List otwarty do p. Foxmuldera
15 komentarzy Published 23 lipca 2017    |
Szanowny Panie,
Zgodnie z obietnicą, przeczytałem Pańskie artykuły na temat Trumpa i z żalem muszę wyznać, że często Pana nie rozumiem, a gdy pojmuję, to nie zgadzam się prawie w żadnym momencie, co sprawia, że niezwykle trudno podjąć rzeczową polemikę, gdyż trzeba by właściwie najpierw dopytywać się o szczegóły, następnie prostować i wykazywać, korygować i dowodzić niemalże słowo po słowie, co z czasem staje się nieznośne. Dostrzegam w tym pewną istotną cechę współczesności, a mianowicie, atomizację społeczeństwa na odrębne grupy, operujące własnymi pojęciami, mówiące innym, nieprzetłumaczalnym językiem, odnoszące się do wspólnych doświadczeń i szukające wzajemnego potwierdzenia swej słuszności. Nie jest to wcale krytyka pod adresem Pańskiej strony, bo to samo można odnieść do witryny Wydawnictwa Podziemnego. Stworzyliśmy niestety hermetycznie zamknięte środowiska, i nie może to dobrze wróżyć na przyszłość. Wszyscy jesteśmy dziś w niewoli algorytmów, które skierowują nas tylko tam, gdzie już byliśmy, a nie potrafią poradzić sobie z tymi nieszczęsnymi, którzy po słuchaniu Led Zeppelin, chcieliby posłuchać Mahlera, po obejrzeniu walki w oktagonie, pragną obejrzeć film Bergmana. Nigdy w życiu wszakże, nie uchyliłem się od dyskusji, więc nie chciałbym pozostawić Pańskiego, tak diametralnie odmiennego, stosunku do Trumpa bez odpowiedzi.
Odnoszę wrażenie, że interpretuje Pan niektóre wydarzenia na opak, ale dla posunięcia tej dyskusji naprzód, proponuję przyjęcie wstępnego założenia, że jest to kwestia doboru źródeł. Zważywszy bowiem różnorodność i wielość dostępnych źródeł informacji, spostrzeżemy, jak niezwykle trudno jest dojść do autentycznych faktów, bez żadnego odcienia interpretacyjnego. Jak to określiła kiedyś Barbara Toporska „propaganda zastąpiła dzisiaj wszelki sąd moralny, lub odwrotnie – każdy sąd moralny jest przyjmowany jako propaganda, co w skutkach na jedno wychodzi.” W naszym świecie, bezustanny potok propagandowy kompromituje wszystko to, co propagandą nie jest. Każda opinia wypowiedziana wyłącznie w celu przybliżenia się do prawdy, jest natychmiast odsądzona od czci i wiary, przypisuje się autorowi najgorsze możliwe intencje, ciemne interesy i agenturalną proweniencję. Zanim zarzuci mi Pan przesadę, proponuję zajrzeć do komentarzy napisanych pod moim adresem na Pańskiej stronie. Panowie podpisujący się „Górnoślązak”, „Mariusz” czy „Chehelmut”, uznali nawet za stosowne kwestionować dane mi na chrzcie imię i odziedziczone nazwisko, którego używam, jak każdy normalny człowiek, od urodzenia, od lat podpisując nim artykuły, wydając książki czy wybierając teksty do tomów Dzieł Józefa Mackiewicza, bo niby jakiego innego mam używać? Chahans? Sulla? Górnokarabach? Chciałbym za wszelką cenę uniknąć wrażenia, że anonimowość tych pseudonimów mi przeszkadza lub też inwektywy panów anonimowych mi uwłaczają, bo wcale tak nie jest. Każdy ma prawo do nom de plume, tylko po co, używając pseudonimu, kwestionować czyjeś nazwisko? A co do wyzwisk? Mój Boże! Jak to mówił Gómez Dávila, człowiek może mówić prawdę w demokracjach, tylko tak długo, jak nie traktują go poważnie – a potem cykuta. Fakt zatem, że nie wzięli mnie poważnie, pozwala mi na razie uniknąć gorszego losu.
Pozwolę sobie w tym miejscu na dłuższą dygresję. Otóż reakcja Pańskich stałych komentatorów, ale także reakcja z Pańskiej strony, przypomniała mi, że Józef Mackiewicz natrafiał na dokładnie, niemalże słowo-w-słowo tę samą reakcję, gdy pisał w latach 60. i 70. o rosnącym ruchu dysydenckim, właściwie więc powinienem czuć się zaszczycony. Mackiewicz dowodził, że prlowscy dysydenci, Kuroń, Michnik, Modzelewski, należą całkowicie do prlu, a ich działalność jest na rękę komunistom, przez co stał się pariasem wśród polskiej emigracji niepodległościowej – podkreślam niepodległościowej! Londyńskie Wiadomości przestały go publikować, a paryska Kultura nazwała jego publicystykę „popisem niepoczytalności przystrajającej się w piórka ‘czystego i niezłomnego antykomunizmu’”.
Kiedy pisał, że działalność Sacharowa i sowieckich dysydentów, aż do Sołżenicyna włącznie, jest także na rękę sowietom, to odłam rosyjskiej emigracji wycofał jego nominację jako kandydata do Nagrody Nobla. Mackiewicz nazywał Solidarność „totalitarnym zlepkiem autocenzury, komuny, Kościoła, i najniższego gatunku nacjonalizmu; w szarości, nudzie i zakłamaniu. Brrr…”, czym naraził się na mur odmowy i epitety znacznie gorsze od tych, jakimi mnie potraktowano. Ba! tylko że on był wielkim pisarzem, a ja nie jestem, gdzież mnie do niego? Mogę spokojnie przeżyć inwektywy górno- i dolnośląskie. Wolałbym jednak raczej zastanowić się nad meritum, niż nad obrzucaniem błotem.
Sołżenicyn, autor Archipelagu Gułag i Oddziału chorych na raka, był antykomunistą. Mackiewicz nazywał Gułag „celnie wymierzonym, sumarycznym uderzeniem w zęby bolszewizmu, sowietyzmu, komunizmu, socjalizmu w ogóle”. Ale pomimo to, wykazał (moim zdaniem przekonująco), że postawa Sołżenicyna, postawa przeciwna wszelkiej kontrrewolucji, została skrzętnie wykorzystana w długoterminowej strategii sowieckiej. Wciągnięcie zaprzysięgłego wroga do własnej prowokacji, wydaje się pociągnięciem skrajnym, ale przecież nie niemożliwym. Czy to znaczy, że Sołżenicyn był sowieckim agentem? Jest chyba wyrazista różnica między „działaniem na korzyść” a agenturą. Czy znaczy to, że „Kreml jest wszechmocny i nie próbujcie się nawet przeciw niemu buntować”, jak zechciał się Pan wyrazić? Takie z pewnością nie było stanowisko Mackiewicza, ani ja nie wyraziłem takiej opinii.
Oczywiście używam tu Józefa Mackiewicza wyłącznie jako przykładu. Nie porównuję Chehelmuta to Giedroycia, ani tow. Górnoślązaka do Herlinga, a już z pewnością nie porównuję siebie do Mackiewicza. Mnie tylko bawią ustępy w rodzaju: „kto do cholery będzie tłukł się do stolycy [tak w oryginale] tylko po to by przeczytać parę tekstów w czytelni?! Na własne życzenie dokonujecie samozaorania [???] zamykając się w getcie umysłowych onanistów” i tak dalej.
Ale dość już o mentalnym samogwałcie. Do rzeczy. Barbara Toporska będzie chyba dobrym punktem wyjścia do dalszych rozważań:
W sytuacji, gdy każdy sąd jest rozpatrywany nie według kryterium prawdziwości lub nieprawdziwości, lecz celowości, użyteczności, „komu to przynosi pożytek?”, „komu szkodzi?”, wreszcie kogo, jaki kolektyw reprezentuje – intelektualista współczesny stoi wobec alternatywy: albo będzie dreptał na maleńkim obszarze pozapolitycznym, albo nie tyle sam się zaangażuje, co zostanie wangażowany w jakąś politykę.
A zatem komu przynosi pożytek moja krytyka Trumpa? Kto za tym stoi? Jeżeli przeciw Trumpowi, to znaczy za Hilarią Clintonową! Znaczy: agent. Znaczy: troll! Takich tu nie potrzebujemy! Jest to odmiana metody redukcyjnej; jako taka, jest niezwykle pociągająca i – niestety! – sam niewątpliwie wielokrotnie jej uległem. W pierwszym zadanym mi do przeczytania artykule, pt. „Comey i powtórka z Watergate”, takiej właśnie używa Pan metody. Comey był kiedyś commie (czyli komunistą), zatem wszystko jest jasne. Niestety metoda ta jest podejrzana metodologicznie, bo opinia nie da się zredukować do „pożytku”, ani nasza przeszłość nas nie determinuje, ale co gorsza, jest to proces nad wyraz krótkowzroczny, bo da się z łatwością zastosować do samego Trumpa, który ani nigdy nie był Republikaninem, ani nawet nie był na prawicy. Był narcystycznym playboyem zajętym głównie autoreklamą. Dzwonił osobiście (nie było wówczas takich cudów jak Twitter) do gazet i stacji telewizyjnych, których dziś tak nienawidzi, i informował je, gdzie i kiedy będzie tego wieczora paradował z pięknymi kobietami na ramieniu. Czy to go kompromituje jako prezydenta Stanów Zjednoczonych? Prawdę mówiąc, w moich oczach, owszem, ale nie determinuje, że będzie złym prezydentem. Podobnie zresztą, jak wystawienie do wiatru kilkuset polskich robotników, nie determinuje jego stanowiska wobec Polski.
A zatem mój pierwszy punkt jest taki. Jeżeli odrzucam Trumpa, to nie znaczy, że popieram Clinton. Odrzucam binarny wybór, bo nie operujemy w systemie zero-jedynkowym. Mówimy o świecie, a w rzeczywistym świecie pomiędzy czernią a bielą, są odcienie szarości. Odrzucam Corbyna, bo to czysta bolszewia, ale to nie znaczy, żeby miała mi się podobać Theresa May. Trump amplifikuje problem, bo on nie zna odcieni szarości, nie zna kompromisu, a domaga się całkowitego oddania, albo za nim, albo przeciw niemu, co niestety nazbyt przypomina mi bolszewicką zasadę zmiennej neutralności. Gdy komuniści są silni: kto nie z nami, ten przeciw nam; a gdy są słabi: kto nie jest przeciw nam, ten jest z nami. Trumpowi brak strategicznej myśli i intelektualnej giętkości klasycznych bolszewików, ale jego sposób myślenia jest bliższy komunistom, niż mogłoby się wydawać – zaiste niepokojąco podobny. Sam zresztą wielokrotnie wygłaszał swój podziw dla Putina. Wychwalał jego osiągnięcia, jego postawę i jego „twardość”(toughness).
Mój drugi punkt jest następujący: w postrewolucyjnej polityce wybór będzie zawsze niestrawny, więc osobiście – odrzucam wybór. Pomijam już ten drobiazg, że ani ja, ani Pan, nie mieliśmy głosu w amerykańskich wyborach, ważniejsze wydaje mi się, że pojedynczy człowiek nie ma znaczenia w żadnych demokratycznych wyborach, a jeżeli nie można wpłynąć na wynik, to po co głosować? Dla uplastycznienia, użyję przykładu brytyjskich wyborów, ponieważ lepiej je znam. W 2015 roku, elektorat miał wybór między niezdarnym i nieporadnym Lejburzystą, Millibandem oraz błyskotliwym światowcem, Torysem, Cameronem. Jeden czerwony, drugi niebieski – nad czym się tu zastanawiać? Tylko że David Cameron, wbrew rozlicznym deklaracjom, nie był żadnym konserwatystą, żeby nie wiem, jak rozciągać i reinterpretować ten termin. Wybór w tegorocznych czerwcowych wyborach brytyjskich był jeszcze bardziej skrajnie nieapetyczny, ale był nadal niczym w porównaniu z alternatywą Trump-Clinton.
W kolejnym artykule zadanym mi przez Pana, pt. „Vault 7 czyli NSA zdemaskowała Podestę”, zwraca Pan uwagę na opinię wyrażoną przez Johna McAffee, że gdyby gru rzeczywiście przeprowadziła atak cybernetyczny na Amerykę, to z pewnością nie pozostawiłaby śladów. Debatowaliśmy ten problem na naszej witrynie w związku z cyklem Andrzeja Dajewskiego „Wszystko jest połączone (w cyberprzestrzeni i wokół)”. Pan Andrzej, jako specjalista, jest zdania, że po pierwsze, ślady te wcale nie były łatwe do odkrycia (zajmują się tym specjalistyczne firmy bez politycznej afiliacji, a ich metody badawcze opisane są np. tu: https://threatconnect.com/blog/finding-nemohost-fancy-bear-infrastructure/); a po drugie, to nie pojedyncze ślady (które rzeczywiście łatwo sfałszować), ale całościowy obraz cybernetycznych operacji prowadzonych przez Moskwę i Pekin od wielu lat, jednoznacznie wskazuje na sprawcę. Od siebie dodałbym (za Mackiewiczem), że z komunistów „ani geniusze, ani nadludzie”, że wykazują się często rozmachem w planowaniu, ale jednocześnie kompletną niekompetencją w wykonaniu, a do tego mają wrodzoną niemal arogancję ludzi, którym wszystko uchodzi. Bolszewicy oskarżyli ślepą Fanny Kapłan, że strzelała do Lenina, i od stu lat nikt tego nie kwestionuje. Zamordowali strzałem w tył głowy 22 tysiące jeńców wojennych, po czym spokojnie twierdzili, że to zrobili Niemcy. Mordują ludzi w biały dzień na ulicach Londynu, czasami przy pomocy parasolki, a innym razem zostawiając radioaktywny ślad, po czym spokojnie zaprzeczają wszelkim oskarżeniom, jako „motywowanym politycznie”. Dlaczegóż by więc mieli się przejmować zostawionymi śladami w cybernetycznych atakach? Paradoksalnie, Pański artykuł wydaje się raczej wskazywać trafnie, że woda cyberwojny jest mętna z natury i nie trzeba jej mącić więcej, by stworzyć wątpliwości, co do autorstwa ataków.
W następnym artykule przytacza Pan wywiad z Mateuszem Tyrmandem, który dowodzi z przekonaniem, że wmówiono amerykańskiej publice wpływ sowietów – o, pardon, „Rosji” – na wybór Trumpa. Tylko że w tym nie ma nic odkrywczego, znam wielu Amerykanów, którzy utrzymują dokładnie to samo, ale czemu się dziwić, skoro prawie 63 miliony ludzi głosowało na Trumpa? Nie ma wątpliwości, że oponentom Trumpa w Ameryce zależy na wykazaniu, że wygrał wybory dzięki sowieckiej ingerencji (gdy on wygrał wyłącznie dzięki dziwacznemu systemowi wyborczemu). W moim artykule mówiłem o tym zupełnie wprost: na tym właśnie polega geniusz tej prowokacji, że mąci wodę, że powoduje wątpliwości, że osłabiając stanowisko prezydenta, osłabia Stany Zjednoczone. W moim przekonaniu, Trump, z całym swoim sztafażem nadętego półgłówka – „owszem bucowaty i komiksowy wręcz”, jak przyznał mój bezkompromisowy krytyk, Chehelmut – nadaje się do osłabienia Ameryki lepiej niż ktokolwiek inny i stąd sowiecka prowokacja. Trump zjednoczy przeciw sobie „koalicję sił postępowych”, ale najgorsze w całym tym zjawisku pt. „Trump” jest to, że jego prezydentura na lata całe przysporzy złego imienia temu, co słuszne i wartościowe; skompromituje z góry każdego polityka konserwatywnego w przyszłości, który będzie próbował np. występować w obronie nienarodzonych dzieci. Każdy konserwatysta jest i teraz zakrzykiwany i w Ameryce, i w Europie, ale po Trumpie będzie okrzyczany na dodatek hipokrytą, bo przecież to samo przed nim mówił „ten buc Trump”.
Ale najważniejszym z zaleconych mi przez Pana artykułów, był tekst pt. „Hydra przeciw Międzymorzu i Trumpowi”. Pański tekst, może nawet w wyższym stopniu niż raczej słaby artykuł Agnosiewicza, na który się Pan powołuje, unaocznił mi zasadniczą różnicę między naszymi stanowiskami. Mówiąc słowami mego przyjaciela i towarzysza podziemnej niedoli, Darka Rohnka, uznaje Pan fatalną fikcję podmiotowości prlu. Tymczasem w rzeczywistości – rzecz jasna, w moim przekonaniu, ale nie mam żadnych innych przekonań, oprócz własnych – ani prl bis, ani żadna część tzw. Europy Wschodniej (a naprawdę Środkowej), żadna część Międzymorza, które jest zdaje się ideą bliską sercu nas obu, nie jest podmiotem politycznym.
Dzieje się tak z wielu powodów. Dlatego na przykład, że Wielka Spółka, która oddała połowę Europy w ręce Stalina, trwa nadal, w rezultacie czego, zachodni sygnatariusze tej spółki uznają wschodnią część Europy za strefę wpływów Kremla. Ale także dlatego, że komunizm nie upadł; że rozmowy pod okrągłym stołem były prowokacją. Że nie było żadnych „rewolucji” w roku 1989, że raj krat nie rozpadł się w parę lat później, a kompartia nie oddała władzy. Względny samorząd w krajach tzw. byłego bloku oraz bezwzględny dobrobyt osiągnięty w niektórych z tych krajów, bardzo skutecznie przesłonił ich istotną przedmiotowość i niesuwerenność.
Budowanie silnej Europy Środkowej, budowanie Międzymorza, jest możliwe wyłącznie na fundamencie zasadniczej świadomości stanu rzeczy: „Rosja” nie ma interesów na Węgrzech, ale sowiety mają. „Rosja” nie ma interesów w Palmyrze, ale sowiety mają. Rosja nie istnieje, a sowiety mają się dobrze. Putin jest klasycznym bolszewikiem, który podobnie jak Lenin i Stalin, Breżniew i Gorbaczow, używa rosyjskiego nacjonalizmu, kiedy mu tak wygodnie. Międzymorze jest wąskim pasem ziemi, zamieszkałej przez narody zsowietyzowane przez dziesiątki lat komunizmu i wciśnięte pomiędzy socjaldemokratyczną Europę Zachodnią i bolszewicki Wschód. Trump postrzegany jest na Zachodzie Europy jako wróg, ponieważ tradycyjnie socjaldemokraci widzą wroga tylko na prawicy czyli „lewa wolna!” Ale Trump sam jest w najlepszym wypadku „wrogiem naszych wrogów”, co niestety nie czyni go moim przyjacielem.
Pozostaję z szacunkiem
m
PS. Ciekawi mnie źródłosłów Pańskiego pseudonimu. Czy oznacza on „Lisa Ziemianina”?
Prześlij znajomemu
Pan Panie Michale rzeczywiście jest urodzonym polemistą.
Z urodzenia czy nie, klątwa ciąży na mnie, co począć?
Drogi Panie Michale,
chyba szkoda pańskiego talentu polemicznego na Foxmulderów i temu podobnych. Szkoda czasu. Pozdrawiam i czekam na następne teksty.
Ależ, Panie Tomaszu! To tylko przyjemność. A poza tym powiedziane jest w wielkiej księdze, że talentami należy obracać, a nie zakopywać je w kącie.
(Ale dzięki za dobre słowo.)
Osobiście bardzo wysoko cenię u Pana, Panie Michale, ten pewien rodzaj intelektualnej pokory, tę gotowość do rozmowy nawet z ewidentnie słabiej intelektualnie wyposażonymi rozmówcami, bez zadęcia, poczucia wyższości czy lekceważenia. To dobrze.
A ja wysoko sobie cenię Pańską opinię, Panie Amalryku, więc bardzo dziękuję.
Cały list jest jedną wielką dygresją. Więcej opinii i narracji niż faktów.
Panie Tarpan,
„Myślę, więc jestem” – czy to opinia, czy fakt?
„Myślę, więc mnie nie ma” – fakt czy opinia?
„Widzisz pan belkę w oku bliźniego, a nie dostrzegasz źdźbła w oku własnym” – fakt li to? Czy opinia?
„Cały powyższy list jest jedną wielką dygresją” – opinia to, czy fakt?
„Wszystko cokolwiek w życiu powiemy, jest jedną wielką dygresją na jedyny temat ważny w życiu, na temat Zbawienia duszy” – to jest fakt. Ale to także moja opinia.
„nie operujemy w systemie zero-jedynkowym.” i tu przestałem czytać – w kontekście wyborów prezydenckich w USA jest to stwierdzenie tak oderwane od rzeczywistości, że aż przykre.
Panie Grzgrz,
Rzecz jasna, gdzie Pan zaczął albo przestał czytać, to jest Pańska prywatna sprawa, ale żeby zdobyć się na komentarz NIE PRZECZYTAWSZY, to jest zdumiewająca arogancja.
W każdej innej sytuacji, zaproponowałbym Panu zwrócenie uwagi na kontekst, ale oczywiście wobec kogoś, kto jest gotów komentować, otwarcie przyznając się, że kontekst pozostaje dla niego tajemnicą, to ja wymiękam.
Świat nie jest zero-jedynkowym systemem, więc odrzucam idiotyzm wyboru między bladzią taką jak Clintonowa i półgłówkiem takim jak Trump. Czy to byłoby jasne? Wątpię.
Jak to mówił Witkacy, „z głupim człowiekiem nie warto gadać, tylko lać w mordę i proszę siadać”.
Logika klaszczna jest dwuwartościowa a dzięki swej owocności w naukach i prawie była (nie wiem czy jest) elementarzem w nauczaniu podstaw rozumowania w naszej cywilizacji.
Nie widzę żadnych problemów w zastosowaniu tego redukcyjnego wartościowania do pp. Clinton i Trump; to są dwa zera.
Swoja drogą w jakiej desperacji muszą tkwić nasi polrealiści skoro, praktycznie bez wysiłku, uwiódł ich zwykły kabotyn…
Otóż to Amalryku. Jestem zdania, że te pacany przyjmują za rzeczywistość to czego nie ma i wobec faktów, które tej wizji na każdym kroku zaprzeczają, za jedyne wyjście przyjmują jeszcze większe zakłamywanie się. Właśnie dlatego ktoś, którego już na pierwszy rzut oka można scharakteryzować znanym stwierdzeniem, że „w oczach ma tęsknotę za rozumem” oraz poddać w zasadniczą wątpliwość jego prawdomówność, znalazł sobie wielbicieli wśród polrealistów. Wystarczyło im, że powiedział kilka przygotowanych (przez podobnych im) wcześniej, zręcznych słówek. Nikt z nich nie zastanawia się nad tym co wcześniej i później robił czy zapowiadał. A Clintonowa? To istotnie „łajdak jakich mało”, tak samo jak jej mężunio. Ale nie oni jedni. Bardzo źle z tą Ameryką.
Jasne. Duże jasne.
Najlepszy tekst o Trumpie, jaki dotąd czytałem.
Pzdrwm
Drogi Panie Triariusie,
Dziękuję za ten wybuch komentarzy. Dzięki za wszystkie pochwały, ale oczywiście najważniejsze jest to, co nas dzieli. To nad tym trzeba się zastanawiać i to właśnie debatować. Inaczej przemienimy się w towrzystwo wzajemnej adoracji.
A zatem dość! Dość o tej wiośnie. Dość o tej puszczy. Do rzeczy! Do rzeczy najważniejszej. Czy jest Bóg?
(Ba! Ale z kogo to cytat, choć niezupełnie dokładny?)