III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




11 sierpnia 1937 roku Jeżow wydał rozkaz nr 00485, który dał początek tzw. operacji polskiej.  Kilka tygodni wcześniej, 25 lipca, rozkaz nr 00439 rozpoczął podobną operację niemiecką, a rozkaz nr 00447 z 30 lipca operację kułacką.  Były także instrukcje dotyczące Łotyszy, Greków, Finów, Rumunów, Macedończyków, Persów, Estów, a nawet „Harbińczyków” – konia z rzędem temu (jak by powiedziano w majątkach wokół Berdyczowa), kto zgadnie narodowość tej ostatniej grupy – mowa tu o byłych pracownikach kolei Wschodniochińskiej, którzy rzecz jasna prezentowali poważne zagrożenie dla sowieckiej władzy, na równi niemal z rodzinami podejrzanych, bo i rodziny doczekały się odpowiedniej dyrektywy.  17 listopada 1938 – i setki tysięcy ofiar później – Beria anulował rozkaz Jeżowa nr 00485.  Aby zrozumieć, co się wówczas działo w sowietach, nie możemy jednak zamknąć się w granicach wyznaczonych przez te dwie daty, w granicach znanych w historii jako czasy „jeżowszczyzny”, musimy cofnąć się do samych początków sowieckiej władzy.

Lenin był świadom, że jedyną szansą przetrwania władzy bolszewików był niczym nieograniczony terror.  Agitacja i propaganda mogły zdziałać wiele (i zdziałały), ale przywódcy bolszewickiego puczu nie byli tak naiwni, żeby wierzyć własnej propagandzie: nie mieli żadnego poparcia w społeczeństwie, więc terror był koniecznością.  Przede wszystkim, krew ofiar łączyła krwawymi więzami bolszewickich zbrodniarzy i każdy z nich musiał doskonale zdawać sobie sprawę, że nie było odwrotu po hekatombie, jakiej dokonali.  Ale z drugiej strony, pierwotne i podstawowe znaczenie słowa „terror”, to przede wszystkim strach i przerażenie, a więc nie działania wobec ofiar, ale stan ofiar.  Stan, w którym ludzie nie zachowują się racjonalnie, w którym rozbiegają się w panice we wszystkie strony i zaszywają w najciemniejszych zakamarkach, bądź też stoją sparaliżowani, jak zając w świetle reflektorów nadjeżdżającego auta.  Wywołanie tego stanu w społeczeństwie było naczelnym celem bolszewików, pragnęli bowiem sparaliżowania potencjalnych przeciwników.  

Po tajemniczym zamachu na Wołodarskiego, płomiennego piotrogrodzkiego agitatora (zresztą rodem z Wołynia), w czerwcu 1918 roku, Lenin zażądał natychmiastowego rozpętania rewolucyjnego terroru, ale ku jego wielkiemu zdziwieniu i niezadowoleniu, Uricki i Kamieniew odmówili.  Uricki osobiście przeprowadził dochodzenie w sprawie zabójstwa Wołodarskiego i doszedł do wniosku, że zamachu dokonała moskiewska czeka, operując bez jego wiedzy w Piotrogradzie.  Uricki był bezwzględnie brutalnym szefem piotrogradzkiej czeki; wsławił się zupełnie wprost wyrażoną groźbą, że wymorduje wszystkich, co ładnie mówią po rosyjsku.  W dwa miesiące po pierwszym zamachu, sam Uricki zginął zamordowany wewnątrz silnie strzeżonej kwatery piotrogradzkiej czeki.  Na wszelki wypadek, tego samego dnia zorganizowano także komedię, w której niewidoma Fanny Kapłan strzelać miała do Lenina, dając tym samym sygnał dla rozpoczęcia czerwonego terroru.

W 16 lat później Stalin powtórzył ten sam manewr.  Szef leningradzkiej jaczejki, Kirow, został zamordowany w swoim własnym biurze.  Fakt, że Jagoda, szef gpu, przyznał się do zorganizowania morderstwa jest bez znaczenia – bolszewicy przyznawali się do wszystkiego na życzenie Koby – wiele jednak wskazuje na to, że Jagoda rzeczywiście świadomie wycofał ochronę Kirowa, tym samym umożliwiając zamach, trzeba wszak pamiętać, że mógł to uczynić wyłącznie na rozkaz Stalina.  Narzuca się oczywiste pytanie: po co?  Czy rzeczywiście Lenin potrzebował pretekstu do rozpętania terroru?  Uricki i Wołodarski mieli ręce zbroczone krwią niewinnych ofiar, używali strasznego terroru bez żadnych wymówek, więc po co nagle preteksty bandytom takim jak Lenin, Dzierżyński czy Stalin?  Bez wątpienia potrzebne były dla osobistych rozgrywek, chociaż w wypadku Stalina miał on do czynienia z ludźmi już dawno zredukowanymi do poziomu automatów.  Taki na przykład Piatakow, stracony podczas wielkiej czystki w roku 1937, był już 10 lat wcześniej usunięty z partii jako trockista, i wypowiedział wówczas znamienne słowa: „by zjednoczyć się z partią, porzucę swą osobowość, będę gotów nazwać czarne białym, a białe czarnym, jeśli partia tego zażąda”.  Zinowiew pisał z więzienia do Koby: „należę do ciebie ciałem i duszą, spełnię każde twe żądanie, by zasłużyć na przebaczenie”.  Leninowska partia była jeszcze wypełniona po brzegi wielkimi osobowościami – osobowościami kryminalistów, to prawda, ale jednak leninowscy gangsterzy nie byli pozbawionymi twarzy aparatczykami, a tylko takich tolerował Stalin.

Historycy koncentrują się zazwyczaj na tym aspekcie bolszewickiego terroru, który zwrócony był przeciw własnej stronie, wedle jakobińskiej recepty, że „rewolucja pożera swoje własne dzieci”.  Warto zatrzymać się nad tym powiedzeniem, które w oryginale brzmi nieco inaczej: „rewolucja, jak Saturn, pożera swoje dzieci” i przypisywane jest przywódcy żyrondystów, który stracił głowę pod rewolucyjną gilotyną.  Saturn, to rzymski odpowiednik Kronosa, ojca bogów olimpijskich.  Kronos, wykastrowawszy swego ojca Uranosa, usłyszał z jego ust przekleństwo, że i jego spotka taki sam los i będzie strącony w otchłań przez swoje własne dzieci.  Kronos pożerał więc swe potomstwo, by zachować władzę.  Zaiste, pouczające porównanie, zarówno w wypadku jakobinów, jak i Stalina, który miał psychopatyczną potrzebę wykończenia każdego, kto mógł choćby potencjalnie być jego konkurentem do władzy.  Rewizjoniści lubili nazywać czystki „stalinowskimi”, ekipa Chruszczowa, który sam był wiernym wykonawcą czystek stalinowskich i zaufanym siepaczem generalissimusa, nazywała je „błędami i wypaczeniami”, ale czystki w partii i aparacie państwowym były w sowietach na porządku dziennym od samego początku.  Jeszcze Lenin obawiał się, że rewolucyjny ferwor partii zaniknie w tłumie karierowiczów, więc zalecał stałe czystki.  Ale mnie stosunkowo najmniej obchodzi partyjna dintojra.  Jest jakiś – choć niewątpliwie niedoskonały – element sprawiedliwości w tym, że kanalie w rodzaju Urickiego czy Kirowa, masowi mordercy z gatunku Trockiego czy Jagody, zimni zbrodniarze typu Jeżowa czy Berii, zostali zamordowani niekiedy niemniej okrutnie niż ich własne ofiary.  Nazbyt jednak rzuca się w oczy niedoskonałość takiej pseudo-sprawiedliwości, ponieważ być może najgorsi spośród nich wszystkich właśnie przeżyli i doczekali chwały: Chruszczow jako destalinizator, Wyszyński jako jurysta, Mołotow jako mąż stanu… i tak dalej.  Niech im ziemia lekką będzie.

Wróćmy do przyczyn terroru, powszechnego terroru, a nie czystek, które były tylko jednym z jego przejawów.  Dlaczego Lenin domagał się masowego terroru już w czerwcu 1918 roku?  Dlaczego Stalin potrzebował represji na tak szeroką skalę w drugiej połowie lat 30.?  Czy zaspokajali tylko bandycką żądzę krwi?  Za bardzo chyba byli zimno kalkulującymi zbrodniarzami, żeby powodować się tak prostymi motywami.  Mam wrażenie, że raczej schowaliby swe krwawe żądze do kieszeni, gdyby tego właśnie wymagała sytuacja.  Dochodzimy w tym miejscu do samej istoty zjawiska, bo o ile celem komunizmu jest władza, czysta władza, zdobycie i utrzymanie władzy, to na długą metę nie może ona być utrzymana bez wykucia nowego człowieka, to znaczy bez sowietyzacji.  Sowietyzacja poddanych społeczeństw jest jednak czymś znaczniej więcej niż środkiem do celu, dlatego mam zawsze wrażenie, że można opisywać bolszewizm rzeczowo i bez sprzeczności w następujących kategoriach: 1. jest to Metoda zdobycia i utrzymania władzy poprzez sowietyzację; 2. jest to Metoda sowietyzacji poddanych w celu utrzymania władzy; i wreszcie 3. jest to Metoda sowietyzacji obywateli obcych w celu zdobycia nad nimi władzy.

Kiedy Lenin rozpętał czerwony terror w roku 1918, to jego celem była sowietyzacja pozostałych przy życiu (bo zawsze ktoś pozostaje przy życiu), na równi z umocnieniem władzy sowietów i na równi z rozprzestrzenieniem ognia rewolucji na cały świat.  Rosjanie opierali się bolszewickim bezbożnikom o wiele bardziej gwałtownie i z większą determinacją niż większość narodów podbitych później przez bolszewizm, z Polakami włącznie.  Terror był historyczną koniecznością dla Lenina, zarówno jako narzędzie eksterminacji, jak i metoda sparaliżowania strachem milczącej większości społeczeństwa, bez tego nie miał żadnych szans na utrzymanie władzy.  Innymi słowy, terror był wówczas narzędziem eliminacji aktywnych wrogów i sowietyzacji reszty.  Ale czy tak samo było w latach trzydziestych?  Powtarzam raz jeszcze, że nie mam na myśli moskiewskich procesów i wielkich czystek, ale powszechny terror, którego ofiarami padły miliony.

„Tamten rok, 1937, rozpoczął się naprawdę 1 grudnia 1934,” napisała w wiele lat później jedna z tych ofiar.  Terror jeżowszczyzny zaczął się od zabójstwa Kirowa i nie ma żadnych wątpliwości, że posłużyło ono Stalinowi za pretekst do wewnątrz-partyjnej rozgrywki w celu umocnienia jego absolutnej władzy.  Wielu historyków, między innymi Robert Conquest, przyznaje dziś, że pierwotnie widzieli w masowym terrorze tylko funkcję walki o władzę, „produkt uboczny czystek w aparacie władzy”.  Dziś Conquest dowodzi jednak, że celem powszechnego terroru było wyeliminowanie elementów nie nadających się do asymilacji, a więc byłych kułaków, byłych pracowników carskiego aparatu państwowego, „spekulantów”, a nawet, zdumiewająco, ludzi niepełnosprawnych.  170 inwalidów skazanych zostało na krótkie wyroki więzienia pod koniec 1937 roku, ale wszyscy zostali rozstrzelani w lutym i marcu roku następnego.  Niewidomi i kalecy mieszkańcy sowieckiego raju nie nadawali się do budowania Świetlanej Przyszłości, a może tylko nie nadawali się do obozów pracy przymusowej.

Ale co to właściwie znaczy, że ktoś „nie nadaje się do asymilacji”?  (Conquest używa rzadkiego angielskiego określenia socially unassimilable.)  Oznacza to, że istnieje pewien ideał społeczeństwa, cel do którego zmierza się wszelkimi środkami, społeczeństwo przyszłości złożone z „nowych ludzi”, tych „zasymilowanych”, z czego wynika nakaz eliminacji tych, których asymilować się nie da.  Autorzy wizji społeczeństwa, owego modelu nowego człowieka, stają się strażnikami ideału, z natury rzeczy więc, ubierają go w girlandy utkane z agit-prop (trudno przecie oczekiwać, by mówili wprost, że chodzi im tylko o władzę).  Mamy tu zatem definicję sowietyzacji; sowietyzacji, jako metody wykucia nowego człowieka, pierekowki, jak to ślicznie ujęli sowieciarze.  Stworzenie nowego człowieka odbywało się na wielu planach (przede wszystkim w sferze wychowania młodego pokolenia), ale jednym z najważniejszych planów musiał być poglądowy wykład, co stać się musi z tymi, którzy się pierekowce zechcą opierać.  A zatem znowu dotarliśmy do tego samego punktu: wyeliminowanie „wrogów ludu” po prostu usuwało elementy potencjalnie obce, ale z drugiej miało kolosalny wpływ na resztę społeczeństwa, na tych, których nie zesłano, nie wymordowano, nie deportowano; ogłaszało wielkimi, krwawymi literami: my możemy zrobić wszystko!  Na dobitkę, miało zapewne także wpływ na losy ludów, które miały dopiero zostać podbite w przyszłości.

Spójrzmy na to z innej jeszcze strony.  Skoro wedle marksistowskiej ortodoksji, byt określa świadomość, to dla stworzenia pożądanej świadomości, wytworzyć należy określone warunki bytowania.  Mówię tu oczywiście o ortodoksji dla maluczkich, wierchuszka nie była poddana takim absurdom.  Centralna kontrola środków produkcji (czy jak to tam brzmi w marksistowskiej terminologii) nie ma na celu stworzenia dobrobytu, tylko kontrolę.  Jeżeli aparat państwowy kontrolować ma produkcję każdej główki kapusty, to jest wielce prawdopodobne, że chce to czynić nie dla uszczęśliwienia ludzkości, ani dla dogonienia kapitalistów, ale dla kontroli nad podbitą ludnością, dla stworzenia warunków bytu, które wykształcą konkretną świadomość.  Odebranie ludziom sfery prywatności ma ten sam cel.  Odebranie rodzicom wpływu na dzieci, także.  Toteż w sowietach lat dwudziestych i trzydziestych, kiedy ludzie znikali bez powodu i wszyscy o tym wiedzieli, dzieci pozbawione rodziców bawiły się w szkołach w czekistów, wierzyły w dobrego wujaszka Lenina i czciły go w „kącikach leninowskich” w każdej szkole, przedszkolu, a często także w domu, wspólnym domu, gdzie trzeba było dzielić kuchnię i łazienkę, i nie wolno było mieć tajemnic.  Masowy terror był elementem tego procesu.  Terror także przyczyniał się do wytworzenia nowej świadomości: świadomości, że nie ma odwrotu, świadomości o nieodwracalności przemian.  Terror był więc wówczas nieodzownym elementem stworzenia nowego człowieka.

Terror był zawsze obecny w sowietach.  Upiorny kontredans – donos, aresztowanie, przyznanie się do winy i obciążenie zeznaniami innych, zsyłka do łagru, deportacja rodziny – nie zmienił się nigdy od najwcześniejszych dni władzy sowietów.  Trwał podczas kolektywizacji i w czasie hołodomoru, za Jagody, za Mienżyńskiego, za Dzierżyńskiego, tak samo jak za Jeżowa.  Rozstrzelania, tortury i łagry nie skończyły się wraz z odwołaniem rozkazów Jeżowa przez Berię.  Wszystko trwało w niezmienionej postaci.  I tylko historycy mogli odetchnąć z ulgą, bo mieli wygodną cezurę i mogli nadać poprzedniemu okresowi miano „jeżowszczyzny” albo Wielkiego Terroru.

Nie mogli natomiast odetchnąć mieszkańcy owych szczęsnych niegdyś ziem, Prawobrzeża, Ziem Ukrainnych, tj. leżących „u kraju Rzeczypospolitej”, pogranicza czyli Kresów.  Nie mogli odetchnąć, bo nowa Rzeczpospolita odwróciła się do nich plecami, oddała ich pod sierp i pod młot.  Nie byli dość „czyści” rasowo dla panów Grabskich, nie byli dość chętni do federacji dla panów Piłsudskich, nie byli dość polscy ani wystarczająco katoliccy.  Ale nadawali się w sam raz dla eksperymentów Lenina i Trockiego, dla „polskości” Dzierżyńskiego i Marchlewskiego, dla głodu i kolektywizacji, dla Jeżowa i Berii.

Kiedy kolejna faza bolszewickiej dintojry domagała się jeszcze jednej czystki, kiedy ludzie Jeżowa zastąpili ludzi Jagody, terror został zintensyfikowany.  Jeżow nie był czekistą, ani nie był Polakiem – w istocie pierwszy taki przypadek w historii sowietów, bo dotąd szefami bezpieczeństwa bywali tylko Polacy.  Jeżow, jak Stalin, był człowiekiem partii, aparatczykiem, a nie „Rosjaninem”, tak jak Beria był człowiekiem partii, a nie „Gruzinem”.  Wedle niektórych źródeł, Jeżow osobiście torturował Jagodę i nie oszczędził swemu poprzednikowi żadnego poniżenia aż do brutalnego bicia na chwilę przed egzekucją, natomiast sam, oskarżony o sodomię z podwładnymi, prędko załamał się podczas tortur, ale odmówił przyznania się do spisku na życie Stalina.  Na rozkaz Berii, egzekucji dokonano w ten sam sposób co egzekucji na Jagodzie zaledwie parę lat wcześniej.  Tak czy owak, jest mało prawdopodobne, by powodowały tymi ludźmi motywy narodowe. 

Jeżow odznaczył się w historii sowietów reformą terroru, przemienił go w kwestię administracyjną.  To jemu zawdzięcza sowiecka jurysprudencja pojęcie „specjalnej trójki” oraz kluczowy dla socjalistycznej sprawiedliwości koncept „albumu”.  Jeżow wyznaczył przede wszystkim z góry, ilu szpiegów i ilu dywersantów trzeba wyeliminować.  Nakazał podzielenie podejrzanych na dwie kategorie: „wszystkie szpiegowskie, dywersyjne, szkodnicze i powstańcze kadry” zaliczyć do kategorii pierwszej, która podlegała rozstrzelaniu; wszystkich innych, łącznie z rodzinami, do kategorii drugiej, która podlegała karze 5-10 lat w łagrze.  Wprowadził następnie metodę „albumową”.  Streszczenie informacji zebranych w śledztwie na temat oskarżonych układano w postaci jednej listy spisanej na kartkach wszerz; listę spinano po 10 dniach z wąskiej strony, nadając jej postać albumu, i przesyłano do rozpatrzenia do naczelnika nkwd i prokuratora.  Parę tę prędko nazwano „dwójką”.  „Dwójki” decydowały o kategorii przestępstwa, po czym przesyłały albumy do ostatecznej akceptacji przez najwyższą „dwójkę” tj. sownarkoma Jeżowa i genprokuratora Wyszyńskiego, którzy odsyłali albumy do rejonów dla wykonania wyroków.  W 1938 roku uznano system za niewystarczająco wydajny, gdyż towarzysze komisarze w Moskwie mieli inne rzeczy na głowie niż podpisywanie setek tysięcy wyroków śmierci, więc wprowadzono w każdym rejonie „specjalne trójki”, których decyzje nie podlegały już centralnej kontroli i, jak wszystkie decyzje nkwd, nie podlegały odwołaniu.  „Trójki” były nawrotem do klasycznych metod czekistowskich, gdyż w skałd pierwszej „trójki” w roku 1918 wchodzili między innymi Dzierżyński i Peters.

Zaklasyfikowanie indywidualnej sprawy do kategorii pierwszej równało się wyrokowi śmierci przez rozstrzelanie, podczas gdy aresztowani zaliczeni do kategorii drugiej skazani byli na powolną śmierć, poprzez tortury dalszych przesłuchań, zesłanie w nieogrzanych bydlęcych wagonach, bez wody, często bez posiłków, na daleki wschód i daleką północ, aż do pracy w kopalniach i życia z kryminalistami, którzy rządzili wewnętrzną strukturą Gułagu.  Klasyfikacja nie miała nic wspólnego z rzekomą działalnością ofiar, a wyłącznie z limitami narzuconymi poszczególnym regionom.  Nie miała nawet wiele wspólnego z głównym tematem poszczególnych operacji, bowiem na przykład w ramach operacji polskiej skazywano także Niemców, Żydów, Ukraińców i „kułaków”, w ramach operacji kułackiej Polaków itd. (przyjrzymy się temu jeszcze bliżej osobno).  Można chyba stwierdzić, że rozmaite operacje jeżowszczyzny wydają się być niewiele więcej niż metodą „uporządkowania materiału”, bo skoro wielki Soso żądał określonej ilości skazanych, to w jakiś sposób trzeba było ich znaleźć.  „Narodowość” była tak samo dobrym wyróżnikiem jak każdy inny.  Z wszystkich ziem wcielonych do sowietów przed wybuchem drugiej wojny, wschodnie ziemie Rzeczypospolitej były bardzo podatne na takie swobodne traktowanie kwestii narodowościowych, gdyż od wieków narodowość była w tamtych okolicach kwestią wyboru.  Przodkowie Mikołaja Gogola opisywani bywają w rosyjskiej literaturze, jako „spolszczona szlachta”, a w polskiej jako „zruszczona szlachta”.  Dziad Fiodora Dostojewskiego był duchownym prawosławnym w Bracławiu, na Podolu.  W późniejszych czasach, wybory stały się bardziej skomplikowane, że wspomnę tylko o rodzonych braciach, polskim generale Stanisławie Szeptyckim i ukraińskim Metropolitcie Kościoła Unickiego Andriju Szeptyćkim, którzy obaj byli wnukami Aleksandra Fredry.

Nic więc dziwnego, że operacja polska skupiła się na Ukrainie.  W roku ubiegłym wydano dwa opasłe tomy dokumentów w dwóch językach, polskim i ukraińskim, pt. Wielki Terror: operacja polska 1937-1938.  Wypada więc przyjrzeć się owym dokumentom.



Prześlij znajomemu

19 Komentarz(e/y) do “Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska” II”

  1. 1 Amalryk

    Władza sekty bolszewików była, w pierwszym „romantycznym” okresie, oparta na równie potężnych filarach jak i ich osławiona październikowa „rewolucja”. Nic nie obnaża bardziej jej iluzoryczności, niż kabaretowa, lipcowa rewolta eserów w 1918; gdy sam szef czeki Dzierżyński został zapuszkowany przez swych „funkcjonariuszy”, a tow.Lenin biegał roztrzęsiony po Kremlu, jak ze sraczką, w oczekiwaniu na ratunek od, akurat, łotewskich askarysów.

    Aczkolwiek, infantylni, chcący się wiecznie bawić w rewolucję, eserzy okazali się ostatecznie żadnym przeciwnikiem dla bolszewii, to jednak , wydaje się , że paradoksalnie, oni byli najbliżej utrącenia ich władzy. Właśnie wtedy, gdy prawie że kropnęli wielkiego wodza rewolucji – ale niestety menda przeżyła. Naturalnie ślepa Faina, która z dziesięciu kroków nie trafiłaby we wrota od stodoły, to tylko kozioł ofiarny tej całej imprezy.

    Oczywiście, że „oficjalne” dekretowanie terroru przez bolszewię, to tylko klasyczne działanie propagandowe. Terror towarzyszył ich władzy cały czas, w różnych odmianach i z różnym nasilenem. Bez niego oni nie istnieli. I trwał, na niewybrażalną dla współczesnych skalę, aż do zakończenia pieriekowki dusz. A i teraz, też się czasami przydaje, co prawda stosowany wybiórczo, w celach „dyscyplinujących” , ale zawsze, z niezawodnym skutkiem.

  2. 2 michał

    Były nawet plotki, że Fanny przeżyła i zmarła śmiercią naturalną w latach 50. Szczerze wątpię w ich prawdziwość. Lepszą wskazówką jest chyba los obstawy Kirowa, wycofanej na rozkaz Jagody przed morderstwem. Skazano ich najpierw na kilka lat łagru, gdzie mieli mieć ciepłe posadki, po czym rozstrzelano.

    Czy myśli Pan, że Lenin był rzeczywiście postrzelony? Nie poszedł do szpitala po zamachu.

  3. 3 Amalryk

    Nie wierzę, że Lenin wyraziłby kiedykolwiek zgodę na „oddelegowanie” swojej cennej osoby jako celu do odegrania jakiejkolwiek mistyfikacyjnej prowokacji. Nawet gdyby strzelać, oczywiście ślepakami, miała sama Nadjeżda! (Przy czym taki manewr, z oddaniem kilku strzałów, byłby możliwy tylko z rewolweru, dzięki samonapinaniu, gdyż pistolet by się, po prostu, nie przeładował, a używany (ponoć) był Browning.)

    Utrzymanie władzy przez bolszewików, po tym kabaretowym, październikowym przewrocie, byłoby bez niego w ogóle niemożliwe (on był dla bolszewików zbyt cenny, choć niekoniecznie wszyscy musieli tak uważać). Ot pascalowski „nos Kleopatry”.

  4. 4 michał

    Ale przecież nigdy nie był „oddelegowany”, był cały czas u steru, kierował czerwonym terrorem, walką z Białymi, wojną z Polską i wprowadził nep. Nigdy, nawet na chwilę, nie był oddelegowany, nawet do szpitala.

    Oczywiście nie dowiemy się jak było, ale bolszewicy mają długą historię pseudo-zamachów i sprawnych prowokacji.

  5. 5 Amalryk

    Owszem, owszem. Ale w sumie , jeżeli prowokacja to taka sobie. W 1918 Lenin, to w Rosji, z wyglądu na pewno, figura w ogóle nie znana, ze słyszenia pewnie bardziej, ale znakomita większość Rosjan faktem zamachu mogła się tylko, co najwyżej, ucieszyć i gorzko żałować, że się nie powiódł.(Ba! Mieć podsyconą nadzieję, że może za drugim razem… )

    Bolszewikom zaś, żaden pretekst do eskalacji terroru (bo co do jego wprowadzania, to trzeba przytomnie zauważyć, iż określenie „bolszewicki terror” jest pleonazmem) nie jest potrzebny. Lub inaczej, każdy jest równie dobry; tak zabicie Kirowa, jak i zepsucie się tramwaju; a nawet im jest bardziej idiotyczny – tym z punktu widzenia sowietyzacji – zdecydowanie lepszy.

    Z kolei rozdęta do piramidalnych rozmiarów hucpa wokół roku 1937, świadczy tylko o tym , że bolszewicy nawet swoje własne zbrodnie potrafią wykorzystać propagandowo i gdy tylko zajdzie potrzeba za jednym zamachem (nomen omen) wskoczyć do wspólnego szeregu wraz ze swoimi własnymi ofiarami. Tfu!

  6. 6 michał

    Drogi Panie Amalryku,

    Trochę chyba kręcimy się w kółko. Napisałem w powyższym tekście: „Czy rzeczywiście Lenin potrzebował pretekstu do rozpętania terroru? Uricki i Wołodarski mieli ręce zbroczone krwią niewinnych ofiar, używali strasznego terroru bez żadnych wymówek, więc po co nagle preteksty bandytom takim jaki Lenin, Dzierżyński czy Stalin?”

    Każdy pretekst był dobry i bez pretekstu też się obejdzie. Nie potrzebowali ich, a jednak ich używali. W wypadku Kirowa, Urickiego i Wołodarskiego, prawdopodobnie chodziło także o usunięcie ich samych. Skoro jednak wcześniej usunięto Wołodarskiego, a Uricki i Zinowiew odmówili rozpętania czerwonego terroru (wyłącznie w sensie eskalacji, to oczywiste), to usunięcie Urickiego mogło się wydawać tandemowi Lenin-Dzierżyński prawdopodobnie niewystarczające, więc dodali „nieudany zamach” na Lenina. Chucpa chyba była raczej w tym, że użyli do tego ślepej kobiety!

    Być może więc preteksty potrzebne były dla przekonania własnej strony, nawet Stalinowi w roku 1935? Być może. Ale nie jest to dla mnie jasne.

  7. 7 Amalryk

    Ech! Naprawdę nie warto kręcić się w kółko wokół Uljanowa.

    Ale, na koniec; o ile ja trafnie rozumuję , to bolszewicy wszak nie wahali w walce o władzę przed wybijaniem siebie nawzajem, rzekłbym nawet, że to we wczesnym okresie „romantycznym” nie było jakimś wyjątkiem lecz raczej regułą. Ale w chwili gdy herszt już ucapił władzę, to natychmiast zyskiwał ogromną przewagę nad resztą ferajny, w postaci całego aparatu państwowego (o ile przyjmiemy roboczo tę nazwę na ich pokraczne twory). Nie wyobrażam sobie aby taki sowiecki cappo pozwolił na podobny teatr z sobą w roli głównej (ileż tu zagrożeń: rewolwery zawsze można podmienić, raptem może się cudownie rozmnożyć ilość strzelających etc, etc…)gdy konkurencja nie śpi. Poza tym nie zauważyłem aby którykolwiek z bolszewickich pachanów kiedykolwiek wykazywał się jakimkolwiek pociągiem do okopów, nadstawiania łba pod kule, czy innych sportów ekstremalnych.

    A co do pretekstów, to owszem były potrzebne, ale raczej do sprawnej eksterminacji oponentów wśród „swoich”.Jak to powiedział onegdaj „drogi Illicz”?: „Rewolucjonistów po pięćdziesiątce należy wysyłać do praojców.” Więc zgodnie z tą nauką „najwierniejszy uczeń” rozpoczął tak traumatycznego, dla towarzyszy, thrillera 1937 roku. Jak to później wylewnie opowiadał Kola Jeżow na plenum kc w 1937 roku: „Stalin wezwał mnie i Kosariewa i mówi: „Szukajcie zabójców wśród zinowiewowców.” Muszę przyznać, że czekiści w to nie wierzyli”. Ale uwierzyli, uwierzyli…

  8. 8 michał

    Jest dokładnie tak, jak Pan mówi. W „romantycznym” okresie, kiedy mordowali i zdzierali rękawiczki, wykańczali siebie wzajemnie nie gorzej niż za Stalina. Jest piękna historia o tym, jak Budionny doniósł na swego czerwonego dowódcę, Dumienkę, którego w rezultacie rozstrzelano.

    Oczywiście rozmiar stalinowskich czystek BYŁ rzeczywiście niesłychany i przypuszczam, że to właśnie rozmach tych wewnętrznych prześladowań, kiedy nikt – dosłownie nikt – nie czuł się bezpieczny, ten rozmach czystek dopiero spowodował reakcję w postaci układu Chruszczowa: kolektywne kierownictwo i gwarancja, że nie będą się odtąd więcej mordować, że aparat jest poza zasięgiem terroru.

    Ale gdyby trzeba było znowu rozpętać terror dla utrzymania władzy, czy myśli Pan, że zawahaliby się choćby na chwilę? Bo ja szczerze wątpię.

  9. 9 Jaszczur

    Panie Michale,

    […] gdyby trzeba było znowu rozpętać terror dla utrzymania władzy […]

    Czy aby aktem terroru nie były obie wojny czeczeńskie? Czy aktem terroru nie był zamach na WTC? Jeśli rację miał śp. Ch. Story twierdząc, że bin Laden i al Zawahiry byli bezpośrednio inspirowani z Rosji Sowieckiej. Tym bardziej, że są podstawy by twierdzić, że w dalszej kolejności użyte miały być tzw. „brudne bomby” albo prawdziwa broń A.

    Czy terrorem nie jest to, co dzieje się na co dzień w ChRL, Korei Północnej, Birmie czy Zimbabwe?

  10. 10 michał

    Słusznie. Wyraziłem się bardzo nieściśle. W kontekście wymiany z panem Amalrykiem, myślałem, że będzie jasne, że mówię o wewnętrznym terrorze, tzn, skierowanym przeciwko własnej stronie. To się skończyło wraz z tajnym przemówieniem Chruszczowa i moje pytanie dotyczyło możliwości kontynuacji terroru wobec samych bolszewików. Otóż wydaje mi się, że w pewnym warunkach, aczkolwiek na pewno skrajnych warunkach, to nie jest wykluczone.

    Nigdy jednak nie mówiłem, że masowy terror jest niemożliwy, więc przepraszam za nieporozumienie.

  11. 11 Amalryk

    „Ale gdyby trzeba było znowu rozpętać terror dla utrzymania władzy, czy myśli Pan, że zawahaliby się choćby na chwilę? Bo ja szczerze wątpię.” – Och! Jeżeli przyjmiemy, że w etymologii słowa przechowuje sie jego pierwotne znaczenie (strach), to on, na dobrą sprawę, nigdy sie z nimi (bolszewikami) nie rozstał. Zaś stalinowski „rozmach” aktualnie nie jest do niczego potrzebny – wyprodukowano wystarczający procent homosovieticusów. (Ściślej. Stalin wyrżnął całą „starą partię” bo , z konieczności [z resztą, paradoksalnie, jak i on sam], przynależała do „starego świata”. Po czym musiał wyrżnąć jej „wyżynaczy” bo po pierwsze taka „zbrodnia” nie może pozostać bez kary, a po drugie tego rodzaju praktyki mogłyby wejść czekistom w nawyk…, a dla nich nie przewidywano funkcji innych niż te im powierzone .[Putin to dla mnie jakiś „wypadek przy pracy” a nie reguła.])

  12. 12 michał

    Próbowałem rozważać w powyższym tekście, z pewnością nieudolnie, do czego Stalinowi był potrzebny terror. Wydake mi się, że motyw „sprawiedliwości” nie istniał. Jeżowa potraktowano dokładnie tak samo, jak Jeżow potraktował Jagodę – toczka w toczkę – ale to był raczej sadyzm, perwersyjna psychologiczna tortura: zrobić z niego ministra od rzek i zostawić, żeby w przerażeniu zapijał się, bo wiedział, że i Jagodę przesunięto z organów do rzek. Stawiać mu te same zarzuty, nawet rozebrać do naga i stłuc przed egzekucją – wszystko tak samo, jak z Jagodą. Motyw sprawiedliwości był tu tylko sarkastyczny, tylko dodatkowa tortura.

    Prawdziwym motywem wyrżnięcia katów musiało być trzymanie ich wszystkich w napięciu. I to właśnie zakończył Chruszczow.

  13. 13 Jaszczur

    To nie żadna „sprawiedliwość”, a zemsta i to taka, jak w stadzie nietresowanych psów (zwł. z tzw. „ras obronnych”).

    Putin „wypadkiem przy pracy”? Można by o tym dyskutować, jeżeli pewne jest, że to Putin rządzi albo jest głową współczesnego kolektywnego kierownictwa. Są jednak przesłanki, że Putin jest jedynie jego częścią, a wyżej stoją czekiści w szarży generałów. Takiego zdania są np. Felsztyński i Bukowski.

    Ale właśnie – wyjątek czy reguła? Jeśli wiemy, że operacja „pieriestrojka” była, a obecny neokomunizm jest zawiadowany głównie przez bezpiekę…

  14. 14 Amalryk

    Zaraz, zaraz! Nie zapominajmy o tzw. „pierwszej rehabilitacji” (rozpoczętej ok. r.’39), gdy to sprawiedliwy „gospodarz” nakazał uwolnić 327tys. ludzi! W marcu ’39r. na XVIII zjeździe tow.Stalin z „przerażeniem” mówił o „poważnych błędach” NKWD i oświadczył, iż „popełniono więcej pomyłek, niż można było się spodziewać”. (Oto krynica sprawiedliwości!)

    No a jeżeli chodzi o kolejne „zmiany” czekistów, to Stalin rzeczywiście raczej nie przewidywał dla nich wynalazku „rehabilitacji”. Nic z tego nie pojął też głupawy Jeżow, który w ostatnim słowie mówił: „Usunąłem 14 tysięcy czekistów, ale moja ogromna wina polega na tym, że za mało.”

    (Na marginesie. Gdyby nie „chruszczowowskie” fanaberie, to niejaki płk.Putin miałby spore problemy z dociągnięciem do tak sędziwego wieku!)

  15. 15 michał

    Panie Jaszczurze,

    To nie była zemsta. Wykluczone, bo i niby za co? Stalin miał się mścić na Jeżowie za wykonanie jego rozkazów? Sprawiedliwość natomiast tylko w sensie wyższym, w sensie boskim, w którym Stalin – którego bezbożna władza, pamiętajmy, też pochodzi od Boga – był narzędziem. Ale i tę możliwość też rozważałem powyżej (czyżby Panowie nie czytali? to niemożliwe!) i byłaby to sprawiedliwość bardzo ograniczona, zważywszy niezgorszy los takich kanalii jak Chruszczow czy Mołotow.

  16. 16 Amalryk

    Chyba Pan Panie Michale nie podejrzewa mnie, iż widzę w ochoczym wymordowywaniu się bolszewików jakakolwiek sprawiedliwość?! Rzekłbym tu, w ślad za św.Augustynem, że państwo, w którym nie ma sprawiedliwości, niczym nie różni się od jaskini zbójców. Ot jakie państwo taka i sprawiedliwość!

  17. 17 michał

    Ja Pana w ogóle o nic nie podejrzewam, Panie Amalryku. Staram się nie być podejrzliwy, choć czasami mi się nie udaje. Nie mówiłem o sprawidliwości w sensie wymiaru sprawiedliwości, a wyłącznie o wyższej sprawiedliwości, tej boskiej. Rozważałem tę hipotezę i odrzuciłem ją.

  18. 18 Amalryk

    Cha! Według uporczywie krążącej legendy Jagoda też ją rozważał, ale nie odrzucił! Miał powiedzieć w więzieniu: „A jednak Bóg istnieje! U Gospodarza zasłużyłem na wdzięczność za wierną służbę, u Boga – na najsurowszą karę…Teraz spójrzcie gdzie sam jestem i sami osądźcie czy Bóg istnieje.”

  19. 19 michał

    Niezbadane są wyroki Boskie, a Duch Święty znajdzie drogę nawet do najbardziej zaciętego zbrodniarza.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.