Z góry muszę przeprosić za ten tytuł. Choć właściwie zamiast przepraszać, powinienem go zmienić, bo jest nadużyciem. Nie spełnia żadnego z wymagań stawianych tytułom: nie reprezentuje treści ani nawet jej nie odpowiada. Ma tylko tę zaletę, że zaspokaja jako tako moją próżność. Właściwy tytuł poniższego brzmieć powinien: „O realizmie politycznym”, a czy taki tytuł może zaspokoić czyjąkolwiek próżność? Jeżeli jednak mój przewrotny tytuł przyciągnąć by miał kogoś wcale nie zainteresowanego politycznym realizmem, to niechże czytelnik tak nieszczęśliwie zbłąkany porzuci dalszą lekturę niniejszego. „Żuraw” i „landrynka” grają bowiem rolę zaledwie trzeciorzędnego przykładu, a przedmiotem właściwym „Żurawia i landrynki” jest szary i szpotawy, smętny i wątły realizm polityczny.
Zastanawiam się poniżej nad znaczeniem tego terminu: czy jest on tak dalece rozdarty między różnorakie rozumienia, tak w gruncie relatywny, że przestaje opisywać cokolwiek? Czy, będąc pozbawionym uchwytnego znaczenia, nie jest tylko przyczyną semantycznego zamieszania? Czy też da się uchwycić jakieś racjonalne jądro w tym wszystkim, co o realizmie w polityce aż nazbyt często się mówi?
Kiedy na przykład Adam Danek ostrożnie wysunął na naszej witrynie możliwość porozumienia Polski z Rosją przeciw demokratyczno-liberalnej euroniuni, to wielu komentatorom blogosfery wydało się przede wszystkim bardzo nierealistyczne. Ale z drugiej strony, czy za realistyczne uznać można postępowanie polityków europejskich (Adam Danek nazwałby ich „demoliberałami”), którzy nie licząc się z oporami elektoratu forsują integrację polityczną euroniuni? Zakończę tę listę przykładem bliskim sercu: czy można nazwać realistycznym stanowisko publicystów Wydawnictwa Podziemnego, którzy z zapałem godnym lepszej sprawy wykazują ciągłość prlu i tzw. iiirp, gdy cały naród polski uznał iiirp za Wolną Polskę? Gdzie tu jest realizm?
Powszechne przekonanie utożsamia – mniej lub bardziej świadomie – politykę realistyczną z polityką ostrożną. Kto liczy się z faktami, ma respekt dla potęg i nie buduje dalekosiężnych planów – ten uważany jest za realistę. Pogląd taki jest jednak niemal równie powszechnie podważany przez przywołanie licznych przykładów rozmaitych mężów stanu, którzy osiągnęli wielkie sukcesy, uprawiając politykę skrajnie nieostrożną. Ich realizm miałby polegać przynajmniej na tym, że cele przez nich stawiane okazały się, wbrew pozorom, osiągalne. Z przyjęcia takiej wykładni, wynikałyby daleko idące wnioski. Otóż termin „realizm polityczny” mógłby być wówczas używany wyłącznie przez historyków, bowiem tylko ex post można stwierdzić, czy przewidywania były słuszne, a osiągalność stwierdza się ponad wszelką wątpliwość dopiero osiągnąwszy.
Odłóżmy na razie na bok tę skądinąd pociągającą tezę i zwróćmy jeszcze uwagę na inne intrygujące cechy realizmu politycznego. Zadziwiające jest na przykład, że – poza żartownisiami – każdy polityk uważa siebie za „realistę” i swoje poglądy za „realistyczne”. Można tę obserwację rozszerzyć: ogromna większość zdrowych psychicznie ludzi (a także pokaźna część psychopatów) uważa się za „realistów”, rozumiejąc przez to, że ich opinie o świecie są prawdziwe. W jakimś sensie jest to wręcz objaw zdrowia psychicznego (wyłączywszy psychopatów), gdyż uznanie swoich opinii za fałszywe, jest równoznaczne z ich odrzuceniem, a odrzucenie swoich własnych opinii to tyle co zmiana zdania: – Zmieniłem zdanie, ponieważ jestem realistą. – John Maynard Keynes (1883-1946), gdy ktoś wytknął mu zmianę opinii, odparł: – Kiedy fakty się zmieniają, zmieniam zdanie. A co pan robi?
Wobec powyższego, „realizm” byłby swego rodzaju wymaganiem. Wymaganiem, aby obraz świata był adekwatny do świata. Jest to problem tak obciążony wielowiekowymi sporami filozofów, że lepiej odłóżmy go także, bo spór o interpretację Kanta ma tylko nikły związek z realizmem politycznym. Jeżeli jest prawdą, że przeciętny człowiek wymaga od siebie „realizmu”, to przecież nie dlatego, że powoduje nim szlachetna chęć poznania istoty rzeczy, ale dlatego że zamierza działać i pełen jest niejasnych podejrzeń, co do związku pomiędzy sukcesem lub klęską jego zamierzeń, a brakiem realizmu. Polityka jest być może działalnością płonną, ale jest bez wątpienia działalnością ludzką. Parafrazując słynne bon mot Douglasa Adamsa (1952-2001), samo pragnienie bycia politykiem, powinno już dyskwalifikować kandydata; pomimo to, wolno jednak domagać się od polityków realizmu przynajmniej w tym sensie, żeby ich opinie na temat świata nie mijały się z rzeczywistością. Jest to słuszne tylko przy uprzednim założeniu, że politycy są zdrowi psychicznie, co samo przez się niekoniecznie wydaje się słuszne, na co między innymi wskazywał Adams. Można jednakże, niezależnie od powątpiewań w ich zdrowie psychiczne, sformułować pierwsze wymagania pod adresem polityka-realisty:
- Powinien być zdrowy psychicznie.
- Powinien adekwatnie rozumieć świat, w którym działa.
Nazwiemy to realizmem opisu.
Wydaje się jednak, że mamy na myśli jeszcze coś więcej, mówiąc o realizmie politycznym. Zazwyczaj oczekuje się od realisty trafnego przewidywania, skuteczności w działaniu, ekonomiki działania, tzn. zrównoważenia wysiłku i zysku; nade wszystko zaś oczekuje się sukcesów. Czasami te wymagania mogą być trudne do pogodzenia. Termin Realpolitik, dla przykładu, oddaje sens napoleońskiego powiedzenia o polityce, która „nie ma serca – ma tylko głowę”. Realpolitik to liczenie się wyłącznie z interesami własnego państwa i z siłą innych państw. Proponenci takiego realizmu podkreślają na ogół swoje anty-ideologiczne stanowisko. Będą na przykład gotowi rozmawiać z terrorystami, bądź niesympatycznymi reżymami, bo „takie są realia”. Klasycznym przedstawicielem takiej postawy był Henry Kissinger (1923- ).
Ale za realistów uważają się także sceptycy, którzy nie liczą na to, że będą wiedzieli dużo o świecie i pragną brać go takim, jaki im się jawi. Za realistów mają się minimaliści, stawiający cele, których realizacji można być pewnym. Mianują się realistami ci, co wyrzekając się jakiegokolwiek wpływu na sytuację, każdą zastaną rzeczywistość uważają za niezmienną; celem jest dla nich wyłącznie przystosowanie do okoliczności, do wymogów chwili.
Pragnąłbym wyrwać ów nieszczęsny termin z rąk krętaczy, którzy pogrążają go w sprzecznościach; wiem jednak, że jest to beznadziejne przedsięwzięcie, ponieważ demagogia nie ustępuje przed argumentacją. Spróbuję mimo to ustalić jakąś wstępną listę wymogów stawianych politycznym realistom. Wydaje się, że można wyróżnić trzy podstawowe sfery, w których polityk musi wykazać się realizmem. Są to: prawidłowe rozpoznanie rzeczywistości, wskazanie celu i przedsięwzięcie odpowiednich środków. Otrzymujemy zatem trzy odrębne wymagania:
- Realizm opisu
- Realizm środków
- Realizm celów
Opis i wyznaczenie celu są czynnościami wstępnymi, ale określają warunki i sens działania. Przez „środki” rozumiem cele pośrednie (etapy w osiąganiu właściwego celu) oraz metody działania. A więc sfera środków to właściwa dziedzina polityki czynnej. Opis i cel determinują dobór środków, a zatem, będąc poza polityką właściwą, decydują, czy zasługuje na miano realistycznej. Dodać tu warto, że w rękach polityków jest zazwyczaj dokładnie na odwrót. Mają oni tendencje do absolutyzowania gry politycznej i odrywania jej od jakiegokolwiek celu zewnętrznego, a także rzadko kiedy przywiązują wagę do czynności wstępnych. Cel wyłania się jakoś w działaniu, a w razie potrzeby może się zmienić. Zrozumienie sytuacji też ich nie interesuje – zajmuje ich wyłącznie działanie samo. Mistrzem takiej koncepcji pozostanie Talleyrand (1754-1838), dla którego polityka była „sztuką tego co możliwe”, a na bliższym planie, sztuką osobistego przetrwania. Tymczasem w rzeczywistości, cel jest racją przedsiębrania środków, bo one są warunkiem osiągnięcia celu. Wobec tego, postawienie celu musi logicznie wyprzedzać dobór środków.
Z kolei opis musi być całkowicie wolny od wyznaczonych celów. Jeśli postawiony cel wpływa na opis rzeczywistości, to mamy do czynienia z ideologizacją. Ideologia to obraz świata podporządkowany jakiemukolwiek innemu kryterium niż prawda. Ideologia to płód sprostytuowanej filozofii. Filozofia zdradzała prawdę i puszczała się z różnymi ideami: z ideą narodu, sprawiedliwości społecznej, wolności, równości oraz temu podobnym nonsensom. Z tych pokątnych daliansów zrodziły się bękarty ideologii: nacjonalizmu, socjalizmu, liberalizmu i wspólny im wszystkim – egalitaryzm. Doktryna zastępuje opis i wyznaczanie celu – w istocie rzeczy, zastępuje myślenie – ponieważ w języku ideologii słuszne, prawdziwe i realistyczne jest to wszystko, co służy jej celom. Na marginesie, stąd właśnie bierze się klasyczny status mackiewiczowskiego terminu „polrealizm”, na określenie stanowiska, że wszystko jest dobre, co służy narodowi polskiemu. Mieliśmy ostatnio fantastyczną tego ilustrację, kiedy odsądzono od czci i wiary piłkarza polskiego pochodzenia, ponieważ ośmielił się strzelić bramkę przeciw Polsce, po czym bramkę dla Polski strzelił Brazylijczyk i wszystko było cacy.
W mniejszej skali (i w częściej spotykanej postaci) cel deformuje opis przez tzw. wishful thinking, kiedy to upragniony cel zakłóca prawidłowe rozpoznanie sytuacji. Klasycznym przykładem federacyjne rojenia Marszałka Piłsudskiego: wszystko było dobrze pomyślane, tylko zabrakło chętnych do federacji. Wishful thinking („myślenie życzeniowe”) nie powinno nigdy być mylone z wistful thinking („myślenie tęskne”), które wprawdzie trudno znaleźć w rzeczywistości politycznej, za to pełno go w polrealizmie.
Realizm opisu to wymóg prawdy czyli zgodności z rzeczywistością.
Realizm środków wymaga, by ciągle porównywać konkretne zmienne warunki z postawionym celem i dobierać najwłaściwszą drogę jego realizacji.
Realizm celów jest większą przesłanką polityki.
Zajmiemy się nimi, kiedy nastąpi Nasz Ulubiony Ciąg Dalszy.
Prześlij znajomemu
Fantastyczna ilustracja. A jakaż to? Pisze Pan „odsądzono od czci i wiary piłkarza polskiego pochodzenia …”. Forma bezosobowa wiele zniesie. Czy kiedy zdarzy się Panu np. zbić szklankę też mówi Pan: „stłukło się”? Jeśli dobrze pamiętam „odsądzał” jeden odsunięty w niebyt prawicowy polityk. Ten sam zresztą, który poprzednio usiłował zakazać nauczania w szkołach teorii Darwina. Nie znam nikogo kto potraktował to poważnie, a śmiechu było wiele. Co zaś do Brazylijczyka to zapewniam, że opinie były mocno podzielone.
Realizm opisu. Czy można pozbyć się subiektywizmu nie przestając być Homo sapiens ?
Drogi Panie,
Muszę Panu pogratulować przenikliwości, konsekwencji w myśleniu oraz znajomości polskiej gramatyki. „Stłukło się” wydawało mi się zawsze stroną zwrotną, „odsądzono” stroną bierną, a „odsądzić” bądź „stłuc” stroną czynną. Ale co taki renegat jak ja, może wiedzieć na temat tego pięknego języka!
Ja także na szczęście nie znam nikogo, kto traktował to poważnie, ale ja nie znam też wielu ludzi, którzy potrafią jednym tchem zarzucić komuś użycie formy bezosobowej, po czym bez zmrużenia okiem twierdzą, że „opinie były mocno podzielone”. Natomiast to, co zdarzyło mi się czytać na temat nieszczęśnika Podolskiego, zakrawało na histerię.
Przenikliwość Pańska doprawdy marnuje się w komentarzach na wp. W jednym zdaniu ujął Pan wszystko – genialne! Czy Pan ma siostrę? A więc realizm opisu sprowadza się do opozycji obiektywizm-subiektywizm? Że też mnie to się nigdy nie nasunęło. No, ale w końcu czego się spodziewać po renegatach.
„Czy można pozbyć się subiektywizmu nie przestając być homo sapiens?” Postaram się Pana powiadomić, kiedy przestanę być homo sapiens, choć tak postawione pytanie mogłoby wskazywać, że w Pańskich oczach dawno już nim nie jestem.
Pozostaję uniżonym sługą łaskawego Pana
Panie Michale,
Pisałem swoje uwagi z dobrą wiarą, w żadnym przypadku nie złośliwie. Nie rozumiem Pana uwag dotyczących gramatyki. Zdanie o formie bezosobowej nie miało z gramatyką nic wspólnego. Jest Pan Mistrzem w „odwracaniu kota ogonem” jednak, jak wszystko co w nadmiarze, może się znudzić. Jeżeli miał Pan informacje „zakrawające na histerię” to polecam zmienić prasę na bardziej wiarygodną. Co zaś do wątku rodzinnego. Siostrę mam tylko przyrodnią, tak więc zapewne nie posiada cech, które tak Pana zainteresowały. Braku rozumu nigdy Panu nie zarzucałem, jedynie nie zgadzałem się z jego tokiem.
Pozdrawiam i…. idę na spacer trochę ochłonąć.
Na razie jednak życzę wielu adwersarzy, bo cóż Pan by bez nich począł?
Cóżbym począł? Żyłbym radosnym życiem.
Proszę wybaczyć, ale nie czytuję prlowskiej prasy.
Dostrzegam pewien drobny szkopół w Pańskiej analizie, mianowicie w Pańskim „prawomocnym opisie” (że tak to określę) nie ma w ogóle miejsca na aksjologię, bo wtedy to „ideologia”. Z czego konkretnie miałoby to wynikać? To trchę jak marksistowski „materializm”, gdzie istnieje tylko materia i różne jej atrybuty, „prawa ną rządzące” itd., ale te atrybuty materii, choćby „prawa historii”, nie są przecież materią, a ach! jakże są realne! (Jeśli coś rzekłem nieściśle lub poplątałem terminologię, to sorry – tak to pamiętam z WUMLu, a to było dawno.)
Konkret? Proszę: jeśli np. moja „analiza rzeczywistości” zasadza się na tym, że „obecnie prole (lud, czy jak to pospólstwo naszeg gatunku nazwać) jest poddawane CELOWEJ OPARTEJ NA „NAUKOWEJ” EWOLUCJI HODOWLI, przez (szemrane) globalne elity, w celu uzyskania z „ludzkości” czegoś w rodzaju społecznosci owadów”, i że to jest oś, sedno i jądro całej obecnej światowej sytuacji, a każda prawdziwa polityka, o „prawicowości” nie wspominając, musi przede wszystkim wobec tego faktu zająć stanowisko…
To, mam rozumieć, ideologicznie bredzę, zwodzę słabych na umyśle, i chcąc być nastojaszczim politykiem, mam się zająć… Czym właściwie? (Poza czytaniem Mackiewicza i Panów, z całym szacumkiem?) Poza tym, i w ogóle, b. ciekawe rozważania, pędzę czytać dalszy ciąg.
Drogi Panie Triariusie,
Wyznaję, że nie rozumiem. Aksjologia jest w samym centrum tej koncepcji. Nigdy, przenigdy nie należy mylić ideologii z aksjologią. Nie mam wrażenia, bym był winien tego błędu, ale chętnie przeproszę, jeżeli wywołałem takie wrażenie. Tylko nasze odczytanie wartości, a taki jest przecież przedmiot aksjologii, może nam pomóc w realistycznym określeniu celów politycznych. Taka jest moja podstawowa teza, choć pisałem artykuł bardzo, bardzo dawno (powyższa wersja jest tylko adaptacją tekstu napisanego w latach 80.), więc musiałbym sprawdzić, czy nie napisałem czegoś zdrożnego.
Ideologia polega na tym, że w procesie zrozumienia świata zastępuje dążenie do prawdy, w sensie adekwatnego, zgodnego z rzeczywistością odczytania świata, jakimkolwiek dobrem. Klasyczynym przykładem jest oczywiście Marx, a zwłaszcza jego 11 teza o Feuerbachu, którą nb. otwarcie i jednoznacznie zdyskwalifikował się jako filozof.
Celowo unikam tu tzw. sporu o istnienie świata (z ręką na sercu, nie pamiętam, czy jest o tym mowa w artykule, przepraszam), gdyż sama kwestia ważności naszego poznania, idealistyczna trudność z dotarciem do Kantowskiego „ignotum X”, ding an sich, przekracza ramy rozważań teoretyczno-politycznych.
Jeżeli Pańska, wyłożona powyżej koncepcja, dyktowana jest dla przykładu, chęcią zmienienia świata (jak to było u Marxa), to wówczas w moim przekonaniu stawałaby się ideologią. Jak mówię, musiałbym przestudiować mój własny artykuł ponownie, bo nie wiem już, czy wprowadziłem w nim kwestię intencjonalności. A to jest problem. Czy intencja może przemienić autentyczny proces analizy rzeczywistości w ideologizację? Wydaje mi się, że tak. I zdaje mi się, że wszystkim nam to zagraża. Mówię tu o sobie, raczej niż o Panu, ale sądzę, że wszystkich nas nachodzi czasami heglowska myśl: do diabła z rzeczywistością, jeśli fakty przeczą mojej teorii, to tym gorzej dla faktów. To jest moment, w którym przeradzamy się w ideologów.