Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Michał Bąkowski


Stojąc naprzeciwko

Wykład Mariana Zdziechowskiego, wiążący bolszewicką rewolucję z Renesansem, wydał nam się trafną ilustracją do debaty na temat ideowego znaczenia Okopów Świętej Trójcy oraz ważnym przyczynkiem do wielowiekowego sporu między świeckim antropocentryzmem i teocentrycznym humanizmem.  A jednak, ten ciekawy tekst wzbudził we mnie mieszane refleksje, ponieważ (podobnie jak Zdziechowski) stoję w sporze jednoznacznie po stronie, która uznaje, że renesansowy humanizm dokonał pierwszego skutecznego ataku na zręby tradycyjnego społeczeństwa, a pomimo to nie mogę się zgodzić z pewnymi tezami wyrażonymi w wykładzie.

Muszę tu z góry uchylić pewien zarzut postawiony mi w komentarzu, zanim jeszcze zdołałem sformułować opinię.  Mój podziemny współtowarzysz, Darek Rohnka, zwrócił się do mnie z takim oto ostrzeżeniem:

Zdziechowski napisał całe dzieło „Wpływy rosyjskie na duszę polską”, opublikował to w 1920 roku, ale zanim zapadnie ostateczny werdykt, jego myśl domaga się rzetelnej analizy. Za, na pozór, prostymi słowami może kryć się nieporozumienie.

Czuję się zobowiązany stwierdzić, że nie jestem instancją, nie mnie osądzać cokolwiek, gdyż obawiałbym się, że sam mogę zostać posądzony, osądzony i zasądzony; nie wydaję werdyktów, ani ostatecznych, ani nawet tymczasowych.  Cokolwiek w życiu wypowiedziałem, było tylko moją opinią, i jako takie, podlegało zawsze i podlegać będzie do końca mego ziemskiego żywota – dyskusji.  Poniższe uwagi nie są ostatecznym werdyktem, bo nim być nie mogą (nawet gdybym jakimś cudem uwierzył, że „ostateczny werdykt” w sprawie ludzkich opinii może realistycznie „zapaść” w tym świecie).  Rozważania poniżej dotyczą słów wypowiedzianych przez Profesora Zdziechowskiego w publicznym wykładzie, a następnie opublikowanych w osobnej broszurze.  I tylko jako takie należy je analizować i podważać, nie zgadzać się i debatować.  Traktuję jego wykład z pełną powagą, jako skonstruowaną i przemyślaną całość, która podlega racjonalnej krytyce.  Byłoby mi przykro, gdyby moja krytyka okazać się miała nierzetelną, ale jej treść nie może być uzależniona od tez wypowiedzianych przez Profesora w innych, arbitralnie dobranych pracach.  Cała wszakże poniższa krytyka, rzetelna czy nie, w niczym nie podważa mojego szacunku dla jego osoby, postawy i dorobku.

Twardy i prosty antykomunizm Zdziechowskiego budzi podziw, dzisiaj może jeszcze bardziej, po dziesięcioleciach powszechnego poputniczestwa, niż w latach 20. ubiegłego wieku.  Jego odczucie, „że rewolucja rosyjska, że bolszewictwo jest dziełem bezpośredniego, nie w metaforycznym, a w ścisłym znaczeniu wyrazu, wtargnięcia, wmieszania się w sprawy świata owych potęg ciemności, owego szatańskiego pierwiastka w historii”, zasługuje na szacunek.  Mimo nieskrywanej pogardy dla bolszewictwa, potrafił odróżnić sowdepię od Rosji; potrafił także mówić z wyrozumiałą szlachetnością o dwóch pokonanych wrogach:

Niemcy zmiażdżone militarnie i państwowo, strącone z wyżyny hegemońskich marzeń, znosić muszą gorzkie, upokarzające następstwa swego poniżenia politycznego; Rosja wycieńczona przez wojnę wpadła w ręce i stała się pastwą zgrai szubrawców kosmopolitycznych, wśród których, ku wstydowi naszemu, nie brak Polaków.

Nie karmił się łatwą nadzieją, był pesymistą, zgodnie z najlepszą tradycją myśli ludzkiej, która diabłu przypisuje obietnice raju na ziemi.  Pisał o nihilizmie, relatywizmie, ateistycznym cynizmie i ich strasznym pokłosiu, na długo przed katastrofą bolszewickiego przewrotu.

I to, co przewidywaliśmy, stało się teraz rzeczywistością straszną, nierównie straszniejszą od wszystkiego, co przewidzieć mogliśmy.

Zdziechowski nie potrzebuje okazywać listów uwierzytelniających.  Jego antykomunizm, poparcie dla kontrrewolucji, jego wywodzący się z wysokiej kultury reakcjonizm, są najwyższej próby.  Trudno więc zrozumieć, jak to się stało, że myśliciel tak krystalicznie klarowny w opisie świata, w którym przyszło mu żyć, mógł powtórzyć za Bierdiajewem, że „żaden człowiek myślący nie uwierzy dziś w teorię czy religię postępu, która zapalała cały wiek XIX”.  Zdanie to nie było słuszne w roku 1923, gdy pisał tak rosyjski filozof, ani w 1924, gdy powtarzał jego słowa Zdziechowski.  Było wręcz odwrotnie, religia postępu święciła triumfy, a Bierdiajew i Zdziechowski byli rzadkimi wyjątkami, patrzącymi ze zgrozą na ten radosny marsz ku świetlanej przyszłości.  Jakim cudem mógł Zdziechowski nadal dzielić tego rodzaju złudzenia w roku 1925, kiedy wydawał ów wykład drukiem?  Nie widziałem dotąd w jego pismach żadnych oznak bezbożnego optymizmu.  Być może religia postępu jest aż tak konfundująca (i tak zaraźliwa), że reakcjonista klasy Profesora, zauważył ślad postępu w rzekomym jej odrzuceniu.

Pomimo głęboko przemyślanego konserwatyzmu, Zdziechowski był człowiekiem swoich czasów – do pewnego stopnia, wszyscy jesteśmy – więc być może nie powinny nas dziwić niektóre sformułowania i myśli w jego wykładzie.  Mnie jednak zaskoczyły i zdumiały tak bardzo, że czuję się zobowiązany zabrać głos.

Zdziechowski wywiódł socjalizm z dążenia do ziemskiej sprawiedliwości w narodzie żydowskim.  Jego zdaniem, Izraelici odrzucili Mesjasza jako Zbawiciela ludzkości, ponieważ oczekiwali „przyjścia Mesjasza, który da Izraelowi panowanie nad światem”.  Dostrzegł w tym akt odstępstwa od powołania i „treści duchowej narodu”:

Królestwu ducha wyzwolonego z niewoli materii należało z porządku rzeczy przeciwstawić królestwo materialne, ziemskie, w którym wszystkim będzie dobrze, wszyscy w dostatku żyć będą. Antychrystianizm jest w istocie swoim powstaniem materii przeciw duchowi.

Wyrazicielem tych dążeń miał być Heinrich Heine w swej słynnej zwrotce o „pieśni nowej”: „Chcemy tu, na ziemi, zbudować Królestwo Niebieskie”.  Imię Heinego „oznacza chwilę tryumfującego wtargnięcia ducha żydowskiego na widownię literatury europejskiej”, ale przed nim był jeszcze zły wpływ kobiet – bo oto żony Schlegla i Schleiermachera, Panie Boże uchowaj, okazują się być Żydówkami – a po nim najgorszy wpływ Marksa (to zresztą krewny Heinego, zatem spisek), który „ukanonizował marzenie poety o Królestwie Niebieskim na Ziemi”.

Dalszy ciąg wywodów Profesora jest oczywisty: od pięknych marzeń poety, przez złowieszcze wskazówki ideologa, do strasznej praktyki bolszewizmu.  Jak mówiłem już w poprzednim artykule, całym sercem stoję po stronie tego, co Józef Mackiewicz nazywał z sarkazmem „bogobojną konstrukcją” ludzi starej daty, „tkwiących w konserwatyzmie poglądów, powiedziałbym – szablonów myślowych”.  Czy to jest szablon myślowy?  Wątpię.  Ale mam jeszcze poważniejsze wątpliwości co do wiązania z tym czegoś tak nieokreślonego jak „duchowość narodu żydowskiego”.

Heine był bez wątpienia radykałem, był poetą rewolucji, piewcą postępu, należał z całą pewnością do owego diabolicznego ześlizgu, który początki swe znalazł w renesansowym humanizmie.  Ale skąd twierdzenie, że radykalizm był funkcją jego pochodzenia?  Nie mniej, a zapewne bardziej radykalnie nastawieni byli młody Mickiewicz i młody Puszkin, Byron i Słowacki, Hugo i Shelley – czyżby wszyscy byli wyrazicielami „duchowości żydowskiej”?  Charles Dickens i Emile Zola?  Czyżby i oni?  Może idea stworzenia nieba na ziemi jest tak nierozerwalnie złączona z genami Judy, że nie sposób sformułować takiej koncepcji, nie będąc wyznania Mojżeszowego?  Czyżby więc Pelagiusz, twórca herezji pelagianizmu w V wieku, był Żydem?  Marks, niech mu ziemia lekką będzie, był ojcem tej potworności, jaką jest bolszewizm we wszystkich swoich przejawach, ale czyżby Claude Henri de Rouvroy, hrabia de Saint-Simon, ojciec socjalizmu, także był uosobieniem wtargnięcia ducha żydowskiego na widownię dziejów?  Lenin i Trocki byli żydowskiego pochodzenia, to nieunikniona prawda, ale czyżby Robespierre i Cromwell także byli Żydami?  A Bakunin i książę Kropotkin?  Czyżby wyrażali żydowskie ciągoty do panowania nad światem?  Stalin i Mao?  Czy oni też?

Nie będę dalej znęcać się nad tą stroną wywodu Zdziechowskiego, bo jest tak uderzająco niesłuszna, że czuję się ciut, jak gdybym argumentami kopał leżącego.  Być może należy spojrzeć na problem inaczej.  To co, że inni też tak myśleli?  To co, że Byron i Hugo, że Saint-Simon i Cromwell?  Może jest coś takiego w narodzie żydowskim – jakiś talent, inklinacja, tendencja, predyspozycja – co skłania Żydów do socjalizmu?  Mówi się często, że Żydzi mają smykałkę do handlu, że celują w finansach i obracaniu pieniędzmi, co z trudem chyba da się pogodzić ze skłonnością do kolektywnej myśli i socjalizmu.  A jednak, mówią niektórzy, te same cechy, które wiodą Żydów do sukcesów w handlu i bankowości, prowadzą ich także do socjalizmu, bo pragną dominacji nad innymi, dążą do panowania nad światem, nad materialnym światem, nad doczesnością, pragną królestwa tu i teraz.  Rozważmy to.

Były w historii inne ludy, które na handlu zbudowały swą potęgę.  Starożytni Fenicjanie i ich potomkowie, Kartagińczycy, opanowali handel śródziemnomorski na wiele wieków, czy i ich oskarżać będziemy o pre-socjalizm?  Mieszczanie z niemieckich portów bałtyckich, którzy założyli niezwykle efektywną Ligę Hanzeatycką, byli tak popularni w Europie, że od ich kantorów w porcie londyńskim wywodzi się nazwa Funta Szterlinga (Easterling).  Moc Najjaśniejszej Rzeczpospolitej zbudowana została na dostępie do ich portów, a przez nie do rynków zbytu dla produktów ziem polskich (względne ubóstwo Rusi Moskiewskiej było funkcją braku dostępu do portów).  Czyżby hanzeatyccy kupcy mieli skłonności do socjalizmu?  Potęga włoskich miast, Wenecji i Genui, Florencji i Sieny, wzięła się z handlu i bankowości.  Bili monety, floreny, używane w całej Europie; rozwijali żeglugę, by móc handlować z Bizancjum, a potem z Osmanami, z Saracenami i z Indiami; wpływali na rzeki Borystenes i Tanais czyli Dniepr i Don.  Czyżby roznosili tak zarazę komunizmu?  I wreszcie Anglicy, którzy do dziś popierają wolny handel i bronią wolnego przepływu kapitału – czyżby i oni byli agentami kolektywizmu?  Czy tylko Żydom przypada ten zaszczyt?

Z pewnością słuszne byłoby twierdzić, że kupieckie kultury skupione są na życiu doczesnym, a tym samym miały wiele wspólnego z budowaniem Himmelreich auf Erden, o którym tak trafnie pisał Zdziechowski, ale poprawianie bytu ludzkości na tym padole łez, nie jest grzechem.  Staje się nim dopiero wówczas, gdy w dążeniu do materialnej poprawy zapominamy o duchowym wymiarze człowieczeństwa, gdy odwracamy się od Boskiego pierwiastka w człowieku, gdy zamykamy oczy na wieczność i przeznaczenie, a szukamy zbawienia w postępie – tu i teraz.  Żyjemy dziś w świecie głuchym na Głos Boży, ale trudno winić za ten stan rzeczy kulturę żydowską, która pozostaje w swym rdzeniu kulturą Księgi, kulturą Bożego Głosu zapisanego w Pismie Świętym.

Jeżeli te same cechy możemy znaleźć wśród wielu narodów, a różne cechy w obrębie jednego narodu, to na jakiej podstawie wolno nam wyrokować o „duchowości narodu”?  Słyszę, że przypisuje się „cechy narodowe” w oparciu o „większość”; np. Niemcy mają być „w większości dobrze zorganizowani”, a Polacy „w większości leniwi”.  Ale czy widział ktokolwiek chaos na skalę podobną do polityki imigracyjnej Merkel?  A co do lenistwa, to Polacy w Wielkiej Brytanii mają opinię najlepszych pracowników, gdy ich angielscy współpracownicy wyglądają w porównaniu na gnuśnych próżniaków.  Czyżby więc charakter narodowy zmieniał się po odłączeniu od kraju rodzinnego?  Jak by się to miało do charakteru Żydów w diasporze?

Czy nie byłoby prościej – a co ważniejsze, bardziej w zgodzie z rzeczywistością – przyjąć, że każdy człowiek jest osobnym bytem, jednostką, osobą, a jako taki, ma swoje indywidualne inklinacje i predyspozycje?  Osoba ludzka jest uwarunkowana genetycznie i poprzez wychowanie, przez okoliczności, w których działa i przez wykształcenie, ale nie jest zdeterminowana w żaden sposób, żadnym z tych warunkowych czynników, ponieważ ma także duszę i wolną wolę.  Tak więc jedni Polacy są indywidualistami i poetami, a inni zakładają Socjaldemokrację Królestwa Polskiego i Litwy i dają tym początek leninowskiej partii.  Jedni Żydzi lubią kolektyw i stają się wybitnymi marksistami, a inni są indywidualistami i zostają wielkimi wirtuozami skrzypiec lub zakładają sławne banki albo, jak Sidney Reilly, walczą z bolszewizmem na śmierć i życie.  Statystyka podpowiada nam, że większość komunistów na świecie to nie-Żydzi, i tak samo nie trzeba mieć żydowskich genów, by być bankierem lub skrzypkiem.

Określenie „żydo-komuna” ma być rzekomo uzasadnione ilością żydowskich komunistów.  Ale jeżeli tak, to co najmniej równie uzasadnione byłoby określenie „polako-komuna”, zważywszy znaczenie polskich komunistów w początkach ruchu, albo „żydo-antykomuna” skoro tylu Żydów walczyło z sowdepią.

Wróćmy jednak do Zdziechowskiego.  Sądzę, że we wszystkich swych enuncjacjach na temat duszy polskiej lub duchowości żydowskiej, był niestety pod wpływem ducha czasu.  Tak wówczas myślano.  Te same czasy zrodziły typologię cywilizacji Konecznego i typologię kultur Spenglera.  Jest w końcu obojętne, czy pisał o „duchowości żydowskiej” pod wpływem Spencera i jego społecznego darwinizmu, czy też o „duszy polskiej” pod wpływem Le Bona, którego przytaczał w swoim wykładzie o Renesansie i rewolucji.

Le Bon jest być może wart chwili w tym kontekście.  Pisał on otwarcie o „duszy tłumu”, ale definiował ją w taki sposób, że trudno doprawdy snuć teorie na temat jej realnego istnienia:

W tłumie zanika świadomość własnej odmienności; uczucia i myśli wszystkich jednostek mają jeden tylko kierunek.  Powstaje jakby zbiorowa dusza; chociaż jej istnienie jest bez wątpienia bardzo krótkie, to jednak posiada ona cechy nadzwyczaj wyraźne.

Czyli, jak mówił wczesny zetempowiec, Adam Mickiewicz: „zestrzelmy myśli w jedno ognisko i w jedno ognisko duchy”.  Tak, na tym polega samo-redukcja wolnej i suwerennej osoby do udziału w tłumie.  Opis Le Bona jest bardzo trafny, chwyta bowiem ten kluczowy moment, w którym jednostka ludzka odrzuca swą własną osobowość, wyrzeka się swej odmienności, a więc tego wszystkiego, co stanowi o naszej wyjątkowości, by w zamian – uczestniczyć, rozpłynąć się w grupie.  Ale po tym wybuchu precyzji, dalsze słowa są zaledwie poetyckim przybliżeniem: „powstaje jakby zbiorowa dusza” i to na bardzo krótko.

Oczywiście zbiorowa dusza nie istnieje naprawdę, nawet na najkrótszą chwilę.  Nie istnieje, ponieważ dusza jest Darem Bożym, darmo danym, każdej jednostce ludzkiej z osobna.  Sądzę, że Le Bon zdawał sobie sprawę, że nadawał niniejszym godność bytu hipostazie, choć sam był zdaje się ateuszem, więc było mu to w miarę obojętne.  Wyrządził jednak wielką szkodę przyszłym pokoleniom, skoro nawet wielki Marian Zdziechowski mógł mówić o istnieniu duszy zbiorowej.

Nie widać zatem ani teoretycznych, ani opisowych – historycznych czy psychologicznych – przesłanek dla tezy Zdziechowskiego o „wpływie duchowości żydowskiej na rewolucję”.  Co rzekłszy, muszę podkreślić, iż daleki jestem od zarzucania mu antysemityzmu.  Maria Janion uważała za stosowne nazwać Nie-Boską komedię „arcydziełem skażonym”, ponieważ dopatrzyła się w zjadliwym opisie Przechrztów w obozie Pankracego – czystego antysemityzmu.  Wydaje mi się to zasadniczym nieporozumieniem.  Przypisywanie konkretnych cech całym kolektywom jest błędem, a nie przestępstwem.  Nie jest anty-czemukolwiek, jest po prostu fałszywym, bo nieadekwatnym obrazem świata, choć wydaje mi się nie ulegać wątpliwości, że tego rodzaju komentarze wypowiedziane dziś, nabierają innego, często złowróżbnego charakteru.  Jednak pozycja zajęta przez Janion jest równie fałszywa, choć precyzyjnie przeciwna.

Taka pozycja właśnie, coraz częściej niestety, dominuje debatę intelektualną w dzisiejszych czasach, gdy tylu profesjonalnych specjalistów w chowaniu uraz wznosi okrzyki oburzenia i rozdziera szaty na dźwięk każdego żartu, każdej niewinnej wypowiedzi, w poszukiwaniu przyczyny do obrazy.  Te wszystkie feministki, doszukujące się męskiego szowinizmu w każdym zdaniu; aktywiści spod ciemnej gwiazdy, którzy szukają uchybień w najprostszych ludzkich sytuacjach – to oni nadają ton dzisiejszym czasom, i zdołali niestety obrócić urazę w sztukę.  Jak mówił nieodżałowany Roger Scruton, „sztuka bycia urażonym jest wykorzystywana przez ludzi bez polotu dla uzyskania przewagi nad resztą nas”, nad ludźmi normalnymi, którzy zmuszeni są nagle do obrony, np. by udowodnić, że nie są wcale przeciwko czerwonoskórym Indianom, a tylko przebrali się za cowboyów na bal karnawałowy.  Nawiasem mówiąc, humor jest tu najbardziej prześladowany, gdyż poczucie humoru tak często opiera się na komicznym uogólnieniu.  Anglicy mają na przykład w zwyczaju śmiać się z rzekomego braku poczucia humoru wśród Niemców – German sense of humour is no laughing matter – ale nie znam żadnego Niemca, który czułby się tym dotknięty lub uważał to za antyniemiecki wybryk, choć jako zarzut (brany poważnie) byłoby to skrajnie absurdalne.  Sądzę także, że każdy kulturalny człowiek pochodzenia żydowskiego jest w stanie docenić wielkość Nie-Boskiej, nie czując się dotkniętym opisem przechrztów.

Zbyt często stosujemy do wypowiedzi miarę podyktowaną innymi warunkami niż te, w jakich była wypowiedziana.  Dotyczy to zwłaszcza antysemityzmu, który po potwornościach II wojny nabrał innego wymiaru.  Przed wojną, szmoncesy były pozbawione jakiegokolwiek odcienia antysemityzmu, gdy dziś tak są postrzegane.  Niewinny komentarz na temat ożywionej gestykulacji wśród grupy Żydów uważany bywa za antysemicki, gdy taki sam komentarz po adresem przesadnej gestykulacji Włochów, nie będzie postrzegany jako przejaw „anty-italianizmu”.  Nie wolno tego rodzaju ahistorycznej miary przykładać do słów Mariana Zdziechowskiego, wypowiedzianych w 1924 roku, ani do słów Zygmunta Krasińskiego sprzed prawie dwóch stuleci.  Nie zmienia to jednak w niczym mojej opinii, że wielki Profesor najzwyczajniej nie miał racji w swym wywodzie.

Zdziechowski należał do tych nielicznych postaci, do których odnieść można piękne słowa Gómeza:

Lewica nazywa prawicą ludzi znajdujących się po prostu po jej prawej stronie.
Reakcjonista znajduje się nie po prawej stronie lewicy, lecz naprzeciwko.



Prześlij znajomemu

3 Komentarz(e/y) do “Stojąc naprzeciwko”

  1. 1 triarius

    Mocno ciekawe rozważania (choć nie aż tak, jak to o Jugosławii z tą masą faktów i dalekosiężnymi wnioskami). A wniosek z tego jaki? Dla mnie osobiście ten, że może być znowu, po raz czwarty w ciągu 30+ lat, przeczytać w całości Magnum Opus Spenglera. To naprawdę trudna lektura, szczególnie w pełnej (nieskastrowanej przez liberałów w celu ułatwienia lektury najgroźniejszego w domenie intelektu wroga liberalizmu, paranoja!)

    Trudne, ciężkie, język filozoficzny całkiem niedzisiejszy, choć to w znacznej mierze cybernetyka avant la lettre, jednak kość stawia podobne pytania jak Zdziechowski, i więcej, tylko o wiele inteligentniej, bardziej (w dobrym znaczeniu) „filozoficznie, a do tego formułuje odpowiedzi, które, mimo moich szczerych wysiłków ich falsyfikacji, o dziwo z roku na rok okazują się celniejszymi i nic praktycznie ich istotnie nie podważa.

    Może by tak Panowie, zamiast zadowalać się (excusez le mot) papką Zdziechowskich, z ich jakże „prostym antykomunizmem” (że już na nim poprzestanęm proszę docenić), niezrażeni trudnością, niezrażeni hektolitrami pomyj i plwociny, którą leberalni mędrcy z dziwnych jakichś powodów oblewają wydaną ponad sto lat temu grubą księgę, której prawie nikt nie czyta, jednostki co najwyżej zrozumiały, łatwodostępnej tylko w okaleczonej wersji, przeczytają tę rzecz i będziemy mogli sobie podyskutować na serio – nie tylko o przygodnycg fakcikach, jak wojna w Jugosławii (w czym ja jestem kompletnym ignorantem), tylko o Historii, Komuniźmie, Żydch i (hipotetycznym) Zmierzchu Zachodu? (Plus o masie innych spraw, jeśli Panów kręci chiaroscuro, vikingowie, Marcjon czy artyleria.)

    (Nie ma literówek, którymi Panom dotąd, za co przepraszam, zaświniałem schludny portal? No to w imię Boże – „Dodaj komentarz”.)

  2. 2 triarius

    Są oczywiście literówki! Sorry!

  3. 3 michał

    Drogi Panie Triariusie,

    Literówki zdarzają się każdemu i nam zdarzają się o wiele zbyt często na naszej witrynie. Ważne jest, by próbować ich unikać, by starać się o klarowność myśli i jasność wyrażenia.

    Jak Pan zapewne nie pamięta, mówiliśmy kiedyś o Spenglerze (tak mi się wydaje) i wspomniałem, że czytałem go przed wielu laty, bez zachwytu i jakoś mnie do niego nie ciągnie. Zniechęcony jestem nie kubłem pomyj, ale moimi własnymi wrażeniami. Z pewnością nie mogę wdać się w sensowną wymianę zdań na jego temat. Może, może powinienem przeczytać go raz jeszcze, ale – mój Boże! – czasami życie wydaje mi się za krótkie na Spenglera. Przede mną lista lektur dłuższa niż moje ramię, więc doprawdy nie jestem przekonany, czy chcę czytać człowieka, krtóry zapożyczył od Burckhardta i Nietzschego, raczej niż ich obu. O ile pamiętam, a proszę o wybaczenie, jeżeli się mylę, to zniechęcał mnie u Spenglera jego determinizm.

    Innymi słowy, zmierzch Zachodu? Proszę bardzo. Chiaroscuro i wikingowie, prawdziwy sens Renesansu i apollińskie aspekty historii? A jakże. Niech będzie. Ale musiałby mnie Pan przekonać, że należy w tym celu czytać ponownie Spenglera.

    Inaczej niż Pan, Panie Triariusie (proszę wybaczyć), jestem otwarty na argumenty. Proszę mnie przekonać i wezmę się do lektury.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.