Wyobraźmy sobie przez moment całkiem nieprawdopodobną historię. Jest lipiec roku 2008 – znika komunizm, w sposób realny, niekwestionowany, prawdziwy. Owo zniknięcie nie ma nic wspólnego z rokiem 1989 – tamto było fikcją, prowokacją, okrutnym żartem bolszewików. To obecne jest realne, choć tylko umowne, spreparowane na potrzeby niniejszego tekstu. Nie ma… komunizmu. Przestał istnieć i choć nie wiemy, czy kiedy jeszcze nie powróci, możemy poczuć się prawdziwie wolni, raczej uwolnieni z jego natrętnego towarzystwa. Czyż to nie wspaniałe? Czyż nie tego oczekiwaliśmy?
Cóż to właściwie oznacza „upadły komunizm”, w naszym zaściankowym peerelu? Niewątpliwie zniesienie wszelkich instytucji. Zatem rządu, prezydenta, parlamentu, wymiaru sprawiedliwości, policji, wojska, administracji lokalnej, instytucji podatkowych, wszelkich innych, jeśli tu do tej pory nie zostały wymienione, elementów władzy państwa nad obywatelem. Nie wydaje się, aby zwyczajne przytupnięcie nogą mogło wystarczyć dla realizacji tego zadania, ale nie to jest w tej chwili przedmiotem naszego zainteresowania.
Zgładzenie tych instytucji to zaledwie początek i wcale nie najważniejszy punkt programu. Komunistyczne instytucje, o których mowa powyżej, są jedynie fasadą, wytworem i spuścizną czegoś znacznie potężniejszego, za to mniej podatnego na analizę i dotyk ciekawskich oczu obserwatora – są wytworem arrangementu, umowy, spisku, prowokacji, jak kto woli, tak niech sobie nazywa. Nie wolno zapominać, że świat, który mamy przed oczami, nie jest realny, jest tworem sztucznym, z wirtualnymi prezydentami, premierami, sądami czy wojskiem.
Likwidujemy zatem arrangement, niepozorny konsensus, który obowiązuje już od prawie dwudziestu lat. Rozrywamy powiązania między starą komunistyczną władzą, jej współczesnymi spadkobiercami oraz Kościołem, odgrywającym wiodącą rolę przy aranżacji, nazwijmy to, umowy. Nie zapominamy także o pokłosiu mniej formalnym, mniej zinstytucjonalizowanym, o ochronnym parasolu „nadbudowy”, bez której sukces rodzimej pierestrojki nie byłby możliwy: likwidujemy media, zamykamy gazety, tygodniki, periodyki, telewizje, radio, redakcje wypełnione po brzegi spadkobiercami peerelowskiej propagandy.
Sytuacja zmusza do żelaznej konsekwencji. Nie wolno nam bawić się w sentymenty. Jeśli w rękach wroga pozostawimy choć jedną dziedzinę życia, bolszewicka hydra rychło znów podniesie łeb. Nie wolno nam zapominać o oświacie. To za sprawą edukacji dokonywało się i dokonuje największe spustoszenie w obrębie świadomości. To tu miliony i miliony młodych ludzi, pokolenie za pokoleniem, odbierają najskuteczniejszą lekcję podległości, wyciszania wolnościowego atawizmu, akceptacji zła. Nasze bezlitosne, rewolucyjne oko kierujemy w stronę pedagogicznego ciała: tępiony być musi najdrobniejszy nawet przejaw poddaństwa i tolerancji wobec totalizmu. Szczególnie niebezpieczne pozostają uniwersytety. Ich kadry należy poddać szczególnie surowej weryfikacji. To one przecież decydują o kondycji ideowej przyszłych nauczycieli, urzędników, oficerów, księży i redaktorów, w efekcie – tzw. społeczeństwa.
Dotarliśmy do celu. Nie ma komunizmu. Nie ma ludzi uwikłanych w jego budowę, podtrzymywanie, transformację, a przynajmniej nie zajmują eksponowanych stanowisk. Co mamy w zamian, czym dysponujemy? Cóż dostrzegamy wokół? Pustkę. Po naszej antybolszewickiej stronie jest może kilku, może kilka tuzinów zwolenników. Reszta, czterdziestomilionowy naród, społeczeństwo stoi z boku oniemiałe, z rozdziawioną gębą. Cośmy najlepszego zrobili? Zabiliśmy ich przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Nie mają co ze sobą zrobić, nie wiedzą gdzie się podziać. Katastrofa.
Pisząc „Miejmy nadzieję…”, Józef Mackiewicz był przekonany o możliwości obalenia komunizmu. Szansy upatrywał w spontanicznym zrywie całego społeczeństwa:
„Dałoj sowietskuju włast`!” Precz z sowiecką władzą! Dość tego bratania się z komunistami, tej zabawy we wzajemne porozumienie i partykularne solidarności narodowe w imię interesu „państwowego”! Okrzyk, który zerwie się jak wicher, przekroczy granice, obejmie wszystkich, nie dla „pojednania narodowego”, „pojednania społecznego”, ale dla wyrzucenia ze społeczeństwa zarazy komunistycznej. Okrzyk, który przywróci rozsądek i uciemiężonym, i wolnym jeszcze ludziom na świecie.
Wierzył, że szary sowiecki obywatel pragnie tylko jednego – zniesienia komunistycznej zarazy. Czy dostatecznie trafnie oszacował siłę oddziaływania bolszewizmu, czy wziął pod uwagę przemiany świadomościowe, które dokonują się w obrębie nie jednego tylko pokolenia, ale dwóch, trzech? Czy zastanawiał się nad mentalną kondycją ludzi, którzy przedbolszewickie czasy znają jedynie z nielubianej na ogół przez młodzież, potwornie zniekształconej historii?
Rzeczywistość roku 1989, jednego z najbardziej nierzeczywistych periodów w dziejach, ujawniła smutną prawdę. Mimo deklaratywnej niechęci do „komuny”, społeczeństwo obojętnie przypatrywało się okrągłostołowym manipulacjom, a ich rezultaty przyjęło z zadowoleniem. Nie było mowy o obaleniu komunizmu, ponieważ podobny slogan nie zagościł w społecznej świadomości. Nie było mowy o powrocie do prebolszewickiej normalności, ponieważ nie sposób powrócić w rejony, w których się nigdy nie było.
Analizując stan społeczeństwa AD 1982, 1989 lub 2008 trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że w żadnym z tych okresów nie może być mowy o stanie bolszewickiego zniewolenia, ale o bolszewickiej normalności, stabilizacji. Stan ustrojowy, polityczny, społeczny, etc., do którego miliony mieszkańców peerelu, czy innych podbolszewickich krain, przywykły, dla których jest rzeczą naturalną, banalnie zwyczajną, który bywa jedynie czasem uciążliwy o tyle jednak tylko, o ile uciążliwe bywają kolejne odsłony przeciętnego życia, jest stanem… naturalnym, przyrodzonym, od którego ani się chce wyzwalać, ani uciekać.
Na czym polega ten stan, stan zakorzenienia w bolszewizmie? Przede wszystkim na braku świadomości, że się z owym bolszewizmem nie zerwało, że ciągle jest obecny, aktywny, dominujący. Na bezwolnym przyzwyczajeniu, że świat, w którym żyjemy, tzw. rzeczywistość, nie jest wytworem obiektywnych czynników, ale efektem kreacji, manipulacji, zmaterializowanym postulatem takiej czy innej ideologii. Sztuczność, wirtualność świata nie poraża, nie bulwersuje, nie wywołuje oporu ani gniewu. Jest społecznym rodzajem gry, choć chodzi o realne życie.
Prozaiczne, ludzkie, znane z historii kłamstwo wywołuje kontrakcję jaką jest naturalna potrzeba dążenia do prawdy. Bolszewicy doskonale poradzili sobie z tą tendencją. Ich kłamstwo przestało być. Stało się rzeczywistością, tyle że o odwróconym wektorze. Bolszewicy nie przynoszą kłamstwa, ale swój nowy wynalazek. Pod wpływem hipnozy strachu czy zwykłej propagandy, obdarowują nim całe społeczeństwo niczym nową ewangelią. Stara, zakorzeniona w historii rzeczywistość przestaje istnieć. Mija dekada, pokolenie, dwa i już nikt nie pamięta jak było kiedyś.
Co oznaczał pamiętny rok 1989 dla grona wyznawców? Upadek komunizmu, przepędzenie bolszewików? Czy stało się tak wbrew czy zgodnie z wolą społeczeństwa? Pytanie niby to retoryczne. Minęły cztery lata i to samo społeczeństwo postanowiło zerwać z fikcją rzekomo upadłego komunizmu, głosując zdecydowanie na jego przedstawicieli. Po kolejnych dwóch latach ulubieńcem tłumu stał się jeden z czołowych komunistów, obejmując stanowisko „prezydenta”. Jego popularność sięgnęła siedemdziesięciu i więcej procent. Czy był to tylko kaprys zmaltretowanego transformacją społeczeństwa? Czy też, wobec iluzoryczności „rewolucji”, szyldy partyjnych demagogów i aparatczyków, pod którymi uprawiają swój proceder, przestały mieć znaczenie?
Rok 1989 spłynął z kart historii jak nie przymierzając woda po kaczce. Przestał się liczyć, gdy sympatie społeczeństwa odwróciły się od samozwańczych „obalaczy komuny” na rzecz dawnych panów. Wystarczyło zaledwie kilka lat, aby ujawnić wstydliwe przywiązanie. Nie licząc porzucenia zgrzebnych atrybutów socjalizmu, uprzykrzających życie peerelowskim obywatelom, nie dokonał się żaden przełom, żaden zwrot historii. Co najwyżej rzeczywistość stała się jeszcze bardziej surrealistyczna, a bolszewicy odnieśli kolejne zwycięstwo.
Komunizm nie upadł, tak jak najpewniej nie upadnie w lipcu 2008 roku, ponieważ nie mogła tego dokonać grupka w taki czy inny sposób ubezwłasnowolnionych opozycjonistów, z których zresztą większość pałała mniej lub bardziej utajoną sympatią do socjalizmu, byleby z ludzkim, nie zamordystycznym, obliczem. Nie zrobiło tego społeczeństwo, ponieważ podobny zamysł nigdy nie zagościł w jego mentalności. Nie upadł na życzenie samych komunistów, choć ta absurdalna teza zdaje się być nawet całkiem popularna.
Józef Mackiewicz wierzył w przebudzenie. Wierzył, że społeczeństwo samoistnie może otrząsnąć się z bolszewickiego zniewolenia i obalić komunistyczne panowanie. Choć widział i rozumiał proces bolszewizacji, podważał jego trwałość. Gdy obserwuje się historię ostatnich 20 lat, łatwość z jaką społeczeństwo przełknęło fikcję rzekomego upadku komunizmu, marazm i obojętność towarzyszące kolejnym politycznym wyborom, można nabrać wątpliwości, czy owa Mackiewiczowska wiara skrojona została wedle słusznej miary, a „przywrócenie rozsądku”, o którym pisał, kiedykolwiek nastąpi.
Prześlij znajomemu
Darku,
Zaiste twój fantasmagoryczny obraz obalenia komunizmu musi wywołać taki skutek jaki przedstawiłeś. Kilka tuzinów zwolenników kontra naiwna reszta narodu.
Czyż to czegoś Ci nie przypomina: „zniesienie wszelkich instytucji, likwidujemy media, zamykamy gazety, tygodniki, periodyki, telewizje, radio, redakcje, szczególnie niebezpieczne pozostają uniwersytety. Ich kadry należy poddać szczególnie surowej weryfikacji”.
Szukałem w tym fragmencie ironii, sarkazmu czy zwykłego chichotu, ale nie znalazłem. Może nie potrafię zrozumieć intencji.
Tak, niestety. A mój pogląd nie wynika z nagłego przypływu pesymizmu.
Piszesz: Czyż to czegoś Ci nie przypomina: “zniesienie wszelkich instytucji, likwidujemy media, zamykamy gazety, tygodniki, periodyki, telewizje, radio, redakcje, szczególnie niebezpieczne pozostają uniwersytety. Ich kadry należy poddać szczególnie surowej weryfikacji”.
Nie, nie bardzo przypomina cokolwiek. Władze II RP (bo chyba do tego pijesz) były nader łagodne dla komunistów. Zezwalały na wydawanie czasopism, organizowanie manifestacji, ba, bywało, same tego rodzaju działalność promowały (vide środowisko wileńskiej młodzieży akademickiej) A więzienia? Więzienia to były ośrodki szkoleniowe przyszłych kadr, prawdziwe uniwersytety bolszewizmu…
Gdzie indziej było podobnie… Wiesz, że Gramsci pisał swoje dzieła w więzieniu – w więzieniu budował podwaliny pod współczesny demobolszewizm….!!! No ale tam panował faszyzm, więc to jednak da się wytłumaczyć….
Niekonsekwencji II RP i grzechów Piłsudskiego, i sanacji wytłumaczyć nie można w żaden sposób…
Panie Dariuszu,
Gdyby miał Pan możliwość zdesowietyzowania jednej jedynej instytucji (względnie sfery) PRLu-bis to co by Pan wybrał w celu uruchomienia samonakręcającego, nieodwracalnego, wolnego od groźby zmanipulowania procesu dekomunizacji?
pozdrawiam,
Dobre pytanie, Panie Gniewoju. Jedyna jego wada to ewidentne oderwanie od rzeczywistości, ale Pan o tym doskonale wie. Nie da się tego celu osiągnąć przy pomocy jednej tylko instytucji, ponieważ pozostałe na to nie pozwolą. Ma Pan jednak rację – należy wciąż poszukiwać jakiegoś rozwiązania, choćby tylko teoretyzując… Nie odpowiem w tej chwili, ale bardzo jestem ciekaw, jaką „instytucję” Pan by wybrał.
„Jedyna jego wada to ewidentne oderwanie od rzeczywistości, ale Pan o tym doskonale wie.”
A gdzież to się podział Pana optymizm?
1. Co mamy?
Władzę w rękach komunistów
Skolektywizowane społeczeństwo
Wokół tego: światowy pokój, stabilizację materialną społeczeństwa, erzac wolności, komunistyczny nacjonalizm, rozbity moralnie Kościół.
2. Co chcemy osiągnąć?
Wolność
3. Jesteśmy optymistami, w cudowny sposób możemy wyjąć jeden sparszywiały element układu.
3.1. Przejmujemy władzę – niewykonalne z braku kadr, którymi można zastąpić kolaborantów
3.2. Lustracja – brak efektu ponieważ mamy wszystkich przeciwko sobie
3.3. Służby specjalne – potrzeba mniejszej ilości ludzi więc uwaga z 3,1, nie jest istotna w efekcie odcinamy połączenie z centralą niestety pozostaje skolektywizowane społeczeństwo więc co najwyżej uzyskujemy czysto polski twór o ustroju komunizmu z ludzką twarzą
3.4. Wojsko i policja – dokonujemy puczu tyle, że społeczeństwo przyjmuje to za inscenizację wydarzeń obrony Warszawy w 1920 roku i siedzi w domach oglądając transmisję na żywo
3.5. Wymiar sprawiedliwości – zaprowadziliśmy sprawiedliwość tyle, że społeczeństwo nie potrafi z niej korzystać, cała reszta pozostaje po staremu
3.6. Mass-media – wentyl, którymi uchodzą emocje, społeczeństwo staje się jeszcze bardziej bierne
3.7. Edukacja – po kilku latach mamy świadome swych praw, historii Polski społeczeństwo (podstawą nauczania jest twórczość Mackiewiczów, młodzież obowiązkowa odwiedza: Katyń, Palmiry, Stutthof) . Narasta frustracja społeczeństwa więc władza zmuszona jest dokonać reformy szkolnictwa. Wszystko wraca do normy.
3.8. Kościół – pomijam, raz: musiałby dokonać się prawdziwy CUD w postaci Piusa XIII, dwa: Watykan leży poza granicami PRL-u.
I miałby Pan rację tyle, że zapomnieliśmy o marksistowskim bycie, który określa świadomość.
Dokonujemy pełnej reprywatyzacji znacjonalizowanego przez bolszewików majątku.
Nie wytrzymuje tego gospodarka PRL-u, wyrzucają nas z E – Niuni (podoba mi się to sformułowanie), marchewka przestaje być owocem. Totalny chaos ale uruchomiona zostaje naturalna człowiekowi przedsiębiorczość. Odradza się wyrżnięta przez bolszewików klasa posiadaczy, ludzi niezależnych. Ludzie oderwani od garnuszka państwa zaczynają organizować kraj według swojego, wolnego uznania. Stajemy się krajem wielonarodowościowym. Wraz z Niemcami i Żydami napływa do kraju kapitał. Mechanizm działa z coraz większą prędkością. Złoża gazu łupkowego są eksploatowane przez Polaków i dla dobra Polski. Nowatorska metoda gazyfikacji węgla kamiennego wprowadzona zostaje ww życie i staje się jednym z kół zamachowych gospodarki.
Przyjęta zostaje nowa konstytucja, kraj przyjmuje nazwę: Polska. Niestety niedługo po tym trzeba wprowadzić poprawkę. Litwa, Białoruś i Ukraina proszą o przyłączenie, nazwa musi być zmieniona na Rzeczpospolita Polska.
Tyle z mojej strony. Ciekaw jestem Pana pomysłu.
To wszystko bardzo dowcipne, ale nie można obalić komunizmu w Polsce, tylko w Polsce. Proszę pamiętać, jaki jest kontekst słów Mackiewicza:
„…wielki zbiorowy okrzyk: `Dałoj sowietskuju włast’!’ Precz z sowiecką władzą! Dość tego bratania się z komunistami, tej zabawy we wzajemne porozumienia i partykularne solidarności narodowe w imię interesu `państwowego’! Okrzyk, który zerwie się jak wicher, przeskoczy granice, obejmie wszystkich, nie dla `pojednania narodowego’, `pojednania społecznego’, ale dla wyrzucenia ze społeczeństwa zarazy komunistycznej. Okrzyk, który przywróci rozsądek i uciemiężonym i wolnym jeszcze ludziom na świecie.”
„Zerwie się jak wicher, przeskoczy granice, obejmie wszystkich” – tak widział to Józef Mackiewicz. I wiedział dobrze, co mówił.
Panie Michale!!!!
W jaki sposób Wolna Polska miałaby utworzyć unię z komunistyczną Litwą, Białorusią czy Ukrainą?
Dlaczego „okrzyk” nie może zerwać się akurat na obszarze obecnego PRL-u i „przeskoczyć” właśnie jego „granice”?
Więcej optymizmu.
Poniewa nie chodzi o Litwę i Ukrainę, tylko o cały świat. Cały świat jest w okowach, cierpi na „myśl w obcęgach” i dlatego jest tak źle.
A o optymizm proszę się zwracać do mego milczącego towarzysza niedoli. Ja optymistą nie jestem. „To Lucyfer obiecywał raj na ziemi. Nie trzeba być jego wyznawcą,” jak mówi jeden z bohaterów Mackiewicza.
Nie będę się spierał czy „okrzyk” zerwie się w jednym miejscu, żeby „przeskoczyć” granice i dotrzeć wszędzie tam gdzie zaraza dotarła czy też, że zerwie się jednocześnie na całym zainfekowanym obszarze.
Zależy mi na próbie zdefiniowania tego co jest niezbędne to tego by zerwał się okrzyk. Na pomocy z Pana strony mi zależy.
W Pana niewiarę nie wierzę. Po cóż tworzyłby Pan Wydawnictwo Podziemne? Po cóż na okładce „Droga Pani…” znalazłby się przypis: „now revised and expended by Michał Bąkowski”? Dla czystego sumienia? Tylko? Nie wierzę.
Odnośnie Lucyfera to akurat piszę w dniu kiedy wszyscy Chrześcijanie wspominają ukrzyżowanie Chrystusa. W Niedzielę świętować będą Cud Zmartwychwstania, zwycięstwa Dobra nad Złem.
Przy tej okazji pozwolę sobie złożyć Panu i Panu Dariuszowi najlepsze życzenia: radosnych i pełnych nadziei Świąt Wielkiej Nocy.
Panie Gniewoju,
Bardzo ciekawe i pożyteczne rozważania. Gdyby się nawet miało okazać, że nie ma Pan racji w żadnym z punktów, to i tak Pana wywód zachowuje walor inspiracji. Widać, doskonale Pan rozumie na czym polegać miałby antybolszewizm optymistyczny, gdyby kiedyś do powstania podobnego kierunku miało dość.
A teraz nieco bardziej konkretnie. Stawia Pan na rozwiązania liberalne w gospodarcze, co, mnie osobiście, bardzo cieszy. Zawsze byłem zdanie, że rzeczywisty wolny rynek, a nie ten wdrażany przez bolszewicką brukselę – koncesjonowano-reglamentowany z zanikającymi elementami wolnego rynku, że taki wolny rynek (nawiasem – jak Pan sobie wyobraża wydarcie z rąk nomenklatury tego co zagrabione, bez rewolucji w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości?) może nie tylko zaspokoić potrzeby ekonomiczne, ale uaktywnić nieco mniej przyziemne sfery bytowania.
Czy jednak wolny przedsiębiorca będzie zainteresowany rewolucjonizowaniem świata, w którym żyje i… zarobkuje? Obawiam się, że z natury rzeczy może się okazać nieco pasywny w sferze idei. Proszę rzucić okiem na jakże świetnie (do niedawna) prosperujące Stany Zjednoczone? Kto tam sprawuje rząd dusz? Przedstawiciele liberalnej gospodarki? Bynajmniej! I nie tylko dlatego, że taka działalność nie bardzo leży w obszarze ich zainteresowań. Oni po prostu przestają się liczyć.
Czy to źle, że pieniądze już tak bardzo nie rządzą światem? Teoretycznie… Pod warunkiem jednak, że pałeczki nie przejmuje wszechpotężne „Państwo”, albo też przedstawiciele szalonej, bezwzględnej, antyludzkiej ideologii… Tacy, jak wyrośli z podartych dżinsów, reprezentanci dzieci-kwiatów, dla których inspiracją jest „wojna o hegemonię” Gramsciego, a głównym celem – zdobycie świata.
Dziękuję bardzo za świąteczne życzenia w imieniu swoim i Michała. Także życzę Panu Radosnych i Spokojnych Świąt Wielkanocnych.
Drogi Panie Gniewoju,
Czuję się w obowiązku wytłumaczyć moją postawę. Nie jestem optymistą. Nie widzę realnych szans na obalenie komunizmu. Tym bardziej jednak, wyrażanie niezgody na to, co jest, wydaje mi się koniecznością. Gdyby była nadzieja, że ten okrzyk zeriwe się itd., to byłby on podjęty przez ludzi lepszych niż ja. W tej chwili ich nie widać, a skoro wszyscy milczą, to trzeba mówić głośno.
Nie jestem optymistą, nie widzę realnych szans… to brzmi defetystycznie, czyż nie? Nie. Realizm opisu sytuacji, jest koniecznym punktem wyjścia każdej polityki. Tylko przyjmując do wiadomości, jaka jest sytuacja, mogę próbować znaleźć drogę wyjścia, inaczej będę walczył z cieniami.
Przyjrzyjmy się więc tej sytuacji: czy są w tej chwili szanse na obalenie komunizmu? Nie ma. Ale przyszłość jest zawsze niewiadomą. W tej chwili ich nie widzę, ale jutro mogę je dostrzec. W takim razie więc, stanowskiem koniecznym, postawą minimum, jest zachowanie antykomunimu. Tylko bowiem zachowując antykomunizm, będziemy w stanie wykorzystać nadarzającą się okazję. Nie muszę wcale być optymistą, żeby tak myśleć. Najlepszy dowód, że nie jestem…