Bracia Bielscy, masakra nalibocka i – Józef Mackiewicz
10 komentarzy Published 21 stycznia 2009    |
Angielskie słowo defiance jest dziwnie trudne do oddania w języku polskim. Oznacza ono o wiele więcej niż opór (resistance), ale także mniej niż bunt (rebellion). To defy znaczy tyle, co postępować wbrew, przeciwstawiać się. Tytuł hollywoodzkiego filmu o braciach Bielskich, odnosi się nie tyle do ich oporu wobec hitlerowskiej opresji, co do tego, że postępowali wbrew stereotypowi żydowskich ofiar. Film opowiada zdumiewającą historię oddziału partyzanckiego, który przez wiele lat drugiej wojny światowej udzielił schronienia 1200 Żydom w niedostępnych borach litewskich, na rojstach i uroczyskach Puszczy Nalibockiej i pobliskich rozległych lasów, które dziś nazwalibyśmy białoruskimi. Żaden film fabularny, a już zwłaszcza film z Hollywood, nie powinien być brany za podstawę wiedzy historycznej. Produkcja filmowa kosztuje miliony i celem producentów jest nakręcenie filmu, który ludzie będą chcieli oglądać. Jednakże, gdy fabuła opiera się na autentycznych wydarzeniach, pewien poziom historycznej ścisłości musi być wymagany.
Czy udało się to osiągnąć autorom filmu Defiance? Trzeba być wielkim artystą, żeby oddać sprawiedliwość tamtym czasom; te skomplikowane podziały, diaboliczne dylematy i złożone motywacje, powodujące ludźmi na polskich Kresach w latach wojny, przekraczają możliwości hollywoodzkich wyrobników. Józef Mackiewicz potrafił pokazać sine ira et studio antybolszewickie intencje członków krwawej Brygady Kamińskiego (katów Powstania Warszawskiego) i bolszewickie sympatie polskich Żydów. Autorom filmu zabrakło empatii i geniuszu Mackiewicza, powodowała nimi raczej z góry powzięta teza. Tuwia (Tewje) i Zus (Zuseł) Bielscy, to z pewnością fascynujące postacie i zasługują chyba na więcej niż propagandowy kicz. Osiągnęli bowiem coś, co nie udało się wielu: zdołali uratować od strasznej śmierci wielu polskich Żydów. I uczynili to z bronią w ręku. Jednak nie jest wykluczone, że musieli zapłacić straszną cenę za przeżycie. Film mówi wprost i bez żenady o kolaboracji Bielskich z partyzantką sowiecką. Pamiętać trzeba, że w oczach Zachodu, a już bez wątpienia w oczach amerykańskich filmowców, Stalin był sojusznikiem, a okupacja sowiecka – wyzwoleniem. Nie widać więc powodu, żeby hollywoodzcy twórcy mieli być specjalnie zażenowani kolaboracją swoich bohaterów. Jeśli Churchill i Roosevelt mogli współpracować z sowieciarzami, to dlaczego nie miałby Tuwia Bielski? Film nie waha się także pokazać braci, jako bezwzględnych i brutalnych przywódców, którzy nie cofają się przed mordem, jeśli tego wymaga od nich sytuacja. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że film Edwarda Zwicka nie różni się wiele od produkcji agit-prop sowieckiego Mosfilmu, bo kiedy Tuwia bez mrugnięcia okiem morduje Żyda, który kwestionuje jego rozkazy, to broni tylko sprawiedliwego dzielenia racji żywnościowych. Kiedy Zuseł okrada starego chłopa wiozącego kontyngent mleka dla Niemców, to chłop okazuje się „kolaborantem”.
Warto zatrzymać się nad tą ostatnią sytuacją. Zacznijmy od historycznego tła. Nowogródczyzna zamieszkana była głównie przez, jak by powiedział Józef Mackiewicz, „tutejszych”, czyli chłopów o nieokreślonej narodowości, skołowanych konkurencyjnymi propagandami. Ni to Polacy, ni to Białorusini, mówiący językiem „prostym”, łatwo zrozumiałym dla kresowych Polaków (choć obco brzmiącym dla osadników z zachodniej Polski), a przez białoruskich nacjonalistów uważanym zdecydowanie za język białoruski. Poczucie wspólnoty „tutejszych” przebiegało głównie po linii identyfikacji religijnej, ale II Rzeczpospolita przypisywała po prostu katolikom polskość, i basta. Od wybuchu wojny ogromne lasy litewskie przyciągały ludzi poszukujących schronienia przed wciąż zmieniającą się władzą. W późniejszych latach wojny, obok zorganizowanych oddziałów leśnych Armii Krajowej i partyzantki sowieckiej, ukrywali się w lasach najzwyklejsi bandyci oraz watahy sowieckich „okrużeńców” i kołchoźników zza przedwojennej granicy. Puszcza Nalibocka leżała przed wojną po polskiej stronie, była więc naturalnie bogatsza niż skolektywizowane okolice pobliskiego Mińska. W samej Puszczy Nalibockiej ukrywało się podczas wojny 10 do 25 tysięcy ludzi, co jest zaiste liczbą przekraczającą wyobrażenie. Partyzanci muszą jeść, więc ich głównym zajęciem jest grabież. Nie robi im żadnej różnicy, czy wioska jest wroga, czy przyjazna – wszystkie wsie obłożone są rekwizycjami. Większość partyzantów tłumaczy sobie rabunek „wartością sprawy”, dla której chwycili za broń. Na przykład dla Tuwii Bielskiego, jedyną „sprawą” było przeżycie, uchronienie Żydów przed niechybną zagładą; nie stawiał sobie za cel bicia Niemców, wręcz przeciwnie, wolał unikać walki. Ale miejscowym chłopom musiało być zupełnie obojętne, dla jakich celów okradano ich z głodowych resztek: konfiskowali Niemcy, rekwirowała białoruska policja (zresztą do szczętu zinfiltrowana przez sowietów), grabili leśni bandyci, kradli głodujący kołchoźnicy, rabowali bolszewiccy partyzanci, brali Akowcy i łupili Żydzi Bielskiego. Życie w okolicach ogromnej Puszczy Nalibockiej musiało być koszmarem.
„I całe to życie wydaje się nie warte życia. Bo rację ma ten, co mówi, że to będzie życie bez wyjścia. Nie ma gdzie podać się biednemu człowiekowi. Zapłakałby nad swym losem, ale skąd ich wziąć łez tych?”
Tak opisywał te czasy Józef Mackiewicz. Odwołajmy się do niego, żeby lepiej zrozumieć pierwowzór sytuacji opisanej w filmie. Chłop, któremu Żydzi z lasu chcą zabrać mleko, usiłuje niezręcznie tłumaczyć Zusowi, że jeśli nie przywiezie Niemcom tyle mleka, ile mu przykazali, to go rozstrzelają. Nic dziwnego, że Zus nie dał się przekonać takim argumentom – nie inaczej postąpiłby polski partyzant, wysłany po prowiant. Ale stary chłop okradziony przez Zusa, mógł być na przykład Bulbinem z jednosielca, który widział bolszewików jeszcze w osiemnastym roku i Bogu dziękował, że „Palaki pribyli”. Albo mógł to być były kułak z drugiej strony granicy, ten co w artykule „Z bloknotu razjaznowo karespondenta” wyraża nadzieję: „Budzie wajna, pryduć Palaki i usich kałgasnikau na słupoch pierawieszajuć.” A może Józef Fajko, co uciekł z korpusu Gaja w 1920 roku i ukrywał się w puszczy? Tak czy inaczej, stary chłop pamiętał, jak we wrześniu 1939 roku znalazł się ponownie pod bolszewicką władzą. Pamiętał, że Żydzi w większości witali armię czerwoną z radością (tego nie musiał być świadkiem, bo Żydzi stanowili tylko 4% ludności wiejskiej). Jeszcze go pot oblewał ze strachu na myśl o wezwaniach do sielsowietu, a wywózki obserwował zaledwie parę tygodni przed przyjściem Niemców. Czy mamy się dziwić staremu, że wyznał białoruskiej policji jak swoim, co się stało z mlekiem? Gdyby nie wyjaśnił, jak go okradli żydowscy partyzanci, to dostałby kulkę od policjantów, a skoro pokazał policji, gdzie się ukrywa „żydowska banda”, to dostał kulkę jako kolaborant. Jeśli ktoś tu jest postacią tragiczną, to właśnie ów „tutejszy” chłop, który miął tylko czapkę w ręku i z zakłopotaniem przestępując z nogi na nogę, splunąć chciał przed siebie: „Kab ich chalera! Żydouki prahlatyje!”
Mackiewicz mógł także znać Żydów, którzy schronili się w leśnej Jerozolimie braci Bielskich. Może ktoś z rodziny pana Frydmana zdołał się wydostać z piekła wileńskiego getta? A może Szapiro, co ukrywał się w lesie w okolicach Czarnego Boru? Bóg raczy wiedzieć, czy Sonia Kowarska, co „chodziła w wysokich bucikach i kręciła kuprem”, czy też jej siostra Gałka, komsomołka, zdołały się uratować. Szloma Kowarski, posiadacz 12 fajerek, zginął pewnie w drodze do Kazachstanu. Ale piękna Raja, ta, co zakochała się w nowym sterniku, Pietruku, ona mogła znaleźć schronienie w haremie Tuwii Bielskiego. Jakikolwiek przypadł im los, Józef Mackiewicz opisałby go nie tak jak hollywoodzcy hagiografowie, ale prawdziwie, „bez względu na miejsce i sympatie czy antypatie do poszczególnych obozów”.
„Zdaje mi się, że największym łgarstwem Adolfa Hitlera był jego bluff o Sowietach rządzonych przez – Żydów. – Sam na początku roku 1941, jako furman, wywoziłem szmochty i rupiecie różnym Żydom, którzy zwiewali z miasta przed rządami tej „żydo”-komuny, którzy uciekali do lasu przed – Kazachstanem.”
Niektórzy z nich zostali pewnie w lesie, ukrywając się już nie przed wywózką do Kazachstanu, ale z obawy przed transportem do Ponar.
Większość źródeł historycznych jest w zgodzie, że Tuwia Bielski współpracował z sowiecką partyzantką z powodów czysto koniunkturalnych, że nie miał naprawdę w tej kwestii wyboru i gdyby nie opiekował się sowieckimi rannymi, i nie dostarczał sowieciarzom kobiet na każde żądanie – o czym w filmie ani mru mru – to jego leśna Jerozolima zostałaby zlikwidowana. Inaczej miała się sprawa z jego braćmi. W filmie, Zus domaga się aktywnej walki z Niemcami i wreszcie przyłącza się do bolszewików (nie zdołałem ustalić czy tak było rzeczywiście). Natomiast młodszy brat, Azael, zginął w 1945 roku jako oficer czerwonej armii. A zatem z polskiego punktu widzenia byli to po prostu zdrajcy. Ba! Gdybyż to było takie proste! Czy wielu współczesnych Polaków uważa AL albo berlingowców za bolszewicką bandę? AL współpracowała z sowietami, żeby oddać Polskę w ręce Stalina, a nie dla próby uratowania tysięcy ludzi przed pewną zagładą. Czy dzisiejsi krytycy filmu o braciach Bielskich podnoszą takie same protesty, ilekroć prlowska telewizja wznawia propagandową szmirę o czterech pancernych albo o kapitanie Klosie? Czy protestują przeciw bolszewickiej propagandzie, pokazującej okupację jako „wyzwolenie”, przeciw fałszowaniu prawdy historycznej w takich dziełach agit-prop, jak np. „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”? Brnijmy dalej: co zrobić z Akcją „Burza” i z Operacją „Ostra Brama”? Żołnierze AK, którzy stracili życie, wyzwalając Lwów i Wilno dla wkraczającej armii czerwonej, nie byli przecież zdrajcami?! Postępowali w zgodzie z rozkazami Londynu i Delegatury na Kraj, tylko że te rozkazy prowadziły prostą drogą do nazywania okupacji „wyzwoleniem”. Dlaczego zatem oskarżać o zdradę braci Bielskich?
Z mojego punktu widzenia, współpraca z bolszewikami jest zdradą człowieczeństwa i jest mi obojętne, czy kolaborował ze Stalinem Hitler czy Churchill, Miłosz czy Jasienica, bracia Bielscy czy kardynał Hlond. Paradoks polega chyba na tym, że bracia Bielscy są powszechnie oskarżani w prlu nr 2, przez tych samych ludzi, którzy widzą w Jasienicy bohatera.
Pod adresem oddziału Tuwii Bielskiego stawiany jest jednak także inny, o wiele poważniejszy zarzut; oskarżenie o udział w masakrze w Nalibokach. W nocy z 8 na 9 maja 1943 roku grupa sowieckich partyzantów pod wodzą majora Rafała Wasiliewicza zaatakowała śpiące miasteczko. Zamordowano 128 ludzi, wśród nich trzy kobiety, 10-letnie dziecko i wielu nastoletnich chłopców. Spalono niemal wszystkie budynki komunalne i wiele domów. Udział sowieciarzy w masakrze jest udowodniony ponad wszelką wątpliwość, ponieważ w meldunkach do dowództwa przedstawiali akcję jako wielki sukces: raportowali zabicie 250 „kolaborantów”, uprowadzenie 100 sztuk bydła, zdobycie ogromnych ilości broni i amunicji. Uczestnicy akcji otrzymali następnie odznaczenia od generała Ponomariowa. Mało tego, w 1951 roku, Eugeniusz Klimowicz, oficer AK i przywódca nalibockiej samoobrony, skazany został na śmierć za zabójstwo „radzieckich partyzantów” w maju 1943 roku (wyrok zamieniono na dożywocie). Jak się okazało, mała grupa żołnierzy AK zdołała wycofać się z płonących Naliboków i ostrzeliwując się, zabiła kilku napastników. Wszystkie obiektywne dowody wskazują jednoznacznie na zorganizowaną akcję połączonych oddziałów sowieckich, a nie na braci Bielskich, ale o ich udziale z uporem wspominają naoczni świadkowie.
Jest zupełnie możliwe, że partyzanci z oddziału Bielskich brali udział w masakrze. Wedle autorów filmu, Zus był członkiem jednego z sowieckich oddziałów (opuścił bolszewików dopiero w obliczu jawnego antysemityzmu), ale czy żołnierze Bielskiego walczyli w szeregach sowieckich czy tylko przybywali na wezwanie, to wydaje mi się drugorzędne. Ważne jest raczej, że Tuwia Bielski nie miał wystarczających sił, aby odmówić udziału w akcji nalibockiej bez narażania swego obozu na natychmiastowy odwet sowiecki. Z drugiej jednak strony, Bielscy utrzymywali jak najlepsze stosunki z AK, a jeden z przywódców AK w puszczy, porucznik Lewald (Kacper Miłaszewski) był ponoć osobistym przyjacielem Tuwii Bielskiego, z którym grywał wielekroć w szachy. W takim razie wydaje się mało prawdopodobne, żeby sowieckie dowództwo uważało za wskazane użycie do masakry nalibockiej elementu niepewnego, partyzantów, którzy mogli ostrzec Naliboczan przed nadchodzącą akcją i w ten sposób wprowadzić bolszewików w pułapkę. Nie sądzę, żeby łatwo było rozstrzygnąć tego rodzaju wątpliwości w 65 lat po fakcie. Za możliwym udziałem ludzi Bielskiego przemawia, oprócz zeznań świadków, także wieloletnie milczenie braci na temat ich własnych czynów wojennych. Niewykluczone, że nie chcieli przyciągać do siebie uwagi.
Ciekawego przyczynku dostarcza książka Sulii Wołożyńskiej-Rubin, wydana po angielsku w Jerozolimie w 1980 roku (znam ją tylko z przytoczonych wyjątków i omówień). Wołożyńska przypomina grupę Keslera, przedwojennego złodziejaszka rodem z Naliboków, którego banda przyłączyła się z czasem do grupy Bielskiego, gdzie cieszyła się pewną autonomią. Wołożyńska wspomina z dumą o akcji Keslera, w której partyzanci założyli pułapkę na chłopów i wymordowali około 130 osób (nie podaje nazwy miejscowości). Wydaje się bardzo prawdopodobne, że mowa tu o masakrze w Nalibokach. Kesler nb., został wkrótce zamordowany przez Tuwię Bielskiego, gdy chciał rzekomo przejąć władzę nad jego grupą. Relacja Wołożyńskiej jest niewiarygodna z wielu względów. Keslerowcy czekali wedle niej poza wioską i była to ich własna akcja, niekoordynowana z sowietami. Daje ona jednak możliwe wyjaśnienie dla sprzecznych relacji. Żydzi z grupy Keslera mogli być łatwo rozpoznani przez Naliboczan, byli luźno związani z Bielskimi i najprawdopodobniej brali udział w masakrze.
Najważniejsza w całej tej historii wydaje mi się wskazówka, że nie wolno nigdy ulegać sprzecznym propagandom i skrajnym interpretacjom. Amerykański film jest propagandowym kiczem na poziomie Mosfilmu, ale reakcja ze strony polskiej blogosfery (zwłaszcza ze strony blogmedia24, której publicyści, jak rozumiem, nie widzieli nawet filmu!*) jest histerycznie antysemicka. Antypolskość Wołożyńskiej-Rubin oraz zaślepiony filosemityzm autorów filmu znajdują swe odzwierciedlenie w chorobliwym antysemityzmie polrealistów. Dla pierwszych, wszystko cokolwiek robili Żydzi podczas wojny było bohaterstwem – heroicznie walczyli w szeregach armii czerwonej i równie bohatersko zasilali szeregi policji w gettach – a dla drugich, cokolwiek jest polskie jest dobre. Jedni widzą we wszystkich Polakach antysemitów, drudzy bezustannie dostarczają pierwszym amunicji swoim tępym antysemityzmem. Oczywiście i jedni i drudzy są swym idealnym lustrzanym odbiciem. Jedynym słusznym podejściem w takiej sytuacji musi być metoda Józefa Mackiewicza: mówienie prawdy, niezależnie od konsekwencji. Prawda o braciach Bielskich jest, w całej swej złożoności, o niebo ciekawsza od amerykańskich panegiryków i od antysemickiej propagandy.
***
Film Edwarda Zwicka ma jeszcze jednego bohatera. Tym razem o nienagannej renomie. Bohatera, który uratował tysiące ludzi i nigdy nie patrzył na ich wyznanie, ani pochodzenie; który cierpiał wraz z nimi, grzązł w śniegu i marzł przy trzaskającym mrozie, mókł w deszczu i wygrzewał się na słońcu; przeżył bombardowania i zasadzki; widział mordy i rabunki; był świadkiem heroizmu i nikczemności, ale patrzył na wszystkie jednako, bez podziwu, bez nienawiści, bez litości. Bohaterem filmu jest puszcza. Starożytny litewski bór. Wielkie świerki jak piramidy i strzeliste, gładkie sosny. Rojsty, oczerety, łąki śród lasu, malownicze trakty leśne. To są właśnie te okolice, za którymi tak tęsknił Józef Mackiewicz.
„Do kraju by wrócić, a jak to u nas zwykle przestawiają: wrócić-by. – Pod, stereotypowo tak zwane, strzechy, a niechby nawet gontem lub dachówką kryte. A na lipie też wisi dom, własny, dla szpaka. A w gałęziach sosen skaczą wiewiórki, a dzięcioł itd., itd. snuje się pamięć starym, roztkliwiającym szlakiem nostalgii i ciągnie przez gruzy Europy do traktów tak szerokich, że szwadron na nich rozwijał się kiedyś frontem, a wokół rosły bardzo stare brzozy. – I nie ma tam już znajomych ni krewnych. Pooowieźli! W bydlęcych wagonach. Oczyścili teren dla jednej i drugiej sowieckiej republiki, taka ich… Dość.”
_____________
* Na tejże blogmedia24 niejaki Yarrok opublikował częstochowskie rymy pt. „Tylko świnie siedzą w kinie”. http://www.blogmedia24.pl/node/8161 Wypociny półgłówka nie byłyby oczywiście warte odnotowania, gdyby nie reakcja innych blogerów. Warto przeczytać – to prawdziwy monument na cześć braku jakiegokolwiek antysemityzmu w prlu a zwłaszcza na blogmedia24.
Prześlij znajomemu
Film widziałem i mam o nim, jak i jego twórcach jak najgorsze zdanie. Zarówno co do intencji, jak i rezultatu.
Ale z niektórymi tezami Pańskiego artykułu zgadzam się.
Oczywiście, że dla grupy Żydów tylko taki był skuteczny sposób przeżycia – sowiecka partyzantka. Ale ta oczywistość nie niweluje oczywistości innej: mordowani byli Polacy. Pan uważa, że to kwesta szczegółowych badań. Że nie wiadomo, czy Bielscy byli w Nalibokach, a jeśli byli, to czy mordowali, bo chcieli, czy tylko nie mieli wyboru, etc. Wydaje mi się, że to kazuistyka, choć nie neguję potrzeby szczegółowych badań żródłowych. Kazuistyka dlatego, że z jednej strony mamy wytwór bezczelnej, nie liczącej się z niczym (tzn. z żadną szczegółową prawdą historyczną) propagandy; z drugiej zaś bolesną (wciąż bardzo bolesną) pamięć potoczną o udziale Żydów w mordach na cywilnej ludności Puszczy Nalibockiej i Puszczy Rudnickiej.
Moja najbliższa rodzina od wieków siedziała (i siedzi do dziś) w tamtejszych zaściankach. Stamtąd jesteśmy. Jednym z większych rodzinnych majątków był zaścianek Kurze w powiecie bieniakońskim. Tam jeszcze żyją moi krewni do dziś. Ci, których dziadkowie i ojcowie ratowali uciekinierów z Koniuch. Od 1944 roku w tamtejszych zaściankach, osadach i wioskach WSZYSCY wiedzieli, że bandyckie grupy uzbrojonych Żydów grabią i mordują bez pardonu. Że stanowią strukturalną część sowieckich oddziałów leśnych. Wiedza ta była częścią ich codziennego doświadczenia życiowego. Bielscy są w tym przypadku (niezależnie od udowodnionych im, bądź domniemanych zbrodni) symbolem szerszego procesu zbrodni, dokonywanych pod parasolem ochronnym sowietów. Doprawdy, nie chciał bym, żeby ktoś z tamtejszych moich oglądnął „Defiance”.
Co do hipokryzji krytykujących „Defiance” – zgadzam się z Panem niemal w pełni. Co do ludzi i środowisk blogosfery – oczekuje Pan zbyt wiele. To – w większości – grupki wzajemnej adoracji, nie mające niczego ciekawego, ani ważnego do powiedzenia. Raczej nie skażone wiedzą. O czym mógł się Pan przekonać na stronie „niepoprawnych.pl”.
Pozdrawiam,
zeppo
Drogi Panie,
Zgadzamy się także co do opinii na temat intencji twórców i rezultatu ich wysiłków. ‚Defiance’ jest zwykłą szmirą. Zgadzamy się doprawdy w tak wielu punktach, że oczywiście zatrzymać się należy na tym, gdzie się nie zgadzamy.
Nie wydaje mi się kazuistyką określenie następujących punktów:
1. masakra w Nalibokach dokonała została ponad wszelką wątpliwość przez sowieciarzy, a nie przez grupę Bielskiego ani przez mitycznych ‚żydowskich bandytów’.
2. uczestnictwo Żydów w tej masakrze, na które wskazują relacje świadków, nie sprawia, że możemy racjonalnie nazwać ją „masakrą Polaków dokonaną przez Żydów”. Ponieważ z łatwością wyobrazić sobie można, że w tej samej grupie brał udział polski komunista i nie nazwalibyśmy tego wówczas „polskim dziełem”.
3. wiele wskazuje na to, że udział w akcji sowieckiej brali keslerowcy, prawdopodobnie wbrew woli Bielskiego, który nb. wkrótce zamordował samego Keslera. Czy jest nadużyciem hipoteza, iż Bielskiemu nie podobał się udział Keslera w masakrze? Nie z miłości do Polaków, ale z czystej kalkulacji, że nie wolno robić sobie wroga z AK.
Pisze Pan:
„Kazuistyka dlatego, że z jednej strony mamy wytwór bezczelnej, nie liczącej się z niczym (tzn. z żadną szczegółową prawdą historyczną) propagandy; z drugiej zaś bolesną (wciąż bardzo bolesną) pamięć potoczną o udziale Żydów w mordach na cywilnej ludności Puszczy Nalibockiej i Puszczy Rudnickiej.”
Jestem zdania, że właśnie dlatego, iż mamy do czynienia z bezczelną i głupawą propagandą, przeciwstawiać jej należy wyłącznie prawdę, a nie niedopieczone protesty, które tylko reafirmują i tak powszechny na świecie obraz Polaka-antysemity.
Na koniec, ma Pan oczywiście także rację co do charakteru blogosfery, jako stowarzyszeń wzajmnej adoracji. Mnie tak naprawdę nie przeszkadzają awantury tego rodzaju jak u niepoprawnych. Ja nie zwykłem polować z nagonką, ale jak innym tak wygodnie, to mnie nic do tego. Mój problem jest chyba głębszy: otóż dla mnie, który nie uznaję istnienia prlu bis, blogosfera jest jedyną wolną trybuną. Ja nie zamierzam publikować w prlowskich gazetkach, więc te potępieńcze sfary, to zbaczanie na manowce (kochane manowce!) bywa dość przykre. Nie dotyka mnie osobiście, bo ja lubię ostrą dyskusję, ale wydaje się marnotrawieniem czasu na słowną żonglerkę.
Szanowny Panie,
Zdaje mi się, że moje stanowisko w tym zględzie jesno wynika z tego, co napisałe, ale – na wszelki wypadek – pozwolę sobie skonkludować, bo ważne abyśmy się zrozumieli.
1. Nigdy nie posunął bym się do tego, żeby zbrodnia jednostkowa, nawet najbardziej odrażająca, mogła posłużyć mi do generalizowania. To znaczy, ja oczywiście wiem, że – jeśli mowa o zbrodni nalibockiej, to – inni szatani byli tam czynni. I nawet jeśli Żydzi w nej uczestniczyli, to konkretni: z imion i nazwisk.
2. Nigdzie więc nie wspominam o czymś, co miało by być „żydowskim dziełem”, lub „żydowską zbrodnią na Polakach”. Przeciwnie, piszę o „udziale” Żydów w mordach na ludności (oczywiście, nie tylko – w tamtych stronach – polskiej, ale także białoruskiej i zapewne litewskiej.
3. Zbrodnie Bielskich, Keslerów i innych żydowskich bandytów (którzy – niestety – nie byli wcale „mityczni”, ani nie byli wytworem obłąkanej wyobraźni Polaków, Białorusinów i innych nacji) nie mają dla mnie wymiaru etnicznego. Spodziewałem się, że to jasne. Że niczym się one (te zbrodnie) nie różniły od zbrodni na ludności popełnianych przez polskich, białoruskich, litewskich, sowieckich bandytów.
4. I tak właśnie bym je traktował nadal – jako wydarzenia pozbawione aspektu etnicznego, gdyby właśnie ten aspekt i ten wymiar nie został podniesiony przez twórców Defiance niemal do rangi sacrum, przy tym w odniesieniu do ludzi, którzy mieli (mogli mieć) wiele na sumieniu.
5. Co do „protestów”, wysmażanych przez grupy blogerów, zbywam je wzruszeniem ramion. Zwłaszcza, jeśli ich sporządzaniu towarzyszy atmosfera sabatu.
6. Nawiasem, jako miłośnika kinematografii (poniekąd z branży – poprzez muzykę filmową) zadziwia mnie od lat praktyka sprowadzania każdego, najstraszliwszego amerykańskiego filmowego kiczu (jeśli tylko jest modny i politpoprawny), przy jednoczesnej całkowitej obojętności wobec wielkiego kina amerykańskiego, wcale nie tak trudnego do odnalezienia.
Drogi Panie,
To nieporozumienie. Moje uściślenie nie odnosiło się do Pana, bo zgadzamy się w większości punktów, tak mi się przynajmniej zdaje. Odnosiło się raczej do tych protestujących blogerów, których słusznie zbywa Pan wzruszeniem ramion. Ja mam trudności ze zbyciem ich w taki sposób ze względów, które wyłożyłem wcześniej. Twierdzę tylko, że wobec protestów – jakkolwiek zrozumiałych, to nadal niesłusznych – rozróżnienia, jakie proponowałem w tekście nie wydają mi się kazuistyką, ale koniecznością.
Najistotniejszy wydaje mi się w tym względzie Pański punkt 4. Bo ma Pan słuszność, że hollywoodzcy hura-nacjonaliści wysunęli na pierwszy plan „aspekt etniczny”. Otóż to! Wydaje mi się oczywiste, że odpowiadanie na taki absurd protestami, petycjami, które same podnoszą „aspekt etniczny” jest nie tylko nie na miejscu, ale jest intelektualną klęską. Nie można bowiem przeciwstawiać żydowskiemu nacjonalizmowi – polrealizmu. Trzeba mu w zamian przeciwstawiać prawdę, tak jak to czynił Józef Mackiewicz.
Nawiasem (do Pańskiego nawiasu) amerykańskie kino wydaje mi się być w kiepskiej kondycji. Mieszkam w kraju, w którym nie sposób obejrzeć filmów francuskich czy włoskich, a co dopiero mówić o węgierskich czy polskich. Pokazują tu głównie Hollywood i wydaje mi się coraz gorszy… Co ma Pan zatem na myśli, mówiąc o wielkim kinie amerykańskim? Braci Cohen? Ćśśśśś!… Nie mów Pan o nich blogmedia24!
Przesłano nam kuriozalny komentarz podpisany „yarrok”, który umieściliśmy w miejscu dla takiego bełkotu należnym czyli wśród „Kuriozów”. Warto zapoznać się z komentarzami tego pana z dwóch powodów: po pierwsze, dla czystej zabawy intelektualnej, jaką jest czytanie takich nonsensów (ta przyjemność jest poniekąd krótkotrwała), ale także na przestrogę, do czego prowadzić może bezmyślne zachłyśnięcie polrealizmem.
Redakcja
Dziękuję za wyważony artykuł
Wojna jest okrutna i pozbawia ludzi resztek człowieczeństwa, od siebie mogę tylko dodać jak mamy odnieść się do klery firmującego Boga w zabijaniu (kapelani wojskowi)?
Powyższy wpis nie pochodzi ode mnie.
Andrzej D
Panie Andrzeju, (Andrzeju wcześniejszy raczej niż późniejszy, chociaż późniejszy Andrzej był tu pierwszy – ach! ta internetowa etykieta!)
Pański komentarz wydaje mi się bardzo znamienny w wieku propagandy. Artykuł jest „wyważony” chyba tylko z różnych propagandowych punktów widzenia, podczas gdy w rzeczywistości był to tylko artykuł prawdziwy. Próbowałem jak mogłem dojść do jakiejś prawdy w tej koszmarnej historii, gdzie każde możliwe naświetlenie cierpi na propagandowe spaczenie. By dojść do prawdy, trzeba patrzeć poprzez te różne i sprzeczne punkty widzenia. Przywołałem nazwisko Józefa Mackiewicza w tytule, ponieważ pisał o tych właśnie ludziach, o tym samym chłopie, kóry jest centrum jednej ze scen w tym okropnie kłamliwym filmie. Ale mógłbym również był powołać się na niego ze względu na owo podejście do prawdy ponad narodowym interesem, ponad ideologią.
To nie wojna jest okrutna, to dopiero wojna toczona w świecie propagandy, w czasach ideologii, dopiero taka wojna staje się nie do zniesienia.
Nie bardzo rozumiem tylko, co mają do tego kapelani wojskowi??
Uczestnicy akcji otrzymali następnie odznaczenia od generała Ponomariowa.
—————————————————————————————-
Ja w kwestii formalnej, (z pełną świadomością faktu, że komplementujący Wyd.Podz. Andrzej, nie będący tutejszym Andrzejem, wpadł był do Podziemia po peerelowskiej projekcji „Oporu” w tubylczej tv) otóż:
„[…]Uczestnicy akcji otrzymali następnie odznaczenia od generała Ponomariowa.[…]” – czy nie mówimy tu przypadkiem o niejakim Pantelejmonie Kondratowiczu Ponomarienko? Genseku KPB, nieustraszonym dowódcy (co prawda z Moskwy, ale z oddali przecież rzeczy widać najlepiej) bolszewickiej guerilli na Białorusi w ciężkich czasach podstępnej zdrady tow. Adolfa Hitlera?
(Z resztą dziarskiego Pantelejmona tak była fantazja onegdaj poniosła, że w jego bogatych wspomnieniach, podległe mu „bohaterskie” oddziały zabiły 350 tys Niemców, wysadziły 3623 mosty, zniszczyły 1191 czołgów, o innym drobiazgu już nie wspominając – choć z trudem późniejsi historycy doliczyli się tych trupów raptem 35 tys. i to w większości złożonych nie z Niemców a z tubylczych kolaborantów – widocznie dziarski Pantelejmon dopisał z rozpędu do listy „niemieckiej” wszystkich których dziarscy bolszewiccy „partyzanci” ochoczo zamordowali.
Nie bardzo rozumiem tylko, co mają do tego kapelani wojskowi??
==========================================
Pan Andrzej, najwyraźniej, jeszcze bardziej nie! No ale se chłopina przynajmniej pierdnął!
Drogi Panie Amalryku,
Taka była masa tych Pomomariowych – Piotr, Paweł, Sergiej, Borys (chociaż ten ostatni nie był chyba generałem) – że nie wiem, który to, ale nie sądzę, żeby chodziło o Ponomarienkę.
A swoją drogą, nie jednemu psu burek, więc mnie na nich wszystkich razem plwać… bolszewicka ich chrząstka.