych przez sowieciarzy. Nie są one warte atramentu wylanego na sygnatury sowieckich aparatczyków i ich poputczików. Podpisanie przez Putina układu o wzajemnej pomocy, może równie dobrze oznaczać zbliżenie jak oddalenie; może oznaczać, że Kreml pragnie przykuć uwagę analityków do jednego aspektu swej działalności albo odwrócić ich uwagę od wydarzeń w innej części globu. Pierwsze wrażenia mylą, a w sowieckim świecie są zazwyczaj stworzone z myślą, by zwodzić.
Z tego wszystkiego nie wynika rzecz jasna, że strategia sowiecka nie ma wielu wektorów. Musi je mieć z definicji, ponieważ jest to polityka globalna; z definicji, w globalnej polityce trzeba być globalnym graczem i mieć interesy w różnych częściach świata. Czy wszakże słuszne jest twierdzenie o tworzeniu świata wielobiegunowego jako strategicznego celu sowieciarzy? Tego rodzaju pluralizm biegunów nie jest bolszewickim ideałem. „Świat wielobiegunowy” to po prostu polityczna mapa świata taka, jakim świat jest. W całej historii ludzkości, pluralizm celów i interesów różnych grup ludzkich, stwarzał „wielobiegunowość”, którą wszystkie imperia chciały zawsze zniszczyć. Wielobiegunowa była Hellada walczących ze sobą polis, ale do czasu aż nie zjednoczył jej macedoński but. Wielobiegunowy był basen śródziemnomorski, aż jednostajny krok legionów rzymskich nie położył kresu pluralistycznym mrzonkom. Sowieciarze raczej nie stoją po stronie pluralizmu.
Wielokrotnie przytaczałem tu koncepcję przyszłości naszkicowaną przez Orwella w Roku 1984. Trzy bieguny świata wyznaczone są przez trzy mega-państwa: Eurazję, Azję Wschodnią i Oceanię, które odpowiadają mniej więcej sowietom, chrl i Ameryce. Te trzy państwa są identyczne z natury, równie totalitarne i równie monolityczne. Znajdują się w bezustannym, choć pozornym konflikcie o sporne terytoria w Afryce. Jeśli to ma być wielobiegunowość, to mogę się z tym zgodzić jako strategicznym planem sowieckim Ale czy to właśnie miał na myśli p. Jaszczur? To raz. A po drugie, termin „wielobiegunowość” zastosowany do tak zuniformizowanych imperiów wydaje mi się nadużyciem.
Izolacjonizm
Pan Jaszczur zarzucił mi, jakobym wmawiał amerykańskim środowiskom prawicowym izolacjonizm, który jego zdaniem nie jest w rzeczywistości „głównym problemem elit amerykańskich”. Ale ja nigdzie nie twierdziłem, że jest. W moim przekonaniu, głównym problemem amerykańskich elit jest brak kultury i nieznajomość historii, skoro już o tym mowa, ale to tylko nawiasem. Zresztą ten sam problem mają i inne elity.
Wracając do izolacjonizmu, jest to, jak sama nazwa wskazuje, fenomen typowy dla społeczeństw wyspiarskich, oderwanych, odciętych od reszty świata przez jakieś bariery, bariery zazwyczaj geograficznej natury. Izolacjonistyczna jest np. kultura Szwajcarii, ale taka była także kultura historycznej Litwy, którą w polskiej historiografii określa się mianem Żmudzi. Izolacjonizm najzwyczajniej w świecie dostrzega zalety podtrzymywania tego naturalnego zamknięcia i odcięcia społeczności i proponuje obronę izolacji, w miejsce zaangażowania.
Niezwykle ciekawe wszakże, że ogromna większość wyspiarskich i izolacjonistycznych kultur wytworzyła z czasem przeciwną, ekspansjonistyczną tendencję, domagającą się zaangażowania w sprawy świata zewnętrznego. Zaangażowanie to przybierało dawniej formę budowy Imperium, które opierało się na przekonaniu o własnej wyższości i konieczności niesienia światu swych wzniosłych wartości. Przykładem może służyć Japonia, Anglia i Litwa. Stany Zjednoczone zachowały tylko ideologię – przekonanie o oczywistej wyższości własnej kultury – bez dążeń imperialnych.
W rozdźwięku między izolacjonizmem i ekspansjonizmem, znajdujemy wyraz znanej dialektyki napięcia między tendencją zachowawczą („dobrze jest w jaskini, po co wychodzić na zewnątrz?”) i otwarciem („a może na zewnątrz jest lepiej?”). Klasyczny opis tego napięcia dał – niech mi p. Jaszczur wybaczy przyziemną nienaukowość moich źródeł – JRR Tolkien w swej epopei o hobbitach. Dialektyka reprezentowana w kulturze brytyjskiej przez napięcie między Little Englanders i budowniczymi Imperium Brytyjskiego, u Tolkiena staje się napięciem między hobbitami zamkniętymi w swoim małym kraiku i zaangażowaniem się w sprawy wielkiego świata. Geniusz Tolkiena polegał na dostrzeżeniu, że cechy charakterystyczne Little Englanders (czyli izolacjonizmu) stały się podstawą tworzenia Imperium, że innymi słowy, cechy izolacjonistów predestynują ich do zaangażowania w świecie.
Ta sama dialektyka rozgrywa się na naszych oczach w Ameryce, właściwie bezustannie. Podczas każdych wyborów prezydenckich, podczas debat w Kongresie i na łamach amerykańskiej prasy. Daleki byłem od sugerowania, że izolacjonizm jest problemem elit amerykańskich, bo sam go za problem nie uważam. Jest to raczej podskórny prąd przebiegający przez tę kulturę. Ameryka jest ogromnym, potencjalnie samowystarczalnym semi-kontynentem, który doskonale może sobie poradzić bez angażowania się w sprawy świata. Izolacjonizm pozostaje więc naturalną pozycją dla dużej części tego społeczeństwa; dla ludzi, którzy nigdy świata poza Ameryką nie widzieli, ani widzieć nie chcą, nic o tym świecie nie wiedzą, ani wiedzieć nie chcą.
A na koniec, pozwolę sobie zwrócić uwagę, że mówiłem o amerykańskim izolacjonizmie w kontekście enuncjacji Aleksandra Ściosa, iż Polska powinna się związać ścisłym sojuszem ze Stanami Zjednoczonymi poza strukturami NATO. Jest to sugestia z gatunku surrealizmu politycznego. Koncepcja tak zasadniczo rozwiedziona z rzeczywistością polityczną XXI wieku, że moja odpowiedź była żartobliwa: Ameryka jest zawsze gotowa porzucić swą izolację dla wszystkich części świata, ale nigdy nie dla Europy Wschodniej. „Dlaczego więc,” pytałem, „mieliby zrobić wyjątek dla ‘Polski’, która wedle samego Ściosa jest zaledwie ‘hybrydą’ prlu?”
Prześlij znajomemu
Myślę, że bez tych „przyczółków” w postaci Królewca, Transdniestrii, Krymu i Kaukazu całe to barwne przedstawienie pt „Upadek komunizmu” miałoby zupełnie inny przebieg. Ba! Bez obwodu królewieckiego nie wiem czy byłoby możliwe w ogóle..
Iskanderami „królewieckimi” (uzbrojonymi w głowice jądrowe) sowieci szachują cała Pribałtikę wraz z Polską, co jest najlepszym gwarantem ich kontroli nad tymi obszarami na wszelakij pożarnyj słuczaj właśnie. Tym bardziej że Polska (z Inflantami, Kurlandią i Litwą) nie posiada żadnego systemu obronnego. (Z resztą przy ataku saturacyjnym nie ma sprawdzonego systemu obronnego, poza możliwością odstraszania za pomocą własnej taktycznej broni jądrowej…)
Enklawy rzeczywiście nie są środkiem do wywierania nacisku na Europę, bo to ; „gdzie Rzym, gdzie Krym a gdzie nasze Beresteczko?” – i co kogo obchodzą te historie gdzieś tam u wrót Azji? Ba gdy komunizm upadł, to tam ciągle do głosu dochodzą jakieś straszliwe nacjonalizmy rodem z zeszłych stuleci…
I mnie się tak zdaje, Panie Amalryku. Ważność istnienia tych enklaw jest ogólnie niedoceniona. Ich znaczenie strategiczne, w najszerszym sesnie tego słowa, pozostaje zupełnie zapoznane.
Amalryku,
Piszesz: „Iskanderami „królewieckimi” (uzbrojonymi w głowice jądrowe) sowieci szachują cała Pribałtikę wraz z Polską, co jest najlepszym gwarantem ich kontroli nad tymi obszarami na wszelakij pożarnyj słuczaj właśnie. Tym bardziej że Polska (z Inflantami, Kurlandią i Litwą) nie posiada żadnego systemu obronnego. (Z resztą przy ataku saturacyjnym nie ma sprawdzonego systemu obronnego, poza możliwością odstraszania za pomocą własnej taktycznej broni jądrowej…)”
…Ale by mieć taktyczną broń jądrową, środki do jej przenoszenia zdolne sięgnąć przynajmniej podmoskowia i Uralu, Polska musiałaby być państwem suwerennym, a nie jest – rządzi sowiecka oligarchia (na czele z lokalną filią razwiedupra). I tak wracamy do punktu wyjścia. Do tego wpisujący się w społeczną inżynierię władców PRL-bis i szerzej, postmagdalenkowych elit, powszechny pacyfizm. W wersji nadwiślańskiej pod hasłami: „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”, „zło dobrem zwyciężaj”, „nigdy więcej wojny” (wciąż niezaleczona trauma po klęsce wrześniowej, Piaśnicy, Powstaniu Warszawskim).
Panie Michale,
Jestem bardzo wdzięczny za opublikowanie mojego tekstu i niezmiernie się cieszę, że wywołał on żywą dyskusję. Szerzej odpowiem w najbliższym tygodniu-dwóch, ale w skrócie, moim punktem było to, że ważniejsza od enklaw naszpikowanych atomicami i zasiedlonych sowiecką menelią w mundurach jest międzynarodowa sieć powiązań, na czele z sojuszem z komunistycznymi Chinami.
Niemniej temat Królewca, Naddniestrza itp. jest jak najbardziej wart zgłębiania, szczególnie tu, w Podziemiu.
Drogi Panie Jaszczurze,
Będę czekał cierpliwie na Nasz Ulubiony Ciąg Dalszy. Tymczasem powiem tylko, że w moim mniemamniu nie zachodzi żadna relacja między „międzynarodową siecią powiązań”, a enklawami. Te ostatnie odgrywają swą – ważną, wydaje mi się – rolę w sowieckiej strategii, a powiązania i sieci odgrywają inną.
Jak pisałem powyżej, mam wrażenie – ale może mnie Pan poprawi – że przecenia Pan wagę formalnych układów, traktatów, porozumień. One nigdy nie miały i nadal nie mają dla sowieciarzy większego znaczenia. Albo inaczej: traktaty także odgrywają swoją rolę, ale inną niż ich treść mogłaby sugerować. Tajne porozumienia, te o których dowiadujemy się po latach, te owszem, mają znaczenie. Tylko że niezwykle trudno czegoś się o nich dowiedzieć.
Szanowni Panowie,
Nie przesadzałbym z tym szachowaniem Polski, Łotwy, Estonii i Litwy przez Królewiec (i per analogiam innych „wyzwolonych” krajów przez inne „enklawy” po „upadku komunizmu”). Mogłoby tak być gdyby nie były to kraje skutecznie już zbolszewizowane, gdzie elity narodowe już same z siebie akceptują bolszewię jako obowiązujący ustrój i nie chcą go obalać, gdzie jest dość sowieciarzy majacych wciąż realną władzę po to aby bolszewizm pozostawał tam niezagrożony. Wszakże to oni sami go „zreformowali” do spółki z nacjonalrealistami. Gdy Sowieci podbili Europę Środkowo-Wschodnią, Królewiec posłużył im przede wszystkim za bazę bałtycką a nie za kontrolowanie komunistów litewskich i polskich i to jest chyba jego główny cel: kontrola na obszarze Bałtyku. Sztokholm i Kopenhaga nie są aż tak daleko. Można także dyskutować wpływ owej zmilitaryzowanej „enklawy” na Niemcy choć po wchłonięciu komunistycznej częśći Niemcy kontrolują się już same.
Panie Andrzeju,
Czytam Pański komentarz po raz któryś i nadal nie rozumiem. Czy chce Pan powiedzieć, że mogłoby zachodzić „szachowanie”, gdyby Polska nie była zsowietyzowana? A skoro jest, to nie ma mowy o szchowaniu? Czy właśnie na odwrót?
Kiedy armia czerwona stała w Berlinie, to Królewiec miał stosunkowo małe znaczenie. Teraz ma większe. Jak to powiedział p. Amalryk, gdyby nie te enklawy, to przedstawienie pt. Upadek komunizmu miałoby inny przebieg, a może w ogóle by się nie wydarzyło.
…by mieć taktyczną broń jądrową, środki do jej przenoszenia zdolne sięgnąć przynajmniej podmoskowia i Uralu, Polska musiałaby być państwem suwerennym, a nie jest – rządzi sowiecka oligarchia…
—————————————————————————————————-
To zdroworozsądkowe spostrzeżenie, drogi Jaszczurze, w tym gronie przynajmniej, nie jest żadnym rewelacyjnym odkryciem i nie o to mi chodziło abyś czujnie otworzył mi me, zarastające starczym bielmem, oczy na bolesną peerelowską rzeczywistość.
Chciałem tylko zwrócić koleżeństwa uwagę na to , że ten cały tubylczy pic z tzw. Polską Armią to kabaret na 110 fajerek. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że peerelowska armia askarysów na bolszewickich usługach była strukturą, w swojej „czasoprzestrzennej” konfiguracji, nieporównanie wartościowszą niż ten zestaw urzędniczo-defiladowo-kabaretowy, który nam stręczą za Wojsko Polskie, a który nie ma dosłownie żadnej militarnej wartości i jest utrzymywany tylko po to aby można było „kręcić kosmiczne wały” na tzw. „modernizacji armii”.
… Nie przesadzałbym z tym szachowaniem Polski, Łotwy, Estonii i Litwy przez Królewiec (i per analogiam innych „wyzwolonych” krajów przez inne „enklawy” po „upadku komunizmu”). Mogłoby tak być gdyby nie były to kraje skutecznie już zbolszewizowane…
——————————————————————————————————
A czy takie Chiny Ludowe uważasz drogi Andrzeju za skutecznie zsowietyzowane? A Koreę Płn., a Kubę, wyspę jak wulkan gorącą? Itp, itd…(Mam wymieniać dalej?) I co? Sowieci je szachują? Myślisz może, że w obszarze władzy absolutnej, absolutnie nie występuje żadna konkurencja wśród kolegów, dorastających młodych, bandytów podających się za „dynamicznych polityków” walczących o władzę?
Drogi panie Michale,
W moim komentarzu pragnąłem wyrazić zdanie, że „szachowanie” peerelu przez Flotę Bałtycką oraz arsenał nuklearny ma wg mnie mniejszą wagę niż sowieckie panowanie w całym basenie Morza Bałtyckiego. Gdyby Polska była wolna tak jak Dania to niewątpliwie byłaby na wyższym poziomie zagrożenia. Ale faktem jest że została zsowietyzowana, co oznacza władzę sowiecką w niej samej. Ta władza, jak uważam, dąży do tego samego celu co sowieci. Nie tyle jest im wierna co stanowi część składową międzynarodowego komunizmu. Faktem też jest, że bolszewicy na świecie bywają ze sobą wzajemnie skłóceni (np. Stalin z Tito). Ponieważ mają jednak z zasady ten sam cel, zatem czy istotniejsze jest wzajemne szachowanie się bolszewickiej braci dookoła czy może szachowanie jeszcze nie zniewolonych krajów? Tylko o to mi chodziło.
Drogi Amalryku,
Wybacz mi to, że powtórzę to co już odpowiedziałem Panu Michałowi. Myślę, że w obszarze władzy absolutnej może występować konkurencja, że możliwe są tarcia pomiędzy bolszewikami. Nieraz wyrażali odmienne zdania na temat realizacji celu. Lecz cel zawsze pozostawał niezmienny. Przy tym, jak dotychczas, mało jest udokumentowanych dowodów na autentyczne zbrojne konflikty pomiędzy bolszewikami. Za to, istnieje wiele przesłanek na stosowanie dezinformacji. Dlatego właśnie, na owo zagrożenie peerelu przez Iskandery patrzę tak jak napisałem powyżej. Z tego wszakże, że bolszewicy mogą się różnić nie wynika dla mnie żadna nadzieja. Ani mnie grzeje ten peerel i co mu tam może zagrażać poza kontrewolucją. Której to kontrewolucji się nie spodziewam w przewidywalnej przyszłości.
Andrzeju!
Bolszewizm nie jest ani wieczny ani niezniszczalny (jak wszystko na tym lichym świecie), a to że tak pięknie rozkwita jest właśnie przedmiotem naszych analiz w podziemiu.
Konflikt pomiędzy narodowymi socjalistami a sowietami był chyba wystarczająco autentyczny a czy możliwy w przyszłości? Nie lekceważyłbym możliwości wzajemnego zagryzienia się bolszewików, w każdym razie wygląda to obecnie bardziej prawdopodobnie niż kontrrewolucja, która zaprawdę nie wiem czym miałaby być (jak to zauważył Davila, nie restauracji nam potrzeba ale nowego cudu ).
Drogi Panie Andrzeju,
Ja nie mam wrażenia, że czerwona flota i arsenał królewiecki szachują prl. Wydaje mi się, że niczego takiego nie mówiłem. Napisałem w zamian, że posaidając enklawę królewiecką, można sobie pozwolić na eksperyment pseudoliberalizacji w Estonii. A także, iż strategiczne (w sensie militarnym) znaczenie Besarabii czy Inflantów, jest zmniejszone, gdy się posiada Transdniestrię i Królewiec.
Szachowanie? Chyba nie. Raczej polisa ubezpieczeniowa.
Amalryku,
Nie uważam wcale, że bolszewizm jest niezniszczalny, że nie ma żadnej nadziei na jego koniec. Nie wydaje mi się jednak aby nastąpiło to nagle i szybko o ile miałoby się tu obyć bez boskiej interwencji. Ale jest dla mnie jasne, że mogę się mylić. Oczywiście, dyskutujmy o możliwościach wzajemnego zniszczenia się bolszewików z nie mniejszą uwagą jak o możliwościach nuklearnego ataku amerykańskiego na sowiety i CHRL z własnej woli. Ja jedynie uważam aktualnie obie te możliwości za mało realne. Nie twierdzę przecież że w ogóle nierealne.
Gdy Hitler istotnie chciał zagryźć sowiety (robiąc to jak dobrze wiadomo w ten sposób aby jak najwięcej przysporzyć sobie wrogów a im sojuszników) wtedy cały tzw. wolny i demokratyczny świat robił co mógł aby je ratować. Gdy zaś sowieci pół wieku później rozpoczęli realizację pierestrojki tenże wolny świat ponownie robił co mógł aby im w tym nowym nepie pomóc (byli na tyle pewni swego, że otwarcie propagowali fałszywą tezę o swoim kryzysie wiedząc, że uzyskają w ten sposób jeszcze większe wparcie). Takie są historyczne doświadczenia dotychczasowych, realnych okazji do sprzeciwienia się bolszewizmowi na świecie.
Jako że Podziemie jest dla mnie przede wszystkim ważne i potrzebne ze względu na potrzebę zachowania swojej indywidualnej wolnej myśli, pozwolę sobie podziękować Ci za to że mi w tej mierze pomagasz.
Panie Michale,
Po raz kolejny proszę mi wybaczyć nieudolne formułowanie pogladów. Nie uważam, aby Pan twierdził że peerel jest szachowany przez sowiecki arsenał. „polisa ubezpieczeniowa” to coś innego, to jak się wyraził p. Jaszczur, bezpiecznik. Dużo bezpieczniej było „liberalizować” kraje bałtyckie pod czujnym okiem sowieckiej floty. Rzecz zrozumiała i oczywista. W dalszej dyskusji pod artykułem pojawiło się wszakże słowo szachowanie, które odebrałem jako odpowiednik militarnej kontroli i jedynie stąd wzięła się moja uwaga.
Panie Andrzeju,
Dlatego tak istotne wydaje mi się precyzowanie, że strategia rozgrywa się tu na różnych poziomach i różnie może być rozumiana.
Enklawy mają wagę w klasycznym militarnym sensie, w jakim miałyby je także dla carów czy dla kogokolwiek innego. Sowieci natomiast stosują strategię w politycznych posunięciach, strategię zupełnie zapoznaną przez „liberalne demokracje”, których pożal się Boże „strategiczne myślenie” ogranicza się do „strategii wyborczej”.
W moim przekonaniu, istnienie enklaw niejako zezwala na podjęcie ryzyka gdzie indziej. Jak Pan na pewno pamięta, wielu obserwatorów wydarzeń z lat 1989-91 przyznawało, że zostały one zpaoczątkowane przez tajna policję, ale… „wyrwały się spod kontroli”. Jestem głęboko przekonany, że się nie wyrwały, ale też ktokolwiek tego rodzaju wydarzenia mógł zapoczątkować, musiał wziąć pod uwagę możliwość, że mogły „wyrwać się spod kontroli”. To jest zupełnie fundamentalne założenie. I na taki pożarnyj słuczaj enklawy są – i kwitną.
Andrzeju!
Świat zmierza dziarsko do bolszewizacji, a od le siècle des lumières to wręcz galopuje! To też w całej rozciągłości podzielam twoje obawy wobec udziału „wolnego świata” w antybolszewickiej krucjacie… (Ba, w krucjacie jakiejkolwiek!)
Ale mamy czas! Chrześcijanin ogląda świat w kategoriach tysiącleci… (Jak to mawiał Gaudi nagabywany o tempo budowy Templo Expiatorio de la Sagrada Familia – „mojemu Klientowi się nie śpieszy”.)
Wygramy tak czy tak Andrzeju !
Czyli psy szczekają, karawana jedzie dalej.
Zdaje mi się, że już kiedyś zastanawialiśmy się nad ta straszną ambiwalencją: kto tu jest ujadającą sobaką, a kto godnie podążającą ku wyższym celom karawaną?
nie restauracji nam potrzeba ale nowego cudu
Nicolas Gomez Davilla miał rację.
Dzięki za eschatologiczne słowa otuchy Amalryku.
ps. Gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. Powinno być tak:
nie restauracji nam potrzeba ale nowego cudu
Nicolás Gómez Dávila miał rację.
Dzięki za eschatologiczne słowa otuchy Amalryku.
Czyli psy szczekają, karawana jedzie dalej.
——————————————————
Z tą różnicą, że ja lubię psy a bolszewików nie!
ps. Gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy.
——————————————————-
Oh! W tym wypadku za wiele uciechy to on jednak nie miał…
Ja wszak nie tracę nadziei, że i w wymiarze doczesnym doczekamy cudu.