III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Michał Bąkowski


Trump

Prezydent Stanów Zjednoczonych przyjechał do Warszawy i dał mieszkańcom prlu wykład na temat historii Polski, dzięki czemu jest wiwatowany, jak gdyby był Sowińskim w okopach Woli i Ordonem z reduty w jednej osobie.  Fetowano prezydenta na placu Krasińskich, nie przymierzając, prawie jak towarzysza Wiesława (to znaczy Władysława Gomułkę, szefa polskiej kompartii, że pozwolę sobie dodać na pożytek tych szczęsnych, co nieobeznani są z historią prlu) na placu bolszewickich defilad w październiku 1956 roku.

Oglądałem warszawski odczyt Trumpa w stanie, w którym wzrastające obrzydzenie walczyło z niekłamanym zdumieniem, ale nic nie przygotowało mnie na reakcję, jaką następnie znalazłem na polskim internecie.  Niejaki Foxmulder napisał np., że „w zdjęciu prezydentów Dudy i Trumpa oglądających Rejtana Matejki jest coś bardzo symbolicznego, prometejskiego…”  Czy to znaczy, że Duda z Trumpem niosą ogień dla zgnębionej ludzkości?  Tylko przy czym tu Reytan?  Darmo szukać wyjaśnień.  Autor tego bełkotu, przedstawia się jako „głos radykalnego centrum” i „pacyficznych atlantystów”, co oczywiście pozbawione jest jakiegokolwiek sensu, poza dziecięcą uciechą w gromadzeniu sprzeczności.  Nie wątpię, że Foxmulder znał kiedyś pobożną grzesznicę, która na rok przed urodzeniem zmarła, trzymając w ręku kwadratowe kółko.  Trump, to w oczach autora „proimetejski [tak w oryginale] prezydent z turbosłowiańską [znowu: tak w oryginale!] żoną i córką”, który, jak przystało Odynowi i Wotanowi, obłapiał Walkirie, gdzie popadło.  Ponieważ to jest zupełnie nie do wiary, podaję na wszelki wypadek adres, gdzie spisano te androny: http://foxmulder2.blogspot.co.uk/2017/07/donald-trump-prometejski-prezydent.html

Kim jest prezydent Trump?  Zostawmy bogatej wyobraźni radykalnych centrystów z wysp bezludnych zarówno „turbosłowiańskiego Prometeusza” jak i „Wotana od obłapki”.  Niektórzy przedstawiają go jako „konserwatystę”, prawicowca, reakcjonistę i zachowawcę – wszystko terminy bliskie memu sercu.  Inni jako wybitnego „biznesmena”, kapitalistę par excelence i wcielenie wszelkich cnót liberalno-demokratycznych.  Jeszcze inni, widzą w nim bezwstydny populizm, demagogię i jawny oportunizm, ale także mianują go „antypolitycznym politykiem”. – Przyznajmy, te obrazy wzajemnie się wykluczają.

W pierwszym rzędzie przyjrzyjmy się mitowi nadzwyczajnych zdolności w prowadzeniu interesów.  Trump odziedziczył w 1974 miliony dolarów.  Ponoć nie wiadomo dokładnie ile, ale wiadomo, że w roku 1982 Donald Trump wart był 200 milionów dolarów, a dziś wart jest 3 i pół miliarda.  Wydawać by się mogło, że 17-i-pół-krotny wzrost, to jest wystarczające potwierdzenie jego renomy w interesach.  Tylko że w 1982 roku Dow Jones, czyli miernik akcji 30 najważniejszych firm amerykańskich, wahał się między 800 i 1000 punktów, a dziś stoi grubo powyżej 21 tysięcy punktów, a więc w najgorszym wypadku jest to wzrost więcej niż 21-krotny.  A po drodze, Trump zdołał zbankrutować więcej niż raz.

Już sam fakt, że nie wiadomo ile razy firmy Trumpa zgłosiły się pod ochronę tak zwanego Chapter 11 – prawa, które zezwala bankrutom na prowadzenie interesów w czasie trwania negocjacji z dłużnikami – jest zdumiewający.  Ale nie na tym kończą się wątpliwe talenty Trumpa-kapitalisty.  W latach 1979-80 nasz turbosłowiański Prometeusz wynajął nielegalnie kilkuset polskich robotników budowlanych do pracy przy rozbiórce i niwelacji gruntu pod budowę Trump Tower w Nowym Jorku.  Polacy, jak to Polacy, pracowali po 12 godzin dziennie, siedem dni w tygodniu, za śmieszne grosze (poniżej 5 dolarów za godzinę, co na pewno było fortuną w oczach ludzi z prlu, ale amerykański robotnik dostałby wówczas ponad 10 dolarów za godzinę za podobną pracę) i bez jakiegokolwiek ubezpieczenia, po czym Trump odmówił im wypłaty, bo przecież nie byli legalnie zatrudnieni.  Następnie wyrzucił wszystkich polskich robotników, a gdy zagrożono mu sprawą sądową, odpowiedział groźbą natychmiastowej deportacji.  Po latach został za to podany do sądu i wypłacił zaległe pieniądze z własnej kieszeni.

Trzeba zaiste być zaślepionym turbosłowiańską urodą panny Trumpówny, żeby brać poważnie jego warszawski odczyt.  „W Polakach można dostrzec duszę Europy”, miał się wyrazić prezydent Stanów Zjednoczonych, i nie wiem już, czy miał na myśli pracę za darmo czy turbosłowiańską obłapkę.  Pamiętać jednak należy, że przemówienie nie zostało napisane przez Trumpa (w czym nie ma nic dziwnego), ani nie wyraża jego poglądów (co już nie jest wcale normalne).  Poglądy prezydenta dadzą się bowiem wyrazić przy pomocy 140 znaków, bo na tyle tylko zezwala Twitter, a jego wiedza na temat Polski sprowadza się do empirycznie udowodnionej pewności, jak łatwo można Polaków nabić w butelkę.

Trump nie jest konserwatystą.  Konserwatyzm jest z definicji postawą, która stawia wartość w sercu wszelkich działań, przekłada ewolucję instytucji ponad gwałtowne zmiany polityczne i wreszcie szanuje tradycyjną moralność.  W żadnym z tych punktów Trump nie da się określić jako zachowawca.  Społeczny konserwatyzm jest w jego rękach wyłącznie wygodnym narzędziem, by móc się przedstawić jako wróg klasy panującej w Stanach Zjednoczonych.  Przydawanie mu miana „reakcjonisty” jest nadużyciem, gdyż czarna reakcja na demo-liberalny koszmar wokół nas, twarde „nie” w odpowiedzi na szaleństwo ochlokracji, jest jedyną godną człowieka wolnego postawą w dzisiejszych czasach.  Trump natomiast jest częścią systemu, który krytykuje, należy bez reszty do demokratycznej elity, którą rzekomo odrzuca.  Sam fakt, że jest „wrogiem naszych wrogów”, nie czyni go wcale naszym sojusznikiem.

Trump nie jest nawet Republikaninem.  Bill i Hilary Clinton należeli przez lata do grona jego nielicznych przyjaciół.  Chelsea Clinton była od lat przyjaciółką Ivanki Trump.  Osobisty doradca i wieloletni towarzysz zabaw prezydenta, Michael Cohen, był wcześniej doradcą Dukakisa, głosował na Obamę i uważa się do dziś za lewicowca.  Ogromna większość Republikańskich senatorów i członków Izby Reprezentantów, jest przeciwna populizmowi Trumpa.

Słyszę z wszystkich stron, że za wcześnie na ocenę nowego prezydenta; że wielu jego poprzedników wyglądało na idiotów, a dziś się na nich patrzy z rozrzewnieniem.  To prawda, że lewactwo jeździło sobie po Reaganie przez lata, a przecież był to najlepszy prezydent Stanów Zjednoczonych w XX wieku.  Nie można jednak porównać Trumpa do Reagana, gdyż Ronnie trzymał się zawsze wyraźnej, jasno określonej postawy politycznej, miał jasną koncepcję ekonomiczną, którą jego osobisty wróg i następca, George Bush, ochrzcił tak niesłusznym mianem voodoo economics, przejętym następnie przez wszystkich krytyków.  Reagan był szczerym antykomunistą, nawet jeżeli w końcu dał się wywieść w pole Gorbaczowowi; i był wreszcie czarującym, szarmanckim człowiekiem, który osiągał swoje cele polityczne przy pomocy osobistego uroku.  Trump mówi o sobie, że jest negocjatorem (deal maker), że on dopiero nauczy Waszyngton, jak należy przeprowadzać transakcje.  Ale konstytucja amerykańska jest skonstruowana w taki sposób, żeby zachować równowagę władzy.  Potężna egzekutywa w rękach Białego Domu, jest bezustannie kontrolowana przez inne instytucje amerykańskiego państwa.  Na pierwszym miejscu przez Kongres i niezależne sądownictwo, ale także przez wszechpotężne media i wreszcie nie wolno zapominać o rozlicznych organach bezpieczeństwa państwa: FBI, CIA, Pentagon, Secret Service, rozmaite wywiady, kontrwywiady i tajne agencje – wszystkie one podlegają władzy prezydenta, ale on sam jest im także poddany.  Przeprowadzenie polityki bliskiej sercu prezydenta, jest w takim układzie zawsze kwestią negocjacji, kompromisu, transakcji.  Trzeba zawsze stworzyć jakąś koalicję, i ciągle uważać, żeby nie zrazić zbyt wielu potencjalnych przeciwników.  Wbrew swym gromkim zapowiedziom, Trump nie prowadzi żadnych negocjacji.  Art of the deal zostało zastąpione przez bullying.  Próbował rządzić przez Twitter, ale wreszcie ktoś mu wyrzucił tę zabawkę z kołyski.  Próbował rządzić przy pomocy dekretu (jak każdy tyran w historii), ale jego zarządzenia wykonawcze są kwestionowane przez sądy, a prezydent nie może stać ponad prawem.  Co więcej, każdy prezydent zmuszony jest przysiąc, że będzie podtrzymywał konstytucję i system prawny Stanów Zjednoczonych, więc jeżeli jego dekrety są niezgodne z prawem, to otwiera się na ryzyko starożytnej procedury usunięcia z urzędu (impeachment).  Na marginesie, zadziwia mnie nieuctwo rozlicznych komentatorów, zwłaszcza amerykańskich, którzy w swej krótkowzroczności uważają „usunięcie prezydenta” za szczególnie amerykański proceder, a nie dostrzegają, że jego korzenie wywodzą się wprost z rzymskiej tradycji usuwania, na drodze długiego i bolesnego przewodu, niegodnych senatorów z Senatu.

Plany gospodarcze Trumpa są mieszaniną skrajnego liberalizmu z socjalistycznym interwencjonizmem oraz klasycznie anglosaskiego izolacjonizmu z ekonomicznym analfabetyzmem.  Podczas kampanii wyborczej obiecywał amerykańskim wyborcom, że posady dla prostych robotników powrócą do Ameryki, ale tego nie da się zrobić przy skrajnie liberalnych założeniach, wedle których „niewidzialna ręka rynku” przesuwa zatrudnienie tam, gdzie można produkować taniej.  Koszty produkcji są wysokie w Ameryce, więc prace odpływają za oceany.  Co gorsza, w przyszłości odpływać będą nadal, ale już nie do chrl, tylko w ręce robotów, tworzonych przez zaawansowane technicznie amerykańskie firmy.  Żaden kretyński uśmiech prezydenta ani uniesiony arogancko palec wskazujący, nie zdołają tego procesu zahamować.

Żeby już nie owijać w bawełnę, powiedzmy wprost: Trump jest narcystycznym dzieckiem we mgle, które nie potrafi sklecić trzech zdań, bez powtórzenia słów takich jak „piękny” czy „fantastyczny”, albo „zły” i „przegrany”; otacza się zgodnym chórem sykofantycznych piewców i klakierów, wśród których niewielu potrafi mu powiedzieć w oczy, że nie ma racji; nie ma pojęcia o działaniu instytucji rządowych; ucieka się do demagogii dla omamienia wyborców, a w ostatnich dniach zdołał nawet omamić prlowskich blogerów.  I tak doszedłem do najdziwniejszej strony sukcesu Trumpa w prlu.  Czytam od lat, że np. konflikt chińsko-sowiecki o Syberię jest nieunikniony, albo że sino-amerykańska wojna o dominację Pacyfiku jest nieuchronna.  Do takich enuncjacji dodano ostatnimi czasy, że Trump sprzeda Polskę Rosji, by wejść w układ przeciw chrl albo – po warszawskich czastuszkach – że będzie walczył o Polskę do ostatniej kropli krwi, bo to jest dusza Europy.  Że też się nikomu nie znudzi opowiadać takich niedorzeczności.  Sowieci nie będą nigdy walczyć naprawdę z chrlem, mogą co najwyżej kontynuować pozorny konflikt, dla zmylenia czujności tych wszystkich Trumpów i tym skuteczniejszego zniszczenia tzw. Zachodu.  Konflikt wyłącznie sino-amerykański wydaje się równie mało prawdopodobny, ale gdyby nawet zaszedł, to prl byłby wówczas co najwyżej pionkiem na szachownicy, a amerykańska pomoc dla Europy Wschodniej w razie takiego konfliktu w najlepszym razie ograniczy się do posyłania listów protestacyjnych.  Co rzekłszy, jeżeli Foxmulder et al. pragną zastąpić hura-optymizmem myślenie o wolnej Polsce, to jest oczywiście ich prywatna sprawa.

Główną przyczyną, dla której postanowiłem w ogóle zabrać głos na temat Trumpa jest znakomity cykl Andrzeja Dajewskiego, pt. „Wszystko jest połączone (w cyberprzestrzeni i wokół)”, który zamieściliśmy ostatnio na naszej stronie, a który traktuje o cybernetycznej wojnie prowadzonej po cichu od lat przez sowieciarzy przeciw całemu światu.  Pan Andrzej wykazał między innymi, czarno na białym, że sowieci ingerowali w wybory prezydenckie w Ameryce.  Doprowadziło mnie to do refleksji, w jakim celu i w jaki sposób mógł Putin chcieć wpłynąć na wynik wyborów.  W moim głębokim przekonaniu, sowieci wpływali na wybory amerykańskie wielokrotnie w przeszłości, ale robili to w sposób subtelny i często przeciwny powszechnym oczekiwaniom.  Klasycznym tego przykładem jest wybór Ronalda Reagana w roku 1980.  Moim zdaniem, Kreml potrzebował wówczas autentycznego antykomunisty w Białym Domu, by móc uwiarygodnić przygotowywane przedstawienie pt. „upadek komunizmu”.  Komunizm mógł bowiem przekonująco upaść pod naciskiem wyścigu zbrojeń z Reaganem – jak się do dziś utrzymuje – podczas gdy nawet Adam Michnik nie uwierzyłby, że komunizm upadł wobec retoryki producenta fistaszków, Jimmy Cartera, i jego doradcy, Zbigniewa Brzezińskiego.  Pisałem tu obszernie na temat niespodziewanej – niespodziewanej nawet dla Kremla – wojny w Afganistanie, a prowokacja Solidarności jest o wiele zbyt dobrze znana, żeby tu o tym mówić.  Jakie więc mogły być motywy interwencji Putina po stronie Trumpa?  Czy Trump jest człowiekiem Kremla?  Czy wręcz przeciwnie?  Może potrzeba im akurat postaci na miarę Reagana (tylko przeliczyli się co do osobowości Trumpa)?

Muszę się z góry zastrzec, że są to z mojej strony wyłącznie niczym nie uzasadnione spekulacje, i że w żadnym wypadku nie mam dowodów na to, co napiszę poniżej.

Wśród możliwych motywów Putina podczas amerykańskich wyborów, umieszczenie „naszego człowieka w Białym Domu” nie wydaje się nawet niedościgłym marzeniem.  Paradoksalnie, próbowała czegoś podobnego dokonać amerykańska mafia, wspomagając w latach 30. elekcję Roosevelta.  Zakres władzy amerykańskiego prezydenta jest jednak tak ogromny, że Roosevelt prędko uwolnił się od zależności i stał się zaciętym wrogiem kryminalnych syndykatów.  Prawdziwy agent w Waszyngtonie byłby zbyt łatwy do skompromitowania, musiałby bowiem jednocześnie i bezustannie wykazywać Amerykanom, że nie jest agentem, gdy Kreml posiadałby w ręku dowody jego agenturalności.  Natomiast prezydent, który agentem nie będąc, jest jednocześnie w jakiś niejasny sposób powiązany z Kremlem, jest ideałem dla sowieckich prowokatorów.

Otóż wydaje mi się, że Trump, pomimo swych wszystkich wad, pomimo oczywistej pomocy, jaką uzyskał z Kremla podczas wyborów, nie jest marionetką Putina, jak to sugerują jego lewicowi krytycy, nie jest w szponach kgb.  Trump jest zbyt nieprzewidywalny, by być czyjąkolwiek kukiełką.  Jest jednak jednocześnie idealnym nośnikiem chaosu.  Dodajmy do tego cudaczną osobowość prezydenta i mamy podstawowy składnik klasycznie leninowskiej „sytuacji rewolucyjnej”.  Trump staje się nagle prorokiem destabilizacji, agentem niepewności.  Swoją idiotyczną arogancją i żenującą chełpliwością, swym buńczucznym wywyższaniem się i butną pyszałkowatością, przygotowuje grunt pod „front jedności wszelkich sił postępowych na planecie”.  Trump radykalizuje i jednoczy całą lewicę świata.  Osobliwa kombinacja pokraki z arogantem, wsiowego idioty z multimiliarderem, ignoranta z autentyczną potęgą, przywodzi na myśl Alfreda Jarry i jego króla Ubu.

Na pozór mogłoby się wydawać, że dla nas, podziemnych kontrrewolucjonistów, Trump powinien być gwiazdą przewodnią, ale tak byłoby tylko wówczas, gdyby istniała jakakolwiek siła, która mogłaby doprowadzić do realnej kontrrewolucji.  Ponieważ jednak taka siła nie istnieje, to jedynym beneficjentem chaosu będzie Putin.

***

Są w tym koszmarze, jaki stworzył Trump, dwa przebłyski nadziei.  Pierwszym jest jego nieobliczalność.  Wszelkie próby przewidywania, co też on może zrobić, są skazane na niepowodzenie.  Powie jedno, a zrobi na odwrót, po czym się wycofa i powie, że się nie wycofał.  Nieobliczalność może być wielką siłą w rozgrywce politycznej – ale tylko na krótką metę.  Prezydent jest nowoczesnym, postmodernistycznym politykiem: bez żadnego kośćca, nie związany niczym.  Wedle jego własnych słów ma „transakcyjne podejście do paktów i sojuszy” (czym zdołał już podminować NATO).  Innymi słowy, Trump jest jak Putin i oczywiście z nim mu będzie najłatwiej się dogadać, ale to wcale nie znaczy, że się dogadają, bo tacy ludzie także najłatwiej popadają w konflikt.  Hitler i Stalin są tu dobrym przykładem.  Obaj nie byli wcale związani ideologią (jak się na ogół twierdzi), tylko byli wolnymi graczami.  Trump jest z tego gatunku, ale (chyba) poniżej poziomu nawet Hitlera.  A więc pierwszy przebłysk nadziei od razu zgasł.

Drugi wiąże się z osobą generała Mattisa.  Zasłużony dowódca piechoty morskiej, który służąc w Afganistanie i Iraku, zyskał miłość i oddanie żołnierzy, James Mattis jest rzadkim w dzisiejszych czasach przykładem zawodowego oficera-intelektualisty.  Nie tylko woził ze sobą własną bibliotekę i w kieszeni munduru nosił Rozmyślania Marka Aureliusza, ale także zachęcał swych żołnierzy do czytania historii wojen krzyżowych i historii Talibanu.  A jednocześnie walczył z bronią w ręku w obronie zaatakowanego konwoju w Afganistanie, po czym przybył na spotkanie zbryzgany krwią, co między innymi zdobyło mu przezwisko „Mad Dog”.  Podczas przesłuchań w Kongresie, Mattis otwarcie skrytykował słowa prezydenta na temat NATO w szczególności, i sojuszy w ogóle: „Narody kwitną, gdy mają potężnych przyjaciół, bez sojuszników więdną.”

Głównym osiągnięciem generała Mattisa w ostatnich miesiącach, jest stworzenie kurdyjskiej enklawy w Syrii przy aktywnej pomocy amerykańskich jednostek specjalnych, a także przekonanie liderów Arabii Saudyjskiej, że muszą bronić swego stanu posiadania.  Najważniejszym wyzwaniem są Kim i Putin.  Odnoszę wrażenie, że choć Trump skłania się do tezy, iż zagrożenie ze strony Putina jest wyolbrzymiane przez jego wrogów wewnętrznych, by odebrać legitymizację jego prezydenturze, to nawet on sam dostrzega słabość swej pozycji wobec Putina.  Czy wszakże James Mattis może zastąpić brak jakiejkolwiek polityki zagranicznej Białego Domu?  Szczerze wątpię.

Nadzieje radykalnych centrystów można między bajki włożyć.



Prześlij znajomemu

18 Komentarz(e/y) do “Trump”

  1. 1 Andrzej

    Trump staje się nagle prorokiem destabilizacji, agentem niepewności. Swoją idiotyczną arogancją i żenującą chełpliwością, swym buńczucznym wywyższaniem się i butną pyszałkowatością, przygotowuje grunt pod „front jedności wszelkich sił postępowych na planecie”. Trump radykalizuje i jednoczy całą lewicę świata.

    Także sądzę, że jest to kluczowym elementem w dążeniach sowietów. Myślę ponadto, że niestałość i nieobliczalność Trumpa nie tylko konsoliduje lewicę i przyspiesza „sytuację rewolucyjną” ale pozwala też zaakceptować Amerykanom każdą jego woltę polityczną. Nikogo, jak się zdaje nie zaskoczyło zbytnio, gdy po spotkaniu z Putinem nawoływał do powrotu do pełnej współpracy z sowietami, obwieszczając nawet możliwość stworzenia amerykańsko-sowieckiej jednostki mającej zapobiegać ingerencjom w wybory (zapewne chodziło tu o wybory amerykańskie, bo ingerencję w sowieckie „wybory” trudno sobie wyobrazić), aby po kilku dniach, w wyniku krytyki, się z tego wycofać (czas pokaże do jakiego stopnia). Taka sytuacja stwarza dodatkowe możliwości. Nic nie można przewidzieć, wszystko jest możliwe a brak pewności to stale powiększający się chaos. I tak w kółko.

    Nie potrafię pojąć, w jaki sposób Trumpowi udało się tak łatwo pokonać zawodowych i mających silne pozycje polityków republikańskich takich jak Cruz czy Rubio, którzy, w porównaniu z nim, prezentowali przecież o całe niebo wyższą klasę i konkretne poglądy. Czy to była kwestia pieniędzy, czy może popularności Trumpa jako tzw. celebryty? Tak czy owak, dla mnie to dowód na to, że amerykańska demokracja sięga nizin. Przypadek Trumpa zdaje mi się być logicznym następstwem „postępów demokracji” w ostatnim ćwierćwieczu.

    W administracji Trumpa jest wszakże również dobrze znany sowietom, Rex Tillerson. Jak Pan, Panie Michale ocenia jego rolę i jak skomentuje Pan zaangażowanie się całej rodziny Trumpa w jego politykę?

  2. 2 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Nie jestem wcale przekonany, że Amerykanie z łatwością akceptują każdą jego woltę polityczną. Nie śledzę amerykańskiej sceny politycznej, ale miałem wrażenie, że krytyka propozycji Trumpa, by wspólnie z Putinem zapobiegać ingerencjom w wybory – to tak, jak by proponował, żeby oddać złodziejowi klucze do domu, w celu zapobieżenia kradzieży – była niezwykle ostra ze wszystkich stron. Lewakom nie podoba się cokolwiek powie Trump, ale w Ameryce są nie tylko lewacy.

    Przypuszczam, że w kwestii poparcia dla Trumpa wśród Republikanów, działa ten sam mechanizm, który każe popierać „swoich”, plus powszechny w Ameryce, nadmierny szacunek dla osoby prezydenta. W istocie, Republikanie powinni już zauważyć, że Trump ściąga urząd prezydenta do kloaki.

    Rex Tillerson jest dla mnie tajemniczą postacią. O ile wiem, nie ma politycznej przeszłości (Mattis też nie miał, ale Marines nie na darmo nazywano „Armią Departamentu Stanu”), a w każdym razie ja nie wiem o nim wiele. Czytam, że ludzie, którzy go znają, cenią go niezwykle wysoko. Z Putinem miał do czynienia, jako szef wielkiej kompanii naftowej. Pracując dla Exxon w sowietach, musiał – taki był jego obowiązek – utrzymywać jak najlepsze stosunki z Kremlem. Innej możliwości nie ma. Czy to go kompromituje? Skompromitowało Armanda Hammera…

    Zaangażowanie rodziny jest zupełnie żenujące. Konstytucja amerykańska stworzona została dla uniknięcia nepotyzmu i zasady dziedzicznej, a w dzisiejszej Ameryce dzieci na ogół idą śladami rodziców. Hollywood jest wypełnione dziećmi aktorów i producentów, Wall Street dziećmi bankierów i maklerów. Trump jest tu tylko znakiem czasu, i zanim przypiszemy mu winę za ten stan rzeczy, pamiętajmy, że Bill Clinton dał swojej żonie, która nie miała żadnej formalnej roli w jego rządzie, ani żadnych kwalifikacji, misję zreformowania (czy też stworzenia) służby zdrowia.

    Jak wiadomo z historii Kościoła, żadna instytucja nie wyszła dobrze na nepotyzmie, i to się źle skończy w Ameryce także.

  3. 3 Andrzej

    Panie Michale,

    Dziękuję bardzo za tę odpowiedź. Jeśli chodzi o Tillersona, to chodziło mi o zwrócenie uwagi na to, kto dyryguje polityką zagraniczną USA w administracji Trumpa. Porównanie z Armandem Hammerem zdaje mi się być jak najbardziej na miejscu. Wiedza sowietów o Tillersonie musi być ogromna.

    Wie Pan, nigdy nie przepadałem za X-files. To była wg mnie postmodernistyczna bzdura. To, że te wszystkie głupoty o Trumpie i jego wizycie w peerelu, które Pan wymienił w swoim tekście, wypisuje wielbiciel tego serialu, wcale mnie nie dziwi. Dziś nastały w peerelu czasy, że nawet nacjonaliści stosują postmodernistyczne sztuczki i postmodernistyczną retorykę. Ulegają bolszewikom, nie zdając sobie z tego wcale sprawy.

  4. 4 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Ależ Pan narobił bigosu! Podjąłem wątek z Pańskiego artykułu, niewinnie i naiwnie, jak przystało na skromną osobę, a tu mi się oberwało od samego Foxmuldera we własnej osobie (i od Górnoślązaka także!):

    http://foxmulder2.blogspot.co.uk/2017/07/najwieksze-sekrety-pontifex-pacem-dei.html

    Zapewniam Pana, że Pontifex Pacem Dei, to nie ja, a na rozlicznych zdjęciach jest Papież i Parvus, Kemal i ścięte głowy, ale nie ma mnie. Ale na samym końcu ciekawego skądinąd artykułu o wielkim Papieżu, jest także coś o mnie. Czy powinienem odtąd nosić odznakę? Czy już sama wzmianka u Foxmuldera jest wystarczającym honorem? Nie wiem niestety (a może na szczęście), co to jest „X-files”, ale wnioskuję, że nie warto wiedzieć.

    Wróćmy po tych ekscytacjach do Trumpa, a ściślej Tillersona. Porównanie do Armanda Hammera było z mojej strony naciągane. Hammer zrobił pieniądze u Stalina, a z czasem stał się najbogatszym człowiekiem na świecie, ale zawsze był „wielkim przyjacielem związku sowieckiego”. Łączy ich fakt, że byli ludźmi ropy (oilmen), i że przebywali długo w sowietach, ale Tillerson był zaledwie urzędnikiem wielkiej firmy. Jako jej wieloletni reprezentant w sowietach, musiał z definicji utrzymywać jak najlepsze kontakty z Jelcynem i Putinem, bo bez tego nie można tam robić interesów. W moich oczach, to go kompromituje, ale przecież nie może go kompromitować obiektywnie. Wszyscy mamy jakieś kontakty z sowieciarzami, czytamy książki wydane w prlu, używamy chrlowskich produktów itd. Pamiętam, że przed laty usiłowałem tego nie robić, ale poddałem się prędko.

    Spróbuję jeszcze pogrzebać wokół Tillersona, bo obok Mattisa, to na pewno najciekawsza postać w tej administracji.

  5. 5 Andrzej

    Drogi Panie Michale,

    No cóż, uderz w stół…Przeczytałem tę dyskusję (bo całego artykułu nie zmogłem, wydaje mi się nudny jak życie w peerelu) z zainteresowaniem. Cechą charakterystyczną dla większości tutejszych „prawicowców” jest to, że każdego klasyfikują. Nic innego się w tym środowisku nie liczy, niż „ten jest stąd, a tamten stamtąd”. Jakakolwiek merytoryczna dyskusja z ich strony jest wykluczona i najczęściej zastępowana epitetami. Ostatecznym argumentem, przed którym nie może być żadnej obrony, jest zaś: „ty jesteś agent Kremla” (nierzadko z dodatkiem azjatycki albo euroazjatycki). Zaś zwykle stosowaną zasłoną dymną – „szukanie prawdy”. Stąd może, w tym kontekście, tak wielu usiłuje powoływać się na Mackiewicza. Dziś dla tych „poszukiwaczy prawdy”, każda krytyczna wzmianka o Trumpie, czy wykazanie sowieckiej ingerencji w wybory w USA, jest powodem do sklasyfikowania każdego, kto tak twierdzi, jako wielbiciela i wyznawcy tez CNN i Podesty (im bardziej się upiera przy swoim, tym bardziej „pedofilskiego”). Tak rzecze „obiektywista-erudyta” i tak ma być. Koniec, kropka. Że to ośmiesza jego samego? Nie takie numery ma za sobą, a i nieomal wszyscy dookoła niego. Pozostaje więc ograniczenie się w zakresie poglądów i myśli – bełkot – bagno. Nuda i wóda.

    Mnie jednak Tillerson, wydaje się mieć więcej wspólnego z Hammerem. O ile nie jest, jak mi się zdaje, milionerem, jest reprezentatywnym przedstawicielem dzisiejszego amerykańskiego establishmentu, który sprzedaje sowietom sznur. Wydaje mi się, że nie chodzi tu o same kontakty z sowieciarzami (jak Pan słusznie zauważył, w warunkach komunizmu nie do uniknięcia) lecz o nasze rozumienie tych kontaktów, przez pryzmat odrzucenia bolszewizmu z zasady.

  6. 6 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Tillerson nie jest biedny. Jako szef Exxon zarabiał 30-40 milionów rocznie. W samych akcjach Exxon miał kilka lat temu ponad 200 milionów dolarów. Oprócz tego oceniano go na $150 milionów w innych aktywach (znowu, przed paru laty). Ale ma Pan rację, że Tillerson należy do grupy biedniejszych członków administracji Trumpa, bo tam jest wielu miliarderów. Nieźle, jak na populistycznego prezydenta, który rzekomo walczy o prawa amerykańskiego robotnika.

    A co do inwektyw, mnie to nie przeszkadza. Obrażanie się zostawmy pokojówkom. Osobiście pozostanę przy ufności w potęgę racjonalnej dyskusji.

  7. 7 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Poczytałem ciut na temat Tillersona, i rzeczywiście coraz mniej mi się podoba. Ale… zawsze jest jakieś „ale”.

    Może pamięta Pan, że przed rokiem rozpocząłem cykl pt. „Bolo Liquidation Club”, który nb. zamierzam kontynuować. Otóż w drugiej części (http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2016/05/14/bolo-liquidation-club-ii/ ) jest mowa o dwóch panach, Paulu Dukes i George’u Hill. Obaj znali doskonale Rosję, a znając ją, kochali. Z tego wywiódł się ich antykomunizm, ich nienawiść do bolszewizmu, jako mordercy tego wspaniałego kraju.

    Otóż obaj, a zwłaszcza Hill, operując w zrewolucjonizowanej Rosji jako tajni agenci brytyjscy, gotowi byli na najrozmaitsze kompromisy z bolszewią, które wydawały mi się zawsze baaardzo podejrzane.

    Kiedy czytam o Tillersonie, to nasuwają mi się pewne analogie. Nie ma w tym nic więcej niż irracjonalne przeczucie – coś tak, jak Pańskie przeczucie, że Ukraina odgrywa większą rolę w wojnie cybernetycznej niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka – nie mam żadnych dowodów, ale być może wiedza Tillersona na temat sowietów, fakt, że zna ten koszmar z pierwszej ręki, bo musiał się w nim obracać, musiał w nim operować i wygrywać, tj. osiągać konkretne cele, może to odegra jakąś rolę w przyszłości. W końcu, analogia z Hillem jest zupełna. Obaj reprezentowali obce interesy w sowietach i na miejscu pojęli, że by osiągnąć cele – cele Rządu Jego Królewskiej Mości w wypadku Hilla, i cele Exxon dla Tillersona – muszą w tym labiryncie znaleźć jakąś drogę.

    Ale znajomość Rosji i sowietów uczyniła z Hilla antykomunistę i być może mogła mieć podobny wpływ na Tillersona. Wiem, wiem, nadzieja jest matką głupich…

  8. 8 Andrzej

    Panie Michale,

    Wszystko jest możliwe. Jednak wydaje mi się, że o ile antykomunizm w zrewolucjonizowanej Rosji był rzeczą naturalną (poza wszystkim, w grę wchodziły również osobiste straty), o tyle obecnie – po wielu dziesiecioleciach trwania wielkiej spółki, co w szczególności dotyczy współpracy gospodarczej z sowietami, nierzadko skutkującej ogromymi zyskami dla zachodnich firm i ich właścicieli – prawdopodobieństwo takiej postawy wśród amerykańskich elit gospodarczych jest nikłe. Ale oczywiście nie zerowe.

    Nominacja sekretarza stanu (jak wszędzie na takim stanowisku) wskazuje kierunek przyszłej polityki zagranicznej USA. Jako, że został nim dobrze znający sowiety oraz od lat znany i doceniany przez sowietów prezes ExxonMobil, który nigdy przedtem nie sprawował żadnego stanowiska publicznego, sygnalizowało to rozwinięcie współpracy amerykańsko-sowieckiej na podstawie jego osobistych kontaktów. Wydaje mi się, że jest ona jednym z priorytetów Trumpa i jego ekipy. Trump wspomniał ostatnio na ten temat po spotkaniu z Putinem w Hamburgu, ogłaszając na Twitterze (bo jakżeby inaczej skoro to dlań główne „narzędzie nowoczesnego prezydenta”): „Now it is time to move forward in working constructively with Russia!”. Oczywiście, trzeba wziąć pod rozwagę to, co Pan słusznie podkreśla w swoim tekście: Trump twierdzi coś, a potem zmienia zdanie na przeciwne. A jednak, z głoszenia potrzeby współpracy z sowietami nigdy, jak dotąd, się nie wycofał. Konsekwentnie ją głosi od zawsze.

  9. 9 Andrzej

    ps. pisząc, że Tillerson nigdy przedtem nie sprawował żadnego stanowiska publicznego miałem na myśli stanowisko polityczne – rządowe albo stanowe. Był on prezesem organizacji Boy Scouts a także prominentną osobą w innych organizacjach ale żadna z nich nie była związana z polityką sensu stricto.

  10. 10 michał

    Hmm… nie wiem, czy mnie to przekonywa.

    Najbardziej przekonujące w życiu bywa bezpośrednie doświadczenie, zwłaszcza w disiejszych okropnych czasach, gdy jest przeceniane. Ale proszę spojrzeć na historię Segieja Magnickiego i tzw. Magnitsky Act amerykańskiego Kongresu. Ludzie, którzy do tego aktu doprowadzili, byli poputczikami, pół-komunistami. Bill Browder, szef funduszu Hermitage, jest wnukiem jednego z założycieli amerykańskiej kompartii – ma wszelkie cechy ludzi, którym ufać nie wolno.

    Ale to, co się stało z Magnickim, obróciło go przeciw Putinowi. Browder rozumie lepiej, jak działa to pseudo-państwo. Czy wyciaga z tego ostateczne wnioski? Chyba nie. Ale na to chyba nie liczymy, ani Pan, ani ja.

    Pisałem tu o książkach Maszy Gessen, Petera Pomerancewa – oboje nagromadzili mnóstwo dowodów, że mamy do czynienia z sowietami pod Putinem, ale sami nie wyciągnęli z tego wniosków. Foxmulder, delikatnie mówiąc, nie „lubi” Putina, ale odmawia przyznania, że to nie jest żadna Rosja, a czyste sowiety.

    Nie wymagajmy więc zbyt wiele od Tillersona, a liczmy na to, że jego wiedza na temat sowietów odegra jakąś role. Najprawdopodobniej się przeliczymy. Już plotkują o napięciach między Kushnerem i Departamentami Stanu i Obrony, a w ewntualnym konflikcie między zięciem a generałem, Trump raczej nie stanie po stronie Mattisa. Jest więc możliwe, że ani Tillerson, ani Mattis nie przetrwają 4 lat.

  11. 11 Andrzej

    Panie Michale,

    Wszystko jest możliwe. Także i to, że Trump nie będzie rządził pełnej kadencji gdy Kongres uzna sowiecką interwencję w proces wyborczy za udowodnioną. Trudno będzie zignorować powszechnie znane fakty. Z tego, jak sądzę, mogą wyniknąć jakieś konsekwencje także dla niego. Wydaje mi się, że jako prezydent ma słabą pozycję. Mimo tego, że reprezentuje partię Republikańską, o wszystko musi wśród Republikanów zabiegać. Republikanie wydają się być mocno podzieleni nie tylko w odniesieniu do jego polityki i pomysłów ale także swoich własnych (właśnie mamy tego kolejny dowód), a ten podział jest i będzie wykorzystywany przeciw Trumpowi i Republikanom przez opanowanych przez lewackie elity Demokratów. Nie wspominając o reszcie pro-bolszewików dla których jest wrogiem nr 1. Jak napisałem wcześniej, podzielam Pańskie zdanie, że jego prezydentura konsoliduje lewackie armie co było zapewne celem sowietów, gdy ingerowali w wybory. Tylko jak to się stało, że wygrał republikańskie primaries? Być może i tego się kiedyś dowiemy.

  12. 12 michał

    Panie Andrzeju,

    Jest też taka hipoteza, że będąc narcystycznym egotykiem, Trump nie zechce stanąć do kolejnych wyborów. Harce przedwyborcze w Ameryce zaczną się już za jakieś 2 i pół roku. Straszne. Byłem przez długi czas zdania, że Trump nie stanie do kolejnych wyborów, że wykpi się wiekiem. Ma 71 lat, był w momencie wyboru starszy niż Ronald Reagan. Ale coraz mniej jestem przekonany, że tak się stanie.

    Nie wiem także, czy ma Pan rację, że trudno mu będzie ignorować powszechnie uznane fakty. Cała jego prezydentura opiera się właśnie na całkowitej pogardzie dla faktów.

    Partie polityczne w Ameryce nie wyglądają tak samo jak w Europie. To są machiny, które schodzą się w celu wyborów, a potem w Kongresie reprezentanci i senatorzy tworzą raczej luźne koalicje. Nie ma tam zasadniczo „dyscypliny partyjnej”. Jedni prezydenci radzili sobie z tym świetnie, np. Reagan, inni nie, np. Obama.

    Trump jest klasycznym dla Ameryki typem „shock jock”. To byli radiowi DJs, którzy, żeby zwrócić na siebie uwagę publiczności na bardzo konkurencyjnym rynku, wypowiadali najbardziej szokujące opinie. Im bardziej ludzie protestowali, tym więcej słuchało. Geniusz Trumpa polega na tym, że zastosował tę taktykę do wyborów prezydenckich. Przypuszczam, że nigdy nie sądził, że je wygra.

  13. 13 Andrzej

    Panie Michale,

    W Internecie można przeczytać o wypowiedziach Trumpa (i nie tylko) i o ich prawdziwości. Strona jest wciąż aktualizowana i wydaje mi się to być rzetelnym opracowaniem (ale mogę się przecież mylić). Wynika z niego, że tylko 5% jego wypowiedzi nie mija się z prawdą. Zamieszczono tam również „Trump-o-meter”, ukazujący jak Trump realizuje swoje obietnice wyborcze.

  14. 14 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Żyjemy niestety w czasach, gdy proste wypowiedzenie własnej opinii, sprowadzone jest natychmiast do określonej pozycji propagandowej i jako takie może być tylko albo popierane, albo zwalczane.

    Słyszałem o PolitiFact już wcześniej, ale mam wątpliwości, czy można rzeczywiście sprowadzić złożone wypowiedzi wolnych ludzi do prostych, binarnych „tak lub nie”, prawda lub kłamstwo. Anglicy mają powiedzenie, do którego się powszechnie nie stosują: dżentelmeni nie dyskutują o faktach. Fakty po prostu są, debatować można ich interpretację albo czyjeś opinie, ale nie fakty same. No, bolszewicy zmienili tę podstawową prawdę. Uczynili przedmiotem sporu niepodważalne fakty. Ale też bolszewicy nie są dżentelmanami, więc nie powinniśmy brać z nich wzoru.

    Nie umiem powiedzieć, czy metodologia PolitiFact jest rzetelna. Czy są to ludzie motywowani poszukiwaniem prawdy, czy też mają swoje własne, ukryte cele? Jeżeli są to szczerzy poszukiwacze prawdy, to wyrządzam im niniejszym wielką krzywdę.

    Żyjemy w okropnych czasach.

  15. 15 Andrzej

    Wygląda na to Panie Michale, że dziś śledząc wydarzenia w wolnym świecie musimy zakładać znaczny wpływ bolszewików na jego społeczeństwa. Wypada mi zatem przyznać Panu rację (wiem, wiem, Pan woli restaurację. W tym też przyznaję…). Tylko fakty się liczą. Na blogu Jaszczura, który jak mi się zdaje, w dużej mierze popiera także ten punkt widzenia, jest cytat z Mackiewicza: „z faktami się nie dyskutuje”. Ciekawym co on myśli o Trumpie. Może zechce się wypowiedzieć?

  16. 16 michał

    Pan Jaszczur chyba bardzo zajęty, bo rzadko odpowiada nawet u siebie.

    A wie Pan, że moim zdaniem nie tylko fakty się liczą? To idee zmieniają świat. Fakty po prostu są I basta. A to jak myślimy I jak działamy, nie należy do sfery faktów, ale do strefy wolności.

  17. 17 Andrzej

    Panie Michale,

    Aby jednak wolne działanie miało sens musi być oparte na wartościach. Idee i działania oparte na propagandowej prawdzie (jak u wspomnianego tu Foxmuldera) albo na „chceniu”nie zmieniają świata. One go psują, odrealniaj – sprawiają, że staje się gorszy.

  18. 18 michał

    Panie Andrzeju,

    Dostrzegam w tym paradoks. Otóż psucie i odrealnianie, to także zmiana. Idee niestety zmieniają świat, i bardzo rzadko na lepsze. Świat wokół nas po prostu jest, tak jak fakty są, i razem są całkowicie obojętne na to, czy my je rozumiemy czy nie. Świat jest obojętny na sens, na wartości, na to czy ktoś w nim operuje w sposób wolny, czy też zniewolony. Ale sens, wartości i wolność, mają zasadnicze znaczenie dla nas. Bez nich stajemy się zwierzętami. Odrzucamy wówczas to wszystko, co czyni nas ludźmi. Całą duchową część naszego człowieczeństwa.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.