III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Część II

Przyspieszona sowietyzacja

Partie komunistyczne były bardzo słabe w Europie wschodniej, więc armia czerwona musiała przywozić ze sobą swoich własnych komunistów.  I tak w każdej lokalnej partii zaistniały dwie frakcje: miejscowa i moskiewska; miejscowym nie bardzo ufano.  Ulbricht, Honecker i Misza Wolff byli moskiewskimi komunistami (miejscowych niemieckich komunistów w większości wykończył Hitler).  Rákosi i Nagy przybyli z Moskwy, a Rajk i Kádár byli miejscowi; Bierut, Berman i Moczar z Moskwy, a Gomułka miejscowy.  Ale w csrs zarówno Gottwald, jak i Slansky, byli moskiewskimi komunistami.  Z pewnego punktu widzenia, ten podział jest bez znaczenia: bolszewik to bolszewik, obojętne skąd przyszedł.  Ale różnice miały znaczenie dla sowieciarzy, bo oto ci, którzy przeżyli moskiewskie czystki, przeszli przez taktyczne wolty i zmiany kursu, wyszli z wojny zahartowani w wyższej szczepowej lojalności i przynależności do sowietów; wyszli z wojny jako fanatycy, gotowi wykonać każdy rozkaz, całkowicie oddani.  Młodsi, jak Wolff czy Moczar, byli poddani ostrej indoktrynacji i wychowani na komunistycznych janczarów.  Rację ma Victor Sebestyen, kiedy mówi, że moskiewscy komuniści „wrócili” do krajów sobie obcych, wrócili jako przedstawiciele obcego mocarstwa, by służyć interesom sowdepii.  „Mogli być posłani do innego kraju i służyliby z taką samą werwą.”  Takimi bolszewikami byli Rákosi i Bierut, Nagy i Moczar.

Identyczna struktura stworzona została w każdym demoludzie: politbiuro, centralkomitet i równoległość aparatów partyjnego, państwowego i czekistowskiego, wszystko na wzór Moskwy.  Nawet dla aparatczyków nie było zawsze jasne, do kogo należy decyzja: do ministra, do partii, czy do urzędu bezpieczeństwa?  Organy były poza rządem, stały ponad prawem i zdawały się być także ponad partią, przy czym brak jasności był celowy.  Twórcami wszystkich urzędów bezpieczeństwa bez wyjątku, byli moskiewscy komuniści.  Było oznaką wyjątkowego zaufania, że miejscowy Węgier, László Rajk, został ministrem spraw wewnętrznych, ale tylko dlatego, że na czele avo, potwornie brutalnej tajnej policji, stał zaufany moskiewski czekista, Gábor Péter.

Wedle Applebaum, tajna policja przychodziła do krajów podbitych z jasno postawionym celem „walki z faszymem”, ale z czasem definicja faszyzmu rozszerzała się na każdego potencjalnego wroga systemu.  To brzmi pięknie, tylko że nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.  Bolszewicy szli z jasnym planem dekapitacji, a „faszystą” nazywali, kogo chcieli.  Wchodząc na tereny polskie w roku 1920, mieli plan zagarnięcia Niemiec i całej Europy, i fizyczna likwidacja elit była jasno postawionym celem.  Gdy wchodzili do Polski we wrześniu 1939 roku, z góry wiedzieli, że pojemny worek stalinowskiego pojęcia „faszyzm” bardzo będzie przydatny.  Nie internowali oficerów polskich przez przypadek, nie dokonali masakry katyńskiej, bo nie wiedzieli, co począć z internowanymi, tylko dlatego, że taki był plan.  Podobnie w roku 1945, masowe aresztowania, morderstwa, tortury, egzekucje, deportacje i obozy nie były odpowiedzią na opór, a były z góry uplanowane.  Wykorzystanie niemieckich obozów koncentracyjnych jako sowieckich łagrów postrzegane jest dziś jako szczyt cynizmu, a przecież w rzeczywistości nie powinno nikogo dziwić.

Wybrany przez Stalina na węgierskiego wodza, Mátyás Rákosi, był klasycznym sowieckim aparatczykiem.  W 1919 stał się najmłodszym komisarzem w reżymie Beli Kuna, ale jako zdolny lingwista (mówił biegle w 10 językach) pomagał później zakładać partie czeską, włoską i austriacką.  Wybór Rákosiego był jednak zaskakujący.  Przede wszystkim dlatego, że Rákosi był Żydem.  Jakkolwiek w innych demoludach wielu było Żydów na kierowniczych stanowiskach, to na Węgrzech aż cztery najwyższe pozycje zajęte zostały przez moskiewskich czekistów żydowskiego pochodzenia.  Po wtóre, Stalin nie ukrywał niechęci do Rákosiego; i wreszcie najdziwniejsze, że przesłuchiwany w 1925 roku przez policję Horthy’ego, przyszły gensek wsypał operacje sowieckie w zachodniej Europie.  Z jednej strony, „dobrzy komuniści” ginęli w gułagu za mniejsze przestępstwa, ale z drugiej, być może Stalinowi podobało się, że ma „haka” na węgierskiego lidera.

Podobnie jak Stalin, Rákosi interesował się osobiście szczegółami tortur, jakim poddani byli jego wrogowie, znać chciał reakcje torturowanych.  Być może z powodu tego osobistego zainteresowania, avo (węgierska ubecja) miała opinię najbardziej brutalnej policji politycznej w bloku.  Węgry miały także swój gułag.  Applebaum opowiada o karierze pułkownika Rudolfa Garasina, węgierskiego czekisty.  Podobnie jak w wypadku Bieruta i tylu innych agentów, nie wiemy, co się z nim działo w latach 20., 30. i od razu po wojnie.  Garasin był całkowicie sowiecki, bez wątpliwości i bez żalu.  W sowietach był m.in. „dyrektorem drukarni” – klasyczna fucha dla zaufanych: w dzisiejszych czasach dają im fabryki na własność, a wówczas bywali tylko dyrektorami – a w 1951 powrócił na Węgry, ponieważ miał specyficzne doświadczenie z lat 30.: „dowodził jednostkami konstrukcyjnymi na Syberii”, tzn. był komendantem obozu w gułagu.

Garasin założył m.in. niesławnej pamięci obóz w Recsk, tajny obóz, do którego trafiało się bez sądu.  Brak dokumentów na temat Recsk Anne Applebaum tłumaczy zaangażowaniem Kádára w założenie obozu, ale równie dobrze wyjaśnia to jego „tajność”: nikt nie miał wiedzieć o jego istnieniu, więc nie było dokumentacji.

Nie będę opowiadał o „wyborach” węgierskich (zresztą przegranych z kretesem przez komunistów) ani o „węgierskim Mikołajczyku”, gdyż ta historia nie różni się zasadniczo od znanych wypadków w Polsce.  Dość powiedzieć, że wedle klasycznych sowieckich wzorów, po okresie powolnego zdobywania przyczółków, głaskania i niezrażania społeczeństwa, nastąpiła faza konsolidacji.  W pierwszej fazie obowiązywała instrukcja, że „cele powinny być osiągane poprzez innych, najlepiej poprzez inne partie”, w drugiej, Rákosi, „najlepszy uczeń Stalina”, stał się niekwestionowanym przywódcą

Applebaum nazywa dokręcenie śruby w roku 1948 epoką wyższego stalinizmu (High Stalinism).  Stalin rzekomo nie ufał kompartiom w krajach podbitych, więc zastosował twardsze metody, by utrzymać je u władzy.  Nie wydaje się to przekonujące.  O wiele prostszym wyjaśnieniem jest, że Stalin powtarzał tylko sprawdzone metody zastosowane w sowietach.  Kolejna faza nie była odpowiedzią na doktrynę Trumana i trzy ciosy zadane prestiżowi sowietów w roku 1948, jak utrzymuje Applebaum.  Pierwszym miał być sukces planu Marshalla; drugim nieudana blokada Berlina i nadzwyczaj udany most powietrzny; trzecim, rozłam z Tito.  Tito był pierwszym w rzędzie „małych Stalinów”, ale sterroryzował swe społeczeństwo bez sowieckiej pomocy, chociaż na wzór sowiecki.  Co więcej, nie polegał na krasnej armii, lecz na swoich partyzantach i to wystarczyło, żeby w czerwcu 48 wyrzucono go z kominformu.  A jednak, jak wiemy z przykładu lat 30., Stalin dokręcał śrubę niezależnie od niepowodzeń.

Procesy pokazowe Stalin miał uznać, zdaniem Applebaum, za „warte powtórzenia” w demoludach.  W rzeczywistości, był to konieczny etap w sowietyzacji; konieczny element trzymania własnego aparatu w szachu.  Na Węgrzech, inaczej niż w Polsce, aresztowano, torturowano i postawiono przed sądem katolickiego Prymasa, kardynała Mindszenty’ego.  Architektem prześladowań Kościoła i sprawy Kardynała, był minister spraw wewnętrznych, László Rajk.  Ale już wkrótce w całym obozie dokonano czystek wśród wierchuszki, przewidywalnie naśladując Moskwę.  Prawdę mówiąc, bardziej dziwi mnie, że niekiedy odbiegano od moskiewskiego scenariusza.  W Pradze, Berlinie i Bukareszcie, rozpoczęły się sprawy Slansky’ego, Merkera i Pauker – wszyscy oskarżeni o „syjonizm” (choć Merker nie był żydowskiego pochodzenia), więc ich sprawy szły tropem z Moskwy.  Ale na Węgrzech i w prlu ofiarami padli Rajk, Kádár i Gomułka – sami lokalni komuniści.  Łatwo dopatrywać się w tym spisku moskiewskiej kliki, pod pozorem, że „nie można im było ufać” (antysemici dodaliby tu, że parszywi Żydzi, jak Berman i Gerő, prześladowali dobrych patriotów, Gomułkę i Rajka); tylko że i na Węgrzech, i w prlu było dość komunistów żydowskiego pochodzenia w wierchuszce, więc dlaczego Stalin zezwolił w tych dwóch wypadkach na inny szablon?  A dlaczego nie było procesów w prlu?  Gomułka nigdy nie stanął przed sądem – dlaczego?  Trudno to doprawdy zrozumieć, zwłaszcza, że amerykański komunista, Noel Field, aresztowany w Budapeszcie, dostarczył wygodnego łącznika dla wytoczenia jednoczesnych spraw w Berlinie, w Pradze, Bukareszcie, Warszawie i na Węgrzech, oskarżenia i skazania winnych w jednoczesnych procesach, a jednak Gomułka i Spychalski nie stanęli przed sądem.  Podobnie, wielu Żydów w prlowskiej i węgierskiej kompartii uniknęło losu Slansky’ego.  A może odstępowano od szablonu, by udowodnić, że nie było żadnej uniformizacji?

Muszę jeszcze zatrzymać się nad dwiema postaciami: László Rajka i Jánosa Kádára.  Dwie gwiazdy węgierskiej kompartii, byli bliskimi przyjaciółmi; obaj byli klasycznymi zawodowymi bolszewikami, ale nie mieli szczęścia należeć do kliki moskiewskiej.  Obaj byli całkowicie oddani sprawie, tak dalece, że obaj awansowali aż do stanowiska ministra spraw wewnętrznych.  Rajk mówił o sobie: „każdy człowiek potrzebuje kompasu, moim kompasem jest związek sowiecki”.  Obaj byli odpowiedzialni za tysiące morderstw, za tortury i prześladowania niewinnych ludzi, obaj mieli „ręce we krwi po łokcie” wedle nieśmiertelnego określenia innego bolszewika, Stiekłowa.  Po aresztowaniu Rajka, Rákosi posłał Kádára, by nakłonił swego przyjaciela do przyznania się do winy, i kazał nagrać ich rozmowę (nagranie to wyszło na jaw po roku 1989).  Kádár był świadkiem w procesie przyjaciela, po czym obecny był przy egzekucji.  Rajk, jak przystało na bolszewika, umarł z okrzykiem na cześć Stalina na ustach.  Po paru latach aresztowano Kádára, torturowano go, a główny kat avo, Vladimir Farkas, w obecności wielu świadków oddał mocz wprost do ust przyszłego genseka.  (Dla porządku muszę zaznaczyć, że Farkas nie przyznaje się do winy. [1])  Po kolejnych kilku latach Kádár przyszedł podziękować Nagy’owi za zwolnienie z więzienia, na co Nagy odparł: – Mam nadzieję, że kiedy przyjdzie moja kolej, zrobicie to samo dla mnie. – Płonne nadzieje.

W latach 1950-53 ponad 1,3 miliona ludzi padło ofiarami prześladowań sądowych, a prawie 800 tysięcy wywieziono do sowietów.  Ludność Węgier nie przekraczała wówczas 9 i pół miliona.  Ale do tej liczby trzeba dodać ogromne ilości ofiar prześladowanych metodami administracyjnymi, wyrzuconych z domów, wysiedlonych wewnętrznie, pozbawionych pracy i środków do życia itp.  Rákosi zdołał zaiste wcielić w życie naukę wielkiego Stalina.

Aż wreszcie Stalin umarł.  Zanim jednak opowiem o ostatnich trzech latach przed wybuchem powstania, muszę się cofnąć do roku 1947 i przyjrzeć polityce amerykańskiej wobec sowdepii.

Dylematy amerykańskiej polityki

Nie było nigdy żadnej „osobnej” polityki węgierskiej Stanów Zjednoczonych.  Węgrzy to stosunkowo mały naród, ale ważniejsze w tym wypadku, że walczyli po stronie Niemców w II wojnie.  Nie mając wielkich bogactw – o ile mi wiadomo, nawet Węgrzy nie wiedzieli, że posiadają złoża uranu – okrojone przez Trianon Węgry nie miały większego znaczenia geopolitycznego ani strategicznego.  Emigracja węgierska nie miała liczbowej wagi emigracji polskiej w Ameryce, była więc pozbawiona elektoralnego znaczenia.  Najważniejszym powodem, dla którego nie istniała żadna szczególna polityka węgierska, było postrzeganie bloku sowieckiego jako monolitu.  Jest to bardzo ważny punkt, do którego powrócę jeszcze osobno.  Na razie prowadzi nas ten punkt do polityki amerykańskiej wobec sowietów.  W marcu 1947 roku, a więc w rok po mowie Churchilla w Fulton, prezydent Truman sformułował program polityki zagranicznej, która z czasem ochrzczona została doktryną Trumana.  Stany Zjednoczone, głosił Truman, powinny pomagać wolnym ludom, które opierają się gwałtom zbrojnej mniejszości lub presji zewnętrznej. [2]

Z takim punktem wyjścia, polityka amerykańska mogła stać się aktywną strategią wyzwolenia, ale tak się nigdy nie stało.  Wbrew zawartej w deklaracji Trumana retoryce, praktycznym celem jego wystąpienia w Kongresie było zdobycie poparcia do walki z komunistami w Grecji.  Truman pragnął pomagać „wolnym ludziom”, a ludzi wschodniej Europy nikt nie uważał za wolnych.  Zarzuci mi ktoś, że Grecja jest dalej wysunięta na wschód niż Polska, a tym bardziej Węgry.  Ale pojęcie „Wschodniej Europy” nie jest pojęciem geograficznym, a czysto politycznym.  Helsinki są dalej na wschód niż Lwów, a czy komukolwiek przyjdzie do głowy zaliczać Finlandię do „Wschodu”?  Obszar, o którym mówimy jest, ściśle rzecz biorąc, Centralną Europą.  Wraz z zakończeniem II wojny, został on wyrzucony z kolektywnej pamięci kulturalnych ludzi na świecie, jako coś niezrozumiałego i dziwacznego.  A zatem, kiedy Truman mówił o wyzwoleniu, to nie miał wcale zamiaru wyzwalać ani Polaków, ani Węgrów.

Podział na „Wschód i Zachód” był jednak zjawiskiem wtórnym.

Co dominuje nad obecną sytuacją polityczną świata, co jest tej dominacji cechą pierwszoplanową, o której zapominamy dlatego, że chcielibyśmy niewątpliwie zapomnieć – jest nie podział, ale właśnie… spółka.  Spółka sowiecko-brytyjskoamerykańska.  Spółka ta, powołana do życia na okres wojny i po-wojny, nadal w sposób formalny i faktyczny istnieje i spełnia swe zadanie, jakim jest rozbiór pomiędzy jej uczestnikami cudzego mienia, zarówno politycznego, jak materialnego, pozostałego po państwach, które wojnę przegrały.  Obiektem handlowym, a w języku moralnym – ofiarami tej spółki, są przede wszystkim następujące państwa: Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Finlandia, Niemcy, Włochy, Rumunia, Węgry, Czechosłowacja, Bułgaria, Jugosławia, Albania, Grecja, Persja, Mandżuria, Korea i Japonia.

Józef Mackiewicz napisał te słowa w artykule pt. „Wielka spółka trwa” [3], opublikowanym w kilka miesięcy po wystąpieniu Trumana.  Argumentował, że jakkolwiek wspólnicy mogą sobie skakać do oczu, to nie nastąpiło zerwanie.  Co gorsza, zachodziła istotna rozbieżność interesów między Zachodem i narodami podbitymi:

Jakiż może łączyć nas interes, skoro Wielka Brytania i Ameryka dążą do skutecznego funkcjonowania spółki, a nam zależy na jej rozerwaniu?  Wielka Brytania i Ameryka chcą utrzymać pokój, a państwa, które padły tego pokoju ofiarą, wyratować może tylko wojna.  Trudno raczej o zamiary bardziej rozbieżne!

Błąd popełniany przez zachodnich aliantów, gdy z taką rzetelnością wypełniali swe obligacje wobec sowieckiego wspólnika, przypisywał Mackiewicz myleniu sowietów z Rosją.

Błąd Wielkiej Brytanii i Ameryki tkwi w niedocenianiu tego specyficznego niebezpieczeństwa, nie mającego precedensu w historii i nie stojącego też w żadnej proporcji z niebezpieczeństwem niemieckim.  Niemcy, rozprzestrzeniając swą okupację, osłabiały się i rozcieńczały, Sowiety natomiast, za pośrednictwem obcych partii komunistycznych, znakomicie rosną w potęgę.

Ale błędu tego demokracje zachodnie zdają się nie spostrzegać.  Z grubsza należałoby przyjąć następujący podział schematyczny: „Rosja” to hasło appeasement i dlatego przyjęło się ono wszędzie na Zachodzie, gdzie nikt wojny nie chce; „bolszewizm” to hasło krucjaty, tak fatalnie skompromitowane przez Hitlera, i dlatego tak bardzo niepopularne.

Mimo to, nie może być mowy o jakimkolwiek uregulowaniu świata bez uprzedniego zniszczenia źródła największej zarazy politycznej, jaka świat nęka.

Mackiewicz trafnie opisywał świat, jaki miał przed oczami, na podstawie wszelkich danych dostępnych normalnym, kulturalnym ludziom.  Nie wiedział jednak, że za kulisami odbywała się wśród amerykańskich polityków i wojskowych dyskusja na podobne tematy, choć z pewnością w innych ramach.  Nie było oczywiście mowy o wielkiej spółce, ale o zasadniczym stosunku Ameryki do sowietów.

W centrum tej wieloletniej debaty znajdował się George Kennan, amerykański dyplomata, a później akademik.  W przeciwieństwie do ogromnej większości zachodnich dyplomatów, Kennan nie tylko mówił po rosyjsku, po polsku i po czesku, ale także rozumiał komunizm i z tego powodu znajdował się od początku w gwałtownej opozycji do postawy appeasement.  Uważał współpracę z sowietami za niemożliwą i już od lat 30. występował przeciw poputczikom i apologetom Stalina w Departamancie Stanu.  Kennan został „zauważony” dopiero po wojnie, gdy wystosował do swoich zwierzchników tzw. Długi Telegram [4].  Argumentował, że pomiędzy poddaniem się i krucjatą antybolszewicką (czyli polityką wyzwolenia w amerykańskiej terminologii) jest trzecia możliwa pozycja: containment.  Formuła Kennana polegała na „powstrzymaniu” dalszej ekspansji sowietów (containment), poprzez rezolutną obronę zachodniej Europy przed sowieckimi wpływami.

Niestety jego koncepcja wychodziła z klasycznie błędnych założeń, o których pisał Mackiewicz.  Kennan wywodził „neurozę stalinowskiej polityki” z „instynktownej rosyjskiej podejrzliwości”, a w konsekwencji twierdził, że zdecydowana i cierpliwa polityka Zachodu może z czasem doprowadzić do złagodnienia sowieckiego reżymu.  I w ten sposób Kennan stał się ojcem przyszłej polityki Zachodu: ewolucjonizmu i détante, tj. przekonania, że sowiety pozostawione same sobie, udławią się w swoim własnym sosie.

Containment nie było zupełnie zgodne z doktryną Trumana, ale zostało przyjęte jako teoretyczna podstawa polityki amerykańskiej od Planu Marshalla, przez most powietrzny do Berlina, do wojny koreańskiej, a tym samym nadało charakter prezydenturze Trumana.

Polityka ta stała się przedmiotem kampanii wyborczej generała Eisenhowera w 1952 roku.  Eisenhower i jego przyszły Sekretarz Stanu, John Foster Dulles, krytykowali administrację Trumana za odstąpienie od jego własnej doktryny.  Wystąpili oni z alternatywną polityką rollback (dosłownie: zwinięcia) sowieckiej potęgi.  Wyzwolenie ludów podbitych leżało w samym sercu polityki rollback.  Najgłośniejszym orędownikiem tej polityki był James Burnham, były trockista, ale także protegowany Kennana.  Koncepcja ta została entuzjastycznie przyjęta przez wielu wschodnioeuropejskich emigrantów, od Jerzego Giedroycia do węgierskich pracowników radia Wolna Europa.  Jak to często bywa z amerykańskimi teoretykami, Burnham zmienił z czasem zdanie i stał się propagatorem teorii konwergencji, powracając tym samym do swej wcześniejszej teorii o powolnej, choć nieuchronnej, amerykanizacji sowietów poprzez klasę menadżerów.  Nie muszę dodawać, że paryska Kultura także porzuciła koncepcję krucjaty antybolszewickiej na rzecz popierania towarzysza Wiesława.

Mimo retoryki wyzwolenia, ani Dulles, ani nikt inny w zwycięskiej kampanii Eisenhowera, nie wspominał nigdy słowem o praktycznej stronie wyzwolenia wschodniej Europy spod sowieckiego buta: o walce z bronią w ręku.  W rzeczywistości podjęto taką próbę tylko raz, w Albanii: między 1949 i 52 rokiem, grupy albańskich emigrantów trenowanych na Malcie przez Brytyjczyków, posyłane były do Albanii, by wywołać tam antykomunistyczne powstanie.  Wszyscy wpadali w ręce albańskiej tajnej policji, ale posyłali wiadomości, że wszystko jest w porządku i dalsze grupy szły ich śladem.  Z brytyjskiej strony łącznikiem był Kim Philby.  Philby przekazywał sowieciarzom każdy szczegół akcji albańskiej, i jest osobiście odpowiedzialny za tortury i egzekucje setek odważnych Albańczyków, którzy próbowali wyzwolić swój kraj od bolszewickiej zarazy.  A jednak niezależnie od jego udziału, trudno powstrzymać się przed konkluzją, że zachodnie tajne operacje we wschodniej Europie nie grzeszyły inteligencją – intelligence, to po angielsku „wywiad”…  Najbardziej znanym przykładem jest sowiecka prowokacja WiNu.  W grudniu 52 roku komunistyczne radio polskie ogłosiło publicznie, że WiN był prowokacją, co stało się gwoździem do trumny operacji wywiadowczych w demoludach.

Przypomina mi się tu stary kawał o tym, jak CIA rekrutowało szpiegów do pracy w sowietach.  Rozpisano najpierw konkurs, wybrano najlepszych 10 kandydatów i poddano ich rygorystycznym testom, po czym zredukowano listę do pięciu.  Poddano ich następnie ostremu treningowi przez pięć lat i wreszcie posłano najlepszego z nich do sowietów, oczekując raportów.  Cisza, ani słowo nie nadeszło od agenta.  Skontaktowano się z nim w umówiony sposób po roku.  Agent odpowiedział, że nie ma nic do przekazania.  Gdy wezwano go do powrotu, poprosił o dodatkowy miesiąc i powrócił do Ameryki.  Zapytany o przyczyny zwłoki, odparł, że chciał jeszcze raz spróbować zbliżyć się do innych robotników w kołchozie, w którym pracował od roku.  Zaprosił ich na ognisko, postawił wódkę, śpiewali piosenki, tańczyli, aż wreszcie agent zapytał wprost, czy on nie umie pić wódki tak jak oni?  „Tobie w piciu nikt nie strzyma!” odparli kołchoźnicy.  A czy tańczę źle?  „Nikt nie tańczy tak jak ty!” zawołali zgodnie kołchoźnicy.  Źle śpiewam?  „W ogóle nie znamy piosenek, które ty śpiewasz!” odpowiedzieli z podziwem kołchoźnicy.  No więc o co wam chodzi?, zapytał zdesperowany agent.  „My po prostu nie lubimy Murzynów.”

Węgry są dobrą ilustracją dyletantyzmu CIA.  Wedle wewnętrznego raportu z roku 1958, agencja miała w październiku 56 w Budapeszcie jednego agenta, który mówił po węgiersku, a poza granicami Węgier siedmiu potencjalnych agentów, o niewielkich kwalifikacjach.

Naiwność amerykańskich służb specjalnych została podniesiona do kwadratu przez istnienie sowieckich kretów na najwyższych pozycjach na Zachodzie.  Wszystko to jednak było niczym w porównaniu ze strategicznym mętlikiem w głowach amerykańskich polityków.  Niestety wiele wskazuje, że retoryka Eisenhowera miała wyłącznie na celu zjednanie elektoratu pochodzącego ze wschodniej Europy, kiedy bowiem krótko po śmierci Stalina rozpoczęły się zamieszki i strajki w Europie wschodniej, Ameryka nie kiwnęła palcem, by kogokolwiek wyzwalać.  Gati komentuje tę politykę krótko: Ameryka sprzedawała produkt – wyzwolenie – którego nie mogła dostarczyć.  A jednak, to co było tylko pustą retoryką w ustach Eisenhowera i jego ludzi, zostawiło niespodziewanie trwały ślad wśród Węgrów.

_____

  1. Por. opowieści Farkasa z roku 1989: http://osaarchivum.org/files/holdings/300/8/3/text/120-2-124.shtml
  2. Deklaracja Trumana w Kongresie brzmiała w oryginale, jak następuje: „I believe it must be the policy of the United States to support free peoples who are resisting attempted subjugation by armed minorities or by outside pressures. I believe that we must assist free peoples to work out their own destinies in their own way.  I believe that our help should be primarily through economic and financial aid which is essential to economic stability and orderly political processes.”
  3. „Nudis verbis”, Londyn 2003
  4. http://nsarchive.gwu.edu/coldwar/documents/episode-1/kennan.htm


Prześlij znajomemu

15 Komentarz(e/y) do “Powstanie węgierskie i narodziny sowieckiej strategii”

  1. 1 Łukasz Kołak

    Dzień dobry!/Dobry wieczór!

    A może właśnie ten dyletantyzm CIA w sprawie węgierskiej to raczej przejaw współpracy tej agencji z sowieciarzami? Współpracy, która istniała od początku jej uformowania się? Powstrzymujemy komunizm w Europie Zachodniej, tam będziemy wprowadzać swoje eksperymenty społeczne – swoją wersję rewolucji, natomiast demoludy są wasze i zawsze będą wasze…

  2. 2 michał

    Drogi Panie Łukaszu,

    Pracowałem nad tym długim cyklem przed trzema laty, mam więc nadzieję, że pamięć mnie nie myli, że jest o tym mowa w innych częściach.

    Dyletantyzm miał dwa źródła: brak ludzi mówiących po węgiersku był ogromną przeszkodą, ale z pewnością nie niepokonalną. Emigracja węgierska była liczebnie niewielka w porównaniu z polską, ale jej postawa była skrajnie antykomunistyczna w przeciwieństwie do polskiej emigracji. To porównanie jest zwłaszcza wyraźne w dwóch narodowych sekcjach Wolnej Europy (poświęcone są tej kwestii ostatnie dwie części cyklu).

    CIA nie lubiła polegać na emigrantach, stąd jej niedoinformowanie w sprawach węgierskich (i nie tylko). W Ameryce żyło mnóstwo ludzi polskiego pochodzenia, ale niewielu węgierskiego pochodzenia, bo Węgrzy nie mieli powodu emigrować z Austro-Węgier. Agenci amerykańscy uważali, chyba słusznie, mówiąc ogólnie, że emigranci mają zawsze swoje własne interesy na oku, a nie interesy amerykańskie. Sprawdziło się to w Iraku i w Afganistanie, i wiele razy w innych miejscach.

    Druga kwestia, to przesączenie CIA (i nie tylko CIA, bo wszystkie zachodnie agencje wywiadowcze były i są w tej samej sytuacji) sowiecką agenturą. Wobec takiej masy aktywnych agentów na wysokich pozycjach w agencji, trudno doprawdy oczekiwać, by antykomuniści mogli przeprowadzić swą politykę.

    Natomiast napięcie między polityką „rollback” a „containment” wydaje mi się raczej kwestią polityczną. Oni sami byli skonfundowani swoją retoryką. Znowu, nie po raz pierwszy i nie ostatni. Podobnie było podczas wojny, nie inaczej np. w Iraku, gdy po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej, Bush ojciec nawoływał Arabów z bagien do powstania, po czym zostawił ich swojemu losowi, gdy Saddam powolutku i z premedytacją ich wymordował.

    I wreszcie strefy wpływów: jest podstawową tezą powyższego cyklu, że strefy wpływów pozostały bez zmian do dzisiaj. Oprócz „wolnościowej demagogii” Ameryka nie kiwnie palcem w obronie Estonii, Polski czy Węgier.

  3. 3 Łukasz Kołak

    Panie Michale,

    Po co zatem potrzebne są, Pana zdaniem, Amerykanom bazy wojskowe w Polsce czy innych krajach bloku neosowieckiego?

  4. 4 michał

    Panie Łukaszu,

    Chyba w tym samym celu, co retoryka „wyzwolenia”, gdy nie mieli zamiaru nikogo wyzwalać.

    Widzę tu trzy aspekty: wewnętrzny, można powiedzieć wyborcom polskiego pochodzenia, ile się robi dla ich macierzy. Po drugie, sowiecki, tj. pobrzękiwanie szabelką wobec Moskwy. I wreszcie wobec Europy Wschodniej – dokładnie ta sama metoda, co w 1956 roku: stoimy murem za wami, ale naprawdę nie kiwniemy palcem (czego się nie mówi).

    A jak Pan myśli? Po co te bazy?

  5. 5 Łukasz Kołak

    Różne, nawet najbardziej fantastyczne pomysły przychodzą mi do głowy w sprawie baz. Ponieważ większość z nich (właściwie to chyba wszystkie) znajduje się na ścianie zachodniej, czyli na terenach, które Niemcy uznają za swoje, mają zabezpieczyć interes niemiecki w przyszłym, nowym pakcie Ribbentrop – Mołotow… Albo, żeby szybko móc się wycofać do Niemiec w razie jakiejś militarnej akcji sowietów?… No i żeby patriotycznie nastawiona część wyborców w Polsce głosowała na PiS, który ściągnął tu dla bezpieczeństwa Amerykanów… Nie wiem…

  6. 6 michał

    Amerykańskie bazy mają zabezpieczyć niemieckie interesy w nowej wersji paktu Ribbentrop-Mołotow? Jeżeli tak, to czyje interesy mają zabezpieczyć bazy w Estonii? Używając tej samej logiki, musiałyby to chyba być interesy Łotwy…

    Ale czy nie popełnia Pan tu podstawowego błędu, że „Niemcy uważają ziemie wyzyskane za swoje”? Czy wielu Polaków uważa dziś Wilno i Lwów za polskie? Jak wielu uznałoby Mińsk, Pińsk i Berdyczów za polskie? Przed stu laty większość Polaków uznałaby je za polskie, i ta sama większość nie wiedziałaby, gdzie jest Wrocław czy Szczecin. Przypuszczam, że dziś ogromna mniejszość wie, gdzie leżą Berdyczów, Żytomierz czy Witebsk, starożytne miasta polskie.

    Wydaje mi się, że – jak wielu Polaków – utożsamia Pan Prusy z Niemcami. Prusy z pewnością zdominowały cesarstwo Hohenzollernów, i miały ogromny wpływ na militarystyczną kulturę tamtego państwa, ale pruska kultura nie ma żadnego wpływu na dzisiejsze Niemcy. Współcześni Niemcy prędzej byliby gotowi podkreślać niemieckość Alzacji i Lotaryngii (czego zresztą nie robią), niż domagać się zwrotu Królewca, Memla i Gdańska. Bardziej „niemieckie” są dla nich Metz i Strassburg niż Olsztyn i Malbork. Sądzę zresztą, że (podobnie jak młodzi Polacy) nie mają w ogóle pojęcia, gdzie leży Koenigsberg i jak się dziś nazywa.

  7. 7 Łukasz Kołak

    Prusy zostały, podobnie jak Polska zamordowane w 1945 roku i zsowietyzowane. To prawda, że dzisiejsi młodzi Niemcy nie mają o tym pojęcia, podobnie jak młodzi Polacy o tym, że żyją w prl. Niemniej jednak istnieją elity, które tę pamięć przechowują i są gotowi do realizacji swoich długofalowych celów. Przecież państwa bałtyckie to ziemie niemieckiej (a przynajmniej niemieckojęzycznej) szlachty. Musi być jakiś powód, że tereny te są w kręgu zainteresowań amerykańskiej armii. Może jako karta przetargowa w przyszłych przepychankach politycznych?…

  8. 8 michał

    Panie Łukaszu,

    Czy zechciałby Pan podać przykład tych niemieckich elit z długofalowymi celami?

    Czy poważnie sugeruje Pan, że US Army interesuje się Estonią z powodu interesów bałtyckich baronów pruskich?? Czy nie warto tu zastosować brzytwy Ockhama? Jest prostsze wytłumaczenie: odległość Tallinna od Leningradu (czy jak go tam zwał). Kiedy sowieciarze mieli szansę na umieszczenie żołnierzy na Kubie, o kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeży Florydy, to z tego skorzystali. Podobnie jak ostatnio chrlowcy i sowieci wylądowali w Caracas. To doprawdy nie jest nic dziwnego.

    Domyślam się (choć wyznaję, że nie mam najmniejszej ochoty tego sprawdzać), że wśród Ukraińców mówi się o „istnieniu elit u Lachów, które przechowują pamięć polskości na Ukrainie i są gotowi do realizacji swoich długofalowych celów”. Ale realistycznie – takich ludzi w prlu nie ma. I podobnie jest w dzisiejszych Niemczech, o Ameryce już nie wspominając.

  9. 9 Łukasz Kołak

    Jak stwierdziłem wcześniej, moja wyobraźnia w sprawie baz amerykańskich tworzy najbardziej fantastyczne projekcje. Proszę o wyrozumiałość. Dowodów żadnych nie mam, tylko spekuluję.
    Naczytałem się ostatnio prac amerykańskiego konspirologa dr Josepha Farrell’a, który twierdzi, całkiem przekonująco, że po wojnie ukonstytuowała się, jak on to nazywa – międzynarodówka nazistowska (czyli elity SS i NSDAP), która realizuje swoje cele, czyli odbudowę potęgi niemieckiej. Ta odbudowa ma nastąpić także w wyniku współpracy z elitami amerykańskimi lub też wręcz przejęcia wpływu w amerykańskim kompleksie militarnym. Werner von Braun, lądowanie na księżycu to właśnie przejaw tej penetracji amerykańskiego kompleksu przez niemieckie elity. Może to właśnie te elity, wywodzące się ze środowiska narodowo – socjalistycznego, podtrzymują pamięć o ziemiach utraconych i konieczności przejęcia nad nimi kontroli?…

  10. 10 michał

    Drogi Panie Łukaszu,

    Czy nie roześmiałby się Pan głośno, gdyby ktoś Panu powiedział, że udział Brzezińskiego w administracji Cartera był dowodem penetracji amerykańskich elit przez Polaków?

    „Reich of the Black Sun” i „The SS Brotherhood of the Bell”, to nie brzmi poważnie. Ale dobrze, załóżmy, że są siły w republice federalnej, które podtrzymują pamięć o ziemiach wyzyskanych (w prlu nr 1 nazywano ich „ziomkostwami odwetowców”). Czyżby nie mieli prawa tego robić? To były niemieckie ziemie przez wiele wieków. Dlaczego ma być naganne podtrzymywanie pamięci na ten temat?

    Gdyby tak było, to publikowanie każdego artykułu Mackiewicza o Wilnie byłoby naganne, bo Wilno było niegdyś niezaprzeczalnie polskie, a teraz nie jest. Tymczasem, o ile mi wiadomo, Mackiewicz jest czytywany po litewsku w dzisiejszym Wilnie. Czy mój cykl pt. Piszcie do mnie na Berdyczów kwalifikuje mnie od razu jako odwetowca?

    Przecież to są po prostu historyczne fakty: Breslau i Allenstein to były niemieckie miasta, podobnie jak Stassburg. Danzig i Koenigsberg to były niemieckie porty, podobnie jak Memel. Niemcy rodzili się i umierali na tych ziemiach, a więc dla wielu Niemców, tam są ich „ziemie i groby”. Podobnie jak dla wielu Polaków nasze ziemie i groby są na Zielonej Ukrainie. Czy stwierdzenie tych historycznych faktów czyni z nas „ziomkostwa odwetowe”? Czy wynika z tego, że „chcemy przejąć kontrolę” nad Bracławiem, nad Dyneburgiem, nad Dorpatem, nad Haliczem, bo tam kiedyś była Polska?

  11. 11 Łukasz Kołak

    Oczywiście, że nie odbieram im prawa do kultywowania pamięci o tych ziemiach, albo chęci odzyskania ich, choć w tym przypadku będę z nimi walczył.
    Odbiegliśmy jednak od powodów, dla których Amerykanie budują w Polsce bazy wojskowe. Po co to robią, w momencie gdy jesteśmy częścią, idąc nomenklaturą Farrell’a, neosowieckiej międzynarodówki?…

  12. 12 michał

    Robią to dlatego, że mogą. Niech Pan sobie wyobrazi, że Piłsudski miałby możność obsadzenia polskimi wojskami Estonii. Czy nie skorzystałby z tego?

    Oprócz trzech powodów podanych przez mnie powyżej, nie widzę innych, ale także nie widzę potrzeby doszukiwania się ich.

    Proszę spojrzeć na południową flankę NATO, co się dzieje w Turcji. NATO jest osłabione tak czy owak, dlaczego nie miałoby skorzystać z okazji budowania baz w prlu?

  13. 13 Łukasz Kołak

    Ciekawe jak zachowaliby się Amerykanie w Polsce, gdyby wybuchło tu teraz nagle, antysowieckie powstanie. Może tłumiliby je jako pierwsi?…

  14. 14 michał

    Cha, bardzo dobre. Prawdopodobnie, niestety, ma Pan rację. Ale szanse na takie powstanie są żadne. Gdyby były jakiekolwiek, to proszę mi dać znać, a natychmiast wracam.

  15. 15 Łukasz Kołak

    Szans nie ma. Chociaż sprawiłem sobie żółtą kamizelkę i mam spory zapas pustych butelek i szmat :) Łatwopalny płyn też się znajdzie.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.