III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Michał Bąkowski


Smutno mi, Boże!

Moja nieudolność i alarmujący brak precyzji w wyrażaniu myśli napawają mnie rozpaczą. Jeżeli tak nadzwyczajnie przenikliwy czytelnik, jak pan Daniel Paczkowski, nie zdołał mnie zrozumieć nawet ze słownikiem języka polskiego w ręku, to muszę winy szukać w swoich niedostatkach. Może powinienem pisać w innym języku? Może w narzeczu ludów zamieszkujących rejon jezior wyschłych albo nizin wzniosłych? Ich wykuta w ciężkich warunkach bytowania mowa, łatwiej ujmuje sprzeczności, z jakimi borykać się przychodzi nieszczęsnej myśli ludzkiej, porażonej fenomenem komunizmu. I dlatego – smutno mi, Boże.

Mój Boże, od czego by tu zacząć. Od szelestu liści pod stopami? Przecież mamy jesień. A może od tej gwiazdy ognistej, którą Pan zgasił przed oczami Juliusza w lazurowej wodzie? Od nieba gwiaździstego nade mną i prawa moralnego we mnie? Czy też od pewnego uśmiechu, opromienionego w szczególny sposób przez zachodzące słońce? Ale to właściwie do sprawy nie należy. A więc lepiej zacząć od fal prehistorycznego oceanu, rozbijających się z hukiem o równie odwieczne skały. Od malowideł na ścianach pieczary, od rytualnych mordów i obłąkańczego bicia w bębny. Ach, smutno mi, Boże.

A potem były wydarzenia. Gdyby nie było żadnych wydarzeń, byłaby tylko „hosanna”, nie byłoby zwątpień i szukania prawdy, tylko pewność. „Gdyby na ziemi wszystko było rozsądnie urządzone, to nic by się nie wydarzyło,” jak słusznie spostrzega nocny gość Iwana Karamazowa. Od czego więc zacząć. Od sumeryjskiej walki o panowanie nad światem między Kisz, Erech i Ur? Od króla Lugalannemundu „władcy czterech ćwierci wszechświata, który otrzymywał hołd od wszystkich ziem i przyniósł pokój całemu światu”? Od kasty chaldejskich kapłanów wtajemniczonych w ofiarę z chleba i wina? Czy od obietnicy danej Abrahamowi, że będzie ojcem wielu narodów? A może od kasty egipskich kapłanów, w skórzanych kurtkach i z naganem przy pasie, wyniesionych ponad ciemny lud? Chociaż pewnie bardziej do rzeczy będzie wspomnieć o obietnicy przyjścia Mesjasza, który zbawi wszystkie narody Ziemi. Smutno mi, Boże.

Czy dobrym początkiem będzie tajemnica, jaką jest niewątpliwie istnienie Spartan, lakonicznych wojowników, równych i wtajemniczonych? Żyjąc w skrajnie spartańskich warunkach, ci wyniesieni inicjaci przez stulecia gnębili utrzymywanych w niewiedzy helotów. Tajemnicą Sparty była władza. Władza jako cel sam w sobie. Przy absolutnej obojętności wobec wszystkiego, co nie było częścią mechanizmu tej władzy. Spartańska elita była jednocześnie jedyną całością, heloci byli jedynie przedmiotami. Dzięki inicjacji w spartański ideał Likurga, Spartanie stawali się Równi. Zasady Likurga nakazywały, żeby żadne prawo nie było spisane oraz zabraniały wszelkiego luksusu. W ten lakoniczny sposób Likurg całkowicie poddał jednostkę z całą jej wyjątkowością – państwu.

Musimy się także zatrzymać przy rewolucji w Korkirze, którą tak opisywał wygnany z demokratycznego raju Aten – Tukidydes:

„Słowa musiały zmienić swe zwykłe znaczenie, by nagiąć się do nowych wymagań. Lekkomyślna bezczelność uznana została za odwagę wiernego sprzymierzeńca; rozsądne wahanie, za tchórzostwo; umiar miał tylko okrywać zniewieściałość; umiejętność spojrzenia na problem z różnych stron, stała się znakiem nieumiejętności działania. Niepohamowany gwałt stał się atrybutem męskości; spisek, uzasadnioną samoobroną. Rzecznik skrajnych środków był zawsze godny zaufania, gdy jego oponent był podejrzany. Powodzenie spisku było oznaką przebiegłości, ale wykrycie spisku oznaką mądrości.”

Tukidydes odkrył i sformułował zasadę, że kiedy upada społeczny ład, najgorsze kanalie wypływają na wierzch. Na Korkirze odkrył zasadę rewolucji, a na wyspie Melos zasadę, że silni nie liczą się z prawem i moralnością, a słabi zawsze ucierpią z rąk silnych, czego kulturalni Ateńczycy dowiedli wyżynając w pień Melijczyków. Kto zatem jest tu najpełniejszą prefiguracją bolszewizmu: zbuntowani Korkiryjczycy, brutalni Spartanie czy wyrafinowani Ateńczycy-realiści? Smutno mi, Boże.

U wielkich królów perskich – Cyrusa, Dariusza i Kserksesa – znajdziemy model budowania imperium złożonego z rozmaitych, często wrogich sobie wzajem, części. Ale na nowy poziom doskonałości wynieśli imperialną politykę dopiero wielcy Macedończycy. Pozbawieni własnej kultury, pozbawieni tradycji, zapożyczyli kulturę sąsiadów; nie należąc do Hellady, bez trudu wynieśli się ponad lokalne nienawiści, ponad drobne spory o miedzę, ponad tradycje, które dla greckich miast-państw stały się z czasem kulą u nogi. Bez trudu podbili Grecję, utrzymali wszędzie stare zwyczaje i uczynili to, o czym tylko marzyć mogli Alkibiades i Agesilaos – ruszyli na podbój świata.

Aleksander przenicował perskie marzenie o imperium. Zamiast narzucać własne formy rządów, przejmował instytucje państw podbitych i zachowywał ich zwyczaje; wolał mianować satrapów w Persji, być faraonem w Egipcie i królem królów w Babilonii. W ten sposób, zachowując formę, zdołał zmienić treść podbitych państw. Zdołał przemycić i rozprzestrzenić helleńską kulturę. Jego generałowie, choć założyli dynastie panujące w tych krajach przez wieki, stworzyli jednak w miarę jednorodny hellenistyczny świat, a uczynili to przez zachowanie zewnętrznych form odrębnych państw. Potem przyszedł Rzym i … smutno mi, Boże.

Czy mam brnąć dalej? Chyba muszę. Muszę zanurzyć się w historię Kościoła Świętego i smutno mi, Boże! W historię Kościoła, który, choć założony przez Syna Bożego, był zawsze, jest nadal i pozostanie na wieki – instytucją ludzką. Już u Świętego Pawła Apostoła znajdujemy leninowskie „kto nie pracuje, ten nie je”. Jest to oczywiście zasada nie-ewangeliczna. W oczach Jezusa, krzątająca się Marta traciła coś wobec zasłuchanej Marii. Zbytnie troski o posiłek nie były wiele warte, bo ptakowie niebiescy ani sieją, ani żną, a Bóg je żywi. Kiedy rozesłał uczniów, kazał im nie brać ani chleba, ani torby i nauczać, a nie pracować na chleb. Ale też instytucje ludzkie muszą iść na kompromis ze światem, by przetrwać.

Jezus kuszony przez diabła na pustyni, odrzucił koronę, a Kościół ją przyjął. Ściśle rzecz biorąc, „przyjęcie korony” przybrało najpierw postać „korony przyjmującej krzyż”, nawet jeśli Konstantyn widział tylko w krzyżu lepsze narzędzie władzy. Ludzie chcą wiedzieć, komu się pokłonić, komu oddać sumienie i jak połączyć się w jedno wielkie mrowisko. I chrześcijaństwo dostarczyło cezarom odpowiedniego narzędzia do iście leninowskiej kolektywizacji. Jezus dał ludziom wolność i prawdę, ale ludzie pragną szczęścia. Wolność mąci ich spokój, porzucenie jej daje im błogostan. Czy dobrotliwe pozbawienie ludzi wolności nie jest oznaką miłości dla człowieczeństwa,? A stawianie zbyt wysokich wymogów ludziom – wymogów, którym nie mogą sprostać – czyż nie jest oznaką pogardy? Czyż nie lepiej pozwolić grzesznikom na ich słabości i dać im złudzenie szczęścia na Ziemi?

Potem mieliśmy jeszcze cuda w rodzaju pelagianizmu, ze swą pre-lewacką wiarą w dobroć ludzkiej natury i możliwość stworzenia raju na ziemi. Trzynastowieczne wcielenie diabolicznej „rodziny” Charlesa Mansona w postaci sekty Fra Dolcino, który głosił wolną miłość, mordował i gwałcił, bo „czyny dokonane w czystości serca nie są grzeszne”. Odpowiedzią Kościoła na takie kawałki było ustalenie linii partyjnej i karanie odstępców śmiercią. Ach, smutno mi, Boże.

Czy muszę rzeczywiście taplać się dalej w błocie historycznych prekursorów bolszewizmu? Czy muszę pisać o Cromwellu i jego purytanach, o pokazowych procesach i pacyfikacji Irlandii? O oświeceniowej wierze w możliwość stworzenia lepszego człowieka? O jakobinach i sankiulotach, o Wielkim Terrorze, o napoleońskim scentralizowanym aparacie państwowym i „mięsie armatnim”? O socjalizmie naiwnym i o nihilizmie?

Żaden ze składników Metody zdobycia i utrzymania władzy, wprowadzonej w życie przez Lenina, nie był jego wymysłem. Nic nowego pod słońcem, wszystko już było. Nowością było zebranie tych elementów w całość, sformułowanie Metody absolutnej giętkości taktycznej, przy całkowicie niezmiennej długoterminowej strategii (nawet ten element znajduje się już w manifeście Marksa) i wprowadzenie jej w życie. Dla zdobycia władzy na świecie, trzeba zapewnić sobie bazę, a dla zabezpieczenia tej bazy należy wykuć nowego człowieka. Proces ten zwykło się nazywać sowietyzacją. Dla zsowietyzowania podbitych społeczeństw bolszewicy sformułowali doktrynę, którą do dziś naiwni biorą za istotę rzeczy – ze słownikiem języka polskiego w ręku, a nawet i bez niego – można i tak. Doktryna służy w pierwszym rzędzie do kontroli trzymanego w ryzach społeczeństwa, ale także do kontroli własnego aparatu, bo i po co miałby aparatczyk myśleć? Doktryna jednakże nigdy nie wiązała komunistów i porzucali każdą rzekomo niepodważalną prawdę wiary prędzej niż można wymówić słowo Gułag. Lenin wskazał drogę i wszyscy jego następcy postępowali z tą samą giętkością.

Sowietyzacji nie należy jednak widzieć jako narzędzia, jako środka wobec celu, jakim jest władza. Wykucie nowego człowieka jest nieodłączne od istoty komunizmu, bo bez niego nie można utrzymać władzy, a władza jest równie konieczna dla skutecznego przeprowadzenia pierekowki.

Komuniści nie stworzyli niczego nowego, a jednocześnie ich pojawienie się na scenie politycznej świata oznacza pojawienie się nowej jakości. Próby zdefiniowania czym jest komunizm, przypominają próby przybicia kisielu gwoździem do ściany. Trudność definicji daje komunistom wielką przewagę, bo jeśli wróg jest nieuchwytny, to tym trudniej go pokonać. Największą siłą komunistów jest jednak ludzka natura: ludzie w głębi duszy pragną komuny. Czują się spełnieni przynależąc, ich życie nabiera sensu w mrowisku, nabiera znaczenia w kolektywie, gdy czują się częścią całości. Nie chcą wcale wolności ani prawdy, chcą tylko pozorów szczęścia. W chwilach wolności szukają przed kim się pokłonić, gdy postawieni wobec prawdy – odwracają się tyłem. I dlatego komunizm zwycięża. I dlatego smutno mi, Boże.

Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli Twoi w niebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie
Patrzący – marli.
Nim się przed moją nicością ukorzę,
Smutno mi, Boże!

Pisałem po zachodzie słońca 19 października 2009



Prześlij znajomemu

10 Komentarz(e/y) do “Smutno mi, Boże!”

  1. 1 Marek

    Drogi Panie Michale,

    podzielam Pański smutek. Dziękuję za niezwykle trafne i głębokie refleksje, które stanowią rozwinięcie myśli Mackiewicza, Miłosza, Szechtera i innych, którzy zrozumieli istotę komunizmu. Oj, Panie Michale, rzeczywiście tylko w podziemiu możemy dzisiaj o tych sprawach rozmawiać. Bo na powierzchni „nie trzeba o tym głośno mówić”.

    Pozostaję z szacunkiem

  2. 2 RyszardT

    A ja z kolei dziwię się, dlaczego komunizm postrzegany jest albo jako lewicowy, utopijny projekt ideologiczny, albo jako etatyzm gospodarczy. Wystarczyłoby przeczytać choćby Marksa i Engelsa by dojść do tego, że napisali oni ni mniej ni więcej, tylko „technics-manual” do stworzenia zinstytucjonalizowanej mafii.
    Nieprzypadkowo przytoczyłem – jako komentarz pod poprzednim artykułem – fragment wiersza pierwszego z nich.

  3. 3 pankakaokoniecpolski

    Panie Michale

    w ferworze ustalania pojęciowego porozumienia stworzył pan piękny, pouczający tekst. Myślę że ze względu na swój przekrojowy, źródłowy charakter ten tekst jest bardzo pożyteczny, mimo że pewnie dla czytelników biegłych w prozie Mackiewicza niewiele odkrywa, a takich jest tu pewnie najwięcej. Jednak chciałbym wskazać, że dla niektórych, tak jak i dla mnie, może być punktem odniesienia, tekstem latarnią, zwięzłą egzegezą komunistycznej prakseologii.
    z wyrazami wdzięczności za udaną próbe przybicia kiślu (mimo iz nie wisi)
    Krzysztof

  4. 4 RyszardT

    Wisieć ów kisiel będzie po dehydracji, względnie zamrożeniu.

  5. 5 michał

    Dziękuję Szanownym Panom za dobre słowo.

    Panie Marku, smutek to rzecz piękna, ale jednak komu się weselić wypada, jak nie nam, starym kontrrewolucjonistom?

    Panie Krzysztofie, nie mam aż tak wysokiego mniemania o mackiewiczologach, jak Pan. Ale może ma Pan rację! Może oni po prostu nie są biegli w prozie Mackiewicza?

    Panie Ryszardzie, piękno i rozkosz są zawsze w szczególe. Kisiel odwodniony czy zamrożony, to jest „coś innego”. Niby kisiel, ale nie to samo. W takiej zmienionej postaci, przybijanie go do ściany, bądź wieszanie w jakikolwiek inny sposób, może wcale nie być zabawne.

  6. 6 Daniel

    Drogi Pani Michale,

    Piękny tekst Pan napisał, ale nie przekonał mnie Pan. I nie jest to związane z niezrozumieniem Pana myśli.

    Być może jestem naiwny w myśl zdania „Dla zsowietyzowania podbitych społeczeństw bolszewicy sformułowali doktrynę, którą do dziś naiwni biorą za istotę rzeczy – ze słownikiem języka polskiego w ręku, a nawet i bez niego – można i tak.”

    Sam Pan jednak przyznał, że:

    „Dla zdobycia władzy na świecie, trzeba zapewnić sobie bazę, a dla zabezpieczenia tej bazy należy wykuć nowego człowieka. Proces ten zwykło się nazywać sowietyzacją. Dla zsowietyzowania podbitych społeczeństw bolszewicy sformułowali doktrynę, którą do dziś naiwni biorą za istotę rzeczy – ze słownikiem języka polskiego w ręku, a nawet i bez niego – można i tak. Doktryna służy w pierwszym rzędzie do kontroli trzymanego w ryzach społeczeństwa, ale także do kontroli własnego aparatu, bo i po co miałby aparatczyk myśleć?”

    Ja uważam, że doktryna ta stanowi wyróżnik komunizmu. Pan co prawda pisze, że:

    „Doktryna jednakże nigdy nie wiązała komunistów i porzucali każdą rzekomo niepodważalną prawdę wiary prędzej niż można wymówić słowo Gułag.”

    Czy naprawdę? Czy od rewolucji październikowej do pierestrojki komunistom zdarzyło się odrzucić doktrynę ustrojową? Stało się tak dopiero wraz z upadkiem ZSRR. I dlatego dalszy sposób walki o władzę, od tego momentu stanowi nową jakość, coś co już komunizmem nie jest moim zdaniem.

  7. 7 michał

    Drogi Panie Danielu,

    Naprawdę. Nigdy. Bucharin czy Kamieniew – z przykrością, choć bez złośliwości dodam: tak jak Pan – uważali, że Lenin odrzucał „doktrynę ustrojową”, a Lenin przekonywać ich musiał, że się bardzo mylą, że są naiwni, i że nie rozumieją istoty rewolucji. Z „upadkiem zsrS” nie zmieniło się absolutnie nic, ponieważ sowiety, które Pan życzy sobie nazywać „związkiem radzieckim”, nigdy nie upadły. Proszę mi wskazać choćby jedną „prawdę bolszewickiej wiary”, której bolszewicy nie zaprzeczyli taktycznie. Klasyczną odpowiedzią jest ich ateizm, ale Bierut mógł iść na czele procesji na Boże Ciało, nie przestając być ateistą, zupełnie tak samo jak Jelcyn mógł się podawać za prawosławnego. Obaj postępowali w czysto leninowski sposób: robili wszystko, czego domagała się sytuacja. Dlaczego? Bo coś było ważniejsze niż doktryna.

    Na marginesie, Lenin musiał PRZEKONYWAĆ swych bolszewików, ponieważ potrzebował ich do działania. Ja ani przez moment nie próbuję przekonywać Pana (ani zresztą kogokolwiek innego), bo mnie nie interesuje działanie, ale prawda. Gdybym chciał, żeby Pan na najbliższych rozstajach dróg skręcił w prawo raczej niż w lewo, to zabrałbym się do przekonywania, ale mnie to ani ziębi, ani grzeje, dokąd Pan skręci, gdy tymczasem prawda nie jest mi obojętna.

  8. 8 Daniel

    Panie Michale,

    Nie chodzi mi o to, aby brał Pan do siebie słowa o tym, iż mnie Pan nie przekonał. Wymieniamy się bowiem argumentami i moje słowa miały na celu tylko stwierdzenie, iż wg mnie Pana argumenty brzmią nieprzekonująco.

    Uważam, że nie ważne jest co kto z rewolucjonistów bolszewickich , a owoce ich działalności. Faktem jest, że komunizm w rozumieniu ustroju i doktryny miał miejsce w krajach obozu wschodniego do upadku ZSRR, a później po prostu został zastąpiony innymi rozwiązaniami.

    Jeśli zaś chodzi o Bieruta, to zachowywał się taktycznie. Walkę z kościołem partia zostawiła sobie po prostu na deser, po wykończeniu podziemia niepodległościowego. Czym było aresztowanie prymasa Wyszyńskiego, jak nie walką z religią? Czym było usunięcie religii ze szkół?

    Takich działań taktycznych, jak udział w procesji Bożego Ciała Bieruta, było sporo i później. Ale czy to oznaczało odejście od doktryny komunistycznej?

  9. 9 Daniel

    Kolejny raz przepraszam. Tym razem zniknął jeden wyraz w moim komentarzu. W drugim akapicie po słowie bolszewickich powinno być „mówił”.

  10. 10 michał

    Być może dobrnęliśmy do sedna sporu. Mówi Pan, że komuniści to doktrynerzy, ale odchodzą taktycznie od doktryny, czy tak? A ja proponuję Panu – nie ja jeden, to samo proponował pan Zeppo pod Pańskim artykułem – inne spojrzenie. Mianowicie ujęcie „doktryny” i taktycznych od niej odstępstw, jako jednej całości. Pan zdaje się utrzymywać, że doktryna jest wszystkim, a odstępstwa są bez znaczenia. A ja twierdzę, że bezustanne, „systemowe” odstępstwa podważają ważność doktryny.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.