Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część II
0 komentarzy Published 21 czerwca 2020    |
Beznalicznyje rubli
Sowiecki system księgowości nakazywał przedsiębiorstwom państwowym trzymać tylko tyle gotówki, ile potrzeba było na miesięczną wypłatę, reszta transakcji dokonywana była „na papierze”, a księgowana jako beznalicznyje rubli. Zarobione w ten sposób pieniądze były bezwartościowe dla dyrekcji do momentu, gdy dyrektorzy znaleźli sposób na wymienienie ich na usługi lub prawdziwe pieniądze. Chodorkowski i jego komsomolcy, otrzymawszy dostęp do tych nie istniejących rubli, skupowali beznalicznyje za kopiejki, po czym wymieniali je w państwowych bankach. Użyli następnie tych prawie darmowych funduszy jako kapitału dla założenia legalnych prywatnych firm. Grupa komsomolców Chodorkowskiego zakładała pralnie (dosłownie, nie w przenośni) i sieci punktów naprawy obuwia (czyli to, co w normalnym świecie nazywałoby się szewstwem). Po krótkim czasie umożliwiono im import-eksport, jeżeli tylko zgodzą się sprowadzać do sowietów komputery. Musieli używać w tym celu kanałów kgb, tzn. przyjaznych firm na Zachodzie, ale zupełnie im to nie przeszkadzało. Dwa departamenty kgb prowadziły komsomolskich przedsiębiorców: wywiad oraz departament walki z korupcją i czarnym rynkiem. Chodorkowski utrzymuje dziś, że nie był wówczas świadom udziału kgb w tych poczynaniach, ale przyznaje, że otrzymywał instrukcje. Czyżby dostawał instrukcje nieświadomie? Prawdopodobnie równie nieświadomie wykonał wkrótce rozkaz, by otworzyć bank Menatep z pomocą państwowych banków i na obstalunek kagiebistów. Jego bank zajmował się głównie handlem walutami i zarabiał na tym dobre pieniądze.
Michaił Fridman, przeszedł drogę podobną do Chodorkowskiego, z komsomołu, przez sprzedawanie biletów na spektakle w teatrze Bolszoj, przez beznalicznyje ruble i firmy mycia okien, do sprowadzania komputerów z Zachodu i handlu ropą w jednej z pierwszych prywatnych spółek sowiecko-szwajcarskich. I on także wykorzystał pomoc ze strony kgb, by założyć bank. Wspólnikami Fridmana w Alfa Banku byli Piotr Awien i Gierman Chan, kolejni kagiebiści. Inne prywatne banki też miały swoich kagiebistów. Bobkow, dyrektor departamentu w kgb, został dyrektorem banku Most, którego właścicielem był Gusinski; Szebarszyn, były szef wywiadu, Leonow, były dyrektor departamentu analizy wywiadu, także dostali posadki w prywatnych bankach. Interpretowano wówczas te posady, jako dobry znak, bo kiedy kagiebiści stają się bankierami, to komunizm, który przecież upadł nieodwołalnie, nie może się odrodzić. W rzeczywistości, wszystkie te prywatne banki, Alfa i Menatep, Most i Mieżprombank, stały się frontami w wysysaniu pieniędzy z sowietów, choć nie ma na to żadnych twardych dowodów, świadkowie padli ofiarą zarazy, a komunizm upadł.
W końcu, upadek został spowodowany przez „swoich ludzi”. Ludzie na szczytach wywiadu kgb zdecydowali „wysadzić w powietrze ich własny dom”, jak się wyraził pewien kagiebista.
Kim byli ci „ludzie na szczytach wywiadu kgb”? Kriuczkow powściągał współspiskowców w czasie trwania żenującego puczu, a kgb nie dokonało żadnej akcji dla ich poparcia ani przeciw nim. Specjalne oddziały kgb, „alfa”, nie aresztowały Gorbaczowa ani Jelcyna, puczystów ani Sobczaka, kgb pozostało neutralne, jak gdyby wynik był im obojętny albo znany z góry. Jakowlew i Czebrikow spokojnie poparli Jelcyna. Milsztajn i Primakow, wraz ze swymi młodymi akademikami związanymi z kgb, z równym spokojem przygotowywali się do robienia pieniędzy. Primakow, były szef instytutu globalnej gospodarki, został mianowany szefem wywiadu kgb i z tej pozycji skutecznie tuszował proces przesyłania pieniędzy na Zachód z wynędzniałej „Rosji”. Rząd Gajdara, jednego z kagiebowskich ekonomistów, nie miał pieniędzy, by płacić pensje i emerytury, ale w 1992 roku znalazł 200 milionów dolarów dla Castro, by wywiad kgb mógł dalej prowadzić nasłuch Ameryki z kubańskiej stacji w Lourdes. Pieniądze zostały przesłane poprzez skomplikowaną piramidę transakcji sprzedaży ropy i cukru przez przyjazne firmy. Budżet państwowy Gajdara wynosił zaledwie 148 milionów dolarów (w bezwartościowych rublach). W tym samym roku, Gajdar użył miliarda dolarów pożyczki z IMF dla postawienia na nogi paryskiego Eurobanku, o którym więcej za chwilę.
Seabeco i Fimaco
To nie są imiona dwóch pajaców z ulicznego przedstawienia, ale dwie spośród zapewne tysięcy firm założonych w latach 70. i 80., w celu kontynuacji działalności po upadku komunizmu. Wbrew narzekaniom, że upadek nastąpił zbyt szybko, Belton znalazła wystarczająco wiele dowodów, że plany tajnej gospodarki zostały wprowadzone w życie. Jeden z nielicznych czekistów, który mówił o tym otwarcie nazywał się Leonid Wiesiełowski. Na dwa tygodnie przed moskiewskim puczem odszedł formalnie z kgb i wyjechał do Szwajcarii, gdzie objął posadę w Seabeco. Firma została założona przez Borysa Birsztajna, sowieckiego emigranta z lat 70., i sprzedawała ogromne ilości sowieckich surowców. Birsztajn, teraz już znany jako Birshtein, założył podobne firmy w Izraelu i w Kanadzie. Kriuczkow przyznał po latach, że Seabeco zostało założone dla kgb, ale twierdził, że „wszystko wymknęło się spod kontroli”. Seabeco wyssało ogromne ilości pieniędzy z sowietów, ale prawdopodobnie więcej czarnej forsy zdołał wyprać dla nich Marc Rich, późniejszy założyciel wielkiej firmy maklerskiej Glencore. Oskarżony o defraudację i łamanie sankcji gospodarczych, Rich uciekł z Ameryki i dopiero po prawie 20 latach Bill Clinton ułaskawił go w ostatnim dniu swojej prezydentury. Na przełomie dekad, Rich stał się mentorem kagiebowskich kapitalistów, a jego maklerzy byli klasycznym przykładem „przyjaznej firmy zachodniej”, toteż prędko Rich & Co stało się jednym z największych maklerów surowcowych na świecie.
Fimaco zostało założone otwarcie, choć bez fanfar, na wyspie Jersey (brytyjskiej jurysdykcji, wolnej od brytyjskich podatków), przez sowieckich biurokratów. Firma została później oskarżona o wyssanie 50 miliardów dolarów z rezerw sowieckiego banku centralnego, łącznie z miliardowymi pożyczkami od IMF. W latach 1989-91 Fimaco miało być odpowiedzialne za zniknięcie „ośmiu ton platyny, 60 ton złota, ogromnej ilości diamentów oraz 25 do 50 miliardów dolarów w gotówce”. Nie wiadomo właściwie nic o Fimaco. Ludzie, którzy wspomnieli o istnieniu tej firmy, zniknęli, np. wspomniany już Wiesiełowski. Udało się ponoć ustalić, że Fimaco była w 100% własnością Eurobanku, mało znanego banku założonego w Paryżu w 1921 roku przez sowieciarzy. Eurobank był zamieszany w zniknięcie hiszpańskich rezerw złota w latach 30. Fimaco było najważniejszym pośrednikiem w operacji uratowania Eurobanku przed bankructwem przy pomocy miliardowej pożyczki otrzymanej z IMF przez Gajdara.
Tak ogromne bogactwa wywieziono z sowietów, że kiedy wreszcie rozpoczęła się prywatyzacja przemysłu, to jedynymi ludźmi w posiadaniu jakichkolwiek kapitałów byli komsomolcy ze swymi kontaktami w kgb. Byłym oficerom dobrze się powodziło, ale komsolmolscy milionerzy postrzegali ich już wtedy jako swoich podwładnych.
Ja wiem, że niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”, ale czy można poważnie podtrzymać tę niesławną hipotezę, gdy tylu ludzi w wierchuszce sowieckiej pracowało przez długi czas nad tym „upadkiem”? Co najmniej od Andropowa począwszy, wszyscy szefowie kgb i kompartii zaangażowani byli w stworzenie warunków, w których będą mogli ogłosić światu upadek komunizmu, a równocześnie zachowają władzę i środki do kontynuowania dokładnie tej samej polityki. Mniej więcej do 1995 roku, ogromna większość produkcji była nadal w rękach państwa, ale pieniądze szły do prywatnych kieszeni, niezmiennie od prawie 80 lat. Kiedy sprywatyzowano za grosze gigantyczne firmy naftowe i kopalnie rzadkich metali, to już wkrótce Bierezowski mógł się chwalić, że „siedmiu ludzi kontroluje połowę gospodarki”. Simonian, Primakow i inni rozmówcy Belton, widzieli w tym punkt zwrotny. Belton uważa, że w arogancji oligarchów był zalążek przyszłego rewanżu kagiebistów. Kagiebiści czuli się, jej zdaniem, spostponowani w drugiej połowie lat 90., gdy oligarchowie traktowali ich jak służących, toteż poprzysięgli zemstę. Ale ani Fridman, ani Pugaczow nie traktowali tak swoich kagiebistów, a co ważniejsze, czekiści są wystarczająco dobrze wytrenowani, by rozumieć, że każdy afront należy schować do kieszeni jako atut. Jest bardziej prawdopodobne, że był to jedyny moment w całym procesie, kiedy kgb było bliskie utracenia panowania nad sytuacją. Prywatyzacja odbyła się błyskawicznie i jej efektem była koncentracja ogromnych bogactw, a co za tym idzie, przynajmniej potencjalnie, władzy, dużej władzy w rękach kilku ludzi. Rzecz jasna, nie chodziło wcale o „kapitalizm”, szło o kontrolę. Kagiebistom nie przeszkadzało, że tak gigantyczne środki znalazły się w niewielu rękach, nie obchodziło ich zagrożenie monopolem, byli obojętni na wolną konkurencję, interesowało ich tylko, czy można kontrolować ludzi o prawie nieograniczonych środkach materialnych. By móc lepiej zrozumieć, co się stało, musimy znowu cofnąć się o krok, bo okazuje się, że nad modelem do przyszłego systemu kontroli, nad wzorcem, który czerpał z bogatej sowieckiej tradycji, ale zastosowany być mógł pomyślnie w XXI wieku, pracowali inni kagiebiści, a wśród nich niedawny szpieg z Drezna, imieniem Wołodia.
Matros, sołdat, trejder, szpion
Opowieść Belton o ludziach Putina, nie odkrywa nowych lądów, nie mówi nam niczego, czego byśmy nie wiedzieli od dawna, ale w zamian zagłębia się w szczegóły, od których czasami robi mi się sucho w gardle i sięgam po kolejny kieliszek.
Zanim przejdę do tytułowych czterech gości ukrytych pod tymi pięknymi nalepkami czyli do bandyty, gangstera, czarusia i szpiega, zajmę się innym osobnikiem. Wiktor Charczenko był typowym sowieckim aparatczykiem, a że był także sprawnym biurokratą, to za czasów Gorbaczowa i w zgodzie z partyjnym ukazem, powoli, ale skutecznie, opanował porty i bałtycką flotę handlową. Sowieckie statki handlowe były zawsze domeną kgb. Od niepamiętnych czasów, czekiści mieli co najmniej jednego swojego człowieka na każdym statku. Jego zadaniem było czuwanie nad załogą, żeby nikomu nie przyszło do głowy zwiać albo choćby wdać się w pogawędkę w obcym porcie (cokolwiek o tym śpiewał Jacek Kaczmarski), ale także nad ładunkiem oficjalnym i nad szmuglem. Kontrola kgb nad bałtyckimi portami – od Vyborga i Leningradu przez kraje bałtyckie do Kaliningradu – dawała każdemu okrętowemu kagiebiście niezwykle silną pozycję. Nadzorował bowiem nie tylko przemyt, ale także każdą „szarą” transakcję, pół-oficjalną sprzedaż ropy i innych surowców, o których była już mowa w poprzedniej części. Charczenko był bliski Jelcynowi, więc prędko poczuł się na tyle silny, że po puczu wyrzucił kagiebistów z ich uprzywilejowanych pozycji na statkach i w portach. W tym samym mniej więcej czasie, port leningradzki stał się sceną walk bandyckich, morderstw i otwartych strzelanin w biały dzień. Milicja nie miała środków, by zapanować nad sytuacją, a kgb z jakiegoś powodu nie było zainteresowane interwencją. Do czasu. Oto w 93 roku, zatrzymano pociąg w szczerym polu, by zaaresztować jednego człowieka – Charczenkę, powracającego ze spotkania z Jelcynem. Zarzuty były tak absurdalne, że wypuszczono go po krótkim czasie (jak na sowieckie stosunki, bo po czterech miesiącach), ale wówczas już nie miał nic. Technika ta, doprowadzona przez czekistów do perfekcji w następnym stuleciu, nazywa się z angielska rejd. Władza rejderstwa stanie się z czasem definiującą cechą „Rosji” Putina, co znamy już z błyskotliwego opisu Pomerantseva. [1] Takich rzeczy za sowietów nie bywało, zatem postęp, znaczy się: komunizm upadł.
Mówimy o sowietach, gdzie nic nie było normalne, nawet z puntu widzenia prlu. Leningrad był osobną gospodarką, scentralizowaną, jak wszystko, gdzie cała władza leżała w rękach lokalnego kacyka kompartii, a w latach 90. w rękach burmistrza. Od niego zależało zaopatrzenie sklepów i centralne ogrzewanie; ale Sobczak miał wyższe ambicje, więc prowadzenie gospodarki leningradzkiej oddał w ręce swego zastępcy, Władymira Putina, a ten urządził system wymiany, gdzie za sprzedaż ropy na Zachodzie, mógł kupować tamże pożywienie dla mieszkańców Leningradu. Mamy więc, znany nam już system wysysania pieniędzy na Zachód poprzez specjalne zezwolenia na handel, przyjazne firmy zachodnie oraz lokalnego kacyka, który chce wprowadzić reakcję łańcuchową w życie, ale tym razem zawadzał mu inny lokalny kacyk, kontrolując porty. I tak dochodzimy do czterech etykietek.
Matrosem był Ilia Traber, były marynarz łodzi podwodnej, członek tambowskiej bratwy, właściciel leningradzkiego antykwariatu, w którym zaprzyjaźnił się z Sobczakami, jako nabywcami antyków. Do handlu antykami w sowietach trzeba było mieć kontakty, zarówno wśród przestępców, jak i w kgb. Traber je miał i to on zorganizował walki w porcie, po czym przy pomocy kgb zdominował leningradzkie doki po usunięciu Charczenki. Sołdatem – Władymir Kumarin, założyciel i przywódca tambowskiego gangu. Kumarin stał sie prędko współwłaścicielem PTK, monopolu na dostawę paliwa dla Leningradu. Razem z Traberem całkowicie kontrolowali porty bałtyckie i używali ich dla przepływu kokainy z Kolumbii do Europy. Pośrednikiem między nimi i Putinem był Igor Sieczin, w owych czasach sekretarz Putina. Trejderem, co w sowieckiej ruszczyźnie oznacza handlarza, był Gienadij Timczenko, typowy członek sowieckiej elity. Szkolny znajomek Putina, Timczenko mówił po niemiecku jak Niemiec, mówił też biegle po angielsku i był czarujący, jak to szpieg. Spędził lata dzieciństwa w enerde, stąd jego płynny niemiecki. Pod pokrywką handlowych placówek pracował dla kgb w Wiedniu i Szwajcarii. Nie ma na to żadnych dowodów, a tylko uparte plotki, że zajmował się w latach 80. siecią nielegałów. Utrzymuje do dziś, że nigdy nie był w kgb, a Putina zna ze szkoły – szkoły „Czerwonego Sztandaru” czyli akademii kgb. Jeszcze w latach 80., wraz z wysokimi oficerami kgb, Pannikowem i Szebarszynem, założył firmy transportu i sprzedaży ropy. Niestety Charczenko nie udostępnił mu leningradzkiego portu, więc niepocieszony trejder musiał używać droższych portów fińskich i estońskich. Zanim jeszcze Charczenko został usunięty, Timczenko zmontował sieć przyjaznych banków zachodnich, dla finansowania swych operacji. Najważniejszym z nich był Dresdner, reprezentowany przez Mathiasa Warniga, naszego znajomego ze stasi, ale był także wiedeński Imag, Andrieja Akimowa, protegowanego Primakowa.
Wielu ludzi próbowało rzucić światło na wydarzenia w leningradzkim, o pardon, petersburskim porcie. Sobczak, utraciwszy stolec burmistrza, napisał o tym artykuł i umarł po kilku miesiącach. Michaił Maniewicz pragnął odebrać port kryminalistom i oddać go w ręce miasta – został zabity kulą snajpera na ulicy. Jurij Szutow dopatrywał się związków między gangsterami i kgb, więc został oskarżony o zabójstwo Maniewicza i Starowojtowej; sąd go uniewinnił, ale i tak posłano go w gułag, do niesławnego spec-łagru gpu w Solikamsku, gdzie umarł w nieznanych okolicznościach po 12 latach. Według niektórych relacji, Szutow był tak ciężko pobity przez omon, że stracił oko i słuch, a w łagrze musiał się czołgać, gdyż odmawiano mu wózka inwalidzkiego. Litwinienko także prowadził dochodzenia w sprawie portu.
Uprzedzę późniejsze wydarzenia, gdy powiem, że mamy tu do czynienia z modelem zastosowanym później przez Putina w rozprawie z Jukos i Chodorkowskim. Charczenko, podobnie jak Chodorkowski, był częścią zorkiestrowanej operacji przejęcia sowieckiej gospodarki przez aparatczyków, obaj robili swoje machlojki w latach 80. z partyjnym błogosławieństwem i ku chwale sowieckiej ojczyzny, a w początkach lat 90. rozwijali interesy w trybie przyspieszonym. Ale nie należeli do czekistowskiej sitwy, więc zostali usunięci; nie rozumieli z wystarczającą precyzją, co wolno, a czego nie wolno; sądzili, że są, a przynajmniej potencjalnie mogą być – niezależni. Po jakimś czasie, przyszła kolej na bratwę tambowską. Zrobili swoje i musieli odejść. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że nic w tym modelu nie ma nowego. Stalin użył Kamieniewa i Zinowiewa do rozprawy z Trockim, po czym przejął retorykę Trockiego, by zniszczyć swych byłych popleczników. Przy pomocy gangstera, Jeżowa, zmiażdżył bandytę, Jagodę, a Berią posłużył się dla zdeptania Jeżowa. W symbiozie kgb z gangsterami także nie było nic nowego. Czekiści współpracowali z bandytami w kontroli nad prostytucją, wymianą walutową i nad czarnym rynkiem, od samych początków sowdepii.
Bandyci byli dobrym źródłem informacji. To była naturalna symbioza: ani jedni, ani drudzy nie mieli moralnych barier. Bandyci byli jak piechota w planie ataku. Brali na siebie całe ryzyko.
Inny rozmówca Belton, tłumaczył jej, że gangsterzy potrzebni byli kgb do kontroli nad ludnością, co było starą sowiecką metodą, wypróbowaną w gułagu.
Wyobraź sobie, że musisz uspokoić grupę samców alfa. Jeżeli nie możesz ich po prostu zastrzelić, to jest strasznie trudna robota.
Na dodatek, ludzie Putina zastosowali tu zgrabnie metodę, którą przed laty nazwałem zasadą zmiennej neutralności: kto nie przeciw nam, ten z nami (kiedy jesteśmy słabi), a kto nie z nami, ten przeciw nam (gdy jesteśmy silni). Putin musiał nabrać sił do rozprawy z Charczenką, i nie inaczej było później z oligarchami.
Uważny czytelnik zwrócił z pewnością uwagę, że nie było dotąd mowy o ostatnim członku kwartetu. Szpionem był Władymir Jakunin, a jego udział w leningradzkich hopsztosach krył się za fasadą sowieckiego banku o pięknej nazwie Rossija, założonego w czerwcu 1990 roku przez kompartię. Celem banku miało być rzekomo operowanie niewidzialnymi funduszami niewidzialnej partii, ale w praktyce był to bank kgb. Jego udziałowcami byli oficer wywiadu kgb i kilku fizyków, specjalizujących się w materiałach tak rzadkich i tak strategicznie ważnych, że tylko kgb mogło się nimi zajmować. W 1991 roku Jakunin powrócił do sowietów z Nowego Jorku, gdzie jego zadaniem było szpiegostwo gospodarcze, a specjalizacją technologia laserowa i satelitarna. Dwaj fizycy z instytutu Joffego, Fursienko i Kowalczuk, pomogli mu zorganizować autoryzowaną przez kgb sprzedaż rzadkich izotopów, na których trójka zarobiła miliony rubli czystego zysku i otrzymała zezwolenie na przejęcie banku Rossija. Od samego początku, ich bank związany był z Putinem, finansował jego operacje zagraniczne oraz służył jako obszczak w walce o kontrolę nad portem. Każda nowa firma, która uzyskała zezwolenie od Putina na prowadzenie działalności gospodarczej w Leningradzie, musiała otworzyć konto w banku Jakunina.
Kiedy Putin, wraz ze swym maklerem, Timczenką, bankierem, Jakuninem, i bandytami z Tambowa, zorganizował wymianę „ropa za żywność”, to wybuchł skandal, bo okazało się, że ogromne prowizje (aż do 50%) wypłacane były pośrednikom. Pisałem o tej awanturze, [2] więc nie będę się powtarzał. Zostali wówczas oskarżeni o napychanie własnej kabzy, ale Belton odkryła prawdziwe przeznaczenie prowizji.
Wyjawił to jej kolejny rozmówca, Felipe Turover. Niby Hiszpan, mieszkający w Hiszpanii, mówiący po hiszpańsku, ale jak poskrobać, to okazuje się, sowieciarz i czekista. Jego rodzice uciekli z czerwonej Hiszpanii do raju krat i wraz z synalkiem służyli wiernie swej sowieckiej ojczyźnie. Felipe był oficerem wywiadu kgb, gdzie zapewne także zajmował się nielegałami. Jego rola w wymianach zorganizowanych przez Putina i Timczenkę polegała na przekazaniu tych rzekomych prowizji przyjaznym firmom na Zachodzie, co było pogwałceniem międzynarodowego moratorium na spłatę sowieckich długów. Opowieść Turovera brzmi prawdopodobnie, ponieważ jego rola była całkowicie nielegalna. Putin, Timczenko i Turover robili na małą skalę dokładnie to samo, co centralny bank moskiewski robił na ogromną skalę z Fimaco i Seabeco. Jednym słowem, stworzyli obszczak – wspólne pieniądze, czarną forsę, dostępną w miarę wąskiej grupie ludzi. A kiedy już mieli zapewniony obszczak, to mogli zaplanować przejęcie portów i statków dla swego handlu. Oprócz pieniędzy potrzeba było do tego ludzi. A mięsa armatniego dostarczała tambowska bratwa.
______
- Peter Pomerantsev, Nothing Is True and Everything Is Possible. Adventures in Modern Russia, London 2015. Pisałem o tej książce obszernie: „Optymizm Pomerantseva czyli przygody Kandyda w putinowskiej „Rosji”” http://wydawnictwopodziemne.com/2015/08/08/optymizm-pomerantseva-czyli-przygody-kandyda-w-putinowskiej-rosji/
- http://wydawnictwopodziemne.com/2012/09/06/wolodia-putin-aparatczyk-z-gutaperki-i/ – chodzi głównie o interwencję Mariny Salie.
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część II”
Prosze czekac
Komentuj