Konserwatywny rząd Jej Królewskiej Mości zabrania mi palić, aby uchronić mię przede mną samym. Nie wolno mi palić tytoniu, tudzież innych materiałów łatwopalnych, w pomieszczeniach publicznych, by chronić bliźnich przed biernym wdychaniem dymu papierosowego lub jakiegokolwiek innego, a także mnie samego przed czynnym wdychaniem. Sądzę, że nie za długo nie wolno też będzie palić pod własnym dachem, a wówczas palenie zejdzie do Podziemia. Ponoć nie należy także palić na świeżym powietrzu (choć w przypływie liberalnej tolerancji nie zakazano tego jeszcze), a to żeby ochronić mnie przed ociepleniem wspomnianego powietrza, ociepleniem zarówno lokalnym, jak globalnym. Świat wprawdzie ociepla się i ochładza na przemian, niezależnie od palenia tytoniu, węgla, torfu czy wrażych domostw podczas działań wojennych, oziębia się i rozgrzewa codziennie, między wschodem i zachodem słońca – jak kurtyna w teatrze, tak i temperatura, podnosi się i opada. Świat wokół nas ochładza się i ogrzewa regularnie, co roku, między latem a zimą. Kula ziemska rozgrzewała się niekiedy w długotrwałych, wielowiekowych fazach, które prowadziły zazwyczaj do lepszych plonów i ogólnej obfitości, po czym oziębiała się na wieki, sprowadzając na ludzi biedę i wielką niedolę, a nawet głód. Stąd wzięły się wielkie mity, np. w nordyckich sagach, o wilku, który pożarł słońce. Było 300 lat ocieplenia w Europie między X i XIII wiekiem, po czem nastąpiło wychłodzenie od XVI wieku.
Konserwatywny rząd brytyjski tak bardzo pragnie mego dobra, że zakazuje mi w ogóle opuszczać domu, bądź w celu palenia tytoniu, ale choćby i w ogóle bez celu. Czy nie wolno wychodzić? Owszem, wolno, ale po co? Świat jest niebezpieczny i lepiej nie wytykać nosa bez powodu, rzecz jasna, dla mego własnego dobra; życie jest groźne i właściwie najlepiej by było dla wszystkich, żebym już dawno zszedł był z tego świata, ale skoro nadal oddycham, to lepiej oddychać co drugi raz, i nie przyczyniać się do dalszego ocieplania. Drugi raz, tak, to już po raz drugi w ciągu kilku miesięcy, że rząd popadł w tę chwalebną chęć ochronienia mnie. Wyszło na jaw, że wszystko co żyje, może umrzeć, co oczywiście domaga się natychmiastowej i zdecydowanej interwencji państwa. Umierać należy w porządku, najlepiej alfabetycznym, i w jasno wyznaczonych ramach statystycznych. Statystyczny model przewiduje ilość zgonów i ani jednego więcej model znieść nie może, modele żądają szacunku.
W swym zbożnym dążeniu do poprawy mego bytu w najdrobniejszych jego przejawach, konserwatywny rząd brytyjski zechciał przed kilku miesiącami zelżyć mą samotność i zezwolić mi na spotkanie z osobą – dowolną, nie konkretną osobistością, a zaledwie teoretyczną osobą ludzką – nie mieszkającą pod moim dachem. Będąc z natury człowiekiem podejrzliwym, zdumiony tą niespodziewaną wspaniałomyślnością, postanowiłem dociec cóż się za nią kryje i dowiedzieć się więcej na temat zapraszania pod mój dach – a w rezultacie zamarłem z ocieplenia. Wśród niespotykanie wysokich temperatur ubiegłego lata, Londyńczykom zezwolono na spotkania z mieszkańcami innych domostw, ale tylko w ogrodzie i tylko w ciągu dnia. (A jak ktoś nie ma ogrodu, to pewnie jest obcokrajowcem, bo każdy szanujący się Brytyjczyk posiada klepisko, które nazywa ogrodem.) Następnie rząd oficjalnie zachęcił sąsiadów do donoszenia, ile osób uczestniczyło w spotkaniach w sąsiednich ogrodach i czy aby nie ośmielili się wejść do domu, a także o czym była mowa, w jakim języku i dlaczego. Zaistniała sytuacja prawna stworzyła pewien paradoks, jedyny, o ile mi wiadomo, tego rodzaju przypadek kazuistyki w historii prawnej Zjednoczonego Królestwa.
Otóż w zaistniałych okolicznościach postawiono niebagatelne pytanie: czy wolno w zgodzie z prawem zażywać stosunków płciowych z osobą nie zamieszkałą pod tym samym adresem? Dla czytelników nie obeznanych z brytyjskim systemem prawnym, muszę podkreślić, że nie było to pytanie natury obyczajowej, a już z całą pewnością nie – moralnej. Nikt nie pytał o matrymonialny stan stron – uczestników aktu – nikt nie ośmieliłby się zapytać o ich płeć, która to płeć, jest dla Brytyjczyków kwestią wolnego wyboru, do tego stopnia, że gwałciciel, podający się za kobietę, posłany został do więzienia dla kobiet, gdzie oczywiście dopuścił się ponownie gwałtu. Pytanie było wyłącznie kwestią prawną: czy w świetle najnowszych ustaw prawo zezwala na spółkowanie z osobą zamieszkałą pod innym adresem? Akt seksualny zaklasyfikowany został prawnie jako „gromadzenie się w celu interakcji społecznej” i jako taki poddany legalnym ograniczeniom przez konserwatywny rząd. W świetle powyższych ustaleń, odpowiedź jest równie oczywista, co musująca rozlicznymi możliwościami. W ówczesnym stanie prawa, poddany królowej Elżbiety miał prawo wejść w stosunek płciowy z osobą dowolnej płci, a zamieszkałą gdzie indziej, ale tylko w ogrodzie i tylko w ciągu dnia (dnia zdefiniowanego jako czas między wschodem a zachodem słońca, zapewne w kontekście codziennego ocieplenia). Obywatele-sąsiedzi mieli obowiązek stwierdzić ilość uczestników aktu, ale mogli to robić tylko przez okno, gdyż – z definicji! – nie pomieszkiwując pod tym samym dachem, nie wolno im było wejść do cudzego ogrodu w celu wylegitymowania płciowników, jak byłby powiedział doktór Kurkiewicz. Wyjątkiem z ogólnej zasady spółkowania w ogrodzie w ciągu dnia, jest tylko stosunek płciowy z damą lekkich obyczajów, jeżeli pobiera ona opłaty pieniężne za swoje usługi oraz obyczaje, a to wcale nie ze względu na specjalny status prawny kobiet – lub mężczyzn, bo Zjednoczone Królestwo zjednoczone jest w równości – uprawiających nierząd. Jest tak dlatego, że wolno wchodzić pod cudzy dach w dzień i w nocy, jeżeli czyni się to w celu wykonywania swej własnej pracy zarobkowej. Właściwie, wszystko to powinno się rozumieć samo przez się, w tym najlepszym ze światów, spośród tych rządzonych przez oświeconych konserwatystów.
Wdzięczny za szczodrobliwie mi udzielone prawo do spółkowania w ogrodzie oraz podejmowania kurtyzan z dala od ciekawskich sąsiadów, podpatrujących zza drgających firanek, zadumałem się nad wielkodusznością ministrów z rządu partii Torysów, którzy tyle myśli poświęcają memu dobru. To ładnie z ich strony, że dbają o prawo do spółkowania, gdy stanowczo zabronili mi uczęszczać na Mszę Świętą. Świątynie były zamknięte przez wiele miesięcy, nawet dla cichej modlitwy, a co dopiero mówić o nabożeństwach, i po krótkim interludium, są zamknięte ponownie. Dla mojego dobra nie wolno mi czcić Pana. Katolickie przybytki były zamknięte nawet podczas najważniejszych w kościelnym kalendarzu Świąt Wielkiej Nocy i poprzedzającego je misterium Triduum, a zatem za zgodą hierarchii katolickiej przełożyć powinienem zdrowie cielesne ponad zdrowie duchowe, wybawienie od zarazy ponad Zbawienie duszy.
Dla duszy mają coś innego: mogę sobie oto wyjść na ulicę i wymachiwać pięściami pod adresem anonimowych nielicznych, którzy ośmieliliby się twierdzić, że każde życie jest ważne. Nie mam tu wcale na myśli hekatomby nienarodzonych dzieci, których prawa do istnienia bronić nie wolno już zdaje się nigdzie na świecie, i nawet w prlu można za to dostać w papę od ocipiałych babulek; chodzi mi raczej o uczestnictwo w manifestacjach pod hasłem, że Czarne Życia Są Ważne (Black Lives Matter, w skrócie BLM), których uczestnikom wolno demonstrować na ulicach i bić policję, z czego wnioskuję, że fizyczne zdrowie policjantów jest mniej ważne niż duchowe potrzeby protestantów. BLM jest aktywnie popierane przez państwowe BBC, co być może nie powinno nikogo dziwić, ale uzyskało także poparcie ze strony konserwatywnego rządu. Brytyjska Korporacja Lewicowej Propagandy (znana w skrócie jako BBC, od Big Brother Corporation), pozostając całkowicie w zgodzie ze swym statutowym wymogiem bezstronności, opisała te demonstracje z następującą, obiektywnie uzasadnioną fanfarą: „27 policjantów rannych w pokojowych protestach przeciw rasizmowi”.
BLM nie kryje się ze swymi marksistowskimi korzeniami, otwarcie i wprost mówi, że jej celem jako organizacji jest „obalenie kapitalizmu”, z czego nie zdawali sobie sprawy biedni, niedouczeni ministrowie w konserwatywnym rządzie Jej Królewskiej Mości. Kiedy atoli pojęli naturę BLM, to z ociąganiem odżegnali się od organizacji, choć wcale nie od „ruchu antyrasistowskiego”. Brak mi intelektualnego wyrafinowania prezenterów BBC, nie mam wykształcenia i ogłady członków rządu Torysów, ale w swym odizolowanym, z łaski rządowego dyktatu, umyśle, sądzę, że już sam slogan – czarne żywoty mają znaczenie! – powinien budzić zastrzeżenia, ze względu na swój jawny rasizm, gdyż wnosi do socjalnego ładu w społeczeństwie (dodajmy: społeczeństwie niemal modelowo ślepym na kolor skóry), element rasowego napięcia – walki ras w miejsce walki klas – co zresztą jest w zgodzie z marksistowską metodą budzenia nienawiści i podziałów społecznych na dowolnej podstawie. Ponadto, ich hasło jest jawnie rasistowskie, gdyż kładzie nacisk na ważność życia jednej rasy w przeciwieństwie do innych. W medialnym praniu okazało się jednak, że jakakolwiek krytyka BLM ma być rzekomo dowodem „nieuświadomionych uprzedzeń” rasowych i powinna być poddana programowej re-edukacji. Musi to być słuszne, ponieważ tak twierdzi książę Harry we własnej osobie, a to ponoć wnuk Jej Królewskiej Mości, Królowej Elżbiety II, więc na pewno wie, co mówi. Re-edukacja na razie jest programowa, z czasem stanie się przymusowa.
A zatem dbają tu o mnie, jak nigdzie. Dbają o moje nieanielskie cielsko, chroniąc przed patogenami różnych ras i maści, przed dymem, ale nie przed zadymą; troszczą się o ocieplenie, którego mi nie życzą wbrew moim życzeniom; czuwają nad mym stanem moralnym i intelektualnym, i wyrugują wszelką stronniczość z mego myślenia, tę świadomą, wywodzącą się ze znajomości rzeczy, i tę nieuświadomioną inklinację, podświadomą aż do punktu, w którym jest doprawdy złudzeniem. Z bezinteresowną pieczołowitością pragną wybawić mię ode złego.
Ochroniony przed samym sobą, skazany na izolację i umyślne wychłódzanie globu, w celu przeciwdziałania zbożnemu ociepleniu poprzez zakaz działalności gospodarczej, wciśnięty w algorytmy i poddany ciśnieniu statystyki, uwiązany kazuistyką z kurtyzanami pod moim dachem, plączę się w soteriologicznym węźle gordyjskim.
Etyka, etyka, krwawa statystyka, soteriologia i dal.
Zbawienie w sensie religijnym ma treść niespekulatywną, jest częścią Objawienia. Ale pojęcie zbawienia może mieć także sens ontyczny i etyczny. W tym pierwszym, religijno-metafizycznym znaczeniu, może przybierać dwie przeciwstawne postaci, urzeczywistnienia siebie samego, to znaczy osiągnięcia ontycznej pełni w procesie doskonalenia, oraz rozpłynięcia się „ja”, tj. nirwany. W znaczeniu etycznym, zbawienie może być rozumiane w zgodzie z hedonistyczną tradycją jako brak cierpienia, ale prawdziwa soteriologia skupia się na wyzwoleniu od zła, nie od cierpienia, które nie jest ze złem tożsame. Ach, ale czy można położyć kres wszelkiej możliwości popadnięcia w zło na tym padole łez? „Któż rzecze: ustrzegłem czystości serca, wolnym jest od grzechu?” Czy nie dlatego właśnie Pan posłał nam swego Jedynego Syna, aby nam objawił, że droga Zbawienia jest nie z świata tego?
I dlatego ja, soteryk-meliorysta, w tęsknocie za Zbawieniem, wiem, że nie jestem godzien, by Pan wszedł pod mój dach, choćby i bez zezwolenia konserwatystów u steru rządu, ale ufam także, iż wystarczy jednego słowa, a uzdrowiona będzie dusza moja.
Domine, non sum dignus ut intres sub tectum meum sed tantum dic verbo et sanabitur anima mea.
Prześlij znajomemu
Fantastycznie napisane. W latach 70-tych ubiegłego wieku zapytano Marshalla Mcluhana, czy jako obwoźny fantasta i futurysta, jest w stanie przewidzieć jaka będzie przyszłość USA przez najbliższe 100 lat. Odpowiedział krótko i bez namysłu: Apokalipsa.
Dziękuję za miłe słowa, przekażę autorowi.
Miasta amerykańskie, w których demonstranci blm (bolszewicka liga matołów?) napadają spokojnych przechodniów i każą im klękać na znak solidarności z jakimś przestępcą, to już jest Czas Apokalipsy.