Michał Bąkowski
16 comments Published 14 September 2020    |
(Polski) Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część VII
16 comments Published 14 September 2020    | 
Panie Michale,
Nie tyle zastanawia co zdumiewa mnie to, w jaki sposób wydarzenia, których związki przyczynowo-skutkowe wydają się układać w klarowny obraz rzeczywistości, zyskują tak zniekształconą postać jak przytoczone powyżej teorie “ciągłości Rosji” i “chrześcijańskiego spoiwa” sowietów. Co tłumaczy Belton i jej podobnych przedstawicieli elit tzw. Zachodu? Są w stanie stwierdzić i ujawnić fakty, ale nie są w stanie logicznie wnioskować z nich. Dlaczego?
Nie wydaje mi się, żeby to co twierdzimy w Podziemiu w kwestii “upadku” komunizmu wynikało z jakiejś formy “nowej metodologii” podszytej Golicynem. To wg mnie wynika wprost z tego co widzą nasze oczy i słyszą nasze uszy a założenie, że komuniści stale stosują dezinformację i prowokację jest założeniem uzupełniającym (jest faktem).
Czy przyjęcie za aksjomat fałszu musi wyłączać zdolność do dostrzeżenia tego fałszu?
Drogi Panie Andrzeju,
Mam nadzieję, że Pan pamięta, iż używam książki Belton wyłącznie jako odskoczni do moich własnych rozważań. Pańska krytyka jest oczywiście niepozbawiona słuszności, ale proszę łaskawie zwrócić uwagę, że (nie po raz pierwszy zresztą, bo nie inaczej było z Maszą Gessen, Pietią Pomerancewem czy panią Sikorską) opieram się na niej nie bez powodu: to ona (oni, jak wyżej) dotarła do źródeł, to ona rozmawiała z anonimowymi (i nie tylko anonimowymi) informatorami, to ona zebrała wszystkie te dane w pewną ciągłość, konsekwentną narrację, która wiedzie ją do przekonania, że “Rosja” Putina jest wielkim zagrożeniem dla Zachodu.
Ja tylko leniwie biorę zebrane przez nią fakty, dowody i interpretacje, i interpretuję je inaczej. W moim przekonaniu, robię to w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem, ale chętnie wysłucham innych opinii.
Moim celem nie jest “wytłumaczenie pani Belton”, ani zrozumienie, dlaczego ona i jej podobni nie rozumieją. Moim jedynym celem jest zrozumienie rzeczywistości. Jak zawsze, ubocznym skutkiem takiego podejścia może się okazać, że jeśli zrozumiemy, co się naprawdę dzieje, to może nas zbliżyć do zrozumienia, dlaczego obserwatorzy w rodzaju Belton “są w stanie stwierdzić i ujawnić fakty, ale nie są w stanie logicznie wnioskować z nich”. Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie twierdzę wcale, że to nie ma znaczenia! To jest bardzo ważne. Po prostu nie zajmuje mnie w powyższych rozważaniach. Zresztą, to też nie jest prawda. Owszem, zajmuje mnie, ale nie jako pierwotny przedmiot, interesuję się tym jako pobocznym skutkiem.
Zgadzam się, że nasze twierdzenia nie wynikają z “metodologii Golicyna”, a wyłącznie ze zdrowego rozsądku. Najlepszym tego dowodem może być sam Mackiewicz, który nigdy chyba nie słyszał o Golicynie. W moim przekonaniu, nie muszę odwoływać się do Golicyna, by uzasadnić którąkolwiek z tez wyrażonych w powyższych siedmiu częściach, choć mogę się do niego odwołać dla ich potwierdzenia.
Pańskie ostatnie pytanie wydaje mi się wykraczać poza debatę o sowdepii. Czy przyjęcie piątego aksjomatu Euklidesa wyklucza możliwość dostrzeżenia jego fałszu? Przyzna Pan, że to byłoby źle sformułowane. Dopiero dostrzeżenie, że piąty aksjomat NIE jest wcale aksjomatem, a zaledwie postulatem, pozwaliło na sformułowanie nieeuklidesowych geometrii. Stary chrzan pisał tu kiedyś o nieeuklidesowym świecie i widzę sens jego rozważań, ale samo odrzucenie piątego aksjomatu wydaje mi się genialnie słuszne. Wydaje mi się tym klasycznie przenikliwym przecięciem nabrzmiałego bąbla.
Rzecz jasna, rozumiem doprawdy, że Panu chodzi o coś innego. “Aksjomatem” ma tu być “upadek komunizmu”…, ale ten właśnie rzekomy aksjomat próbujemy przecież od lat – wspólnie z Panem – przekłuć.
Panie Michale,
Takie podejście jest mi bliskie. Z podobnym zamierzeniem podjąłem się “jesieni demoludów”.
Lecz zjawisko braku wnioskowania, wynikające z komunistycznego “piątego aksjomatu” wydaje mi się interesujące jako temat z dziedziny oddziaływania komunizmu na psychikę ludzką. Czy jest to objaw szerzącej się powszechnie zarazy (skali jej rozprzestrzenienia się), czy może słabości, czy jedno i drugie (to najpewniej)? Tym razem to nie tylko bolszewicy twierdzą, że sufit jest czarny. Robią to także ci, którzy, zdawałoby się, powinni dostrzegać biel sufitu. Powszechne w “nowym, wspaniałym” peerelu (szczególnie wśród dawnych antykomunistów), co można łatwo wyjaśnić słabością antykomunizmu, w tzw. wolnym świecie zjawisko to przyjęło dziwaczną postać: ujawniania faktów a następnie zaprzeczania ich logice. Nie ma potrzeby zastraszania kogokolwiek, a efekt jest ten sam co kiedyś.
Drogi Panie Andrzeju,
Nawet inteligentni skądinąd ludzie odmawiają przyjrzenia się bliżej “piątemu aksjomatowi” upadku komunizmu z rozlicznych powodów. Jednym z zasadniczych jest lęk o karierę. Mówienie o tym, że komunizm nie upadł, skazuje ich na banicję z modnych salonów; na karierę naukową nie ma co liczyć, a kariera w mediach jest wykluczona – i to nie tylko w prlu, ale wszędzie.
Nie pamiętam niestety, kto to był – może p. Jaszczur? albo p. Orzeł? czy może p. Amalryk? – kto porównał tu u nas wybór między Golicynem i Nosenką do wyboru między czerwoną i niebieską pigułką w Matrix. Wybranie jednej z nich pozwala kontynuować normalne, wygodne życie, ta druga skazuje na trudy. To jest bardzo trafna metafora. W rozważanej kwestii zachodzi podobny mechanizm, co w końcu nie jest dziwne, bo to przecież dokładnie ten sam dylemat: uznać Nosenkę za autentycznego uciekiniera, to znaczy odrzucić Golicyna jako fałszywego dezertera, a tym samym uznać, że komunizm upadł, ot tak, sam z siebie, jakoś tak wyszło. Jeżeli Nosenko był podstawiony, to ma daleko idące konsekwencje.
Mam tylko jedno zastrzeżenie do Pańskich słów powyżej. Ci rzekomi “dawni antykomuniści” nie byli nigdy antykomunistami. Oni tylko taką przyjęli retorykę, bo tak było wygodnie, tak było wówczas modnie. W końcu nawet Bolek i Michnik nazywali siebie samych antykomunistami. Ale Pan to zapewne sam wie, a użył tego określenia tylko dla skrótu (proszę wybaczyć, jeśli mój domysł jest nie na miejscu).
Panie Michale,
Rzecz jasna nie chodziło mi o tych, którzy wspierali komunizm albo byli komunistycznymi “rewizjonistami” i których usługami komuniści wzgardzili, lecz o tych którzy z komunizmem zdawali się, swego czasu walczyć. Ot taki śp. Kornel Morawiecki i jego grupa, ot taki Macierewicz, ot taki LDPN itp.
Wybór pomiędzy dwoma pigułkami to trafne porównanie. Czyli to już nie strach i Wielki Brat, lecz “nowy, wspaniały świat”?
Jasne, Panie Andrzeju, ale przyzna Pan, że to wspaniale komiczne, że taka kanalia jak Wałęsa, mówi o sobie, że jest antykomunistą, bo to on obalił komunizm. Albo to bydlę, Michnik, wołający do tłumu półgłówków: “jestem siła antysocjalistyczna!” Obaj wiedzieli, co robią, ale że ludzie dali się na to nabrać?…
Nie wiem wiele o Morawieckim, nigdy go nie czytałem i nigdy nie byłem entuzjastą. Wydawał mi się ciut za bardzo nacjonalistą. Natomiast Macierewicz walczył z komunizmem jednoznacznie z pozycji endeckich, był z całą pewnością nacjonalistą i chyba takim pozostał. Mówię “chyba”, bo nie śledzę wypowiedzi prlowskich polityków.
Nowy wspaniały świat, a jakże! Przyjąć Nosenkę za dobrą monetę, równa się przyjęciu paralelnej rzeczywistości. Darek nazwał to kiedyś “rubikonem rzeczywistości”, pstryk – i wszystko jest inaczej, niby tak samo, ale inaczej. To jest coś na kształt działu wód: przekroczy się grań i wszystkie źródełka, potoki i wielkie rzeki płyną odtąd w przeciwnym kierunku. Tylko że ta grań jest fałszem, a dział wód złudzeniem niepobożnych życzeń. Wszystko płynie bez zmian do bolszewickiej gąbki, więc my płyńmy pod prąd, do źródeł.
Faktycznie nie ma co mówić o rzeczywistym antykomunizmie Panie Michale. Jak stwierdził onegdaj Michnik różnice pomiędzy nim a Macierewiczem to nie “genetyka” tylko “skaza historyczna”. Zatem jeśli chodzi o kontynuację peerelu, nie ma najwyraźniej żadnych różnic.
Wracając jednak do Pańskiego doskonałego cyklu narzuca mi się refleksja. Skoro Putin został swego czasu odpowiednio przygotowany, a następnie wybrany na frontmana czekistów i zgodził się na to, to dlaczego potem miałby z tego rezygnować przy poważniejszym kryzysie swojego “wizerunku” (jak mniemam Pan niewątpliwie ironizuje z tym “wskaźnikiem akceptacji” i “opinią publiczną”). Skoro czekiści wysadzili dla niego budynki z ludnością, co stało się “aktem założycielskim” jego “prezydencji” (wtedy już “na dobre i na złe”), to dlaczego miałby przestraszyć się późniejszych działań Patruszewa i towarzyszy, o których niewątpliwie współdecydował jako członek kolegium. Robiąc takie rzeczy czekiści mogli mieć dwa cele: eliminowali opór wobec swojej dominacji wewnątrz (ograniczając władzę sowieckich oligarchów) jak też “rozgrywali” tzw. Zachód (“wojna z terroryzmem” itp.). Obydwa cele wzmacniały ich i tym samym wzmacniały Putina. Wreszcie: czy chodzi im tylko o władzę i pieniądze? Czy może mają za zadanie przygotować grunt pod przyszłe działania? Kiedy może nastąpić “deputinizacja”?
Panie Andrzeju,
Słowa Michnika o skrajnej lewicowości Macierewicza brałbym ze szczyptą soli, jak by powiedział Anglik, czyli nie bardzo temu wierzę. Fascynacja Che Guevarą przyszła do prlu z Zachodu, była powierzchowna i doprawdy niewiele o nim wiedziano, dotyczyła raczej tego sławnego zdjęcia i nie była wówczas “dowodem lewackiego odchylenia”.
Co do Putina, być może źle sie wyraziłem. Wedle Belton, on sam widział siebie jako tymczasowego prezydenta, niezależnie od propagadnowych trudności z wizerunkiem. Budynki wysadzali razem i dlatego wiedział z góry, jak miał zareagować; Kursk, teatr, Biesłan były poza JEGO kontrolą, przy czym Kursk wydaje się poza czyjąkolwiek kontrolą, a dwa zamachy pod kontrolą Patruszewa, ale bez udziału Putina. Taki obraz się wyłania, ale czy to jest słuszne? Nie możemy z góry odrzucić hipotezy, że Putin był od 2000 roku członkiem kolektywnego kierownictwa, choć wydaje się, że nie był liderem. Innymi słowy, jest możliwe, że we wczesnych latach, pewne kwestie były decydowane bez jego udziału.
Nie chodzi im tylko o pieniądze, o nie! Tyle jest pewne. To nie jest kleptokracja, jak się zbyt często określa “Rosję” Putina. A deputinizacja nastąpi po odejściu (choć raczej po śmierci) Putina.
Panie Michale,
Tak się składa, że w latach 1968-71 miałem nieszczęście uczęszczać do szkoły pod patronatem tegoż towarzysza Che. Proszę mi wierzyć, że w tamtym czasie nie była to żadna powierzchowna moda jak na Zachodzie. To była komunistyczna indoktrynacja: regularne akademie ku czci, wizyty partyjnych oficjeli, kubańskich komunistów z “ambasady” itd. itp. itd. Tak był przedstawiany w peerelu Che: jako wzór komunisty-rewolucjonisty. Teza, że Macierewicz nie wiedział kim naprawdę był duet Castro-Che lub kim był Allende mnie nie przekonuje. Wydaje mi się, że on zwyczajnie fascynował się wówczas “boliwariańską rewolucją”. Ta “rewolucja” mocno akcentuje podmiotowość narodową, wyzwolenie z kolonializmu/obcego ucisku itp. Wydaje mi się, że to wcale się nie kłóci z nacjonalizmem, lecz przeciwnie, podbudowuje go. Nacjonalizm ma zasadniczo lewicowe oblicze.
Ale mniejsza o Macierewicza. Lata późniejsze po Biesłanie to zdaje się nie tylko konsolidacja władzy Putina i towarzyszy czekistów (m.in. rozprawa z krytykami/wrogami reżimu jak Politkowska i Litwinienko) ale też większa aktywność “blisko-zagraniczna”. Ciekaw jestem jak przedstawia to Belton. Czy jako “grę interesów”, gdzie Putin “nie chce, ale musi”, czy może jednak dostrzega coś więcej. Te kwestie były, zdaje mi się, decydowane już z jego pełnym, aktywnym udziałem. Czekam zatem na ciąg dalszy.
Drogi Panie Andrzeju,
Ja wierzę i nie mam wątpliwości, że to była komunistyczna propaganda, ale propaganda na ogół miała odwrotne skutki, tymczasem wśród tych samych młodych ludzi, którzy śpiewali wówczas
Kiedy rano nie chcesz z łóżka podnieść dupska,
Przypomnij sobie, jak cierpiała Nadia Krupska.
Zdarzały się koszulki z wymalowanym VIVA CHE! Tak było, ponieważ takie koszulki widać było u jakichś paryskich półgłówków albo Jane Fondy. Dla uniknięcia nieporozumień dodam, że mówię tu także o sobie samym. Wstyd? Owszem, mnie jest wstyd, ale mieliśmy wówczas po kilkanaście lat. Macierewicz był starszy, więc w jego wypadku, to byłoby o wiele bardziej żenujące.
Nasz Ulubiony Ciąg Dalszy czeka, by móc wreszcie nastąpić.
Przepraszam, że pozwalam sobie na załączenie tej wiadomości tą drogą.
“Przestrzenie totalitarnego zniewolenia. Doświadczenie wojny i okupacji w twórczości Józefa Mackiewicza”, wydane to to przez Instytut Pileckiego. Ni razu nie pada nazwa wydawnictwa Kontra (że już nie wspomnę nazwiska wydawcy czy osób wykonujących tę benedyktyńską pracę przy przywracaniu Mackiewicza w Kontrze). Czy autorzy wydpod znają? Uszanowanie
Szanowny Panie,
Nie ma żadnego powodu do przeprosin.
Nie znam przytoczonej przez Pana pozycji. Czy warto ją poznać? Wyznać muszę, że kiedyś skrzętnie czytałem wszystko, co napisano o Mackiewiczach, ale z czasem poziom tych produkcji bardzo mnie zniechęcił, aż doszło do totalnej niemożności, która dominuje teraz w moim podejściu. Podejrzewam, że to lektura cegły Eberhardta – śp. Eberhardta – doprowadziła mnie do tego stanu apatii wobec mackiewiczologii.
Oczywiście niewymienienie nazwy wydawnictwa jest dość kompromitujące, ale jako takie, nie musi przecież decydować o jakości książki. Choć mało to prawdopodobne, to przecież nie można logicznie wykluczyć, że autor (autorzy? z braku nazwiska autora domyślam się, że to dzieło pod redakcją?) jest inteligentny, oczytany i do tego jeszcze zrozumiał Mackiewicza, a tylko zapomniał wspomnieć o Kontrze… Właściwie, jak napisałem te słowa, to wydaje mi się to coraz mniej prawdopodobne.
Ale mniejsza. Niechże im przestrzenie totalitarnego zniewolenia lekkimi będą, a jeśli Pan uzna, że warto się z tym zapoznać, to chętnie tak uczynię.
Szanowny Panie Michale. Książki jeszcze nie przeczytałem. Zwróciła moja uwagę jedna rzecz. Mianowicie, rozdział III składający się z podpunktów: Natura w obliczu wojny, Las jako sprofanowane sacrum, Artyzm opisu autodestrukcji, Strefa hałasu, Krajobraz po “bitwie”, Front wojenny – front meteorologiczny, Czym pachnie wojna i Zwierzęta. Ponadto w książce jeden raz (!) pada nazwisko p. Karsov. Za to autorka czerpie z… książki Wacława Lewandowskiego o Mackiewiczu. Tej z roku 2000. Autorem jest Katarzyna Błażejewska.
Drogi Panie Znigniewie,
Szukałem tej Katarzyny Błażejewskiej i znalazłem tylko przystojną kobietę o pięknych rudych włosach, ale ani słowa o totalitarnym zniewoleniu, a gdy zacząłem pisać „przestrzenie”, to mi usłużnie podsunięto „przepisy”. Wychodzi na to, że Katarzyna Błażejewska nie napisała książki o Mackiewiczu i zapewne w ogóle nie wie, kto to jest. Natomiast wspomnianą przez Pana książkę napisała Katarzyna Bałżewska, polonistka z Uniwersytetu Gdańskiego.
Wyznaję, że nieodmiennie wzbudza we mnie podejrzenia, gdy mówi się o „totalitaryzmie”, zamiast o komunizmie. Jak gdyby komunizm był tylko szczególnym przypadkiem czegoś większego i znacznie gorszego. Co rzekłszy, tak jak nie wolno oceniać książki po jej okładce, tak samo nie wolno domniemywać treści z jej tytułu. Wolałbym więc, żeby się wypowiedział ktoś, kto książkę porządnie przeczytał. Inaczej to jest kołatanie ślepego na puszczy.
Piszę czasem z telefonu mobilnego, gdzie automatycznie wybierane są wyrazy, jakie chce się dopiero wpisać. Stąd, zapewne, ten błąd w nazwisku. Moje niedopatrzenie.
Panie Zbigniewie,
Każdy się może pomylić. Ja się pomyliłem w pisowni Pańskiego imienia, za co niniejszym przepraszam. Ktoś pisał kiedyś o Macorkiewiczu i Taborskiej. Ktoś inny o Eisenbergu zamiast o Elzenbergu. Zdarza się. Tenże Elzenberg uważał lęk przed błędem za paraliżującą cechę współczesnej myśli. Oczywiście miał na myśli coś innego niż pomyłkę w pisowni, ale tak czy owak, nie należy się obawiać błędów, a je poprawiać.